wtorek, 29 grudnia 2015

Głęboka woda - Free! Future AU - Sourin/Makoharu - Oneshot

Hej wszystkim! Jak tam święta minęły? U mnie całkiem spoko :D Wow to półrocze dało mi się we znaki, niezły zapierdziel mam. Biorę udział w olimpiadzie polonistycznej i to jest tak dużo czytania! Do tego musiałam napisać 15 stron rozprawki. To główny powód mojej nieobecności. Naprawdę trudno jest dodawać coś na bieżąco i być dobrze ze szkołą, za każdym rogiem mam sprawdziany ;/ Ale udało mi się napisać coś nowego! Oneshota z Free! To chyba 2 na tym blogu z Free, a zapowiedzieć mogę, że będzie i 3 :D Pierwszy był śmiszkowy, ten jest taki pół na pół, a na trzecim wszyscy będziemy płakać C: Wspaniale. "Głęboką Wodę" dedykuję mojej przyjaciółce Nanako na święta <3 Ona dostała go przedpremierowo xD Nie będę nic obiecywać co do kolejnych publikacji, wszytko będzie zależeć od czasu i ilości pracy do szkoły :) Dziękuję za wyrozumiałość <3 Możecie wpadać do czasu do czasu, coś się powinno pojawiać xD Tak więc zapraszam do czytania i SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU! Sylwester już za rogiem, proszę się bawić z rozwagą i nie puszczać petard w domu xD 

inf: akcja opowiadania dzieje się ok. 10 lat po anime. Inspirowane obrazkiem z okładki. 


Głęboka Woda

Godzina była dość późna. Latarnie już od dawna oświetlały opustoszałe ulice dzielnicy miasta, którą patrolował Rin. Chłodne powietrze sierpniowej nocy przejmowało lekkim dreszczem ciało młodego policjanta. Dzielnica, nad którą sprawował pieczę, zwykła być spokojna. Zdawać by się mogło, że gdyby zostawić ją bez opieki, to nic by się nie zmieniło. Rin jeszcze raz rozejrzał się wokół skweru, przy którym zaparkował wóz policyjny i usiadł na ławce. Odchylił głowę i spojrzał w niebo. Nad jego głową rozpościerało się wolne od chmur morze, pełne błyszczących punktów, mieniących się w najróżniejszych konstelacjach. Z głębin pamięci Rin starał się wyciągnąć licealne lekcje geografii, gdy uczyli się o gwiazdach, jednak nic nie przychodziło mu na myśl. W zasadzie to nie pamiętał za wiele z czasów liceum, a już zwłaszcza z lekcji. Doskonale pamiętał tylko klub pływacki, zawody, w których brał udział i przyjaźnie, które zawarł.
Rin zamyślił się, starając poukładać sobie w głowie, gdzie się podziali ci przyjaciele, o których tyle walczył.
- Co się z nimi wszystkimi stało po tych latach? – myślał. - Ostatecznie żaden z naszej paczki nie związał swojej przyszłości z pływaniem. Może oprócz Makoto, który trenuje te dzieciaki. Chyba nawet pisali o nim ostatnio w gazecie. Nagisa i Rei szybko zmyli się z kraju na tych stypendiach naukowych. Co to było… Harward? Chyba… Ciekawe, czy już robią w tym swoim NASA… Ha, co za nerdy– Rin uśmiechnął się sam do siebie.
- Co cię tak bawi? – usłyszał głos. Odwrócił głowę, zauważając jak Souske dosiada się do niego na ławce i podaje mu kubek parującej kawy. Souske i Rin razem skończyli szkołę policyjną i od tamtego czasu zawsze byli partnerami w pracy. Może to i dobrze, że chociaż Souske z nim został. Bez niego byłoby nudno.
- A nic… - westchnął, odbierając kubek. – Przypomniało mi się tylko, że ciągle nie dostałem od Reia i Nagisy pocztówki z Ameryki.
Souske spojrzał na niego nieco zmieszany odpowiedzią, ale po chwili zaśmiał się krótko.
- Ty to naprawdę nie masz czym sobie zawracać głowy – powiedział. – Wiem, że fucha dzielnicowego to żadna atrakcja, ale mógłbyś się przynajmniej skupić na otoczeniu.
- Powiedział facet, który zechciał zatrzymać się po paczkę ciastek w środku nocy – odgryzł się Rin, biorąc łyka ciepłej kawy.
- Już dawno byśmy odjechali, gdyby panicz nie zażyczył sobie kawy, na którą czekałem prawie dziesięć minut… swoją drogą ile można robić kawę, gdy ma się jednego klienta na krzyż, jest środek nocy…
- Ja tylko skorzystałem z okazji. Chcesz łyka?
- A daj.
W momencie, gdy Souske oddawał Rinowi kubek, ciszę wokół nich rozproszył głośny plusk. Obaj mężczyźni zerwali się na równe nogi, z pełną uwagą rozglądając się po skwerze.
- Co to było? – szepnął Souske do Rina.
- Nie mam pojęcia – odparł tamten. – Ale brzmiało jakby ktoś wrzucił kamień do wody.
- Ta, chyba raczej głaz.
Zostawiając swoje nocne przekąski na parkowej ławce, policjanci ruszyli w stronę fontanny, która znajdowała się w najsłabiej oświetlonym fragmencie skweru. W nikłej poświacie ulicznych lamp ujrzeli cień poruszający się w fontannie i chlapiący wodą.
- Ktoś tam się normalnie kąpie – zauważył Rin.
- Hej, ty tam! Proszę natychmiast wyjść z fontanny! – krzyknął Souske w stronę cienia. Wtedy osobnik zauważył idących w jego stronę dzielnicowych, spanikował i momentalnie wyskoczył z fontanny, uciekając gdzieś przed siebie. Policjantów zaskoczyło nagłe działanie mężczyzny, jednak szybko ruszyli za nim w pościg. A właściwie Rin ruszył.
- Ty go goń, ja wezmę radiowóz! – rozporządził Souske, zawracając do samochodu. Rin kontynuował pogoń za fontannowym pływakiem. Ku jego zdziwieniu i ogólnej dezorientacji, w świetle latarni połyskiwały dwa pośladki. „Co kurwa?!”- pomyślał Rin. – „Czy ten koleś naprawdę kąpał się tam nago?!”
I być może dlatego, że był nagi i bosy, biegł wolniej i szybko udało się go Rinowi złapać i rzucić na glebę.
- Ej no spokojnie! – szarpał się nudysta.
- Spokojnie to będzie na komendzie – odpowiedział Rin, zakłuwając pojmanego mężczyznę w kajdanki. Fakt, że musiał oglądać i dotykać jego nagie ciało wcale nie polepszało sytuacji. Gdy zakończył operację, podniósł się z ziemi i mężczyznę również, i w tym właśnie momencie wszystko jednocześnie straciło i nabrało sensu.
- Haru?! – wydusił skonfundowany Rin. – Pojebało cię już do reszty!?
W tej samej chwili nadjechał radiowóz, wystawiając nagie ciało pojmanego na pełne światło. Zza otwartej szyby wychylił się Souske, krzycząc:
- Co kurwa?!
- Pytałem go o to samo! – odkrzyknął Rin.
- Długo jeszcze się będziecie mną zachwycać czy może dacie mi jakiś koc z łaski swojej, trochę mi jednak zawiewa – burknął pełen zażenowania Haru, patrząc gdzieś w bok. Niemniej zażenowany Rin potaknął, jąkając się przy tym, rozkuł przyjaciela i zaprowadził do radiowozu, wyciągając z bagażnika folię termiczną. Posadził zafoliowanego Haru na tylnym siedzeniu, sam dosiadł się do Souske z przodu i tak siedzieli przez parę minut, braknąc w słowa.
- To może jedźmy na komendę – zaproponował w końcu Rin.
- A! Tak, tak, jedźmy – przytaknął Souske, wrzucając jedynkę i wciskając gaz.
  
***

- Więc? – zapytał Rin, gdy usiedli w biurze na komendzie. Gdy przyjechali, dali Haru jakieś dresy, spisali wedle procedur i usiedli na spokojnie do rozmowy w pokoju zatrzymań.
- Co..? – odpowiedział pytaniem Haru.
- Co, co? Czemu kąpałeś się w fontannie…? Dobra, pomijając fakt kąpieli, ale czemu nago?? – dopytywał ciągle zdziwiony policjant. Souske z innym policjantem wrócił na dzielnicę. Haru milczał, wpatrując się w kubek parującej herbaty, którym go poczęstowano.
- Będę strzelał, ale… Makoto? – westchnął Rin. Haru drgnął nieznacznie, zdradzając sedno problemu. Pełen rezygnacji Rin opadł na krzesło. Przetarł dłonią zmęczoną twarz, spojrzał na zegarek. Dochodziła trzecia.
- Haru, jak mi nie powiesz, o co chodzi, to nie będę w stanie ci pomóc – powiedział, wracając do jednostronnej rozmowy.
- No bo… - zaczął w końcu Haru. – On się mną w ogóle nie interesuje…
Rin wywrócił oczami, krzyżując ręce na piersi. Zapowiadała się fascynująca opowieść.
- Odkąd stał się taki sławny, zupełnie się od siebie oddaliliśmy… Ciągle chodzi na jakieś spotkania, treningi pokazowe i takie tam. A nawet jak jest w domu to nie ma na nic czasu, bo robi jakieś plany treningowe i w ogóle… jak to trener – skarżył się. Rin po raz trzeci w tym miesiącu słuchał marudzeń przyjaciela. Jak on się cieszył, że nie miał takich rozterek sercowych. Jednak ciągle dziwił go fakt, że po tylu latach związku, Haru i Makoto ciągle mieli jakieś problemy. Ale nie chodzi tu o jakieś poważne sprawy, to były zwykłe perypetie zakochanych i nawet  jeżeli dawno skończyli liceum, to mentalnie gdzieś tam jeszcze błądzili. A zwłaszcza Haru. Jego dostosowanie do życia w społeczeństwie było naprawdę minimalne.
- Haru no, wiesz jak jest. Każdy ma swoje pięć minut sławy i nie możesz się przez to na niego obrażać. Jest zapracowany, ale niedługo wszystko wróci do normy – Rin próbował jakoś dotrzeć do przyjaciela, jednak było jak grochem o ścianę.
- Ale wygląda na to, jakbym przestał się liczyć. Też mam problemy, też bym chciał z nim porozmawiać, pobyć… ale on tego nie zauważa…
Rin westchnął, przeczesując dłonią włosy. Musiał to szybko i zgrabnie zakończyć, bo nie mógł poświęcać służby na naprawianiu związku.
- Pamiętasz jak jeszcze na studiach pływałeś na różnych zawodach? Pamiętasz ile czasu zabrały ci treningi, spotkania i wywiady,? Myślisz, że jak Makoto się z tym czuł… Po nim może nie widać, że cierpi, bo zawsze jest miły i się uśmiecha, ale też czuł się samotny. Tak, jak ty teraz.
- Skąd ty to… - zapytał zdziwiony Haru, podnosząc nawet wzrok znad kubka.
- Souske mi mówił… Bądź co bądź, trenowałem wtedy z tobą, więc oni spędzili ze sobą trochę czasu – Rin uśmiechnął się smutno, przypominając sobie dawne chwile. – Jednak zamiast chodzić smutnym, wspierał cię w tym, co robiłeś. Więc może teraz twoja kolej, by się odwdzięczyć?
Siedzieli chwile w ciszy. Rin sam siebie zadziwił takimi słowami. Nie spodziewał się po sobie takich głębokich rad. Do Haru chyba w końcu dotarło, jak się zachowywał. Jego twarz wydała się Rinowi bardziej promienna, chociaż tamten wcale się nie uśmiechał. Nikła paleta emocji pozostała Haru do dnia dzisiejszego.
- Chyba masz rację… - przytaknął Haru, a Rin odetchnął z ulgą. Niedługo potem Rin odwiózł przyjaciela do domu. Gdy podjechali pod budynek, w którym mieszkał Haru i Makoto, policjant przypomniał sobie, że nurtowała go jeszcze jedna kwestia. Zanim Haru wysiadł, zapytał:
- Hej, jeszcze jedno. Czemu nago?
- Rany, zostawmy to, ok? Tak wyszło… Wybiegłem z domu i musiałem gdzieś wyładować emocje. Fontanna była najbliższym miejscem z wodą, a cóż… stroju na sobie nie miałem – odpowiedział Haru i wysiadł z auta. Pomachał na pożegnanie i wszedł do budynku. Rin siedział jeszcze chwilę bez ruchu, przetwarzając słowa Haru.
„Jak to NIE MIAŁ STROJU??”

