Dobry wieczór xD Ja, jako stworzenie nocne, jak zwykle nie mogę dodać rozdziału o normalnej porze eh, what is life. W każdym razie, postanowiłam reaktywować Średniowieczną Durararę, bo Pieśń o Rolandzie dodała mi weny twórczej na ciemne wieki xD Pamiętacie ten halloweenowy dodatek o Sabacie czarownic? Tak? To świetnie, możecie traktować to jak prolog. Dla nie wtajemniczonych zostawiam link niżej, są 2 części, więc lepiej czytajcie tamto pierwsze, żeby wiedzieć o co mniej więcej chodzi oraz jak rozplanowałam role dla bohaterów. Więc idźcie najpierw czytać Sabat :) Już, gotowe? Super, w takim razie mogę was zaprosić do rozdziału :D Oprócz tradycyjnych postaci z anime dodałam kilka swoich xD takie info. Ah i nie traktujcie tego jako regularnej serii. Bardziej jak luźne odcinki, które będą się od czasu do czasu pojawiać xD to będzie taka seria one-shotów jednotamatycznych połączonych ze sobą różnymi wątkami :D ps. w środę kończę 17 lat wow xD może dodam coś krótkiego, tak żebyście mieli możliwość złożenia mi życzeń xDDD Dziękuję wszystkim za komentarze i zapraszam do czytania, obyście się po ostatnich smutach na tym pośmiali ^^
Pewnego dnia na głównym placu
Ikebukuro, zaraz obok miejskiej studni, pojawił się głaz. Nikt nie wiedział
skąd wziął się ogromny kamień ani z jakiego powodu, jednak wszyscy wiedzieli,
że połyskujący miecz, brutalnie wbity w owy głaz, był nie do wyciągnięcia.
Wyciągnąć próbowali go najśmielsi
mieszkańcy, najsilniejsi rycerze i mieszczanie, bez skutku. Miecz ani drgnął.
Czcigodny król ogłosił, iż ten, który wyciągnie miecz z kamienia otrzyma tytuł
szlachecki oraz ziemię, więc śmiałków ciągle przybywało, niestety wszyscy
opuszczali plac z pustymi rękoma.
I wtedy, około południa, pojawił
się tam młody chłopak, królewski stajenny. Był niewysoki, wątłej budowy i z
dziarskim uśmiechem na ustach. Gdy szedł przez plac w stronę głazu, szeptali za
nim, że dzieciak, że słaby, że tylko się poniży. Za blondynem biegła dwójka
jego rówieśników – chłopak, giermek najznamienitszego rycerza królewskiego
wojska oraz dziewczyna – pomocnica kucharek królewskiej kuchni. Biegli za nim, niezdolni by go złapać i
krzyczeli:
- Kida nie! Stój!
- Kida zaczekaj na nas!
Jednak Kida nie miał zamiaru zatrzymywać się dopóki nie
dobiegł do olbrzymiego głazu. Anri i Mikado stanęli przed tłumem. Blondyn
odetchnął głęboko, chwycił za miecz oboma rękami, napiął mięśnie i… miecz ani
drgnął. Kida spróbował ciągnąć za rękojeść raz jeszcze, ale nic z tego. Miecz
pozostał nienaruszony. Ludzie wokół zaczęli wołać by sobie poszedł, że to nie
dla dzieci, a jakiś mężczyzna, który trzymał już pod pachą Anri i Mikado,
chwycił także Kidę i wyciągnął ich z głównego placu.
- Idźcie się bawić dzieciaki gdzie indziej – powiedział
grubym, niskim głosem i wrócił na plac. Grupka wstała z ziemi i otrzepała
ubrania.
- Drgnął – powiedział dumnie Kida, patrząc w stronę tłumu.
Anri i Mikado spojrzeli po sobie i roześmiali się.
- Tak, tak siłaczu, z pewnością go poluzowałeś – śmiał się
giermek.
- Ale poważnie mówię! – upierał się Kida, starając się
wyglądać poważnie.
- Ale czy ktoś twierdzi, że kłamiesz? – spytała dziewczyna,
także chichocząc. Przyjaciele ruszyli drogą w stronę podzamcza,
rozprawiając na temat miecza i zastanawiając się, czy jest w mieście ktoś, kto
go wyciągnie. Mikado pomyślał nawet o swoim mistrzu, Shizuo Heiwajimie, ale
potem pacnął się w czoło, bo przecież Shizuo nigdy nie lubił takich zabaw. Był
poważnym i silnym człowiekiem, i nikomu nie musiał tego udowadniać.
Tymczasem poważny i silny
człowiek stał bez ruchu i wpatrywał się w dalekie pola i lasy. Stał tak
spokojnie, że pomarańczowy motyl, przelatujący sobie nad łąką, postanowił
zrobić sobie przystanek na jego głowie. Shizuo nie myślał o niczym, uwolnił
umysł od wszelkich kwestii, które mogłyby go męczyć i z błogą przyjemnością
podziwiał zielony krajobraz królestwa. Aura spokoju została jednak
niespodziewana rozbita przez jego dowódcę.
- Heiwajima, co to ma znaczyć! –
krzyknął do niego Dwain. Był dobrze zbudowanym mężczyzną o szerokich barkach i
z blizną na policzku. Dowodził oddziałem Shizuo oraz prowadził codzienne
ćwiczenia. – Znów odpłynąłeś?
- Przepraszam, już wracam do
ćwiczeń – powiedział Shizuo, pewniej chwytając miecz. Dwain spojrzał na niego,
widać było, że Shizuo myślami jest zupełnie gdzie indziej.
- Coś cię dręczy? – zapytał.
- Nic specjalnego. Może to przez
nadchodzące lato, ale mam wrażenie, że coś złego wisi w powietrzu – odpowiedział
blondyn, dziwnie myśląc nagle o Izayi. Dwain westchnął i położył mu dłoń na
ramieniu.
- Jako rycerze na służbie naszego
wspaniałego króla zawsze powinniśmy być czujni , ale bądź spokojny, w
najbliższym czasie nic nam nie grozi – powiedział pewnie. – Wracaj do ćwiczeń,
a potem idź na miasto się rozerwać. I zdejmij tego motyla z głowy, jesteś
mężczyzną na miłość boską, a nie jakąś księżniczką – dodał i wrócił do reszty
oddziału. Shizuo nie zrozumiał za bardzo
ostatniego zdania, ale za moment pomarańczowy motyl przeciął linię jego wzroku
i pofrunął dalej, w stronę łąki, i Shizuo z niewiadomych powodów przez chwilę
zazdrościł mu tego beztroskiego lotu.
- Izaya, stało się coś
strasznego...! – krzyczał Kishitani z impetem otwierając drzwi do gabinetu
czarownika, który był właśnie… nieco zajęty. – O nie, nie będziesz znów gotował
eliksirów w naszym domu, nie godzę się na to – dodał od razu, gdy zobaczył, że
Izaya miesza coś nad prowizorycznie kontrolowanym palnikiem na wyłożonej
kamieniem ladzie koło półek zamkniętych na kłódkę. Albo raczej półek, które
zazwyczaj są zamknięte na kłódkę, ponieważ teraz były otwarte na oścież,
prezentując arsenał kolorowych płynów, sakw, najróżniejszych pergaminów i
suszonego zielska.
