niedziela, 23 lipca 2017

Farewell, my love - Oficjalne Zawieszenie Bloga

Witam wszystkich, którzy jeszcze przeczytają ten post po chyba roku nieaktywnego bloga oraz wszystkich tych, którzy przyjdą czytać moje internetowe dziedzictwo. 
Po ukończonym (z sukcesem) liceum, zdanych maturach i kwalifikacji na studia, postanowiłam, że to najwyższy czas pożegnać się z blogiem. To było solidne 5 lat pisarskiego rozwoju dla mnie i uzupełnienia banku faniczków po polskiej stronie chyba 3 czy 4 fandomów. Tak naprawdę przestałam pisać ff, bo przestałam to czuć, jakby fikcja anime przestała mi wystarczać w rozwoju i na moją przyszłość, którą wiążę z twórczością artystyczną. Jednak cieszę się, że mogłam mieć taki start, zbudować pewien warsztat, który teraz mogę już tylko rozwijać i udoskonalać. Cieszę się też, że następni, którzy przyjdą czytać ff z Iwaoi czy kultowej już Shizayi, trafią na moją twórczość, którą skromnie uważam za naprawdę dobrą, pośród wielu blogów mój na pewno się wyróżnia. 
Dziękuję wszystkim moim czytelnikom, tym starym i tym nowym. Dziękuję wszystkim blogerom, którzy wspierali mnie podczas moich biednych początków (serio jak czytam to 1 opowiadanie to mam ochotę się pociąć mydłem) i chwalili mimo, że nie było za co xD Ta społeczność Bloggera to było niesamowite przeżycie, czytanie się nawzajem, polecanie i pomoc. 
Wybaczcie, że nie będzie już kontynuacji "Wielkiego Króla" czy reszty tłumaczenia "Like a Drum". Wszystko się kiedyś kończy :') Szczerze wątpię, że jeszcze kiedyś napisze jakiś ff na tym blogu. Ciągle będę go odwiedzać, może sprawdzać komentarze itp xD, ale nic nowego się tu raczej nie pojawi. Uważam, że wszystko, co miałam od powiedzenia na temat Shizayi zamknęłam w ostatnim opowiadaniu "Mosty", a co do Iwaoi to mimo tego, że ciągle w głowie kłębią mi się na to pomysły, to nie złożę tego, bo będę walczyć o to, by opowiadanie było autorskie. Kwestia rozwoju i priorytetów. Ale na pewno zamknęłam ich temat w serii Lato. 
Jeżeli ktoś chciałby kiedyś do mnie zagadać, to chyba w info o autorze jest moje gg. Można mnie także znaleźć na wattpadzie, gdzie wrzucam rekreacyjnie takie śmieszkowe ff o Twenty One Pilots i są jakieś inne opowiadanka, aczkolwiek jak mówię, jest to rekreacyjne dla mnie. Jednak mimo wszytko zapraszam xD Moim zdaniem bardzo śmieszne opowiadanie. Zostawię link do profilu: https://www.wattpad.com/user/HaruTheLilRunaway

Osobna informacja do użytkownika bloggera o nicku Alexa, autorki zaginionego bloga z Danse Macabre. Jeżeli to czytasz - odezwij się do mnie proszę! xD tęsknię! pisz do mnie na gg kiedykolwiek :) 

Jeszcze raz pozdrawiam wszystkich i dziękuję za waszą aktywność, wsparcie i docenienie mojej pracy. To naprawdę wiele dla mnie znaczy i w znacznym stopniu zbudowało to, jak na siebie patrzę. Powodzenia w życiu! 
Haru 

Haru-chanstories 
RIP
2012-2017 




piątek, 15 lipca 2016

Wielki Król - Rozdział 3 - Haikyuu?

Kiedyś odpokutuję za te wszystkie niedotrzymane obietnice xD po ilu? 6 miesiącach (jezu xDD) dopisałam 3 rozdział. Fakt, że 6 miesięcy to pół roku jest przerażający ;_; ale powiem wam, że po tym 2 rozdziale sama nie wiedziałam co dalej robić. Muszę operować zarówno mordercą jak i policją a później dojdzie do tego jeszcze inne, poboczne śledztwo, jak ja to ogarnę xD A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że w życiu przeczytałam tylko jeden kryminał i to w dodatku jakiś arabski xD Drugiej Agaty Christie to ze mnie nie będzie. 
W ogóle jest sprawa, bo moja kochana M. aka beta aka mój mecenat aka opiekun artystyczny dosadnie proponuje mi zmianę toru twórczości. I konkretnie w tym opowiadaniu. I zaistniała możliwość, że już w 4 rozdziale przemianuję ten ff na opowiadanie autorskie. Oczywiście w szkielecie postaci będą kryli się Oikawa, Iwa i Tobiaszek ale Tobio naprawdę zostanie Tobiaszem. A Oikawa Oliwerem. Więcej wam nie zdradzę, ale liczę na to, że mimo wszytko ze mną zostaniecie. Ff dalej się będą pojawiać, przynajmniej tak myślę. Ale Wielki Król na 90% zostanie podniesiony do rangi autorskiej. Od 1 rozdziału pozamieniam imiona i miejsca, być może jakieś opisy. Także wraz z 4 rozdziałem będę zachęcać do ponownej lektury od początku lub zaczęcia jej przez tych, którzy rezygnowali ze względu na wybrane przez mnie anime (mrugam tu w stronę konkretnej pani na Y. xD no hej). Może dzięki temu też nie będzie nas wszystkich tak bolał Bokuto xD 
A te wesołe zmiany mają mi pomóc się rozwijać. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i będę mogła liczyć na ciągłe wsparcie z waszej strony :) To wiele dla mnie znaczy, bo zaczęło do mnie dochodzić że pisanie to właściwie jedyne co naprawdę posiadam na tym marnym padole świata. Ku rozwojowi! czy coś. 
Dzisiaj cały dzień męczę Love Yourself od JB i jestem rozdarta, bo z jednej strony to dobra piosenka a z drugiej to Justin Bieber. Problemy xD Ale nie wiem czy nie skoczył mi wskaźnik poczucia własnej wartości. So maybe you should go and love yourself
Well, maybe I should. 
Zapraszam do czytania i komentowania ^^ Miejmy nadzieję, że 4 rozdział pojawi się szybciej.