***

- Dzień dobry, komisariat policji, słucham.
- PORWALI MOJE DZIECKO! – w słuchawce na komendzie rozległ się zbolały krzyk kobiety. Dyspozytorka aż odsunęła aparat od ucha, jednak po chwili lamentów kazała kobiecie uspokoić się i powiedzieć wszystko od początku, chociaż informacje były podobne do tych, które komisariat otrzymał dwa dni temu. I tydzień temu. I dwa tygodnie temu. Zaniepokojeni rodzice dzwonili od miesiąca z informacjami, że ich nastoletnie córki zostały porwane. Okoliczności były niejasne, dziewczęta były porywane sprzed szkół, z arkad. Świadkowie opowiadali o pozbawionym rejestracji wozie, który kursował w miejscach, gdzie ostatnio widziano ofiary porywaczy. Dotąd żadna z dziewczyn nie odnalazła się. Policja wszczęła dochodzenie i starała się zapewnić odpowiednie środki bezpieczeństwa, jak zakaz późnego wychodzenia do miasta lub chodzenia samemu. Zwiększona liczba patroli w poszczególnych dzielnicach także nie zdołała utrzymać porywaczy z dala od licealistek. Do tej pory zgłoszono 10 zaginionych.
Na komendzie była to ostatnimi czasy główna sprawa. Oddział, który uformowany został specjalnie do badania sprawy zaginięć był nadzwyczajnie duży. Znaleźli się w nim także Rin oraz Souske, którzy wraz z kilkoma innymi policjantami odpowiedzialni byli za patrole w jednej z dzielnic Shibuyi. Rozkazy zostały wydane, a funkcjonariusze odprawieni.
- Trudna sprawa, co? – zagadnął Souske do Rina, gdy wsiadali do radiowozu.
- Jeden znajomy z dyspozytorki opowiadał mi, że kilka lat temu była podobna sprawa. Złapano kilku sprawców, jednak nie wszystkie dziewczyny udało się uratować. Do dziś śledztwo trwa na poziome państwowym. Chodziło o handel ludźmi, głównie do Chin czy Tajlandii… Dlatego teraz podejrzewają to samo. Okoliczności też są podobne – powiedział Rin, zapinając pasy. Wyjechali z komendy i pojechali do przydzielonej dzielnicy.
- Myślisz,  że to może być ta sama grupa? – zapytał Souske.
- Całkiem możliwe. Albo ta sama, albo jakaś pochodna. Tyle tego syfu się ostatnio namnożyło. A handel ludźmi to nie taki mały biznes przecież. Krew się burzy jakby pomyśleć, co oni potem robią z tymi ofiarami… - przerwał, po czym dodał – Dobrze, że Gou jest teraz w Ameryce z Seijirou. Chyba bym sobie nie wybaczył, gdyby… - nie skończył, bo poczuł dłoń Soukse na swoim udzie. Mężczyzna pogładził go uspokajająco. Stali akurat na światłach.
- Nie martw się, jest daleko od tej sprawy – uśmiechnął się, po czym pocałował krótko Rina. Zapaliło się zielone światło i pojechali dalej.
Rin i Souske byli razem mniej więcej od czasów szkoły policyjnej. Po ukończeniu liceum Rin niemal całkowicie poświęcił się pływaniu, by wykorzystać moment szczytowej formy młodego ciała. To był czas, kiedy Souske mocno izolował się od społeczeństwa. Czasem widywali się, jednak były to sporadyczne spotkania, na przykład w dni wolne od treningu. Souske właściwie nigdy nie powiedział Rinowi, co robił przez ten czas, gdy go nie było. Rin wiedział, że pilnie się rehabilitował, ale co poza tym? Chyba pozostanie to tajemnicą, bo Souske nie lubił wracać do tamtych czasów. Możliwe, że Makoto wiedziałby więcej o tamtym okresie, bo spędzali wtedy ze sobą dużo czasu, jednak Rin nigdy jakoś nie dogadywał się z chłopakiem Haru. To chyba była kwestia różnych charakterów. Już od podstawówki niespecjalnie zacieśniali więzy. Dlatego tym bardziej o Souske Rin jakoś nie umiał zagadać.
Po tym jak Rin postanowił zakończyć swoją pływacką karierę, powrócili z Souske do dawnej, licealnej relacji, jednak wtedy to przerodziło się w coś więcej. Czy to wynikało z tęsknoty, z potrzeby nadgonienia tych straconych lat, czy z pragnienia bliskości? Skąd mają wiedzieć, miłość przychodzi przecież niespodziewanie i bez powodu. Od dawna byli bliskimi przyjaciółmi, więc to uczucie tylko bardziej zbliżyło ich do siebie. Mieli wspólne mieszkanie i wspólną pracę. I tak sobie żyli.
Jednak ostatnio Rina męczyły wspomnienia. Przypomniał sobie jak to było w liceum, gdy wszyscy byli dobrymi przyjaciółmi, gdy razem pływali, spotykali się. Teraz to wszystko gdzieś zniknęło. Każdy poszedł w swoją stronę, spełniając marzenia. A on? Utknął w miejscu. Poddał się, zrezygnował ze swoich snów. Nie został najlepszym pływakiem na świecie, nie pojechał na Zawody Olimpijskie. „Nie miał ambicji, poszedł do policji”, myślał. Nie, żeby nie lubił swojej pracy. Przez budowaną latami wytrzymałość fizyczną bardzo dobrze sobie radził. Jednak nostalgia i poczucie marnowania życia nie dawały mu spokoju.
Niedawno w jakiś wolny dzień, Rin wegetował na kanapie, tkwiąc w pustce, jaką stało się jego życie. Beznamiętnie oglądał jakieś zawody pływackie. Ciągle męczyła go przeszłość. Co, gdyby nie przestał pływać? Co, gdyby pojechał na Zawody Olimpijskie? Co, gdyby wszyscy dalej byli bliskimi przyjaciółmi? Te pytania nie zdawały się na nic dobrego, dobijając tylko Rina. Ale wtedy podszedł do niego Souske. Usiadł obok, wziął Rina w ramiona i nie pozwalał na to, by jego ukochany tyle się smucił. Pocałował go czule w czubek głowy i mówił, żeby ten się nie zadręczał i że jest dobrze. Wtedy te proste, prozaiczne niemal słowa wydały się Rinowi liną, która wyciągnęła go z jakiejś mrocznej otchłani. Siedzieli tak jeszcze chwilę, po czym włączyli konsolę, by pograć razem w gry. To chociaż na chwilę pozwoliło oderwać się Rinowi od wspomnień. Dobrze, że był z nim Souske. Inaczej już dawno by się załamał.

