niedziela, 21 lipca 2013

Słuchaj tylko mnie [Shizaya]- Chapter 7


Okej, dzisiaj coś się przestawiło i dopisek w dziwnym miejscu >_> Hej hej, no nie spodziewaliście się rozdziału w tym samym miesiącu co nie? Ale was zaskakuję. Jak tam wakacje? U mnie niby nudno, ale jednak coś się dzieje hehe. Wyjeżdżam 3 sierpnia dlatego zrobię co w mojej mocy aby wstawić wam jeszcze 8 rozdział, bo to zakończenie jest... no cóż, zobaczycie sami ^^''
Edit: Zapomniałam dopisać. Po blogerze chodzi taki łańcuszek Libster Award i jeszcze coś. Proszę nie nominujcie mnie do tego. Bo to spam w komentarzach, a ja i tak nie biorę w tym udziału. Ten łańcuszek jest równoznaczny z tymi, że czytając to zdanie twój pies umrze, chyba że udostępnisz to pierdyliardowi osób, wtedy nei umrze c: taka mała prośba ode mnie ^^




Uczucia? Ah… kiedyś o tym słyszałem.

-Jak to nie wychodzi?
-Stwierdził, że w pokoju jest najbezpieczniej i nie chce z niego wyjść, jak go próbowałem zmusić żeby przyszedł chociaż do salonu, chciał mnie dźgnąć, wywalił z tamtą i zamknął drzwi na klucz.
-Dalej ma przy sobie ostre narzędzia!? Shizuo, myśl nieco. Nie jesteś tu z byle powodu!
-Wybacz.
-Ehh… nie ważne. Będzie źle, jeżeli będzie się izolował. Prędzej czy później będzie musiał wyjść, chociażby do łazienki albo coś zjeść. Wtedy trzeba będzie go zatrzymać tutaj.
-To akurat nie problem.
-Mógłbyś traktować to nieco poważniej.
-Rozpatrzę twoją propozycję.
Dokładnie słyszałem całą ich rozmowę, tak jak i dokładnie mogłem wyobrazić sobie gestykulację Shizusia. To nie tak, że bałem się wyjść z pokoju. Nie jestem dzieckiem. Po prostu nie chciałem rozmawiać z tym gościem. Nie chcę, żeby udowadniał mi rzeczy, które wiem. Nie mam ochoty rozmawiać o sobie i moich uczuciach z jakimś obcym gościem. A właściwie to z nikim. Przesiedzę sobie tutaj całą jego wizytę, przecież w końcu będzie musiał iść do domu. Przez następne kilka godzin siedziałem w sypialni, sprawdzając w Internecie rzeczy dla mnie istotne, skontaktowałem się z kilkoma osobami, zleciłem zadania. Dobrze, że już nie muszę robić wszystkiego sam, choć nie ukrywam, było to zabawne. Saruhiko i Shizuo dalej siedzieli na dole o czymś rozmawiając, najpewniej o mnie.
Nie zastanawia cię dlaczego Shizuo dalej tu jest? Dlaczego ciągle z tobą wytrzymuje?
Zastanawia, ale Shizu-chan jak zawsze jest dla mnie nieodgadnioną zagadką. Tylko co zrobię, gdy już poznam jego powody? Czy na pewno chcę je znać?
Nic nie zrobisz. Wszystko potoczy się swoim torem, w książkach zawsze tak jest.- powiedział ktoś, kto siedział blisko mnie. Obróciłem głowę, lekko zaskoczony, że nie jestem sam w pokoju. Chociaż nie powinno mnie to dziwić, w moim stanie nigdy nie będę sam.
-Czego znowu chcesz. Naprawdę dałbyś sobie spokój z tymi dziwnymi gadkami. Przestań wierzyć w takie rzeczy i dorośnij trochę.-odpowiedziałem mu, odwracając wzrok od jego różowych oczu.
Ale ty jesteś. Dlaczego nie zaakceptujesz faktu, że Shizu-chan robi to z sympatii?
-Nie akceptuję kłamstw innych niż moje własne.- odłożyłem laptopa na bok i spojrzałem na Psyche, który przeniósł się na drugi koniec łóżka.- Poza tym z jakiej racji niby Shizuo miałby czuć do mnie jakąkolwiek sympatie.
Może ruszyło go serce, gdy zobaczył jak słaby jesteś- Hibiya jak zwykle musiał dorzucić swoje dwa grosze.  Zagotowało się we mnie.
-To nie jest sympatia. To litość. Litość wcale nie pokazuje, że jesteś dla kogoś miły. Okazując litość jesteś wyżej od osoby, której ją okazujesz. Jesteś silniejszy, jesteś ponad nią. Dlatego nie cierpię tego uczucia. Nie jestem słaby, nie trzeba się nade mną litować. Nie potrzebuję współczucia ani całej tej emocjonalnej gadki.
Ale jednak tak jest. Litują się, pomagają ci, co jest aż dziwne, patrząc na to ile zniszczenia zostawiasz za sobą.
-Chciałbym wiedzieć czemu.
Nagle po całym pokoju rozległ się śmiech. Ale nie taki zwykły, radosny. Ten śmiech niósł ze sobą falę grozy, przy której największemu chojrakowi zjeżyły by się włosy. Od razu wiedziałem, że ten niemal psychopatyczny śmiech nie niesie ze sobą nic dobrego.
Zmykajcie dzieci się bawić w piaskownicy albo gdzieś indziej, dorośli rozmawiają- powiedział, łapiąc za ramiona dwójkę moich klonów. Przeznaczenie. Chłopcy niemal podskoczyli pod jego dotykiem. Obrócili głowy w jego stronę. Psyche wyglądał, jakby miał zamiar wyzionąć ducha, a mały książę obrzucił go oburzonym spojrzeniem po czym odpyskował:
Byliśmy tu pierwsi. Idź sobie, nie strasz Psyche
Hibiya…-wydusił z siebie różowy i przylgnął do niego. Zupełnie jak dzieciak. Przyszło mi oglądać wzruszające serce sceny braterskiej miłości.
Pierwsi, ostatni, co to ma do rzeczy! Wyjazd stąd, on jest moją zabawką. Ruszać się albo porozmawiamy inaczej- to mówiąc wyciągnął z kieszeni pistolet. Odsunął się nieco od łóżka, Hibiya wstał zasłaniając sobą różowego.-Nie zrobisz tego.-I to on się kłócił, że sympatii nie ma? Coraz mniej zaczęła mi się podobać ta sytuacja. Poza tym… zabawka? Że ja? Wolne żarty.
Oh taki rycerski jesteś? W takim razie pójdziesz na pierwszy ogień-i nim zdążyłem otworzyć usta by im coś powiedzieć,  zakapturzony przestrzelił Hibiyi głowę. Krew bryznęła na pościel i Psyche. Padł na ziemię. Jego korona potoczyła się chwilę po podłodze, upadając kawałek dalej. Podkurczyłem nogi. To było takie… bezwzględne. Jego mina. Bez mrugnięcia, bez cienia emocji zabił drugą osobę. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, serce waliło mi tak szybko jak nigdy, w szoku chyba nawet przestałem na chwilę oddychać. Różowy siedział bez ruchu wpatrując się z otwartymi ustami przyjaciela, który leżał teraz na ziemi w kałuży własnej krwi.
-Ups… Chyba mnie nieco poniosło- zaśmiał się i podrapał zakłopotany w tył głowy. Jednak na jego twarzy wciąż malował się ten wredny uśmieszek.- Chyba nie powinienem nosić ze sobą takich rzeczy-upuścił pistolet na ziemię, a przez ciszę jaka panowała w pomieszczeniu, dźwięk upadającej broni był nad wyraz głośny, ocucając nas z przeżytego szoku. Spojrzałem na Psyche. Cały się trząsł, miał szeroko otwarte oczy,  w których malował się gniew i strach. Zacisnął zęby, walczył ze łzami. On zaraz zrobi jakąś niepotrzebną głupotę, ale mimo zaistniałej sytuacji nie mówiłem nic. Pozostałem biernym obserwatorem, nawet jeżeli przed moimi oczami rozgrywała się tragedia. Nawet jeżeli na podłodze mojej sypialni leżał trup, a zabójca stał przede mną. Ciekawość dalszych wydarzeń i przerażenie nie pozwalały mi ingerować w sytuację.
