czwartek, 24 marca 2016

Tydzień Iwaoi - Dzień 5 i 6 - angst + songfic

Osiem stron i godzina druga w nocy, bywało gorzej xD Witam, zapraszam na recital nastoletniej dramy. (Tak serio to nie.) (Dobra, może trochę.) Jakimś ciekawym sposobem z tygodnia zrobił się nam powoli miesiąc xD Wynagrodzę to chociaż tym, że to nie jest miniaturka, ale podobnie jak z road tripem, coś dłuższego. To jest opowiadanie na podstawie piosenki, do której już długo chciałam napisać Iwaoi. Kocham tę piosenkę, idealnie psuje ona do mojego życia teraz. W ogóle The Neighbourhood jest świetne, polecam jak ktoś jeszcze nie zna. Tymczasem zapraszam do lektury i pozostawienia komentarza. ps SPOJLER ALERT jakby ktoś nie był na bieżąco z drugim sezonem HQ, to może lepiej niech nie czyta ;) 


Dzień 5&6

 R.I.P to my youth


Jesteśmy trzecioklasistami, prawda? Wiosenny turniej to była nasza ostatnia szansa. Ostatnia szansa na finał, na mistrzostwo. Mogliśmy wspiąć się na wyżyny, numer jeden na podium byłby podpisany nazwą naszej szkoły. Jednak teraz, po trzech setach zaciętej walki, skończyła się wojna, z której wychodzimy jako przegrani.
Nikomu ze stojących wokół mnie nie przeszło nawet przez myśl, że możemy przegrać. Przecież pokonaliśmy już Karasuno, mecz z nimi miał być naszą bramą do sukcesu. Tymczasem to my zeszliśmy z boiska ze łzami w oczach i krzykiem utkwionym w płucach.
„Co ze mnie za as”- mówi Iwaizumi, gdy schodzimy do szatni.
„Najlepszy, o jakiego mogłem prosić”- odpowiadam w myślach, jednak żadne słowa nie przechodzą mi przez gardło. Jestem w stanie jedynie klepnąć cię w plecy, idąc w ślad za pozostałymi kolegami z drużyny. Tym jednym gestem chcemy podnieść cię na duchu, wiedząc, że będziesz się obwiniał o naszą przegraną. Nie jest tak, Iwa, nikt cię nie osądza. Wiemy, że dałeś z siebie wszystko. My daliśmy z siebie wszystko. Ale nie uniknie się własnego sądu, który nie zna litości. Zawsze sami skazujemy się na najcięższe wyroki.
Wychodząc z hali, czujemy na twarzach rześkie powietrze. Milknie hałas widowni, pisk butów, uderzenia piłek, milknie nasz żałosny szloch. Bo tu kończy się nasza droga i nie zmieni tego nawet wiosenny wiatr, targający moje włosy.
Trzymaj mnie za rękę, Iwa, i módl się o wieczny odpoczynek dla mojej młodości.
Nazwijcie to moim pogrzebem, dla tego świata ja już nie istnieję. Dla mojej drużyny jestem już jedynie byłym kapitanem, legendą, którą będą przekazywać młodszym pokoleniom klubu siatkarskiego, jednak nigdy już nie będę istnieć tak, jak dzisiaj. Przekazując opaskę kapitana, kłaniając się na pożegnanie, nie jestem w stanie powstrzymać wzruszenia, nie jestem tak dobry jak ty w ukrywaniu swoich emocji.
Ale gdy stoimy niemal na baczność przed resztą drużyny, gdy nasz trener kontynuuje swoją przemowę, odwracam głowę w twoją stronę i widzę, jak szklą ci się oczy, ale chcesz być dzielnym chłopcem. Zerkam w dół, twoja dłoń bezlitośnie zaciska się na materiale spodenek. Mógłbyś oszukać wszystkich, Iwa, ale nigdy mnie. Delikatnie, niby przypadkiem ocieram swoją ręką o twoją. Wkradam się palcami w twoją dłoń, byś wiedział, że jestem tu z tobą. I nie obchodzi mnie, że ktoś zobaczy, że ktoś pomyśli. Liczy się to, że jesteśmy w tym razem, przecież zawsze byliśmy my dwaj, ramię w ramię. Zaciskasz dłoń. Zaczęliśmy razem, skończymy razem. Nawet jeżeli będzie to oznaczało, że do wieczora będę cię trzymać w swoich ramionach, dopóki nie przestaniesz płakać. Ciiii, już dobrze.
To kres naszej młodości, życia nastolatka, który nie musiał myśleć o jutrze. Mówię prawdę, nie kręć głową, że to stara śpiewka o dorastaniu, bo będziesz to mógł zagrać na moim pogrzebie. Zaczynam wątpić w to, co zrobiłem. Znam swoje umiejętności, znam swój cel. A przynajmniej znałem go do tej pory. O ile łatwiej byłoby teraz zakończyć życie. Mogę pójść do piekła, nie ma już odwrotu. Przed nami pojawiła się przepaść, skoczę w nią, zamiast ją przekroczyć. Postawię mury, spalę mosty, zamknijcie mnie w drewnianej skrzyni. Ubierzcie mnie w Chanel, układając mnie w trumnie. Och, Iwa, to nie tak miało wyglądać, przecież nigdy nie zastanawiałem się, czy jestem grzesznikiem, czy świętym. Ale spójrz na mnie jeszcze raz, a żadne z tych rozważań nie będzie miało znaczenia.
W twoich oczach zawsze błyszczała siła i pewność siebie, w tej głębokiej czerni kryła się odwaga na stawienie czoła wyzwaniom kolejnego dnia. Ale teraz, jedyne co widzę, gdy patrzę na ciebie, siedzącego w rzędzie obok na lekcji historii, to żal. I nie zmienia się to przez kolejny tydzień. Śmiejesz się, ale  w tym śmiechu nie ma ducha. Wydawało mi się, że cierpię, jednak nie znałem prawdziwego smutku, dopóki ty mi go nie ukazałeś, bo nic nie rani mnie bardziej niż ból w twoich pięknych oczach.
Gdy wracaliśmy po szkole do domu, odważyłem się zapytać Iwaizumiego co go dręczy. Po przegranych zawodach nie wracałem do tego tematu, zamykając go w osobnej szkatułce i odkładając na półkę umysłu jako zakończony rozdział. Ale Iwa zdawał się ciągle odczytywać go od nowa.
- Co się stało? – zapytałem i na odpowiedź musiałem czekać długą chwilę.
- Chciałbym być dumny, ale z jakiegoś powodu się wstydzę - powiedział, patrząc w ziemię. Musiałem chwycić go za rękaw koszuli i przysunąć w swoją stronę, by nie wszedł w lampę.
- Co? – pytam zaskoczony. – Czemu?
Ale Hajime nie odpowiada, wyszarpuje się z mojego uścisku, który ciągle trzymał jego rękaw, szybkim krokiem wyprzedza mnie i zostawia za sobą. A więc tak, teraz mnie zostawi? Jasne, osamotnijmy się w najtrudniejszym momencie naszego życia. Zostańmy sami na rozstaju dróg.
Nie pozwoliłem na to, dogoniłem go, praktycznie rzucając mu się na plecy.
- Co ty wyprawiasz! – warknął Hajime i próbował mnie zrzucić. Nie dałem się.
- Z ciebie jest ciągle słodkie, małe dziecko w świecie pełnym bólu – mówię, obejmując go mocniej. Czuję jak jego ciało się rozluźnia, a serce bije mocniej. Czuję, jak żyje w moich ramionach. Nie czas jeszcze odchodzić. – Wiem, że teraz jest trudno, ale musisz to wytrzymać, Iwaś. Nie mogę już patrzeć na to, jak wszystko w sobie dusisz. Przecież mi możesz powiedzieć.
- Boję się, okej!?– krzyknął Iwaizumi, pozostawiając mnie w szoku. Wyślizgnął mi się w rąk, podszedł do muru i przykucnął, opierając się o niego plecami. – Boję się przyszłości. Wszystko zjebałem i nie mów mi, że nie. Gdybyśmy wygrali, gdybym był lepszy, silniejszy, wszystko by się ułożyło. A teraz? Co ja mam ze sobą zrobić? Nie umiałem spełnić jednego durnego obowiązku asa drużyny, więc kim ja w ogóle jestem?
Westchnąłem głęboko i ukucnąłem obok niego.
- Przecież mógłbym powiedzieć to samo.
Iwaizumi spojrzał na mnie zdziwiony.
- Mogłem być lepszym kapitanem, przewidzieć to, że gdy wprowadzimy na boisko niezgrany element, wszystko runie. Nie twierdzę, że Kyotani jest złym graczem, przecież po to go zwerbowałem. Ale wiedziałem, że nie jest tym trybikiem drużyny, nie jest zsynchronizowany. To były moje błędne decyzje, a jaki dowódca, taka wojna – mówię, przeczesując palcami grzywkę, która spadła mi na oczy.
- Więc teraz będziemy się obwiniać, co? – powiedział smutno Iwaizumi. Zaśmiałem się krótko. Jesteśmy tacy żałośni.
- Szczerze mówiąc, nie wiem czy sobie z tym poradzę – mówi Hajime po chwili ciszy.- Teraz została nam już tylko przyszłość. Matura i koniec, stajesz przed światem. Wszyscy gadają o tych studiach, o tym, że musisz coś wybrać, gdzieś pracować, ale co oni tak właściwie mówią?
- Zawsze się tylko gada, a ci co dużo mówią, mało robią. Ludzie czynu nie siedzą i nie filozofują. Idą i robią, żyją – odpowiadam, po czym dodaję. – Też kiedyś tacy byliśmy, Iwa. Co się z nami stało?
- Kryzys wieku?
- Może. Trzeba zrobić coś nowego.
- Moja mama powiedziała, że jeśli tylko chcę, to mogę to zmienić. Że muszę tylko znaleźć drogę.
- Paliłeś kiedyś? – pytam znienacka, jakby ignorując jego wcześniejsze odpowiedzi.
- Czy ty mnie w ogóle słuchasz?
- Tak, ale serio powiedz, paliłeś?
- Nie, nie paliłem – Iwiazumi zdaje się być zirytowany.
- A chciałbyś spróbować?
Hajime nie odpowiada, co uznaję za zgodę. Nie słyszę też sprzeciwu, gdy wykradam paczkę papierosów z płaszcza mojego ojca. Nie ma go także, gdy pół godziny później siedzimy na krawężniku przy parkingu zamkniętego supermarketu, odpalając papierosy. Zmierzcha, okolica cichnie. A tę ciszę przerywa tylko nasz beznadziejny kaszel, gdy próbujemy zaciągnąć się po raz pierwszy. Smak jest okropny, przyznajemy to od razu, jednak umowa jest jedna.
- Musimy sobie wszystko wyjaśnić, dopóki nie wypalą się obie fajki – mówię, Iwa przytakuje.
- Czy dalej się boisz? –pytam.
- Z tobą już mniej – przyznaje Hajime, zaciągając się i wypuszczając w powietrze szary dym. – Ale dotarło do mnie, że poza salą gimnastyczną istnieje życie, które muszę przeżyć do śmierci.
- Błyskotliwie
- Ej, zamknij się, okej, myślałem, że bierzesz to na serio
- Oczywiście, że biorę, Iwaś, za kogo ty mnie masz? – oburzyłem się.
- Na tą odpowiedź potrzebowałbym kolejnego papierosa.
Wywracam oczami, a Iwaizumi jest najwyraźniej dumny ze swojej riposty.
- A ty się boisz? – powtarza pytanie.
- Tak, ja też – wzdycham. – Boję się, że nie znajdę zastępstwa za siatkówkę. Z moim kolanem pewnie będą mieć obiekcje, żeby wziąć mnie do ligi.
- Ale spróbujesz przynajmniej? – pyta Hajime z nadzieją, prawie tak, jakby sam miał startować do młodzików.
- Spróbować warto, inaczej będę musiał dać wieczny odpoczynek mojej młodości – odpowiadam, patrząc gdzieś w dal. Na parkingu jest coraz ciemniej, słońce chowa się za domami. Powoli żarzące się czubki papierosów wyraźnie kontrastują z cieniem nadchodzącej nocy.
- Nie wracajmy do domu – mówi Iwa. Patrzę na niego pytająco.
- Poszwendajmy się po okolicy. Możemy nawet poszukać tego twojego UFO. Nie musimy dzisiaj zasypiać.
- O rany, Hajime, ty przypałowcu – szturchnąłem go łokciem w ramię. – Jasne, czemu nie. Dobrze, że ubrałem kurtkę.
- To tylko katanka, jesteś pewien, że nie zmarzniesz?
- Zawsze będziesz mógł mnie rozgrzać – spojrzałem na niego znacząco. Oberwałem za to w głowę, ale przynajmniej się uśmiechnął.
Pół papierosa było za nami.

