niedziela, 18 stycznia 2015

Samotne potwory - [Shizaya] - Oneshot

Mamy godzinę 3 w nocy, idealna pora na dodanie notki. Sen jest dla słabych xD  Ogólnie to nie wiem o co chodzi w tym opowiadaniu, interpretujcie to sami, ja idę spać. Inspiracją było jedno AMV, do którego zostawię link niżej. Włączyłam filmik i dostałam nagłej potrzeby napisania czegoś. Mam nadzieję, że częściej będą dziać się takie magiczne rzeczy xD U mnie zaczęły się ferie zimowe, więc mam maaasę wolnego czasu. Oczywiście postaram się go  jak najlepiej spożytkować :D *scrolluje tumblra*  Wstawki muzyczne z piosenki Eyeshine - Alone i parę cytatów z anime. 
Zapraszam do czytania i, jak zawsze, zostawcie komentarz ^^ 



Samotne Potwory 


Do you know what it feels like to be alone?
Well I do, I do

        „Mówiono nam, że w Ikebukuro żyje potwór. Jeden człowiek, który został postrachem całej dzielnicy. Nadludzko silny, niepowstrzymany. Krążą plotki, że jest nieśmiertelny, ponieważ nawet dwa strzały z broni nie były wstanie go uśmiercić. Młody, uzależniony od papierosów mężczyzna.

        Naprzeciw niemu staje drugi potwór. Jeden człowiek znany w całej dzielnicy, jak nie w całym mieście. Nad wyraz sprytny, nieuchwytny, niemalże wszechwiedzący. Człowiek duch, znika tak szybko jak się pojawia, a za nim zostaje tylko destrukcja. Młody, niezależny mężczyzna.
Każdy choć raz widział lub słyszał o nieludzkich potyczkach tych dwóch potworów, po których ulice zostają dość przearanżowane. Słyszano ryki, widywano przelatujące nad głowami znaki drogowe i maszyny z napojami. Oto jak miasto czuło obecność dwóch potworów.

        Dwa potwory znały się od dawna, tak dawna, że przestały już liczyć, ale ciągle pamiętały ten dzień, gdy się poznały. Pamiętali miejsce, słowa, gesty. Nie było zbyt ciepło, ale zimno też nie. Był to odpowiedni dzień  i odpowiednia pora dla 
dwóch potworów, by się spotkać.

        - Nie lubię cię.

        I ustalić parę rzeczy już na początku. Potwory z natury są samotne i nie zadają się z innymi potworami. Jednak ten przypadek był szczególny. Dwa potwory były jak przeciwne bieguny. Jeden spokojny, siedzący w jaskini i nie wadzący nikomu. Drugi uwielbiał widok płonącego miasta. Plus i minus, które przyciągały się, jak nakazywały podstawowe prawa.

        Znam te potwory. Sama nim jestem. Trzecim potworem Ikebukuro, miejską legendą, ironicznie żywą i jak najbardziej prawdziwą. Nieuchwytną, niezatrzymaną, od wieków poszukującą tego, co jej należne. Wiecznie żywa, bezgłowa kobieta.
To historia o dwóch niebezpiecznych, ale samotnych potworach… „

        - Celty? – bezgłowa kobieta prawie upuściła swój pad, gdy usłyszała głos. Bardzo znajomy, po części znienawidzony głos. Zapisała plik, otworzyła nowy i napisała
        - [Izaya. Przestraszyłeś mnie. Po co przyszedłeś? Nie miałam nic do załatwienia]
Mężczyzna włożył ręce do kieszeni kurtki i podszedł bliżej. Po jego twarzy widać było, że coś knuje.
        - Akurat przechodziłem – powiedział beztrosko, ale Celty wiedziała, że musiał jej szukać. To miejsce nie było w planie jego przechadzek, dlatego też tu przystanęła, by pobyć chwilę ze swoimi myślami. Wiedziała, gdzie Izaya bywał i na pewno nie były to miejsca, gdzie bywała ona. Była kurierem. Gdyby Izaya sam zapuszczał się we wszystkie miejsca, nie potrzebował by kuriera. – Ale skoro już się spotkaliśmy, to mogę ci coś zlecić? Taki zbieg okoliczności, że przed godziną odebrałem paczkę, którą potrzeba dostarczyć. – powiedział niewinnie, wyciągając z kieszeni niewielki pakunek. – Och zobacz, są nawet napisane wytyczne.
        Gdyby Celty mogła okazywać emocje poprzez mimikę twarzy, wywróciłaby teraz oczami i prychnęła. Ale mogła tylko napisać:
        -[ Daruj sobie, wiem że mnie szukałeś. Mam tylko nadzieję, że to nie narkotyki] – odebrała od Izayi paczkę.
        - Za kogo ty mnie uważasz, nie pałam się brudną robotą – uśmiechnął się.         Celty nie lubiła fałszywych uśmiechów. – Dostaniesz za to godziwe wynagrodzenie. Wiesz co robić, ja uciekam – powiedział i skocznym krokiem wrócił skąd przyszedł, ale zanim jednak oddalił się, krzyknął:
        - Ja i Shizu-chan wcale nie jesteśmy samotnymi potworami! – i kobieta wiedziała już, że przed nim nic się nie ukryje, choć on sam ukrywa dużo. Wsiadła na motor i z piskiem opon ruszyła przed siebie, odkładając pisanie historii na później, gdy wróci do domu.

Tonight looks like a cold one

        - Dzisiaj chyba przesadziłeś, Shizu-chan – powiedział Izaya, siadając na trybunach przy szkolnym boisku. Tym samym boisku, na którym Shizuo pokonał szkolny gang i dostał stojącą aprobatę od Izayi. To dokładnie to boisko, na którym dwa potwory poznały się tamtego, nie chłodnego, nie ciepłego dnia. – W tym samochodzie siedział człowiek.
        - Pf, wcale nie rzuciłem daleko. Powiedziałbym raczej, że mi się wyślizgnął… bo ktoś postanowił rzucić nożem! – odpowiedział blondyn rozpinając trzy górne guziki koszuli. Zaraz po tym wyciągnął z kieszeni pogniecioną paczkę papierosów i wsadził jednego do ust. Sięgnął do drugiej kieszeni, w której spodziewał się znaleźć zapalniczkę, ale…
        - Ugh… znów zgubiłem – powiedział pod nosem, po czym zwrócił się do Izayi. – Masz może ogień?
Izaya zaśmiał się pod nosem i wyciągnął z kieszeni srebrne zippo.
        - Skąd przekonanie, że mam? Przecież nie palę – zapytał, odpalając Shizuo papierosa.
        - Czymś musisz wzniecać płomienie powszechnej nienawiści – odpowiedział, wypuszczając obłoczek dymu i patrząc jak ulatuje w górę, ku nocnemu niebu. Izaya osłupiał po tej odpowiedzi, ale za moment wybuchł śmiechem.
        - Och Shizu-chan, zawsze masz coś ciekawego do powiedzenia – złapał się za brzuch. Dawno się tak nie uśmiał. Zapadła chwila ciszy. Izaya wyciągnął nogi na niższą ławeczkę i obserwował pogrążone w ciemności boisko i budynek szkoły. Znajome kształty przypominały o starych czasach, gdy małe potwory naprawdę były małe.
        - Dlaczego ciągle tu wracamy? – zapytał Shizuo, ale ton jego głosu nie zabrzmiał tak, jakby oczekiwał odpowiedzi.
        - Sentyment?
        - Nie wierzę, że posiadasz coś takiego.
Izaya westchnął, zapiął kurtkę i zaczął bawić się zippo. Ogień co chwila oświetlał ich twarze, po czym gasł, brutalnie tłumiony przez pokrywkę.
        - Gdy się spotykamy w mieście zawsze kończy się to tak samo. Siniaki, krew i zdewastowana ulica. A tutaj nagle stajesz się taki refleksyjny, jakby inny człowiek.
        - Ty za to nie prowokujesz mnie do niczego, więc nie jesteś lepszy.

