sobota, 21 lutego 2015

These streets are yours - miniaturka - [Shizaya]

Trochę bardziej miniaturka niż one shot xD Hej, witam wszystkich. Szaleję w tym miesiącu i równo tydzień od rozdziału LAD mamy one shota, którego napisałam o 4 w nocy xD Nie tej nocy, ale tak z tydzień temu. Jest inspirowany piosenką Bastille, ale ten snogfick jest w sumie inny niż reszta moich, bo dosłownie wplotłam piosenkę w "akcję". Jest to krótkie opowiadanko, bardziej monolog, ale mam nadzieję, że namiesza wam w głowie, więc po przeczytaniu zastanówcie się, co się naprawdę stało ;) 
Tu macie linka do piosenki. Daję wam wersję akustyczną, bo uważam że jest bardziej klimatyczna c: Pozdrawiam moich nowych czytelników, bo ostatnio się ich paru ujawniło :D Witamy na pokładzie dram życia xD I przypominam o ankiecie :) Zapraszam do czytania i komentowania :D 
Edit: Aiko napisała odpowiedź Izayi, która jest super, trzyma klimat, więc jak tylko przeczytacie tą miniaturkę, to lećcie na jej bloga ->I'm gonna make a comeback

Bastille - These streets 



Ileż to razy powtarzałem, byś nie wracał do Ikebukuro? Byś trzymał się z daleka od mojej dzielnicy i nie przyprowadzał tu swoich brudnych interesów? Miałeś kategoryczny zakaz stawiania stopy na chodniku tej części miasta, który notorycznie łamałeś, nie robiąc sobie nic z konsekwencji, jakie to ze sobą niosło. I mogłem gonić cię całymi dniami, nauczyłem się wyczuwać twoją obecność, mogłem zranić cię niezliczoną ilość razy. A ty i tak wracałeś po więcej.

Ale teraz, gdy moje prośby zostały wysłuchane, nie mogę zaznać spokoju. Każdego kolejnego dnia, w którym twoja znajoma postać nie pojawia się na horyzoncie, czuję niepokój. Twoje imię wyblakło, gubiąc się wśród miejskich legend. I teraz, gdy zostałem sam na tych wiecznie żywych ulicach, nie chcę ich. Są twoje.

Widziałem twoje imię w dzisiejszej gazecie. Zaraz obok Yukiru Mishimoto i Akane Katsuragi, w rubryce o zaginionych. Zdobyłeś uwagę, o którą zawsze tak zacięcie walczyłeś. Bo tego chciałeś, prawda? By ludzie znali cię, mówili o tobie, respektowali. Chyba, że było tak, jak powiedziałeś mi tej  nocy, której widziałem cię po raz ostatni. Podczas której żadne z nas nie zostało ranne, nie licząc zadrapań na moich plecach, które zostawiłeś. Cholernie szczypią, gdy biorę prysznic, wiesz? Powiedziałeś, że zrobiłeś to wszystko, by zwrócić moją uwagę. Czemu?-spytałem. Powiedziałeś, że dla zabawy, ale czy te wszystkie późniejsze pocałunki były dla ciebie zabawą? Ciągle czuję uścisk twojej dłoni, gdy próbowałeś zatrzymać mnie tego wieczoru i dziś sam już nie wiem, czy zostałem, czy poszedłem i czy robi to dzisiaj jakąkolwiek różnicę.

Zawsze kłamałeś, by postawić się w komfortowej sytuacji, ale obaj wiemy, że nie byłeś wszechmocny, czego pewnie byś chciał, i zgubiłeś się gdzieś po drodze. Nawet tacy jak ty potrzebują drugiej ręki do potrzymania. Albo raczej szczególnie tacy jak ty. I zastanawiam się, czy gdybyś teraz pokazał się na ulicy, też wyciągnął byś do mnie rękę. Tą samą, która zostawiła czerwone szramy na moich plecach. I mimo iż wiem, że nie zobaczę cię po drugiej stronie przejścia, to nie chcę tych ulic. Możesz je zatrzymać.

Za dużo tu wspomnień. Tak jak te wszystkie rany na moim ciele. Od twojego noża, od betonu, od metalowych rur. Rany zapisują nasza historię, są namacalnym dowodem naszych działań. Dlatego nie chcę tych ulic, bo przypominają mi o tym od czego chcę uciec. Od wszelkich starć między nami, każdego wyrwanego przeze mnie znaku, każdej uszkodzonej maszyny z napojami. Tak, zielona herbata z automatu smakuje najlepiej o 2 w nocy, w towarzystwie letniego chłodu i w świetle witryn SevenEleven[i]. Zaplamiliśmy te ulice naszą krwią, naszym potem, naszymi przekleństwami, momentami porażek i wygranych, garścią niedokończonych pościgów, bójek przerwanych w idealnym momencie, byś nie musiał przyjąć na twarz mojego ciosu. I teraz, mimo że się do tego nie przyznamy, będziemy spacerować po tych ulicach, myśląc nie wiele więcej niż wtedy, gdy szanse za zobaczenie cię były o wiele większe, gdy wołałeś mnie tym dziwnym przezwiskiem z czasów liceum. I chciałbym, tak jak ty, już nigdy więcej nie pokazać tu swojej twarzy. Nie oglądać znajomych budynków, nie mijać stacji metra, nie siedzieć w parku. Jednak wygrałem, a to gorzka cena, jaką muszę płacić za swoje zwycięstwo. Bo ktoś przecież musi tu być.

Jednak ja nie chcę tych ulic. Nie czuję się tu swobodnie, w moich myślach ty ciągle je nawiedzasz. I choć Tom każe mi o tobie zapomnieć, bo przecież nigdy nie byłeś dla mnie ważny, ja nie umiem wymazać sobie z pamięci twojego obrazu. Twoje widmo przenika przez innych ludzi i boję się, że kiedyś przypadkowo kogoś uderzę. A przecież jestem spokojnym człowiekiem, nienawidzę przemocy, a czuję się, jakbym miał czyjąś krew na rękach. Twoją krew. Idąc i mijając tłum, często obracam się, bo widzę cię w twarzach innych ludzi. Zupełnie obcych i oddalonych ode mnie. Tamtej ostatniej nocy, gdy byliśmy tak blisko, nie sądziłem, że kiedykolwiek znikniesz z zasięgu mojego wzroku.

Splamiliśmy to miasto. Splamiliśmy te ściany naszymi błędami i wadami, które przybrały kształt krwi. Ściekały wąskimi stróżkami, znacząc czerwone ślady i zostawiając kałuże na podłodze. Każdy z nas miał coś za uszami, żaden nie był bez winy jak i całkowicie winny. Dzielimy te same grzechy, o których wiemy tylko my, jednocześnie nie będąc ich świadomymi. Jednak teraz cały ciężar spoczywa na mnie, bo nic nie może równoważyć się na jednej szali. Kiedy wrócisz, by zdjąć ze mnie ciężar, którego moja nadludzka siła nie może udźwignąć?