Rozdział 3
Poradnik mycia rąk
/Melodia z miejsca zbrodni/ 



Tej nocy Toru nie zasnął. I to nie tylko dlatego, że za każdym razem, gdy zdawało mu się, że odpływa w senne krainy, w jego uszy uderzał zapamiętany dźwięk policyjnych syren. Każdy odgłos, szelest powodowały, że na jego plecach pojawiał się zimny pot, a oczy szeroko otwierały się na otaczającą go ciemność. Był pewien, że to kwestia paru godzin, zanim policja wyważy drzwi do jego mieszkania. Jednak noc naznaczona krwią pozostała spokojna, nienaruszona niczym więcej.
Inną rzeczą, spędzającą mu sen z powiek był Kageyama Tobio,, który przeżywał prawdopodobnie równie  bezsenną noc na jego kanapie. Cała ta sytuacja dnia wywiadów po eliminacjach była nad wyraz absurdalna. Toru był jak w transie, balansując między rzeczywistością a fikcją. Trwał w  ciągłym napięciu, jakby marzł w chłodnym pomieszczeniu, a ciało drganiem mięśni starało się utrzymać prawidłową temperaturę. Nierealne było to, że o dziewiętnastej wyszedł z domu, że poszedł na konferencję, że zapomniał kamery, że zabił Bokuto. Czuł się, jakby był jedynie obserwatorem, widzem w teatrze. Ale wtedy wracała świadomość – że to on, właśnie on. Morderca. Kryminalista. Oikawa Toru, dawny król – królobójca.
Oikawa przewrócił się na lewy bok, sięgając po telefon leżący na szafce nocnej z intencją sprawdzenia godziny, ale blask wyświetlacza był tak jasny, że Toru niemal przestraszył się, że oślepł. Godzina pozostała więc tajemnicą. Tak samo, jak mężczyzna leżący na jego kanapie.
Kageyama Tobio był tym rodzajem osoby, która nie stanowi jedynie zwykłej postaci w czyimś życiu, jak przechodzień, kolega z klasy. On był całym epizodem z życia Oikawy, to jemu poświęcony był osobny rozdział siatkarskiej kariery Toru. Długo po liceum, aż do fatalnej kontuzji, Kageyama był rywalem, był przeciwnikiem ostatecznym. Nemezis, który prowokował Oikawę do dalszego rozwoju, doskonalenia się. Wrodzony talent kontra wyszlifowane umiejętności. Aż tu nagle spotykają się na samym dnie, gotowi odbierać życia. Znów jako dwa bieguny. Morderca i samobójca. Oikawa miał wrażenie, że los gra z nimi w jakąś chorą grę i w pewnym stopniu był nawet gotów przyjąć to wyzwanie.
Nagle Toru usłyszał skrzypienie podłogi w przedpokoju. Zlękniony, wstrzymał oddech. Do jego uszu dotarło także stuknięcie, dźwięk rozbijanego szkła i wysyczane przekleństwo. Oikawa wypuścił z ust wstrzymywane powietrze. Podniósł kołdrę i wstał z łóżka. Gdy przesunął drzwi sypialni, ujrzał Kageyamę, klęczącego na ziemi i zbierającego szkło z podłogi. Mała lampka stojąca przy kanapie rzucała nikłe, żółte światło na pokój i plecy Kageyamy, który w swoim własnym cieniu próbował dojrzeć odłamki szklanki.
- Zostaw, potniesz się. Zaraz przyniosę zmiotkę – powiedział Toru, a Tobio aż drgnął. Nie zauważył wcześniej Oikawy. Wstał z kolan i poszedł za nim do kuchni, omijając bosymi stopami rozbite szkło. Wrzucił pozbierane odłamki do kosza, wziął od Toru zmiotkę i szufelkę i poszedł dokończyć sprzątanie. Toru tymczasem włączył czajnik, uznając, że dalsze próby zaśnięcia nie przyniosą już efektu i zrobił sobie herbatę. Z kubkiem w dłoni wyszedł z kuchni i usiadł na kanapie obok Kageyamy, który pozamiatawszy szkło, zostawił pełną szufelkę na ziemi i usiadł z głową w dłoniach.
- Sorry za szklankę. Potknąłem się – powiedział, nie patrząc nawet na Toru, który siorbał gorącą herbatę.
- Nic się nie stało – odpowiedział. Nastała cisza. Toru pomyślał, że w aspekcie rozmów nic się nie zmieniło. Nigdy nie mieli sobie wiele do powiedzenia. Może oprócz tego czasu, gdy Tobio skakał wokół niego jak namolny szczeniak, prosząc, by ten nauczył go serwować. Można by rzec, że ich rozmowy były czysto pragmatyczne. Na boisku czy poza nim, nigdy nie wychodzili poza tematy związane z siatkówką. Nie byli kolegami.  A przynajmniej Toru nigdy ich za takich nie uważał. Szczerze, to nie wiedział nawet, co Tobio roił sobie w swojej zmartwionej główce i jakie miał na ich relację spojrzenie. Chociaż, skoro praktycznie rzucił się w jego objęcia, to nie mógł go nienawidzić, prawda?
Zaraz po wypadku, gdy Toru potrącił Tobio i gdy się rozpoznali, Kageyama, wbrew rozkazom Oikawy, by ten leżał, poderwał się z ulicy i niemal rzucił się na Oikawę, obejmując go i  z głośnym szlochem osuwając się na ziemię, ciągle trzymając się jego nóg.
Oikawa był tak skołowany zaistniałą sytuacją, że nie był w stanie się ruszyć, wręcz zesztywniał w szoku. Nie był pewien, czy jego umysł był w stanie przyjąć jeszcze więcej bodźców tego wieczoru. Po chwili jednak otrząsnął się i pomógł Kageyamie podnieść się z ziemi. Nigdy nie spodziewał się ujrzeć go w tak beznadziejnym stanie. W poniszczonej kurtce dżinsowej, twarzy we krwi i łzach kapiących na koszulkę. Kageyama był emocjonalnym wrakiem człowieka, a w głowie Oikawy kłębiło się zbyt wiele pytań, by mógł je wypowiedzieć na raz, chociaż na przód wybijało się jedno. Dlaczego?