So this is the end of it
It's time for us to go
Back to where we started
Back to what we know

        - Tamtego dnia jeszcze nie byliśmy wrogami. Właściwie byliśmy neutralni. Ale ja czułem, że coś było ostro nie tak. Odkąd tylko się pojawiłeś wiedziałem, że będzie ciężko. Zniszczyłeś mi życie, wiesz?
        - Wiem, Shizu-chan, wiem. Czyli według ciebie wracamy tu przez tę aurę neutralności? Uważasz, że jeżeli podam ci rękę i powiem „Cześć, jestem Izaya Orihara, mam nadzieję, że będziemy dobrymi przyjaciółmi” coś się zmieni?
        - Nie podaję rąk wrednym pchłom.
        - Ale za to je całujesz.
        Na to Shizuo wstał i chwycił Izayę za kaptur, gotów uderzyć go w twarz. Jednak powstrzymał się, siadając z powrotem na miejsce i wypuszczając z siebie całe nagromadzone powietrze.
        „Uczucia potworów są niebezpieczne, tak, jak one same. Emocje są silne i agresywne, ale zarazem kruche i podatne na zniszczenie.”
        - Masz kolano we krwi – powiedział Shizuo, zauważając zdarty materiał spodni Izayi w świetle zapalniczki, ignorując poprzedni temat. Izaya spojrzał uważnie na ranę, widząc ją po raz pierwszy od bójki.
        - Uuu… nie wygląda za fajnie. I moje spodnie! Ach, były nowe – przejął się.
        - Pff…
Shizuo wstał, przeciągnął się i odszedł kawałek, mijając Izayę i kierując się w stronę bramy boiska.
        - Kiedy znów spotkamy się w neutralnym miejscu? – powiedział, nie odwracając się w stronę rozmówcy.
        - Kiedy tylko zechcesz, Shizu-chan – uśmiechnął się. Shizuo minimalnie spojrzał na niego przez ramię i pokręcił głową.
        - Przestań mnie tak nazywać – powiedział i odszedł, zostawiając Izayę samego na środku trybun. To była dosyć chłodna noc, a potwory nie lubią chłodu. Chłód niesie ze sobą złe uczucia…
Samotność

        „Dwa potwory znały samotność aż za dobrze. Jako odrzucone od społeczeństwa jednostki znały uczucie osamotnienia i odrzucenia lepiej niż ktokolwiek inny. Przemierzając dziennie te same ulice, mijając tych samych ludzi, mając partnerów zawodowych, dwa potwory mimo płonącej nienawiści do siebie nawzajem, tylko czekały, aż drugi pojawi się na horyzoncie. Jako jedyna znajoma twarz, która będzie w sanie ich zrozumieć bez potrzeby użycia słów. Przemawiali językiem przemocy, walki o terytorium, o bycie alfą. Rodzaj chorej rozrywki i codzienności, nieświadomie pożądanej destrukcji.”

- Wiecie co? Coś mi tu nie pasuje… Idę do Shinjuku zamordować Izaye

        „Najgorzej jest, gdy dwa potwory nie widzą się przez jakiś czas. Izaya znika gdzieś bez śladu, szykując nową niespodziankę lub po prostu czeka, aż sprawy ucichną. Nie jest silnym potworem, chowa się i atakuje z nienacka. Shizuo żyje spokojnie, myśli prosto, nie potrzebuje wiele do szczęścia. Wystarcz z kimś porozmawiać. Ale on czuje, gdy rzeczy mają się nie tak. Wielu zwykło nazywać to zwierzęcym instynktem.”

-Dlaczego ten idiota jest taki bystry?
… - Dlatego go nienawidzę.

         „Trzymaj przyjaciół blisko, a wrogów jeszcze bliżej. Izaya nie lekceważy Shizuo, doskonale wie, że blondyn nie jest głupi. Musiał mieć go na oku, by ten nie pokrzyżował jego planów. Dwa potwory znały się na tyle długo, by wiedzieć, kiedy coś jest nie tak. Jakby znały swój zapach. Jeden próbuje zdominować drugiego.”

Do you know what it feels like to be alone?
Well I do, I do

        -Tak czułem, że tu będziesz – powiedział Shizuo, stojąc nad pochylonym Izayą, który siedział na trybunach szkolnego boiska. Było późno i niezbyt ciepło. Jedynym źródłem światła była lampa, paląca się za płotem. Izaya nie podniósł głowy, nie powiedział słowa. Shizuo czekał parę sekund i chwycił Izayę za włosy, by zmusić go do odwrócenia twarzy w jego stronę. Tak jak się spodziewał.
        - Plotki tym razem nie kłamały – powiedział, przyglądając się poobijanej twarzy bruneta. Podbite oko, rozcięta brew i warga, zaschnięta krew. – Naprawdę powinieneś czasem zastanowić się nad tym co robisz. – mówił nieprzerwanie, a Izaya patrzył mu prosto w oczy, nie dając się zdominować. – Pokaż ręce - nakazał, a Izaya wyciągnął dłonie przed siebie. Nadgarstki otarte do krwi, prawdopodobnie leżał gdzieś związany. Shizuo pociągnął go za rękę, żeby wstał i podniósł mu brudną od krwi  koszulkę do góry. Siniaki i krwawe otarcia. Blondyn był pełen podziwu, że mimo takich ran on ciągle trzymał się na nogach. Izaya nie protestował, cierpliwie czekał, aż Shizuo skończy bawić się w doktora, delikatnie gładząc dwoma palcami jego brzuch; powoli przesuwając je na kilkubarwny krwiak pod żebrami. Izaya lekko się skrzywił, ale nie cofnął się do dotyku. Przywykł do niego. To nie pierwsze „badanie” jakie Shizuo na nim przeprowadzał. Zawsze delikatnie, bez pośpiechu, jakby Izaya miał się rozpaść przy silniejszym dotyku. Zimne dłonie starannie przemierzały kolejne centymetry jego ciała, by na końcu je ucałować. Brzuch, dłonie, szyję, usta. Shizuo czuł metaliczny posmak krwi za każdym razem, gdy pogłębiał pocałunek. Od jakiegoś czasu ich uliczna przemoc kończyła się tak, jak nie powinna i dwa potwory dobrze o tym wiedziały, ale one nigdy nie były pokorne.
        
Miłość, nienawiść, czy desperacja?

        Shizuo nie zastanawiał się nad tym, gdy pożądanie przejmowało kontrolę nad jego umysłem. Wtedy, w tym jednym momencie liczył się ten człowiek przed nim, który w ostatnim tygodniu zniknął gdzieś bez śladu. Mówiono, że już po nim, że Shizuo został jedynym panującym nad ulicami Ikebukuro. Rzekomi naoczni świadkowie mówili, że widzieli jak wywożą Izaye związanego w samochodzie. Shizuo przywalił jednemu z nich. Nie wiedział czemu… ale może zwyczajnie nie wierzył w te plotki. Że niby jego największy wróg został tak po prostu pokonany? Nie wiedział, a niewiedza sprawiała, że robił się nerwowy. Nerwowy o drugiego potwora Ikebukuro. Ale teraz, gdy czuł jego skórę pod swoimi dłońmi czuł się spokojniej. Izayi nie można pokonać tak łatwo, a on wiedział o tym doskonale.

This world is all we share
I'd die a thousand times for you
And wonder if you'd care...