Tego dnia podczas patrolu nie wpadli na nic nadzwyczajnego. Shibuya była ruchliwa jak zawsze, ale nic poza tym. Zdali raport i poszli na miasto coś zjeść. Rzadko kiedy sami gotowali sobie obiad, po służbie nigdy nie było na to czasu i chęci. Czasem w weekendy zdarzało im się zasiąść do domowego stołu.
Poszli do restauracji, w której kucharzem był Haru. Odwiedzili ten lokal głównie dlatego, że Rin ciekawy był, jak rozwiązał się konflikt, przez który Haru został nudystą na jedną noc. Restauracja nie należała do Nanase, jednak ze względu na jego kulinarny talent była kojarzona głównie z nim. Znaleźli wolny stolik, zamówili dania i czekali.  Restauracja była nieduża i przytulna, urządzona nowocześnie. Dominowały kolory brązu i czerwieni. Wokół było gwarno i pachniało jedzeniem.
Jednak mimo przytulnej atmosfery, Rin nie umiał wyjść z dziwnego stanu zadumy. Souske widział, że coś męczy jego chłopaka, ale nie wiedział, czy chciał poruszać ten temat, czy może lepiej było sprowadzić myśli partnera na inny tor.
- Myślisz, że uda się nam go zagadać? – zdecydował się na drugą opcję. – Dziś tu dość pełno, na pewno ma roboty po łokcie.
- Spróbuję, a jak nie, to się zobaczy, jak się znów z nim spotkam czy coś – mruknął Rin, patrząc gdzieś w bok, na salę. Przy stoliku po drugiej stronie wybuchła salwa śmiechu, zwracając uwagę policjantów. Nie było rady, Souske musiał zapytać. Wzdychając ciężko, oparł łokieć na stole i zapytał:
- Co tym razem?
Rina zdziwiło pytanie. Nie spodobała mu się mało troskliwa forma, w jakiej został ono zadane.
- Jak to tym razem?
- No, przecież widzę, że znowu coś cię męczy. Musisz wrzucić na luz, Rin, bo przez te zmartwienia przedwcześnie wyłysiejesz – powiedział spokojnym tonem, spoglądając na czerwone włosy Rina, upięte w kitkę. „A szkoda by było, jakbyś je stracił”, pomyślał.
- Głodny jestem i tyle – burknął, krzyżując ręce na piersi. Souske podniósł się znad stołu i opadł na oparcie krzesła.
Oczywiście, że Rin mógł sam się z tym męczyć, ale Souske wydawało się, że mężczyzna niemal ostentacyjnie manifestuje swoje przygnębienie tylko po to, by Souske mógł je zauważyć, zatroszczyć się i by Rin mógł zaraz zaprzeczyć i dąsać się jeszcze bardziej.  Później pójdą do domu, położą się spać, a Rin wysypie z siebie deszcz żalu, rozpłacze się i ostatecznie pójdą spać o trzeciej w nocy. Souske już za długo żył z tym człowiekiem, żeby ciągle mieć siłę na te cyrki, dlatego w momencie, gdy kelner zostawił im dania, zapytał:
- Chodzi ci o pływanie, prawda?
Dłoń Rina zatrzymała się w połowie drogi po pałeczki, jednak sięgnął po nie z pozornie niezmąconym spokojem, odpowiadając:
- Nie wiem o co ci chodzi, przecież już nie pływam. Mam po prostu gorszy dzień i tyle. Czy możemy już zacząć jeść? A poza tym, skoro tak bardzo podobają ci się przesłuchania, to trzeba było pracować w kryminale…
Rin był bardziej opryskliwy niż Souske się spodziewał, dlatego postanowił póki co porzucić temat i zjeść obiad. Rozprawi się z nim później.
Po skończonym posiłku Rin zapytał kelnera, czy jest możliwość krótkiej rozmowy z Haruką. Okazało się, że akurat miał dziesięciominutową przerwę, więc Rin udał się na zaplecze, zostawiają przy stole Souske, który dopijał swoje wino.
W pokoju dla personelu przy niedużym, blaszanym stole samotnie siedział Haru, pijąc wodę z butelki. Zauważył Rina dopiero, gdy ten wszedł do pokoju i zamknął drzwi. Z jego twarzy jak zwykle nie można było odczytać, czy ucieszył się z tej niespodziewanej wizyty, czy wręcz przeciwnie. Nie zważając na nastroje, Rin dosiadł się do przyjaciela.
- Mogłeś zadzwonić – powiedział Haru, zakręcając butelkę. – Pewnie jesteś zajęty czy coś.
- Przyszliśmy z Souske na kolację, więc stwierdziłem, że przy okazji się z tobą zobaczę i zapytam, co słychać – wyjaśnił Rin. Haru westchnął i poprawił się na krześle.
- Dobrze jest – odpowiedział krótko, unikając kontaktu wzrokowego. – Pogodziliśmy się, ale ciągle istnieje jakiś dziwny dystans. Może to kwestia czasu i muszę to przeboleć – kąciki jego ust drgnęły na wzór smutnego uśmiechu. Po chwili dodał:
- Nie chcę być niemiły, ale może powinieneś się zająć trochę sobą?
Rina zdziwiła ta sugestia. Czy on też będzie mu robił wykłady a’la Souske?
- Co chcesz przez to powiedzieć? Sugerujesz, że wpycham ci się w życie?
- Nie! – zaprzeczył szybko Haru. Czuł, że ta rozmowa może obrać taki kierunek. – Może źle zacząłem myśl. Dzięki, że się o mnie troszczysz i w ogóle, ale mam wrażenie, że coś cię męczy… Wyglądasz,  jakbyś nie spał od kilku dni – powiedział spokojnie, zerkając Rinowi na twarz. Rzeczywiście, oczy miał podkrążone, twarz jakąś mizerną, włosy niepoukładane.
- Nic mi nie jest – odparł Rin, zrywając kontakt wzrokowy. – Mamy ostatnio ciężką sprawę, dużo pracuję i tyle.
- Rin, naprawdę, znam cię nie od dziś. Moje kłopoty sercowe to jedna rzecz, każdemu się zdarzają, jednak nie zamyka mi to oczu na innych… Mi chyba możesz powiedzieć – zaproponował, sugestywnie patrząc w stronę drzwi, jakby zgadując, że Souske nie zna sedna problemu. Rin westchnął, sięgnął ręką za głowę i zdjął gumkę, pozwalając włosom bezładnie opaść mu na szyję i twarz. Zaraz lekko je odgarnął, głęboko zastanawiając się, czy powiedzieć o wszystkim Haru, czy grać głupa.
- Nic specjalnego mi się nie dzieje… Głupia nostalgia, naprawdę, minie, jak się czymś zajmę – szedł na około. Wyglądało na to, że Rin nie chciał po prostu przed sobą przyznać, o co mu chodziło.
- Chcesz pływać, prawda? – Haru nie miał oporów. Rin zacisnął zęby, patrząc w dół. – Zawsze chodziło o pływanie Rin, dlaczego nie umiesz tego przed sobą przyznać?
- S- skąd wiesz? – załamał głos. – Może chodzić o cokolwiek.
- Ale co innego? Z Souske ci się układa, w pracy też, masz porządne mieszkanie, przyjaciół… To jedno oddałeś bez walki – skwitował Haru.
Rin to wiedział. Od dawna wiedział to wszystko, co Haru powiedział teraz na głos, jednak nie chciał się do tego przyznać. Nie chciał się przyznać do przegranej.
- Sam sobie stawiasz mury… Są dziesiątki możliwości, żebyś mógł wrócić do pływania, ale ty wolisz uciekać – kontynuował Haru. Już dawno tyle nikomu nie powiedział. – Zawsze wolałeś uciekać… Czy liceum naprawdę niczego cię nie nauczyło?
Rin zobaczył wtedy oczami wyobraźni dawne lata. Pamiętał, jak zrezygnował z Australii, jak zrezygnował z Haru i innych. Czy naprawdę był ciągle taki sam? Czy on, dwudziestoośmiolatek, był ciągle tym małym, zagubionym chłopcem na plaży w Sidney?
- Haru, przerwa ci się skończyła – powiedział nagle szef kuchni, zaglądając szybko do pokoju i wracając do pracy.
- Tak, już idę – odpowiedział Haru, od razu wstając z krzesła. Rin wstał także. Dla niego ten komunikat również oznaczał wyjście. Zanim się rozeszli, Haru dodał:
- Porozmawiaj z Souske. Sam radziłeś mi to samo, nie? – pomachał mu i zniknął w kuchni. Rin dołączył do swojego partnera, który, jak się okazało, zdążył już zapłacić rachunek i byli gotowi do wyjścia.
Souske nie poruszył tematu pływania do końca dnia. Po minie Rina widać było, że sam zmaga się w myślach ze swoimi problemami. Gdy zgasili światła i położyli się spać, Rin nie mógł zasnąć. Obracał się na wszystkie strony, nadaremno szukając wygodnej pozycji. W końcu przez ciągły ruch na materacu, obudził się Souske. Przewrócił się na bok, by leżeć twarzą do Rina i powiedział zaspanym głosem:
- Co ty wyprawiasz?
- Próbuję spać.
- A nie możesz tego robić, nie wiem, bez ruchu?
- Nie – odpowiedział sucho, obracając się do niego tyłem.
Souske westchnął i sięgnął ramieniem, obejmując Rina i przyciągając go do siebie.
- Śpij – powiedział, zamykając oczy, jednak Rin szybko uciekł objęciom. Wstał i usiadł na brzegu łóżka. Souske bezsilnie przewrócił się na plecy. Zapowiadała się długa noc.
- Souske, ja…
- Nigdy nie powiedziałem ci, co robiłem po liceum, prawda? – zaczął nieoczekiwanie Souske. Rin obrócił się w jego stronę zdziwiony.
- Nie…
- I nie ciekawiło cię to?
- Nie wydawałeś się chętny do poruszania tematu przeszłości.
- Też racja – zaśmiał się Souske.
- Więc? – kontynuował Rin. – Zamierzasz mi teraz opowiedzieć, czy coś?
- A tak mi się przypomniało.
- No, to słucham – Rin na powrót położył się obok, twarzą do mówiącego.
- Prawda jest taka, że niezbyt chciałem cię wtedy widzieć – zaczął.
- Dlaczego? – zapytał Rin.
- Bo pływałeś. A ja nie. Głupie, co? – zaśmiał się. Rin podniósł się na łokciu.
- Nie pływałeś?! To co ty robiłeś po tej rehabilitacji?
- Biegałem głównie. Czasem chodziłem na basen rekreacyjnie, żeby pobyć w wodzie czy coś. Nawdychać się chloru.  Dostałem zakaz na pływanie zawodowe – powiedział, patrząc w sufit. Rin podejrzewał, że musiało stać się wtedy coś poważnego, z powodu czego Souske zszedł z pływackiej sceny, ale nie sądził, że było aż tak źle.
- Na krajowych w liceum przegiąłem – wyjaśnił. – Lekarze dawali mi bardzo małe szanse na odzyskanie pełnej sprawności. Ich prognozy były słuszne. Kontuzja ramienia była nieuleczalna. Dlatego też zdziwiłem się, że przeszedłem wszystkie testy sprawnościowe do policji. Pewnie kilka lat przerwy dało mi czas na minimalną rekonwalescencję. Więc widzisz, byłem najzwyczajniej w świecie zazdrosny, że ty i Haru macie takie wyniki, że trenujecie i wygrywacie zawody. A ja jedyne co mogę robić, to pomachać wam z trybun, a i to nie za mocno.
- Dlaczego nic nie mówiłeś?
- A po co? Co byś z tym zrobił? Czułbyś się tylko gorzej pływając.
- Czy to dlatego bardziej się do mnie otworzyłeś, gdy poszliśmy razem do policji? Bo już nie pływałem?
- Nie no, bez przesady, dorosłem do tamtej pory – Souske przewrócił się na bok. – Po prostu stęskniłem się za tobą. O twojej rezygnacji dowiedziałem się trochę później. Niekoniecznie się tym chwaliłeś.
- A czym tu się było chwalić – zaśmiał się sarkastycznie. – Zachowałem się jak jakiś dzieciak. Jakbym się obraził czy coś.
- Ale chyba tak było, co? Obraziłeś się, potupałeś nogą i rzuciłeś swoją pasję – powiedział Souske, a Rin spojrzał prosto na niego. Nie spodziewał się, że Souske tak to zamierzał rozegrać.
- Byłem na ciebie wściekły. Rzuciłeś coś, co było życiem nas obu. Byłem szczęśliwy, gdy mogłem oglądać, jak wygrywasz. Może to trochę samolubne, ale byłeś lekarstwem mojej porażki. Wtedy też zauważyłem ciebie, gdzieś poza tym pływaniem. Stojąc obok, mogłem zobaczyć w tobie człowieka, nie zawodnika. Dodałeś mi chęci do życia. Dlatego wróciłem do ciebie, dlatego cię pokochałem. Bo kiedy myślałem, że już wszystko stracone, uświadomiłem sobie, że jesteś ty. Byłem jednocześnie zły i cieszyłem się, że przestałeś pływać. Miałeś więcej czasu dla mnie, ale widziałem, że żyjesz na siłę, jakby celowo uciekając do swoich marzeń. Ja, gdybym mógł, to nawet teraz, zaraz rzuciłbym się do wody i przepłynął 100 basenów – uśmiechnął się, smutno rozmarzony. – A ty? – dodał po chwili. - Wskoczyłbyś?
Umilkli obaj. Za oknem przejechał jakiś samochód, ktoś do kogoś krzyknął.
- Wskoczyłbym – powiedział cicho Rin. – Oczywiście, że tak. Chciałbym wrócić do pływania, jednak wiem, że już na to za późno. Gdybym wtedy był silniejszy i nie dał się porażkom, to pewnie nawet dzisiaj bym pływał. A tak, ja… zmarnowałem życie – głos mu się załamał i nic więcej nie mógł już powiedzieć. Souske podniósł się i przytulił Rina, który oddał uścisk, nie kryjąc łez. Wszystko rozegrało się prawie według założonego scenariusza.
- Nie cofniesz czasu, ale możesz wykorzystać bieżący. Przestań się pogrążać i zrób coś ze sobą – powiedział Souske, starając się go ostatecznie pocieszyć i zachęcić do działania. Miał nadzieję, że już się to jakoś ułoży.
- Nie będzie ci przykro? – zapytał Rin po jakimś czasie, gdy już się uspokoił. Leżeli wtuleni w siebie, powoli przysypiając.
- Nie. Już dawno pogodziłem się ze swoim losem. Ale chętnie pomogę ci w treningach czy coś – zaproponował.
- Oczywiście – uśmiechnął się Rin.
- I wybiorę ci najseksowniejszy strój – dodał Souske, całując Rina w szyję.
- Przestań – zaśmiał się Rin, niby broniąc się przed pocałunkami. Gdy Souske położył głowę na poduszkę, Rin pogładził go po policzku.
- Kocham cię, wiesz? – powiedział, na co Souske odpowiedział krótko:
- Wiem – i znów pocałował go.
Była godzina trzecia w nocy i według planu Souske, mogli wreszcie spokojnie iść spać.

*** 
Kilka dni później, podczas codziennego patrolu Shibuyi, uwagę Rina przykuł jeden facet przy salonie z grami. Dziwnie kręcił się przed lokalem, nerwowo spoglądał na zegarek. Najbardziej zdziwiły go ciemne okulary. Ten dzień był dość pochmurny, więc dlaczego miałby ich potrzebować? Przystanęli z Souske w znacznej odległości, by móc swobodnie obserwować mężczyznę. W czasie tych kilku minut wykonał dwa telefony, szczelniej zapiął ciemnozieloną bluzę i jakby cały czas kogoś wypatrywał. W końcu na horyzoncie pojawiły się dwie licealistki, jeszcze w szkolnych mundurkach. Wtedy policjanci byli już pewni, że coś tu nie gra, bo nawet jeżeli mężczyzna nie był szukanym porywaczem, to coś było z nim nie tak. Po krótkiej rozmowie między dziewczynkami a mężczyzną, facet w okularach wskazał ręką kierunek, w którym zaraz ruszyli. Dwaj policjanci postanowili śledzić podejrzanego, zawiadamiając wcześniej komendę przez krótkofalówki. Dostali zezwolenie na śledzenie podejrzanego i nakaz zgłaszania następnych wydarzeń.
Mężczyzna prowadził dziewczyny jeszcze przez jakiś czas główną ulicą, po czym skręcili w boczną alejkę za sklepem spożywczym. Dziewczyny wydawały się znać mężczyznę, chętnie opowiadały mu o jakichś rzeczach, tamten też na pierwszy rzut okaz wydawał się życzliwy, jednak jego podejrzana postawa utwierdzała Rina i Souske w tym, że mogli trafić w dziesiątkę.
Sytuacja stała się napięta, dziewczyny zaczęły wahać się, czy mężczyźnie można ufać, a tamten stawał się bardziej gwałtowny, szarpał je, by szły do przodu. To była jakaś podrzędna alejka, nikogo tam nie było. Na jej końcu czekał wóz transportowy. Wszystko było jasne. Souske zawiadomił komendę o sytuacji, poprosił o posiłki. Dostali rozkaz czekania na instrukcje. Jednak, gdy do mężczyzny w okularach dołączyło dwóch innych typów spod ciemnej gwiazdy, którzy na siłę chwyciły szarpiące się dziewczyny i zakleili im usta, policjanci nie mogli czekać. Wyskoczyli zza rogu z pistoletami w ręku. Wiedzieli, że wsparcie nie przybędzie od razu, dlatego postanowili kupić trochę czasu.
- Policja, ręce do góry, jesteście aresztowani! – krzyknęli, celując w zbirów. Tamci, chwilowo zaskoczeni, nie poszli jednak na współpracę.
- No proszę, a nie jest was trochę za mało? – zapytał facet w okularach, którego śledzili od początku. – Wydaje mi się, że mimo wszystko mamy przewagę liczebną.
W tym samym momencie jakiś facet przywalił Rinowi w plecy metalową rurą. Policjant momentalnie upadł na ziemię, tracąc przytomność. Zmieszany Souske odwrócił się, zręcznie unikając podobnego ciosu. Uderzył napastnika w brzuch, nokautując go na moment, jednak zwycięstwo było nikłe, bo zaraz inny facet wytrącił mu z ręki pistolet i popchnął na ścianę. Souske opadł na ziemię, szybko chwytając przycisk krótkofalówki i wyzywając wsparcie. Nie zdążył jednak powiedzieć więcej jak dwa słowa, gdy facet postury byka podniósł go z ziemi za mundur i kilka razy uderzył nim o ścianę, przyprawiając policjanta o uraz głowy, po czym brutalnie rzucił go na ziemię, obok Rina. Souske w ostatnich momentach przytomności widział, jak dwóch facetów ładuje nastolatki do wozu, a do nich reszta podchodzi z taśmą i linami. To był koniec, mogli żegnać się z życiem.