- Już kończę – powiedział Izaya,
dosypując do małego kociołka szczyptę burego proszku. Shinra nie wiedział,
jakie rzeczy czarownik przetrzymuje w swoich szafkach, szczerze mówiąc nigdy
się tym nie interesował i nie zamierzał. Fakt, że mieszkał pod jednym dachem z
praktykantem magii wszelakiej nie był dla niego specjalnie przejmujący, jednak
gdy miesiąc temu ich kuchnia omal nie poszła z dymem przez przyrządzanie
dziwnych mikstur, Shinra zakazał używania ognia w domu.
- Wiesz, jak to było ostatnio:
Już kończę, jeszcze tylko jedna żaba, jeszcze pomieszam dwa razy – lekarz
parodiował głos Izayi – i co? I co? Do dzisiaj mamy sadzę na suficie, nie
mówiąc już o tym, że każdy „wypadek przy pracy” – dodał, robiąc w powietrzu
cudzysłów – zwraca na nas uwagę strażników. A jak ciebie złapią, to i mnie
dopadną. I co się wtedy stanie z moją Celty?! Moją wspaniałą, jedyną,
najukochańszą Celty…
- Jeżeli potrafi żyć bez głowy to
i bez ciebie da sobie radę – powiedział nieczule Izaya, gasząc płomień wodą.
- Jesteś wredny, wiesz – burknął
Shinra.
- Taka moja dola jako czarnego
charakteru w naszej pięknej bajce – odpowiedział, przelewając eliksir do trzech
niedużych fiolek i zatykając każdą z nich korkiem. – A tak w ogóle to co
chciałeś? – przypomniał sobie brunet.
- Hmmm… ach, tak! Celty, grozi jej
niebezpieczeństwo! – wykrzyknął, wyjmując z kieszeni fartucha pognieciony
pergamin. Izaya wziął świstek do ręki i przeczytał na głos:
- Poszukiwana Pani Celtycka za głoszenie herezji i praktyki czarnej
magii. Żywa lub martwa postawiona będzie przed sądem… bla bla bla … spalenie czarownicy. – Westchnął. –
Shinra, ile to już takich listów czytaliśmy w tym roku?
- Nie wiem, z trzy?
- Czy któryś z nich kiedykolwiek
coś dał?
- Nie… Ale to nie oznacza, że ten
akurat nie zadziała!
Izaya westchnął po raz drugi, niezbyt
rad, że znów musi przechodzić przez to samo. Nie lubił monotonii zdarzeń, ale
mieszkając z zakochanym doktorem musiał ją znosić od czasu do czasu.
- Celty jest dullahanem. To
przyswoiłeś, prawda? Nie można jej zabić ani złapać. Jest czymś…
- Ekhem!?
- … Kimś, o kim kościół nie ma żadnego pojęcia. Mogą pisać o tej swojej herezji i palić kolejnych ludzi, w końcu
co to za miesiąc bez chociaż jednej egzekucji – wyjaśniał czarownik, a lekarz
przytakiwał. – Ale nigdy jej nie dościgną, jest istotą mityczną, dla niektórych
nawet uosobieniem diabła, więc możesz z łaski swojej przestać robić raban za
każdym razem, gdy wysyłany jest po nią list gończy?
- Postaram się… Swoją drogą to
całkiem dużo o niej wiesz, a chyba raz się widzieliście – spytał podejrzliwie
Shinra.
- Wiesz, siedzę w czarnej magii
już jakiś czas, wiem jak różne rzeczy działają.
- Tak, ale – zmierzył go
wzrokiem. – Będę cię obserwować. A tak właściwie to co takiego było warte
ryzyka zapalenia się domu? – Shinra zapytał, spuszczając wzrok na fiolkę zielonego
płynu, którą Izaya trzymał w dłoni.
- Kojarzysz może ten miecz w kamieniu, którego nikt nie może wyciągnąć? – zapytał, a Shinra kiwnął głową. –
Widzisz, postanowiłem go wyciągnąć. Jednak, zanim zaczniesz się śmiać, ja
doskonale jestem świadom moich fizycznych predyspozycji. Ale, ten specyfik może
pomóc. Mówiąc najprościej jak to możliwe, sporządziłem eliksir na siłę –
wyjaśnił dumnie Izaya unosząc fiolkę.
- Aha… myślałem, że nie
interesują cię takie plebejskie sprawy jak ziemia albo tytuł – zdziwił się
Shinra.
- Bo właściwie to mnie nie
interesują. Chcę po prostu wkurzyć Shizuo – sprostował swoje zamiary Izaya, a
lekarz pokręcił głową. – Co prawda nie jestem do końca pewien, czy działa, ale
cóż… żyjesz tylko trzydzieści lat, nie? Mimo wszystko byłoby źle, gdyby wpadł w
niepowołane ręce…
Zapadła chwila ciszy, pełna
dziwnie gęstej atmosfery, kiedy Shinra zastanawiał się, czy to Izaya nie jest
właśnie tymi „niepowołanymi rękami”, a
brunet oglądał swój wytwór pod światłem słońca wpadającego przez otwarte okno.
Nagle ktoś szarpnął za klamkę i zamaszyście otworzył drzwi. Zaskoczony i
uderzony drzwiami Shinra skoczył do przodu, wpadając na Izayę, który potykając
się o mały taboret upadł z hukiem na ziemię, upuszczając przy tym fiolkę, która
w niefortunnym zbiegu wydarzeń, wypadła przez okno. Dwaj lekarze mogli przez
ułamek sekundy oglądać szklaną buteleczkę pełną zielonego płynu znikającą za oknem.
- Ups, przepraszam, jaka ja nie
wychowana, powinnam była zapukać – zachichotała kobieta, która wcześniej
otworzyła drzwi, uruchamiając domino. Lekarze spojrzeli po sobie. Na ladzie
stał kociołek, z półek wysypywały się pergaminy, oni dwaj leżeli na ziemi, a
ich pacjentka stała wpatrzona w nich z uśmiechem zakłopotania. Shinra szybko
wstał, odwrócił jej uwagę od bałaganu panującego w gabinecie i zaprowadził na
dół. Izaya także wstał i od razu rzucił się do okna, szukając wzrokiem
połyskującej fiolki. Na szczęście, a może i nieszczęście, nie rozbiła się, ale
leżała na workach mąki. Zaraz pod jego oknem znajdował się mały targ, co
zwiększało ryzyko tego, że ktoś fiolkę po prostu zabierze.
Izaya nie mógł dłużej zwlekać. Szybko
pozamykał otwarte szafki, pochował pozostałe fiolki i wrzucił kocioł do balii z
wodą. Zbiegając po schodach nie chwycił nawet płaszcza wiszącego na poręczy. Wyminął pewnego pana,
kolejnego pacjenta, któremu w biegu powiedział uprzejme „dzień dobry” i wpadł
na ulicę. Dobiegł do worków z mąką, ale… fiolki nigdzie nie było. Szukał obok worków, pod stolikiem straganu,
nic. Żadnego śladu fiolki. Rozejrzał się po ludziach wokół, szybko mierząc
wzrokiem ich ręce, czy może ktoś nie trzyma szklanego słoiczka z zieloną,
połyskującą substancją. Wtedy dostrzegł, jak jakiś chłopak podnosi zieloną
buteleczkę pod słońce i przygląda się z ciekawością jej zawartości. Patrzy
jeszcze chwilę, obraca fiolkę i… chowa do kieszeni.