        Izaya uciekł tak naprawdę w ostatniej chwili i to było jedyne miejsce, o którym pomyślał. Nie poszedł do Shinry, by opatrzeć rany. Wolał czekać z głupią nadzieją, że Shizuo przyjdzie na szkolne trybuny  bez powodu. Albo raczej, że to on będzie jego powodem. Krew lecąca z nosa zaczynała powoli zasychać. Jego ciało bolało jak nigdy, każdy ruch sprawiał, że chciało mu się wymiotować. I wtedy przyszedł Shizuo i zrobił to co zawsze, gdy Izaya kończył w takim stanie. Nie ważne, czy stało się to podczas jego prywatnych porachunków czy podczas ich ulicznej walki. W Shizuo budziło się coś dziwnego, czego Izaya nie umiał opisać, jednak chciał się temu poddać. Poczuć raz jeszcze zimne, szorstkie dłonie na swoim ciele, smak jego ust, który w połączeniu z krwią i papierosami był ohydny, ale jednocześnie taki kojący. Czuł się prawie tak, jakby komuś na nim zależało.
Pusta iluzja zaniku samotności.

        - Ktoś nazwał nas samotnymi potworami – powiedział Izaya, gdy powoli szli w kierunku domu Shizuo.
        - Aha – odpowiedział blondyn, zaciągając się papierosem. – To chyba się dużo nie pomylił, nie?
        Izaya nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się pod nosem. Gdy w końcu weszli do mieszkania, Shizuo zapalił światło, a jego gość wszedł bez krępacji i zaczął ściągać z siebie kolejne części garderoby, ukazując chude, blade ciało, teraz w licznych ranach i siniakach. Pozostając w bieliźnie, usiadł na łóżku Shizuo i czekał, aż tamten przyjdzie z opatrunkami. 
        - Myślę, że Shinra lepiej się do tego nadaje – powiedział, gdy wrócił z łazienki z pudełkiem imitującym apteczkę. To nie był pierwszy raz, gdy tak spędzają wieczór. Shizuo usiadł obok i zaczął opatrywać Izayę, i robił to tak samo delikatnie, jak go wcześniej dotykał. Skąd ta nagła ostrożność, gdy zwykł rzucać w niego ciężkimi rzeczami?
        - Powiedzieli, że albo ty, albo ja – odezwał się nagle Izaya, podnosząc lekko rękę, by Shizuo mógł go obwiązać.
        - Więc dlaczego nie skończyłem związany w jakimś samochodzie? – zapytał blondyn, kończąc opatrunek wokół torsu Izayi supełkiem i zabierając się za smarowanie maścią innych siniaków. Tak samo delikatnie, z nadmierną ostrożnością.
        - Czas na dokonanie wyboru wynosił pół sekundy. I nawet tak do końca nie wiem o co im chodziło. Jednak ciężko skupić się na otoczeniu, gdy ktoś zaprzedaje ci kopa w twarz – wyjaśnił mało przejętym tonem. Wziął do ręki jeden z plastrów i patrząc w małe lusterko, stojące na półce nocnej, nakleił go na policzek. Shizo już prawie kończył. Mimo słów Izayi nie przywiązał większej wagi do możliwości bycia zaatakowanym w najbliższej przyszłości. A nawet jeśli by się to stało, załatwi te sprawy tak, jak zawsze.
        - Dosyć długo cię nie było – powiedział wstając z łóżka i zbierając pozostałe bandaże. Był w łazience, gdy Izaya odpowiedział.
        - A co, tęskniłeś? – zapytał zadziornie. Shizuo milczał. Wrócił w domowych ciuchach, usiadł koło łóżka i włączył telewizor.
        - Ubierz się – powiedział, zauważając że Izaya czuł się dosyć komfortowo leżąc niemal nago w jego łóżku. Brunet westchnął i wstał, podniósł porozrzucane na ziemi ciuchy i ubrał koszulkę, po czym usiadł koło Shizuo. Zastanawiał się, jak bardzo tamten by się przejął, gdyby faktycznie zginął. Izaya objął rękę blondyna i przytulił się do niej.
        - Co ty robisz – zapytał Shizuo, przełączając kanał.
        - To co widać.
        Izaya nie chciał jeszcze wychodzić. Bycie przetrzymywanym nie należało do jego ulubionych rozrywek i zawsze pozostawiało po sobie urazy na psychice. Mówiąc ogólnie – stawał się bardziej szalony, poczucie samotności wzrastało i czuł się, jakby spadał w dół nieskończonej dziury. I nikt nic na to nie mógł poradzić.
        - My naprawdę jesteśmy samotnymi potworami – powiedział Izaya, gdy Shizuo wyłączył telewizor i wstał, by zgasić światło.
        - Przecież zawsze wolałeś grać solo – odpowiedział blondyn siadając na łóżko. Izaya oparł brodę o materac.
        - Taak, chyba masz rację. A ty? – zapytał wiedząc, że wchodzi na czułe pole rozmówcy.
        - …
        - Okej, wiem… - zamknął oczy. Wiedział, że Shizuo trzymał się od ludzi z daleka tylko po to, by ich nie ranić. Prozaiczny powód, ale Izaya nie poruszał tematu. Ważne, że nie trzymał się z dala od niego. Shizuo zszedł z łóżka, usiadł za Izayą i przytulił go, opierając głowę o jego plecy.
        - Dobrze, że żyjesz – wyszeptał, przytulając go mocniej. Izaya odwrócił się i pocałował blondyna, kładąc mu dłoń na klatce piersiowej i lekko popychając, dając mu znak, by się położył. Całował go po szyi, obojczykach, rękami badał jego ciało, zupełnie jak Shizuo robił to wcześniej. Podwinął mu koszulkę, by móc pocałunkami znaczyć drogę w dół jego ciała; zaczął powoli zsuwać mu dresowe spodnie z bioder . Shizuo położył dłoń na jego głowie i gładząc go po niej, oddawał się przyjemności, jaką Izaya mu zapewniał. Jego obecność już dawno nie była tak pożądana.
        Po jakimś czasie, gdy Izaya zasnął na łóżku Shizuo, blondyn usiadł obok niego, wyciągnął telefon i zadzwonił, starając się mówić możliwie cicho.
        - Shinra?
        - Shizuo? Czemu dzwonisz o tej porze? Coś się stało? – jego przyjaciel jak zwykle zasypywał go masą pytań.
        - Obudziłem cię? Z resztą, nie ważne, dzwonię, żeby powiedzieć ci, że Izaya się odnalazł – powiedział, patrząc na śpiącą twarz bruneta. W tym samym momencie tamten odwrócił i się na drugi bok.
        - Serio!? Ale… nie zabiłeś go prawda? – zapytał Shinra z obawą w głosie. Shizuo westchnął.
        - Jeszcze…
        - Shizuo!
        - Nie krzycz, nic mu nie zrobiłem. Prawdopodobnie przyjdzie do ciebie jutro.  Jest nieco… poobijany. Ale nie z mojej winy! –powiedział, przypominając sobie niemal fioletową skórę Izayi. Zamienili jeszcze parę słów i rozłączyli się, życząc sobie dobranoc.  Shizuo przesunął bruneta bliżej ściany i położył się obok, starając się zmieścić z nim na jednoosobowym łóżku. Miał nadzieję, że wkrótce rzeczy wrócą do względnej normalności.

        „Dwa potwory miały tylko siebie. Rozumiały się, choć nie wszystko mogłoby na to wskazywać. Prowadziły podwójne życie, niebezpieczne i tajemnicze. I choć znam oba te potwory, to tak naprawdę mało o nich wiem. Ale potwory zazwyczaj mało kto rozumiał, mało kto w ogóle próbował.”