***
Rin obudził się z potwornym bólem pleców. Syknął, gdy próbował się poruszyć. Kręciło mu się w głowie, wizja co chwilę zanikała. Widział ściany i Souske, siedzącego naprzeciw niego. W miarę swoich sił podniósł głowę i spostrzegł, że obaj siedzą w furgonetce, podobnej do policyjnych. Rin chciał się ruszyć, ale jego ręce były przykute do rury.
- Szlag! –przeklął, szarpiąc mocniej, jednak kajdanki, którymi był przypięty, nie puszczały. – Souske! Obudź się, Souske! – szturchnął butem ciągle nieprzytomnego partnera, jednak tamten nie reagował. Rin z całych sił starał się wymyśleć jakieś wyjście z sytuacji, jednak nerwy odbierały mu jasność myślenia. Zauważył, że Souske krwawi głowa. Przeraził się, nie wiedział, co się właściwie dzieje. Wtedy poczuł, że samochód zaczął jechać.
- Hej! Wypuśćcie nas! HEJ! – krzyczał z całych sił, tupiąc nogami w podłogę. Bez skutku. Samochód nie zatrzymywał się, jechał ze stałą prędkością. Nagle droga stała się nierówna, coś zaklekotało pod ciężarem opancerzonej furgonetki i samochód stracił grunt pod kołami, z impetem spadając w dół i wpadając do wody. Zderzenie poderwało mężczyzn z siedzeń, by zaraz rzucić ich na ściany i z powrotem na ławy przyczepy. W momencie zderzenia Souske odzyskał przytomność.
- Co? – zerwał się, ale zaraz skulił, czując pulsujący ból w czaszce. – O kurwa, moja głowa! Co tu się dzieje! – szarpał się.
- Souske! Uspokój się, musimy szybko się stąd wydostać! – krzyknął Rin, zwracając na siebie uwagę.
- Rin! Jak dobrze, że żyjesz. Nic ci nie jest? – zapytał Souske, próbując wyszarpać ręce z kajdanek.
- Nie, jestem cały, ale za to ty krwawisz!
- Co to był za huk? – zapytał Souske. Wtedy też poczuł, jak mokną mu buty.
- O nie… Nie, czy oni chcą nas utopić!? – wykrzyknął Rin, panicznie rozglądając się po furgonetce. Spod drzwi powoli sączyła się woda. Wszystko stało się jasne – tamci ludzie przykuli ich i wrzucili samochód do zatoki. Opancerzona ciężarówka była cięższa i szybciej opadała na dno. Po chwili woda już sięgała im do kostek.
- To jakiś obłęd, nie mogę zginąć w wodzie, w której spędziłem swoje całe życie! – powiedział Rin, nieustępliwie szarpiąc kajdanki. Czuł, jak metal pozdzierał mu nadgarstki do krwi, jednak nie rezygnował.
- Rin przestań, trzeba wymyśleć coś sensownego, przecież nie urwiesz kajdanek! – Souske próbował powstrzymać partnera przed niepotrzebnym ranieniem się. Tymczasem furgonetka napełniała się wodą w zatrważającym tempie. – Poza tym, nawet jak się wyszarpiesz, to jak stąd wyjdziemy?
Rin przestał się szarpać. Souske miał racje, z opancerzona furgonetka była przecież tak samo trudna do opuszczenia jak do wdarcia się. A pod naporem wody żadne drzwi nie będą dały się otworzyć. Wszystko wskazywało na to, że byli zgubieni. Jednak nie zamierzali się poddać.
- Kajdanki! – wykrzyknął nagle Souske. – Skąd zbiry by je miały? Musieli nas spiąć naszymi. Powinniśmy mieć kluczyki!
- Nawet jeśli, to jak chcesz po nie sięgnąć? – zapytał Rin. Woda powoli sięgała kolan, czasu było niewiele, nim całkowicie ich zaleje.
- Twoja rura ma łączenie tuż nad twoją głową. Powinieneś być w stanie ją wyszarpać – mówił dalej Souske. Rin spojrzał na rurę partnera, jednak ona nie miała łączeń. Wedle instrukcji bruneta, Rin wstał i tyłem wszedł na ławkę. Dłonią wymacał złączkę rur i szarpał z całej siły. Woda sięgnęła ławki, Souske pokrzykiwał, żeby Rin użył więcej siły. Presja była ogromna. W końcu złączka puściła, a Rin poleciał do przodu na Souske.
- Jest! Jest! – krzyknął stając na podłodze, z rękami z tyłu i wodą do pasa.
- Sięgniesz teraz kluczyków? – zapytał Souske, stając i wchodząc na ławkę, bo gdy siedział, woda sięgała mu do klaki piersiowej. Rin gimnastykował się chwiejnie, sięgając zza pleców rękami do prawej kieszeni jego spodni, w której powinny były znajdować się kluczyki. Na szczęście – były. Starał się otworzyć zamek, jednak tyłem ciężko było trafić w dziurkę. Udało się. Szybko rozprawił się też z drugą ręką. Był wolny.
- Gdzie masz kluczyki?! – zapytał prędko Rin, brodząc w stronę Souske. Gdy Rin stał na podłodze, woda sięgała mu pod pachy.
- W lewej kieszeni spodni – odpowiedział Souske, wychylając lewe biodro w stronę Rina. Ten wyciągnął kluczyki i już miał otworzyć kajdanki Souske, jednak wyślizgnęły mu się one z mokrych rąk.
-  O kurwa! Nie! NIE! – wykrzyknął, nerwowo chwytając wodę wokół Souske. – Upuściłem je, upuściłem, Boże co teraz! – jego krzyk stał się histeryczny. Souske umrze z jego winy. Utonie, bo on nie był w stanie go uratować.
- Rin, czek… - Rin nie zdążył usłyszeć Souske, szybko zanurkował, macając podłogę i ławki. Woda była dość ciemna, nic nie widział. Słaba lampka na akumulator, przymocowana przy suficie, nie dawała nic pod wodą, chociaż dobrze, że jeszcze działała. Inaczej nie zrobiliby nic. W końcu zobaczył coś małego obok buta Souske. Szybko zabrał kluczyk i wypłynął, by zaczerpnąć powietrze. Pod wodą zeszła mu chwila, Souske stał na ławce, a woda sięgała mu pod brodę. Nie było czasu do stracenia. Rin zanurkował i po chwili rozkuł Souske. Obaj podpłynęli pod sufit furgonetki. Między nim a powierzchnią wody było jakieś 30 centymetrów. Obaj łapczywie łapali powietrze, którego nie zostało już dużo.
- Musimy stąd wyjść – wysapał Rin. – Mamy jedną szansę, a trzy możliwości.
- Drzwi, dach i kierowca – wyliczył Souske. – Jak samochód zatonie całkowicie, drzwi paki będą najłatwiejsze do otworzenia.
- Jedna szansa, Souske – powtórzł Rin, po czym go pocałował, być może po raz ostatni. – Jedna szansa.
Wzięli ostatni wdech i zanurzyli się. Wydawało się, że obecna sytuacja stała się ostatecznym sprawdzianem ich wytrenowanych płuc. Podpłynęli do tylnych drzwi. Aby je otworzyć, musieli przeciągnąć wajchę, która mechanicznie otwierała zamki zabezpieczające. Pod wodą wymagało to jeszcze więcej siły. Obaj chwycili wajchę, ciągnąc ją do siebie. Przy tak dużym wysiłku, Souske poczuł się jeszcze słabiej. Czuł, jak ból głowy zaczyna przemieszczać się na resztę jego ciała. Z ust uleciało mu parę bąbelków powietrza, jednak nie poddawał się. Za jeszcze jednym pociągnięciem, wajcha puściła i otworzyła zamki. Mężczyźni zaprali się nogami o brzegi ławek i naprali na drzwi. Prawe skrzydło opornie udało się otworzyć. Wtedy samochód jakby szarpnął w dół, woda wypełniła go już doszczętnie. Souske i Rin wypłynęli w górę. Wizję mieli zamazaną, czuli, jak pieką ich płuca, jakby zapadały się do środka. Bolały ich mięśnie, chcieli jak najszybciej wziąć oddech. Ostatnie dwa metry były dla nich największą męczarnią i sprawdzianem siły. Teraz liczyło się tylko przeżycie. Byle do światła, byle z dala od głębokiej wody.
Rin wypłynął na powierzchnię, biorąc ogromny wdech. Zaraz za nim pojawił się Souske. Spojrzeli po sobie, sapiąc z wyczerpania. Żyli. Udało im się przeżyć. Rozejrzeli się wokół. Znajdowali się w jakiejś zapyziałej części tokijskiego portu. Na brzegu widać było połyskujące światła policyjne. Zaraz ktoś zaczął krzyczeć i pokazywać w ich stronę. Usłyszeli głos silnika. Żółta motorówka ratunkowa już płynęła w ich stronę. Wciągnięto policjantów na pokład, owinięto kocami i szybko przewieziono do brzegu.
Souske czuł się jak w amoku, wszystko działo się tak szybko, zewsząd docierało tyle bodźców. Spojrzał tylko na Rina, który siedział naprzeciw niego ze łzami w oczach. „Ten Rin” – pomyślał z uśmiechem, zanim bezwładnie pochylił się do przodu. – „za dużo płacze jak na mężczyznę.”
Souske zemdlał, złapało go dwóch ratowników. Adrenalina, która wcześniej trzymała go w stanie pozwalającym na przetrwanie, teraz przestała działać. Rana głowy była poważniejsza, niż na to wyglądało. Rin także był słaby i wyczerpany. Ledwo mógł ruszać rękami, kajdanki odarły mu nadgarstki do krwi. Mógł tylko patrzeć, jak nieprzytomny Souske przenoszony jest z łodzi na nosze, jak podawany mu jest tlen i jak szybko zabiera go karetka. Jego opatrzono na miejscu. Miał nadzieje, że Souske nic się nie stanie. Przecież nie po to tyle walczyli, by miał umrzeć z powodu jakiegoś draśnięcia.
Gdy go opatrzono, podszedł do Rina komisarz śledczy Toshiaki, wyjaśniając sytuację. Okazało się, że podejrzenia Souske i Rina były słuszne i tamten mężczyzna miał związek ze sprawą. Po ich komunikacie, okoliczne patrole odnalazły ciężarówkę i porywczy, jednak było za późno, by powstrzymać ich przed wrzuceniem ciężarówki do wody. Ekipa ratunkowa przybyła na miejsce kilka chwil przed tym, jak wypłynęli na powierzchnię. Czyli gdyby sami nie podjęli działań, pomoc nie zdążyłaby nadejść. On i Souske utonęliby.
- Porywacze zostali już aresztowani, a te dwie dziewczyny są w drodze do domów – powiedział komisarz. – Dzięki wam złapaliśmy pierwszy, bardzo ważny trop i porywaczy.
Komisarz zamienił z Rinem jeszcze parę słów, pytając głównie o to, jak udało im się wydostać i nadmieniając, że niedługo mają złożyć przed komendantem raport ze sprawy . Powiedział też, że prawdopodobnie czekają ich jakieś konsekwencje za nieprzestrzeganie instrukcji, ale wszystko zostanie rozważone uwzględniając okoliczności. Komisarz kazał Rinowi nie martwić się papierkową robotą, pogratulował raz jeszcze i życzył szybkiego powrotu do zdrowia. Wkrótce Rin także został przewieziony do szpitala.

***

Od feralnych wypadków minął tydzień. Rin i Souske siedzieli w domu i wypoczywali. Ze względu na minioną sytuację i ich działania, zostali zawieszeni w służbie na dwa tygodnie. Oficjalnym powodem było nieprzestrzeganie instrukcji i niepotrzebne narażanie życia oraz parę innych rzeczy związanych z dyscypliną zajmowanego stanowiska. Nieoficjalnie było to coś w rodzaju urlopu zdrowotnego i nagrody za ruszenie śledztwa, co jednak okraszane było przecież wielkim szczęściem.
Souske powoli odrastały włosy, które wygolili mu w szpitalu, by zaszyć głowę. Okazało się, że rany były dość głębokie, jednak nie uszkodziły mózgu ani czaszki.
- Tak mi groziłeś wyłysieniem, a spójrz na siebie – śmiał się Rin. Jego rany także już się goiły i wszystko zaczynało wracać do dawnego porządku.
Po tym, jak obaj otarli się o śmierć, Rin zaczął dostrzegać wartość życia, które posiadał. Na każdym kroku powtarzał Souske, jak bardzo kocha, zapisał się  też do policyjnej ligi pływackiej.
- Nic wielkiego, ale zawsze – powiedział, gdy Haru i Makoto odwiedzili ich kilka dni po wypadku. Przynieśli obiad i spędzili w czwórkę całe popołudnie, rozmawiając o dawno zapomnianych sprawach. Mimo tak długiej nieobecności między sobą, czuli dawne więzy, które nie zanikły przez ten czas.
Gdy wyszli, a Rin zmywał naczynia, Souske podszedł do niego i przytulił go od tyłu, lekko falując na boki.
- Co? – zapytał Rin, zakręcając wodę i wycierając ręce.
- Nic – odpowiedział. – Tak się chciałem przytulić.
Rin obrócił się, by także móc go objąć. Stali tak chwilę w ciszy, mieszkanie było ciemne, paliła się jedynie świetlówka nad zlewem i mała lampka z abażurem, ustawiona obok kanapy. Był późny, czwartkowy wieczór. Z radia w przedpokoju cicho leciała jakaś piosenka. Souske zaczął kiwać się do rytmu, pociągając do małego tańca Rina.
- Co robisz, przecież ja nie tańczę – Rin próbował się wyrwać, na co Souske uśmiechnął się i przytulił go jeszcze mocniej.
- No weź, dla mnie – nalegał, po czym położył mu ręce na biodrach. Rin westchnął, sięgając mu rękami na ramiona. Przy nikłym świetle dwóch lamp obracali się i kiwali na boki. Rin czuł się jak na szkolnej potańcówce, jednak po chwili chciał, żeby ten taniec nigdy się nie skończył. Souske z połową wygolonej głowy wyglądał komicznie, jednak nagle przestało to śmieszyć Rina. Sięgnął dłonią, dotykając ogolonej strony, na której wyrósł już pierwszy meszek włosów. Souske skrzywił się lekko, miejsce wokół szwów ciągle trochę go bolało. Rin od razu zabrał dłoń, kładąc ją z powrotem na ramię.
- Wybacz – przeprosił, czując, jakby popełnił straszne przestępstwo.
- Nic się nie stało – odpowiedział Souske.
- Ale mogło – szepnął Rin. Po plecach przeszedł mu dreszcz. Przytulił się do Souske. – Nie będę ci odmawiał tańca, Sou. Będę o ciebie dbał, będę trenował i będzie dobrze.
Souske także przytulił Rina, gotów się rozpłakać. On też czuł ten wewnętrzny strach, że teraz mogłoby ich tu nie być. Że mogliby nie wypłynąć. Że mogliby nie rozkuć kajdanek. Że mogliby zginąć zanim wepchnięto ich do wody. Jednak byli i doświadczenie tego istnienia było tak intensywne, tak wyraźne, że wydawało się to niemożliwe. Ich dotyk nigdy wcześniej nie był tak prawdziwy, muzyka nie była taka donośna, światło nie było takie jasne. Wszystko zaczęło istnieć od nowa. I dlatego ten niezgrabny taniec do radiowych piosenek wydał się im tak wyjątkowy, niepowtarzalny.
Tańczyli cały wieczór, jakby na nowo doświadczając swojej miłości. Śmiali się, gdy kręcili piruety na parkiecie głównego pokoju. Nie rozproszył ich nawet talerz, który przypadkiem strącili ze stołu. Całowali się jakby po raz pierwszy. Tańczyli walca, ucząc się go od nowa. Zasnęli wspólnym snem na kanapie, okryci kocem. To piękno wolności i istnienia, które ogarnęło ich tego wieczoru oczyściło ich ze wszystkich smutków i trosk. Byli pewni, że gdyby dane im było umrzeć jutro, byliby na to gotowi. Teraz byli gotowi tonąć razem na głębokich wodach życia.