Z jednej strony fiolka została
znaleziona, ale z drugiej – zabrał ją jakiś chłopaczek, który wydawał się Izayi
dziwnie znajomy. Zwinnie manewrując między beczkami i klatkami z kurami, Izaya
podążył za młodzieńcem, mając nadzieję na znalezienie ustronnego miejsca i
wtedy poproszenie go o oddanie fiolki. Liczył, że obejdzie się bez użycia czarów.
Mikado, Kida i Anri rozdzielili
się przy fontannie. Stajenny i dziewczyna wrócili do zamku, a młody giermek
udał się na targ, poproszony przez swojego mistrza o zakupienie paru rzeczy.
Gdy wracał, zatrzymał się przy stoisku z bronią. Na czerwonym płótnie wyłożone
były trzy miecze. Ogromne, pomyślał Mikado, ale pomyślał też, że niedługo
przyjdzie mu takimi cudownymi mieczami walczyć i nie wiedział, czy to radość
pojawiła się w jego sercu, czy raczej przerażenie. Wtedy dostrzegł kątem oka
mały błysk, jakby coś spadło z nieba. Zaciekawiony podszedł do miejsca
prawdopodobnego upadku owej rzeczy. Na workach mąki leżała mała buteleczka
wypełniona zielonym płynem.
Mikado nieco niepewnie podniósł
tą niesamowitą rzecz, przyjrzał się jej i popatrzył po oknach stojących po obu
stronach drogi, na której znajdował się targ, budynków. Nie wiedział jednak skąd
buteleczka się wzięła ani też co zawierała. Postanowił zabrać ją ze sobą i
zastanowić się nad tym w swojej izbie. Targ był naprawdę głośnym i tłocznym
miejscem, a poza tym Shizuo czekał na pakunki. Nieświadomy niczego Mikado nawet
nie podejrzewał, że ten jeden nieprzemyślany czyn zmieni jego los, ani że ten
człowiek w lnianym fartuchu, który podążał za nim aż do podzamcza, otworzy
przed nim zupełnie nowy świat. Świat, z którego nie będzie umiał zrezygnować,
jednocześnie będąc świadomym jego osobliwego, może złego, charakteru.
- Hej, Shizuo – zawołał Miike,
podbiegając do blondyna, który właśnie kierował się w stronę zachodniej
bramy. – Idziesz do miasta?
- Ta, Dwain twierdzi, że
powinienem się rozerwać, więc chyba wstąpię do karczmy czy coś – powiedział.
- Och, to pójdę z tobą, jeśli nie
masz nic przeciwko – zaproponował Miike, dorównując kroku koledze.
- Wszystko jedno.
Miike, niewysoki mężczyzna z
krótkimi włosami i śmiesznym, małym wąsem, spojrzał na Shizuo. Widać było, że
to nie był jego dzień. Od początku ćwiczeń był rozkojarzony, a jego
odpowiedzi dość lakoniczne i Miike zastanawiał się, co tym razem chodziło blondynowi po głowie.
Gdy doszli do głównego rynku
spotkali się z nadzwyczajnym tłumem i głośną atmosferą. Dwaj rycerze ze
zdziwieniem obserwowali jak tłum ludzi stoi kołem wokół placu, na którego
środku pojedyncze osoby usiłują wyciągnąć coś z wielkiego głazu. Ludzie
podchodzili, siłowali się i odchodzili, ustępując miejsca kolejnym ochotnikom,
których nie ubywało. Teraz każdy, czy mały czy duży, próbował swoich sił w
walce z utkwionym w kamieniu mieczem.
- Przepraszam pana, co tu się
dzieje? – zapytał Shizuo pewnego zgarbionego staruszka, który z boku przyglądał
się zamieszaniu.
- Kamulec taki któryś postawił z
mieczem utkwionym i myślo głupcy, iż go wyciągno na siłę – odpowiedział starzec
chrapliwym głosem. – Odkąd żem tu rano
przyszedł to żodyn jeszcze miecza ni ruszył. Żodyn. Ażem słyszoł kiedyś, że w
jakimś królestwie już śmiałek się pojawił co miecz wyciągnął i chwałą się okrył
i całą familię swoją. Artur się nazywoł… - opowiadał.
- To niezły osiłek musiał być z
tego Artura – zadziwił się Miike.
- Otóż nie, młodzieńcze. Chude to
było i małe, a jak miecza dobył, to się najsilniejsi w mieście nadziwić nie
mogli.
Shizuo i Miike popatrzyli po
sobie równie zdziwieni, ale szybko pomyśleli, że to pewnie jakieś dziadkowe
legendy. Podeszli bliżej środka, przepychając się przez zebrany tłum, dla
którego próby wyciągnięcia miecza zamieniły się w festiwal siły. Kibicowano już
wszystkim śmiałkom, a dla okolicznych małych sklepików i przedsiębiorstw biznes
się kręcił. Gdy dwaj rycerze dostali się do pierwszego rzędu, ktoś z zebranych
rozpoznał blondyna i krzyknął:
- To Shizuo!
I wtedy się zaczęło. Oczywistym
było, że nadludzko silny rycerz znany był w całym mieście albo przynajmniej
większość słyszała o nim i jego znakomitych wyczynach. Shizuo mimo woli został
wepchnięty na środek. Ludzie wokół zachęcali go okrzykami do wyciągnięcia
miecza, licząc, że najsilniejszy człowiek w mieście da sobie radę. Bo jeżeli
Shizuo się nie uda, będzie to oznaczało, że nikt nie jest w stanie tego
dokonać. Bo co, jeśli Shizuo wcale nie jest taki silny? Skoro nie podoła temu
zadaniu to może wcale nie posiada tak wielkiej siły? Po tłumie zebranych
krążyły takie i podobne pytania i wątpliwości, ale nie brakowało też kibiców,
gorąco wspierających rycerza.
Shizuo rozumiejąc, że chyba nie
ma wyboru jak tylko spróbować wyciągnąć miecz, podszedł do głazu, spojrzał na
Miike, który trzymał kciuki, i chwycił rękojeść. Mocno zaparł się nogami o
ziemię, napiął mięśnie, ludzie wokół wstrzymali oddech. Miecz nie drgnął.
Potężna siła Shizuo nie robiła wrażenia na kawałku żelaza. Shizuo zdziwiony
spróbował raz jeszcze, nawet mocniej, nieco irytując się, że rzeczy przybrały
nieoczekiwany obrót. W kamieniu, którym wyłożony był plac zostawił dziury, gdy
wbił się stopami w ziemię, ale nie miał pojęcia, czy miecz się chociaż
poruszył. Shizuo Heiwajima, najsilniejszy człowiek Ikebukuro i najznamienitszy
rycerz królewskiej armii nie zdołał wyciągnąć miecza wbitego w głaz. Blondyn odszedł
dwa kroki w tył i przyjrzał się kamiennej bryle, głęboko nad czymś myśląc. Tak
zamyślony odszedł z placu, ludzie zrobili mu przejście, ciągle zdziwieni, że mu
się nie udało. Miike z opadniętą szczęką patrzył to na głaz to na oddalającego się
Shizuo, a gdy się otrząsnął, pobiegł za rycerzem.
- Shizuo! Czekaj! – wołał, a gdy
go w końcu dogonił, powiedział: - Jak to możliwe?! Przecież jeszcze tydzień
temu przenosiłeś kamienie do katapult. Sam!
