niedziela, 9 czerwca 2013

Słuchaj tylko mnie [Shizaya]- Chapter 5

Wyobraźcie sobie tylko, napisałam rozdział na 10 stron ._. Wiem, wiem trochę to trwało ale to przez to że zamiast zajmować się jedną rzeczą, w tym wypadku pisaniem, robię jeszcze pierdyliard innych rzeczy ;-; już nawet nie proszę o wybaczenie :C Już niedługo koniec szkoły yay! Będzie czerwony pasek na świadectwie czy na tyłku? hehe ja mam nadzieję, że jednak na kartce. Seria Radioactywna będzie uruchomiona niedługo bo cały czas myślę nad tym jak to zrobię i uznałam, że będzie to seria opowiadań o jednym motywie, ale wątki się ze sobą łączyć nie będę. Kiedy? Nie mam pojęcia :< Przepraszam za kijową jakość obrazka.


Zmarł 10 lat temu. Jak mogłeś o tym zapomnieć?
Zaskoczyło mnie to. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że on może nie żyć. Chyba całkowicie musiałem wymazać go sobie z pamięci. Ale nawet jeśli to kto mógłby się spodziewać, że znajomy, którego nie widziało się przez kilka lat umarł? Cholera, ale teraz to znaczy że cały mój plan szlag trafił. Westchnąłem głęboko i usiadłem na brzegu łóżka. Czyli muszę sam to wszystko rozwiązać? Bez wskazówek, tylko wspomnienia. Sądząc po moich snach, ta przeszłość nie malowała się w kolorowych barwach. Dziwne, zawsze byłem przekonany, że miałem udane i szczęśliwe dzieciństwo. Ironia, nieprawdaż? Człowiek, który wie wszystko o wszystkich, nie wie nic o sobie. Poczułem jak materac ugina się pod ciężarem innego ciała. Spojrzałem na śpiącego Shizuo, który właśnie obrócił się na plecy. I jeszcze on. Czemu to właśnie Shizuo? Czemu to on jest człowiekiem, którego nie mogę rozgryźć? O ile człowiekiem można go nazwać. Zawsze robi rzeczy, które wchodzą w paradę moim planom. Nie umiem przewidzieć co zrobi, kontrolować go. Jego myśli są poza moim zasięgiem. I jeszcze to wczorajsze przedstawienie. Wzdrygnąłem się, gdy przypomniałem sobie jak mnie wtedy dotykał. Wkurzające.

Nie reagowałeś.
Hahahaha
Skorzystałeś.
Hehehe
Z pomocy.
Ktoś ci pomógł.
Śnią się koszmary?
Hihihihi

Jesteś dzieckiem?
Hahaha
Żeby płakać.
Bo się zły sen przyśnił.
Ha ha ha
hi hi
he he he

Godne pożałowania. Jesteś żałosny.
Hahahaha
Żałosny

Mam dość. Mam dość tego wszystkiego. Tych głosów, tych wspomnień, tych zdarzeń. Nie radzić sobie z samym sobą. Racja, żałosne. Kompletnie do mnie nie podobne. Jestem żałosny, skoro zlitował się nade mną taki potwór jak on! Coś mnie niesamowicie rozzłościło. Byłem przytłoczony, potrzebowałem coś zrobić. Tylko co? Cokolwiek. To po części niesamowite i przerażające. Masz ochotę pozbyć się swojego ciała, tak jakby właśnie brakowało ci wolności. Jakbyś był uwięziony, bezsilny. Bez powodu, tak po prostu strasznie się zirytowałem. Zgarnąłem z biurka nóż, usiadłem na Shizuo okrakiem. Spał dalej niewzruszony. Niewinny, bezsilny, nieświadomy. Taki właśnie teraz był, skazany na mą łaskę bądź niełaskę. To twoja wina, Shizu-chan. Mogłeś się nie wtrącać, nie budzić we mnie emocji, nie robić nic. Nie interesować się mną.
-Więc dlaczego to robisz?-zapytałem nachylając się nad jego twarzą.- Dlaczego wtedy przyszedłeś, dlaczego to robiłeś! Dlaczego musisz okazywać mi to szkaradne uczucie? Obrzydza mnie to, rozumiesz?! Mam dość!- obie ręce zaciśnięte na rękojeści noża uniosły się ku górze. Spojrzałem raz jeszcze na niego groźnym wzrokiem, dłonie szczelniej zacisnęły się na narzędziu. Pchnąłem nóż mocno w dół, wbijając go w poduszkę, tuż koło jego głowy. Po drugiej stronie położyłem rękę i nachyliłem się tak blisko, że czułem na twarzy jego oddech.
-Żebyś tak po prostu zdechł- wysyczałem mu prosto w twarz i zszedłem z blondyna. Oddychałem ciężko. Tak blisko, tak niewiele brakowało. Nie zawahałem się, mógłbym to zrobić. A jednak nie umiałem. Przekląłem pod nosem, zaciskając powieki. Idę pod prysznic.