 I nawet jeśli nigdy się do tego nie przyznam, w akcie ostateczności poszedłem do twojego mieszkania w Shinjuku. Sam nie wiem na co liczę, idąc tymi ulicami i myśląc nie wiele więcej niż gdy szedłem, żeby ci nakopać, jednak mam dziwną nadzieję, że znajdę cię przy wejściu, zanim wejdę do budynku. Wolałbym już nigdy nie pokazać tu swojej twarzy, zupełnie tak jak ty. I już pewnie nigdy nie pokażę, bo nikt nie odbiera domofonu. Wracam więc tą samą drogą, którą przyszedłem. Buty otarł mi pięty po całonocnej wędrówce po mieście, w którym jest tak cicho i zwyczajnie, bez pożarów, które tak kochałeś wzniecać. Niedługo wzejdzie słońce, rozpoczynając kolejny dzień, 26 lipca. Siedzę w parku na ławce, palę papierosa, wpatrując się pusto w przestrzeń przede mną. Powoli robi się coraz jaśniej, a obok mnie widzę cienie. Dwa cienie jednej osoby. Wszystko co po nas pozostało jest teraz tylko cieniem w mojej głowie. Zawsze byliśmy my, ale nigdy nie było nas. I krzycząc, byś opuścił Ikebukuro, zwracałem twoja uwagę. Proszę, stałem się częścią twojego teatrzyku zwanego życiem. Stałem się potworem, którym chciałeś, abym był. A kim ty chciałeś być? Co chciałeś osiągnąć tamtego dnia, gdy się poznaliśmy, tamtego dnia, gdy pokonałem cię po raz pierwszy, tamtego dnia, gdy znalazłem cię rannego niedaleko stacji, tamtego dnia, gdy niemal dźgnąłeś mnie w brzuch, tamtej nocy, gdy miałem cię na własność i gdy trzymałeś moją dłoń, abym został? Nigdy nie usłyszę odpowiedzi na te pytania. Nie, dopóki gazety piszą o zaginięciach i morderstwach. Nie, gdy od roku powtarzam ten sam scenariusz, 26 dnia każdego miesiąca. Nie, odkąd posiadam dodatkowy cień, który rzucam na ścianę, gdy wracam do domu w świetle nowego dnia o godzinie 4:05 nad ranem. To tylko cień na ścianie, postać, która znika, gdy nie ma dostępu do światła. To twój cień. To ty nawiedzasz mnie i moje ulice. Tylko twój cień pozostał po tym wszystkim. To moja gorzka kara, za splamienie tych ulic. Naszych ulic. Moich ulic.

- Czy tego właśnie chciałeś?

 Pada pytanie, skierowane za równo do ciebie jak i do mnie. Nie chcę tych ulic, możesz je sobie zatrzymać. Ja mogę już nigdy nie pokazać tu swojej twarzy.

Ale czy wrócisz, jeżeli oddam ci je i powiem całą prawdę o tamtej nocy?





[i] Całodobowy sklep w Japonii 

sobota, 14 lutego 2015

Like A Drum - His Beating Heart - [JeanMarco] - Rozdział 2

Witam was w ten pełen miłości dzień xD Wszystkim bez swojej drugiej połówki wysyłam całusy, wiedzcie, że was wszystkich kocham ♥ Tych z drugą połówką też kocham, no ale was ma kto całować hihi Z racji, że nie miałam z kim dziś nigdzie iść (xD smutek) wstawiam wam kolejny rozdział LAD ^^ Za każdym razem jak siadam do tłumaczenia od razu przypomina mi się jakie to jest fajne i myślę sobie - Kurczę, czemu nie tłumaczę tego szybciej, przecież potem się tyle dzieje! - i od razu mam przed oczami przyszłe akcje opka. Obyście i wy wkrótce mogli je przeczytać xD *auto życzenie* Tam w między czasie napisałam one shota xD Dziękuję za wszystkie komentarze do przedniego rozdziału (przynajmniej wiem, że ktoś to czyta i chyba zacytuję Lownly parę słów od was to może ruszy z 8 rozdziałem ;_;) i do one shota :) Kto nie czytał, niech klika TU ♥ 
Zapraszam do lektury i zostawienia paru słów c:
Edit: Dodałam ankietę, zagłosujcie proszę :D w końcu pracujemy razem, nie? :D


Notka: Dwa głupi robią głupie rzeczy
Bo są głupkami. 
A ten w szczególności.

Like a Drum - His Beating Heart

Rozdział 2 - Nie pójdę





Resztę dnia spędziłem w pół-lęku i pół-podekscytowaniu.
Część podekscytowania: Spotykam się z Marco i zobaczę jego pokój! Yaaay!
Część lęku: Musiałem obejrzeć straszny film. Nosz ja pierdziele. Dlaczego zawsze, gdy otrzymuję choć trochę szczęścia, muszę dostawać 3 razy tyle czegoś okropnego?
Ale nie było już odwrotu. Gdybym się teraz wycofał, prawdopodobnie sprawiłbym mu przykrość i zniszczył możliwą szansę na zostanie przyjaciółmi. A czy nie mówiłem, że nie chcę ryzykować utraty tej potencjalnej przyjaźni? Wspominałem o tym.
Siedząc po południu w pokoju, próbowałem zrobić zadanie domowe, ale okazałem się być zbyt zestresowany, żeby się w ogóle skupić… zegarek był w chuj rozpraszający. Wpatrywałem się w niego, obserwując jak tykają kolejne minuty, wiedząc, że wkrótce muszę iść odebrać jedzenie dla Marco.
Rozważałem chwilę drzemki przed wyjściem, gdyż byłem stu procentowo pewien, że tej nocy nie zaznam snu, głośni współlokatorzy czy nie, ale sądząc po moim roztrzęsieniu nerwowym takie próby nie miałyby sensu.
Wkrótce wybiła godzina siódma i poszedłem  do Panery. Nie mogłem pozbyć się tego uczucia, że kierowałem się wprost pod moją osobistą gilotynę, nawet jeśli wyraźnie wiedziałem, że szedłem w kierunku małej przytulnej restauracyjki, wyspecjalizowanej w pieczywie i tym podobnych. Zignorowałem obawy, które mnie wypełniały i szedłem dalej.