        - Oni nie są samotni, Celty – powiedział Shinra, zaglądając kobiecie przez ramię i niemal przyprawiając ją o zawał.  – Są tylko nieco… hmm inni. Żyją oddzielnie. Ale nie sądzę, aby im to przeszkadzało.
Celty, która odratowała się z zawału, wpisała na komputerze odpowiedź.
        - [ Chyba nawet oni odczuwają niekiedy samotność.]
        Shinra westchnął i skrzyżował ręce na piersi: - Czemu w ogóle cię to zastanawia, Celty? Może pójdziemy spać zamiast rozmyślać nad pytaniami bez odpowiedzi? – zaproponował.
        - [Też jestem potworem, więc doskonale wiem, co oznacza samotność. Ale odkąd jestem z tobą, nie odczuwam jej. Po prostu zastanawiam się, czy oni też kiedyś przestaną.]
        - Mają siebie, jakoś dadzą radę – uśmiechnął się Shinra i położył jej dłoń na ramieniu, po czym rzucił się na nią i uściskał, krzycząc: - Och, Celty, jestem taki szczęśliwy, że mogłem odpędzić od ciebie to ponure uczucie siłą mojej miłości!
Gdyby mogła, Celty zaśmiała by się teraz.

Tonight looks like a cold one

        - Tego samego dnia, gdy się poznaliśmy, urządziliśmy nasz pierwszy pościg na śmierć i życie – powiedział Shizuo, gdy przechodzili przez jedną z uliczek. Izaya szedł obok skocznym krokiem, już całkowicie wyleczony z ran.
        - Ale chyba bez ważniejszego powodu… po prostu stwierdziłeś, że cię wkurzam.
        - Jak dla mnie to wystarczający powód.
        - Jesteś takim prostym człowiekiem, Shizu – chan – powiedział Izaya i przyspieszył kroku, bo ten ostatni komentarz przeważył szalę i Shizuo pognał za nim. Minęli zakręt, na którym blondyn niemal nie stracił równowagi. To znajoma uliczka, dokładnie ta sama, na której gonili się po raz pierwszy. A to oznaczało tylko jedno. Gdy Izaya przebiegł na drugą stronę ulicy, Shizuo zatrzymał się tuż przed nią, pozwalając niedużej ciężarówce przejechać. Zaczynał uczyć się zagrywek Izayi. Westchnął i uśmiechnął się do siebie.
       - Musisz wymyślić coś lepszego, bo takie powtórki robią się nudne – krzyknął w jego stronę. Izaya przebiegł ulicę i stanął tuż obok niego.
        - Daj mi czas do następnego spotkania, a na pewno nie będziesz się nudził – powiedział z błyskiem w oku.
        - Jutro o siódmej będzie okej?
        - Będę czekał.

        Dwa potwory były samotne tylko z pozoru. W chłodne wieczory spotykały się w neutralnym miejscu, by popatrzeć w niebo i pomilczeć. Mając tak niewiele zrozumienia od świata, szukały go u siebie nawzajem. Nikt nie wiedział, że dwa potwory przesiadywały razem w swoich jaskiniach, śpiąc jak każdy inny człowiek i ogrzewając się ciepłem swoich ciał. Byli tylko dwoma potworami z garstką uczuć zamkniętą pod grubą skórą, którym wiele nie było potrzebne.
Wystarczył pościg, walka, trochę krwi i krzyku i ewentualne potrzymanie się później za ręce.


Koniec


sobota, 10 stycznia 2015

BREAKING NEWS


LUDZIE ajdhgajhdgjfhasgfdjhg NOWY SEZON DURARARY MA JUŻ 1 ODCINEK OHMAJNGOT nie mogę się uspokoić xDD *fangirl mode: on , level: hard* Ci co mnie "znają" dłużej wiedzą jak szaleję za tym anime, to mój number #1 na równi z Evangelionem. Już widzę ten napływ nowych fanficków shizayowych w sieci <3 <3 oczywiście to samo tyczy się mojego bloga, postaram się o coś równie dobrego jak "Słuchaj tylko mnie" (btw kto nie czytał niech leci czytać, nie pożałuje ; ) )  NIECH ODŻYJE FANDOM! (a wytrwali niech obudzą się ze snu, możecie się pokazać xD) Rany, naprawdę tak się cieszę, oglądałam odcinek z bananem na ustach, tyle nowych postaci, taki materiał na ff *-* *Haru odkryła kopalnię* W ogóle zaczęłam pisać oneshota (Shizaya oczywiście) jeszcze przed 1 odc i jakoś stanął, ale teraz mam zamiar i chęci go dokończyć i dodać. Normalnie motywacja do życia xD Pozdrawiam was, taki spontaniczny post, ale musiałam się podzielić swoją radością i być może poinformować co niektórych ^^ Póki co odcinek jest po angielsku, ale myślę że szybko przetłumaczą i będę mogła sobie obejrzeć raz jeszcze xD


niedziela, 4 stycznia 2015

Like A Drum - My Beating Heart - [JeanMarco] - Rozdział 2


Leniwa ze mnie buła i tyle ;/ No hej co tam ;_; aż wstyd się tu pokazywać. Jeżeli się na mnie gniewacie rozumiem, macie powody ;_; nie mam już nic na swoją obronę, walcie w twarz xD albo nie, twarz mi się jeszcze przyda. Szczęśliwego nowego roku tak baj de wej :D 2015 rok, czyli zaczyna się 3 rok(no nie tak dokładnie xd) mojego blogowania! Wow tak długo, przyznać się, kto jest od początku? :D I tak kocham was wszystkich, nawet jeśli chcecie mnie tera zukatrupić za tą karygodną przerwę.




Notka: Dwa głuptasy robią głupie rzeczy. 
Bo są głuptasami.