***

- Co będziesz robił później? – zapytałem w końcu.
- Wczoraj w nocy postanowiłem, że zostanę podróżnikiem – wypalił. Aż mnie zamurowało. Znaczy Iwaizumi od dziecka lubił przygody, a na dobranoc oglądał Discovery Channel,  ale żeby tak na poważnie?
- Jak podróżnikiem? W sensie, że będziesz jeździł gdzieś daleko i robił zdjęcia czy coś? – nigdy nie pomyślałem nawet, że wpadnie na taki pomysł. Trochę mnie to zmartwiło.
- Mniej więcej – powiedział. – Pozwiedzam świat, poznam inne kultury, może dzięki temu się odnajdę. Tak mnie jakoś naszło i chyba podoba mi się taka wizja.
- Wizja życia beze mnie, co? – zapytałem smutno. Hajime spojrzał na mnie zaskoczony. I chyba do niego dotarło.
- Co? Nie, nie to chciałem powiedzieć. Przecież będziesz ze mną, nie znikniesz! – popiół papierosa spadł na ziemię, gdy Iwaizumi energicznie obrócił się w moją stronę.
- Ale ty znikniesz, tysiące kilometrów ode mnie – powiedziałem, z większą złością w głosie niż planowałem i zgasiłem papierosa o chodnik. Wstałem, rozprostowałem się i przeszedłem dwa kroki do przodu.
- Toru, wiesz, że to nie tak – tłumaczył się Iwaizumi. – Przecież będę wracał do kraju, nie zamierzam żyć na wygnaniu.
- Fajnie, nie zapomnij wysłać mi pocztówki – fuknąłem.
- Ej, nie możesz tak samolubie negować moich marzeń!
- Wpadłeś na to wczoraj.
- A czy to w jakiś sposób dyskryminuje mnie z tej kategorii?
Zacisnąłem zęby. Za moimi plecami Iwaizumi wstał i chyba się do mnie zbliżał. Wtedy też odwróciłem się i przytuliłem się od niego. Mocno, jeszcze mocniej, jakby był senną marą, która ucieknie zaraz po zbudzeniu.
- Przepraszam – szepczę. – Ja już po prostu nie wiem co i jak.
On tylko pogładził mnie po głowie. Nie potrzebowałem więcej. On to wiedział. W końcu spędziliśmy ze sobą całe dotychczasowe życie. Od wspólnej piaskownicy do wspólnej drużyny. Wiedziałem, że pewnego dnia nasze drogi będą musiały się rozejść, jednak nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko i że będzie boleć tak bardzo.
- Hej, Toru, ale nie płacz – powiedział nagle. Otworzyłem wtedy oczy, które nieświadomie zdążyłem zacisnąć. Faktycznie były mokre.
- Nie płaczę przecież.
- Jasne, to odczep się ode mnie – położył mi dłonie po bokach, jakby chcąc mnie od siebie odsunąć, jednak zaprotestowałem, obejmując go ciaśniej. Westchnął.
- Słuchaj, bo mówię teraz do ciebie – powiedział. – Niezależnie od tego jak daleko od siebie będziemy, to zawsze będziesz mógł do mnie zadzwonić. Chrzanić roaming, zadzwoń do mnie po każdym treningu, meczu. Odbiorę nawet w środku amazońskiej dżungli.
- Tam chyba nie ma zasięgu, Iwa.
- Głupek, nie przeszkadzaj mi kiedy próbuję być romantyczny – naburmuszył się.
- Próbuj dalej, może mnie kiedyś przekonasz – zażartowałem, po czym oberwałem pięścią w bok i zgiąłem się w pół.
- Chyba poczułem miłość – wystękałem, uśmiechając się krzywo. On tylko prychnął.
Papieros Hajime wolno dogasał na krawężniku.

***

Tej nocy wróciliśmy do domu około piątej nad ranem. Tak, następnego dnia była szkoła i tak, nasi rodzice wydzwaniali niezliczoną ilość razy, jednak koło północy dali sobie spokój. Mamo, przepraszam, ale tylko tyle mogę teraz zrobić. Wiem, że Hajime nie wyjedzie następnego dnia, ale czuję, że nasz wspólny czas jest ograniczony. Zaraz kwiecień, zaraz egzaminy, zaraz koniec tego beztroskiego życia. Do tej pory płynęliśmy przez ocean na pięknym okręcie, bez przeszkód łapiąc wiatr w żagle, ocean nie był taki straszny. A teraz zostaniemy wyrzuceni za burtę, a z pokładu tylko nam pomachają na pożegnanie. Ale czymże jest koło ratunkowe wobec wzburzonych fal?

***

Mógłbym oczekiwać od Iwaizumiego wszystkiego. Oprócz tego by mnie uświadczył, by mnie czcił.
- Kiedyś na pewno osiągniesz wielki sukces – powiedział Hajime, gdy siedzieliśmy na dachu jakiegoś budynku. Był ciągle w fazie budowy, wystarczyło przejść przez druciany płot, by dostać się na plac, a czym było takie ogrodzenie dla dwóch sportowców. – I może mnie wtedy przy tobie nie być. Mogę nie być w stanie obejrzeć meczu lub wiadomości. Ale ty masz mnie o wszystkim powiadamiać, jasne? Jak nie, to ci nakopię, jak tylko wrócę do kraju.
- Będziesz prosił, abym przestał pisać – zaśmiałem się, kładąc mu głowę na ramieniu.
- Oby – powiedział i przechylił swoją głowę na moją. Dalekie światła przedzierały się przez nocny mrok, tworząc świetlistą łunę nad miastem.
Tej jednej bezsennej nocy, gdy przemierzaliśmy pieszo kolejne ulice, osiedla, gdy żaden mur nie stanowił dla nas przeszkody, gdy twoja dłoń była taka ciepła i taka czuła, miałem wrażenie, że następnego dnia nastąpi koniec świata. Po co spać, skoro za kilka godzin zaśniesz na wieki? Używałem zapalniczki, by zobaczyć, co jest przede mną. Poparzyłem sobie palce. Te palce, które ucałowałeś, gdy pierwsze promienie słońca zabłysły na horyzoncie. Te palce, które dotknęły twojego chłodnego policzka, gdy staliśmy przed moim domem. Tej nocy podjęte zostały decyzje i skończyła się pewna era, trzeba było wreszcie dorosnąć. Więc wieczny odpoczynek racz mojej młodości dać Panie…