J-jak...-wyszeptał po chwili Psyche, zaciskając ręce w pięści.
Hę?-bez większego zainteresowania spojrzał na przerażonego chłopaka. Chyba nie widział w nim potencjalnego zagrożenia.
J-jak mogłeś go zabić…- mówił powoli łamiącym się głosem. Przeznaczenie znów się zaśmiał. Nienawidzę tego śmiechu. Jest okropny, przeszywa moje ciał do szpiku kości.
Ostrzegałem. Nie żebym był jakimś bezwzględnym mordercą, ale nie lubię jak ludzie mnie nie słuchają. Denerwują mnie- mówił z cieniem uśmieszku na ustach. Ale żeby od razu do nich strzelać?! Nawet dla mnie było to znaczne przegięcie.
Psyche zaciskał zęby, łzy pociekły mu po policzkach, sięgnął do kieszeni kurtki. Nie… tylko nie on.
Nie…Nie miałeś prawa tego zrobić!- Wykrzyknął, wyciągając swój biały pistolet, ten sam którym kiedyś mi groził. Jednak zakapturzony szybko zareagował i w ostatniej chwili podniósł jego rękę do góry, przez co mój klon strzelił w sufit. Zaskoczony spojrzał na przeciwnika, który zaciskał dłoń na jego nadgarstku. Szybkim ruchem przekręcił jego rękę na plecy, przez co Psyche wykrzywił twarz w bólu. Stał teraz tyłem do wyższego. Przeznaczenie trzymał mały nożyk przy jego gardle. To koniec. Chłopak był przerażony, drżał, płakał, krzyczał, by tamten go puścił, ale cała ta histeria jeszcze bardziej nakręcała tego psychopatę.
A może jednak jestem takim bezwzględnym mordercą? Człowiek uczy się całe życie, co nie?
Wyciągnąłem rękę w stronę mojego klona.
-Psych…-nie zdążyłem wymówić jego imienia do końca. Skierował swoje ostatnie spojrzenie prosto na mnie.Te różowe, błyszczące oczy, pełne bólu i rozpaczy w ostatnich chwilach życia. Z tym swoich psychicznym uśmiechem i wzrokiem poderżnął niższemu gardło. Krew trysnęła na ścianę, na podłogę, na pościel. Gdy jego ciało przestał się ruszać, po prostu upuścił je na ziemię. Wszystko dotarło do mnie jakby z lekkim opóźnieniem. Gdy z rozumiałem, że Przeznaczenie zabił ich obu, że ich ciała leżą teraz w moim pokoju, że krew jest praktycznie wszędzie, że mam mokre oczy, że ten psychopata dalej stoi tutaj, patrząc się tym chorym spojrzeniem na swoje dzieło, ledwo powstrzymałem odruch wymiotny. Wychyliłem się za łóżko, zakrywając usta dłonią. Czułem, jak kropla potu spływa po moim czole. To się nie dzieje, nie może. Ciężkie buty napastnika sprawiły, że podłoga zaskrzypiała. Podszedł do mnie, a ja jak porażony odskoczyłem od niego, spadając z drugiej strony łóżka.
-Ej, słyszałeś ten huk?
Nie uciekaj-powiedział melodyjnym głosem- nic ci nie zrobię, jeszcze- zachichotał.
Spojrzałem w bok na ziemię. Widziałem rękę Psyche. Rękaw białej niegdyś kurtki, teraz zabarwiony na karmazynowy kolor. Byłem w takim szoku, że nie wiedziałem nawet jakie emocje okazać i czy w ogóle to zrobić. Spojrzałem na ich oprawcę. Siedział na krawędzi łóżka z założonymi jedna na drugą nogami i uśmiechał się, jakby czekając aż coś zrobię. Teraz do mnie dotarło. Zabił Hibiyę, zabił Psyche. Moje kolony, dwa odłamy mnie.
To tak jakbym widział własną śmierć.
Opanowałem drżenie własnego ciała, powoli podniosłem się z ziemi, podpierając się ściany, o którą zaraz się oparłem.
-Czemu to zrobiłeś- zapytałem, nie obdarzając go nawet spojrzeniem.
Już mówiłem. Nikt nie będzie wchodził mi w drogę, nikt nie będzie używał mojej zabawki. Nikt oprócz mnie nie ma do ciebie dostępu.-podszedł do mnie i pogładził mnie po ramieniu. Strząsnąłem jego rękę, na co on znów krótko się zaśmiał.
Ciągle zastanawiasz się dlaczego Shizuo się ciebie trzyma, dlaczego siedzi tam na dole, dlaczego zgodził się zamieszkać i cię pilnować?
-Tak… nie mogę o tym nie myśleć .
Ha ha ha ha ha ha
Nie sądziłem że jesteś aż tak mało spostrzegawczy! Przecież to oczywiste. Chce mi ciebie zabrać…
-W jakim sensie zabrać. Jeżeli ty też wyjedziesz z jakąś sympatią to chyba wyjdę z siebie i stanę obok, co w moim stanie jest bardzo możliwe.
Skończ pieprzyć od rzeczy, Orihara. Jaka sympatia!? To czysta nienawiść. Jesteście wrogami! Jak można nie wykorzystać okazji,  gdy twój największy wróg jest słaby!? Trzeba być skończonym idiotą. On tylko czeka. Czeka na odpowiedni moment żeby cię wykończyć.
Teraz to ja wybuchłem śmiechem, na co mój rozmówca nieco się zdziwił.
-Że niby Shizu-chan wymyśliłby taki plan? Nie rozśmieszaj mnie, on nie jest aż tak inteligentny. Polega na instynkcie, na sile, nie na zmyślnych planach i cierpliwości.
 Teatralnie przysłonił sobie twarz dłonią i pokręcił głową z pożałowaniem- Ci kolorowi idioci całkowicie przysłonili ci zdolność racjonalnego myślenia. Gdzie podział się dawny Izaya Orihara, sławny informator z Shinjuku?!
To też dobre pytanie…
-Słyszałeś to? Czy on z kimś rozmawia?
-Może mu odbija. Wyważmy drzwi.
-Nie lepiej poczekać.
-To nie oni. Oni nic nie zawinili. Zginęli na marne.
Oh, wielka strata.
W każdym razie pomyśl. Co jeżeli Shizuo naprawdę tak cię podchodzi? Zabije ci, a ty  nawet nie będziesz świadom co się dzieje. Widziałeś co zrobiłem przed chwilą-szarpnął mnie za bluzkę i rzucił na podłogę. Centralnie pode mną leżało zimne ciało Psyche. Naprawdę miałem ochotę teraz zwymiotować.-Nie wydaje się to wcale takie trudne, co nie? Ułamek sekundy i koniec. Życie ludzkie jest naprawdę kruche, a ty powinieneś wiedzieć to najlepiej. Nie mogę pozwolić na to, żeby Shizuo zabrał mi moją ulubioną zabawkę. Pozbędziemy się go. To nie takie trudne, widziałeś. Na twoim biurku leży nóż. Ten sam, który trzymałeś w dłoni już wiele razy. I ten sam, którym mierzyłeś w tą bestię wiele razy. Skoro ja potrafiłem to zrobić, to ty także. Jestem częścią ciebie, nie masz wyboru. Tym razem to Przeznaczenie rozdaje karty.
To koniec. Przegrałeś, Orihara.
-Shizu-chan jest tu bo mnie nienawidzi. Wykończy mnie. Ja nie chcę umierać. Nie w taki sposób. Nie bez walki.
-On naprawdę z kimś gada! Rozumiesz coś z tego?
-Nie. To jakiś bezsensowny bełkot.
Wstałem z ziemi. W kałużach krwi na podłodze, odbijały się promienie popołudniowego słońca. Chwilę zawahałem się nad chwyceniem noża, ale jednak to zrobiłem. Wtedy rozległo się pukanie, które jakby mnie otrząsnęło.
Zachowuj się normalnie. Jak wyczają że coś z tobą nie tak to koniec. Pasy bezpieczeństwa i koniec twojej wolności.-powiedział Przeznaczenie, nachylając się nad moim ramieniem.
-Tak?- odkrzyknąłem przez drzwi.
-Izaya, wszystko w porządku. Słyszeliśmy że z kimś rozmawiasz.-odpowiedział Saruhiko.
-Rozmawiałem przez telefon.
-Nie kłam, kleszczu. Twoja komórka leży w salonie na biurku- powiedział tym razem Shizu-chan. Taki cwany jesteś?