- Chodź, zawiozę cię do szpitala – powiedział tylko, jednak Kageyama mocno wbił mu palce w ramiona i pokręcił głową.
- Ale ktoś musi cię obejrzeć, przecież mogło ci się coś stać, potrzebujesz lekarza – mówił i urwał w połowie, zdając sobie sprawę, że przecież jest lekarzem, chociaż nie był pewien, czy Kageyama o tym wiedział.
- Nic mi nie jest – wychrypiał Tobio.
- To może zawiozę cię chociaż do domu? Gdzie mieszkasz?
- Nie do domu. Ja mam już dość… tej samotności tam.
Te pełne bólu słowa zamknęły Oikawie usta. Czy to naprawdę był Kageyama Tobio, którego znał przed laty? 
Ostatecznie zabrał go do siebie. Opatrzył mu rany, upewnił się, czy nie ma złamań. Jednego człowieka posłał tego dnia do grobu, innemu ratował życie, co za wieczór pełen paradoksów.
- Więc… - Oikawa chrząknął, nie do końca wiedząc, jak delikatnie zacząć rozmowę. Nie, żeby kiedykolwiek był delikatny w rozmowach z innymi, ale czuł, że tego wymaga sytuacja. Nawet jeżeli chodziło o Kageyamę. – Jak się czujesz?
- Bywało gorzej.
„Co mogło być gorsze od potrącenia przez samochód, skok z czwartego piętra?”, pomyślał Oikawa. Nie wiedział, jakiej odpowiedzi się spodziewał, zadając takie bezsensowne pytanie. Zdawał sobie sprawę z tego, że Kageyama nie zrobi się po tym wylewny i nie opowie mu historii swojego życia, ale w pewnym sensie na to liczył. Cholera, studiował medycynę, miał leczyć ciało, nie duszę.
- A czy…
- Skończ te podchody, Oikawa, powiedz czego chcesz, bo taka troska z twojej strony jest dość odrażająca – burknął Kageyama, nie spoglądając nawet na rozmówcę.
Oikawa zacisnął usta w prostą linię. To on się stara być taktownym, a ten zupełnie nie przejął się jego próbami bycia miłym człowiekiem.
- Och, okej, chciałem być delikatny.
- Byłeś wystarczająco, jadąc sześćdziesiąt na godzinę.
- O, pewnie, teraz to moja wina! To może trzeba było nie wyłazić na ulicę. Co, jakbym cię w porę nie zauważył, kretynie?
- Może i lepiej by się stało.
„No rzeczywiście, dwie osoby na sumieniu w ciągu dwudziestu minut, świetny bilans”, pomyślał Oikawa i opadł na oparcie kanapy.
- Nie chrzań, Tobiaszku. Może i za tobą nie przepadam, ale nie śpieszno mi do wbijania ci gwoździ w trumnę – powiedział i po chwili ciszy dodał: - Miałeś dużo szczęścia, że przeżyłeś i to bez większych obrażeń.
- Racja, inwalidom musi być ciężko skoczyć z dachu.
- Kageyama, do cholery! Musisz, tak? Naprawdę, musisz?! – obruszył się Oikawa. Kageyama po raz pierwszy od początku rozmowy na niego spojrzał. – Musisz gadać takie głupoty? Co ci się we łbie poprzewracało, że chcesz się zabić?!
- Nie twoja sprawa, tak? To moje problemy, sam sobie poradzę – odparł Kageyama, ale jego drżący głos wcale nie brzmiał wiarygodnie.
- O, jasne, przez podcinanie sobie żył. Świetny plan, powodzenia.
Kageyama zacisnął zęby. Z nikim wcześniej nie rozmawiał o sobie, nawet Suga tyle z niego nie wyciągnął. Koushi zawsze starał się zachowywać tak, jakby wszystko było  w porządku, a rany na ciele Kegeyamy były rzeczywiście skutkiem tylko nieszczęśliwych wypadków. Oikawa był inny, nie wahał się skrytykować go, wyciągnąć suchej prawdy na powierzchnię. I był w tym tak brutalny jak Kageyama jeszcze nigdy wobec siebie.
- Nie mam już po co żyć, naprawdę. I zanim mi przerwiesz i powiesz „och, to minie, nie chrzań”, to wiedz, że jestem w tej chwili na takim dnie, że nie starczy mi tlenu, żeby wypłynąć. Nie mam nic, mieszkam w jednopokojowym mieszkaniu za psie pieniądze, żyję z dnia na dzień na niepewnych umowach o pracę. W świecie sportu jestem zniszczony, mam jednego przyjaciela, którego prawdopodobnie obchodzi mój los, ale on ma wystarczające trudy swojego życia, żeby się jeszcze mną przejmować. Kto wie, czy nie byłoby mu łatwiej, gdybym zniknął. Ale spójrz tylko na moją beznadzieję, nawet się zabić nie umiem – zaśmiał się i zaczesał włosy do tyłu.
- Myślisz, że śmierć jednego człowieka może przejść bez echa? – powiedział Oikawa i poczuł, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Kiedy stał się takim hipokrytą?
- Dwa dni temu pobiły mnie gówniaki na ulicy, przeleżałem na ziemi kilka godzin, wierz mi, pewnie gdybym sobie strzelił w łeb na środku mieszkania, to sąsiad tylko pogłośnił by radio.
- Ale…
- Nie jesteś w stanie mi pomóc. Dzięki za to, co zrobiłeś, ale już postanowiłem. Jutro już mnie tu nie zobaczysz. Nie czuj się zobowiązany przychodzić na pogrzeb, o ile się taki odbędzie.