- Puk, puk! – zawołałem. Stałem w Sinie przed pokojem 323 z dwoma torebkami z Panery, niosąc zupę i pieczywo. Obie ręce miałem zajęte, więc nawet nie próbowałem fizycznie zapukać do drzwi i postanowiłem krzyczeć zza nich. Kilka drzwi na korytarzu otworzyło się, lokatorzy wyglądali na korytarz, by sprawdzić, co to za hałasy lub czy mieli gościa, a kilku z nich patrzyło się wprost na mnie.
Ale miałem wyjebane. Mieli szczęście, że miałem ręce pełne, bo w przeciwnym razie nie wahałbym się im odwinąć. Moimi oboma rękami. Chuje.
Gdy drzwi ciągle pozostawały zamknięte, krzyknąłem znów:
- Umarłeś już? – dźwięk skrzypiących paneli i tajemnicze syczenie ze środka poinformowały mnie, że nie, Marco nie umarł i był wręcz bardzo żywy. Wreszcie,  drzwi jego pokoju otworzyły się, ukazując coś, co mogę nazwać najbardziej uroczym widokiem, jaki miałem zaszczyt oglądać. Wtedy, w tamtym momencie, nigdy bym się nie przyznał do myślenia o Marco w kategorii słodki, ale ustalmy fakty: był przezajebiście uroczy.
Nie miał na sobie nic poza czarną koszulką i granatowymi bokserkami, miał bose stopy, a palcami przebierał po podłodze, starając się zachować balans. Jego oczy, zazwyczaj szeroko otwarte i błyszczące i generalnie nieco dziecięce, były teraz przymrużone, prawie zamknięte, a on uniósł pięść i przetarł oko. Choroba odcisnęła na nim swoje piętno, sądząc po jego czerwonym nosie i bladej cerze, ale to tylko wpasowało się w jego generalny bezradny-i-niewinny wygląd. Mogłem się tylko uśmiechnąć, gdy mój wzrok wylądował na jego włosach, które nie były już równo uczesane, a rozczochrane od snu.
- Niezła fryzura – skomentowałem. Zamrugał raptownie, jego oczy ciągle nie mogły się skupić i poczucie winy spłynęło na mnie falą, gdy przypomniałem sobie swoje obawy o tę wizytę. Patrząc tak na niego poczułem nagłą potrzebę zaopiekowania się nim. Mówiąc o niesłusznym poczuciu obowiązku, pomyślałem sucho.
- Ja..uh. To mi wygląda na więcej niż tylko zupę – powiedział, patrząc na jedzenie w moich rękach.
- No, tak. – odpowiedziałem. – Ponieważ niczego dzisiaj nie jadłeś, nie?
Brzuch Marco zdecydował się ostentacyjnie wryć w naszą konwersację, emitując niskie, głębokie burknięcie, które brzmiało bardziej jak demon, próbujący utorować sobie drogę z piekielnych głębin niż żołądek. Wpatrywałem się w niego uważnie, czując jakby sam szatan mógł wydrzeć się z brzucha Marco w każdym możliwym momencie.
- Brzmi jakby był wkurzony – zauważyłem.
Kurczowo złapał się za brzuch i pokiwał głową, zanim zrobił krok w tył i włączył światło. Wszedłem za nim do pokoju, pozwalając drzwiom zamknąć się za mną, zaraz postawiłem jedzenie na jedynej pustej powierzchni w pokoju, jaką okazało się być biurko pod oknem.
Puste biurko…?
Rozejrzałem się po pokoju, robiąc szybkie rozeznanie terenu i zauważyłem, że pokój Marco wydawał się być zajmowany tylko w połowie. Górne łóżko było puste, tak samo jak biurko i gdybym miał zgadywać, jedna z szaf, które stały w pokoju, była wolna od jakiegokolwiek skrawka ubrań.( Nie mam pojęcia o co do cholery chodziło z tymi pieprzonymi prześcieradłami-kurtynami, które zwisały z górnego łóżka, ale jeśli Marco chciał spać jak jakaś cholerna księżniczka, to niech se śpi. Pewnie pomagało mu to zasypiać w nocy, tak sądzę.)
- Masz swój własny pokój? – zapytałem podejrzliwie.
- Taa… – westchnął, niemal gwiżdżąco. – Przypisany mi współlokator przeniósł się gdzie indziej pierwszego dnia, więc mam pokój dla siebie.
- Szczęściarz – powiedziałem. Ty farciarzu,ty  szczęśliwy sukinsynu. Kłamałbym, gdybym powiedział, że ten zielonooki potworek właśnie mnie nie nawiedzał. Byłem w chuj zazdrosny.
- Co? Szczerze mówiąc to wcale nie jest takie super… Chciałbym go z kimś dzielić.
Podniosłem na niego głowę, stopując go; usłyszałem wystarczająco.
- Nie, przestań, nie wiesz co mówisz- ostrzegłem go. - Uważaj o co prosisz, bo możesz skończyć z świrniętymi współlokatorami.
Marco rzucił mi dziwne spojrzenie, wykrzywiając usta i marszcząc nos.
- Czy ty skończyłeś ze świrniętymi współlokatorami? – spytał. Otworzyłem usta by odpowiedzieć, ale wtedy zdałem sobie sprawę co właściwie chciałem powiedzieć i zamknąłem buzie.
Aw cholera, teraz będzie niezręcznie…
Uniósł brew i spojrzał na mnie, dopóki nie zdecydowałem do diabła z tym i wypuściłem krótki obłoczek powietrza przez nos.
- Okej, dobra, naprawdę chcesz wiedzieć? Mieszkam w Marii, więc mamy apartamenty i cała nasza czwórka dzieli jedną łazienkę. Masz pojęcie jakie to jest do dupy?
- No, nie brzmi tak najgo…
- A ja i Connie musimy słuchać, jak naszych dwóch współlokatorów pieprzy się co noc w ich pokoju.
Obserwowałem jak Marco powoli pali cegłę, przez co mój żołądek zrobił małego fikołka, ale nie wiedziałem czemu.
- O-och – wymamrotał.
- Nom – westchnąłem, bardziej niż lekko zawstydzony, gdy podniosłem rękę by w niezręczności podrapać się po karku. – W-w każdym razie – kontynuowałem, mając nadzieję na zmianę tematu na głodnego Marco - zjedz w końcu to, co przyniosłem. Masz zupę brokułowo-serową, mam nadzieje, że będzie ok. I przyniosłem jeszcze kilka innych rzeczy, w razie jakby było za mało…
- Nie, jest idealnie! Dziękuję ci bardzo, Jean! – jego głos był tak pełen wdzięczności, że musiałem powstrzymywać się przed zidiociałym uśmieszkiem. Uważnie patrzyłem jak zabiera kołdrę ze swojego własnoręcznego łóżka dla księżniczki i narzuca ją na ramiona, po czym przystaje nad czekającym na niego jedzeniem.
- Och – zaczął. -Jeżeli poczujesz, że twoi współlokatorzy zbyt mocno dają się we znaki to będziesz zawsze mile widziany by spędzić noc tutaj – usiadł i zaczął swój posiłek, pokazując  swoje najlepsze wcielenie odkurzacza, gdy zasysał zupę tylko siłą wdechu.
