niedziela, 15 marca 2015

Średniowieczna Durarara - Miecz w kamieniu

Dobry wieczór xD Ja, jako stworzenie nocne, jak zwykle nie mogę dodać rozdziału o normalnej porze eh, what is life. W każdym razie, postanowiłam reaktywować Średniowieczną Durararę, bo Pieśń o Rolandzie dodała mi weny twórczej na ciemne wieki xD Pamiętacie ten halloweenowy dodatek o Sabacie czarownic? Tak? To świetnie, możecie traktować to jak prolog. Dla nie wtajemniczonych zostawiam link niżej, są 2 części, więc lepiej czytajcie tamto pierwsze, żeby wiedzieć o co mniej więcej chodzi oraz jak rozplanowałam role dla bohaterów. Więc idźcie najpierw czytać Sabat :) Już, gotowe? Super, w takim razie mogę was zaprosić do rozdziału :D Oprócz tradycyjnych postaci z anime dodałam kilka swoich xD takie info. Ah i nie traktujcie tego jako regularnej serii. Bardziej jak luźne odcinki, które będą się od czasu do czasu pojawiać xD to będzie taka seria one-shotów jednotamatycznych połączonych ze sobą różnymi wątkami :D ps. w środę kończę 17 lat wow xD może dodam coś krótkiego, tak żebyście mieli możliwość złożenia mi życzeń xDDD Dziękuję wszystkim za komentarze i zapraszam do czytania, obyście się po ostatnich smutach na tym pośmiali ^^ 




Pewnego dnia na głównym placu Ikebukuro, zaraz obok miejskiej studni, pojawił się głaz. Nikt nie wiedział skąd wziął się ogromny kamień ani z jakiego powodu, jednak wszyscy wiedzieli, że połyskujący miecz, brutalnie wbity w owy głaz, był nie do wyciągnięcia. 
Wyciągnąć próbowali go najśmielsi mieszkańcy, najsilniejsi rycerze i mieszczanie, bez skutku. Miecz ani drgnął. Czcigodny król ogłosił, iż ten, który wyciągnie miecz z kamienia otrzyma tytuł szlachecki oraz ziemię, więc śmiałków ciągle przybywało, niestety wszyscy opuszczali plac z pustymi rękoma.
I wtedy, około południa, pojawił się tam młody chłopak, królewski stajenny. Był niewysoki, wątłej budowy i z dziarskim uśmiechem na ustach. Gdy szedł przez plac w stronę głazu, szeptali za nim, że dzieciak, że słaby, że tylko się poniży. Za blondynem biegła dwójka jego rówieśników – chłopak, giermek najznamienitszego rycerza królewskiego wojska oraz dziewczyna – pomocnica kucharek królewskiej kuchni. Biegli za nim, niezdolni by go złapać i krzyczeli:
- Kida nie! Stój!
- Kida zaczekaj na nas!
Jednak Kida nie miał zamiaru zatrzymywać się dopóki nie dobiegł do olbrzymiego głazu. Anri i Mikado stanęli przed tłumem. Blondyn odetchnął głęboko, chwycił za miecz oboma rękami, napiął mięśnie i… miecz ani drgnął. Kida spróbował ciągnąć za rękojeść raz jeszcze, ale nic z tego. Miecz pozostał nienaruszony. Ludzie wokół zaczęli wołać by sobie poszedł, że to nie dla dzieci, a jakiś mężczyzna, który trzymał już pod pachą Anri i Mikado, chwycił także Kidę i wyciągnął ich z głównego placu.
- Idźcie się bawić dzieciaki gdzie indziej – powiedział grubym, niskim głosem i wrócił na plac. Grupka wstała z ziemi i otrzepała ubrania.
- Drgnął – powiedział dumnie Kida, patrząc w stronę tłumu. Anri i Mikado spojrzeli po sobie i roześmiali się.
- Tak, tak siłaczu, z pewnością go poluzowałeś – śmiał się giermek.
- Ale poważnie mówię! – upierał się Kida, starając się wyglądać poważnie.
- Ale czy ktoś twierdzi, że kłamiesz? – spytała dziewczyna, także chichocząc. Przyjaciele ruszyli drogą w stronę podzamcza, rozprawiając na temat miecza i zastanawiając się, czy jest w mieście ktoś, kto go wyciągnie. Mikado pomyślał nawet o swoim mistrzu, Shizuo Heiwajimie, ale potem pacnął się w czoło, bo przecież Shizuo nigdy nie lubił takich zabaw. Był poważnym i silnym człowiekiem, i nikomu nie musiał tego udowadniać.

Tymczasem poważny i silny człowiek stał bez ruchu i wpatrywał się w dalekie pola i lasy. Stał tak spokojnie, że pomarańczowy motyl, przelatujący sobie nad łąką, postanowił zrobić sobie przystanek na jego głowie. Shizuo nie myślał o niczym, uwolnił umysł od wszelkich kwestii, które mogłyby go męczyć i z błogą przyjemnością podziwiał zielony krajobraz królestwa. Aura spokoju została jednak niespodziewana rozbita przez jego dowódcę.
- Heiwajima, co to ma znaczyć! – krzyknął do niego Dwain. Był dobrze zbudowanym mężczyzną o szerokich barkach i z blizną na policzku. Dowodził oddziałem Shizuo oraz prowadził codzienne ćwiczenia.  – Znów odpłynąłeś?
- Przepraszam, już wracam do ćwiczeń – powiedział Shizuo, pewniej chwytając miecz. Dwain spojrzał na niego, widać było, że Shizuo myślami jest zupełnie gdzie indziej.
- Coś cię dręczy? – zapytał.
- Nic specjalnego. Może to przez nadchodzące lato, ale mam wrażenie, że coś złego wisi w powietrzu – odpowiedział blondyn, dziwnie myśląc nagle o Izayi. Dwain westchnął i położył mu dłoń na ramieniu.