-Mam dwa telefony, więc…-nie dokończyłem, bo blondyn mi przerwał.
-OBA twoje telefony leżą na burku w salonie. Coś kręcisz, wyłaź stamtąd.
-A pro po telefonów, mój dzwoni. Muszę odebrać, Shizuo wyciągnij go z pokoju.
Saruhiko odszedł od drzwi? To nasza szansa.
-Izaya otwieraj albo wejdę tam na swój sposób- zagroził. Powoli sięgnąłem do klucza, otworzyłem drzwi. Shizu-chan stał naprzeciw mnie ze zniecierpliwioną miną.
-Co to za mina, Shizu-chan?- zapytałem, grając normalnego.
-To akurat moja kwestia. Wyglądasz okropnie, a siedziałeś tam tylko kilka godzin-zauważył. Zignorowałem jego uwagę. Zaciskałem dłoń na rękojeści noża. Musiałem wyzbyć się teraz jakichkolwiek myśli.-Wydajesz się jakiś nieprzytomny, chodź na dół- mówiąc to odwrócił się i zaczął schodzić po schodach. Szedłem tuż za nim, nóż trzymałem oburącz. Za mną szedł Przeznaczenie, rytmicznie zeskakując  ze schodka na schodek. Serce mi waliło, ręce lekko mi drżały. Gdy blondyn postawił stopę na ziemi, zrobiłem to. Pchnąłem nóż w dolne partie jego pleców. Patrzyłem jak materiał białego T-shirta nasiąka posoką. Wyciągnąłem ostrze, wbiłem je jeszcze dwa razy w inne miejsca. Sekundę później broń wypadła mi z rąk.
-Izaya, co ty…
Zrobiłem to, dźgnąłem go scyzorykiem, Shizuo, odwiecznego wroga. Powinienem się cieszyć prawda? Może zginąć. Shizuo, wreszcie… może umrzeć.
-Co mnie dźgasz po plecach, jesteś nieznośny…-odwrócił się w moją stronę bez większego bólu na twarzy. Był raczej zirytowany. Naprawdę…
-Naprawdę jesteś potworem… nic… nic nie czujesz?!
-Co mam czuć. Czuję jak jakaś nieznośna pchła dźga mnie po plecach jakimś… długopisem? Serio, nie masz co robić?
-Długopis?- spojrzał na mnie jak na idiotę. Może uszkodziłem mu jakiś nerw…-Przecież… Dźgnąłem cię nożem. Powinieneś się teraz wykrwawiać na podłodze, a nie rozmawiać ze mną.
Właśnie… nożem. Wszystko dotarło do mnie, czas nagle zwolnił. W filmach czasem jest tak, że jak głównemu bohaterowi coś się dzieje, czas zwalnia, dźwięki cichną. Mniej więcej tak się teraz czułem. Może ten mały scyzoryk to była moja jedyna broń, jedyne źródło bezpieczeństwa podczas walk, coś co dodawało mi pewności siebie. Ale nigdy nikogo nie dźgnąłem, nigdy nie zabiłem nikogo tak bezpośrednio.
-Zaraz… czyli chciałeś mnie zabić, ty podstępna kanalio! Pomyliłeś narzędzia zbrodni, haaa?- podniósł głos, chwycił mnie za koszulkę, ale jakoś nie kontaktowałem. Otrząsnąłem się dopiero gdy upadłem na ziemię, bolał mnie policzek, nade mną stał Shizuo z uniesioną pięścią, którą starał się zahamować Saruhiko. Powoli podniosłem rękę i dotknąłem policzka, bolało. Chyba zaczął puchnąć.
-Ja… mogłem cię zabić. Chciałem to zrobić. Przecież, zrobiłem to. Tam leży…-spojrzałem na lewo. Na ziemi naprawdę leżał długopis. Shizu-chan miał szczęście. Pomyliłem się. Chyba oszaleję.
-No tego zdążyłem się domyśleć- powiedział Shizuo, uspokajając się jakoś.- Co ci nagle odwaliło. Przecież było dobrze do tej pory. Prawie…
-Shizuo… czy możesz nas zostawić na chwilę samych?-poprosił Saruhiko, podnosząc mnie z ziemi.
-Taa…-rzucił i wyszedł z mieszkania, prawdopodobnie zapalić. 
Przez następną godzinę rozmawiałem z tym psychologiem. Znaczy… rozmową bym tego nie nazwał, raczej przesłuchaniem. Po prostu odpowiadałem na pytania. Niektóre. Naprawdę, nie jestem stworzony do rozmów o sobie samym. Trochę dziwna sytuacja. Jestem informatorem, wiem wszystko o wszystkich, mogę mówić o nich, mówić o ich uczuciach. Znam moich kochanych ludzi na pamięć, jak piosenkę, która non stop leci w radiu i ciężko jej nie zapamiętać. Ale zdziwił mnie fakt jak mało wiem o sobie. A raczej, o teraźniejszym mnie. Całe to szaleństwo przysłania mi racjonalne myślenie, zaczynam bać się następnych dni, bo nie wiem do czego jestem zdolny. Opowiedziałem Saruhiko o tym co się zdarzyło w sypialni. O tym co widziałem, o tym co prawdopodobnie dalej leży na podłodze. Dalej mam w głowie obraz tamtej zbrodni, moja wyobraźnia odtwarza tamten moment jak film, który zaciął się w najgorszym momencie. Czuję się zmęczony tą paranoją. Po kilkudziesięciu pytaniach Saruhiko uznał, że wie już wystarczająco dużo, żeby jakoś zaradzić aktualnym symptomom schizofrenii. Poszedł do kuchni, żebym nie słyszał jego rozmowy. Ale myślę, że nawet jakby  rozmawiał zaraz obok mnie, to bym nie słuchał. Jedyne czego teraz chciałem, to pójść spać, nawet jeżeli było gdzieś koło szóstej.
-Ogarnij się Izaya, wychodzimy- zarządził, gdy wrócił. Przyprowadził też Shizusia.
-Gdzie?- zapytałem. Nie specjalnie chciałem wychodzić na zewnątrz. Znów będę obserwowany, a ja nie cierpię tego cholernego uczucia bycia prześladowanym.
-Do szpitala. Przepiszę ci leki- powiedział, zakładając marynarkę.
-To psycholodzy mogę wypisywać recepty?- zapytał zdziwiony Shizuo.
-Jestem psychiatrą, więc kto mi zabroni. Izaya, serio rusz się, też mam życia a nie tylko ciebie- powiedział zniecierpliwiony.
-Ale Shinra mówił, że…-zacząłem zdzwiony.
-Shinra nigdy nie słuchał, jak się do niego mówiło- zaśmiał się. Chyba przypomniał sobie lata studiów czy coś. Na chwilę wydał się jakiś rozmarzony.
-Super, to wy jedźcie, a ja mam wreszcie chwilę dla siebie- powiedział Shizuo zadowolony.
-Wybacz, że cię rozczaruję, ale jedziesz z nami. Nie mam tyle czasu, żeby go potem odwieść, a po tym co dzisiaj chciał ci zrobić, nie mogę pozwolić na to, żeby sam chodził po mieście- wyjaśnił stanowczo. Obaj rozumieliśmy sytuację.
Wyszliśmy w trójkę z mojego apartamentu , okazało się że Saruhiko ma samochód, więc nie było problemu z transportem. Mi to pasowało. Nikt się nie patrzył na mnie, nie śledził, nie wchodził mi do głowy. Za to Shizuo nie był aż tak zadowolony jak ja. Wręcz przeciwnie, siedział cały poirytowany, podparł brodę na ręce i z wielką fascynacją oglądał to co jest za oknem. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Tak jak sądziłem- psychiatryk. Nie cierpię tego miejsca, złe wspomnienia, złe odczucia. Chociaż musze przyznać że zmieniło się tu przez te 10 lat. Jest tak ładniej, wreszcie wygląda to normalnie, a nie jak żywcem wyjęte z horroru. Ściany nie są już trupio blade, mają pomarańczowe akcenty. Podłoga nie jest kafelkowa, przypomina bardziej jakąś matę. Chyba przeprowadzili tu jakiś generalny remont. Zostałem zarejestrowany jako psychiczny i posadzili mnie w poczekalni razem  z Shizusiem i musiałem czekać aż się ogarną z lekami. Saruhiko gdzieś zniknął, więc teraz siedzieliśmy w dwójkę na Izbie przyjęć. Żyć nie umierać po prostu.