Like A Drum - My Beating Heart

Rozdział 2 - Nie idź



Po umówieniu się z Jeanem na film nie mogłem zasnąć… moje myśli były tym zbyt zajęte, podekscytowanie płynęło przez moje żyły. Więc zrobiłem to co każdy chory student przy zdrowych zmysłach by zrobił: zbudowałem fort z prześcieradeł. Po prawdzie ciężko było nazwać to fortem; składało się na niego prześcieradło zwisające z górnego łóżka i robiące za kurtynę dla dolnego. Ale hej – w mojej obronie - byłem śmiertelnie chory.
Gdy skończyłem swój pożałowania godny fort, zdecydowałem się wziąć ciepły prysznic na polepszenie samopoczucia, ale gdy tylko wróciłem z łazienki (wspólne łazienki w akademikach były właściwie całkiem spoko: nie musiałem ich czyścić oraz kupować swojego papieru toaletowego ) musiałem znaleźć sobie jakieś zajęcie na najbliższy czas. Przeleciałem przez kanały w TV, ale nie leciało nic wartego uwagi. Bycie chorym było masakrycznie nudne.
W końcu moje osłabione ciało poddało się w okolicach południa. Nie obudziłem się dopóki-
- Puk puk!
Czułem jakby moje oczy zostały sklejone i z ogromnym wysiłkiem otworzyłem jedno. Nie widziałem niczego poza ciemnością i kołdrą i przez kilka sekund byłem zmieszany i zdezorientowany. Nie miałem pojęcia co się działo. Ale wtedy sobie przypomniałem…
Jean…?
- Umarłeś już? – krzyknął z drugiej strony drzwi, a ja powoli wylazłem z łóżka. Syknąłem gdy moje stopy zetknęły się z zimną i nieprzyjemną podłogą, ale byłem rad zauważyć, że ból głowy znacznie osłabł. Skierowałem się do drzwi, nawet nie przejmując się tym, że miałem na sobie tylko bokserki i koszulkę. Byliśmy obaj facetami i wątpiłem, by Jeanowi to jakoś przeszkadzało.  I jak się okazało, miałem rację; gdy otworzyłem drzwi na oścież i zamrugałem kilka razy pod wpływem jasnego światła z korytarza, przetarłem oczy, a pierwszą kwestią jaka opuściła jego usta było:
- Niezła fryzura.
Zajęło mi dużo mrugania, gapienia się i starania się skupić, żeby móc w końcu odebrać obraz przede mną: Jean w wąskich dżinsach i luźnej, zielonej koszuli, z uśmieszkiem na twarzy i dwiema papierowymi torbami z Panery*, po jednej w ręce.
- Ja… uh. To mi wygląda na więcej niż tylko zupę – powiedziałem z oczami na jedzeniu.
- No, tak. Bo przecież nic dzisiaj nie jadłeś, nie?
Nie musiałem odpowiadać, ponieważ mój brzuch zrobił to za mnie: długim, głębokim i głośnym burczeniem. Jean przyjrzał mu się uważnie.
- Brzmi jakby był wkurzony – zaobserwował.
Ja tylko chwyciłem się za brzuch i potaknąłem; ciągle będąc nie do końca obudzonym, przesunąłem się na bok i wpuściłem go do środka. Zapaliłem światło w chwili, gdy postawił jedzenie na pustym biurku pod oknem.
- … Masz swój własny pokój? – powiedział niedowierzając.
- Taa… - westchnąłem. – Przypisany mi współlokator przeniósł się gdzie indziej pierwszego dnia, więc mam pokój dla siebie.
- Szczęściarz.
- Co? Szczerze mówiąc to wcale nie jest takie super… Chciałbym go z kimś dzielić.
Jean podniósł sztywno głowę.
- Nie, przestań, nie wiesz co mówisz. Uważaj o co prosisz, bo możesz skończyć z świrniętymi współlokatorami.
Zerknąłem na niego ciekawsko. – Czy ty skończyłeś ze świrniętymi współlokatorami?
Otworzył usta by zaraz szybko je zamknąć, wahając się; zdawał się być rozdartym między udzieleniem odpowiedzi a przemilczeniem tematu. Uniosłem brew, szczerząc się dopóki oburzony nie wypuścił przez nozdrza powietrza. Jakoś tak przypominał mi konia…
- Okej, dobra, naprawdę chcesz wiedzieć? Mieszkam w Marii, więc mamy apartamenty i cała nasza czwórka dzieli jedną łazienkę. Masz pojęcie jakie to jest do dupy?
- No, nie brzmi tak najgo…
- A ja i Connie musimy słuchać, jak naszych dwóch współlokatorów pieprzy się co noc w ich pokoju.
Na moją twarz wpłynęła nagła fala gorąca.
- O-och…
- Nom… - odparł, drapiąc się po szyi. Mogłem prawie posmakować niezręczności wiszącej w powietrzu. – W- w każdym bądź razie – wymamrotał, próbując zmienić temat – zjedz w końcu to, co przyniosłem. Masz zupę brokułowo-serową, mam nadzieje, że będzie ok. I przyniosłem jeszcze kilka innych rzeczy, w razie jakby było za mało…
- Nie, jest idealnie! Dziękuję ci bardzo, Jean!
Chwyciłem kołdrę z łóżka, zza prowizorycznych kurtyn, i zarzuciłem na ramiona, kierując się w stronę jedzenia.
- Och, i jeżeli poczujesz, że twoich współlokatorzy zbyt mocno dają się we znaki to będziesz zawsze mile widziany by spędzić noc tutaj. – szybko usiadłem i zacząłem niszczyć jedzenie, które Jean położył przede mną. Zapadła sekundowa cisza zanim powiedział:
- Zapamiętam sobie twoją ofertę.
Gdy siedziałem wdzięcznie jedząc zupę, którą Jean dobroczynnie mi przyniósł, on zawędrował do biurka, gdzie leżał film, który umili na dzisiejszy wieczór, ciągle w pudełku DVD.
- Ja pierdziele, będę ryczał – jęknął. Połykając szybko, powiedziałem:
- Mam nadzieję,  że lubisz duchy i te sprawy, bo o tym to właśnie jest…  - obróciłem głowę w odpowiednim momencie, by zobaczyć przechodzący przez niego dreszcz. Wywróciłem oczami i wróciłem do posiłku; z tego co słyszałem „Naznaczony” wcale nie był taki straszny. Przez następne kilka minut, gdy kończyłem jeść, słuchałem jak Jean wzdycha i coś mamrocze podczas czytania opisu filmu i oglądania okładki.
- Hej – zawołałem, połykając ostatnią łyżkę zupy i odstawiając pustą miskę na bok. – Słyszałeś o najnowszych badaniach? Nad narzekaniem?
Jean popatrzył na mnie z nad pudełka i skrzywił się. – Nie…?
- Pokazują, że narzekanie w żaden sposób nie pomaga w danej sytuacji! – powiedziałem, udając zaskoczenie.
Pudełko DVD przeleciało przez pokój i uderzyło mnie w głowę, po czym upadło na podłogę. Śmiejąc się i kaszląc w tym samym czasie, podniosłem płytę, zawinąłem prześcieradło wokół siebie jak pelerynę i powlokłem się do odtwarzacza DVD.
- Mógłbyś proszę zgasić światło? – poprosiłem, umieszczając płytę w odtwarzaczu i chwytając pilot.
- Co? Będziemy… będziemy oglądać to po ciemku!?
- No raczej…  W końcu to ma być straszy film.
Prychnął, szybko zgasił światło, a ja wlazłem do mojego prześcieradłowego fortu, ściągnąłem wiszącą pościel i rzuciłem obok i kiwnąłem na Jeana, aby dołączył do mnie na łóżku. Miałem nadzieję, że nie uważał mnie za dziwaka, bo zapraszam go do mojego łóżka … oglądaliśmy ten film jako  przyjaciele, więc nie ma w tym nic dziwnego, prawda?  Ale Jeanowi to chyba nie przeszkadzało i czuł się z tym okej i komfortowo, a gdy ściągnął buty i już miał wskakiwać, wyciągnąłem dłoń przed niego, by go powstrzymać.
- Teraz Jean, zanim wpuszczę cię na moje łóżko, musisz obiecać mi, że nie posikasz się podczas seansu.
Jego reakcja była natychmiastowa.
- BOŻE kurwa WEŹ TO W CHOLERĘ, Marco, chcesz, żebym oglądnął to z tobą czy nie!?
Szybko się cofnąłem, przyciskając się do ściany i poklepując miejsce obok mnie.
- Tak, chcę – uśmiechnąłem się niewinnie. Westchnął głęboko i wczołgał się koło mnie.
Rozpoczęły się zwiastuny, gdy kliknąłem przycisk „przewiń” na pilocie, uśmiechnąłem się do Jeana.
- Ale serio, jeżeli będziesz potrzebował przerwy na nocnik, daj mi znać, ok?
Zarobiłem tym łokciem w żebra i zacząłem narzekać na to, jaki on jest kościsty. Spojrzałem na niego i zauważyłem, że zabrał jedną z moich poduszek i  przyciskał ją do siebie.
- Uch… co? – zapytałem.
- Przygotowuję się – wyjaśnił.
Zdecydowałem nie dopytywać się o więcej wyjaśnień, zamiast tego wybrałem „play” i włączyłem film.