Oikawa nie odpowiedział. Napił się herbaty i szukał słów. Czemu tak bardzo chciał pomóc Kageyamie? Parę godzin temu zabił niewinnego człowieka, dlaczego teraz chce powstrzymywać zdecydowaną na śmierć osobę? Czy można być zdecydowanym na śmierć? On na pewno nie był. Czyżby podświadomie chciał zadośćuczynić tamtą niewinną  krew? Chociaż i ona była mu trochę winna. Winna jego własnego nieszczęścia.
Kageyama wstał z kanapy, chwycił szufelkę ze szkłem i poszedł z nią do kuchni. Gdy wrócił, Oikawa zwrócił się do niego:
- Kageyama… rano nie wychodź, dopóki nie wstanę. Będę miał do ciebie jedną prośbę. Co ci szkodzi, skoro i tak zamierzasz umrzeć?
Tobio zamyślił się i wzruszył ramionami.
- To ja wracam do siebie. Nie potłucz mi więcej rzeczy – powiedział Toru i wrócił do swojego pokoju.
Nie zaznał jednak długiego snu, ponieważ, jak mu się wydawało, dosłownie chwilę później, poczuł jak ktoś zawzięcie go szarpie, by się obudził. Ale z drugiej strony może to i lepiej, że został wybudzony, bo śniło mu się, że Bokuto wstał z ziemi, cały we krwi i wrzucił go pod przejeżdżającą ciężarówkę. Oikawa czuł, jak koła obijają mu się o ciało, jak wszystko się wewnątrz niego rozlewa, jak gruchoczą mu kości. We śnie był świadom, że powinien umrzeć, ale nie umiał. Nie wiedział, jak się umiera, jak to wyśnić. Więc leżał na asfalcie i patrzył w gwiazdy, które ruszały się w koło, spadały, jakby prosto na niego. Wtedy podszedł do niego jakiś chłopiec. Był mały, z plastrem na nosie i wybitym zębem. Oikawa skądś kojarzył te spiczaste, czarne włosy. Chłopiec powiedział: „Chcąc świat oszukać, stosuj się do świata. Wyglądaj jako kwiat niewinny, ale niechaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa*”, po czym odleciał w niebo i mijając się z gwiazdami, zniknął. Oikawa ujrzał, że na ciele zaczynają rosnąć mu kwiaty. Chciał je z siebie zerwać, ale każdy wyrwany kwiat sprawiał mu okropny ból. Wtedy zawiał wiatr i wszystkie jego fioletowe kwiaty utraciły płatki. A on się obudził.
- Oikawa, wstawaj, musisz to usłyszeć – krzyczał zaaferowany Tobio, okazując najwięcej jak dotąd emocji. Oikawa niechętnie obrócił się w jego stronę, spostrzegając, że miał rozkopaną kołdrę. Kageyama wrócił do pokoju dziennego, skąd po chwili dotarł do uszu Toru dźwięk wiadomości. Zanim wyszedł z sypialni, podwinął koszulkę do góry. Na jego brzuchu nie było śladu kwiatów.
- Co za absurd – mruknął do siebie i dołączył do Kageyamy, który obsłużył się jego własnym laptopem, by sprawdzić serwis informacyjny. Oikawa będzie musiał pomyśleć nad założeniem hasła. Myśl o upomnieniu Kageyamy o niedotykaniu cudzych rzeczy bez pozwolenia odeszła w niepamięć, gdy Toru wreszcie dowiedział się, o co ta cała afera.
- Słuchaj, nie uwierzysz. Bokuto Ktoaro nie żyje. Wczoraj wieczorem znaleźli go martwego przy schodach w hotelu – poinformował go Tobio. Na video pokazywano miejsce wypadku, zaznaczone żółtą taśmą policyjną. Reporterka wiadomości opowiadała o najnowszych doniesieniach w  sprawie, okolicznościach wypadku, wypowiadały się różne osoby. Zastanawiano się jak to wpłynie na dalszy przebieg mistrzostw siatkówki i kto powinien za tę tragedię odpowiedzieć.
 A więc już wiedzą. Zaraz policja zapuka do jego drzwi. Na pewno już go mają. Muszą. Z pewnością zaczęli już śledztwo. Już po nim. Jest skończony.
- Masakra, nie? I pomyśleć, że ja w tym samym czasie… Oikawa, wszystko okej? – zapytał Kageyama. – Zbladłeś.
- Niedobrze mi – powiedział Toru i pobiegł do łazienki. Za nim zerwał się Tobio.
Stres najwyraźniej osiągnął swoje apogeum, a ciało Oikawy fizycznie nie było już w stanie go wytrzymać, co poskutkowało w wymiotach i okrutnym, chrapliwym kaszlu. Gdy skończył i wyczerpany oparł się plecami o ścianę łazienki, Kageyama podał mu ręcznik i szklankę wody.
- Aż tak cię to ruszyło? – zapytał.
- Nie… To chyba ten wczorajszy obiad. Wiedziałem, że coś było nie tak z tą knajpą.
- Och… okej. Już w porządku? Czy będziesz jeszcze rzygał?
- Nie, już… już okej – powiedział i wstał z podłogi. – Pójdę się umyć, tobie też bym to zasugerował. Potem pojedziemy do miasta.
- Po kiego?
- Nie możesz się zabić w takich łachach – powiedział Oikawa, mierząc Kageyamę od góry do dołu. Istotnie, zabrudzona krwią i ziemią garderoba nie prezentowała się najlepiej.
- Nie musisz się na mnie wykosztowywać.
- Nie robię tego dla ciebie, tylko dla siebie. Będzie mnie bardziej boleć jeżeli pozwolę ci się rozstać z tym światem jako  modowa katastrofa.
Kageyama prychnął, ale uśmiechnął się lekko. Wrócił do oglądania wiadomości. Zanim Oikawa zamknął się w łazience, dobiegły go słowa jednego z policjantów, wypowiadającego się do kamery. Znów miał ochotę zwymiotować. Czuł się jak zdrajca.
- Sprawę badają nasi najlepsi ludzie. Mamy nadzieję szybko dojść do jej rozwiązania.