- Właśnie się nad tym zastanawiam…
Ale czy to znaczy, że nie jestem wystarczająco silny… czy może straciłem swoją
siłę? – myślał Shizuo na głos.
- A co jeśli… - Miike zniżył
głos. – Co jeśli to sprawka czarnej magii? Co jeśli ten kamień jest przeklęty
przez złe czary? – pytał. Wtedy Shizuo przystanął, jakby właśnie coś zrozumiał.
Gdy jego towarzysz wspomniał o czarnej magii, rycerz od razu przypomniał sobie
o Izayi, który przecież specjalizował się w czarach. Do dziś zostały mu blizny po
incydencie na górze Warbor w dniu sabatu.
- Wiesz, idź do karczmy sam,
przypomniało mi się, że muszę coś załatwić. Dołączę do ciebie niedługo –
powiedział Shizuo i nie czekając na
odpowiedź, ruszył biegiem do przodu i zniknął w kolejnej uliczce. Miike stał
skołowany, ale potem westchnął i skierował się do karczmy. Shizuo od zawsze
stanowił dla niego zagadkę.
- Hej, ty! – krzyknął Izaya, gdy
znalazł się z Mikado w mniej uczęszczanej uliczce miasta, prowadzącej do
podzamcza. Giermek odwrócił się i ujrzał niewysokiego mężczyznę. Miał czarne
włosy, przenikliwe spojrzenie i nosił lniany fartuch, co wskazywało na bycie
lekarzem.
- Tak? – powiedział niepewnie.
- Czy przypadkiem nie podniosłeś
dziś na targu buteleczki z zielonym płynem? – zapytał bezpośrednio Izaya.
Mikado spojrzał na nieznajomego, dziwiąc się, skąd ten mężczyzna o tym wie. A
może to właściciel tamtego straganu z mąką, z którego chłopak bezmyślnie zabrał
fiolkę. O nie, teraz zostanie posądzony o kradzież i utną mu dłoń, myślał
przerażony. Jednak wtedy pomyślał, że przecież młynarz albo kupiec nie nosiłby
takiego porządnego fartucha, jaki zwykli nosić lekarze.
- Może podniosłem, może nie… A kim
pan jest? – spytał, starając się wybadać zaistniałą sytuację.
Izaya nie spodziewał się, że ten
mizerny chłopaczyna będzie stawiał opór. Nie mógł też pozbyć się wrażenia, że
już go kiedyś widział, ale nie potrafił skojarzyć. Czarownik nie chciał
tracić czasu, bo wiedział, że im dłużej rozmawiał z chłopakiem tym bardziej
podejrzanym się dla niego stawał, więc postanowił wyjaśnić rzeczy szybko i mało
skomplikowanie.
- Racja, gdzie się podziały moje
maniery – poprawił się. -Nazywam się Izaya Orihara, jestem lekarzem i tak się
składa że mój gabinet znajduje się tuż nad małym targiem. Widzisz,
przygotowywałem dzisiaj pewne lekarstwo i mała fiolka, którą nierozsądnie
postawiłem na parapecie, wypadła przez okno i najprawdopodobniej ją znalazłeś. –
mówił Izaya, oczywiście zmyślając całą historię, bo jakim głupim posunięciem
byłoby powiedzenie prawdy jakiemuś dziecku. – Jest pacjent, który czeka na to
lekarstwo, więc byłbym rad, gdybyś mi je oddał i obaj zapomnimy o zaistniałej
sytuacji – powiedział, uśmiechając się, może nieco sztucznie, i wyciągając dłoń
w stronę chłopaka.
Mikado zastanowił się chwilę,
wyjął z kieszeni małą buteleczkę i przyjrzał się jej raz jeszcze. Płyn co
chwila pobłyskiwał, tak jak iskry wyskakują z ogniska, tak małe błyski uwalniał
się w środku fiolki. Chłopak podniósł
wzrok na Izayę, zaczynając wątpić, czy to w rzeczywistości jest lekarstwo.
Wtedy, gdy młodzian podniósł
wzrok, Izaya przypomniał sobie, kto to jest i skąd go zna, i momentalnie
genialny plan pojawił się w jego głowie. Był o wiele lepszy niż ten, by samemu
wyjąć miecz i upokorzyć Shizuo. Przecież jeszcze ciekawiej będzie, gdy uczeń
przerośnie mistrza! Izaya nie zdążył powstrzymać chytrego uśmiechu, który
wstąpił na jego lico. Podszedł do Mikado, objął go ramieniem i pociągnął do
przodu, wolnym krokiem w stronę podzamcza.
- Jesteś Mikado, prawda? –
zapytał, ale nie czekał na odpowiedź skołowanego chłopaka i kontynuował swój
wywód. – Pobierasz nauki u znamienitego rycerza Heiwajimy Shizuo, nieprawdaż?
To musi być niesamowite uczyć się do kogoś tak wspaniałego. Na pewno nabierasz
wielu ważnych umiejętności, by kiedyś także stanąć na polu bitwy – mówił Izaya,
znakomicie udając zachwyt. Doskonale wiedział, że giermek Shizuo radził sobie
jako tako oraz, że do najpewniejszych ludzi to on nie należał. Czarownik
słyszał, że uczył się wolniej niż jego rówieśnicy. Dziwił się, że Shizuo
postanowił szkolić takie słabe ogniwo.
Mikado poczuł strach, gdy okazało
się, że nieznajomy wie o nim tyle rzeczy, a przecież nie było on żadną sławą,
by ludzie o nim rozmawiali. Nie przypomniał sobie też, aby kiedykolwiek
korzystał z usług tego lekarza. Ale nie wiedzieć czemu poczuł, że temu
nieznajomemu mógłby powiedzieć, że jest zupełnie inaczej niż tamten zakładał.
Nim jednak zdążył otworzyć usta, Izaya wypowiedział się za niego.
- Nie musisz nic mówić, ja wiem
jak jest. Wieczna presja, treningi bez efektów, poczucie niższości. Ale wiesz,
zauważenie swoich słabości to już połowa drogi do sukcesu. Musisz je po prostu zwalczyć.
- Nawet gdybym chciał, to brakuje
mi siły. Nigdy nie będę taki, jak sir Shizuo. Jestem tchórzem. Nawet nie wiem,
dlaczego zostałem giermkiem, ja się przecież zupełnie do tego nie nadaję –
powiedział nagle Mikado, dziwiąc się samemu sobie za tą szczerość. Nigdy nie
mówił o swoich uczuciach głośno, ale obecność nieznajomego otworzyła go. Zdał
sobie sprawę ze swojej własnej słabości. Pomyślał nawet, że Kida o wiele
bardziej nadawał się na rycerza. Był odważny, nie bał się robić rzeczy, których
pragnął. Chociażby dzisiaj. Pobiegł i próbował wyciągnąć miecz, i odszedł z
podniesioną głową mimo porażki. A do tego potrafił rozmawiać z kobietami. Miał
wszystkie cechy, których Mikado brakowało. Jednak to on dostał sposobność
zostania rycerzem i nie zamierzał jej zaprzepaścić.