Koniec

wtorek, 6 października 2015

Like a Drum - His Beating Heart - [JeanMarco] - Rozdział 3

*Ciemne okulary, czarny płaszcz, plik wirtualnych kartek w ręku* Nikt mnie nie pozna *zostawia kartki na wirtualnym stole, powoli usuwając się w cień* Hej, to ona!!! *okulary spadają z nosa, tłum rusza na małą postać w za dużym płaszczu* GDZIEE JESSST LAAAAD!! (Właśnie dotarło do mnie, że poprzedni rozdział był w kwietniu. Just kill me, what have i done.) Tu jest. It's been 84 years. Jestem ciekawa ilu z was mnie olało i poszło czytać oryginał xD (szczerze, ja bym poszła) nie wiem naprawdę skąd taka blokada, za każdym razem jak włączałam worda żeby kontynuować to miałam do tego taką niechęć ughh a jak byłam w trakcie to przypomniało mi się jakie to fajne i urocze,  a potem znów ten moment, gdy motywacja gaśnie jak świeczka i idzie z dymem w niebo D: RIP. Wgl tak z innej beczki będę zaczynać nowy projekt (zaczynać drugi projekt jak się ma jeden nieskończony i tonę nauki pozdro), dłuższy, z Gravity Falls i od razu zaznaczę, że podejdę do tego, jak to mam w zwyczaju, z psychologiczno-psychiatrycznym kanonem. Jak nie znacie GF to lećcie na internety oglądać bo póki co to chyba coś koło 30 odc a WARTO!! Kreskówka geniusz, mam nadzieje, że uda mi się pokazać to w opku i zachęcić tych, co nie widzieli, zwłaszcza, że historia zacznie się od odcinka The Last Mabelcorn i będzie historią alternatywną do bieżących wydarzeń sezonu. Tym czasem, JeanMarki :3 


Gdzie Jean i Marco wszczynają bójkę, ale bardziej Jean.
I gdzie Jean i Marco zostają zaproszeni na imprezę, ale bardziej Marco

Like a Drum - His Beating Heart 
Rozdział 3 - Na zawsze


Spojrzałem na ekran telefonu, mierząc spojrzeniem mały zegarek u góry ekranu. Gdzie do cholery jest Marco? Dochodziła trzynasta, a w brzuchu burczało niesamowicie, co zwróciło uwagę kilku przechodniów, gdy stałem tak i czekałem.

Do: Marco
ziom gdzie ty kurna jesteś

Umówiliśmy się, że spotkamy się pod fontanną… dokładnie tą, pod którą właśnie stałem. Zwykle chodziliśmy na lunch zaraz po astronomii, ale nie mieliśmy tych zajęć w piątki, więc nie było to możliwe. Musieliśmy przez to organizować miejsca zbiórki.

Od: Marco
Możesz się na moment uspokoić, już prawie jestem, moje ostatnie zajęcia były po drugiej 
stronie kampusu.

Więc czemu do cholery nie powiedziałeś mi, że to gówniany punkt spotkania? Mogliśmy wybrać inne miejsce, mi jest obojętnie, pomyślałem wzdychając, gdy przeczytałem wiadomość. Marco był tak miły i taktowny, ale sam prosił się o wykorzystanie. Kurde, prawie stawał na głowie, byśmy mogli spotkać się w miejscu, które było wygodne tylko  dla mnie. Początkowo czułem się z tym strasznie źle, ale szybko to uczucie zmieniło się w irytację i zdenerwowanie na niego za sprawianie, że czułem się winny za coś, co on zrobił z własnej woli… Jednak nie mogłem się na niego złościć. Moja złość ustępowała myślom o jego wielkich, niewinnych, brązowych oczach i uśmiechniętej, piegowatej twarzy.
Zmęczony staniem, przycupnąłem sobie na brzegu fontanny, upewniając się, że kamienie były suche, zanim posadziłem na nich swój tyłek. Dzień był bardzo przyjemny; wiał lekki wiaterek, a niebo było jasne i bez chmurki. Liście na drzewach zaczęły już zmieniać kolory, odcienie brązu, żółci i czerwieni mieniły mi się przed moje oczami. I tak sobie pomyślałem,  że minione kilka tygodni z Marco były…  nie, przymiotnik „zabawne” niezbyt to odwzorowuje. Odlotowe? Spektakularne? „Zmieniające życie” to chyba trochę przegięcie… Chyba zostanę przy „spektakularnych”.
Te minione tygodnie z Marco były spektakularne. Nawet  nie przesadzałbym mówiąc, że kochałem każdą minutę spędzoną z nim, a to już wiele dla mnie znaczy. Zazwyczaj nie mogłem znieść tych wszystkich pieprzonych ludzi, a tych, których mogłem, to nie za długo. Ale Marco był jak miód na rany… moje żarty go nie obrażały i słuchał mnie niezależnie od tego, co chciałem powiedzieć i zawsze czułem się tak spokojnie będąc w jego towarzystwie. Było świetnie.
W tamtym czasie normą dla mnie było zostawanie w Sinie z Marco na każdy weekend,  bo w końcu jaki jest  sens wracania do mojego pokoju każdej nocy, jeśli miałem zamiar spędzić każdą wolną chwilę z Marco? Właśnie, żadnego sensu.
Nawiasem mówiąc, tak właśnie się działo: każdą wolną chwilę spędzałem z Marco. Jedliśmy razem lunch i kolację, uczyliśmy się i odrabialiśmy zadania domowe razem – cholera, on mi nawet pomagał z niektórymi pracami. Doceniałem, że schodził z własnej ścieżki by do mnie dołączyć… czułem, jakbym był coś wart. Wieczory po kolacji też spędzaliśmy razem – zazwyczaj w moim pokoju, ponieważ on bardzo lubił gry video…
- Gdy dorastałem, mogłem grać tylko z moimi kuzynami, kiedy jechałem ich odwiedzić. Raz spędziłem z nimi całe lato! Było strasznie fajnie.
Tak powiedział. Oczywiście, chciałem by grał w cokolwiek chce ku uciesze jego serca, nawet jeśli miałem już dość gier; było zabawnie, bo z Marco. Z nim wszystko było fajne. Nawet to całe cholerne Rainbow Road*. Serio,  jebać tę trasę.
Jednak mój pokój był często zatłoczony – jakby Bertholdt, Reiner, Connie i ja nie było wystarczająco, Connie przyprowadził swoją koleżankę Sashę, żeby częściej grać z Marco i mną w gry, a do tego ta straszna laska Annie przychodziła do chłopaków prawie codziennie. Nie muszę więc chyba tłumaczyć  jak szybko zmęczyło mnie przebywanie z nimi, dlatego dni, w które potrzebowałem oddechu, spędzałem u Marco.
Te wieczory były moimi ulubionymi. Nie robiliśmy za wiele: oglądaliśmy filmy, zwiedzaliśmy Internet,  gadaliśmy… było tak miło i przytulnie. Nigdy nie chciałem wychodzić. Marco był moim najlepszym przyjacielem i liczyłem, że to uczucie jest odwzajemnione.
Zatracony w myślach o Marco zauważyłem w oddali coś dziwnego… grupka ludzi na końcu chodnika i niska, blondwłosa osoba w środku.
„Czy Arnim znów zbiera bęcki?” pomyślałem obojętnie. „Mikasa nieźle im skopie tyłki jeśli się gdzieś kręci… a może ja powinienem mu pomóc?
Ale po bliższym rozpoznaniu odkryłem, że to wcale nie był Armin… to była mała i bezradna dziewczyna. Tak łatwo o pomyłkę, serio.
„O, hej, to Marco!” prawie bym go nie zauważył w tym tłumie, który go otaczał. Uh oh. Ci goście jego otacz-
Przysięgam, moje serce stanęło, gdy zobaczyłem, jak jeden koleś przywalił Marco w twarz, kim on kurwa myśli że jest.
Skoczyłem na równe nogi, oczy szeroko otwarte i wrząca krew w żyłach. Marco zatoczył się do tyłu, ramieniem obejmował dziewczynę i coś ciemnego spłynęło mu z nosa…
- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!!!!!!!
Rzuciłem się ku grupie z pełną prędkością, a wściekły krzyk rozdzierał mi gardło. Kto kurwa myślał, że może zadrzeć z Marco i ujść z tym na sucho, i dlaczego kurwa Marco im jeszcze nie dojebał – przecież mógł to zrobić, wiedziałem, że mógł, więc dlaczego tego, cholera, nie zrobił? Nie mógł na poważnie być aż tak miłym, żeby dać się pobić jakimś dupkom-
Dobra, koniec myślenia, teraz tylko kopanie tyłków.
Parłem do przodu z całą swoją siłą w nogach i kopniakiem sprowadziłem sukinsyna do poziomu podłogi, dokładnie tego sukinsyna, który pomyślał, że będzie okej przyłożyć Marco w twarz. Marco tymczasem odnosił dziewczynę z dala od bójki, co zostało niejasno zarejestrowane w tyle mojej głowy jako możliwy powód, z którego Marco się nie bił, ale byłem zbyt pochłonięty walką, by się tym teraz przejmować.
Stałem na klacie gościa, którego powaliłem kopniakiem, a reszta tych typów rzuciła się na mnie;  przywaliłem pierwszemu, który się zbliżył.
Założyłem ręce za jego głowę i pociągnąłem ją w dół, by spotkać jego nos z moim kolanem, usłyszeliśmy „trach” wybrzmiewające z jego twarzy, krew natychmiast trysnęła mu z nozdrzy. No i mam – ujebał mi jeansy.
Wtedy jeden z nich podbiegł i uderzył mnie – mocno – w brzuch, zwinąłem się, tracąc oddech. Gdy starałem się go odzyskać, facet złapał mnie za włosy, kopiąc mnie w tył kolan i  rzucając moją twarzą o ziemię. Mój policzek zarył o beton i mogłem posmakować krwi. Koleś, któremu przestawiłem nos kolanem podszedł i kopnął mnie w żebra, na co zaskomlałem  i przysięgam, jeśli złamał mi któreś  z nich…
Dwóch  podniosło mnie, zakładając mi ręce za plecy, najwyższy z grupy ciągle dochodził do siebie po moim kopniaku, a pozostali dwaj mierzyli mnie wzrokiem. Jeden złapał mnie za koszulkę i szarpnął do przodu.
- Kim. Ty. Kurwa. Jesteś? – zapytał. Jego twarz była zdecydowanie za blisko mojej i do tego śmierdział mu oddech.
- Kim ty kurwa jesteś? – odparłem.
- Spytałem pierwszy! – krzyknął.
- Spytałem drugi! – wtedy zdecydowałem się zrobić coś okropnie niepotrzebnego, ale byłem tak wkurzony, że kogo to właściwie kurwa obchodzi. Splunąłem na niego krwią.
Wtedy rzucili się wszyscy, rozwalając mi wargę i zapewne łamiąc kolejne żebro czy dwa. Te zjeby uderzały mocno i zastanawiałem się, czy pozostawiono mnie na pastwę losu i tych kolesi, gdy nagle jakaś długonoga, piegowata laska wywaliła jednemu kopa w szczękę.
- Co kurwa!? – krzyknął jeden z moich oprawców, tuż przed tym jak dziewczyna przyłożyła mu z łokcia w twarz.
No dokładnie – co kurwa?

Potężne deja vu przepłynęło przeze mnie, gdy na nią spojrzałem i … o Boże.O Boże. Ignoruj to. Ignoruj to.
Już ją kiedyś widziałem.
I wiedziałem, gdzie ją widziałem. Cholera, po prostu o tym zapomnij, nie będziemy przez to przechodzić po raz kolejny.