***

- Jak możesz w ogóle twierdzić, że to był wypadek. Prokurator orzekł już przypuszczenie morderstwa, czemu się z tym tak zawzięcie kłócisz.
W jedynym z gabinetów tokijskiego komisariatu policji trwała zacięta dyskusja. Na stole leżały zdjęcia z hotelu, w którym zginął Bokuto Kotaro, na ekranie otwartego laptopa wyświetlone były wyniki ekspertyzy. Do tego kilka gazet, które zdążyły już opublikować po akapicie na temat wstrząsającej sprawy oraz wydruki ze stron internetowych. Dodatkowo, na tablecie trzymanym przez Sawamurę Daichiego zebrane były zdjęcia z imprezy poprzedzającej śmierć siatkarza.
- Iwaizumi, nie możesz ot tak wyciągać takich wniosków. Przecież wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek. Wszyscy się spinają, bo był sławny – powiedział Sawamura, odkładając  sprzęt na stół.
- Właśnie nic na to nie wskazuje, nie wiem, co ci się w tej głowie uroiło. Wyszedł w środku bankietu rzekomo pijany i spadł ze schodów. Proszę cię, nawet studenci wyczuliby, że to naciągane jak guziki twojej koszuli – powiedział Iwaizumi, biorąc do ręki jedno ze zdjęć. Widniało na nim ciało Bokuto. Nie mógł się nadziwić jak nienaturalnie było ono wygięte.
- Ej bez takich, schudłem pięć kilo – oburzył się Daichi, momentalnie się prostując.
- Panowie, po coś naczelnik przydzielił nam tę sprawę. Podejrzewają morderstwo – powiedział stojący przy oknie Ennoshita Chikara, po czym odwrócił się i zasiadł do stołu naprzeciwko Iwaizumiego. – A my mamy znaleźć sprawcę.
- A coś o nim wiemy? – dopytał Sawamura. Nie kupował tej sprawy. Przecież wypadki się zdarzają. Nawet wybitnym sportowcom.
- Mamy ślady butów – powiedział Iwaizumi, podrzucając mu zdjęcie czerwonej wykładziny, która wyznaczała ścieżki po białych kafelkach podłogi. Wraz ze schodami szła w górę i w dół. W miejscu zaznaczonym numerem 4 widać było brudny odcisk buta.
- Mamy ślad butów – powtórzył Daichi.
- Właśnie to powiedziałem.
- I nic więcej? Monitoring? Świadkowie?
- Wierz lub nie, monitoring w budynku, który mieścił konferencję znanych ludzi świata sportu, był uszkodzony. Powinni zamknąć wszystkich pracowników jako winnych tragedii. A nie, sory, działała jedna kamera, która może mieć dla nas jakieś znaczenie.
- Uspokój się, Iwaizumi – sytuację próbował załagodzić Ennoshita. Sam jednak nie pojmował tego niefortunnego zbiegu okoliczności i zdecydowanie nieprofesjonalnego niedopatrzenia pracowników hotelu.
- Wykluczyliście współpracę mordercy z pracownikami? Może to była zmowa? – zaproponował Sawamura, sięgając po teczkę z zeznaniami.
- Pracownicy, którzy powinni być odpowiedzialni za nadzór holu, czyli recepcjonistka i ochroniarz, urządzili sobie wtedy schadzkę w schowku na miotły. Usłyszeli dopiero krzyk sprzątaczki, tak jak reszta gości. Nie czytałeś dokumentów, czy jak? – Iwaizumi był oburzony postawą swojego współpracownika. A to niby Daichi był od niego starszy służbą.
- Czytałem. Ale to brzmi jak tani kryminał. Wszystkie okoliczności sprzyjały zabójcy. Właśnie dlatego nie kupuję tego morderstwa.
- Ennoshita, trzymaj mnie, bo mu przywalę – wysyczał przez zęby Iwaizumi.
- Już, uspokój się. Wystarczy nam zbrodni na dzisiaj. Dawajcie ten monitoring.