Hmm… Spędzić noc tutaj, z Marco? Musiałem powiedzieć, że byłem poruszony. Marco miał swój własny pokój i tak otwarcie zapraszał kogoś takiego jak ja, żeby został z nim na noc kiedykolwiek chciałem lub potrzebowałem. Czy na jego miejscu zrobiłbym to samo? Miałem przeczucie, że odpowiedź nie była za miła…
- Zapamiętam sobie twoją ofertę – powiedziałem cicho.
Pozwoliłem mu kontynuować spożywanie posiłku, a ja tymczasem przechadzałem się po jego pokoju, natychmiastowo przyciągnięty przez jego zagracone biurko. Było zawalone książkami i pogniecionymi kartkami i zaśmiecone zdjęciami, które, jak przypuszczałem, pokazywały rodzinę Marco… Niska i krągła kobieta z ciemnymi, pofalowanymi włosami, siwymi u nasady, i z ciepłym uśmiechem, który sprawił, że cienkie linie ukazały się wokół jej oczu i ust. Wysoki, łysiejący mężczyzna z nikłymi śladami piegów i cienkim wąsem, okrągłym brzuchem pod dopasowaną koszulą. I mała dziewczynka z krótkimi, czarnymi włosami, jej oczy były tak okrągłe i brązowe jak u Marco i piegi zakrapiały również jej policzki. Było tam kilku innych starszych ludzi, którzy prawdopodobnie byli dziadkami i różni inni, którzy pokazali się raz czy dwa, ale ten mężczyzna, kobieta i dziewczynka byli widziani najczęściej.
Coś niepokojącego przykuło mój wzrok i ostrożnie to podniosłem. Było podpisane jako „Naznaczony” szerokimi, białymi literami, a na okładce był mały chłopiec, który wyglądał jakby pilnie potrzebował pomocy psychologa. Wiedziałem, co to było. Wiedziałem dokładnie co to było. I nie podobało mi się to.
- Ja pierdziele, będę ryczał – jęknąłem, na co Marco odpowiedział:
- Mam nadzieję, że lubisz duchy i tym podobne, bo o tym to właśnie jest…
Wow, dzięki Marco, to naprawdę sprawia, że czuję się o wiele lepiej, bo to dokładnie to CZEGO KURWA NIENAWIDZĘ. Wzdrygnąłem się ciągle przyglądając się pudełku DVD, obracając je i czytając co było napisane z tyłu. Zacząłem wzdychać i burczeć i narzekać do siebie o tym jaka to gówniana sprawa, że muszę to oglądać, dlaczego nie możemy obejrzeć innego filmu i jak mógłbym do tego namówić Marco.
- Hej – Marco przemówił. – Słyszałeś o najnowszych badaniach? Nad narzekaniem?
Odciągnąłem wzrok od pudełka i spojrzałem na niego podejrzliwie. Mów o tym ni z tego ni z owego.
- Nie…?
- Pokazują, że narzekanie w żaden sposób nie pomaga w danej sytuacji! – powiedział, starając się grać niepozornego, niewinnego i zaskoczonego.
Za tego typu pierdoły zarobisz filmem w łeb, nie prosiłem o twoje głupie docinki – pomyślałem, rzucając w niego pudełkiem DVD. Trafiłem go rogiem w głowę. Marco zaśmiał się i kaszlnął, podnosząc film z ziemi i zawiązując pościel wokół siebie jak jakąś pelerynę, po czym powlókł się do odtwarzacza.
- Zgasisz proszę światło? – powiedział z przesadną grzecznością, gdy wkładał płytę do odtwarzacza i chwycił pilot. Czułem jak cała krew odpłynęła mi z twarzy.
- Co?! Będziemy… Będziemy oglądać to po ciemku?!
- No raczej… to ma być w końcu straszy film.
Upewniłem się by wyeksponować moje oburzenie przez jakąś nieatrakcyjną ekspresję, szybko wyłączyłem światło i patrzyłem na Marco, który wgramolił się na łóżko, odkładając wiszące prześcieradło na bok. Siedział sobie w swoim książęcym łóżeczku, a pościelowa kurtyna zwisała z góry, jakby był jakimś szlachcicem, nie mogłem się powstrzymać by nie pomyśleć, że tiara dopełniłaby obrazek. Księżniczka Marco… Jej wysokość odwróciła się i pokiwała na mnie, bym dołączył do niej na łóżku, co szybko poczyniłem.
Ściągnąłem trampki  i już miałem wbijać… ale on wtedy podniósł dłoń.
- Teraz Jean, zanim wpuszczę cię na moje łóżko, musisz obiecać mi, że nie posikasz się podczas seansu.
TY NIE MOŻESZ TAK SERIO.- BOŻE kurwa WEŹ TO W CHOLERĘ, Marco, chcesz, żebym oglądnął to z tobą czy nie!? – mój potencjalny przyjaciel ranił moje ego, a to sprawiało, że stawałem się zdenerwowany i niepewny. Wtedy cofnął się i przyległ do ściany, klepiąc miejsce obok siebie.
- Tak, chcę – powiedział grzecznie, miękko i niewinnie uśmiechając się. Westchnąłem-nie umiałem zwalczyć uśmiechu, nie ważne jak mocno próbowałem-i zrezygnowany wspiąłem się na łóżko obok niego. Ale żarty na-koszt-Jeana jeszcze się nie skończyły. Marco przewinął zwiastuny, mówiąc:
-Ale serio, jeżeli będziesz potrzebował przerwy na nocnik, daj mi znać, ok?
Wjechałem mu łokciem w żebra.
Zanim film się zaczął, chwyciłem jedną z poduszek i przycisnąłem mocno do siebie, uzbrajając nerwy i przygotowując się na cokolwiek  miało nadejść.
- Um… co? – zapytał, wpatrując się w poduszkę, którą trzymałem.
- Przygotowuję się – wyjaśniłem.
Nawet jeśli chciał jakichś wyjaśnień, nie wspomniał już o tym; zdecydował się na wciśnięcie ‘play’ na pilocie i włączył film.
A teraz, obczajcie to: To nie ja pierwszy podskoczyłem! Punkt zgarnia Jean.
Tytuł wskoczył na ekran w akompaniamencie okropnych i niestonowanych instrumentów, które uderzyły w moje bębenki uszne. To wystraszyło Marco.
- Ta pieprzona muzyka jest wkurzająca i naprawdę  niepotrzebna – westchnąłem. Marco zatopił się głębiej w swojej kołdrze obok mnie. Miałem wrażenie, że to będzie piekło.
I, o ludzie, miałem rację.
Początek filmu był spoko… nic strasznego się nie stało. A w moim słowniku, niestraszne rzeczy to dobre rzeczy. Wszystko, co stało się na początku to tyle, że jakaś rodzina wprowadziła się do starego domu i były też jakieś głośne dzieciaki. Byłem ogłuszony tym spokojnym początkiem… uśpiony w fałszywym poczuci bezpieczeństwa, można by rzec. Matka zaczęła nawet śpiewać jakąś przyjemną melodię podczas gry na pianinie i pomyślałem sobie – Mógłbym przy tym zasypiać.
-To nie jest takie złe – powiedziałem, a Marco pokiwał na zgodę.