- A gdybym ci powiedział, że
istnieje możliwość zyskania niesamowitej siły przy niewielkim nakładzie pracy? –
powiedział sugestywnie Izaya. Mikado przystanął. Kim był ten mężczyzna i czego
on chciał!? Czy aby na pewno był tylko lekarzem? Czy aby na pewno trafił na
Mikado przypadkiem? Nie, to nie mógł być
przypadek- pomyślał chłopak. Takie rzeczy się nie zdarzają. Czy to los się
do niego uśmiechnął, czy może właśnie podkłada mu nogę? Mikado nie wiedział.
Wiedział natomiast, że cokolwiek się
teraz wydarzy, on chce wiedzieć co to takiego.
- Jaki sposób? – zapytał ostrożnie,
jakby do niechcenia. W rzeczywistości był bardzo ciekaw, ale nie chciał pokazać
Izayi zbytniego zainteresowania tematem. Szkoda, że Izaya czytał z niego jak z
otwartej księgi. Połknął haczyk –
pomyślał czarownik i kontynuował.
- Widzisz, z lekami jest tak, że
każdy ma swoje właściwości. Mogę leczyć ból głowy, kości, brzucha… odpowiednia
kombinacja ziół i… innych składników potrafi zdziałać cuda i potwierdzą to
wszyscy moi pacjenci. Ale co jeśli bym ci powiedział, że odpowiedni dobór ziół
sprawi, iż staniesz się silny? Tak silny, że mógłbyś drzewa przewracać jednym
kopnięciem, a gdybyś puścił kaczkę kamieniem, to przeleciałby on na drugi
koniec morza, przecinając po drodze wszystkie fale? – opowiadał Izaya, a Mikado
z niedowierzeniem słuchał tej fascynującej opowieści. Szybko zdał sobie
sprawę, że osoba, z którą rozmawiał, nie
była zwyczajnym lekarzem. Czuł, że kryło się w nim coś innego, nieopisanego,
tajemniczego, jakby przybył z innego świata. Mikado bał się tego świata, mógł
niemal poczuć tą piekielną aurę, która zaczęła pochłaniać i jego. Ten świat
fascynował go, ale jednocześnie przerażał. Dokładnie tak samo, jak widok
tamtego miecza na straganie. Mikado chciał być rycerzem, chciał walczyć dla
króla, pokonywać wrogie wojska. A do tego potrzebował siły. Siły, którą mógł
dać mu ten człowiek w lnianym fartuchu, który teraz się do niego uśmiechał.
Młody giermek wiedział, że za tym uśmiechem wcale nie kryła się życzliwość, a
raczej diabeł, który próbował przeciągnąć go na swoją stronę.
- Pan nie jest zwykłym lekarzem –
powiedział Mikado.
- Masz rację. Widzisz, nic na tym
świecie nie jest takie, jakie nam się wydaje. Więc zawrzyj ze mną układ, by móc
dostrzec i zrobić więcej niż zwykli
ludzie, by czuć rzeczywistość w sposób, jaki nikomu innemu nie jest dane. Oddaj
mi swoją duszę i przejdź na moją stronę mocy – zaproponował Izaya. Wiedział,
że już go miał. Chłopak był słaby, zagubiony, a to właśnie takich najłatwiej
przekonać do swoich racji. Nie musiał się kryć, był pewien, że Mikado już
go nie wyda. Giermek był jak zahipnotyzowany. Nowy, niebanalny świat był tuż na
wyciągnięcie ręki. To był moment, w którym z bohatera drugoplanowego stawał się
główną postacią.
Mikado to czuł. Czuł, jak dziwna
aura zawładnęła jego umysłem. Rozumiał, że wszystkie jego niedoskonałości mogą
zostać wymazane. Coś było w oczach tego nieznajomego, co upewniało go w
prawdziwości tej oferty. Siła, której zawsze potrzebował, fascynujący świat, do
którego zawsze chciał się udać - wystarczyło tylko po to sięgnąć. Mikado
patrzył, jak w rękach Izayi znikąd pojawia się pergamin i gęsie pióro, i teraz
naprawdę wiedział, że lekarz nie jest tylko człowiekiem. I gdy normalny
mieszczanin zaraz wezwałby straż, a kościół osądziłby Izayę za herezję i
satanizm, on wyciągnął dłoń, chwycił pióro i podpisał się na pergaminie, który
Izaya zwinął i włożył do kieszeni.
Wtedy dziwne omamienie zniknęło,
a Mikado wrócił do pełnej świadomości. Było za późno, by zmienić zdanie.
Chłopak był niemal zupełnie pewny, że zawarł kontrakt z diabłem, i że jeśli
ktokolwiek się o tym dowie, będzie stracony. Co on zrobił, co on najlepszego
zrobił! Biada temu grzesznikowi – rozległo się w jego głowie. Izaya przemówił:
- Formalności mamy z głowy, więc
przejdźmy do rzeczy. Ten lek, a właściwie eliksir, weź go, jest twój. On doda
ci siły, o którą prosisz. Tylko jak wiesz każdy kontrakt działa w dwie strony.
Ja daję ci siłę, a ty, mówiąc najprościej, pracujesz dla mnie. Ale spokojnie,
nie jestem okrutnikiem i nie zamierzam cię wykorzystywać. Póki co musisz tylko
wyciągnąć miecz z kamienia i mi go przynieść. Podpisałeś kontrakt na swoją
duszę, więc ja bym się tam nie próbował migać od zadań. Wyciągniesz go jutro w
południe, będę tam czekał.
Po tych słowach Izaya odwrócił się
i odszedł w stronę miasta. Całe to odgrywanie złego charakteru strasznie go
zmęczyło, ale chyba był dość wiarygodny. Teraz zostało mu tylko czekać na zaskoczoną minę Shizuo, gdy okaże się, że jego słaby uczeń wyciągnął
miecz z kamienia. Swoją drogą ciekawe czy
dostojny rycerz też spróbował swoich sił na rynku – zastanowił się Izaya.
Myśl, że jego ulubiony wróg zostanie jutro upokorzony dodała mu tyle radości,
że do domu wrócił skocznym krokiem. Mikado natomiast patrzył chwilę, jak lekarz
odchodzi i także udał się w swoją
stronę, analizując co się właśnie stało z jego życiem.
- Iiiizaaayaaa – pod domem Shinry
i Izayi rozległ się znajomy krzyk. Shizuo stał przed przychodnią i wołał
czarownika, nie chcąc wchodzić do środka.
- Och, Shizuś, co za
niespodzianka, akurat ciebie się tu nie spodziewałem – powiedział szczerze
zdziwiony Izaya, który właśnie doszedł do domu. – Przepisać jakiś syropek? Na
gardło może – zaśmiał się.
- TY – warknął blondyn,
podchodząc bliżej Izayi. – Nie chcę żadnych twoich przeklętych miksturek,
parszywa pchło. To twoja sprawka, co?
- Co złego to nie ja – czarownik
podniósł ręce w obronnym geście.
- Ten kamień na środku placu. To
twoja sprawka, mam rację? Zakląłeś go, aby mnie upokorzyć?!
Izaya spojrzał na niego zbity z
tropu, po czym wybuchł śmiechem. Kilka osób, które akurat przechodziły obok
zwróciły na nich uwagę.
- Shizuś, Shizuś - zaczął, ocierając łzę. – Może wejdziesz,
co? Pogadamy sobie na spokojnie, a nie tak na ulicy.
- Nigdzie z tobą nie idę.
- Idziesz, przecież po to tu przyszedłeś
– wyjaśnić sprawę miecza w kamieniu.