… Możecie zaśpiewać to na moim pogrzebie, myślę, gdy pięć lat później stoję na parkiecie boiska do siatkówki ubrany w strój mojej drużyny. Stoję na serwie z piłką meczową w rękach. To spory ciężar jak dla takiego nowicjusza jakim jestem. Staram się jednak o tym nie myśleć, moją głowę zaprząta kto inny. Wyrzucam piłkę w powietrze, biorę rozbieg, wyskok i uderzam. Piłka w boisku, gwizdek, punkt, set, mecz. Mamy mistrzostwo. Moi koledzy z drużyny skaczą sobie na plecy, okrzykom radości nie ma końca. Kibice szaleją. Moje pierwsze mistrzostwo. Wszyscy płaczą i ja również. Na stadionie puszczają We are the champions. Nie spodziewałem się nigdy tego usłyszeć podczas swojej kariery, przecież to tak stary kawałek. Ale szczerze mówiąc, to możecie to zagrać na moim pogrzebie. W sumie to nawet teraz jestem gotów umrzeć ze szczęścia, a zarazem ze smutku, który nieubłaganie rozdziera mnie od środka. Powiedzcie Hajime, żeby nie płakał i żeby się nie smucił, będę w raju, chyba na niego zasłużyłem, prawda?
Gdy po wręczeniu medali, wywiadach i zdjęciach, możemy wreszcie udać się do hotelu, by prawdziwie świętować zwycięstwo, moje myśli, choć rozbiegane, skupiają się tylko na jednej rzeczy. Hajime. Muszę koniecznie do niego zadzwonić, musi wiedzieć. Nawet nie ściągam butów, niedbale rzucam torbę na łóżko i wychodzę na balkon, wybierając  w tym czasie jego numer. Jeden sygnał, drugi. Wszystko trwa wieczność.
- Halo?
- Iwa, wygraliśmy! – mówię, nawet się nie witając. Nie mogę powstrzymać emocji, cały się trzęsę.
- Wiem – odpowiada. – Oglądałem.
- CO!? – wykrzykuję w słuchawkę. – Oglądałeś!? Niemożliwe, przecież ty prawie nigdy nie oglądasz.
- Wiesz, siedzę w Sydney, mój znajomy, z którym miałem jechać na pustynię, musiał pozałatwiać parę spraw i wyjazd opóźnił się nam o jeden dzień. A skoro dziś był finał, to nie mogłem go przegapić, nie? – wytłumaczył, zadowolony.
Z wrażenia osunąłem się po ścianie. Oglądał, naprawdę oglądał.
- Toru, jesteś tam? – zapytał po chwili mojego milczenia.
- Jestem, jestem, ale… po prostu tak bardzo się cieszę – powiedziałem na wydechu.
- No i masz z czego, to twoje pierwsze mistrzostwo, mam rację?
- Tak, ale to nie przez to.
- No to przez co innego?
On zawsze był taki niedomyślny.
- Bo oglądałeś mecz. Bo odebrałeś po dwóch sygnałach. Bo widok z mojego balkonu wygląda prawie jak ten, który widzieliśmy pięć lat temu – mówię, wpatrując się w światła obcego miasta, które w tamtej chwili wydało się takie znajome. Gdyby jeszcze tylko on tu był. Gdyby mógł potrzymać mnie za rękę, pocałować i powiedzieć, że świetnie się spisałem. Czy to było tak wiele?
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałem śmiech.
- Świetnie się spisałeś, Toru, jestem z ciebie dumny – mówi po chwili, jakby czytał mi w myślach i te słowa to już dla mnie za dużo. Mój oddech drży, jestem pewien, że Hajime to słyszy. On zawsze wszystko słyszy, zawsze wszystko o mnie wie. A jednak pozwala mi tak cierpieć.
- Ja też… jestem z siebie dumny – odpowiadam, chowając głowę między kolana. Jest zimno, tak zimno bez niego.
- Toru… - zaczął, jednak szybko mu przerwałem.
- A co u ciebie, Iwaś? – zmieniłem temat, jednak błąd popełniłem już przy użyciu jego przezwiska. To przez nerwy, cholera. Jestem takim beznadziejnym kłamcą. Jestem taki niedojrzały.
- Co jest? – pyta. Długo nie odpowiadam. Kilka ulic dalej włączyła się syrena karetki pogotowia. Trzymam usta zamknięte, dopóki przeszywający ciało dźwięk nie oddali się.
- Powiedz, kiedy wracasz? – staram się z całych sił, by mówić w miarę normalnie. Ignorując ściśnięte gardło, narastające emocje. Trzeba było zadzwonić następnego dnia. Zwycięstwo mnie zdestabilizowało, nie opanuję się.
- Toru, przerabialiśmy to już, wiesz, że…
- Powiedz, kiedy wracasz – nalegam. Słyszę ciężkie westchnięcie. Hajime już wie. 
- Za dwa tygodnie – odpowiada niechętnie.
- To strasznie długo, wiesz – mówię. – A nie widziałem cię już ponad miesiąc. I na ile wrócisz, na tydzień? – jest źle, robię mu wyrzuty.
- Uspokój się…
- Ja? Ja jestem najspokojniejszy na świecie! Wiesz ile cierpliwości mnie kosztuje, aby tyle na ciebie czekać? Cierpliwość wymaga spokoju.
- Myślisz, że ja nie tęsknię? Przecież też chcę cię zobaczyć, chcę cię dotknąć. Ale takie dostałem zlecenie i... – to nie zmierza do niczego dobrego.
- No to czemu już nie wrócisz?!– mówię w końcu, wybuchając płaczem. To jest tragedia, przecież ja tak dawno nie płakałem. – Ja tak dłużej nie mogę… Kocham cię, tak bardzo cię kocham, dlaczego cię teraz przy mnie nie ma – wątpię, czy on może cokolwiek zrozumieć przez te moje szlochy.
- Też cię kocham... – odpowiada i nie kontynuuje swojego niemego „ale”. Znów zapada cisza, przerywana moim pociąganiem nosa.
- Pamiętasz, jaki kiedyś chciałem być astronautą, żeby polecieć w kosmos i oglądać gwiazdy, i szukać kosmitów? – zapytałem nagle. Dziś na niebie nie było widać wielu gwiazd.
- Pamiętam, zawsze gapiłeś się przez ten teleskop w twoim pokoju i wmawiałeś mi, że widzisz planety – odpowiedział Hajime. Jego głos był łagodniejszy.
- Gdyby tak zamknąć mi oczy i skrzyżować ręce, wrzucić do piachu, to mógłby znowu śnić z gwiazdami – powiedziałem, patrząc w niebo. Lekki wiatr osuszał łzy na moich policzkach.
- O czym ty bredzisz?
- Wiesz, jakby tak wrzucić mnie do skrzyni i odciąć tlen, dać mi kluczyk i zamknąć wszystkie zamki, to nie mógłbym oddychać – kontynuowałem. Moje myśli zaczęły przerażać nawet mnie.
- Nie rozumiem cię, co ty chcesz zrobić? – jego ton był szorstki, zmartwiony.
- A jak już nie będę mógł oddychać, to nie poproszę, aby przestać. I nie dzwoń wtedy na policję.
- Że co?! Toru, co ty odpierdalasz, co ci się nagle stało? – Hajime był wyraźnie przerażony. Nie dziwię mu się, też byłem. Ledwo wstałem z ziemi, moje nogi były jak z waty.
- Myślisz, że samobójstwo to akt odwagi czy tchórzostwa?
- To będzie akt debilizmu, jeżeli chcesz się teraz zabić. Toru, proszę cię, co ty w ogóle wygadujesz!? – podniósł głos. Bał się, nie miał jak zareagować. Tak naprawdę mógłbym teraz skoczyć z tego balkonu, on nie miałby na to wpływu. Podszedłem do barierki. Nie zamierzałem przecież skakać.
- Spokojnie, nie będę skakać – zapewniałem go, jednak wcale nie wydawał się być tym przekonany. Nigdy nie miałem myśli samobójczych, nigdy nie chciałem żegnać się ze światem. Mam zbyt wiele powodów, aby żyć. A najważniejszy z nich przeżywa teraz katusze myśląc, że chcę go zostawić.
- Toru, proszę cię, obiecaj mi, że nawet o tym nie pomyślisz – w jego prośbie dźwięcznie brzmiała desperacja i troska.
- Obiecuję.
- Wrócę, okej? Wrócę najszybciej, jak tylko będę mógł, okej? Do tej pory masz być żyw i zdrów, bo inaczej cię zabiję.
Mimo powagi sytuacji roześmiałem się.
- To nie ma sensu, Iwa.
- Sam nie masz sensu, nic już nie ma sensu – śmiał się przez łzy. Co ja z nim robię.
- Czekaj na mnie – dodaje. – Jeszcze tylko trochę.
- Będę czekać, Hajime – powiedziałem. – I przepraszam. Poniosło mnie.
- W porządku, nie musisz przepraszać. To też moja wina – wziął głęboki wdech. – A teraz wracaj świętować zwycięstwo. Na pewno już piją bez ciebie.
- Tak, okej, to pa. Kocham cię – powiedziałem, wchodząc z powrotem do pokoju.
- Pa, też cię kocham– rozłączył się.
Z telefonem w dłoni położyłem się na łóżku i podciągnąłem nogi pod klatkę piersiową. W którym momencie pomyśleliśmy, że związek na odległość wypali? Już ledwo się trzymałem. Czy to miała być jakaś przerwa od siebie? Czy od liceum nieświadomie próbowaliśmy stworzyć między sobą ten destruktywny dystans? Ale im dalej od siebie byliśmy, tym bardziej pragnęliśmy kontaktu ze sobą. Byłem naiwny, pełny nadziei i zagubiony, chciałem wierzyć w ideały i w to, że sam mogę coś osiągnąć. No i proszę, do czego mnie to doprowadziło?
Ale teraz już jestem świadomy i kieruję swoimi myślami, już wiem, że to życie wcale nie musi tak wyglądać, że wszystko możemy zmienić. Musimy tylko zrobić to razem, tak jak tamtej nocy, podjąć decyzję. Tyle razy mówiłem, że moja młodość umarła, jednak już rozumiem, że jestem tym samym gówniarzem, który ukradł ojcu papierosy i oświetlał sobie drogę zapalniczką, parząc palce. Z tą zapalniczką błąkałem się aż do dzisiaj. To był błąd, że kiedykolwiek pozwoliłem, by Hajime puścił moją dłoń i odszedł w swoim kierunku. Bo co ja zrobię, co ja zrobię, jeśli on naprawdę kiedyś nie wróci?
 Rano zadzwonił Hajime, mówiąc, że wieczorem ma samolot i będzie w Tokio rankiem następnego dnia. Kochałem go. Kochałem go tak bardzo, że to mi się w głowie nie mieściło i pomimo tego, że w tym mieście mieliśmy jeszcze jakieś konferencje, spakowałem rzeczy i wróciłem do Tokio pociągiem. Musiałem być w domu, musiałem być na lotnisku i na niego czekać. Nie spałem całą noc. O szóstej byłem w poczekalni.