Chce iść do domu, chcę się umyć i iść spać, i mam gdzieś że jeszcze nie dostałem tych pieprzonych leków!
-Ile jeszcze mam tu niby czekać- burknąłem, zjeżdżają nieco z krzesła w poczekalni.
-Racja mogliby się jakoś sprężyć. Przecież to są tylko tabletki. Nie mogą znaleźć czy co?- Shizuo też był już zdenerwowany tym czekaniem. Nie winię go. W końcu nie jest tu ze swojej własnej woli.- Chcesz iść spać?- zapytał. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-Skąd wiesz.
-Wyglądasz na zmęczonego- zauważył. Faktycznie, oczy niemal same mi się zamykały. Wstałem i podszedłem do rejestracji. Tam powiedzieli mi, że mam poczekać jeszcze chwilkę, bo mieli jakieś wielkie zamieszanie i dopiero teraz się uspokoiło. Nie wiem o co mogło chodzić. Może jakiemuś pacjentowi odwaliło albo coś. Wróciłem na krzesło, opatuliłem się kurtką. Jakoś chłodno tu mieli. Shizuo pisał do kogoś sms.  Obstawiałbym Kasuke. Spojrzałem na zegarek na ścianę. Dochodziło wpół do dziewiątej. Oparłem się wygodniej i chcąc, nie chcąc, zasnąłem.
-Izaya, wstawaj pchło- to były pierwsze słowa po przebudzeniu. Otworzyłem oczy i podniosłem się. Okazało się że ostatnie 15 minut przespałem na ramieniu Shizu-chana. Że też mnie nie zrzucił. Dostałem leki i wyjaśnienie, kiedy mam je brać, wyszliśmy ze szpitala, poszliśmy na stację metra.
-Boże, wreszcie- odetchnął Shizuo, siadając koło mnie. Kilka minut i jesteśmy w domu.
-Nienawidzę szpitali- powiedziałem, obracając w dłoniach pomarańczowy słoiczek z tabletkami.
-Oh, więc nie tylko ja dostąpiłem zaszczytu nienawiści od ciebie- zaśmiał się pod nosem.
-Nie czuj się aż tak wyjątkowy, Shizu-chan- upomniałem go.
-To co, miałem rację- powiedział po chwili ciszy. Akurat była nasza stacja, więc wysiedliśmy i skierowaliśmy do mnie.
-W jakim sensie?- kontynuowałem.
-Poszedłeś do szpitala- zapalił, sądząc po minie, bardzo z siebie dumny. Prychnąłem w odpowiedzi. No i teraz przyszło mi brać psychotropy, genialnie. Spojrzałem w niebo. Było chłodno i ciemno, lubię miasto o tej porze. Było zupełnie inaczej niż w dzień. Mniej ludzi, więcej świateł. Było już na tyle chłodno, że widziałem swój oddech.
-W ogóle, Shizu-chan, czemu nie nosisz swojego barmańskiego stroju?-zagadnąłem go. W sumie teraz zauważyłem, że nie ma go na sobie codziennie.
-Noszę go tylko do pracy- odpowiedział. Hmmm zawsze myślałem, że ten kretyński strój jest jego codziennym. Ile można się dowiedzieć o człowieku, tylko z nim mieszkając.
Doszliśmy wreszcie do domu, otworzyłem drzwi, zapaliłem światło. Po dzisiejszych wydarzeniach nie miałem najmniejszej ochoty spać w sypialni. Jednak opcja kanapy również nie wyglądała zbyt zachęcająco. Postanowiłem powalczyć ze strachem. Po prysznicu, poszedłem do siebie. Rezygnując z dobroci, jaką jest kolacja, udałem się prosto do spania. Jednak nim otworzyłem drzwi, coś mnie zatrzymało. A dokładniej, moja ręka zatrzymała się w połowie drogi do klamki. Przeszedł mnie dreszcz. Nie chciałem tam wchodzić, nie chciałem znów oglądać tego wszystkiego.
Czułem się jakbym tonął.
Nie wiedziałem co mnie czeka za drzwiami. Mogłem otworzyć je i zobaczyć moje łóżko, biurko, laptop na szafce nocnej i okno naprzeciwko drzwi. Ale mogłem też wejść i zobaczyć dwa zakrwawione trupy w przestrzeni między biurkiem i łóżkiem, więc naprawdę alternatywa super. Naprawdę nie miałem ochoty na ten widok. Wtedy w magazynach w zupełności mi wystarczyło.
 Wszystko zrobiło się czarne. Wielka, czarna przestrzeń. Tylko ja, drzwi naprzeciw mnie i jedna osoba za mną. Czułem że ktoś tu jest. Że z uśmiechem stoi oparty o regały i czeka na mój ruch. On wie co tam jest,  ja nie wiem.
Otworzyć
Czy
Nie
Otworzyć
Czy
Nie
Otworzyć
Czy
-Co tak sterczysz przed tymi drzwiami- zapytał nagle Shizu-chan. Szybkim, nawet zbyt nagłym, ruchem odwróciłem głowę w jego stronę. Stał na schodach, opierając się ręką o ścianę.- Coś nie tak?
-Nie, nie wszystko w porządku- zaprzeczyłem nazbyt energicznie. Źle, znów panikuję.
-Na pewno? Co ty, nie mów że teraz nawet do własnej sypialni się boisz wejść- zażartował.
-Pff, śmieszny jesteś, Shizuś- odpowiedziałem i spuściłem głowę. Jednak po chwili, sam nie wiem dlaczego, dodałem.- Tak.
Shizuo opamiętał się i spojrzał na mnie poważniejszym wzrokiem.
-Możesz powtórzyć?
Nie wiem, dlaczego mu to powiedziałem. Może oczekiwałem, że on sprawdzi, co tam jest? Że otworzy te drzwi za mnie, że pozwoli mi się upewnić, co czeka mnie w mojej własnej sypialni? Podświadomie oczekiwałem jakiegoś wsparcia.
-Boję się tam wejść- odpowiedziałem dalej ze spuszczoną głową. Właśnie dzisiaj, właśnie w tej chwili, powiedziałem Shizuo Heiwajimie, że się boję.  Łapcie za parasole ludzie! Niebo się wali.*
-Dlaczego- dopytywał. Jakby nie mógł po prostu otworzyć tych pieprzonych drzwi!
-Po prostu. Coś się tam dzisiaj wydarzyło, boję się sprawdzać, czy dalej jest tam tak, jak opuściłem to miejsce.- przyznałem szczerze.
-Okeeej… Mam je otworzyć?
Otrząsnąłem się. Więc jednak Shizuo jest w stanie to zrobić. Bystra bestia. Po chwili zastanowienia pokiwałem głową na znak zgody. Słyszałem chichot. Ten jeden, jedyny złowieszczy chichot. Wryło mnie w ziemię, plecy oblał zimny pot. Zamknąłem oczy, gdy Shizuo otworzył drzwi.
-Widzisz? Nic nie ma-powiedział. Ta, dla ciebie nigdy nic tu nie będzie. Powoli otworzyłem jedno oko, serce znów waliło mi z szaleńczą prędkością. Jak tak dalej pójdzie to skończę zawałem.  Faktycznie, nic tu nie było. Wszystko wyglądało normalnie. Bez ciał, bez krwi. Moja sypialnia, pogrążona w ciemności.
-Mhm… masz rację- potwierdziłem, nie patrząc na niego. Czułem, że mój obserwator był bardzo niezadowolony z obrotu spraw.
-No, to dobranoc- powiedział Shizuo i miał zamiar schodzić na dół, ale gdy odstąpił mnie o krok poczułem znów tą dziwną palę chłodu, strachu. Jakbym balansował na linie, sto metrów nad ziemią. Szybko ruszyłem za nim i zatrzymałem go, ciągnąc za tył koszulki. Oparłem się czołem o jego plecy. Jestem beznadziejny. Słaby. Zdesperowany. Wystraszony. Niestabilny. I tylko jedna osoba zabiera te wszystkie uczucia ode mnie. Tylko tej jednej osoby, nienawidzę najbardziej na świecie. Tylko tej jednaj osoby teraz potrzebuję.