- Właściwie to chciałem ci tylko
przywalić – sprostował Shizuo. Izaya pokręcił głową z pożałowaniem i wyminął
rycerza, otwierając drzwi przychodni. –
Jesteś takim niemądrym stworzeniem, Shizuś.
Izaya wszedł do środka, a Shizuo
pobiegł za nim, jednak uspokoił się, gdy wszedł do środka poczekalni, w której
na dwóch ławkach po obu stronach drzwi siedziało kilka osób, w tym trzy starsze
panie. W dwóch susach pokonał schody i zamknął się z Izayą w jego gabinecie.
Ludzie w poczekalni oczekiwali na huki i krzyki.
- No, to o co chodzi z tym
kamieniem? – zapytał Shizuo kompletnie już zbity z tropu. Izaya usiadł za
biurkiem, wygodnie opierając się o oparcie krzesła.
- A o co ma chodzić. Ot stoi
sobie, nikomu nie wadzi, a wbity jest w niego miecz, którego nikt nie może
wyciągnąć, prosta sprawa, nie wiem nad czym się tu zastanawiać.
- Nie rób ze mnie durnia,
powiedz, dlaczego ja nie mogłem go wyciągnąć. To twoja wina, mam rację? – Shizuo podniósł głos. Za to nienawidził
Izayi, zawsze gadał bez ładu i składu, myśląc, że jest mądrzejszy od wszystkich
innych.
- Nie robię, sam doskonale sobie
z tym radzisz. I wiesz, chciałbym, żeby to była moja wina, jednak tym razem nie
mam na nic wpływu – czarownik wzruszył ramionami. – Ach, czyli próbowałeś go wyciągnąć
i teraz twoja duma najsilniejszego człowieka została naruszona? Ale co zrobisz,
taki ten świat, że raz na wozie raz pod wozem – mówił Izaya, a Shizuo nerwy
puściły. Podszedł do Izayi, chwycił go za koszulkę, podnosząc tym samym z
krzesła.
- Chcesz w twarz?!
- Dzięki, obejdzie się –
odpowiedział brunet i chwycił napastnika za nadgarstek. – Ale postawmy sprawy
jasno. Ja ani nie zaczarowałem kamienia, ani nie odebrałem ci siły, o co pewnie
mnie posądzasz.
Shizuo prychnął i puścił go.
Izaya poprawił ubranie i powiedział:
- A tak swoją drogą TY nie
wyciągnąłeś miecza?! Trochę hańba, Shizuś. Może się starzejesz – podpuszczał go
Izaya. W sumie to dawno nie miał okazji na wesołą pogawędkę z rycerzem. I może
właśnie przez ten dłuższy brak kontaktu zapomniał, gdzie kończy się bezpieczna
linia. Shizuo chwycił go i przerzucił przez pokój, a czarownik zakończył swój
lot na ścianie, z której osunął się do balii z wodą.
- Hej, nie możesz mnie karać za
mówienie prawdy – powiedział, masując tył głowy.
- Ależ to wcale nie za mówienie
prawdy – tłumaczył Shizuo.
- To za co?
- Za żywota.
- Łał, brałeś gdzieś lekcje
riposty? Pozdrów swojego mistrza - odgryzał
się Izaya, wychodząc przemoczony z balii. – Ale wiesz, przyjdź jutro w południe
na plac. Spotkałem twojego ucznia i powiedział mi, że zamierza wyciągnąć miecz –
poinformował go.
- Skąd ty znasz mojego ucznia? –
zapytał podejrzliwie Shizuo, krzyżując ręce na piersi. – I czemu miałby ci
mówić o takich rzeczach.
- Powiedziałbym, że się
dogadujemy. W każdym razie przyjdź, a
teraz idź już sobie, mam pacjentów.
- I masz zamiar przyjmować ich w
mokrych ciuchach?
- Nie, ale co, mam się przy tobie
rozbierać? Wiesz, że za takie upodobania można pójść z dymem, no ale jak to
mówią na przypale albo wcale – powiedział Izaya i zaczął rozwiązywać sznurek od
spodni.
- O nie, nie, nie, NIE, trzymaj
te spodnie na miejscu, już sobie idę – krzyczał spanikowany Shizuo, zasłaniając ręką
oczy. Izaya bez spodni to ostatni widok, jaki Shizuo chciałby ujrzeć. – Zbok –
pożegnał go blondyn i wyszedł.
Nazajutrz na rynku ponownie
zebrał się tłum. Mniejszy niż dnia poprzedniego, ale ciągle tłum. Z tyłu, przy
budynku piekarni stał Izaya i obserwował całe zdarzenie. Gdzieś w środku stał
Mikado, niepewny kiedy podejść do kamienia. Dziś rano wypił eliksir i
przetestował go. Izaya nie kłamał, chłopak rozkruszał kamienie w dłoniach. Tylko
co się stanie, gdy wyciągnie miecz. Ludzie chyba oszaleją. Wtedy ktoś położył
dłoń na jego ramieniu. Mikado wzdrygnął się i odwrócił głowę. Był to Shizuo.
- Mistrzu…
- Słyszałem, że też chcesz się
podjąć próbie. Idź. Nic się nie stanie, jeżeli nie wyciągniesz tego miecza. Tyle
osób przecież próbowało, więc ty też możesz. Nawet ja nie podołałem, ale kto
wie. Wczoraj dowiedziałem, się że niejaki Artur, mały chłopaczek, taki miecz
wyciągnął. W innym królestwie, oczywiście. Więc, kto wie… - powiedział Shizuo,
sam dziwiąc się swojej nagłej przemowie. Ale Mikado był w końcu jego uczniem, a
jakim nauczycielem byłby rycerz, gdyby chłopaka nie wspierał. Po części też
godził się z faktem, że i on nie podołał zadaniu i mała była jego wiara w
sukces Mikado, ale skoro czarownik był w to zaplątany to diabli wiedzą, co się
stanie.
W końcu Mikado odważył się na
swoją próbę. Wyszedł z tłumu z zaciśniętymi pięściami, czuł moc, która płynęła
w jego żyłach. Był pewny siebie, jak nigdy. Stanął przy głazie, chwycił
rękojeść. Tłum coś krzyczał w jego stronę, ale on nie rozróżniał żadnych słów.
Teraz skupiony był tylko na jednym – wyciągnąć miecz. Kątem oka spostrzegł Kidę
i Anri, którzy także przyszli kibicować przyjacielowi. Nie widział nigdzie
Izayi, ale czuł jego obecność. Był gotowy. Zaparł się nogami o ziemię, napiął
mięśnie i pociągnął miecz do góry. Poczuł, jak coś się poruszyło, jakby
naprawdę miecz zaczął się ruszać. Po tłumie rozległy się ochy i achy, ale miecz
nie ruszył się więcej. Mikado zaprał się nogami o głaz i dalej próbował
ciągnąć, jednak na nic się to zdało. Mimo eliksiru, mimo silnej wiary, młody
giermek nie zdołał wyciągnąć miecza. Wziął głęboki oddech i wrócił do tłumu.
Pocieszał go fakt, że przynajmniej poruszył miecz, co chyba nikomu dotąd się nie
zdarzyło. Shizuo poczochrał mu włosy, gdy tamten go mijał. Nie poszedł z nim,
gdyż zajęty był rozmyślaniem nad rozwiązaniem tajemnicy kamienia.
Mikado podszedł do piekarni,
podświadomie wiedząc, że tam należy szukać lekarza.