***

O szóstej czterdzieści dwie wylądował samolot. Denerwowałem się, ściskało mnie w brzuchu. Tak bardzo chciałem go już zobaczyć. I w końcu, o siódmej, w tłumie pasażerów wypatrzyłem tę śmieszną, sterczącą czuprynę, pomarańczową bluzę z kapturem, podkrążone oczy. O siódmej zero jeden wreszcie trzymałem go w swoich ramionach, całowałem, póki nie brakło mi tchu. To było za długo, za długo. Jakim cudem wytrzymałem tyle bez niego?
- Nie wierzę, dopóki nie mam dowodu – powiedział, przeczesując mi włosy palcami. – Nie wierzę, jeśli sam cię nie znam. Nie wierzę telewizji i internetowi. To nie jesteś prawdziwy ty, ten z ekranu, ten z drugiej strony telefonu. To jesteś prawdziwy ty – mówi i czule mnie całuje. – To jest Toru, którego znam, którego kocham. Boże, tak tęskniłem.
O siódmej piętnaście byliśmy w stanie wypuścić się z objęć. Po raz pierwszy od pięciu lat potrzebowałem papierosa.

***

Długo błądziłem w ciemnościach, używając zapalniczki, by oświetlić sobie drogę. Jej światło było nikłe, niewystarczające, by przebić się przez mroki, jakie spadły na moje bezradne życie. Myślałem, że dorosłość oznacza wyrzeczenie się przeszłości, młodzieńczych lat. Że później nie liczy się to, jakim byłem dzieciakiem. Och, jak bardzo się pomyliłem. Iloma ścieżkami musieliśmy pobłądzić, ile razy przypalić sobie palce, by móc się odnaleźć, by móc szczerze powiedzieć, że kocham, że jestem. Jaki dystans musieliśmy przejść po omacku, by nasze poparzone palce mogły się zetknąć, rozbudzić prawdziwy płomień, który odgoniłby zachłanne skrzydła nocy.
 Ja nie umarłem, ja właśnie zacząłem żyć, ja właśnie odnalazłem siebie. I choć prosiłem o wieczny odpoczynek dla mojej młodości, cofam to. To nie czas, który można nazwać moim pogrzebem. Mówię prawdę, w uszach ciągle gra mi We are the champions. Czeka na mnie świat, czeka na mnie kosmos. A przede wszytkim czeka też jeden mały człowiek, którego kocham nad moje śmieszne życie. I jeszcze mam czas, by decydować co będziecie mogli zagrać na moim pogrzebie. I powiedzcie Hajime żeby nie płakał i się nie smucił, jestem w raju, tu na ziemi. A tyle razy ile zostanę z niego wygnany, wrócę z zapalniczką i poparzonymi dłońmi. I wtedy, gdy nadejdzie mój czas, zamknijcie mi oczy i skrzyżujcie ręce, zakopcie w ziemi i pozwólcie być z gwiazdami.
Ale moja młodość niech trwa. Młodość, którą oddałem jemu.


Koniec




sobota, 12 marca 2016

Tydzień Iwaoi - Dzień 3 i 4 - Road trip + wakacje

Siemaneczko, przybywam z rozdziałem. To taka nowość dodawać coś niemal codziennie xD Co tu się wyprawia! Nie udało mi się napisać dnia 3 i 4 na czas ( tak samo jak teraz 5 i 6, pozdro xD) więc wymyśliłam, że zamiast je nadrabiać osobno, to je połączę i szczerze wyszła taka świetna komedia xD a przynajmniej mnie śmieszy. Czyta się to mega szybko, a pisanie tego to była sama przyjemność. Aż sama nie chciałam wracać z tej wycieczki autem xD <3 W tym odcinku: dużo zakochanych idiotów, suchych żartów i wakacyjnej pogody. Co z tego, że jest marzec. Ja chcę wakacje!! Btw, dość tematycznie, bo ja też teraz chodzę na kurs prawa jazdy xD ach te wątki biograficzne, zawsze się gdzieś wcisną xD Zapraszam od czytania i komentowania, bawcie się dobrze na wycieczce z tymi kochanymi głuptasami <3 
Btw zrobiłam playlistę, jakby ktoś był zainteresowany xD nie miała na celu pasować do tej serii, ale pasuje jak ulał, także polecam xDD

playlista 8tracks: My youth is yours

Na cele opowiadania Iwaizumi, Kuroo, Oikawa i Bokuto mają osiemnaście lat. Akaashi jak wiadomo jest rok młodszy. Dodatkowo przeniosłam Nekomę i Fukurodani do Miyagi, bo plot xd 



Dzień 3&4 

Zaginiony kumpel i dziesięć sposobów na uprzykrzenie życia kierowcy


Bokuto uciekł. Nikt nie wiedział gdzie, nikt nie wiedział kiedy. Po prostu pewnego sierpniowego piątku, gdy Kuroo przyszedł do domu swojego sowiego kumpla, by wyciągnąć go na basen, bo rano nie było kolejek, nikt mu nie otworzył. Kuroo walił w drzwi i okna, mógł sobie na to pozwolić, bo rodzice Bokuto byli na wyjeździe. Rzucał nawet kamieniami w okno pokoju swojego przyjaciela, jednak reakcja była zerowa.
- Bez przesady, nawet on nie może mieć tak głębokiego snu. Poza tym jest dziewiąta rano, ile można spać? – mruknął pod nosem Kuroo i wyciągnął z kieszeni telefon, chcąc zadzwonić do niego, jednak po trzech próbach poddał się. No trudno, skoro Bokuto nie dawał znaku życia, to Kuroo wyciągnie na basen Kenme i wyśle Bokuto dziesięć snapów jak świetnie bawi się bez niego.

*

- Hej, Kenma, czy chciałbyś może…
- Nie.

*

Gdy wszystko zawodziło, jedynym ratunkiem był Akaashi. W ich paczce to właśnie on był tym odpowiedzialnym i racjonalny kumplem, który nie pił na imprezach i zabierał im telefony, gdy byli zalani. Zawsze wiedział co, gdzie i jak, dlatego odpowiedź, którą Kuroo usłyszał przez telefon, bardzo go zdziwiła.
- Nie wiem, gdzie jest Bokuto.
Nadszedł czas apokalipsy. Bokuto już nigdy się nie odnajdzie, za kilka godzin uderzy w Ziemię inwazja obcych, nie warto był nawet pisać testamentu.
- Może poszedł do sklepu? Nie ma co panikować, przecież jest dużym chłopcem, poradzi sobie.
Kuroo aż opadła szczęka. Akaashi nazywający Bokuto „dużym chłopcem”? To nie wróżyło nic dobrego. Coś było nie w porządku i Kuroo chyba po raz pierwszy w ciągu całych wakacji się czymś przejął.
- Czy między wami wszystko dobrze? – zapytał ostrożnie.
-Tak, Bokuto histeryzuje jak zawsze i obraża się z przytupem jak pięcioletnie dziecko, normalka, czemu pytasz? – ton Akaashiego był obojętny. Znaczy, on rzadko kiedy pokazywał jakieś większe emocje, ale to była inna obojętność. To była obojętność, podczas której rozmówca ogląda swoje paznokcie, jakby unikając tematu, starając się wyglądać na nieprzejętego.
- Pokłóciliście się – stwierdził Kuroo, podpierając się pod bok. Ciągle stał pod drzwiami domu Bokuto.
- Żadna kłótnia… Mówię, obraził się na treningu i poszedł do domu. Od przedwczoraj nie mam z nim kontaktu.
- Akaashi, serio. Powiedz mi, który to już raz to się zdarza, bo ja straciłem rachubę. Bokuto nie daje znaku życia, od samego rana nie ma go w domu. On na pewno nie wyszedł by na zakupy o dziewiątej – Kuroo westchnął. Jego rozmówca także.
- Będę za dwadzieścia minut.