I teraz, trochę wstyd mi się do tego przyznać, ale to ja pierwszy podskoczyłem.
Tytuł pojawił się na ekranie i chór źle nastrojonych instrumentów prawie wysadził mi bębenki, a głośniki nie były wcale wysoko nastawione!
- Ta pieprzona muzyka jest wkurzająca i naprawdę  niepotrzebna – Jean westchnął. Zatapiając się głębiej w moją kołdrę z nim komentującym film obok mnie wiedziałem, że to będzie zabawny czas.
I, o ludzie, miałem rację.
Na początku filmu nic strasznego się nie stało. Rodzina wprowadzała się do nowego domu, mieli grupkę nieznośnych dzieci… to wprowadziło nas w fałszywe poczucie bezpieczeństwa. Jean oparł podbródek na poduszce, relaksując się, gdy siedzieliśmy w ciszy, i gdy mama zaczęła grać na pianinie i śpiewać uspokajającą piosenkę, Jean pozwolił sobie powiedzieć:
- To wcale nie jest takie złe…
Pokiwałem głową, zgadzając się. Ale nawet nie pięć minut później Jean cofnął swoje zdanie na temat straszności filmu, prawie wyskakując ze skóry, gdy piec na poddaszu sam z siebie się uruchomił.
- KURWA – krzyknął, ściskając mocniej poduszkę.
- Wyskoczyłeś za szybko –powiedziałem, starając się opanować chichot. – To nawet nie było straszne.
- Ta, okej, ale to nie ja miałem zawał na tytule.
Za to się nadąsałem. – To była muzyka – wymamrotałem do siebie.
Kontynuowaliśmy seans w ciszy, Jean zauważalnie intensywniej niż wcześniej.
Gdy drzwi poddasza same się otworzyły, Jean wypuścił z siebie wysoki pisk, który tylko wzrastał, gdy jedno z dzieci to zauważyło i weszło na schody poddasza.
- Mały ma jaja – stwierdził i podciągnął swoje chude nóżki pod brodę, żeby mógł oprzeć głowę na kolanach.
- Bardziej brak mu zdrowego rozsądku – dodałem i mruknąłem na zgodę.
Teraz przypomniało mi się, że gdy film się zaczął, między nami była kilkucentymetrowa przerwa. Ale na scenie z dziecięcym monitorem to się szybko zmieniło.
- Kurwa CO! – Jean niemal przywalił głową o łóżko wyżej, gdy podskoczył i rzucił się na mnie, chwytając moją rękę.
- JEAN, uspokój się!
Jego kościste palce wbijały się w skórę mojego ramienia i próbowałem zrzucić go z siebie, ale nie dało to skutku. Przez następną część filmu żadne nagłe sceny nie miały miejsca, Jean nieco poluźnił swój uścisk. Ale gdy jakiś koleś pojawił się w dziecięcej sypialni, Jean wydał z siebie skrzek „ACH, MARCO!” i przycisnął czoło do mojego ramienia, chwytając poduszkę, żeby zasłonić sobie telewizor. Zacząłem się śmiać i zdałem sobie sprawę, że użycie poduszki jako tarczy było jego celem przez cały ten czas.
- Nie śmiej się ze mnie – warknął, ale to sprawiło, że śmiałem się mocniej.

Tak właśnie to wyglądało  przez większość czasu: skakanie i chwytanie się siebie nawzajem ( właściwie Jean częściej chwytał się mnie) i śmianie się, gdy jeden z nas zaprezentował jakąś beznadziejną reakcję. I znów, to były zazwyczaj reakcje Jeana.
Jeden z najbardziej pamiętnych momentów to ten, gdy jakieś czerwone, demono- podobne coś kręciło się wokół głowy taty, a Jean wykrzyczał całkiem pokaźną wiązankę przekleństw i chwycił mnie za rękę, przyciągając ją do siebie i prawie miażdżąc mi dłoń w swoim uścisku. A ja zamiast narzekać na ból, powiedziałem:
- Wow, żadnego ‘no homo’? Nie miło – na co on odpowiedział:
- Pierdol się ty i twoje ‘no homo’, jeśli coś pedalskiego się dziś stanie to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina!!!!
Podczas filmu śmiałem się tak dużo, że byłem zaskoczony, że nie zwymiotowałem mojej zupy przez moje bolące mięśnie brzucha. Kaszlałem i smarkałem dużo, a że podczas przerażającej sceny byłem praktycznie związany, kichnąłem Jeanowi w ramię.
- Czy ty właśnie zrobiłeś to co myślę, że zrobiłeś?
- Niee.
- No to ok.
Na koniec filmu, gdy tytuł w akompaniamencie irytującej muzyki błysnął na ekranie, siedzieliśmy zaplątani w siebie, trzymając się za ramiona, zamrożeni.
- Czy… czy on właśnie? – wyszeptał Jean.
- Taaa… - odszepnąłem.  Siedzieliśmy tak przez moment, niechętni do ruszenia się.
- Widzisz? – szepnąłem, ciągle nie chcąc mówić zbyt głośno. –Nie było tak źle…
- Tch.
Po prawie trzydziestu sekundach wpatrywania się w napisy końcowe, w końcu sięgnąłem ręką po pilota i wcisnąłem przycisk ‘power’. Okryła nas nieskończona ciemność. Poczułem ciepło głosu Jeana tuż przy moim uchu – nie miałem pojęcia jak blisko był.
- Czemuś to do cholery zrobił!? – powiedział z zarzutem w łamiącym się głosie. – Daj mi najpierw zapalić światło!
- Taaak – odparłem, włączając z powrotem telewizor, gdzie ciągle trwały napisy końcowe. – Sory.
Gdy tylko światło telewizora wróciło, Jean szybko „wyplątał się” ze mnie i wyskoczył z łóżka, pośpiesznie zapalając światło. Wtedy wyłączyłem TV. Ale on ciągle stał przy drzwiach obok włącznika światła i ani drgnął.
-Hej Marco.
-…………………..co?
Upewnił się by patrzeć dokładnie na mnie z dziwacznie poważną twarzą. – Muszę siku.
- Ty na serio?
- Nooo
- Więc idź! Łazienki są na końcu korytarza – zaśmiałem się. Jean spochmurniał, jego oczy pokrył cień czoła.
- Chyba cię kompletnie pojebało, jeżeli myślisz, że pójdę sobie sam do łazienki. Sina jest stara i w ruinie, i przerażająca w cholerę.
- … Ty tak naprawdę serio?
- Tak, stary, rusz się! – jego kolana nieco się zatrzęsły.
Westchnąłem głęboko:  - Dobra, chodźmy.
Gdy wyślizgnąłem się z łóżka, musiałem powstrzymać chichot na widok Jeana ostrożnie uchylającego drzwi i zaglądającego na korytarz.
- Boże, rusz się – popędziłem go, otwierając drzwi na oścież i wypychając go na korytarz. Przeklął pod nosem i ruszył przed siebie, a ja wlokłem się tuż za nim. I chciałbym móc powiedzieć, że nie byłem tak nastroszony jak Jean, poza tym, że byłem. Było ciężko nie dać się ponieść paranoi, że jakiś demon nagle pojawi się i zacznie pełznąć w naszym kierunku. Więc takie były nasze myśli, gdy nadepnąłem na skrzeczącą deskę.
Jak się już zapewne domyśliliście, nasza mała wycieczka do toalety szybko zmieniła się w nieplanowany wyścig, z burzą przekleństw wywołaną przez Jeana. Gdy dotarliśmy do drzwi, zatrzymaliśmy się sapiąc i odwróciliśmy się, by na siebie spojrzeć. I to był ten moment, gdy to on dostał napadu śmiechu.
- O stary, przeraziłeś się na śmierć!
Ja!? On, on ze wszystkich ludzi na Ziemi, śmieje się ze mnie, bo się przestraszyłem?  Zaczął śmiać się nawet mocniej z jakiegoś powodu.
- T-to co!? Ty też! – nie zrobił nic by zahamować swoje rozbawienie, więc po prostu pacnąłem go w ramię. – Idź wreszcie siku!