- Nie udało się.
- Widziałem. Czyli na nic się tu
zdadzą magiczne sztuczki, potrzeba wybrańca – mówił Izaya, bardziej do siebie
niż do Mikado.
- Ale nie zabierze mi pan jeszcze
duszy, prawda? – zapytał chłopak z trwogą w głosie. Przecież to nie była jego
wina, że nie wyciągną miecza. Izaya spojrzał nań i roześmiał się.
- Ach, chłopcze, chłopcze, wiele
się jeszcze musisz nauczyć. Nie, nie zabiorę ci duszy, głuptasie. Nie dziś –
dodał niskim głosem, pół żartem, pół serio. Mikado przełknął ślinę. – A teraz
idź już i korzystaj mądrze ze swojej siły. Gdy zajdzie taka potrzeba sam się po ciebie zgłoszę – powiedział Izaya i dokładnie w tym
samym momencie na rynku rozległ się ryk. Obaj wiedzieli, do
kogo należał.
Przebili się przez tłum do pierwszego
rzędu. Najznamienitszy rycerz królewskiej armii, Shizuo Heiwajima, wściekle
kopał w głaz, przeklinając na niego i krzycząc zdania typu: „czym ty jesteś?!”
albo „jak to działa?!” oraz „ co to za
czary!?”, a z każdym kolejnym uderzeniem głaz kruszył się i kruszył, a przez
środek przebiegać zaczęła szczelina. W końcu z jednym silniejszym kopnięciem głaz
przepołowił się, a miecz z metalicznym hukiem upadł na bruk. Cały rynek ucichł
z osłupienia. Mikado i Izaya stali z opadniętymi szczękami. Shizuo dyszał ciężko.
Wszyscy zebrani skupili swój wzrok na mieczu, który leżał bezczynnie na ziemi.
Wtedy Izaya zaczął się nieopanowanie śmiać, a Shizuo podniósł miecz z ziemi.
Ludzie momentalnie zaczęli wiwatować na jego cześć. Shizuo ze zdziwieniem
stwierdził, że wyjęcie miecza z kamienia było w sumie łatwiejsze niż myślał,
aczkolwiek nieco bolała go noga. Miecz był pięknie wykuty, dwuręczny z
czerwonym rubinem na końcu rękojeści. I teraz należał do Shizuo. Jakby nie
patrzeć, to właśnie on wyciągnął miecz z kamienia.
Plan Izayi może nie do końca
powiódł się tak, jak sobie to zaplanował, ale miało to też swoje plusy. Zyskał
chłopca na posyłki oraz ubawił się jak nigdy dotąd.
Tego dnia miasto po raz kolejny
przekonało się, że najsilniejszy człowiek może być tylko jeden oraz że czasem
jedynym słusznym rozwiązaniem jest siła. W późniejszych czasach mieszkańcy Ikebukuro
przynosili pod rozpołowiony kamień kwiaty dla upamiętnienia owego wielkiego
wyczynu.
Jak się cieszę, że kontynuujesz tą serie! Jest zajebista:D No i czytałam niedawno to wszystko pamiętam;D
OdpowiedzUsuńBiedny Shinra, co ona ma z tym Izayą tam:D
Do tego Celty, która bez głowy może i sobie radzi, ale bez doktorka by umarła^^
W ogóle myślałam, że Kida wyciągnie ten miecz xD taki z niego chłopaczek, że pasowałby mi na króla Artura^^
Och, czary! Jestem ciekawa, czy ta fiolka coś da i kto jej w końcu użyje:D
Cieszę się też, że jest więcej o trójce naszych przyjaciół:)!
Hahaha, staruszek fajnie gada xD Łooo Shizuś nie wyjął miecza, no ciekawa jestem jak to rozegrasz:D Jak nie on to nie wiem kto.
Och, jest intryga! Jak ja kocham Izayie <3 Lowam po prostu te jego gierki i plany! Zopełnie jak teraz w nowych odcinkach <3
Układy z czarnowłosym nigdy nie kończą się dobrze xD
Ale fajne nawiązanie do Durarary^^ Kya, ja już chcę kolejny odcinek!
No i jest konfrontacja Naszych Wspaniałych!
Syropek na gardło xD hahaha, a szkoda, że nasz blondynek nie został;D
Tyle stracić!
Hah! Nie sądziłam, że tak się sprawy potoczą! Myślałam, że jednak Mikado wyciągnie ten miecz, a nie, że Shizuo rozłupie kamień xD
lol, zajebista historyjka:D Uśmiałam się!
Powodzenia przy kolejnych i czekam zatem na środę :3
hoho, urodzinki :D ja miałam 6, też 17 :D
OdpowiedzUsuńSkomentuję w domu, przeczytam jak będę wracała! :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że coś dodałaś *o* Znów mam chęć na shizayę, a tym bardziej na czytanie i szukanie inspiracji :))
Kojarzy mi się to z tym co wcześniej pisałaś ;) … Oh, dobra - przeczytałam początek i ogarnęłam.
Haru, STO LAT *hug*. Wy tak szybko rośniecie… *jest tylko rok starsza* :DD
No, wrócę tu, ale grzeję już miejsce ^^
XD jak ten czas leci. Okejki czekam <3
UsuńGenialne :3
OdpowiedzUsuńUwielbiam tę serię, więc bardzo się cieszę, że została reaktywowana~...
Od początku notki zastanawiałam się czemu Shizuś nie rozwali kamienia, a tu roszę taka niespodzianka pod koniec.
Tekst Izayi o dewiacjach i paleniu na stosie za odmienną orientację, gdy jednocześnie rozpinał spodnie powaliło mnie na kolana.
Świetnie piszesz :3
Weny~....
Doskonale zdaję sobie sprawę, jak bardzo tęskniłaś za moimi strasznymi komentarzami, tak więc wola Twa została wysłuchana i oto się zjawiam (niczym niczym rumak na rycerzu - by zachować średniowieczny klimat połączony z nowatorską myślą naszych czasów).
OdpowiedzUsuńWprowadzenie wyciętych akapitów było dla mnie jak miód na serce - od razu mnie tym sobie zjednałaś, cóż poradzić. Przyjrzałam się głębiej Twojemu podziałowi poszczególnych akapitów i jest cudownie - nie zauważyłam żadnych niedociągnięć, co często się może zdarzyć przy tak obszernych w treść akapitach. Tu zatem zyskujesz bonusowe punkty w naszej wesołej loterii.
Cóż następne? Kompletnie nie znam się na tym, jak powinien wyglądać teoretycznie i praktycznie fanfick, oprócz tego, że musi dotyczyć (nie naszych) postaci (naszej) adoracji. Biorąc to pod uwagę, dygam przed Tobą - wspaniale zachowałaś charakterystyczne cechy, ich usposobienie, to jestestwo, które ich określa; co więcej jest to fanfick typu M&A co jest dość problematyczne w sposobie przedstawienia postaci w sposób literacki. W M&A o wiele łatwiej można się bawić postaciami i fabułą, gdyż występuje tam przedstawienie graficzne - w fikcji literackiej wszystko tworzysz sama i robisz to naprawdę dobrze. Stworzona przez Ciebie historia jest na tyle interesująca, dynamiczna, podobna w sposobie egzystowania, że chętnie bym się ubiegała o jej ekranizację (animację?). Typowo durararowy styl!