**

Gdy Akaashi dotarł w końcu do domu Bokuto, Kuroo rozmawiał z kimś przez telefon. Gdy zobaczył młodszego kolegę w furtce, zakończył rozmowę.
- Załatwiłem nam wsparcie – powiedział i wstał z progu, na którym siedział.
- Przecież nawet nie wiemy, dokąd poszedł. Może być nawet u któregoś ze swoich znajomych – odparł Akaashi.
- Racja, ale może też być trzy wioski za Sendai. Pamiętasz, co było ostatnim razem?
- Pamiętam, trzy dni mnie nogi bolały po tej „wycieczce” rowerowej – skrzywił się.
- Dlatego przezorny zawsze ubezpieczony – Kuroo dumnie wypiął pierś. – To od czego zaczniemy?
- Trzeba wejść do domu i przeszukać mu pokój. Bokuto nie jest mistrzem konspiracji, na pewno zostawił jakieś wskazówki – Akaashi brzmiał jak detektyw z trzydziestoletnim stażem.
- Czyli się włamujemy!? – podjarał się Kuroo. Zawsze chciał się włamać do jakiegoś domu, ale tak bez przypału. Teraz miał na to szanse, w końcu to w słusznej sprawie. Zło konieczne czy coś. Akaashi zmierzył go wzrokiem z serii ty-tak-na-serio, po czym schylił się i wyciągnął kluczyk spod doniczki, która stała przy wejściu.
- Albo użyjemy zapasowego klucza, który jakimś cudem był tu schowany zawsze, genialne.
Był to nieduży domek jednorodzinny. Za przedsionkiem wchodziło się w krótki korytarz, który na wprost prowadził do kuchni, oddzielonej od pokoju dziennego blatem, po lewej znajdowały się drzwi do łazienki, a po prawej schody na piętro. Już z wejścia widać było niemały bałagan w kuchni, ale nie to było teraz najważniejsze. Chłopcy zdjęli buty i skierowali się schodami na górę, do pokoju Bokuto.
Pokój był kwadratowy, po lewej od drzwi znajdowało się łóżko, dalej biurko i tablica korkowa. Przy przeciwnej ścianie stała szafa i mała kanapa oraz regał z książkami. Ściany pomalowane były na niebiesko, wisiało na nich sporo plakatów i zdjęć. W pomieszczeniu panował chaos. Na podłodze leżały ciuchy, łóżko było niepościelone, szafa otwarta. Kuroo wszedł pierwszy, ostrożnie przechodząc nad rzuconymi na dywan bokserkami ze wzorem w niebieskie rakiety.
- Matko, nawet ja nie mam takiego syfu – powiedział.
- Dobrze wiedzieć – odpowiedział Akaashi, rozglądając się po łóżku i ścianach. Bokuto musiał gdzieś zostawić coś, co zdradziło by miejsce jego pobytu.
- Nie ma plecaka – powiedział Kuroo. – W szafie rzeczy są poprzebierane, więc musiał zabrać ciuchy. Czyli pojechał gdzieś daleko – zaraz po tych słowach podniósł z biurka telefon w zielonej obudowie.
- To utrudnia sprawę – skomentował Akaahi i usiadł przy biurku, otwierając komputer. – Sprawdzimy historię przeglądania.
- O stary, jesteś pewien, że chcesz to robić?!
- Nie sądzę, żebym znalazł tam cokolwiek, co mogłoby mnie zaskoczyć.
- Ok, ale żebyś się nie zdziwił…
Jednymi z ostatnich wyszukiwanych haseł były bilety autobusowe i na pociąg. Wcześniej hasło „Murakami”.
- W sensie, ten pisarz? Nie sądziłem, że Bokuto czyta literaturę współczesną – zastanowił się Kuroo na głos, zaglądając Akaashiemu przez ramię. – Nie sądziłem, że w ogóle coś czyta.
- Nie pisarz, Kuroo, ale miasto. Widzisz? – Akaashi wskazał palcem na ekran laptopa. – Prefektura Niigata, kawał drogi.
- Gdzie to jest?
- Na przeciwnym wybrzeżu, niemal w linii prostej od Sendai – odpowiedział chłopak, odczytując to z mapy Google. Miał dużą wiedzę, ale bez przesady, nikt nie ogarnia wszystkich miejscowości w swoim kraju.
Kuroo cofnął się dwa kroki i opadł na kanapę.
- Kurde, to dość daleko, co nie? Myślisz, że już tam jest?
- Całkiem możliwe, zwłaszcza, że to dane właśnie sprzed wczoraj.
Kuroo przetarł twarz. Zaczynało się robić gorąco.
- Co mu strzeliło do głowy, żeby jechać tak daleko? – zapytał, wzdychając głęboko. – Naprawdę musimy go szukać?
- Wiesz, że jego starzy wracają w niedzielę. Znając Bokuto, on sam do domu nie wróci. Pamiętasz, w tamtym roku nie było go tydzień i przywiozła go dopiero policja. A jak w przyjadą jego rodzice i zobaczą, że go nie ma, to będzie miał przewalone – powiedział Akaashi, spoglądając na zdjęcia przyklejone nad biurkiem. Był na nich on, Bokuto, Kuroo, Kenma. Na innych Oikawa i Iwaizumi albo ci z Karasuno. Było też kilka fotografii sów.
Zapadła chwila ciszy, obaj zastanawiali się, co teraz robić. Bokuto nigdy wcześniej nie uciekł tak daleko. Trzeba to było dobrze zorganizować.
- Poza tym to chyba poniekąd moja wina, że znowu uciekł… byłem dla niego trochę za ostry – zwierzył się Akaashi. W jego głosie słychać było przygnębienie. Wtedy Kuroo poderwał się z kanapy.
- No to nie ma rady, trzeba jechać. Zawiadomiłem już Oiakwę, żeby był przygotowany na ewentualną wyprawę poszukiwawczą. Zaraz do niego zadzwonię i przedstawię sytuację.
- Czyli wracamy do domu, pakujemy się i w drogę? – Akaashi ciągle siedział przy biurku.
- Tak. Potem pójdziemy na stację i jazda – wyjaśnił Kuroo.
- Tylko wiesz, z tym może być problem – skrzywił się młodszy i spojrzał na ekran komputera. – Tam nie dojeżdża żaden pociąg od nas.
- O fuck.
- No właśnie.
Kuroo syknął z niezadowoleniem. Pokrzywił się trochę i nagle mu się rozjaśniło.
- Znam kogoś z samochodem.
- O nie, Kuroo, to nie wypali.
- I znam kogoś, kto ma dar perswazji.
- To się nie uda.
- Uda, uda, pięknie pojedziemy do tego Murakami czy jak to się tam nazywało i przywieziemy twojego nieogarniętego chłopaka do domu.
Akaashi zarumienił się na ten komentarz.
- Ja i Bokuto nie…
- Jaaasne. Ale dobra, nie ważne, czas ucieka. Zajmij się planem trasy, ja ogarnę wóz. Spotkajmy się przed dwunastą u Iwaizumiego – zarządził Kuroo, po czym obaj opuścili dom Bokuto i rozeszli się w swoje strony. Misja ratunkowa: start.

***

- Chyba wam słońce przygrzało w te puste łepetyny, nie ma mowy – powiedział Iwaizumi, zdecydowanie stawiając szklankę soku na stół w kuchni. Koło niego siedział Oikawa, który nieco zląkł się tego nagłego ruchu, a naprzeciw nich siedzieli Kuroo i Akaashi. Na stole leżała mapa samochodowa z zaznaczoną czerwonym markerem trasą z Sendai do Murakami.
- Ale czemu nie? Przecież pomagałeś nam wcześniej – zapytał Kuroo.
- Tak, ale wtedy nie musiałem nigdzie jechać. To strasznie daleko – bronił się zawzięcie.
- Wcale nie, tylko 180 kilometrów.
- Tylko? Z wami wszystkimi w jednym aucie to będzie zdecydowanie .
-  Będziemy grzeczni, Iwa – powiedział Oikawa, uśmiechając się niewinnie.
- A już zwłaszcza z tobą…
- Ej! To nie było miłe – naburmuszył się.
- Nie miało. Ale wracając do tematu, nie możemy poczekać aż sam wróci? Przecież w końcu skończą mu się pieniądze i nie będzie miał wyboru – powiedział Iwaizumi, opadając na oparcie krzesła.
- W tym problem, że nie wiemy kiedy on wróci, a w niedziele wracają jego starzy. Jak się dowiedzą, że Bokuto znowu uciekł, a tym razem na drugi koniec kraju, to urządzą nam piekło – powiedział Akaashi.
- Przecież to jego problem, że nie myśli.
- Ale to będzie nasz problem, jak mu nie pozwolą brać udziału w tym turnieju siatki Centrum Kulturalnego pod koniec lata – dodał Kuroo.
- Faktycznie…
Jakimś cudem siatkówka zawsze była znaczącym argumentem, gdy rozmawiało się z Iwaizumim.
W końcu doszli do porozumienia i zaczęli się zbierać. Ale wtedy Iwaizumi się zatrzymał i powiedział:
- Ale chwila, co ja powiem rodzicom. „Hej, zabieram samochód na cały dzień i jadę na drugą stronę kraju, bo mój kumpel uciekł z domu i trzeba go przywieźć, bo sam sobie w życiu nie radzi?”
Oikawa uśmiechnął się, zadowolony z siebie.
- O to nie musisz się martwić. Już gadałem z ciocią i się zgodziła.
Iwaizumi uniósł brew w zdziwieniu.
- Powiedziałem, że jedziemy na romantyczną wycieczkę i zabieramy samochód, ale będziemy ostrożni i w ogóle cacy – wyjaśnił, po czym zbliżył się do Iwaizumiego. – Bo wiesz, w sumie to może być całkiem romantyczna podróż.
- O nie, proszę was, nie przy ludziach – odezwał się Kuroo, odwracając wzrok. Ten moment, gdy jesteś jednym hetero w składzie.
Na te słowa Oikawa posłał Kuroo złośliwy uśmiech i zarzucił Iwaizumiemu ręce na szyję.
- Nie – powiedział stanowczo Kuroo.
Ułożył usta w dziubek i zaczął powoli zbliżać się do twarzy drugiego chłopka.
- Nie, plis.
I złożył mu soczystego buziaka na prawym policzku.
- O.Mój.Boże – Kuroo wygiął głowę do tyłu, wyjąc. Oikawa czuł, że wygrał tę rundę. Iwaizumi już miał dość tej wycieczki.