Iwaizumi włączył na komputerze film z jedynej działającej kamery. Nie był to szczyt marzeń, ale lepsze to niż nic. Kamera umiejscowiona była w rogu półpiętra prowadzącego do sali konferencyjnej. W kadrze oprócz pikseli widać było schody prowadzące na dół oraz fragment tych prowadzących na górę. U dołu widoczny był też parter. Policjanci musieli przewinąć praktycznie połowę filmu z tego dnia, a więc po schodach pędzili różni ludzie, pokojówki, goście, dziennikarze. Po godzinie dziewiętnastej na schodach pojawiło się dwóch mężczyzn. Gdy weszli na półpiętro, jeden popchnął drugiego poza kadr. Policjanci zignorowali to. Przewinęli jeszcze kawałek materiału.
- Czekaj, czekaj! – wykrzyknął Iwaizumi, gdy Sawamura za długo męczył już przycisk przewijania. – Cofnij mi to.
Gdzieś przed dwudziestą drugą  na schodach pojawił się pewien śmiesznie podejrzany mężczyzna. Ennoshicie przypomniał się tamten stary, kryminalny film, który oglądał kilka dni temu, gdy odwiedził swoją nową dziewczynę. Tam podejrzanego od razu dało się rozpoznać. Okulary, czapka, płaszcz. A tym czasem na taśmie z dnia morderstwa oglądał niemal identyczny obrazek.
- Czy możemy go zdjąć za ubiór? – zapytał, niedowierzając swoim oczom.
- Gdyby ta robota była tak łatwa – westchnął Sawamura, patrząc w ekran.
Mężczyzna w czapce na głowie, wysoko postawionym kołnierzu i okularach (szkoda, że nie przeciwsłonecznych)  wszedł na piętro wolnym, ale pewnym krokiem z rękami w kieszeniach płaszcza. Minęła chwila i zszedł.
- Po co on tam lazł? – zapytał Daichi.
- Szzz… - uciszył go Chikara, co w sumie było bez znaczenia, gdyż monitoring nie rejestrował żadnego dźwięku.
- Wyszedł z torbą – mruknął Iwaizumi.
Dalej na nagraniu mężczyzna w czapce znikał za schodami, ale w prześwicie parteru wyskoczył Bokuto. Widać było, że z kimś rozmawia, jednak po chwili także schował się pod schodami.
- No to mamy go – powiedział Sawamura, kładąc się na oparcie.
- Go czyli kogo? – zapytał Ennoshita. – To jedyny materiał, poza tym nie wiemy, czy w tym czasie nie pojawił się tam ktoś inny. Jasne, pasowałoby nam, gdyby to był ten facet w czapce. Ale zakładając, że to on, zamkniemy się na inne możliwości.
- Czy ty próbujesz bronić mordercę? – Sawamura spojrzał na niego zdziwiony.
- O, więc nagle uważasz, że jest morderca?
- Przy tak oczywistym nagraniu ciężko tak nie myśleć.
- Możecie zamknąć dupy, panowie, staram się pracować – warknął Iwaizumi. Siedział z łokciami opartymi na stole i dłońmi zaplecionymi na wysokości ust. – On czy nie on, przydałoby się tego pięknisia zgarnąć. Potrzebujemy uliczny monitoring z wczorajszej nocy oraz  jak najlepszych zbliżeń na pana incognito i wszystkich informacji od techników o śladach butów. Przeglądnijcie zeznania i zawołajcie na przesłuchanie tych bardziej ogarniętych. Wypytujcie o gości na konferencji i o tych, którzy wszyli szybciej z bankietu. Znajdźcie też tych, którzy rozmawiali z ofiarą jako ostatni. Z tego co pamiętam to chyba tych dwóch pedałów z nagrania. Ja tym czasem idę do łazienki – zarządził Iwaizumi i wyszedł z pokoju, pozostawiając swoich kolegów w milczeniu, wbitych w krzesła.
***