-Czy… możesz zostać?





____________
*cytat z "Love Blind Eyes"-rozdział 2 od thirteen- forty-two. 


sobota, 6 lipca 2013

Słuchaj tylko mnie [Shizaya]- Chapter 6

Miesięcznik Haru wydał dziś 6 rozdział, uhu. Wkurza mnie to, że dodaję w takich odstępach, chyba muszę to zmienić. Dam też małe wyjaśnienie, żeby na pewno każdy ogarnął xD Podczas schizofrenii myśli przeskakują po sobie jak na trampolinie, więc często zdania nie mają sensu, chory tworzy zrozumiałe tylko dla siebie neologizmy, mówi od rzeczy, potem wraca do tematu i w tym rozdziale będzie można to w niektórych fragmentach zaobserwować :) brzmię jak jakiś program przyrodniczy xD Wgl rozdział miał być wcześniej ale mój komputer nawalił, skasował 6 stron rozdziału przez co musiałam pisać od nowa ;_; na szczęście niedługo pożegnam się z tym złomem więc spoko :3 Wgl bardzo lubię art z tła <3
Już wakacje? Kto jeszcze siedzi w domu, a kto już na wyjeździe? :)



To nie jest tak, że schizofrenika możemy  możemy podporządkować  jakimś zachowaniom. Że możemy włożyć go w jakiś schemat Każdy zachowuje się inaczej, każdy przeżywa chorobę na swój własny sposób. Bo oni są jeszcze bardziej różnorodni niż zdrowi ludzie. Różne zachowania, słowa, lęki. Schizofrenik może mówić, przestać i nie dokończyć, bo ma w głowie pustkę. Nie poznasz jego myśli, skoro on sam ich nie poznaje. Żyje w spirali lęku, w świecie, który co krok się zmienia.
 Myślał, że jest wystarczająco silny, myślał, że to mu nie grozi. Pomylił się, powoli zaczął się zatracać, gubić prawdziwego siebie. 
Teraz będziecie musieli poznać się na nowo, przez pryzmat szaleństwa i strachu. Strachu przed samym sobą, przed rzeczami, które nie istnieją.

Tego dnia padał deszcz. Jak na złość filmowcy jednak mają rację. Pogoda dopasowuje się do zdarzeń i sytuacji. Był prawie pewnien, że gdyby ktoś odważył się powiedzieć „gorzej już być nie mogło“ rozpentała by się burza. Wcześniej był tu wiele razy, nie dlatego, że była taka potrzeba. Ludzie tutaj nie denerwowali go. Było cicho i spokojnie. Znał wszystkie ścieżki na pamięć. Lecz tego dnia jego przyzwyczajenia z pewnością uległy zmianie. Jego czerwone oczka bacznie obserwowały wszystkich zebranych, tak jak on, ubranych na czarno. Przytrzymał ręką kaptur, gdy wiatr zawiał mocniej. Było tu całkiem sporo osób. Rodzina, znajomi i jeszcza jacyś ludzie, których widział po raz pierwszy. Po śmierci nagle wszyscy cię kochaj, co? Płaczą i żalą się. Wszyscy, oprócz bruneta w kapturze. Bo co oni mogą wiedzieć? Czy ktokolwiek z nich wiedział, co ten, którego tak rzewnie opłakują, zrobił? Co się z nim działo? Ile przeżył w takim wieku? Cz którkolwiek z nich wiedział, że tamten kochał? Izaya wiedział to wszystko. Był z nim, pomagał, bał się go, ale nie zostawił. Został obdarzony uczuciem, którego nie był w stanie udźwignąć. Został skrzywdzony, zmienił się. Wyobraźcie sobie umysł człowieka jako wypolerowaną szklaną kulę. Czerwonooki z kamienną miną wpatrywał się w nagrobek z nazwiskiem przyjaciela, a na jego umyśle pozostały nieodwracalne rysy i zadrapania. Przez to wszystko co się stało, zmienił się i już tego dnia wiedział jedną bardzo ważną rzecz.
-Ludzie, są słabi-powiedział, gdy został sam przy grobie. Ludzie mogą myśleć, że są silni, mogą takich udawać, ale zawsze znajdzie się coś, co doprowadzi ich do granic. Izaya nie chciał taki być. Nie chciał być słaby, nie chciał już nigdy więcej płakać. Chciał znaleźć wszystkie te słabości, zanim one znajdą jego. Kento zabił się z powodu jednego człowieka, więc co by było, gdyby kochać więcej niż jednego?


Do końca dnia się do niego nie odezwałem. Nie miałem ochoty na żadne zaczepki czy komentarze. Nigdy nie prosiłem, żeby mi pomagał. Ani on, ani nikt inny. Ale on to w szczególności. To wszystko jest jakieś dziwne, ten spokój i delikatność w ogóle do niego nie pasuje. Gdzie się podział Shisuś, który w kilka minut robił z  ulic pobojowisko? Mimo później pory odebrałem telefon od jednego członka Zielonych. Powiadomił mnie, że jutro przyjdzie po informacje, jakie udało mi sie zdobyć. Świetnie, że przypomniał sobie o tym w takim momencie. Ostatnimi czasy byłem strasznie zmęczony. Odbieranie tylu bodźców na raz nie działa dobrze na moją psychikę. I żeby te wszystkie bodźce były prawdziwe. Westchnąłem i przetarłem dłonią po twarzy. Leżałem w łóżku, ale wyjątkowo nie mogłem zasnąć. Shizuo śpi na kanapie, przez co mam stracha, że jak znów będę się darł to tu przylezie. Shinra wiele razy powtarzał mi jakie to Shizu-chan ma dobre serce i jaki w rzeczywistości jest wrażliwy i inne pierdoły, ale z mojego doświadczenia te cechy u niego są w śladowych ilościach. Nawet jeżeli założę, że Shizuo faktycznie posiada jakieś ludzkie cechy i odruchy, to to chyba nie zobowiązuje go do okazywania ich największymu wrogowi. Tak samo ja nie powinienem mu jakichkolwiek słabości pokazywać. Przekręcilem się na drugi bok i przykryłem szczelniej kołdrą. To jest czyste szaleństwo. 

Podłoga lekko skrzypiała przy kolejnych krokach. Nie otwierałem oczu, uparcie starając się przekonać i siebie, i tego kogoś, że śpię i nic nie jest w stanie tego naruszyć. Nie wolno mi panikować, nie wolno mi krzyczeć ani nawet się teraz ruszyć. Czułem na sobie ten lodowaty wzrok, każdy najcichszy dźwięk przyprawiał mnie o szybsze bicie serca i gęsią skórkę. Ciekawe, czy było słychać jak szybko bije. Oby nie. Nie wiedziałem kto to, co to ani skąd to. Chodziło po pokoju bacznie mnie obserwując. Na początku myślałem że to może Shizu-chan, ale szybko odsunąłem ten pomysł jako zbyt nieprawdopodobny. Ciężkie buty zmusiły mnie do puszczenia się mojej ostatniej nadziei. Nagle... osobnik przystanął, zaśmiał się cichutko pod nosem. Oblał mnie lodowaty pot, całe ciało przeszedł jakiś paraliż strachu. Nie wiedziałem, nie wiedziałem co się dzieje. Oczy dzielnie miałem zamknięte, trwałem ciagle w tej samej pozycji, choć bardzo chciałem ją zmienić. Pod pościelą zacisnąłem dłoń i pech chciał, że to była moja zraniona ręka. Mimowolnie zacisnąłem mocniej powieki. Zów ten chichot. Odejdź, odejdź, odejdź!- powtarzałem w myślach. Nienawidzę się bać, nienawidzę uczucia leku, nieświadomości i całego tego syfu. Czuję się wtedy niepewnie, niezbyt wiem co robić, wewnętrznie panikuje, gdy emocje chcą wyjść na zewnątrz. W miarę doświadczenia nauczyłem sie panować nad tym, czego przykładem jest aktualna sytuacja. Po chwili wszystko ucichło, przestałem czuć sie obserwowany. Taka swoboda oblała moje dygocące ciało. Zmieniłem pozycję i nie myśląc już dłużej, zasnąłem. Czekam na noc, ktora prześpie bez rewelacji. 