***

Droga planowo miała trwać trochę ponad trzy godziny. Iwaizumiemu już po pierwszej zdawało się, że minął rok. Prawo jazdy dostał dwa miesiące temu, jeździł najbardziej przepisowo jak tylko mógł. Tak daleko jeszcze nigdy nie jechał, nie wiedział, jak będzie się czuł podczas takiej podróży. Czemu ci frajerzy nie mogli sobie sami zrobić prawka, myślał.
Cały przygotowany prowiant skończył się po tej godzinie. I wtedy, gdy jego pasażerowie nie mieli się już czym zapchać, zaczęli marudzić.

**
- Iwaś, a nie możemy jechać trochę szybciej? – zapytał Oikawa, przekręcając się na siedzeniu.
- Nie.
- W takim tempie nigdy tam nie dojedziemy.
- Zawsze mogę cię wysadzić i możesz iść sam.
Oikawa więcej nie pytał.

**
- Ej, dajcie radio głośniej, lubię tę piosenkę – powiedział Kuroo. Razem z Akaashim, który miał na uszach słuchawki i trochę kimał, siedział na tylnym siedzeniu.
- Proszę cię, Taylor Swift? – Oikawa obrócił się do tyłu, podnosząc do góry okulary przeciwsłoneczne.
- A co, masz z tym jakiś problem? Ma fajne piosenki i dobry głos. Wpada w ucho – Kuroo bardzo lubił Taylor, ale starał się o tym mówić subtelniej, żeby nie było, że jest jakimś wielkim fanem. W drużynie i tak już się z niego śmiali. Czasem on i Bokuto robili sobie karaoke, człowiek-sowa też był jej sekretnym fanem. Ich ulubioną piosenką było Blank Space.
- A to nie jest taka trochę babska muzyka? Dziewczyny z mojej klasy jej słuchają… - Oikawa trwał przy swoim.
- Muzyka nie ma płci, Oikawa, więc zamknij się i pogłoś – powiedział niespodziewanie Iwaizumi. Oikawa otworzył usta ze zdziwienia. Nie wiedział, że jego facet też tego słucha. Zawsze myślał, że Iwaś był rockowym typem. W aucie zapadła cisza i teraz wyraźnie było słychać piosenkę.

Cause the players gonna play, play, play, play, play/ And the haters gonna hate, hate, hate, hate, hate/ Baby I'm just gonna shake, shake, shake, shake, shake/ I Shake it off, I shake it off

**
- Panie kierowco Iwaizumi, zatrzymamy się gdzieś? – zapytał Akaashi zaspanym głosem. Właśnie się obudził, bo odezwało się to pół litra wody, które wypił godzinę temu.
- A po co, panie pasażerze Akaashi? – odpowiedział pytaniem Iwaizumi.
- Bo muszę do łazienki.
- No ja w sumie też – dodał Oikawa.
- Też bym się nie obraził – odezwał się Kuroo.
Iwaizumi mruknął coś pod nosem, po czym powiedział głośniej:
- Została nam jakaś godzina drogi, nie wytrzymacie?
- Nie – odezwała się trójka chórem.
Iwaizumi został przegłosowany i musiał zjechać na najbliższej stacji. Do łazienki poszli wszyscy. Nie na raz, oczywiście. Potem Kuroo stwierdził, że pójdzie po coś do jedzenia, więc pozbierał od razu zamówienia od wszystkich podróżnych i tak z pięciominutowej przerwy na siku zrobił się półgodzinny postój. Akaashi przeszedł się na krótki spacer wokół parkingu, więc przy samochodzie zostali tylko Oikawa z Iwaizumim. Stali, opierając się o maskę auta.
- Jesteś taki skupiony, kiedy prowadzisz – powiedział Oikawa, kładąc mu głowę na ramieniu.
- Przecież to nie pierwszy raz jak ze mną jedziesz – odpowiedział Iwa.
- No tak, ale teraz to inna droga niż tak po mieście. Wyglądasz inaczej, jakoś tak, pięknie.
Iwaizumi uśmiechnął się na ten komplement. Nie często słyszał je od Oikawy. Zaraz Toru podniósł się i stanął przed Hajime, chwytając go za obie dłonie.
- Mogę cię pocałować? – zapytał.
- Nie musisz pytać o takie rzeczy – zaśmiał się Iwaizumi, nieco zawstydzając szatyna.
- Bo ty masz różne humory, a teraz przez to, że musisz jechać na drugie wybrzeże za Bokuto, to pewnie jesteś na mnie zły czy coś.
Iwaizumi wywrócił oczami. Oikawa zawsze tak uroczo się tłumaczył.
- No całuj już, nie jestem zły. Chociaż, może trochę – droczył się.
Nie do końca przekonany Oikawa pochylił się i pocałował Iwaizumiego, dając im chwilę na zapomnienie o sierpniowym upale, przejeżdżających za ich plecami samochodach i ukrywającym się gdzieś nad morzem Bokuto. 
- Teraz to już nie jestem prawie w ogóle zły – powiedział, gdy się od siebie odsunęli.
- Iwaaa – zawył Oikawa i rzucił mu się na szyję, przytulając mocno.
- Ej dobra, bo tak jakby jest trzydzieści stopni – powiedział po chwili Iwaizumi, jednak Oikawa ani drgnął. – Oikawa, umrę z przegrzania!
- A ja umrę z miłości do ciebie!
Na to Iwaizumi nie znalazł odpowiedzi i tylko schował głowę w ramionach Oikawy.
Wtedy też wrócił Kuroo, niszcząc całą atmosferę, ale przynosząc w zamian hot-dogi. Po tym jakże pożywnym posiłku cała czwórka wróciła do auta, modląc się o klimatyzację.

**

- To co widzę jest… zielone – powiedział Kuroo.
- Trawa – opowiedział od razu Oikawa.
- Nie.
- Drzewa.
- Nie.
- Samochód.
- Nie.
- Koszulka Oikawy – mruknął Akaashi.
- Tak!
- Omg, serio… Akaashi, jesteś w tym za dobry.
- Uwierz mi, ja nawet nie próbuję.
- To co widzę to banda idiotów – odezwał się Iwaizumi. Miał już dość tej durnej gry. – Albo się zamkniecie, albo do Murakami dojdziecie z buta.
- To co widzę to jeden, najeżony jeż – ciągnął Oikawa.
- To co widzę to najbliższy zjazd na postój.
Pasażerowie zajęli się więc liczeniem samochodów po kolorach. Po pięciu minutach Oikawa zasnął i zrobiło się dziwnie cicho.

**

Dochodziła piąta, gdy wjechali do Murakami. Oikawa ciągle spał. Akaashi bacznie rozglądał się po ulicach, czy nie widać nigdzie tej szalonej czupryny, dla której przejechali Japonię wszerz. Iwaizumi zaparkował auto na jakimś parkingu, który zdawał mu się być najbliżej centrum.
- Wy idźcie już go szukać, ja zaraz obudzę Oikawę i pójdziemy w drugą stronę. Zdzwonimy się – zarządził Iwaizumi. Kiedy to on stał się liderem grupy?
Gdy bruneci odeszli, kierując się wzdłuż ulicy, w przeciwną stronę od morza, Iwaizumi wyszedł z auta i przeciągnął się. To była długa droga. A trzeba było jeszcze wrócić. Może też powinien się zdrzemnąć? Był trochę zmęczony, ale teraz ich zadaniem było znalezienie Bokuto. Dobrze, że już nie było tak gorąco.
Obszedł samochód i otworzył drzwi od strony pasażera. Oikawa spał na lewym boku. Okulary przeciwsłoneczne podjechały mu ponad oczy, miał lekko rozchylone usta i włosy w nieładzie. Iwaizumiego rozczulał taki widok, ale jak mus to mus. Potrząsnął go lekko za prawe ramię.
- Hej, Oikawa, jesteśmy na miejscu, wstawaj.
Oikawa wymruczał coś niezrozumiale, po czym przeciągnął się i otworzył powoli oczy. Okulary spadły mu z nosa na kolana.
- Cześć, Iwaś – uśmiechnął się.
- Wyłaź, idziemy szukać tego imbecyla.
- Ta, już idę – powiedział, po czym ziewnął. Odpiął pasy i wyszedł z samochodu, przeciągając się mocno. Podczas tej czynności, jego zielony T-shirt podjechał do góry, ukazując dobrze wyrzeźbiony brzuch, co nie umknęło uwadze Iwaizumiego. Oikawa był chyba najpiękniejszy, gdy się budził.