Tak długo jak pomagała mi zaserwować gorący talerz skopanych tyłków, najmniej powinno mnie obchodzić to, gdzie ją widziałem, nie? To nie miało znaczenia.
Była niezłym zawodnikiem. Wyszarpałem się drugiemu kolesiowi i obróciłem, żeby uderzyć go prosto w twarz, która obróciła się tak szybko, że usłyszałem strzyknięcie w szyi. Odwróciłem się od niego równo w porę, gdy inny zbliżał się do mnie, ale ta długonoga dziewczyna złapała go od tyłu i przekoziołkowała górą tak, że przywalił w ziemię. Następny napastnik rzucił się na nią, korzystając z jej niefortunnej pozycji, ale złapałem go za plery i rzuciłem w gościa, którego wcześniej uderzyłem i obaj polecieli na ziemię, co dało dziewczynie czas na powrót na nogi. To i tym podobne działo się przez następne parę minut,  nasza dwójka pilnowała sobie nawzajem tyłów i zwalczaliśmy tych facetów, ale wtedy Connie wyskoczył jak Filip z konopi i dołączył do zabawy.
Dostał od dołu w szczękę od najwyższego kolesia.
- Connie, co ty tu, do cholery, robisz!? – zapytałem, dochodząc do siebie po kolejnym uderzeniu w brzuch i pakując innemu gościowi swój łokieć w twarz.
- Pomagam! – odpowiedział,  jakby to było oczywiste. Oddał wysokiemu kolesiowi, podstawiając mu haka i posyłając na ziemię. – Ty to zawsze potrafisz znaleźć się w takim gównie, co? – powiedział, a wysoka dziewczyna kopnęła jednego faceta w brzuch, popychając go tym samym w moim kierunku. Chwyciłem go i przerzuciłem sobie przez ramię, skąd trafił na chodnik.
Nagle usłyszałem doping, rozejrzałem się wokół i zobaczyłem, że mieliśmy całą widownię – jakaś setka czy więcej przechodniów zebrała się wokół i stała, patrząc jak się nawalamy.
- BIERZ GO, CONNIE! – dobiegł nas krzyk i zdołałem ujrzeć Sashę, podskakującą z podekscytowania  w tłumie, zanim nasi przeciwnicy nie wzięli odwetu. Ledwo się im wymsknąłem, to jeden  i tak zdołał złapać mnie za twarz, co, szczerze mówiąc, bolało jak diabli. Wbiłem mu kolano w bok, przez co się zatoczył.
- Może ktoś jeszcze chce kurwa dołączyć!? – zapytałem rozdrażniony i wtedy Eren jebany Jaeger pojawił się znikąd. Jak z resztą wszyscy inni przez ostatnie dziesięć minut.
- A ty tu czego? – zapytałem, usuwając się z drogi nadlatującemu kolesiowi, rzuconemu przez tamtą laskę.
- Co tu się do cholery dzieje!? Co ty w ogóle robisz?
- A na co ci to kurwa wygląda, że robię? – odparłem, uderzając jednego w szczękę i kopiąc drugiego od tyłu.
- Dostajesz po dupie – rzucił.
- Stary, wypierdalaj, to cię nie dotyczy!
- Właściwie to przyszedłem ci pomóc, przestań się o wszystko wkurzać!
- Jakbyś faktycznie chciał mi pomóc, to już byś to robił! Idź stąd!
- JEAN, POZWÓL SOBIE POM-
- TRZYMAJ SIĘ Z DALA, JEAGER!
Wtedy Mikasa wyskoczyła zza niego, by w idealnym momencie wytaszczyć go z powrotem do tłumu za kołnierz, karcąc go. Pociągnęła go do miejsca, gdzie stał Armin, na samym przodzie widowni, a nasze oczy spotkały się. Wzruszył ramionami, jakby chcąc mi przekazać: „Sorry, wiesz jaki jest Eren.”
Kiwnąłem głową w odpowiedzi, a jeden z mężczyzn wykorzystał okazję i walnął mnie w twarz. Nasza trójka kontynuowała bójkę i, szczerze mówiąc, w pewnym momencie przestałem kojarzyć kto kogo uderzał, chyba nawet dwóch z naszych przeciwników też przestało ogarniać i zaczęli się napieprzać będąc po tej samej stronie. Z całych sił skupiałem się na tym, by nie uderzyć piegowatej dziewczyny albo Conniego. Właściwie to całkiem nieźle szła nam współpraca. Ona założyła jednemu chwyt na szyję, krzycząc do Conniego „BIERZ GO, ŁYSOLKU”, na co on podbiegł i położył go, odpowiadając „NIE NAZYWAJ MNIE TAK!”
Już się nawet  do siebie przywiązaliśmy. Nadchodzą dobre czasy.
W pewnym momencie kątem oka zauważyłem Reinera, Annie i Bertholdta, rozmawiających z Marco i tą dziewczyną, którą odniósł w bezpieczne miejsce. Marco trzymał przy nosie chusteczkę przesiąkniętą krwią i trochę to zabolało, że on siedział na ławeczce z dala, gdy ja dostawałem ostre lanie.
Nie miałem za wiele czasu, by się nad tym rozdrabniać, Reiner i Annie szybko do nas dołączyli.
- Jak leci, Jean? – zapytał Reiner, uśmiechając się, gdy złapał tych dwóch walczących ze sobą i zderzył ich głowy ze sobą.
- Bywało lepiej! – odpowiedziałem, z zachwytem patrząc, jak Annie bez żadnego wysiłku zwala kolesia z nóg. Prawdopodobnie wysłalibyśmy tych gości do szpitala,  gdyby nam nie przeszkodzono.
- OCHRONA! SZYBKO, SPADAMY!
Zmroziło nas.
I już nas tam nie było.
Tłum zniknął, ci kolesie pozbierali swojego nieprzytomnego kolegę i zmyli się i my też zrobiliśmy to samo.  Razem pobiegliśmy do stołówki. Spojrzałem za siebie sprawdzając, czy Marco jest z nami.

Był.




- Skopaliśmy dzisiaj parę niezłych tyłków, mój panie!  - szczerzył się Connie, nachylając się nad stołem, by przybić żółwika, a ja nie mogłem się powstrzymać i się zaśmiałem.
Czułem się wspaniale i winiłem za to adrenalinę.
Wszyscy zebraliśmy się na stołówce, zasiedliśmy wokół trzech stolików, które złączyliśmy, by jakoś pomieścić naszą wielka grupę. Marco siedział naprzeciwko mnie, miał fioletowy, zapuchnięty nos, ale i tak miał na ustach swój zwyczajny, głupkowaty uśmiech, więc był w porządku. Po jego prawej siedziała ta urocza mała blondynka, na którą wpadł – nazywała się Christa i była niezaprzeczalnie urocza. Wszystko, od jej oczu przez włosy, głos po śmiech było anielskie i czułem, jak wypełnia mnie duma, że mój najlepszy przyjaciel wyciągnął ją z tamtej rozwałki. Obok Christy siedziała Ymir, piegowata chłopczyca, która wpadła mi pomóc w walce. Ymir, jak się okazało, została ostatnio dziewczyną Christy, więc znalazła się odpowiedź na pytanie, dlaczego Ymir mi pomogła.
Reiner i Bertholdt siedzieli obok mnie, Annie na końcu stołu, który był prawdopodobnie najgłośniejszym stolikiem w budynku. Sasha dołączyła do nas i usiadła po mojej prawej, zabawiając nas małą inscenizacją bójki, odgrywając swoje ulubione momenty, podczas gdy my oglądaliśmy i śmialiśmy się. Gdzieś w środku przedstawienia dołączyli do nas Eren, Armin i Mikasa, dosuwając sobie krzesła obok Annie, na końcu stołu.
Jeager ciągle mnie trochę wkurzał, ale odtrąciłem to uczucie, decydując się oświecić Marco – wpatrywał się w tę trójkę zmieszany i z zainteresowaniem. Przedstawiłem mu ich i podałem niezbyt uprzejmy opis każdego z nich, a Marco powiedział, że Armin to jego kolega z lekcji historii. Farciarz.
- Jeżeli kiedykolwiek będziesz miał problem na zajęciach lub będziesz miał do zrobienia projekt grupowy, idź do niego, w liceum ocalił mi tyłek niezliczoną ilość razy.
- Dobra, ludzie, wznieśmy toast za Marco, człowieka, który wyrwał z opresji naszą drogą, słodką Christę – wyrwał Reiner, wstając i wznosząc toast kubkiem Sierry Mist.
Padło parę okrzyków i gwizdów podziwu, gdy wszyscy, wraz ze mną, stanęli wokół stołu, wznosząc kubki. Marco ciągle siedział z policzkami pokrytymi czerwienią i niezręcznie spoglądał na resztę. Spojrzał na mnie z otwartą buzią, ale wzruszyłem mu tylko ramionami. Bo co miałem zrobić? Korzystaj, stary.
- Za Marco – ogłosił radośnie Connie. – Kogo obchodzi fakt, że prawie przestawiono mu twarz!? – Marco skrzywił się na to i ja też – wyobrażenie tego, jak jakiś koleś daje Marco w twarz przeleciało mi przez głowę, przez co niechcący zgniotłem nieco kubek, czując zginający się plastik.
Reiner dźgnął mnie łokciem w żebra i niemal jęknąłem, ciągle będąc pewnym, że przynajmniej dwa były złamane.
- Wyluzuj – powiedział niskim głosem.
Westchnąłem, patrząc jak Christa całuje Marco w policzek, a ten czerwieni się tak, że myślałem, że eksploduje. Wszystko co musiał zrobić, to zabrać ją z centrum bójki, podczas, gdy mi spuścili lanie i to on dostawał całusa. Całusa w policzek, ale zawsze.
- Dawaj, Marco, dołącz się! – zachęcała go Sasha, trzymając swój kubek wyżej niż było to potrzebne, dosłownie nad swoją głową, a mówiąc to, wetknęła sobie parę frytek do ust i Marco w końcu wstał. Stuknęliśmy się naszymi gównianymi, plastikowymi kubeczkami, a mi od razu przyszło na myśl co moi rodzice pomyśleliby sobie, gdyby ujrzeli ten „toast”.
Gdy tylko usiedliśmy, powiedziałem:
- Do cholery! Twój byłbyś wrakiem, gdyby mnie tam nie było, a ty i tak zbierasz laury?!
Zaśmiał się lekko, po czym sięgnął i chwycił moją dłoń. Był taki ciepły.
- Och, Jean – westchnął, a sposób w jaki moje imię wypłynęło z jego ust sprawił, że na twarzy poczułem niesamowite ciepło, a moje serce zabiło mocniej.  – W porządku, jesteś moim bohaterem.
Zatrzepotał rzęsami jak jakieś niewydarzone dziewczę, ale przez te jego wielkie, brązowe oczy coś tylko wybełkotałem i zabrałem dłoń, czerwieniąc się mocniej, podczas gdy reszta umierała ze śmiechu. To głupie, pomyślałem.
Wtedy Ymir pochyliła się nad Christą, obejmując jej drobne ramiona i powiedziała:
- Ej, Marco, pamiętasz, jak mówiłam, że jeszcze z tobą nie skończyłam?
Marco widocznie się spiął.
- Hej, zrelaksuj się, co? Chciałam cię tylko zaprosić na moja imprezę w przyszłym tygodniu! Czwartek wieczór w Halloween, możesz zabrać kogo tylko zechcesz.
- Och – powiedział, uspokajając się nieco. – Więc, ja, um…
Wydawał się nieco zdenerwowany pójściem. Wtedy Connie powiedział:
- Hej, Marco,  idź to mnie ze sobą weźmiesz!
- Mnie też! – krzyknęła Sasha.
- Przecież wy i tak już przychodzicie – burknął Reiner, po czym, wskazując na Bertholdta i Annie, dodał: - My też idziemy.
Co?
- Jakim cudem już byliście zaproszeni? – zapytałem, a Bertholdt nerwowo odpowiedział. – N –no, przyjaźnimy się z Ymir, więc…
- Znam ją odkąd ja byłem świeżakiem – przytaknął Reiner.
Coś mnie ścisnęło w brzuchu na te słowa. Jak, do cholery, jesteśmy tak ze sobą powiązani?
Ostatecznie okazało się, że każda pieprzona osoba przy stole zdecydowała się pójść, nawet Marco. Gdy się zgodziło, wszyscy się cieszyli, ale jego śmiertelnie poważny wzrok spoczął na mnie. Jakby mówił „przyjdziemy” zamiast  „przyjdę”. Na mojej twarzy pojawił się grymas, ale nie zamierzałem się z nim kłócić. Miałem ciarki na myśl, że miałbym zostawić go samego na imprezie. Bez urazy, uwielbiam faceta, ale nie wyglądał na kogoś kto bywał na wielu bibach.
Reszta posiłku minęła na wesołych pogaduszkach, śmialiśmy się i ciągle rozprawialiśmy o bójce z wcześniej. Ale szybko wypadłem z konwersacji, mój brzuch nie najlepiej odbierał widok wszystkich wokół stołu. Widząc, jak Ymir obejmowała Christę, deja vu wracało. Jakby Armin, Eren i Mikasa nie wystarczyli, gdy tylko dostałem się na college, znalazłem resztę.
Żadna z twarzy przy stole nie była mi obca.
Dziwne uczucie, które mogłoby być opisane jako nostalgia urosło w moim sercu, tęsknota za tym, co przeminęło. Już tu wcześniej byłem. Jedząc z tymi ludźmi przy jednym stole. A potem…
Czy my się skądś znamy?
Och, Boże. O mój Boże.
Dlaczego to mi się dzieje!?
- Jean? – to był Marco. – W porządku? Nie wyglądasz najlepiej…
Spojrzałem na niego, zdobywając się jedynie na nikłe kiwnięcie głową. Dziwny powiew znajomości, który pojawił się, gdy na niego patrzyłem, był tak oszałamiający, że nie mogłem tego wytrzymać.
- Muszę do łazienki – mruknąłem, odpychając się od stołu. Gdy tylko zniknąłem im z pola widzenia, pobiegłem.