- Jako rycerze na służbie naszego wspaniałego króla zawsze powinniśmy być czujni , ale bądź spokojny, w najbliższym czasie nic nam nie grozi – powiedział pewnie. – Wracaj do ćwiczeń, a potem idź na miasto się rozerwać. I zdejmij tego motyla z głowy, jesteś mężczyzną na miłość boską,  a nie jakąś  księżniczką – dodał i wrócił do reszty oddziału.  Shizuo nie zrozumiał za bardzo ostatniego zdania, ale za moment pomarańczowy motyl przeciął linię jego wzroku i pofrunął dalej, w stronę łąki, i Shizuo z niewiadomych powodów przez chwilę zazdrościł mu tego beztroskiego lotu.

- Izaya, stało się coś strasznego...! – krzyczał Kishitani z impetem otwierając drzwi do gabinetu czarownika, który był właśnie… nieco zajęty. – O nie, nie będziesz znów gotował eliksirów w naszym domu, nie godzę się na to – dodał od razu, gdy zobaczył, że Izaya miesza coś nad prowizorycznie kontrolowanym palnikiem na wyłożonej kamieniem ladzie koło półek zamkniętych na kłódkę. Albo raczej półek, które zazwyczaj są zamknięte na kłódkę, ponieważ teraz były otwarte na oścież, prezentując arsenał kolorowych płynów, sakw, najróżniejszych pergaminów i suszonego zielska.
- Już kończę – powiedział Izaya, dosypując do małego kociołka szczyptę burego proszku. Shinra nie wiedział, jakie rzeczy czarownik przetrzymuje w swoich szafkach, szczerze mówiąc nigdy się tym nie interesował i nie zamierzał. Fakt, że mieszkał pod jednym dachem z praktykantem magii wszelakiej nie był dla niego specjalnie przejmujący, jednak gdy miesiąc temu ich kuchnia omal nie poszła z dymem przez przyrządzanie dziwnych mikstur, Shinra zakazał używania ognia w domu.
- Wiesz, jak to było ostatnio: Już kończę, jeszcze tylko jedna żaba, jeszcze pomieszam dwa razy – lekarz parodiował głos Izayi – i co? I co? Do dzisiaj mamy sadzę na suficie, nie mówiąc już o tym, że każdy „wypadek przy pracy” – dodał, robiąc w powietrzu cudzysłów – zwraca na nas uwagę strażników. A jak ciebie złapią, to i mnie dopadną. I co się wtedy stanie z moją Celty?! Moją wspaniałą, jedyną, najukochańszą Celty…
- Jeżeli potrafi żyć bez głowy to i bez ciebie da sobie radę – powiedział nieczule Izaya, gasząc płomień wodą.
- Jesteś wredny, wiesz – burknął Shinra.
- Taka moja dola jako czarnego charakteru w naszej pięknej bajce – odpowiedział, przelewając eliksir do trzech niedużych fiolek i zatykając każdą z nich korkiem. – A tak w ogóle to co chciałeś? – przypomniał sobie brunet.
- Hmmm… ach, tak! Celty, grozi jej niebezpieczeństwo! – wykrzyknął, wyjmując z kieszeni fartucha pognieciony pergamin. Izaya wziął świstek do ręki i przeczytał na głos:
- Poszukiwana Pani Celtycka za głoszenie herezji i praktyki czarnej magii. Żywa lub martwa postawiona będzie przed sądem… bla bla bla … spalenie czarownicy. – Westchnął. – Shinra, ile to już takich listów czytaliśmy w tym roku?
- Nie wiem, z trzy?
- Czy któryś z nich kiedykolwiek coś dał?
- Nie… Ale to nie oznacza, że ten akurat nie zadziała!
Izaya westchnął po raz drugi, niezbyt rad, że znów musi przechodzić przez to samo. Nie lubił monotonii zdarzeń, ale mieszkając z zakochanym doktorem musiał ją znosić od czasu do czasu.
- Celty jest dullahanem. To przyswoiłeś, prawda? Nie można jej zabić ani złapać. Jest czymś…
- Ekhem!?
- … Kimś, o kim kościół nie ma żadnego pojęcia. Mogą pisać o tej swojej herezji i palić kolejnych ludzi, w końcu co to za miesiąc bez chociaż jednej egzekucji – wyjaśniał czarownik, a lekarz przytakiwał. – Ale nigdy jej nie dościgną, jest istotą mityczną, dla niektórych nawet uosobieniem diabła, więc możesz z łaski swojej przestać robić raban za każdym razem, gdy wysyłany jest po nią list gończy?
- Postaram się… Swoją drogą to całkiem dużo o niej wiesz, a chyba raz się widzieliście – spytał podejrzliwie Shinra.
- Wiesz, siedzę w czarnej magii już jakiś czas, wiem jak różne rzeczy działają.
- Tak, ale – zmierzył go wzrokiem. – Będę cię obserwować. A tak właściwie to co takiego było warte ryzyka zapalenia się domu? – Shinra zapytał, spuszczając wzrok na fiolkę zielonego płynu, którą Izaya trzymał w dłoni.
- Kojarzysz może ten miecz w kamieniu, którego nikt nie może wyciągnąć? – zapytał, a Shinra kiwnął głową. – Widzisz, postanowiłem go wyciągnąć. Jednak, zanim zaczniesz się śmiać, ja doskonale jestem świadom moich fizycznych predyspozycji. Ale, ten specyfik może pomóc. Mówiąc najprościej jak to możliwe, sporządziłem eliksir na siłę – wyjaśnił dumnie Izaya unosząc fiolkę.
- Aha… myślałem, że nie interesują cię takie plebejskie sprawy jak ziemia albo tytuł – zdziwił się Shinra.