Była 23, gdy wreszcie zdecydował się iść do swojego akademika. Po filmie czas minął nam na moim łóżku, wcinając dodatkowe jedzonko, które Jean przyniósł z Panery i żartując  z siebie nawzajem. Nasze żarty w pewnym momencie prawie przeobraziły się w wrestling, ale Jean dał sobie spokój, gdy poprosiłem go o fory z racji na moje osłabione ciało. Gdy zauważyliśmy, jak późno się zrobiło, Jean jęknął głośno.
- Hmmm, zastanawiam się co porabiają teraz moi współlokatorzy – zastanowił się z sarkazmem.
- Moja oferta jest nadal aktualna – przypomniałem mu, ale potrząsnął głową.
- Mam zajęcia z rana…
Mruknąłem z zastanowieniem.
 – Taa, ja też.
Jean zmierzył mnie wzrokiem.
- Ty zostajesz jutro w łóżku, nawet się, kurwa, nie waż iść na zajęcia.
- Nuuda – prychnąłem oburzony, opierając się o ścianę. – Ale spoko, wiem.
Jean zszedł z łóżka i zaczął ubierać buty. – A co jeśli powiem, że przyjdę odwiedzić cię jutro?
- Co jeśli powiesz, że przyjdziesz odwiedzić mnie jutro?
-Rany, co ty na to powiesz, geniuszu.
Uśmiechnąłem się. – Powiem, że bardzo by mi to odpowiadało.
- Spoko – powiedział – Lubisz Call of Duty?
Pyta, czy lubię Call of Duty…
- Jeżeli przyniesiesz jutro Call of Duty, będę cię już zawsze kochać  - powiedziałem.
Wyszczerzył się. – Ostrożnie, bo mogę sprawić, że to się stanie.
Patrzyłem jak podchodzi do okna.
- Cholernie tam ciemno – zamarudził, a ja odpowiedziałem, żeby lepiej szybko biegł. Podziękował za moją zdumiewającą poradę i wyszedł, życząc mi dobranoc i mówiąc, żebym się „pośpieszył i wydobrzał”. Gdy zamek w drzwiach kliknął, zostałem sam z cieniem gorzko-słodkiego uczucia.
Gorzkiego, ponieważ w sumie nie chciałem,  żeby wychodził, bo  teraz czułem się jeszcze samotniej niż zanim do mnie przyszedł. Ale słodkiego, ponieważ tak dobrze się z nim bawiłem i ponieważ teraz nie mogłem się doczekać, aż jutro znów przyjdzie mnie odwiedzić. Sprawił nawet, że zapomniałem o mojej chorobie; wraz z momentem jego wyjścia, odczułem okropny ból pulsujący w mojej czaszce.
Zamknąłem drzwi na klucz, zasunąłem zasłony i zgasiłem światło, wlazłem do łóżka i pozwoliłem pościeli z mojego „fortu” spaść na mnie. Wtulając się w kołdrę, moja głowa uderzyła mocno w poduszkę, zacisnąłem oczy i chciałem zatopić się we śnie.
Ale…
Co to za zapach?
Zaciągając się mocniej, zidentyfikowałem zapach jako słabe ślady potu i tanie mydło i… czy to czekoladowy Axe? Radośnie wtuliłem twarz w poduszkę.  Mam gdzieś co mówią, reklamy, pomyślałem, nie tylko dziewczynom podoba się zapach Axe, jestem tego przykładem. I wtedy zdałem sobie sprawę, że poduszka, w którą bezwstydnie wtulałem nos była tą samą poduszką, którą Jean przyciskał do siebie przez cały film.
Otwierając moje oczy i wpatrując się w ciemność ostro zastanowiłem się czy powinien mnie zmartwić fakt, że jego zapach był tak przyjemny, że dosłownie starałem się wciągnąć całą woń poduszki w moje nozdrza, ale w końcu byłem zbyt zmęczony by się tym przejmować.

Tamtej nocy, odpłynąłem do krainy snu, wdychając zapach Jeana.

Następnego dnia byłem zaskoczony, gdy odkryłem, że spałem prawie do 14 , a obudził mnie sygnał przychodzących wiadomości.
(3) Nowe wiadomości
Od: Jean
hej, czy dzisiejsza nc to dobra nc bym zostal na nc ?

Od: Jean
… ciagle spisz, c’nie?

Od: Jean
obudx sie kurwa w koncu, spiaca krolewno

Wywróciłem oczami i odpisałem.
Do: Jean
Aww, naprawdę uważasz, że jestem królewną? Jesteś taki słodki.

Od: Jean
odpowiesz ma moje cholerne pytanie

Do: Jean
Mówiłem ci dwa razy, że możesz nocować kiedy tylko chcesz. Oczywiście, możesz zostać na noc :)

Od: Jean
zajebiscie

Mój żołądek zrobił fikołka, gdy zarejestrowałem, że Jean nie będzie musiał dzisiaj wychodzić i z nagłym przypływem energii, co było niebywałe dla tak ociężałej osoby jaką byłem, wyskoczyłem z łóżka i skierowałem się do prysznicy.

Jean pokazał się wieczorem z torbą i zawiniętym w pościel, jak się okazało, Xboxem 360. Szybko uporaliśmy się w podłączeniem go do telewizora, no, Jean właściwie odwalił większość roboty, gdy ja byłem zajęty przeglądaniem jego gier i wyborem, w które chciałem zagrać.
- Connie pewnie ostro się wkurzy za zabranie Xboxa, ale to właśnie się dostaje za zaczadzenie naszego pokoju ziołem. A w ogóle to mój Xbox – rozprawiał.
Zanim pozwolił mi grać, nalegał, by zdjąć górne łóżko, a ja natychmiastowo zgodziłem się, mówiąc ileż to ja razy zaryłem o nie głową. On za to podziwiał moje lenistwo za nie zrobienie tego wcześniej.
Tej nocy ustawiliśmy jego łóżko pod oknem, zaraz obok pustego biurka, zamówiliśmy trzy duże pizze kurczak-i-stek. Zostały zmiecione niemal w dziesięć minut po ich dostarczeniu. Call of Duty zajęło nam większość nocy i graliśmy aż do północy zanim przerodziło się to w rundę wrestlingu, gdy nasze docinki zaszły za daleko. Nie wyłoniliśmy zwycięzcy, ale założyłem, że gdybym był w pełni sił pokonałbym go raz a porządnie. Odpłynęliśmy zaraz po tym.
Ranek nadszedł szybko i odkryłem, że Jean był rannym ptaszkiem… Rzucił mi w głowę poduszką o ósmej rano i narzekał jak to on zaraz umrze z głodu i to będzie moja wina. Zawinąłem się mocniej w kołdrę i powiedziałem mu, że nie potrzeba, żebym go karmił, w czego rezultacie zdarł ze mnie kołdrę i wyciągnął z łóżka, ciągnąc za stopy.
- Wiesz jaki jestem zanim wypiję poranną kawę, Marco – przypomniał tonem niskim z nutką zastraszenia.
Jedna z bardziej interesujących pobudek jakie do tej pory miałem.
Sobota była mroźna i szara, w komplecie z mroźną mżawką, która przesiąkła nasze włosy i małymi chmurkami pary wydobywającymi się z naszych ust z każdym wydechem. Zjedliśmy śniadanie, Jean lekkomyślnie wlał w siebie kawę i krzywił się, gdy go poparzyła. Spędziliśmy dobrą część dnia na zwykłych pogawędkach o szkole i rodzinie; Jean pochodził z bogatej rodziny, ale nie miał rodzeństwa i właściwie nie był zbyt blisko ze swoimi rodzicami.
- Próbują kontrolować moje życie za bardzo, a nie jest ich, by je kontrolować, łapiesz? – powiedział, i kontynuował o częstotliwości, z jaką wpadał z ojcem w kłótnie, gdy jego matka kompletnie go ignorowała. – Jestem przekonany, że bardziej obchodzi ich własna kariera niż moje dobre samopoczucie. – zapewniał mnie, że teraz jest spokój z kłopotami rodzinnymi, bo i tak nie mają się o co martwić. Opowiedziałem mu o swojej rodzinie – mam młodszą słodką siostrę, która ma około 6 lat i na imię jej Marie i że moi rodzice się ostatnio rozwiedli. Ja i mój tato kłóciliśmy się kiedyś i teraz, ale o nic konkretnego, a moja mama zawsze była kochana – często narzekałem, że zbyt mnie rozpieszczała.
- Jesteś maminsynkiem.
- Nie jestem!
- Jesteś
- Arrgh!
- Hahaha!