Pochyliłem się nad toaletą, wymioty wylatywały z mojego gardła do wody. Nie jadłem dziś za wiele, ale cokolwiek było w moim żołądku, postanowiło się pospiesznie ewakuować.
Eren, Armin, Mikasa.
Reiner i Bertholdt.
Annie.
Connie.
Sasha.
Ymir i Christa.
I Marco.
Wszyscy tu byli.
Ich twarze wypalone w mojej głowie, wspomnienia garbowanych kurtek i gigantów ludojadów, i murów, które wznosiły się w nieskończoność.
Nie wspomnienia, poprawiłem siebie samego. Sny… to tylko sny. To nie jest prawdziwe. I nigdy nie było.
Gdy do Marii wprowadzili się Connie, Reiner i Bertholdt, zignorowałem to. Kiedy Annie i Sasha do nas wpadły, zignorowałem to. Ymir i Christa? Cholera, ciągle to ignorowałem.
Z Marco było o wiele trudniej. Ciągle nie byłem pewien, czy pojawiał się w snach. To tylko palące uczucie znajomości, którego nie umiałem niczemu przyporządkować.
Odchylając się od muszli, zamknąłem oczy i starałem się sobie przypomnieć…
Piegi. Czarne włosy. Brązowe oczy. Nieco wyższy ode mnie. Najwspanialszy uśmiech na świecie. Mój ulubiony śmiech… Nie mogłem go zobaczyć. Dryfowałem w pustce. I to mnie wkurzało.
Podniosłem się z zimnej, kafelkowej podłogi, spuściłem wodę i podszedłem do umywalki, by wypłukać usta i wytrzeć twarz.
Odbija ci, Jean, pomyślałem, gapiąc się na beznadziejnego mężczyznę w lustrze. Światło świetlówek nade mną ukryło moje oczy w cieniu, gdy się skrzywiłem. Kto w ogóle tak przejmuje się snami!? Dzieci i obłąkani, oto kto.
Zamknąłem oczy i wziąłem masywny, głęboki wdech, wolno, powoli wypuszczając powietrze. To był mój sposób na pozbycie się paniki. Potem wróciłem do reszty. Jakoś zdołałem uśmiechać się i śmiać z nimi. I Marco też jakby odżył.



Następny tydzień minął w mgnieniu oka – pomyślnie zepchnąłem moją panikę i zmartwienia gdzieś w najdalsza część umysłu. Tak łatwo można było zrelaksować się przy Marco, że zacząłem pożądać tego komfortu, który przy nim odczuwałem. Kurde, nawet omijaliśmy wykłady, żeby ze sobą pobyć. Poza tym i tak bym się nie skupił na nauce. Przejrzystość moich myśli zakłócała obecność Marco.
- Ymir robi najlepsze imprezki – zapewniał mnie Reiner, gdy Marco i ja wyraziliśmy swoje powątpiewania noc przed. – Właściwie to są dość rzadkie, ale zdecydowanie warte. I w ogóle jedynym powodem, dla którego organizuje przyjęcie Halloweenowe w tym roku jest świętowanie jej nowego związku z Christą. Uwielbia ją jak nikt inny.
Nie wyglądało na to, żeby ktoś pozwolił nam nie iść na imprezę, więc niezależnie od okoliczności musieliśmy się z tym pogodzić.
- Nie, żeby miała być tam tona ludzi – powiedział Bertholdt. – Ymir jest dość wybredna jeśli chodzi o to komu pozwoli demolować dom. I jeszcze jedno, j-jakby co to nie ode mnie to słyszeliście – obniżył głos. – Ale ona nie jest najbardziej towarzyską osobą na świecie. Właściwie to odpycha wielu ludzi swoją intensywną postacią, a niektórych nawet przeraża. N-nie zrozumcie mnie źle, Yimir jest bardzo fajna.
To zdawało się zaspokoić jakieś niewypowiedziane lęki Marco, widać było, że się wyluzował. Wtedy potwierdziły się moje założenia, że Marco nie był częstym bywalcem imprez.
Następnego wieczora Armin podrzucił nas swoim SUVem jako ostatnią grupę uczestników. Marco zgłaszał się na ochotnika, że podwiezie mnie i jeszcze paru innych do Ymir (która była miejscowa i mieszkała u siebie), ale Armin odrzucił ten pomysł.
- Już zdecydowałam się być kierowcą, więc podwiozę was z drugą turą – powiedział. A Marco nie powiedział nic. Osobiście podobał mi się plan Armina, bo wolałem nie umierać z pijanym kierowcą za kółkiem. Nigdy nie wiesz, wszystko może się zjebać.
Marco jednak ciągle czuł się winny, że Armin musiał nas podwieźć, więc przepraszał za sprawianie problemu, ale Armin zdawał się nie mieć nic przeciwko i powiedział, że to nic takiego.
U Ymir byliśmy ostatni. Gdy weszliśmy, muzyka grała i faktycznie nie było wiele ludzi; byłem już na kilku domówkach w liceum, które były tak napakowane, że pijani nastolatkowie walali się po podłodze. Nawet jakieś organizowałem, w większości po to, by wkurzyć rodziców, no ale zawsze. Stojąc w przedpokoju, Marco ciągle wydawał się nie pasować do tego miejsca. Z ciekawością wpatrywał się w dwie falbankowe sukienki wiszące na ścianie naprzeciwko nas i to był dość, no, osobliwy widok. Spora grupa ludzi tańczyła w korytarzu i w salonie, w połowie już najebani. A noc była jeszcze taka młoda.
Kilka osób rozluźniało się siedząc w salonie, pijąc i żartując. Bertholdt, Annie i Reiner należeli do tej grupy, ale gdy tylko nas zobaczyli, Bertholdt wstał i do nas zagadał.
- Ja, uh, uznałem, że powinienem dać wam ostrzeżenie, zwłaszcza tobie Jean – powiedział, patrząc to na nas, to na sukienki na ścianie. – Nie wdawajcie się z nikim w bójkę. Na imprezach Ymir obowiązuje zasada, że ci, którzy się biją muszą wkładać te kiecki i wtedy się bić.
Wymieniłem się z Marco pytającymi spojrzeniami, a Bertholdt kontynuował:
- To służy zniechęceniu do rozwalania jej chaty. A-ale kiedyś dwóch kolesi się pobiło w tamtym roku i… no, to zdecydowanie był punkt wieczoru.
Pokiwaliśmy w zrozumieniu i Bertholdt wrócił do Reinera na kanapę.
- W takim razie mam nadzieję na jakąś burdę – uśmiechnąłem się. Mam nadzieję, że ktoś, kogo nie lubię. Marco zaśmiał się, potakując.
- HEJ, WRACAJ DO PIWNICY, JESTEŚ ZJARANY, NIE MOŻESZ BYĆ NA GÓRZE TAK SIĘ SZCZERZĄC! – krzyknął ktoś i razem z Marco patrzyliśmy jak Connie z nienacka przebiegł przez tłum korytarzem, ze wściekłą Ymir na plecach. Widząc nas, zrobiła sobie przystanek.
- Heeej, nasz gość honorowy! – powiedziała, zwracając się do Marco, po czym zmarszczyła brwi. – Twój łysy kolega łamie zasadę o paleniu marihuany tylko w piwnicy.
Typowy Connie, pomyślałem.
Po tym odeszła, przepychając się przez tancerzy skupionych w korytarzu.  Wzruszyliśmy ramionami i podążyliśmy za nią, co zaprowadziło nas prosto do kuchni. Muzyka była tam trochę ciszej, pudełka pizzy i butelki sody zalegały na blatach. Na podłodze stała wielka chłodziarka wypełniona, bez wątpienia, browarkiem. Znaleźliśmy Conniego, który próbował przemycić całe pudełko pizzy.
- Heeeej – warknęła Ymir. – Nie możesz zabrać całego pudełka i mam gdzieś jak bardzo jesteś głodny. Odłóż to.
- Ale to dla Sashy – narzekał. – Masz w ogóle pojęcie jaka jest, gdy jest głodna?
Dziwny, niski, chrapliwy dźwięk, który mógłby być oznaczony jako „umierający waleń” dobiegł nas spod podłogi, jakimś cudem przebijając się przez grzmiąca muzykę i głośnych pijaków.
- Mój Panie, weź to. Weź i wracaj do piwnicy, słyszysz? – powiedziała Ymir, a Connie uśmiechnął się zadowolony, zabierając pudełko i kierując się do wyjścia z kuchni.
- Oo, heeeeeej Jean, Marco – powiedział, kiwając na każdego z nas głową, gdy nas mijał, ale jego przekrwione oczy nie podołały, by się na nas skupić. Patrzyliśmy za nim przez moment.
- Taaaaa, nie dołączymy do Conniego i Sashy z jaraczami – powiedziałem.
- Nawet nie planowałem – zgodził się. Zdecydowaliśmy się usiąść razem przy kuchennym stole, zabrałem parę puszek piwa i postawiłem na stole miedzy nami. Otworzyłem jedną, mówiąc:
- Umiesz pić jak człowiek?
Patrzył na mnie. Tylko patrzył.
Popatrzyłem również. I wtedy do mnie dotarło…
- T-ty nigdy jeszcze nie piłeś? – to była oszałamiająca nowość. Myślałem, że wszyscy pili! Co do jasnej!
- Nie – odpowiedział rzeczowo.
- Więc próbujesz mi powiedzieć, że przez osiemnaście lat swojego życia nigdy, nawet raz, nie konsumowałeś alkoholu?
- Dziewiętnaście lat – poprawił mnie. – I tak, dokładnie to mówię.
Zamilkłem, myśląc.
- Dziewiętnaście? Chwila, kiedy masz urodziny?
- Szesnastego czerwca.
- Jesteś rok starszy ode mnie i ciągle jesteś na pierwszym roku?
Spojrzał w dół, niemal ze wstydem i zmartwiłem się, że powiedziałem coś, czego nie powinienem.
- Ach, bo widzisz – zaczął. –  Po liceum pracowałem w dwóch różnych robotach, żeby nazbierać na college, więc… tak.
O, a to nowość.
- Heh… nigdy mi tego nie mówiłeś.
Wzruszył ramionami.
- Nigdy nie pytałeś.
- No w sumie – westchnąłem. –W takim razie to oznacza, że muszę mieć na ciebie oko. Nie ma mowy bym przegapił jak Marco Bodt upija się po raz pierwszy.
Obrzucił mnie spojrzeniem.
- Czemu myślisz, że się od razu upiję?!
Och naiwny, naiwny Marco… pomyślałem, opierając głowę na dłoni, a łokieć na stole, patrząc na niego z zadowoleniem i popijając piwo. Właściwie to smakowało jak gówno, ale kosztowałem gorsze, więc nie było źle. Kiwnąłem na jedną ze stojących na stole puszek, a potem na niego. Wywrócił oczami i sięgnął po puszkę, otwierając ją. Zmierzył ją wzrokiem, po czym wziął małego łyka.
Wyraz jego twarzy był bezcenny, grymas obrzydzenia zmarszczył mu nos i zacisnął oczy.
- Nie okłamujmy się, smakuje ohydnie – powiedział. Nie odpowiedziałem, tylko się napiłem.
Patrząc na mnie, Marco wziął kolejnego łyka, znacznie większego niż pierwszy.
- Oczekujesz, że upiję się czymś, co mogę ledwo pić? – zapytał.
- Opowiedz mi jak było w liceum, Marco – poprosiłem.
- C-co?
- Opowiedz, jak było w liceum.
Wyciągnijmy z ciebie co nieco…
Wyglądał na zmieszanego i zaskoczonego, ale zrobił, o co prosiłem. Opowiedział mi o swoim liceum. Miał dziewczynę, jednak nie wytrwał z nią zbyt długo, bo dopadł ich kryzys, o którym nie będzie opowiadał niezależnie od tego jak długo bym go błagał; miał nauczyciela, który go zupełnie nienawidził i specjalnie go oblał; okazało się, że całkiem radzi sobie na pianinie i obiecał, że coś mi kiedyś zagra. Robiłem co mogłem, by konwersacja ciągnęła się nieprzerwanie, obserwując jak podświadomie popijał piwo. W miarę rozwoju rozmowy częstotliwość łyków wzrosła i zauważyłem, że gdy tylko chwytałem za puszkę, on również. Heh. Opróżnił puszkę szybciej niż sądziłem, więc zadbałem o to, by wymienić ją na pełną, będąc nawet tak uprzejmym, by ją dla niego otworzyć.
Gapił się na mnie bez wyrazu, jakby próbując odszyfrować w myślach co się właśnie stało. Chyba ostatecznie nie był świadom ile pił…
- Więc? – powiedziałem, zbliżając usta do puszki. – Kontynuuj.
- Um… a o czym mówiłem? – zapytał nieco zatoczonym głosem. Kącik moich ust uniósł się do pół uśmiechu.
- Mówiłeś o traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa związanych z Furbies.
- Och… racja.
Siedzieliśmy tam parę godzin, gadając. Mój pierwotny plan zakładał, by nie wypić więcej niż trzy puszki, ale w pewnym momencie straciłem rachubę. Czas mijał, Marco bardziej się zataczał, a lekki róż zarumienił mu policzki. Muszę przyznać, że siedząc tam i słuchając pijackiego śmiechu Marco, może też byłem nieco wstawiony… ale jego głos był tak niewiarygodnie ciepły i przyjazny i… rozproszyłem się… tylko trochę.
Jego usta.
Jego usta, które otulały każde słowo.
Jego język, falujący na każdej głosce.
Nagle moje myśli nawiedziła myśl o tym, jak by to było, gdyby tak przycisnąć moje wargi do jego…
Pewnie ciepło…
Zacisnąłem usta i odgoniłem fantazje.
Gdyby zauważył, że nie patrzyłem mu w oczy, czy powiedział by coś, może był już pijany… Może zapomniałby, gdybym…
- Ostrożnie Marco, Jean dużo całuje jak się spije.
Podskoczyłem, budząc się z zamyślenia na widok Erena, który stanął za Marco. Co się właśnie kurwa stało!?  Serce waliło mi jak młotem po żebrach, rozwarłem oczy w strachu i zmieszaniu. Nawet tak dużo nie wypiłem, przysięgam na Boga, nie jestem gejem, to ten jebany alkohol, serio, o matko, było tak cholernie blisko, dziękuję Eren.
- Jaeger zamknij ryj! – krzyknąłem w odpowiedzi. Marco odwrócił się do Erena, w efekcie zrzucając parę puszek ze stołu.
- Pomyślałem tylko, że dam mu koleżeńskie ostrzeżenie – odkrzyknął Eren. Wydawał się rozdrażniony. – Ty całujesz, gdy jesteś pijany i wiesz o tym. A co ważniejsze, Mikasa o tym wie!
- Powiedziałem stul pysk! – podniosłem się z krzesła, ignorując huk drewna uderzającego o linoleum, gdy upadło. –  Mieliśmy piętnaście lat, do jasnej cholery! – parłem dalej, próbując ocalić dumę. Powinienem był przestać, moja duma była spierdolona od początku. - I jeśli dobrze pamiętam, to w tym samym czasie ty byłeś przywiązany do masztu i zbierałeś baty…
- To nie ma nic do rzeczy! – warknął Eren, ściskając dłonie w pięści. – A będąc w temacie idiotycznych rzeczy, które robiliśmy w liceum, kto podbiegł do Mikasy pierwszego dnia szkoły jak skończony kretyn i powiedział „Śniłaś mi się, pobierzmy się i miejmy gromadkę dzieci”!?
Kurwa, skończ, gdzie jesteś.
- NIGDY TEGO NIE POWIEDZIAŁEM!
- Ale mogłeś! Zawsze woziłeś się z tymi pieprzonymi, głupawymi snami, jakby kogokolwiek to obchodziło! Kto by w ogóle uwierzył w takie gówno-bajki!?
Czułem jak skoczył mi puls, oczy otworzyły szeroko, a panika wezbrała w środku. Dlaczego ten zjeb się nie zamknie, po prostu przestań, nie chcę o tym gadać, zostaw mnie w spokoju!
- To żadne gówno-bajki, Jaeger, stul pysk! Zamknij się i przestań mówić!
Jakiś mięsień zapulsował nad okiem Erena.
- Bo co? Bo będziesz miał kolejny koszmar o mnie i przybiegniesz z płaczem jak to było ostatnim razem!?
Eren. W karku giganta. Nie, Tytan...PRZESTAŃ!!!
- MYŚLELIŚMY, ŻE NIE ŻYJESZ, DUPKU!­ – wydarłem się na niego, Eren cofnął się do ściany, a ja złapałem go za koszulkę, podciągając go na poziom mojego wzroku. Pchnąłem go na ścianę po raz drugi, mój oddech przyspieszył, słyszałem krew pulsującą mi w uszach. Brzdęk puszki upadającej na podłogę rozległ się za moimi plecami, ale miałem to gdzieś. – DLACZEGO JESTEŚ ZAWSZE TAK CHOLERNIE BEZMYŚLNY!?wykrzyczałem mu w twarz wściekły i przerażony.
- O CZYM TY W OGÓLE GADASZ!? – odkrzyknął.
Ledwo zauważyłem nagłe pojawienie się Armina, próbującego przekrzyknąć muzykę:
- Eren!? Jean, co ty wyprawiasz!?
- JEAN! – to był Marco. Poczułem, jak odciąga mnie do tyłu, obejmując mnie pod pachy i za ramiona, ale nie mógł mnie ruszyć, mój uścisk koszulki Erena nie słabł. – JEAN, SPÓJRZ NA MNIE! – usłyszałem jak krzyczy mi do ucha, nigdy wcześniej nie słyszałem, by krzyczał tak głośno i ze złością. Przestałem, luzując uścisk.
- Czy ktoś się bije!? – podekscytowany okrzyk dobiegł z korytarza, przypominając wszystkim o zasadzie sukienek, przez co puściłem Erena. Ciągle jednak mierzyłem go wzrokiem. Moje oczy – szerokie i w amoku… moje serce ciągle biło z zawrotną prędkością, a jego obraz ciągle migotał mi w głowie. Pasy parującego mięsa zwisające mu z twarzy i kończyn i… Boże, przestań już, przestań.
- Zajmij się Erenem, ja… zabiorę Jeana na zewnątrz… ok? – słyszałem Marco i obróciłem się, by na niego spojrzeć, odrywając wzrok od Erena w nadziei, że to pomoże mi zapomnieć. Nagle dłoń Marco znalazła się na mojej ręce, ciągnąc mnie przez zapchany korytarz.
- Nie chcę iść na dwór! – protestowałem zdartym od krzyków głosem.
- Podwórko albo sukienka – powiedział. Tłum ludzi zwalił się do przejścia, przepychając się do kuchni.
- Słyszałem ich tam! – powiedział ktoś.
- Ciekawe kto się bije – powiedział ktoś inny.
Marco miał rację, powinniśmy stąd wyjść.
Posłusznie poszedłem za nim, starając się utrzymać na nogach, podczas gdy on wpadał na ściany, meble i ludzi, ale w końcu dotarliśmy na zewnątrz.