- Bo właściwie to mnie nie interesują. Chcę po prostu wkurzyć Shizuo – sprostował swoje zamiary Izaya, a lekarz pokręcił głową. – Co prawda nie jestem do końca pewien, czy działa, ale cóż… żyjesz tylko trzydzieści lat, nie? Mimo wszystko byłoby źle, gdyby wpadł w niepowołane ręce…
Zapadła chwila ciszy, pełna dziwnie gęstej atmosfery, kiedy Shinra zastanawiał się, czy to Izaya nie jest właśnie tymi  „niepowołanymi rękami”, a brunet oglądał swój wytwór pod światłem słońca wpadającego przez otwarte okno. Nagle ktoś szarpnął za klamkę i zamaszyście otworzył drzwi. Zaskoczony i uderzony drzwiami Shinra skoczył do przodu, wpadając na Izayę, który potykając się o mały taboret upadł z hukiem na ziemię, upuszczając przy tym fiolkę, która w niefortunnym zbiegu wydarzeń, wypadła przez okno. Dwaj lekarze mogli przez ułamek sekundy oglądać szklaną buteleczkę pełną zielonego płynu  znikającą za oknem. 
- Ups, przepraszam, jaka ja nie wychowana, powinnam była zapukać – zachichotała kobieta, która wcześniej otworzyła drzwi, uruchamiając domino. Lekarze spojrzeli po sobie. Na ladzie stał kociołek, z półek wysypywały się pergaminy, oni dwaj leżeli na ziemi, a ich pacjentka stała wpatrzona w nich z uśmiechem zakłopotania. Shinra szybko wstał, odwrócił jej uwagę od bałaganu panującego w gabinecie i zaprowadził na dół. Izaya także wstał i od razu rzucił się do okna, szukając wzrokiem połyskującej fiolki. Na szczęście, a może i nieszczęście, nie rozbiła się, ale leżała na workach mąki. Zaraz pod jego oknem znajdował się mały targ, co zwiększało ryzyko tego, że ktoś fiolkę po prostu zabierze.
Izaya nie mógł dłużej zwlekać. Szybko pozamykał otwarte szafki, pochował pozostałe fiolki i wrzucił kocioł do balii z wodą. Zbiegając po schodach nie chwycił nawet płaszcza  wiszącego na poręczy. Wyminął pewnego pana, kolejnego pacjenta, któremu w biegu powiedział uprzejme „dzień dobry” i wpadł na ulicę. Dobiegł do worków z mąką, ale… fiolki nigdzie nie było. Szukał obok worków, pod stolikiem straganu, nic. Żadnego śladu fiolki. Rozejrzał się po ludziach wokół, szybko mierząc wzrokiem ich ręce, czy może ktoś nie trzyma szklanego słoiczka z zieloną, połyskującą substancją. Wtedy dostrzegł, jak jakiś chłopak podnosi zieloną buteleczkę pod słońce i przygląda się z ciekawością jej zawartości. Patrzy jeszcze chwilę, obraca fiolkę i… chowa do kieszeni.
Z jednej strony fiolka została znaleziona, ale z drugiej – zabrał ją jakiś chłopaczek, który wydawał się Izayi dziwnie znajomy. Zwinnie manewrując między beczkami i klatkami z kurami, Izaya podążył za młodzieńcem, mając nadzieję na znalezienie ustronnego miejsca i wtedy poproszenie go o oddanie fiolki. Liczył, że obejdzie się bez użycia czarów.

Mikado, Kida i Anri rozdzielili się przy fontannie. Stajenny i dziewczyna wrócili do zamku, a młody giermek udał się na targ, poproszony przez swojego mistrza o zakupienie paru rzeczy. Gdy wracał, zatrzymał się przy stoisku z bronią. Na czerwonym płótnie wyłożone były trzy miecze. Ogromne, pomyślał Mikado, ale pomyślał też, że niedługo przyjdzie mu takimi cudownymi mieczami walczyć i nie wiedział, czy to radość pojawiła się w jego sercu, czy raczej przerażenie. Wtedy dostrzegł kątem oka mały błysk, jakby coś spadło z nieba. Zaciekawiony podszedł do miejsca prawdopodobnego upadku owej rzeczy. Na workach mąki leżała mała buteleczka wypełniona zielonym płynem.
Mikado nieco niepewnie podniósł tą niesamowitą rzecz, przyjrzał się jej i popatrzył po oknach stojących po obu stronach drogi, na której znajdował się targ, budynków. Nie wiedział jednak skąd buteleczka się wzięła ani też co zawierała. Postanowił zabrać ją ze sobą i zastanowić się nad tym w swojej izbie. Targ był naprawdę głośnym i tłocznym miejscem, a poza tym Shizuo czekał na pakunki. Nieświadomy niczego Mikado nawet nie podejrzewał, że ten jeden nieprzemyślany czyn zmieni jego los, ani że ten człowiek w lnianym fartuchu, który podążał za nim aż do podzamcza, otworzy przed nim zupełnie nowy świat. Świat, z którego nie będzie umiał zrezygnować, jednocześnie będąc świadomym jego osobliwego, może złego, charakteru.

- Hej, Shizuo – zawołał Miike, podbiegając do blondyna, który właśnie kierował się w stronę zachodniej bramy.  – Idziesz do miasta?
- Ta, Dwain twierdzi, że powinienem się rozerwać, więc chyba wstąpię do karczmy czy coś – powiedział.
- Och, to pójdę z tobą, jeśli nie masz nic przeciwko – zaproponował Miike, dorównując kroku koledze.
- Wszystko jedno.
Miike, niewysoki mężczyzna z krótkimi włosami i śmiesznym, małym wąsem, spojrzał na Shizuo. Widać było, że to nie był jego dzień. Od początku ćwiczeń był rozkojarzony, a jego odpowiedzi dość lakoniczne i Miike zastanawiał się, co tym razem chodziło blondynowi po głowie.