Po południu wróciliśmy do mojego akademika i graliśmy w więcej gier, aż Jean oznajmił, że znów zostaje na noc i że wziął wystarczającą ilość ubrań.
- Planowałeś zostać na weekend od początku, prawda? – stwierdziłem, a on nawet nie zaprzeczał. Pożyczyłem mu swoje mydło i szampon  („Dlaczego masz szampon dla dziewczyn?” , „Moja mama go kupiła!”, „Maminsynek”) i gdy obaj się umyliśmy, spędziliśmy resztę nocy rozmawiając i zamawiając więcej pizzy. I oczywiście, gdy spędzasz z kimś cały weekend i zaczyna być dość późno w nocy, zaczynacie rozmawiać o nieco osobistych sprawach…  Leżeliśmy na moim łóżku wpatrując się w sufit, z naszymi nogami zwisającymi z drugiej strony i stopami nad ziemią, rozmawiając.
- Hej… Marco? – powiedział cicho Jean po kilku minutach ciszy.
- Hm…? – odpowiedziałem równie cicho.
- Tak się zastanawiałem… z kim się jeszcze kolegujesz? Poza mną?
Czułem jak marszczą mi się brwi, gdy skupiłem się na małym punkcie na suficie.
- Huh… Czemu chcesz wiedzieć?
Poczułem jak się poruszył obok mnie: – Zastanawiam się, to wszystko…
Zrobiłem mały wydech westchnienia: – Hmm… Tu na uniwerku? Z nikim.
Przełknąłem ślinę i przygotowałem się na to, że Jean wyśmieje mnie jako frajera bez przyjaciół… ale tego nie zrobił.
- Oh – niemal szepnął. – Jak to?
Zmrużyłem oczy, myśląc. – Więc… nie zrozum mnie źle, to nie tak, że idę przez życie bez żadnych znajomych. Mam grupkę przyjaciół w moim mieście. Ale obaj wiemy jak długo trwają licealne przyjaźnie…
Obróciłem głowę, by widzieć Jeana, który ciągle wpatrywał się w sufit; jego piaskowe włosy przyciśnięte były do mojego prześcieradła, a na twarzy ten znajomy grymas. Pokiwał głową, ciągle nie patrząc na mnie, więc przestałem patrzeć również.
- Ja tylko… Ja jakoś niespecjalnie się angażuję w cokolwiek. Nie biorę udziału w zajęciach klubowych albo imprezkach, nie chodzę do kościoła… i nie wiem dlaczego, ale jak już zauważyłeś, niezbyt lubię opuszczać moją strefę komfortu. Nie mam nic przeciwko rozmawianiu z ludźmi, ale odkąd tu jestem, tak po prostu… tego nie robię.
Jean wymruczał „hmm”, rozmyślając.
- Ale jesteśmy tu już od ponad półtorej miesiąca… nie jesteś trochę samotny?
Drgnąłem.
- Czuję się okej nie będąc bardzo towarzyskim, ale… tak, jestem.  – westchnąłem, czując ucisk w klatce piersiowej. – Właśnie dlatego chciałem mieć współlokatora, wiesz? Jestem nieco zazdrosny o ciebie… Chciałbym trzech współlokatorów.
Jean odwrócił się i wyszczerzył w moją stronę.
-Pewnie takich, którzy nie robią zamieszania w nocy, hę?
- Tak – powiedziałem, krztusząc się bezradosnym śmiechem.
- Nom – mówił dalej Jean. – Jest okej, jeśli nie kolegujesz się z wieloma osobami. Jestem jedynym przyjacielem, jakiego potrzebujesz, co nie?
- Bo komu potrzebny przyjaciel, który nie jest Jeanem Kirschteinem? – burknąłem z sarkazmem.
- Dokładnie.
Znów zapadła cisza i tym razem ja ją przerwałem.
- Więc, Jean?
- No?
- Z kim jeszcze się kolegujesz? Wiesz… oprócz mnie? – odbiłem jego pytanie.
- Hmmmm z kim dokładnie – zastanowił się na głos. – Nikim.
Zerknąłem na niego. – Nawet ze swoimi współlokatorami?
- Niezupełnie…
- Ale mieszkasz z nimi!
- Nie stajesz się najlepszymi przyjaciółmi tylko dlatego, że z kimś mieszkasz. Znaczy, oni są spoko i w ogóle, ale…         
- Ale… co?
Jean tylko potrząsnął głową, mrużąc brwi. – Nic…
Nie kwapił się do tego, by podzielić się tym, więc nie naciskałem po więcej informacji. – Więc też czujesz się samotny?
- Wiesz, wszyscy czują się samotni, to naturalne, nie? Ale… nawet jeśli mieszkam z  trzema kolesiami, przez większość czasu staram się pobyć sam. Wątpię, czy jestem tak samotny jak ty…
- Ale i tak się tak czujesz? – nacisnąłem, patrząc jak przytakuje, ciągle zagapiony w sufit.
- Często.
Moja klatka piersiowa wydała się nieprzyjemnie ciasna, niemal boleśnie, więc oderwałem do niego wzrok i spojrzałem w górę. Przycisnąłem łokieć do jego ręki, dla rozluźnienia, zapominając o tym uczuciu.
- Więc teraz jest okej, bo masz mnie, prawda? Możemy się spotkać jeżeli poczujesz się samotnie.
- Racja – powiedział, a mały rzut oka pokazał mi, że właśnie się uśmiechał. – Właściwie to nie czuję się samotny, gdy jestem z tobą.
Zerknąłem na zdrapaną farbę na suficie, zmieszany.
- No, raczej! Jesteśmy przyjaciółmi, oczywiście, że nie będziesz czuł się samotny, gdy jestem z tobą.
Jean nic nie powiedział i to mnie nieco przestraszyło.
- Uch… Jean? J-jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Co? Och, no tak, tak jesteśmy! Nie musisz nawet pytać… Nie spędzam całego weekendu z kimkolwiek, wiesz.
Coś ciepłego rozlało się wewnątrz mnie, gdy to powiedział… to było miłe. Jego słowa sprawiły, że poczułem się kimś specjalnym. I potem powiedział:
- Jesteśmy dwoma samotnymi przegranymi, więc musimy trzymać się razem, mam rację?
W tym momencie cicho błagałem jakąkolwiek siłę, która kontrolowała los  i Wszechświat, by nie rozdzielała mnie i Jeana… żeby nasza przyjaźń nie została rozerwana.
I tak zasnęliśmy, na moim łóżku, ramię w ramię.


*Panera to amerykańska sieć takich piekarni, barów kanapkowych, mają tak róże pieczywa i zupy (Haru i profesjonalne odnośniki)