Pożałowałem tych słów jeszcze tego dnia. Nawet nie pięć minut po tym, co opuściło moje usta, ten piec na poddaszu sam z siebie się włączył, i zaskoczony krzyknąłem – O KURWA.
-Odezwałeś się za szybko – powiedział Marco, starając się ukryć chichot. – To nie było nawet straszne!
- Ta, okej, ale to nie ja miałem zawał na tytule.
Spojrzałem na niego w odpowiednim momencie, gdy się zadąsał, co było trochę śmieszne i urocze.
- To była muzyka – mruknął i odwróciłem głowę, by nie widział jak przewracam oczami. Oglądaliśmy dalej w ciszy i tym razem byłem gotowy – bardziej spięty niż wcześniej. Gdy drzwi poddasza otworzyły się same, wypuściłem z siebie skrzek, który nabierał mocy, gdy ten dzieciak wlazł na strych jak głupi.
- Dzieciak ma jaja – powiedziałem, podciągając nogi wyżej i kładąc podbródek na kolanach.
 -Bardziej brak mu zdrowego rozsądku – dodał Marco i mruknąłem, przyznając rację.
I odtąd rzeczy zaczynają się robić nieco niezręczne. Na początku, upewniłem się, by między mną a Marco utrzymywała się szersza przerwa, wiedząc bardzo dobrze, co miało nastąpić…
Oczywiście miałem rację i to się stało. Gdy pojawiła się scena z dziecięcym monitorem, poczułem jak wszystkie moje mięśnie spinają się i jak podskakuję, niemal uderzając głową w górne łóżko, krzycząc:
- Kurwa CO!
Rzuciłem się na Marco i chwyciłem jego rękę.
- JEAN, uspokój się! – pamiętam, że próbował delikatnie mnie od siebie odkleić, ale tylko delikatnie. Byłem zbyt przerażony i skupiony na filmie, moje mięśnie zablokowały się i spięły.
Film trwał dalej i po chwili, gdy nie było żadnych strachów, miałem chwilę na relaks i w końcu puściłem Marco. Ale wtedy tamten koleś pojawił się znikąd  w dziecięcej sypialni i – o boże, to jest w chuj zawstydzające – krzyknąłem „ACH MARCO!” i przycisnąłem swoje czoło do jego ramienia, zasłaniając się poduszką niczym tarczą, by me oczy nie widziały tego okropnego filmu. Marco zaczął się śmiać.
- Nie śmiej się ze mnie – warknąłem, a moją twarz pokryła fala zażenowania, gdy tylko śmiał się bardziej.
No i tak mniej więcej wyglądała reszta seansu. Ze mną przyklejonym do Marco i wydzierającym się jak jakaś ciota. Były owszem momenty, gdy Marco krzyczał i chwytał się mnie, ale to tylko kilka i w sporych odstępach. Jednym z jego ulubionych momentów, jak mi potem powiedział, było, gdy kreatura z czerwoną mordą, która prawdopodobnie była demonem, zaglądała zza głowy ojca i wtedy zacząłem nieopanowanie przeklinać, złapałem go za dłoń i przyciągnąłem sobie do klatki piersiowej, słysząc jak chrząstki mu przeskakują pod moim uściskiem.
- Wow – powiedział. – żadnego ‘no homo’? Nie miło – na co odpowiedziałem:
- Pierdol się ty i twoje ‘no homo’, jeśli coś pedalskiego się dziś stanie to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina!!!!
Marco naprawdę podobał się film – moje wspomnienia są w większości wypełnione jego śmiechem i nie mogłem  się na niego gniewać, gdy tak wesoło się uśmiechał. Pewnie właśnie dlatego nie mogłem wkurzyć się na niego, za to, że na mnie kichnął.
- Czy ty właśnie zrobiłeś to co myślę, że zrobiłeś?
- Niee.
- No to ok – a w ogóle to nawet nie było warte focha. W pewnym sensie zasłużyłem sobie na to za zarażenie go.
Z końcem filmu, byliśmy zaplątani jeden o drugiego, z rękami na ramionach, nogami splątanymi. Tytuł błysnął na ekranie raz jeszcze ( jak i okropna muzyka), a my pozostaliśmy zmrożeni na łóżku.
-Czy… czy on właśnie? – szepnąłem.
- Tak – odszepnął.
Siedzieliśmy tak przez moment nie chętni, by się ruszyć. Wtedy Marco szepnął:
- Widzisz? Nie było tak źle…
- Tch. –Gówno prawda.
­Po trzydziestu dziwnych sekundach wpatrywania się w napisy końcowe, niepokojącej muzyki grającej w tle, mój piegowaty przyjaciel sięgnął po pilota i wyłączył telewizor. Natychmiast oblała nas kompletna ciemność.
- Czemu to do cholery zrobiłeś! Daj mi najpierw włączyć światło! – błagałem łamiącym się głosem.
- Taa – powiedział, włączając TV z powrotem na napisy. – Sorki.
W momencie, gdy światło z ekranu wróciło, odplątałem się z kończyn Marco i wyskakując z łóżka, szybko rzuciłem się do włącznika światła. Wtedy Marco mógł wyłączyć telewizor.
Jednak nie ruszyłem się od drzwi.
- Hej Marco – powiedziałem.
-…………Co?
Spojrzałem na niego:
– Muszę siku.
- Ty na serio? – odparł.
- Nooo
- Więc idź! Łazienki są na końcu korytarza – zaśmiał się. Zmierzyłem go wzrokiem.
- Chyba cię kompletnie pojebało, jeżeli myślisz, że pójdę sobie sam do łazienki. Sina jest stara i w ruinie, i przerażająca w cholerę.
- … Ty tak naprawdę serio? – zapytał znów. Poważnie testował moją cierpliwość, jak i również wytrzymałość mojego pęcherza.
- Tak, stary, rusz się! – moje kolana nieco się zatrzęsły.
- Okej, dobra, chodźmy – westchnął, wyłażąc z łóżka. Odwróciłem się i uchyliłem drzwi, tylko trochę i wyjrzałem podejrzliwie na korytarz.
- Boże, rusz się – powiedział za mną, otwierając drzwi szerzej i wypychając mnie za nie. Przekląłem pod nosem i szybko ruszyłem korytarzem, lukając za siebie, by sprawdzić, czy Marco ciągle tam był. Pewnie to tylko moja wyobraźnia sobie ze mną igrała, ale mógłbym przysiąc, że widziałem dziwne cienie i ruchy kątem oka. I wtedy nagle głośne „kraaaaak” odbiło się echem po korytarzu, Marco pisnął i prysnęliśmy. Biegnąc na złamanie karku dalej przez hol. Wpadliśmy do łazienki i zatrzymaliśmy się, łapiąc oddech. Spojrzałem na niego, miał czerwoną twarz, oczy szeroko otwarte, a brwi ściągnięte w zaniepokojeniu. Przypomniało mi się jak pisnął na korytarzu i nie mogłem temu pomóc – parsknąłem śmiechem.
- O stary, przeraziłeś się na śmierć – wykrztusiłem, a ta mina jaką zrobił – był obruszony. Śmiałem się nawet bardziej, a on powiedział.
- T-to co?! Ty też!
Szturchnął mnie w końcu w ramię i kazał „Iść wreszcie siku”.