Gdy doszli do głównego rynku spotkali się z nadzwyczajnym tłumem i głośną atmosferą. Dwaj rycerze ze zdziwieniem obserwowali jak tłum ludzi stoi kołem wokół placu, na którego środku pojedyncze osoby usiłują wyciągnąć coś z wielkiego głazu. Ludzie podchodzili, siłowali się i odchodzili, ustępując miejsca kolejnym ochotnikom, których nie ubywało. Teraz każdy, czy mały czy duży, próbował swoich sił w walce z utkwionym w kamieniu mieczem.
- Przepraszam pana, co tu się dzieje? – zapytał Shizuo pewnego zgarbionego staruszka, który z boku przyglądał się zamieszaniu.
- Kamulec taki któryś postawił z mieczem utkwionym i myślo głupcy, iż go wyciągno na siłę – odpowiedział starzec chrapliwym głosem. – Odkąd żem  tu rano przyszedł to żodyn jeszcze miecza ni ruszył. Żodyn. Ażem słyszoł kiedyś, że w jakimś królestwie już śmiałek się pojawił co miecz wyciągnął i chwałą się okrył i całą familię swoją. Artur się nazywoł… - opowiadał.
- To niezły osiłek musiał być z tego Artura – zadziwił się Miike.
- Otóż nie, młodzieńcze. Chude to było i małe, a jak miecza dobył, to się najsilniejsi w mieście nadziwić nie mogli.
Shizuo i Miike popatrzyli po sobie równie zdziwieni, ale szybko pomyśleli, że to pewnie jakieś dziadkowe legendy. Podeszli bliżej środka, przepychając się przez zebrany tłum, dla którego próby wyciągnięcia miecza zamieniły się w festiwal siły. Kibicowano już wszystkim śmiałkom, a dla okolicznych małych sklepików i przedsiębiorstw biznes się kręcił. Gdy dwaj rycerze dostali się do pierwszego rzędu, ktoś z zebranych rozpoznał blondyna i krzyknął:
- To Shizuo!
I wtedy się zaczęło. Oczywistym było, że nadludzko silny rycerz znany był w całym mieście albo przynajmniej większość słyszała o nim i jego znakomitych wyczynach. Shizuo mimo woli został wepchnięty na środek. Ludzie wokół zachęcali go okrzykami do wyciągnięcia miecza, licząc, że najsilniejszy człowiek w mieście da sobie radę. Bo jeżeli Shizuo się nie uda, będzie to oznaczało, że nikt nie jest w stanie tego dokonać. Bo co, jeśli Shizuo wcale nie jest taki silny? Skoro nie podoła temu zadaniu to może wcale nie posiada tak wielkiej siły? Po tłumie zebranych krążyły takie i podobne pytania i wątpliwości, ale nie brakowało też kibiców, gorąco wspierających rycerza.
Shizuo rozumiejąc, że chyba nie ma wyboru jak tylko spróbować wyciągnąć miecz, podszedł do głazu, spojrzał na Miike, który trzymał kciuki, i chwycił rękojeść. Mocno zaparł się nogami o ziemię, napiął mięśnie, ludzie wokół wstrzymali oddech. Miecz nie drgnął. Potężna siła Shizuo nie robiła wrażenia na kawałku żelaza. Shizuo zdziwiony spróbował raz jeszcze, nawet mocniej, nieco irytując się, że rzeczy przybrały nieoczekiwany obrót. W kamieniu, którym wyłożony był plac zostawił dziury, gdy wbił się stopami w ziemię, ale nie miał pojęcia, czy miecz się chociaż poruszył. Shizuo Heiwajima, najsilniejszy człowiek Ikebukuro i najznamienitszy rycerz królewskiej armii nie zdołał wyciągnąć miecza wbitego w głaz. Blondyn odszedł dwa kroki w tył i przyjrzał się kamiennej bryle, głęboko nad czymś myśląc. Tak zamyślony odszedł z placu, ludzie zrobili mu przejście, ciągle zdziwieni, że mu się nie udało. Miike z opadniętą szczęką patrzył to na głaz to na oddalającego się Shizuo, a gdy się otrząsnął, pobiegł za rycerzem.
- Shizuo! Czekaj! – wołał, a gdy go w końcu dogonił, powiedział: - Jak to możliwe?! Przecież jeszcze tydzień temu przenosiłeś kamienie do katapult. Sam!
- Właśnie się nad tym zastanawiam… Ale czy to znaczy, że nie jestem wystarczająco silny… czy może straciłem swoją siłę? – myślał Shizuo na głos.
- A co jeśli… - Miike zniżył głos. – Co jeśli to sprawka czarnej magii? Co jeśli ten kamień jest przeklęty przez złe czary? – pytał. Wtedy Shizuo przystanął, jakby właśnie coś zrozumiał. Gdy jego towarzysz wspomniał o czarnej magii, rycerz od razu przypomniał sobie o Izayi, który przecież specjalizował się w czarach. Do dziś zostały mu blizny po incydencie na górze Warbor w dniu sabatu.
- Wiesz, idź do karczmy sam, przypomniało mi się, że muszę coś załatwić. Dołączę do ciebie niedługo – powiedział Shizuo i nie czekając  na odpowiedź, ruszył biegiem do przodu i zniknął w kolejnej uliczce. Miike stał skołowany, ale potem westchnął i skierował się do karczmy. Shizuo od zawsze stanowił dla niego zagadkę.

- Hej, ty! – krzyknął Izaya, gdy znalazł się z Mikado w mniej uczęszczanej uliczce miasta, prowadzącej do podzamcza. Giermek odwrócił się i ujrzał niewysokiego mężczyznę. Miał czarne włosy, przenikliwe spojrzenie i nosił lniany fartuch, co wskazywało na bycie lekarzem.