Chłodne powietrze nocy wypełniło mi płuca, gdy usiedliśmy, ramię w ramię, na schodach przed gankiem.
Pochyliłem się do przodu, mocno zaciskając oczy i trzymając głowę w rękach. Czułem na sobie wzrok Marco, jednak odmawiałem przyjęcia tego do wiadomości. W cichej ciemności skupiłem się na powolnym oddychaniu, uspokajając serce i nie wiem, ile mi to zajęło, ale udało mi się powrócić do zwyczajnego opanowania. Podniosłem się i rozejrzałem po trawniku.
- W porządku? – zapytał Marco cicho.
Nie potrafiłem się zebrać, by na niego spojrzeć. Wciągnąłem w płuca tyle powietrza ile mogłem i wolno, wolno, tak wolno jak tylko umiałem, wypuszczałem je… wydychając stres, strach i panikę w głębię nocy, patrzyłem jak wzlatuje w górę, w dal, ponad dachy domów, by dołączyć do gwiazd świecących nad nami.
- W porządku – powiedziałem.
- … Chcesz o tym pogadać? – próbował. A ja westchnąłem. Nie, nie chcę o tym rozmawiać, nie chcę nawet o tym myśleć. Proszę, daj spokój. Po prostu pozwól mi koło ciebie posiedzieć. Proszę.
- Jean? O czym mówił Eren? Jakie koszmary? – potrząsnąłem głową zamyślony.  Dokładnie o tym nie chcę rozmawiać, Marco, przestańsię tym przejmować.
- Wróć do mnie, Jaen – załamał mu się głos. Mogłem przysiąc, że coś w mojej klatce piersiowej również się złamało.
- Jestem… jestem tu, stary. Jestem tu – spojrzałem na niego, zmieszany i zmartwiony.
Westchnął.
- Na pewno nie chcesz o tym pogadać? – zapytał.
Zmarszczyłem brwi, pozwalając by grymas wypłynął mi na twarz.
- Wiesz, że nigdy nie miałem tylu przyjaciół? – wymamrotałem.
JEAN CO TY GADASZ. PRZESTAŃ MÓWIĆ TAKIE RZECZY, JESZCZE NA TO O WIELE ZA WCZEŚNIE.
- O-och…?
Zagryzłem dolną wargę, niepewny jak dużo mogę wyjawić.
- No. I… nie wiele osób było blisko mnie.
- …
- Czuję… jakbyś był najbliżej mnie niż ktokolwiek kiedykolwiek był.
Zamknąłem się i czekałem w ciszy aż Marco się odezwie. Nie odezwał się, bałem się.
- P-powiedz coś –  jąknąłem. Zerkając na niego kątem oka zauważyłem, jak unosił brwi.
- Ale co? – zapytał.
- Na przykład jak głupio to brzmiało!
- Ale nie uważam, że to było głupie.
- … Serio?
- Serio – potwierdził.
Siedziałem tak koło niego, ramię przy ramieniu. Zastanawiałem się, czy zdawał sobie sprawę z tego jak blisko mnie był, przybliżając swoją twarz do mojej. Pomyślałem, że być może Marco był po prostu bardzo lepki i otwarty, gdy był pijany. Miałem wtedy rację, bardziej niż myślałem, jednak dowiedziałem się o tym jakiś czas później.
- Więc… jestem twoim najlepszym przyjacielem? – szturchnął mnie, a ja momentalnie poczułem ciepło na twarzy.
- Noo… tak, raczej! Co to za głupie pytanie, oczywiście, że jesteś – spojrzałem na niego, ale szybko odwróciłem wzrok, zawstydzony, a on przybrał najsłodszy uśmiech. Palcami drętwiejącymi od zimna nerwowo skubałem rękaw bluzy. – A czy… ja jestem twoim najlepszym przyjacielem?
Przywarł do mnie bliżej.
 – Tak, jesteś.
Niewyjaśnione szczęście załaskotało mnie w brzuch, wyciągając moje usta w mały uśmiech.
- Gdy jestem z innymi, czuję się samotnie – wypaliłem. SZIT. Byłem tak bezmyślny będąc zmęczonym i pijanym, nie wierzyłem, że mu to mówię. Natychmiast wciągnąłem powietrze, otwierając oczy szerzej w momencie, gdy serce wystartowało do biegu.
- Mów dalej – zachęcał mnie. – Co masz na myśli?
Gapiłem się na niego przez moment.
- Słucham – zapewnił mnie miękkim i uspakajającym głosem, przez co nie mogłem mu nie zaufać.
Przygotowując się, wziąłem głęboki wdech i spojrzałem na moje stopy.
- Gdy jestem z innymi, czuję się samotny – powtórzyłem, tym razem kończąc myśl. – Ale… nie kiedy jestem z tobą.
Potrzebowałem chwili na zebranie myśli zanim kontynuowałem.
- Nie układa mi się z ludźmi, Marco, ja… niewiele ludzi mnie rozumie. I to moja wina za bycie tak trudnym do zrozumienia, ale i tak… - objąłem się za brzuch, pochylając do przodu i próbując zmniejszyć zdenerwowanie. – Czuję, już przez długi czas, że nie istnieję na tej samej częstotliwości co wszyscy inni… przynajmniej emocjonalnie. Nie pasuję do nich i nikt nie może połączyć się ze mną na emocjonalnym poziomie i… i przez to jestem taki samotny.
Mówienie mu tego naprawdę mnie przerażało. Nigdy wcześniej nikomu tego nie wyjawiłem i obawiałem się jego reakcji lub słów. Raczej by mnie nie wyśmiał, jest na to zbyt miły, ale… czy wziął  to na poważnie? Co sobie pomyślał?
- Wszyscy wydają się mieć kogoś, z kim mogą się połączyć, osoby które rozumieją się w każdym aspekcie, a ja zawsze myślałem, że nigdy nikogo takiego nie znajdę…
Nastąpiła chwila ciszy. Wtedy:
- Czy, um… czy myślisz, że ja mogę? No wiesz… być taką osobą? Dla ciebie?
Trzymałem wzrok wpatrzony w schodki pod moimi stopami. Tak, ty i tylko ty.
- Może.
Poruszył się.
- Jean?
- Tak?
Poczułem jego dłoń na ramieniu, jej ciepło i to, jak rozprzestrzeniło się ono po moim ciele.
-Znajdę cię. Na jakiejkolwiek częstotliwości istnienia byś właśnie nie wędrował, będę cię szukał i znajdę cię.
Marco nie zdawał sobie sprawy z wagi tego, co właśnie powiedział. To było wszystko, co chciałem usłyszeć. To było wszystko, czego od niego potrzebowałem, a on zapewnił mnie, że tak się stanie. Nie ma słów, którymi mógłbym mu wystarczająco podziękować.
- … Dzięki, Marco – tylko to zdołałem wyszeptać.
Siedzieliśmy tak jeszcze przez moment, napawając się swoją wzajemną obecnością, owinięci w bluzy, a zimne powietrze szczypało mnie w palce i nos. Chciałem zostać tam z nim na zawsze.
Uśmiechnąłem się. Na zawsze z Marco?
Nagle Marco zabrał rękę z mojego ramienia i wychylił się poza schodki.
- Marco!?
Obserwowałem jak jego plecy spinają się i trzęsą, usłyszałem jak coś rozchlapuje się o chodnik, a zapach wymiocin złączył się z zimnym powietrzem wokół. Sięgnąłem i poklepałem go po plecach.
- Oto jak zrujnować nastrój, ziom.
Wymiotował dopóki nie miał czym, ja w zamiarze zapewnienia mu wsparcia gładziłem go po plecach, robiąc dłonią okrężne ruchy.
- Oddychaj głęboko – szepnąłem. – Bierz wolne, głębokie wdechy.
Westchnąłem.
Wieczność z Marco nie brzmiała wcale tak źle.