Kageyama nienawidził zakupów. Co prawda nie aż tak bardzo jak swojego życia. Ale porównywalnie. Może z jednej strony dlatego, że nie miał pieniędzy na takie wydatki, a z drugiej dlatego, że mało obchodziła go jego własna osoba. Był krótki epizod kiedy chodził jak bezdomny, jednak Sugawara szybko go naprostował.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał Kageyamę, kim jest według niego superbohater, ten z pewnością odpowiedziałby, że Sugawara Koushi. Suga nie tylko znosił markotne usposobienie i depresyjne stany Tobio, ale pilnował, by ten jadł regularnie, by wychodził z domu, by z nim rozmawiał, by w ogóle kontynuował egzystencję. Mówi się, że ratując jednego człowieka, ratujesz świat. Suga był bohaterem. Zdecydowanie nie zasługiwał na to, by Tobio ciągnął go na dno razem ze sobą. Ale mimo wszystko wolał, żeby Koushi nigdy nie dowiedział się o jego nieudanej próbie. Kageyama nie umiałby mu więcej spojrzeć w oczy.
Po drodze Oikawa mówił niewiele. Właściwie nie powiedział nic, oprócz tego, że Kageyama w żadnym wypadku nie ma czuć się dłużnym i że nowe ubrania to mała rekompensata za potrącenie. Tobio nawet nie wspomniał o tym, że w sumie to chciał być potrąconym.
Dojechali do centrum handlowego. Oikawa zdawał sobie sprawę z tego, że działa lekkomyślnie, pokazując się publicznie i to jeszcze swoim samochodem. W głowie ciągle odzywał się głosik, który powodował, że Toru chciał rwać się do ucieczki. Głosik powtarzał mu, że jest głupi, skończony. Że policja tylko czeka na to, by założyć mu na ręce kajdanki. Świadomość konsekwencji swojego czynu siedziała mu na plecach niczym kula gęstej mazi. Z każdym krokiem pochłaniała go coraz bardziej. Ale z drugiej strony wolał nie siedzieć teraz w domu. Sam nie wiedział, co by ze sobą zrobił. Dziwne było to przyznać, ale cieszył się, że Kageyama wskoczył mu pod koła.
W jednym sklepie udało im się kupić buty. Oikawa kupił parę dla siebie i parę dla Tobio. W głowie obmyślił już misterny plan spalenia wszystkich rzeczy, które miał na sobie w dniu morderstwa, zaczynając od czapki, a kończąc na bieliźnie. Dlatego podczas zakupów znalazł kilka rzeczy dla siebie.
Tobio nie był wymagający. Właściwie to zgadzał się na każdą rzecz proponowaną przez Oikawę, co dość irytowało szatyna. Dlatego w pewnym momencie po prostu patrzył na co spogląda sam Kageyama i dopiero interesował się dana rzeczą. W ten sposób garderoba Kageyamy wzbogaciła się w bluzę z kapturem, granatową koszulę, czarne jeansy i buty oraz czapkę z daszkiem. Kageyama i tak twierdził, że to zdecydowanie za dużo jak na dzień, góra dwa życia. Sam Oikawa wiedział doskonale, że jego nowy-stary znajomy prędko nie targnie się na swoje życie. Zrozumiał, że Kageyama tak naprawdę wcale nie chce umierać. Po prostu nie widzi innego rozwiązania. I z tą myślą hipokryzja uderzyła Oikawę w twarz po raz drugi w ciągu kilku godzin.
Wizyta w centrum handlowym przebiegła zaskakująco miło i spokojnie. Mimo tego, że każde spojrzenie ochroniarza było dla Oikawy niczym porażenie prądem, to nigdzie nie widział listów gończych ze swoim zdjęciem. Sprzedawcy nie szeptali znacząco między sobą, żaden tajniak, ukrywający się za gazetą, nie rzucił się na niego z pistoletem i głośnym okrzykiem „Na glebę!”. Jego największym wrogiem i prześladowcą stała się jego świadomość. Mógł zająć się Kageyamą i zapomnieć o tym, że zabił jednego z bardziej cenionych siatkarzy w swoim kraju. Jednak im dalej był od tego swoimi myślami, tym bardziej świadomość opierała się na jego ramionach, pchając go w dół i w dół, w stronę piekła.
- Nie musiałeś tego robić – powiedział Kageyama, gdy stali pod jego domem. Wcześniej zdążyli razem zjeść mały obiad, rozmawiając o rzeczach zupełnie nieistotnych i zupełnie oddalonych od aktualnych wydarzeń. Obaj chcieliby być właśnie tak daleko od swoich problemów.
- Ja czułem, że jednak musiałem – odpowiedział Oikawa. – Chociażby dla spokoju swojego ducha.
- Od kiedy taki z ciebie samarytanin? – zapytał Kageyama nieco prześmiewczym tonem.
- Od nigdy. Po prostu poczułem, że mogę tyle dla ciebie zrobić – odpowiedział i ściągnął ręce z kierownicy. – Nie widzieliśmy się tyle lat. I spotykamy się nagle w okolicznościach zupełnie innych niż mecz siatkówki. Chociaż w sumie, tym razem gramy w jednej drużynie.
Kageyama spojrzał na niego pytająco.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic, nie ważne – uciął Oikawa, przybierając ponownie poważna pozę, gotowy do odjazdu. – Napisz o mnie coś miłego w testamencie czy coś.
- Jasne, w post scriptum– powiedział i uśmiechnął się pod nosem. – To do zobaczenia. Kiedyś.
- Do zobaczenia. Zagrzej dla mnie miejsce na chmurce – zawołał Oikawa, nim Tobio zamknął drzwi samochodu. Wysiadający obrócił się jeszcze i powiedział:
- W piekle nie trzeba niczego zagrzewać.
Po czym trzasnęły drzwi.
Oikawa pozostał sam z szeroko otwartymi oczami, pękniętą maską aktora i smutnym, ironicznym uśmiechem Kageyamy, którego obraz wyrył się Toru w głowie, i wraz z tymi słowami wracał każdej następnej nocy przed snem.
Czy Kageyama się domyślił? Czy wiedział od początku? Czy samobójcy czuli śmierć, którą śmierdział Oikawa?  Nie ważne, ile czasu Toru spędziłby pod prysznicem, szorując skórę niemal do krwi. Woń śmierci ciągnęła się za nim, odstraszając bezpańskie koty. Ciągnął się za nim także zapach dymu, gdy o drugiej w nocy palił swoje ubrania i buty, daleko za miastem. Siedział przy ogniu do świtu, czekając, by móc rozsypać pył, a mniejsze cząstki zakopał pod paleniskiem. W tym samym ogniu spłonęły resztki jego ułud i zwęgliło się jego sumienie. Z tej drogi nie było odwrotu.