- Tak? – powiedział niepewnie.
- Czy przypadkiem nie podniosłeś dziś na targu buteleczki z zielonym płynem? – zapytał bezpośrednio Izaya. Mikado spojrzał na nieznajomego, dziwiąc się, skąd ten mężczyzna o tym wie. A może to właściciel tamtego straganu z mąką, z którego chłopak bezmyślnie zabrał fiolkę. O nie, teraz zostanie posądzony o kradzież i utną mu dłoń, myślał przerażony. Jednak wtedy pomyślał, że przecież młynarz albo kupiec nie nosiłby takiego porządnego fartucha, jaki zwykli nosić lekarze.
- Może podniosłem, może nie… A kim pan jest? – spytał, starając się wybadać zaistniałą sytuację.
Izaya nie spodziewał się, że ten mizerny chłopaczyna będzie stawiał opór. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że już go kiedyś widział, ale nie potrafił skojarzyć. Czarownik nie chciał tracić czasu, bo wiedział, że im dłużej rozmawiał z chłopakiem tym bardziej podejrzanym się dla niego stawał, więc postanowił wyjaśnić rzeczy szybko i mało skomplikowanie.
- Racja, gdzie się podziały moje maniery – poprawił się. -Nazywam się Izaya Orihara, jestem lekarzem i tak się składa że mój gabinet znajduje się tuż nad małym targiem. Widzisz, przygotowywałem dzisiaj pewne lekarstwo i mała fiolka, którą nierozsądnie postawiłem na parapecie, wypadła przez okno i najprawdopodobniej ją znalazłeś. – mówił Izaya, oczywiście zmyślając całą historię, bo jakim głupim posunięciem byłoby powiedzenie prawdy jakiemuś dziecku. – Jest pacjent, który czeka na to lekarstwo, więc byłbym rad, gdybyś mi je oddał i obaj zapomnimy o zaistniałej sytuacji – powiedział, uśmiechając się, może nieco sztucznie, i wyciągając dłoń w stronę chłopaka.
Mikado zastanowił się chwilę, wyjął z kieszeni małą buteleczkę i przyjrzał się jej raz jeszcze. Płyn co chwila pobłyskiwał, tak jak iskry wyskakują z ogniska, tak małe błyski uwalniał się w środku fiolki.  Chłopak podniósł wzrok na Izayę, zaczynając wątpić, czy to w rzeczywistości jest lekarstwo.
Wtedy, gdy młodzian podniósł wzrok, Izaya przypomniał sobie, kto to jest i skąd go zna, i momentalnie genialny plan pojawił się w jego głowie. Był o wiele lepszy niż ten, by samemu wyjąć miecz i upokorzyć Shizuo. Przecież jeszcze ciekawiej będzie, gdy uczeń przerośnie mistrza! Izaya nie zdążył powstrzymać chytrego uśmiechu, który wstąpił na jego lico. Podszedł do Mikado, objął go ramieniem i pociągnął do przodu, wolnym krokiem w stronę podzamcza.
- Jesteś Mikado, prawda? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź skołowanego chłopaka i kontynuował swój wywód. – Pobierasz nauki u znamienitego rycerza Heiwajimy Shizuo, nieprawdaż? To musi być niesamowite uczyć się do kogoś tak wspaniałego. Na pewno nabierasz wielu ważnych umiejętności, by kiedyś także stanąć na polu bitwy – mówił Izaya, znakomicie udając zachwyt. Doskonale wiedział, że giermek Shizuo radził sobie jako tako oraz, że do najpewniejszych ludzi to on nie należał. Czarownik słyszał, że uczył się wolniej niż jego rówieśnicy. Dziwił się, że Shizuo postanowił szkolić takie słabe ogniwo.
Mikado poczuł strach, gdy okazało się, że nieznajomy wie o nim tyle rzeczy, a przecież nie było on żadną sławą, by ludzie o nim rozmawiali. Nie przypomniał sobie też, aby kiedykolwiek korzystał z usług tego lekarza. Ale nie wiedzieć czemu poczuł, że temu nieznajomemu mógłby powiedzieć, że jest zupełnie inaczej niż tamten zakładał. Nim jednak zdążył otworzyć usta, Izaya wypowiedział się za niego.
- Nie musisz nic mówić, ja wiem jak jest. Wieczna presja, treningi bez efektów, poczucie niższości. Ale wiesz, zauważenie swoich słabości to już połowa drogi do sukcesu. Musisz je po prostu zwalczyć.
- Nawet gdybym chciał, to brakuje mi siły. Nigdy nie będę taki, jak sir Shizuo. Jestem tchórzem. Nawet nie wiem, dlaczego zostałem giermkiem, ja się przecież zupełnie do tego nie nadaję – powiedział nagle Mikado, dziwiąc się samemu sobie za tą szczerość. Nigdy nie mówił o swoich uczuciach głośno, ale obecność nieznajomego otworzyła go. Zdał sobie sprawę ze swojej własnej słabości. Pomyślał nawet, że Kida o wiele bardziej nadawał się na rycerza. Był odważny, nie bał się robić rzeczy, których pragnął. Chociażby dzisiaj. Pobiegł i próbował wyciągnąć miecz, i odszedł z podniesioną głową mimo porażki. A do tego potrafił rozmawiać z kobietami. Miał wszystkie cechy, których Mikado brakowało. Jednak to on dostał sposobność zostania rycerzem i nie zamierzał jej zaprzepaścić.