-Tartak?!Kurwa, mogliśmy się tego domyślić-Kaoru, tak na imię miał mój gość, uderzył pięścią w moje biurko. Mogliście, ale niestety nie należycie do inteligentów. Na szczęście jestem taki ja i zawsze można się do mnie zgłosić po informacje, wciągając mnie tym samym w wiry wydarzeń. Uwielbiem moją pracę.
-No, to skoro już znacie ich bazę, to zapewne szykuje się jakaś zemsta czy coś w tym rodzaju- oparłem się łokciami o stół, podpierając brodę na ręce.
-No oczywiście, że tak! Tak im dokopiemy, że się nie pozbierają! Nie będą nam przeszkadzać w interesach już nigdy więcej- opowiadał, żywo gestykulując.
-Interesach? A więc chodzi o coś więcej niż tylko zwykła wojna gangów?- moi goście mają mi chyba coś do zaoferowania. Mówię goście, bo przyszło ich dwóch. Niestety ten drugi od samego początku dziwnie na mnie patrzy i śmiem podejrzewać, że mnie nie lubi. No cóż. Wróćmy do mojego rozgadanego rozmówcy.
-Panie Orihara- jak oficjalnie- w tym świecie zawsze chodzi o coś więcej.- odpowiedział powiażniej. Jak dla mnie to zawsze chodzi o pieniądze, niech myśli co chce.- Srebrni strasznie się się panoszą, powinni znać swoje miejsce. Do tego podkradają się do naszego dostawcy i nasi dilerzy nie…- naburmuszony kolega dźgnął go dłonią pod żebra.
-Proszę wybaczyć, ale wychodzimy. Kaoru, chodź- wstał z krzesła i wyszedł, a Kaoru za nim. Powiedział za dużo, ale jak dla mnie za mało. Chyba się nakręcę, dawno nie było żadnej ciekawej akcji między gangami. Wstałem I popatrzyłem przez okno.  Aż mnie nostalgia łapie. Pamiętam, kiedy jako gówniarz zaczynałem swoją „karierę“. Zaczynałem od gangów, prostych zleceń. Ciągle pamiętam tą adrenalinę. Mała podróż w czasie? Pomyślmy, o co tym gangom chodzi. Dlierzy… Dilerzy broni, samochodów, narkotyków. Tylko te mi przychodzą do głowy. Samochody odpadają na starcie, handlarzy bronią rozbiła ostatnio nasza genialna tokijska policja, więc zostają dragi.
-To może mieć sens-powidziałem do siebie i poszedłem do kuchni po gazetę, którą tam zostawiłem. Już na drugiej stronie możemy przeczytać, że jakieś tajemnicze tabletki stają się coraz bardziej popularne wśród uczniów. Nie był jak na razie objawów śmiertelnych czy coś, więc póki co obserwują. No bardzo mądrze, ale nie ważne. Narkotyki w szkołach to nie jakaś nowość, więc zbytnio się nie zainteresowałem. Wskarzcie mi szkołę, na której tyłach nie jarają sobie trawki. Jeżeli to o te tabletki chodzi, to mam fart. Dowiem się czegoś więcej, jeżeli będę o krok przed nimi i dobrze to rozegram, Srebrni zajmą się Zielonymi, a mi dadzą spokój.
-Piękny scenariusz, idę na miasto. Hibiya pilnuj domu- rzuciłem do mojej królweksiej wersji, która obracała się na moim fotelu za biurkiem.
-A co ja pies!?
-A ty dokąd?!- zapytał Shizuo, którego spotkałem w drzwiach.
-Do miasta. Muszę coś załatwić- odpowiedziałem, próbując go wyminąć, ale on zablokował przejście ręką.
-Ale że sam?
-Dokładnie tak. Spokojnie, niedługo wrócę. Poczekaj z kolacją czy coś.
-Izayaaa…
-Już, już spokój. Przecież nie możesz mnie pilnować na każdym kroku.
-Wydaje mi się, że o coś takiego chodziło Saruhiko.
-Oj tam, nie sprecyzował. To naraski, Shizu-chan- przeszedłem pod jego ramieniem i ziknąłem na klatce schodowej.

Znowu to samo. Wychodzę i czuję na sobie ten dziwny, lodowaty wzrok, dochodzący ze wsząd. Mam wrażenie, że wszyscy na mnie patrzą, że słyszą moje myśli. Czuję jakby ktoś mnie śledził. Szedłem dalej, starając się ignorować uczucie, że ktoś przewierca się przez tył mojej głowy. Czuję na sobie presję i takie dziwny strach. Niekontrolowanie przyspieszyłem kroku, uważnie i niemal paranoicznie obserwując ludzi na około. Ktoś się zaśmiał i szybko obróciłem głowę w tamtym kierunku. To tylko grupka dziewczyn. Nie dobrze, panikuję, denerwuję się. Nie mogę się tak zachowywać za każdym razem, gdy wychodzę z domu! Ciekawe czy ludzie też czują taką presję, gdy ich obserwuję. Czy czują się śledzeni i obserwowani?

Czują. Ludzie wszystko czują. Teraz twoja kolej. Poznaj jak to jest, gdy ktoś cię śledzi, gdy patrzą na każdy twój ruch. Boisz się, prawda? Panikujesz, szalejesz.

Oh, przyspieszasz?
Dalej, biegnij!

Uciekaj!
ALE PAMIĘTAJ!

Są rzeczy, od których nie uciekniesz.
Oparłem się o mur jakiegoś zaułku. Pochyliłem głowę, ręce oparłem na ugiętych kolanach. Ledwo stałem, szybko oddychałem.
-Ej, kto to?
-Nie wiem, chowaj lepiej towar.
-A to nie czasem…
-Orihara- szepnął.
-Uciekał przed Heiwajimą?
-Bredzisz to nie on.
-To on! To jest…
-Izaya Orihara
-We własnej osobie.-potwierdziłem ich domysły, podchodząc bliżej. Towar, jacyś gimnazjaliści. Aż szkoda przegapić okazję. Jest jakaś szansa, że dowiem się czegoś od nich.- Czyli wiecie jak się nazywam.  Coś jeszcze o mnie wiecie?
-Jesteś informatorem- odpowiedział ten sam chłopak trochę niepewnie. Uśmiechnąłem się w typowy dla mnie sposób.
-Czyli wiecie o mnie dwie rzeczy. Jak się nazywam i co robię. Wiecie na czym polega moja paca?-zapytałem i nie czekając na odpowiedź przerażonych uczniów, kontynuowałem wypowiedź.-Zbieram, sprzedaję i wymieniam się informacjami. W tym momencie dokonuję takiej wymiany z wami-wskazałem na nich palcem.-A skoro wy wiecie o mnie dwie rzeczy, a ja o was nic, to to chyba troszkę niesprawiedliwe. Wyrównajmy więc nasze konta.
-Ch-chcesz wiedzieć coś konkretnego?- młodzi dali się wciągnąć w mój mały przekręt. Strach jednak paraliżuje zdolność logicznego myślenia. Dobrze choć raz widzieć go na twarzy innej niż własna. Udałem zamyślenie po czym zapytałem:
-Co twój kolega chowa w rękach?
Blondyn, o którym była mowa drgnął i otworzył pięści, pokazując trzy foliowe torebeczki z trzema tebletkami. Wziąłem jedną z nich i położyłem sobie na ręce. Kusiło mnie żeby polizać, ale jeżeli to jakiś mocny syf, to lepiej nie tykać.
-Uuu pomarańczowe tabletki. Coś mi się zdaje, że to nie żadne witaminy. Zachciało się czegoś mocniejszego niż landrynki, co?- podrzucałem sobie woreczek w dłoni, a ich oczy dokładnie go śledziły.- Rodzice wiedzą, że rozpoczynacie przygodę z ćpaniem po kątach?- spytałem. Szczerze wyglądali mi na porządnych uczniów. Albo raczej kujonków frajerów.- Co to jest? Nigdy nie widziałem czegoś podobnego?- wyglądały jak cukierki. Nie lubię słodzyczy.
-T-to Orange. Jeden z trzech Sygnalizatorów. Kupiliśmy od takiego jednego gościa. Wzieliśmy na próbę, miał nam poprawić pamięć, dodać energii i w ogóle! Proszę, nie mów mojej mamie!- trzeci z nich chyba nie wytrzymał napięcia, które się nam wytworzyło i wysypał wszystko. Westchnąłem tylko i przykucnąłem przy skulonym chłopcu.
-Dzięki za informacje, wywiązałeś się z umowy i powiedziałeś nawet trochę więcej.-położyłem dłoń na jego ramieniu, a on podniówł wzrok. Pozostali stali w szoku.-Nie znam twojej mamy-chyba- więc o to się nie martw. Ale powiem ci coś, jesteś za słaby na to. Patrząc po tobie mogę spokojnie powiedzieć, że lepiej by było, gdyby jedynym białym proszkiem z jakim będziesz miał styczność był Vibovit. Ale, skoro mówisz, że Orange ma takie stymulujące właściwości, to może i by ci się przydał…- wsadziłem w jego dłoń woreczek z tabletką. Wstałem i jeszcze raz spojrzałem na całą grupkę- Wy natomiast róbcie co chcecie.- pomachałem do nich  i odszedłem. Sygnalizatory. Pierwsze słyszę. Kojarzy mi się z sygnalizacją świetlną, ale o co chodzi to nie wiem. Szedłem sobie dalej, z ciągłą świadomością, że wszyscy skupiają na mnie swój wzrok. Chyba będę musiał trochę poobserwować szkoły, powinienem tam złapać któregoś z dilerów i zobaczyć o co chodzi. Nagle moją uwagę przykół plakat. Reklama Cyrku przyjeżdżającego do miasta. Ludzi dalej to bawi? Sami  robią większy cyrk. Może raz w życiu byłem w tym wielkim namiocie.
-Wydaje się fajne. Pójdziemy?
Koło mnie stał Psyche i wgapiał się w kolorowy plakat. No tak, zapomniałem że on ma jakąś duszę dziecka.
-Nigdzie nie idziemy. Są ważniejsze rzeczy niż tresowane słonie- odpowiedziałem stanowczo. Zrobił naburmuszoną minę i założył ręce na piersi wielce obrażony.
-A z nim poszedłeś.
-I to był pierwszy i ostatni raz gdy odwiedziłem to miejsce- nie wierzę, że rozmawiam z nim na środku chodnika.
-A więc pamiętasz.
-Ostatnio pamiętam coraz więcej.