Bardzo też spodobały mi się Twoje zabiegi stylistyczne, są doprawdy urocze. Nazwa góry (Twój mózg jest bardziej chytry niż Ci się wydaje - i oboje o tym wiecie) jest wspaniała (jej brzmienie!), sposób wypowiadania się chłopa doprawdy powalające. Zapakowanie całego prezentu akcji w słowa jest kompatybilne z wszystkim, czego bym sobie życzyła.
Jednakże, nadszedł czas na ciemną stronę mocy, czyli wypuszczam na żer mą słodką bestię-towarzyszkę. Nie jest specjalnie głodna, mimo to ofiary muszą polec.
Literówki wybaczam, gdyż były to totalnie przypadkowe potknięcia w wcale niemasowych przypadkach. Ot, drobiażdżki. Kły jednak wbiję w inną kwestię - gramatyka dialogów. To już totalne czepianie się byle czego... Ale! (Wspomnienie słodkiej bestii). Przede wszystkim mam na myśli miejsca, w których po wypowiedzianej kwestii następuje ciąg dalszy narracji. Zaczęcie go z dużej lub małej litery, z wcześniejszą kropką lub bez, w całości zależy od tego, cóż tam napiszesz - dopatrzyłam się kilku niedociągnięć w tej kwestii.
Śnię także o może odrobinę większym rozbudowaniu nam świata przedstawionego pod względem wizualnym. Nie ubiegam się o niekończące się opisy godne lektur szkolnych, aczkolwiek chociaż delikatnego zarysowania barwami, materią i przestrzenią. Trochę mi tu tego zabrakło.
I to tyle z gryzienia. Nie bolało, prawda?
(Mam nadzieję, sadyzm mało mnie pociąga jako forma rzeczywista...).
Tak też ślę całą rzeszę pozdrowień ku Twemu umysłowi i całej jego zawartości, zaskarbił sobie moją bezwzględną sympatię. Miłego wieczoru i reszty życia, odezwę się być może wkrótce, być może trochę później.
A co z LaD? ;;
OdpowiedzUsuńBędzie niedługo ;_;
UsuńPłacze...xd Hahaha~!! Ja wiedziałam, że i tak to Shizuś "wyciągnie" miecz...no po prostu to wiedziałam. ^.^ Hahaha, ale nie pomyślałabym, że zacznie kopać ten biedny, boguducha winny kamień. xd (Gomen ;-; Nie wiem jak się pisze "boguducha winny" ;-;)
OdpowiedzUsuńTo było piękne, a na koniec czytania, śmiałam się tak samo jak Izayasz. XD
Cieszę się, że jest ciong dalszy xd
Pozdrawiam, weny, czasu i Oyasumi~
WARNING! Pisałam to w trakcie pisania, więc jest wiele dziwnych reakcji, jeśli boisz się o swoje zdrowie psychiczne, a raczej o moje, lepiej nie czytać xD
OdpowiedzUsuńHappy Eater babe <33
Nareszcie tutaj xD HUE HUE HUE, im not sorry at all...
Babe, motyl na głowie xD Omg naprawdę xDDD Nie mogę, to było najlepsze, my master. Shizuo mega paker z motylem na głowie xDDDDD
"Już kończę, jeszcze tylko jedna żaba" - Ja kiedy gotuję xD
No właśnie, co to za miesiąc bez egzekucji ?!?!?!? Jak my ludzie XXI wieku możemy tak żyć xD
Mystery resolved, to Izaya jest druidem na 100 lvl i wynalazł potki xD
Dzieci pamiętajcie, nie zabierajcie dziwnie świecących fiolek z ulic, nie bądźcie niedorozwojami i to zostawcie, zawsze jest możliwość, że jakiś elf będzie tego szukał! Dwain ^o^ ^o^ I hope he has a nice ass <3 Like Lancelot <3 OHOHOHOHO Miike zarywa do Shizuo, gejoza się szerzy :D omg wstąpię do KARCZMY, jak to brzmi xD Twój śląski najlepszy, dobrze że nie pomogłam xD Tak jest idealnie. OHHHH wzmianka o Arturze <3 Jeszcze brakuje tylko Merlina cioty xD DDDD: Czo to za opis Artura DDDD: Jak możesz, Artur to facet jak dąb D: With nice ass Bluźnisz babe D: UCięcie dłoni za kradzież... Hmmm, uważam że w tych czasach metoda ta byłaby idealna <3 AHHHH oraaar, myślałam że ten co ukradł filkę to Kida xDDD NAwet jak czytałam Mikado to mózg zmieniał mi na Kide xDDDDDD My brain feels fucked. Izaya babe what a bullshit xD HEs a bullshit master xD "Co złego to nie ja" R u sure xDDDD Omg na przypale albo wcale xDDD Ho-ho-homo jokes always the best xDDD
. . . . . . . .. . . . . .,.-”. . . . . . . . . . . . . . . . . .“-.,
. . . . .. . . . . . ..,/. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ”:,
. . . . . . . .. .,?. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .\,
. . . . . . . . . /. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ,}
. . . . . . . . ./. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ,:`^`.}
. . . . . . . ./. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . ,:”. . . ./
. . . . . . .?. . . __. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . :`. . . ./
. . . . . . . /__.(. . .“~-,_. . . . . . . . . . . . . . ,:`. . . .. ./
. . . . . . /(_. . ”~,_. . . ..“~,_. . . . . . . . . .,:`. . . . _/
. . . .. .{.._$;_. . .”=,_. . . .“-,_. . . ,.-~-,}, .~”; /. .. .}
. . .. . .((. . .*~_. . . .”=-._. . .“;,,./`. . /” . . . ./. .. ../
. . . .. . .\`~,. . ..“~.,. . . . . . . . . ..`. . .}. . . . . . ../
. . . . . .(. ..`=-,,. . . .`. . . . . . . . . . . ..(. . . ;_,,-”
. . . . . ../.`~,. . ..`-.. . . . . . . . . . . . . . ..\. . /\
. . . . . . \`~.*-,. . . . . . . . . . . . . . . . . ..|,./...\,__
,,_. . . . . }.>-._\. . . . . . . . . . . . . . . . . .|. . . . . . ..`=~-,
. .. `=~-,_\_. . . `\,. . . . . . . . . . . . . . . . .\
. . . . . . . . . .`=~-,,.\,. . . . . . . . . . . . . . . .q
Omg Shizuo, omg, Shizuo babe.... U WERENT SUPOSED TO DO IT THAT WAY U FUCKING RETARD............ Omg xDDD Czemu xDDDDDD Bby why xDDDDD Po co się siłować, lepiej rozpieprzyć kamień
......... _
....... /..(|
...... (....:
.... __\....\.._____
.. (____)...`|
. (____)|....'|
.. '(____).__|
... (___)__..|_____ This, this thing xD Rubin-bogactwo xD Mogłaś dać diamonda, albo emerelda xD Rubin pffffff xD nobody wants rubies xD
WOT THE CHECK!?!?!??!?! THATS THE END??!?!?!?! lololololololololololololololololololo, myślałam że coś jeszcze będzie ;-; ;-; ;-; smuteczeg xD Pisz, spoko to xD
Więc, no genialne xD Świetny humorek, bardzo lajtowo się czyta <3 Cód miód xD
Ale motylek na głowie Shizuo dalej najlepszy xDDDDDDDDDDD Write moarrrrrrr xDDDDD Love ya bby xD