- A gdybym ci powiedział, że istnieje możliwość zyskania niesamowitej siły przy niewielkim nakładzie pracy? – powiedział sugestywnie Izaya. Mikado przystanął. Kim był ten mężczyzna i czego on chciał!? Czy aby na pewno był tylko lekarzem? Czy aby na pewno trafił na Mikado przypadkiem? Nie, to nie mógł być przypadek- pomyślał chłopak. Takie rzeczy się nie zdarzają. Czy to los się do niego uśmiechnął, czy może właśnie podkłada mu nogę? Mikado nie wiedział. Wiedział natomiast,  że cokolwiek się teraz wydarzy, on chce wiedzieć co to takiego.
- Jaki sposób? – zapytał ostrożnie, jakby do niechcenia. W rzeczywistości był bardzo ciekaw, ale nie chciał pokazać Izayi zbytniego zainteresowania tematem. Szkoda, że Izaya czytał z niego jak z otwartej księgi. Połknął haczyk – pomyślał czarownik i kontynuował.
- Widzisz, z lekami jest tak, że każdy ma swoje właściwości. Mogę leczyć ból głowy, kości, brzucha… odpowiednia kombinacja ziół i… innych składników potrafi zdziałać cuda i potwierdzą to wszyscy moi pacjenci. Ale co jeśli bym ci powiedział, że odpowiedni dobór ziół sprawi, iż staniesz się silny? Tak silny, że mógłbyś drzewa przewracać jednym kopnięciem, a gdybyś puścił kaczkę kamieniem, to przeleciałby on na drugi koniec morza, przecinając po drodze wszystkie fale? – opowiadał Izaya, a Mikado z niedowierzeniem słuchał tej fascynującej opowieści. Szybko zdał sobie sprawę, że osoba,  z którą rozmawiał, nie była zwyczajnym lekarzem. Czuł, że kryło się w nim coś innego, nieopisanego, tajemniczego, jakby przybył z innego świata. Mikado bał się tego świata, mógł niemal poczuć tą piekielną aurę, która zaczęła pochłaniać i jego. Ten świat fascynował go, ale jednocześnie przerażał. Dokładnie tak samo, jak widok tamtego miecza na straganie. Mikado chciał być rycerzem, chciał walczyć dla króla, pokonywać wrogie wojska. A do tego potrzebował siły. Siły, którą mógł dać mu ten człowiek w lnianym fartuchu, który teraz się do niego uśmiechał. Młody giermek wiedział, że za tym uśmiechem wcale nie kryła się życzliwość, a raczej diabeł, który próbował przeciągnąć go na swoją stronę.
- Pan nie jest zwykłym lekarzem – powiedział Mikado.
- Masz rację. Widzisz, nic na tym świecie nie jest takie, jakie nam się wydaje. Więc zawrzyj ze mną układ, by móc dostrzec i zrobić więcej niż zwykli ludzie, by czuć rzeczywistość w sposób, jaki nikomu innemu nie jest dane. Oddaj mi swoją duszę i przejdź na moją stronę mocy – zaproponował Izaya. Wiedział, że już go miał. Chłopak był słaby, zagubiony, a to właśnie takich najłatwiej przekonać do swoich racji. Nie musiał się kryć, był pewien, że Mikado już go nie wyda. Giermek był jak zahipnotyzowany. Nowy, niebanalny świat był tuż na wyciągnięcie ręki. To był moment, w którym z bohatera drugoplanowego stawał się główną postacią.
Mikado to czuł. Czuł, jak dziwna aura zawładnęła jego umysłem. Rozumiał, że wszystkie jego niedoskonałości mogą zostać wymazane. Coś było w oczach tego nieznajomego, co upewniało go w prawdziwości tej oferty. Siła, której zawsze potrzebował, fascynujący świat, do którego zawsze chciał się udać - wystarczyło tylko po to sięgnąć. Mikado patrzył, jak w rękach Izayi znikąd pojawia się pergamin i gęsie pióro, i teraz naprawdę wiedział, że lekarz nie jest tylko człowiekiem. I gdy normalny mieszczanin zaraz wezwałby straż, a kościół osądziłby Izayę za herezję i satanizm, on wyciągnął dłoń, chwycił pióro i podpisał się na pergaminie, który Izaya zwinął i włożył do kieszeni.
Wtedy dziwne omamienie zniknęło, a Mikado wrócił do pełnej świadomości. Było za późno, by zmienić zdanie. Chłopak był niemal zupełnie pewny, że zawarł kontrakt z diabłem, i że jeśli ktokolwiek się o tym dowie, będzie stracony. Co on zrobił, co on najlepszego zrobił! Biada temu grzesznikowi – rozległo się w jego głowie. Izaya przemówił:
- Formalności mamy z głowy, więc przejdźmy do rzeczy. Ten lek, a właściwie eliksir, weź go, jest twój. On doda ci siły, o którą prosisz. Tylko jak wiesz każdy kontrakt działa w dwie strony. Ja daję ci siłę, a ty, mówiąc najprościej, pracujesz dla mnie. Ale spokojnie, nie jestem okrutnikiem i nie zamierzam cię wykorzystywać. Póki co musisz tylko wyciągnąć miecz z kamienia i mi go przynieść. Podpisałeś kontrakt na swoją duszę, więc ja bym się tam nie próbował migać od zadań. Wyciągniesz go jutro w południe, będę tam czekał.
Po tych słowach Izaya odwrócił się i odszedł w stronę miasta. Całe to odgrywanie złego charakteru strasznie go zmęczyło, ale chyba był dość wiarygodny. Teraz zostało mu tylko czekać na zaskoczoną minę Shizuo, gdy okaże się, że jego słaby uczeń wyciągnął miecz z kamienia. Swoją drogą ciekawe czy dostojny rycerz też spróbował swoich sił na rynku­ – zastanowił się Izaya. Myśl, że jego ulubiony wróg zostanie jutro upokorzony dodała mu tyle radości, że do domu wrócił skocznym krokiem. Mikado natomiast patrzył chwilę, jak lekarz odchodzi i także udał się w swoją stronę, analizując co się właśnie stało z jego życiem.