Pewnego dnia Kanto dostał wypustkę ze szpitala. Mógł wyjść na miasto w godzinach 9.00 do 19.00. Po zażyciu odpowiednich leków wraz z Izayą wyszli do miasta. Izaya bardzo cieszył się na ten dzień, dawno nie widział przyjaciela w normalnych warunkach i z jego dawnym zachowaniem. Spędzili miło dzień, spotkali też paru innych znajomych Kento. Do miasta przyjechał cyrk, więc wybrali się tam na wieczorny pokaz. Było fajnie, do przerwy. Kento wyszedł do łazienki i nie wrócił. Izaya nieco się przestraszył, w końcu miał go pilnować i na niego uważać. Wyszedł z występu i poszedł go szukać. Już miał dzwonić po pomoc, gdy znalazł go za jedną z przyczep. Leżał na ziemi, nie ruszał się, nic nie mówił, wgapiał się w nocne niebo przerażonym wzrokiem. Izaya nie wiedząc co zrobić, zadzwonił po karetkę. Zabrali chłopaka słusznie stwierdzając napad lękowy. Brunet miał już dość. Może i zdążył się przyzwyczaić do dziwnych napadów, ataków i lęków przyjaciela, ale ciągle się na niego gniewał. Czemu był tak słaby, że poddał się takiej chorobie. Izaya był pewnien, że gdyby to jego spotkało coś takiego, poradziłby sobie. Nie dałby się oszaleć, wytrzymałby. Poradziłby sobie, nie byłby słaby.

-Oczywiście, przecież doskonale sobie radzę.
-Bardzo. A dowodem na to ma być konwersacja z słupem- obróciłem głowę. To Shizuo i jego zaczepki.
-Po coś za mną lazł- powiedziałem, ignorując poprzedni tekst.
-Bo mi chamsko zwiałeś i utrudniasz mi pilnowanie ciebie- stwierdził, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Dorównał mi kroku.
-Nie jestem dzieckiem, nie trzeba mnie pilnować-wsadziłem ręce do kieszeni. Tak bardzo nie chciałem wracać do domu jak najdłużej, żeby przebywać z nim jak najmniej, a on tym czasem on sam do mnie przyszedł. I powiedzcie potem, że to ja prowkuję.
-Nie trzeba? A kto pod moją nieobecność pociął się nożem sprężynowym. I to takim, którego używał już tysiące razy na mnie, hę?

Hehe, właśnie jak tam rana. Boli dalej? Hehe.

Koło mnie szedł samozwańczy Pan Przeznaczenia. Nie odpowiedziałem na jego pytanie, ale on dalej psychicznie cieszył facjate. Znów z kapturem na głowie, znów nie widzę jego twarzy. Dopiero teraz dostrzegłem, że na nogach ma ciężkie buty. Chyba coś w rodzaju glanów. Tak więc szedłem sobie między dwoma świrusami, w dodatku wyższymi.
A niższy świrus w środku, hehe. Bardzo symetryczny układ.

-Co ci do tego Shizu-chan? Nie powinno cię to obchodzić, czy się potnę nożem czy deską do krojenia. Swoją drogą dziwnie wymyślili. Deska do krojenia a nie kroi. Martwisz się o mnie czy jak?- Przeznaczenie zaśmiał się i pacnął ręką w czoło.
-Izaya, zbaczasz z tematu. Poza tym nie martwię się. Po prostu udowaniam ci że sobie z sobą nie radzisz. Mówiłem ci, wyjdzie na moje. Nie wytrzymasz sam ze sobą i naprawdę będzie trzeba cię pilnować-dopiero on uświadomił mi, że moje myśli zobaczyły nieco z kursu wypowiedzi. Dziwne, bo to już któryś raz dzisiaj.
-Do niczego takiego nie dojdzie. Nie znasz mnie? Wyplączę się z każdej sytuacji, mi nie trzeba pomagać-Shizuo westchnął z rezygnacją i odpalił sobie papierosa. Chyba uznał moje zwycięstwo w rozmowie. I dobrze, bo on nie ma racji. I nigdy jej mieć nie będzie.

Naprawdę sądzisz, że tej pomocy nie potrzebujesz?

Nie mogę rozgryźć o co chodzi z tym zakapturzonym gościem. Jest halucynajcą i w ogóle, ale moje halucynacje zawsze miały ze mną jakieś powiązanie. Moje kolny, Kento, gang Srebrnych. A on? Urwał się ni z tego ni z owego i przepowiada moją śmierć w młodym wieku. I jeszcze śmie się nazywać Panem Przeznaczenia. Co za burżuazja. Co takiego on ma ze mną wspólnego?
Jest jeszcze inna rzecz, na którą zwróciłem uwagę. Ludzie dalej się na mnie patrzą, ale już nie w ten sam soposób co wcześniej.  Teraz dziwi ich moja pokojowa relacja z Shizusiem, ale już nie przerzerają się przez mój umysł. Tak jakby jego obecność im na to nie pozwalała. Nie czułem się śledzony, obserwowany, nie słyszałem głosów ze wsząd. Było tak jakby bezpieczniej. To chyba jedyny plus jego towarzystwa. No proszę, więc jednak jest pożyteczny.

-Shizuo, głody jestem. Zrobiłeś coś może przez ten czas jak mnie nie było?-zapytałem z nadzieją, kopiąc leżący na ziemi kamyk. Shizuo aż się zakrztusił dymem jak to usłyszał, na co ja się zaśmiałem pod nosem.
-Chyba cię pogieło, pchło. Czy ja ci wyglądam na kucharza?-zapytał a ja zlustrowałem go z góry na dół.
-W tym stroju to prędzaj na barmana, ale jakaś fikuśna czapeczka i będzie jak znalazł-pokazałem mu kciuka do góry i obdarzyłem uśmiechem.
-Izayaaa… sam się prosisz- zaczął nieco groźniej. Już miałem coś odpowiedzieć, kiedy ktoś  potrącił mnie ramieniam na tyle mocno, że omal nie upadłem.

Ahahahaha. Będzie ciekawie. Izaya, czy to już pora na twoją śmierć?