Nie wyszedłem aż do 23. Po filmie skończyliśmy siedząc na jego łóżku gadając i zajadając się pozostałym jedzeniem z Panery i dokuczając sobie. Nasze żarty w pewnym momencie niemal doprowadziły do aktów fizycznej przemocy, ale zanim przeszliśmy do faktycznego wrestlingu, Marco oskarżył mnie o „wykorzystanie jego osłabionego stanu” więc się cofnąłem.
Mruknąłem głośno, gdy spojrzałem na zegarek, wiedząc, że pewnie muszę się już zbierać do siebie.
- Hmm, zastanawiam się, co porabiają teraz moi współlokatorzy – zastanowiłem się sarkastycznie.
- Moja oferta jest ciągle aktualna – powiedział, ale … potrząsnąłem głową. Nie dziś. Dzisiaj nie mogę. Sam pomysł spędzenia tutaj nocy był dla mnie cudownie pociągający, ale… nie byłem pewien jak zareagowałby, gdybym miał tej nocy jakiś koszmar. A nie miałem ochoty ryzykować…
- Mam zajęcia z rana – skłamałem. Właściwie to w piątki nie miałem żadnych aż do popołudnia. Ale on nie musiał o tym wiedzieć.
- Ta, ja też – powiedział. Spojrzałem na niego.
- Ty zostajesz jutro w łóżku, nawet się, kurwa, nie waż iść na zajęcia.
- Nuuda – bąknął z oburzeniem, opierając się o ścianę. – Ale tak, wiem.
Zszedłem z łóżka i założyłem buty, pytając go:
– A co jeśli powiem, że przyjdę odwiedzić cię jutro?
- Co jeśli powiesz, że przyjdziesz odwiedzić mnie jutro?
-Rany, co ty na to powiesz, geniuszu.
Uśmiechnął się.
– Powiem, że bardzo by mi to odpowiadało.
- Spoko – powiedziałem, wstając. – Lubisz Call of Duty?
- Jeżeli przyniesiesz jutro Call of Duty, będę cię już zawsze kochać  - odpowiedział.
Nie mogłem nic poradzić na grymas uśmieszku, jaki wstąpił na moje usta- to było podświadome.
 – Ostrożnie –ostrzegłem go  - bo mogę sprawić, że to się stanie.
Podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz.
- Cholernie tam ciemno – zrzędziłem. Marco powiedział mi, żebym lepiej szybko biegł.
- Wow, dziękuję za wspaniałą radę.
- Proszę bardzo –westchnął, wyciągnął się wygodnie na łóżku. Potem życzyłem mu dobrej nocy i powiedziałem, żeby się pośpieszył i szybko wydobrzał, zanim wyszedłem z pokoju,  zamykając za sobą drzwi.
Noc była całkiem przyjemna, gdy szedłem z powrotem do Marii, ale zaskoczyło mnie to, że znajdując się na zewnątrz, samemu w ciemnościach po horrorze, właściwie nie byłem przestraszony…
Czułem spokój.
Spotkanie z Marco sprawiło, że poczułem się spokojny i podczas cichej wędrówki do mojego akademika, moje myśli krążyły wokół jego osoby; był moim nowym przyjacielem, który jakoś zmusił mnie do obejrzenia horroru i ciągle świetnie się bawiłem.
Tak, był definitywnie osobą, którą chciałem zatrzymać w swoim życiu. Mógłbym pewnie przeszukać wszystkie krańce planety i nigdy nie znalazłbym nikogo, kto mógłby równać się z Marco. Ten koleś był naprawdę specjalny.
Gdy wróciłem do pokoju, znalazłem Conniego, który totalnie odpadł, jego masywne słuchawki rozbrzmiewał i… Czy to są moje słuchawki pod spodem?!
Jak się okazało, Connie słuchał okropnej, kakofonicznej orkiestry skomponowanej z losowych piosenek z obu naszych Ipodów. Przypuszczam, że musiał podjąć drastyczne środki, by spróbować zagłuszyć wszystkie krzyk, jęki i trzaski dobiegające z drugiego pokoju.
Zerwałem swoje słuchawki z jego uszu i wziąłem swoją muzykę z powrotem, zakładając je na swoje uszy i kładąc się na łóżko. Jego odpowiedzią było tylko głośne chrapnięcie.
Musi być miło mieć twardy sen, pomyślałem, zamykając oczy.
Tej nocy nie śnił mi się koszmar.