… czy to jestem jeszcze ja? Czy to jest ta istota, podająca się za mnie, która wdziera się do środka, przejmując kontrolę? To, co siedzi na moim ramieniu i ciągnie mnie w dół, to, co karze mi podstawiać nogi i pociągać za spust. I odrapując ręce do krwi nie jestem w stanie jej z siebie wydrzeć. Czy to scena? Czy gram jakąś wielką rolę? Rolę wielkiego króla? Kto się zbliży, kto odejdzie, kto powie pierwsze słowo. […] Duszę się, biorę oddech, nie czuję powietrza. Jakby ktoś trzymał mnie za gardło. Będę wymiotować. Czwarty raz tego dnia. Nie wyłączam radia, nastawionego na stację muzyki klasycznej. Od kiedy skrzypce są takie głośne?  […] Chciałbym się uspokoić, chciałbym spać bez snów, chciałbym zapomnieć o Kageyamie. […] Jedna śmierć czyni cię mordercą, kim czynią cię dwie śmierci? Czy samobójstwo czyni cię mordercą? Czy granatowy pasuje do czerwonych, sinych śladów po linie? […] W sumie to ja ich wszystkich nigdy nie lubiłem. Dlaczego miałbym? […]
Fair-play
Fair-play
Taka to zabawa
Jeden stawia sidła
Drugi do nich wpada


 *** 

- …zumi. Iwaizumi? Iwaizumi, wstawaj! – jakiś daleki, niski głos wyrwał Hajime ze snu. Policjant podniósł się ze stołu, na którym spędził ostatnie kilka godzin i odkleił kartkę papieru z twarzy.
- Co? – stęknął, równocześnie ziewając i przeciągając się. Takie nawyki spania na pewno nie odbiją się dobrze na jego kręgosłupie.
- Mamy raport od techników. Wiesz, buty podejrzanego. Dostałem też dzisiaj taśmy z monitoringu z budynku obok naszego hotelu – powiedział Sawamura, siadając naprzeciwko zaspanego Hajime.
- A wiesz co ja mam? – zapytał.
- Tylko nie mów, że coś z twoją intuicją. Za wcześnie na to, weź się opanuj.
- Nie, ale… we śnie usłyszałem taką dziwną piosenkę.
- Mam to zapisać jak dowód w sprawie? – wyśmiał go Daichi, jednak Hajime nie słuchał jego docinek.
- Nie pamiętam słów, są jakby… rozmazane. Ale ta melodia jest niezwykle znajoma.
- Potrzebujesz porządnego snu, stary.
- Ta melodia… na-na, na-na…

Fair-play
Fair-play
Złapać mnie nie sztuka
Ale nigdy nie wiesz
Kto naprawdę szuka



 _______________
* „Makbet”, Akt I