***

- Co się patrzysz?
- Na co? Ja się na nic nie patrzę!
- Patrzysz, patrzysz zobczuszku.
- Mam cię walnąć?!

***

Minęła godzina, jednak po Bokuto nie było śladu. Akaashi i Kuroo chodzili po różnych sklepach i restauracjach, pokazując ich pracownikom zdjęcie Bokuto, jednak nikt nie potwierdzał obecności chłopaka w mieście. Kuroo czuł się jak detektyw, szukający kryminalisty. Może gdyby nie bermudy w niebieskie kwiaty i czarny bezrękawnik, ludzie naprawdę by go za takiego wzięli? Komisarz Kuroo Tetsuro, proszę mi powiedzieć, czy widzieli państwo tego człowieka?
Akaashi był jeszcze bardziej przygnębiony, niż był w domu. Co jeżeli Bokuto już dawno tutaj nie ma? Przecież z tego miasta mógł się udać gdziekolwiek indziej. Mógł wsiąść do pociągu i pojechać jeszcze dalej, a oni tylko marnują czas, przeszukując Murakami. Było to nadmorskie, rybackie miasteczko. Nie było tu wieżowców, tylko małe domki i puste ulice, po których tylko od czasu do czasu przejeżdżało jakieś auto. W powietrzu czuć było bryzę morską. W niektórych częściach miasta chłopcy z Sendai czuli się, jakby byli tam jedynymi żywymi duszami.
Gdy poczuli się zmęczeni, kupili sobie po puszce coli i usiedli na krawężniku przed sklepikiem. Obaj zaczynali tracić nadzieję, że w ogóle uda im się go znaleźć. Teraz już nawet nie chodziło o to, by bezpiecznie wrócił do domu. Jechali tu cały dzień, zaangażowali w to Oikawę i Iwaizumiego, nie mogli teraz wrócić z niczym.
- Nie martw się Akaashi, do zmroku mamy jeszcze czas, do tej pory na pewno na niego wpadniemy – Kuroo starał się utrzymać optymizm, w który chyba sam zaczął wątpić.
- Nie powinienem był na niego krzyczeć – powiedział nagle Akaashi, stawiając puszkę na chodniku i podciągając kolana do klatki piersiowej. – Ale czasem nawet ja tracę cierpliwość.
Kuroo pokrzepiająco poklepał kolegę po plecach.
- Spoko ziom, nikt cię nie obwinia. Bokuto jest po prostu przewrażliwiony na swoim punkcie. Wystarczy trafić na nieodpowiedni moment jego huśtawki nastrojów i chłopaczyna ucieka na drugi koniec świata. Taki z niego dzieciak czasem – zaśmiał się.
- Nom – uśmiechnął się Akaashi pocieszony.
- Dobra, czas ruszać. Jak go spotkam, to mu walnę – zadeklarował Kuroo.
- Nie – powiedział Akaashi. – Ja to zrobię.
Dziwny błysk w oku Keijiego zaniepokoił Tetsuro.
W momencie, gdy wyrzucali puste puszki do kosza, telefon Kuroo zadzwonił.

[Dzwoni: Oikawa]
- Znaleźli go?

***

Oikawa i Iwaizumi włóczyli się po mieście, niezbyt mając pomysł, gdzie szukać Bokuto. Byli w jakimś parku, na placu zabaw, pochodzili między uliczkami. Kupili sobie nawet lody, jakby naprawdę byli na wycieczce.
- Hej, ale mimo wszystko to fajnie dzień minął – podsumował Toru, gdy wychodzili z małego motelu. Tam też o Bokuto nikt nie słyszał.
- Nie najgorzej – zgodził się Hajime, liżąc loda w kształcie arbuza.
- Moglibyśmy częściej robić takie wypady. Ale wiesz, tylko my – spojrzał na niego znacząco.
- Nie wiem, czy bym tyle z tobą wytrzymał w zamknięciu – powiedział Hajime.
- Hej! Wytrzymałeś ze mną całe swoje życie!
- No to chyba starczy – odparł, po czym wybuchł śmiechem. Mina Oikawy była bezcenna.
- Weź, ale ty jesteś – burknął szatyn.
- Jestem, jaki jestem, ale takiego mnie sobie wybrałeś – powiedział, po czym cmoknął go w policzek. Oikawa nie mógł się za to długo złościć. Chwycił go za rękę i tak doszli do plaży. Było to jedyne miejsce, którego jeszcze nie sprawdzili.

*
- A jak nas ktoś zobaczy?
- To co, nikt nas tu nie zna.

*

Mimo tego, że było lato i idealna pora, by się popluskać w morzu, plaża, a przynajmniej ten odcinek, na który wyszli, była pusta. Morze falowało, delikatnie wkradając się na brzeg. Gdzieś z oddali słuchać było skrzek ptaków i piski dzieci. Czyli miasto nie było tak do końca wymarłe. Chłopcy zdjęli buty i weszli na piasek. Oikawa miał o tyle wygodniej, że pojechał sobie w klapeczkach. Iwaizumi musiał się za to pilnować, by nie ubrudzić skarpetek w piasku. To byłaby tragedia. Nie było na świecie nic gorszego od piasku w skarpetkach. Chyba że mokre skarpetki. Hajime wzdrygnął się na samą myśl o tym.
- No, i teraz to są wakacje! – wykrzyknął radośnie Oikawa, skacząc po piasku jak małe dziecko, które pierwszy raz widzi plażę. Iwaizumi wziął głęboki wdech. O tak, tego mu było trzeba po tej stresującej podróży.
Szli wzdłuż brzegu, zimna woda podmywała im nogi i było im bardzo przyjemnie. Przez moment zapomnieli nawet po co tu przyjechali. Teraz mogliby już nie wracać. Woda była spokojna i kojąca, ich długie cienie podążały za nimi krok w krok, a wiatr targał włosy.
Wtem ten błogi spokój zakłócił pewien osobnik. Szare, sterczące słowy, szerokie barki i pomarańczowy plecak. Siedział pod wydmą, wpatrując się w przestrzeń. Oikawa i Iwaizumi zatrzymali się i patrzyli na niego jakby był co najmniej kosmitą. Wtedy też osobnik zauważył ich i zatrzymał wzrok na dwójce chłopaków. Patrzyli na siebie dobrą chwilę, nie mogąc uwierzyć. I nagle Bokuto zerwał się z ziemi i pobiegł dalej, zostawiając w tyle skołowanych kolegów. Z sekundowym opóźnieniem Oikawa i Iwa ruszyli za nim. A właściwie sam Hajime, bo woda podmyła Toru nogi, zakopując je w piasku, przez co ten przy pierwszej próbie zrobienia kroku, poleciał na ziemię jak długi.
- Leć za nim, Iwa! – krzyknął, wypluwając piasek z ust. Bokuto nie był wart takiego poświęcenia.
Iwaizumi szybko dogonił Bokuto, który, na szczęście, potknął się i upadł, co dało brunetowi czas na odrobienie dystansu między nimi. Rzucił się na niego i przytrzymał przy ziemi, by ten już nigdzie nie uciekł.
- Hej, hej, Iwaizumi! Co ty wyprawiasz?! Co ty tu w ogóle robisz!? – wykrzykiwał Bokuto, ciągle próbując się wyrwać.
- Szukamy cię, palancie! Przestań się już wyrywać do cholery! – krzyczał Iwaizumi. W końcu obaj byli tak zmęczeni i zlani potem, że zapasy nie miały większego sensu, bo obaj leżeli na ziemi, ciężko dysząc.
- Dobra robota, Iwaś – pogratulował mu Oikawa, gdy w końcu do nich dobiegł, ociekając wodą. Iwaizumi tylko pokazał mu kciuka do góry. Po tym Oikawa zadzwonił do Kuroo, by powiadomić ich, że znaleźli zgubę.
- Cel zabezpieczony – powiedział konspiracyjnie. Cóż to był za kryminał, Oikawa aż dostał gęsiej skórki z podniecenia. Albo przez to, że miał mokre ciuchy, a od morza wiało. Tak naprawdę oba te czynniki mogły mieć na to wpływ.
Czekając na Kuroo i Akaashiego, trójka chłopaków siedziała na piasku, przyglądając się morzu. Iwaizumi siedział jakby nieobecny, Oikawa zdjął ciuchy i położył je na piasek, z intencją wysuszenia ich, chociaż przy niskim słońcu to chyba nie miało większego sensu. Bokuto siedział z miną winnego dziecka, które zostało przyłapane na wyjadaniu słodyczy przed obiadem.
- No więc, czemu uciekłeś tym razem? – zapytał Oikawa, spoglądając na Bokuto, jednak ten mu nie odpowiedział.
- Słuchaj, przejechałem pół kraju z tymi debilami w jednym małym samochodzie, tylko po to, żeby cię znaleźć i żeby Akaashi się nie martwił oraz żebyś uniknął przypału u rodziców, więc mógłbyś nam chociaż powiedzieć, o co chodzi – wyrzucił z siebie Iwaizumi.
- Akaashi tu jest? – zapytał Bokuto po chwili ciszy.
- Tak, on i Kuroo zaraz tu będą – potwierdził  Oikawa.- Więc o co poszło?
Bokuto westchnął, kreśląc palcem wzorki na piasku.
- Pokłóciliśmy się trochę. Trochę bardzo. Powiedziałem o parę rzeczy za dużo i Akaashi na mnie nakrzyczał. I potem było mi strasznie wstyd.
- Więc uciekłeś.
- Mniej więcej.
Oikawa i Iwaizumi westchnęli z pożałowaniem.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że takie uciekanie donikąd nie prowadzi? – powiedział Iwaizumi.
- Wiem, ale… - nie dokończył, bo na horyzoncie pojawiły się dwie biegnące postaci. Bokuto rozpoznał z nich Akaashiego i Kuroo. Wstał z ziemi, zapatrzony w młodszego chłopka. Chyba nie był gotowy na konfrontację z nim. Nie po to jechał tak daleko, by musieć z nim rozmawiać.
Akaashi dobiegł pierwszy i stanął przed Bokuto, dysząc. Sytuacja zrobiła się napięta. Kuroo dobiegł również i stanął obok Iwaizumiego i rozebranego do majtek Oikawy. Oczekiwali na dalszy rozwój wydarzeń. Wtedy też Akaashi przywalił Bokuto w twarz. Trójce chłopaków z ust wyrwało się „Och”. Kotaro spojrzał na Keijiego zdziwiony. Chłopak nigdy wcześniej go nie uderzył. Ale tu nie skończyły się niespodzianki, bo za sekundę Akaashi pocałował Bokuto. Tamten był w takim szoku, że nawet nie zamknął oczu. Ten czyn został już skomentowany inaczej.
- Ooooch…
 - Nie rób tego więcej – szepnął Akaashi, gdy odsunął się od Bokuto, po czym przytulił się do niego. Kotaro objął mocno chłopaka.
- Przepraszam, Akaashi – powiedział, jakby zbierało mu się na płacz, kładąc mu głowę na ramieniu. – Przepraszam.
Oikawa otarł palcem niewidzialną łzę. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Zdawało się, że ich przyjaciele wyjaśnili sobie wszystko bez użycia zbędnych słów.
- Hej, Oikawa, ale mógłbyś się przynajmniej ubrać, twoja wątła klata psuje nastrój – szepnął do niego Kuroo. Oikawie opadła szczęka na ten komentarz. Że niby jego klata była wątła? Jego?
- Rozumiem, że zawstydza cię moja postura atlety, ale spokojnie, jestem pewien, że tobie też kiedyś uda się osiągnąć perfekcję – odgryzł się, wypinając pierś do przodu.
- Ale on ma rację, Oikawa, ubierz się wreszcie – dodał Iwaizumi.
- To jest plaża, mogę nawet nago chodzić, jeżeli zechcę.
- Proszę, nie – jęknął przerażony Kuroo. Znał Oikawę, on byłby do tego zdolny.
- Ubierz się – nalegał Iwaizumi.
- Zmuś mnie – Oikawa spojrzał mu w oczy wyzywająco.
Chwilę później Kuroo trzymał Oikawę za kostki, Iwaizumi za nadgarstki, a szatyn dyndał nad piaskiem, krzycząc o litość.
- Dobra, już, żartowałem!! Ubiorę się, już się ubiorę, tylko błagam, nie róbcie tego!
- Za późno – uśmiechnął się Kuroo złośliwie.
Chłopaki stanęli na brzegu i rozhuśtali Oikawę.
- Raz…
- Błagam nie!
- Dwa…
- Chłopaki no!
- Trzy!
I Oikawa poleciał z pluskiem do wody. Kuroo i Iwaizumi umierali ze śmiechu, podczas gdy Oikawa uderzał pięściami w wodę, krzycząc:
- Nienawidzę was! Jesteście najgorsi!
Akaashi i Bokuto również obserwowali sytuację i śmiali się, trzymając się za ręce. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi.