Do:Marco
hej, czy dzisiejsza nc to dobra nc bym zostal na nc ?

Siedziałem na zajęciach matematycznych, z  roztargnieniem przywracając w pamięci wydarzenia wczorajszego wieczoru. Tak się martwiłem, że będę miał koszmary i coś mi odbije jeśli zostanę na noc u Marco, ale ostatecznie w ogóle ich nie miałem. Czułem się nieco bardziej pewny siebie, więc pomyślałem, że spróbuję… Ale Marco nie odpisywał, a ja szybko stawałem się niecierpliwy. Z końcem zajęć, coś mi zaświtało…

Do: Marco
… ciagle spisz, c’nie?

Uznałem brak odpowiedzi jako potwierdzenie.

Od: Jean
obudx sie kurwa w koncu, spiaca krolweno

Na to już odpowiedział.

Od: Marco
Aww, naprawdę uważasz, że jestem księżniczką? Jesteś taki słodki.

No tak, oczywiście, że na to odpisał. Nazwij gościa księżniczką i masz jego uwagę. Jebana księżniczka.

Do: Marco
odpowiesz ma moje cholerne pytanie

Od: Marco
Mówiłem ci dwa razy, że możesz nocować kiedy tylko chcesz. Oczywiście, możesz zostać na noc :)

Do: Marco
zajebiscie

No, rzecz się stała, teraz już nie ma odwrotu. Postanowiłem wrócić i zacząć się pakować. Xbox musiał znaleźć się poza pokojem przed powrotem Conniego, w przeciwnym razie będzie ból. Zrobiłem sobie mentalną notatkę, by spakować parę ciuchów ekstra… Nigdy nie wiesz, kiedy przyda się dodatkowe ubranie, no nie?

Nocowanie to była masa zabawy. Wszystkie potrzebne rzeczy zwinąłem do torby, Xbox360 wsadziłem w przenośny pokrowiec. Próbowałem zmusić go, by pomógł mi go podłączyć, ale wszystko czego chciał to grzebać w moich grach i wzdychać i promienieć jak głupi nad każdą grą, którą lubił.
- Connie pewnie ostro się wkurzy za zabranie Xboxa, ale to właśnie się dostaje za zaczadzenie naszego pokoju ziołem. A w ogóle to mój Xbox – powiedziałem, wtykając odpowiednie kable do ich wejść.
Gdy wszystko odpaliłem, Marco chwycił kontroler, ale zatrzymałem go, mówiąc, że nie chcę spać na górnym łóżku i że powinniśmy je zdjąć. Miałem nadzieję, że nie zapyta o motywy moich działań, bo jakoś nie miałem ochoty wyjaśniać mu, że mam tendencję do pół spadania z łóżka w momencie pobudki lub możliwe upadki na ziemię podczas moich koszmarów, ale chyba nie był zainteresowany zapytaniem; zamiast tego, cicho zgodził się i nawet powiedział, że uderzał głową w górne łóżko niezliczoną ilość razy. Fakt, przez jaki nie rozebrał łóżka wcześniej był zdumiewający…
Pa-pa książęce łóżeczko.
Postawiliśmy moje łóżko pod oknem, obok pustego biurka i zamówiliśmy 3 duże pizze kurczak-stek, które smakowały tak zajebiście. Nigdy wcześniej ich nie jadłem, ale Marco nalegał, by je wypróbować i że były manną pizzernianego przemysłu. Cholera, miał rację. Pizze zniknęły w mgnieniu oka.
Graliśmy w Call of Duty aż minęła północ i, jak przypuszczałem, dogryzaliśmy sobie przez cały czas. W końcu przesadziliśmy i doszło do rundy wrestlingu. Żaden z nas nie wygrał, walczyliśmy dopóki nie padliśmy ze zmęczenia i głośno zadeklarowałem, że miałem męczący dzień i że pokonam go następnym razem, ale cicho liczyłem, że nie wkurzę go, gdy będzie w pełnej formie. Koleś miał w sobie strasznie dużo siły.
Poszliśmy spać nieco po naszej walce i tej nocy śniłem o niczym.