- Iiiizaaayaaa – pod domem Shinry i Izayi rozległ się znajomy krzyk. Shizuo stał przed przychodnią i wołał czarownika, nie chcąc wchodzić do środka.
- Och, Shizuś, co za niespodzianka, akurat ciebie się tu nie spodziewałem – powiedział szczerze zdziwiony Izaya, który właśnie doszedł do domu. – Przepisać jakiś syropek? Na gardło może – zaśmiał się.
- TY – warknął blondyn, podchodząc bliżej Izayi. – Nie chcę żadnych twoich przeklętych miksturek, parszywa pchło. To twoja sprawka, co?
- Co złego to nie ja – czarownik podniósł ręce w obronnym geście. 
- Ten kamień na środku placu. To twoja sprawka, mam rację? Zakląłeś go, aby mnie upokorzyć?!
Izaya spojrzał na niego zbity z tropu, po czym wybuchł śmiechem. Kilka osób, które akurat przechodziły obok zwróciły na nich uwagę.
- Shizuś, Shizuś  - zaczął, ocierając łzę. – Może wejdziesz, co? Pogadamy sobie na spokojnie, a nie tak na ulicy.
- Nigdzie z tobą nie idę.
- Idziesz, przecież po to tu przyszedłeś – wyjaśnić sprawę miecza w kamieniu.
- Właściwie to chciałem ci tylko przywalić – sprostował Shizuo. Izaya pokręcił głową z pożałowaniem i wyminął rycerza, otwierając drzwi przychodni.  – Jesteś takim niemądrym stworzeniem, Shizuś.
Izaya wszedł do środka, a Shizuo pobiegł za nim, jednak uspokoił się, gdy wszedł do środka poczekalni, w której na dwóch ławkach po obu stronach drzwi siedziało kilka osób, w tym trzy starsze panie. W dwóch susach pokonał schody i zamknął się z Izayą w jego gabinecie. Ludzie w poczekalni oczekiwali na huki i krzyki.
- No, to o co chodzi z tym kamieniem? – zapytał Shizuo kompletnie już zbity z tropu. Izaya usiadł za biurkiem, wygodnie opierając się o oparcie krzesła.
- A o co ma chodzić. Ot stoi sobie, nikomu nie wadzi, a wbity jest w niego miecz, którego nikt nie może wyciągnąć, prosta sprawa, nie wiem nad czym się tu zastanawiać.
- Nie rób ze mnie durnia, powiedz, dlaczego ja nie mogłem go wyciągnąć. To twoja wina, mam rację?  – Shizuo podniósł głos. Za to nienawidził Izayi, zawsze gadał bez ładu i składu, myśląc, że jest mądrzejszy od wszystkich innych.
- Nie robię, sam doskonale sobie z tym radzisz. I wiesz, chciałbym, żeby to była moja wina, jednak tym razem nie mam na nic wpływu – czarownik wzruszył ramionami. – Ach, czyli próbowałeś go wyciągnąć i teraz twoja duma najsilniejszego człowieka została naruszona? Ale co zrobisz, taki ten świat, że raz na wozie raz pod wozem – mówił Izaya, a Shizuo nerwy puściły. Podszedł do Izayi, chwycił go za koszulkę, podnosząc tym samym z krzesła.
- Chcesz w twarz?!
- Dzięki, obejdzie się – odpowiedział brunet i chwycił napastnika za nadgarstek. – Ale postawmy sprawy jasno. Ja ani nie zaczarowałem kamienia, ani nie odebrałem ci siły, o co pewnie mnie posądzasz.
Shizuo prychnął i puścił go. Izaya poprawił ubranie i powiedział:
- A tak swoją drogą TY nie wyciągnąłeś miecza?! Trochę hańba, Shizuś. Może się starzejesz – podpuszczał go Izaya. W sumie to dawno nie miał okazji na wesołą pogawędkę z rycerzem. I może właśnie przez ten dłuższy brak kontaktu zapomniał, gdzie kończy się bezpieczna linia. Shizuo chwycił go i przerzucił przez pokój, a czarownik zakończył swój lot na ścianie, z której osunął się do balii z wodą.
- Hej, nie możesz mnie karać za mówienie prawdy – powiedział, masując tył głowy.
- Ależ to wcale nie za mówienie prawdy – tłumaczył Shizuo.
- To za co?
- Za żywota.
- Łał, brałeś gdzieś lekcje riposty? Pozdrów swojego mistrza  - odgryzał się Izaya, wychodząc przemoczony z balii. – Ale wiesz, przyjdź jutro w południe na plac. Spotkałem twojego ucznia i powiedział mi, że zamierza wyciągnąć miecz – poinformował go.
- Skąd ty znasz mojego ucznia? – zapytał podejrzliwie Shizuo, krzyżując ręce na piersi. – I czemu miałby ci mówić o takich rzeczach.
- Powiedziałbym, że się dogadujemy. W każdym razie przyjdź,  a teraz idź już sobie, mam pacjentów.
- I masz zamiar przyjmować ich w mokrych ciuchach?
- Nie, ale co, mam się przy tobie rozbierać? Wiesz, że za takie upodobania można pójść z dymem, no ale jak to mówią na przypale albo wcale – powiedział Izaya i zaczął rozwiązywać sznurek od spodni.
- O nie, nie, nie, NIE, trzymaj te spodnie na miejscu, już sobie idę – krzyczał spanikowany Shizuo, zasłaniając ręką oczy. Izaya bez spodni to ostatni widok, jaki Shizuo chciałby ujrzeć. – Zbok – pożegnał go blondyn i wyszedł.