-Jak leziesz, ty…ooo kogóż to moje piękne oczy widzą!-wykrzyknął mężczyzna w czapce z daszkiem przekręconym na bok. To on szturchnął mnie w ramię. Przełknąłem ślinę. Tylko nie oni. Chyba miałem za dużo szczęścia w tym dniu, czyżby los postanowił wyrównać szalę? … Los?! Szybko spojrzałem na zakapturzonego psychopatę, a on stał oparty o ścianę i dalej psychotycznie się uśmiechał.
-Izaya Orihara- wywołał moje imię. Obróciłem się w stronę gościa, wyglądającego jak jakiś uliczny raper.- Izaya, Izaya, Izaya!-wyśpiewywał moje imię powoli do mnie podchodząc.
-Tak , to moje imię-odpowiedziałem. Zacisnąłem dłoń na scyzoryku.
-Oh, a więc to jednak ty~ Wiesz, nasz Szef  cię szuka. A jako wierny Srebrny powinienem mu chyba pomóc, nie sądzisz.
-Chyba taka twoja powinność, jako podwładny-odparłem pewnie.
-To co ty na to, dasz się grzecznie złapać i zaprowadzić do Szefa, czy mamy być mniej mili- zaproponował. Za nim stało kilku jego kumpli. Rany, te gangi zawsze chodzą stadami, normalnie gorzej niż dziewczyny. Otwierałem już usta, żeby odmówić obu propozycją, jednak Shizuo ubiegł mnie w mowie:
-Srebni?-upewnił się przez zaciśnięte zęby, łamiąc w palcach papierosa.
-A ty to kto- rzucił raper bez większego szacunku w głosie. Jeden z jego koleżków szepnął mu coś na ucho.-Ahhh Shizuo~ Sławny Shizuo Hejwajima, którego udało nam się bez problemu powalić na ziemię-opowiadał dumny z siebie.- Jeżeli dalej jesteś taki słaby jak ostatnio, to proszę, stój w miejscu i czekaj aż skończymy z twoim kolegą- mówił dalej z pełnym lekceważeniem najsilniejszego człowieka w mieście. Normalnie mnie zatkało, co się raczej nie zdarza. Mówił do Shizu-chana jakby ten był co najmniej gimnazjalistą, stawiającym się o byle pierdołę! Ludzie są jednak niesamowici. Kątem oka zerknąłem na blondyna. Zaciskał zęby, żyłka mu pulsowała, przyspieszył oddech. Oni dzisiaj zginą marną śmiercią, po przez rozsmarowanie na chodniku. Dawno nie widziałem Shizuo tak wkurwionego.
-A więc to wy, przebrzydłe sukinsyny! Zapłacicie za tą zniewagę-wydzedził przez zęby i rzucił się na nich.
-Yamaha, Isano, bierzcie Oriharę. Reszta idzie się zabawić ze mną- powiedział z pewnym uśmiechem, odbierając od kolegi kij basebalowy. I tak oto rozpoczął się istny rozpierdziel, w którego samym śroku tkwiłem ja. A że w walkach w ręcz nie należę do najmocniejszych, jedyną opcją dla mnie była ucieczka. Szybko wymijając moich napastników, rozcinając jednemu rękaw, a drugiego kopiąc w brzuch, udało mi się utorować sobie przejście. Wymijając ludzi wbiegłem na tyły jakichś budynków. Szybko rozeznałem się w sytuacji, oni dalej za mną biegli. Wszedłem na śmietnik a z tamtąd na balkon. Po balkonie dostałem się na nieco wyższy i z tamtąd obserwowałem oniących mnie mężczyzn. Stanęli pod balkonem, rozglądając się za mną. Stwierdzili, że mnie tu nie ma, jeden przeklął siarczyście i pobiegli dalej. Uśmiechnąłem się do siebie i zszedłem ostrożnie na dół. Szybszym krokiem wróciłem do domu. Shizuo… on powienien sam niedługo wrócić.

Dobra, zdążyłem się ogarnąć, zmienić opatrunek, zrobić obiad i zjeść swoją porcję, a Shizuo dalej nie ma. A jak naprawdę go załatwili? Trochę ciężko mi w to uwierzyć, dziś był naprawdę wkorzony. Westchnąłem i rozejrzałem się po mieszkaniu. Nic się nie zmieniło. No, może oprócz torby Shizu-chana, która leży koło kanapy, na której spał. Rano nie zwróciłem na to uwagi, ale jego koc i poduszka były ładnie poskładane. Czyżby Shizuo lubił porządek? Zabawne, nie myślałem że należy do takich osób. W tym momencie do mieszkania wszedł wyżej wymieniony.
-Woo… Shizu-chan wyglądasz jak wrak człowieka.
-Oni nie lepiej. Zamknij się i weź mi trochę pomóż- zarządał. No nic to, podszedłem do niego pomogłem dojść do kanapy, na którą opadł kompletnie bezsilny.
-Chyba trafili ci się ostrzy przeciwnicy- stwierdziłem oczywistą oczywistość, a on zmierzył mnie wzrokiem.- Dobra dobra, już się zamykam- poszedłem do łazienki, zmoczyłem mniejszy ręcznik zimną wodą i zabrałem apteczkę. Z całym ekwipunkiem udałem się do salonu.
-Wow, więc jednak masz ludzkie odruchy. Pomagasz mi?-zapytał sugestywnie, zdejmując z siebie koszulę. Rzuciłem mu ręcznikiem w twarz, a apteczkę położyłem na stolik.
-Chyba nie w tym życiu-odpowiedziałem i puściłem oczko, po czym udałem się do siebie do pokoju.

Jakoś wieczorem do mojego pokoju przyszedł Shizuo i bezceremonialnie walnął się na moje łóżko. Chyba kpi. Przynajmniej się przebrał. Ale dobra, postanowiłem go ignorować.
-W kuchni był ryż z warzywami, pozwoliłem sobie zjeść- powiedział po chwili. Wywróciłem oczami i odwróciłem się w jego stronę i oparłem głowę na oparciu krzesła.
-I?
-To była najgorsza rzeczy jaką w życiu jadłem. Powinieneś mieć zakaz wstępu do kuchi-stwierdził z pełną szczerością.
-Bo ty to niby lepiej gotujesz- odgryzłem się.
-No raczej. Jutro się przekonasz.
-Phi. Nawet w głupim gotowaniu chcesz konkurować?
-Czemu nie. Lubię, gdy przegrywasz- uśmiechnął się pewny siebie i założył ręce pod głowę.
-Więc jednak mamy jakieś podobne cechy-nastała chwila ciszy, którą zaraz przerwałem.
-Nieźle cię załatwili. Jak to się w ogóle stało, żę skończyłeś w bandażach?- dopytywałem. W sumie ciekawie widzieć, że Shizuś jednak nie jest taki silny.
-Wyglądali znacznie gorzej gdy z nimi skończyłem. Są po prostu cwani, ruszają całą grupą. Mieli szczęście, że przyjechały gliny, bo szpitalem by się nie skończyło.
-Policja? W takim układzie czemu nie siedzisz sobie na komisariacie za walki uliczne?
-Gość spojrzał na mnie i kazał iść do domu. A tamtych zgarnął. Tak mi się fartnęło-powiedział. Przyciągnął do siebie moją poduszkę i podrzucił kilka razy.
-Nie fartnęło, tylko nawet gliny się ciebie boją-poprawiłem go.
-Lepiej dla mnie-odparł, a poduszka spadła mu na głowę.- Śmierdzi tobą.
Pokręciłem głową na tą uwagę i wróciłem do swojego poprzedniego zajęcia. Shizuo chyba wkopał się w podobne bagno, co moje. Potem dopytywał się też o moje starcie ze Srebrnymi. Opowiedziałem, potem jeszcze żeśmy się o coś sprzeczali. Trochę dziwnie tak z nim rozmawiać. W sensie, bez żadnych krrzyków i przemocy. Tak jakoś inaczej. Nie, żeby mi to jakoś przeszkadzało, ale trochę brakuje mi tych dawnych ulicznych walk. Bo widzieć Shizuo z innymi emocjami niż złość jest dla mnie czymś zupełnie nowym.

Boisz się, prawda?
Boisz się tego nowego uczucia.
Nie boję.

Czujesz się stabilniej? Naciesz się, bo w twojej układance zaczyna brakować elementów. Jak to jest, gdy musisz ułżyć dwustronne puzzle, żeby to wszystko nabrało sensu?

-Izaya, wszystko z tobą w porządku. Dziwnie wyglądasz.

Może i teraz czujesz się bezpieczniej, ale tylko poczekaj aż zostaniesz sam. Poczekaj, aż Shizuo zniknie z twojego pola widzenia.

To możliwe, wiesz o tym.
Bo wy nie umiecie żyć razem.

To co teraz widziesz to tylko iluzja.
-Co jest iluzją…

Wszystko. Cały twój świat stał się jedną wielką iluzją.
-Shi-Shizuo wiesz… Ja się chyba położę.
-Taa lepiej…E-ej Ale nie na podłodze!
-Gdziekolwiek.

Nie słyszałem co mówił, nie wiedziałem co robił. Mój umysł zamknął się na wszystko dookoła. Co jest iluzją? Wymysłem? A co prawdą? Zostałem zamknięty w wielkiej pustce, w spirali lęków i myśli, z których nic już nie rozumiem.

Jutro miałem mieć kolejne spotkanie z Saruhiko.