Obudziłem się długo przed Marco. Sądząc po nieco fioletowych chmurach za oknem  było wcześnie rano. Spędziłem około dwóch godzin leżąc i słuchając jak spokojnie Marco oddycha. To było… bardzo przyjemne. Obróciłem się, by go zobaczyć, ale cały zakryty był kołdrą. Widziałem jego czarne, potargane włosy, kołdrą zakrył się aż po uszy i spał dalej. Jego stopa wystawała spod kołdry  i zdałem sobie sprawę, że spał zwinięty w kulkę na boku i to było tak urocze.
Gdy minęła godzina 8, moja cierpliwość skończyła się. Już mnie nie obchodziło jak uroczy on był, mój żołądek zjadał sam siebie i wszystko co miał wokół. Brakowało mi też kofeiny – mój umysł może i był w pełni obudzony, ale ciało ruszało się wolno, dopóki nie dostało tego zastrzyku. Już nie wspominając o tym jak zirytowany byłem bez kawy.
Wziąłem poduszkę i rzuciłem prosto w głowę Marco.
- Wstawaj, jestem głodny!
Wymamrotał coś i przewrócił się na drugi bok.
- Umrę z głodu, Marco, i to będzie tylko i wyłącznie twoja wina!
Mruknął i zawinął się bardziej w pościel.
- Nie muszę cię karmić, Jean, idź sobie sam po cholerne jedzenie.
No, no, no, zdaje się, że nie tylko ja jestem zadziorny. Zdjąłem z niego kołdrę, sprawiając, że zasyczał z zimna, jakie uderzyło o jego skórę, gdy wyciągnąłem go z łóżka za nogi.
- Wiesz, jaki jestem, zanim wypiję poranną kawę, Marco – przypomniałem mu z grymasem.
To był zimny i deszczowy dzień; mroźny, prawie śnieg z deszczem, a nasze oddechy zamieniały się w chmurki pary. Szybko zjedliśmy śniadanie i jestem prawie pewien, że wypaliłem sobie kubki smakowe, gdy szybko łyknąłem wrzącą kawę. Przez większość dnia gadaliśmy o nudnych rzeczach typu specjalizacje, lekcje, rodzina. Opowiedziałem mu o moich rodzicach, o tym jak w kłócę się z ojcem i że moja matka gdzieś tam istnieje.
– Jestem przekonany, że bardziej obchodzi ich własna kariera niż moje dobre samopoczucie – powiedziałem. Ale to nie ważne, już doszedłem do wniosków, że moi rodzice i ja nigdy nie znajdziemy wspólnego języka, to nic takiego i powiedziałem Marco, by się nie martwił.
On,  z drugiej strony, zdawał się mieć raczej fajną rodzinkę. Pomijając fakt, że jego rodzice niedawno się rozwiedli i że on i jego ojciec czasami się nie dogadywali, wydawało się, że bardzo troszczył się o rodzinę. Lubił mówić o Marie, jego młodszej siostrze, co przypomniało mi o zdjęciach małej dziewczynki na jego biurku. I gdy opowiadał o tym, jak to jego mama go rozpieszczała, nazwałem go maminsynkiem.
- Nie jestem!
- Jesteś.
Wydał z siebie warknięcie frustracji na co zachichotałem.
Jakoś po obiedzie wróciliśmy do jego pokoju i graliśmy w więcej gier, powiedziałem też Marco, że zostaję znowu na noc i powiedziałem również o dodatkowych ciuchach, które ze sobą zabrałem.
- Planowałeś zostać na weekend od początku, prawda? – założył. Tylko wzruszyłem ramionami. Wykąpaliśmy się jeden po drugim, pożyczyłem jego dziewczęcy szampon, i gdy obaj byliśmy czyści i kwieciście pachnący jak para bratków, spędziliśmy resztę nocy gadając i zamawiając więcej tej pysznej pizzy.
Ale w końcu musiało być już całkiem późno. Ja i Marco mieliśmy masę czasu by zacząć czuć się komfortowo w swoim towarzystwie. Więc, oczywiście, zaczęliśmy się nieco do siebie zbliżać i otwierać na strefę osobistą…
To była właściwie moja wina.
Leżeliśmy na łóżku Marco, cicho rozmawiając, a nasze nogi zwisały z drugiej strony, wpatrywaliśmy się w sufit. Tak świetnie się bawiłem przez cały weekend spędzony z nim, że nie mogłem się powstrzymać przed myślą o tym kto jeszcze ma przywilej nazywania Marco swoim przyjacielem.
- Hej… Marco? – powiedziałem cicho po kilku minutach ciszy.
- Hm?
- Tak się zastanawiałem… z kim się jeszcze kolegujesz? Poza mną?
Popatrzyłem w bok na niego i zauważyłem jak marszczy brwi, głęboko się zastanawiając.
- Huh… Czemu chcesz wiedzieć? – zapytał.
Wzruszyłem ramionami – Zastanawiam się, to wszystko…
Westchnął. – Mmm, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć… Tu na uniwerku? Z nikim.
Ucichł, a ja miałem wrażenie jakby silne poczucie ulgi przeszło przeze mnie. Co? Czemu mi ulżyło? To nie miało żadnego sensu, więc nie zagłębiałem się w to bardziej.
- Och – niemal wyszeptałem. – Jak to?
Spojrzałem na niego, by ujrzeć grymas. – Więc… nie zrozum mnie źle, to nie tak, że idę przez życie bez żadnych znajomych. Mam grupkę przyjaciół w moim mieście. Ale obaj wiemy jak długo trwają licealne przyjaźnie…
Spojrzałem z powrotem na sufit, krzywiąc się. O chłopie, ja wiem. Nie, żebym miał aż tylu przyjaciół w liceum, ale zawsze. Pokiwałem tylko głową. Marco kontynuował:
- Ja tylko… Ja jakoś niespecjalnie się angażuję w cokolwiek. Nie biorę udziału w zajęciach klubowych albo imprezkach, nie chodzę do kościoła… i nie wiem dlaczego, ale jak już zauważyłeś, niezbyt lubię opuszczać moją strefę komfortu. Nie mam nic przeciwko rozmawianiu z ludźmi, ale odkąd tu jestem, tak po prostu… tego nie robię.
Mruknąłem, zamyślając się. Więc Marco nie przyjaźni się… z nikim? To wydawało się trochę smutne.
- Ale jesteśmy tu już od ponad półtorej miesiąca… - powiedziałem. - Nie jesteś trochę samotny?
Poruszył się obok mnie.
- Czuję się okej nie będąc bardzo towarzyskim, ale… tak, jestem.  – westchnął. – Właśnie dlatego chciałem mieć współlokatora, wiesz? Jestem nieco zazdrosny o ciebie… Chciałbym trzech współlokatorów.
Odwróciłem się do niego i wyszczerzyłem.
-Pewnie takich, którzy nie robią zamieszania w nocy, hę?
- Tak – zgodził się i zaśmiał, ale jakoś nie klasyfikowało się to do śmiechu… było zbyt wymuszone. Przykrość rozwinęła się głęboko w mojej klatce piersiowej i, nie wiem… Chciałem, żeby Marco poczuł się lepiej.
- Nom – powiedziałem. – Jest okej, jeśli nie kolegujesz się z wieloma osobami. Jestem jedynym przyjacielem, jakiego potrzebujesz, co nie?
- Bo komu potrzebny przyjaciel, który nie jest Jeanem Kirschteinem? – burknął z sarkazmem.
- Dokładnie.
Znów zamilkliśmy i wpadłem w głęboką zadumę… czyli byłem jedyną osobą z jaką Marco się kolegował na college’u? To dało mi uczucie zadowolenia; Chciałem być najlepszym przyjacielem Marco.
- Więc, Jean?
- No?
- Z kim jeszcze się kolegujesz? Wiesz… oprócz mnie? –obrócił moje pytanie przeciwko mnie. Mogłem się tego spodziewać.
- Hmmmm z kim dokładnie – zastanowiłem się na głos. – Nikim.
Poczułem jego wzrok na sobie, ale moje oczy pozostały wpatrzone w sufit. – Nawet ze swoimi współlokatorami?
- Niezupełnie…
- Ale mieszkasz z nimi!
Westchnąłem.
- Nie stajesz się najlepszymi przyjaciółmi tylko dlatego, że z kimś mieszkasz. Znaczy, oni są spoko i w ogóle, ale… - nie możemy się ze sobą połączyć. Nie umiemy się wyczuć. Czuję samotność przebywając z nimi.  
- Ale… co?
Potrząsnąłem głową. – Nic…
 Było by dziwnie wyjaśniać to Marco, więc zatrzymałem myśl dla siebie.
– Więc też czujesz się samotny? – zastanowił się.
- Wiesz, wszyscy czują się samotni, to naturalne, nie? Ale… nawet jeśli mieszkam z  trzema kolesiami, przez większość czasu staram się pobyć sam. Wątpię, czy jestem tak samotny jak ty…
- Ale i tak się tak czujesz? – szturchnął mnie, a ja pokiwałem głową, ale nie spojrzałem na niego, chociaż czułem na sobie jego wzrok.
- Często.
Nie mówił niczego przez moment.
- Więc teraz jest okej, bo masz mnie, prawda? Możemy się spotkać jeżeli poczujesz się samotnie.
- Racja – powiedziałem i uśmiechnąłem się. Dokładnie to chciałem usłyszeć. I wtedy do mnie dotarło…  – Właściwie to nie czuję się samotny, gdy jestem z tobą.
Marco zrobił pauzę.
 - No, raczej! Jesteśmy przyjaciółmi, oczywiście, że nie będziesz czuł się samotny, gdy jestem z tobą.
Zagryzłem wargę, zamyślony.
- Uch… Jean? J-jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Zamrugałem, wracając na ziemię.
- Co? Och, no tak, tak jesteśmy! Nie musisz nawet pytać… Nie spędzam całego weekendu z kimkolwiek, wiesz.
To była prawda. Marco miał w sobie to coś,  jeśli mogłem spędzić z nim cały weekend i nie wkurzyć się. I fakt, że był tak samo samotny jak ja, może nawet bardziej na swój sposób, wypełniło mnie poczuciem koleżeństwa.
- Jesteśmy dwoma samotnymi przegranymi, więc musimy trzymać się razem, mam rację? – powiedziałem.
On nie powiedział nic, ale nie musiał. Leżąc tam obok mojego przyszłego najbliższego przyjaciela, czułem się kompletnie spokojny. Nie czułem się tak dobrze od bardzo, bardzo dawna.
Czułem się… Ok.
Zasnęliśmy właśnie tak, na łóżku Marco, ramię w ramię.
I nie byliśmy samotni.




________________________________________________