Nazajutrz na rynku ponownie zebrał się tłum. Mniejszy niż dnia poprzedniego, ale ciągle tłum. Z tyłu, przy budynku piekarni stał Izaya i obserwował całe zdarzenie. Gdzieś w środku stał Mikado, niepewny kiedy podejść do kamienia. Dziś rano wypił eliksir i przetestował go. Izaya nie kłamał, chłopak rozkruszał kamienie w dłoniach. Tylko co się stanie, gdy wyciągnie miecz. Ludzie chyba oszaleją. Wtedy ktoś położył dłoń na jego ramieniu. Mikado wzdrygnął się i odwrócił głowę. Był to Shizuo.
- Mistrzu…
- Słyszałem, że też chcesz się podjąć próbie. Idź. Nic się nie stanie, jeżeli nie wyciągniesz tego miecza. Tyle osób przecież próbowało, więc ty też możesz. Nawet ja nie podołałem, ale kto wie. Wczoraj dowiedziałem, się że niejaki Artur, mały chłopaczek, taki miecz wyciągnął. W innym królestwie, oczywiście. Więc, kto wie… - powiedział Shizuo, sam dziwiąc się swojej nagłej przemowie. Ale Mikado był w końcu jego uczniem, a jakim nauczycielem byłby rycerz, gdyby chłopaka nie wspierał. Po części też godził się z faktem, że i on nie podołał zadaniu i mała była jego wiara w sukces Mikado, ale skoro czarownik był w to zaplątany to diabli wiedzą, co się stanie.
W końcu Mikado odważył się na swoją próbę. Wyszedł z tłumu z zaciśniętymi pięściami, czuł moc, która płynęła w jego żyłach. Był pewny siebie, jak nigdy. Stanął przy głazie, chwycił rękojeść. Tłum coś krzyczał w jego stronę, ale on nie rozróżniał żadnych słów. Teraz skupiony był tylko na jednym – wyciągnąć miecz. Kątem oka spostrzegł Kidę i Anri, którzy także przyszli kibicować przyjacielowi. Nie widział nigdzie Izayi, ale czuł jego obecność. Był gotowy. Zaparł się nogami o ziemię, napiął mięśnie i pociągnął miecz do góry. Poczuł, jak coś się poruszyło, jakby naprawdę miecz zaczął się ruszać. Po tłumie rozległy się ochy i achy, ale miecz nie ruszył się więcej. Mikado zaprał się nogami o głaz i dalej próbował ciągnąć, jednak na nic się to zdało. Mimo eliksiru, mimo silnej wiary, młody giermek nie zdołał wyciągnąć miecza. Wziął głęboki oddech i wrócił do tłumu. Pocieszał go fakt, że przynajmniej poruszył miecz, co chyba nikomu dotąd się nie zdarzyło. Shizuo poczochrał mu włosy, gdy tamten go mijał. Nie poszedł z nim, gdyż zajęty był rozmyślaniem nad rozwiązaniem tajemnicy kamienia.
Mikado podszedł do piekarni, podświadomie wiedząc, że tam należy szukać lekarza.
- Nie udało się.
- Widziałem. Czyli na nic się tu zdadzą magiczne sztuczki, potrzeba wybrańca – mówił Izaya, bardziej do siebie niż do Mikado.
- Ale nie zabierze mi pan jeszcze duszy, prawda? – zapytał chłopak z trwogą w głosie. Przecież to nie była jego wina, że nie wyciągną miecza. Izaya spojrzał nań i roześmiał się.
- Ach, chłopcze, chłopcze, wiele się jeszcze musisz nauczyć. Nie, nie zabiorę ci duszy, głuptasie. Nie dziś – dodał niskim głosem, pół żartem, pół serio. Mikado przełknął ślinę. – A teraz idź już i korzystaj mądrze ze swojej siły. Gdy zajdzie taka potrzeba sam się po ciebie zgłoszę – powiedział Izaya i dokładnie  w tym samym momencie na rynku rozległ się ryk. Obaj wiedzieli, do kogo należał.
Przebili się przez tłum do pierwszego rzędu. Najznamienitszy rycerz królewskiej armii, Shizuo Heiwajima, wściekle kopał w głaz, przeklinając na niego i krzycząc zdania typu: „czym ty jesteś?!” albo „jak to działa?!” oraz  „ co to za czary!?”, a z każdym kolejnym uderzeniem głaz kruszył się i kruszył, a przez środek przebiegać zaczęła szczelina. W końcu z jednym silniejszym kopnięciem głaz przepołowił się, a miecz z metalicznym hukiem upadł na bruk. Cały rynek ucichł z osłupienia. Mikado i Izaya stali z opadniętymi szczękami. Shizuo dyszał ciężko. Wszyscy zebrani skupili swój wzrok na mieczu, który leżał bezczynnie na ziemi. Wtedy Izaya zaczął się nieopanowanie śmiać, a Shizuo podniósł miecz z ziemi. Ludzie momentalnie zaczęli wiwatować na jego cześć. Shizuo ze zdziwieniem stwierdził, że wyjęcie miecza z kamienia było w sumie łatwiejsze niż myślał, aczkolwiek nieco bolała go noga. Miecz był pięknie wykuty, dwuręczny z czerwonym rubinem na końcu rękojeści. I teraz należał do Shizuo. Jakby nie patrzeć, to właśnie on wyciągnął miecz z kamienia. 
Plan Izayi może nie do końca powiódł się tak, jak sobie to zaplanował, ale miało to też swoje plusy. Zyskał chłopca na posyłki oraz ubawił się jak nigdy dotąd.

Tego dnia miasto po raz kolejny przekonało się, że najsilniejszy człowiek może być tylko jeden oraz że czasem jedynym słusznym rozwiązaniem jest siła. W późniejszych czasach mieszkańcy Ikebukuro przynosili pod rozpołowiony kamień kwiaty dla upamiętnienia owego wielkiego wyczynu.