***

Jakiś czas później wszyscy siedzieli przy stoliku w miejscowej pizzerii, oczekując na zamówienie, żartując i robiąc sobie nawzajem zdjęcia. Oikawie powoli wysychały włosy. Oklapły, przez co przez większość czasu siedział naburmuszony i nie odzywał się do Iwaizumiego. Bokuto oddał mu swoje suche ubrania, które zabrał na podróż, Oikawa jednak odmówił przyjęcia bielizny, dlatego spodenki uwierały go tu i ówdzie.
- A tak w ogóle, stary – Kuroo zwrócił się do Bokuto. – To jak ty znalazłeś to miasteczko? I co ważniejsze, jak się tutaj dostałeś? Tu nie jeżdżą pociągi z Sendai.
- Usłyszałem o nim kiedyś od znajomych rodziców. Zapamiętałem, że to drugie wybrzeże. A dojechałem kawałek busem, kawałek stopem. Poznałem kilku całkiem miłych ludzi – powiedział Bokuto, gryząc słomkę, którą wyciągnął ze swojej szklanki.
- Jesteś naprawdę nieobliczalny – zaśmiał się Akaashi, mieszając lód w swojej szklance. Po drugiej stronie stołu toczyła się inna rozmowa.
- Dalej się boczysz? – zapytał Iwaizumi. Oikawa fuknął i obrócił głowę.
- No weź, to tylko żarty – nachylił się nad nim Iwaizumi.
- Żarty są wtedy, jak się wszyscy śmieją – mówił wielce obrażonym tonem. Tak naprawdę nie był bardzo zły, ale widząc, jak Iwaizumi trudzi się, by go udobruchać, postanowił grać dalej.
- Och, rzeczywiście, jesteś odpowiednią osobą, by to mówić. No dalej, musisz przyznać, że to było całkiem śmieszne.
Oikawa nie dawał za wygraną, ale Iwaizumi nie miał zamiaru się poddać. Nachylił się bliżej i szepnął Toru do ucha:
- Widziałem twój tyłek, jak się przebierałeś.
- IWA! – wykrzyknął nagle Oikawa, czerwony jak ściana za jego plecami. Ten przeraźliwy pisk, godny chłopca z mutacją głosu, zwrócił uwagę kilku osób siedzących przy innych stolikach. Iwaizumi zwijał się na krześle ze śmiechu, Oikawa był bliski płaczu z zażenowania, a pozostała trójka nie wiedziała o co chodzi. Pozostali tak, dopóki nie przyszła pizza.

***

Droga powrotna minęła szybciej. Było ciemno, jazda wymagała od Iwaizumiego zdwojonej uwagi, którą próbował utrzymać za pomocą kawy.  Przynajmniej drogi były prawie puste. Całe tylne siedzenie spało, chrapiąc co jakiś czas. Oikawa nie spał, dotrzymując Iwaizumiemu towarzystwa. Już mu przeszło i teraz rozmawiali sobie na luźne tematy, śpiewali piosenki razem z radiem i wymieniali się pocałunkami na światłach. Podróż była o wiele bardziej przyjemna, chociaż zmęczenie dawało się Iwaizumiemu we znaki. Odżył, gdy ujrzał tablicę mówiącą, że do Sendai zostało pięćdziesiąt kilometrów.
- Ach, fajnie było – powiedział Oikawa, wyciągając się na siedzeniu. Okolica była już znajoma, zaraz będą w domu i w łóżeczku. To był długi dzień.
- Fajnie. Ale jestem taki zmęczony… - odparł Iwaizumi i ziewnął.
- Pójdziemy jutro do kina? Albo na basen? – zapytał szatyn.
- W sumie możemy. Ale nie wstanę przed dwunastą, nie ma opcji.
- Spoko, ja chyba też nie – zaśmiał się.
- Ej, chłopaki, też chcę iść na basen – odezwał się głos z tyłu. To był Bokuto, który właśnie się obudził i usłyszał słowo „basen”.
- Ty masz szlaban  - zarządził Iwaizumi.
- Coooo??
- Właśnie, słuchaj matki – dodał Oikawa, po czym wraz z brunetem się roześmiał, budząc tym samym resztę ekipy.
- Jesteście niemożliwi – obruszył się i opadł z założonymi rękami na siedzenie.
- Za tę całą fatygę powinieneś postawić nam bilet na ten basen – powiedział Kuroo, przecierając oczy.
- Och, racja, racja – zgodził się Oikawa. – Czyli idziemy wszyscy.
- Ej, nie decydujcie za mnie! – powiedział Bokuto.
- Za późno, szykuj portfel – Kuroo szturchnął go łokciem. Bokuto westchnął zrezygnowany. Chyba nie miał wyboru. Ale faktycznie zasłużyli, pomyślał i uśmiechnął się.
Za pół godziny byli w domu. Ostatecznie wszyscy nocowali u Bokuto. Oikawa z Iwaizumim na kanapie na dole, Kuroo na kanapie w pokoju Bokuto, Akaashi dostał łóżko, a sam gospodarz zajął dywan w śpiworze. Zasnęli tak szybko, jak tylko się położyli.
Wstali o drugiej dnia następnego i byli ledwo żywi. Na basenie Iwaizumi i Bokuto zasnęli ponownie, ostro się przez to spiekając na słoneczku. Wieczór skończył się okładami z kefiru.
Do końca wakacji zostały dwa tygodnie. Strach było myśleć, jakie zwariowane przygody ze sobą przyniosą, jednak o to chłopaki będą się martwić, gdy już nadejdą.  Tymczasem siedzieli na ogródku u Oikawy, jedząc arbuzy, opowiadając suche żarty i śmiejąc się z zdjęć na swoich telefonach. Bo mimo wszystko to była banda takich uroczych idiotów, którym do szczęścia wiele nie trzeba było.

Koniec