Ściągnąłem ciuchy i wszedłem do kabiny. Puściłem wodę o najwyższej temperaturze, jaką mogło wytrzymać moje ciało. Trzeba w końcu zająć się tą sprawą ze Srebrnymi, zaczynają się coraz bardziej panoszyć. Ciągle zastanawia mnie jedno. Jak silni muszą być, że zdołali powalić kogoś takiego jak Shizuo? Może i nie biorę gróźb na poważnie, ale z życiem żegnać się też nie mam zamiaru. Trzeba być ostrożnym i doprowadzić to wszystko do końca.

Hihihihe

Przeszedł mnie dreszcz. Co to było? Obróciłem się od ściany i powoli zlustrowałem łazienkę przez szyby kabiny prysznicowej. Nikogo.
Hihihihe
Coś jakby dziecięcy śmiech rozbrzmiewał w mojej głowie. Woda dalej szumiała, jednak nie nie na tyle głośno, by zagłuszyć inne dźwięki. Głosy, śmiechy, szepty ze wszystkich stron. Czułem jakby wszystko wirowało. Zakryłem rękoma uszy, przykucnąłem lekko, zamknąłem oczy. Ale to nie ustawało. Karuzela dźwięków, która opanowała mój umysł była nie do zatrzymania. Jeszcze chwila, jeszcze kilka obrotów, jeszcze tylko moment.
Z krzykiem rozsunąłem drzwi kabiny. Cisza. Tak samo nagle jak się pojawiło, tak znikło. Ustało, teraz szumiała już tylko woda, którą po chwili zakręciłem. Wziąłem kilka wdechów, uspokoiłem się. Czemu tak się dzieje? Dlaczego muszę znosić to wszystko?
Wytarłem ciało i włosy. Oparłem ręce na umywalce i zawiesiłem nad nią głowę. To wszystko jest naprawdę męczące. Podniosłem się, by spojrzeć na siebie w lustro. I momentalnie odskoczyłem z cichym jękiem. To co w nim zobaczyłem to nie byłem ja. Znaczy niby ja, ale...
-Czego chcesz- spytałem postać z lustra.-Psyche?
-Próbowałeś zabić Shizusia- miał smutny, a zarazem zły wyraz twarzy.
-Ano próbowałem i to nawet nie raz- odparłem teatralnie machając ręką.
-Izaya- jego ton był upominający, nieznoszący sprzeciwu. Zupełnie nie pasował do jego słodkiego wyglądu.-Mówię o sytuacji sprzed chwili. Jak mogłeś to zrobić!
-Normalnie- odparłem niewzruszony.- Mój wróg leży na moim łóżku, śpi. Jak mógłbym nie skorzystać z takiej okazji?- a jednak nie skorzystałem. Jednak póki różowy się nie upomina, nie poruszajmy tej chwili słabości.
-Zdajesz sobie sprawę, że ostrze minęło go o milimetry- przypomniał, jakby w ogóle nie było mnie przy tej całej sytuacji.
-Pieprzone milimetry. Ten cios mógł być idealny. Mógł przeszyć jego czaszkę, idealnie pośrodku czoła - opisywałem, napawając się wyobrażeniami.
-Mógł- odparł.- Czemu więc zawahałeś się?- spytał sugestywnie.
-To by było za proste- odpowiedziałem to co mi pierwsze przyszło na myśl.- Zabić kogoś we śnie. Nawet nie mógłbym napawać się jego agonią.
-Jesteś okrutny.
-A ty wkurzający, nie chce mi się już z tobą gadać-zakończyłem rozmowę, wychodząc z łazienki. Owinięty ręcznikiem poszedłem do sypialni i... zastałem łóżko puste. Poszedł sobie? Ehhh może to i dobrze? Chociaż mam dziwne przeczucie, że on długo nie da mi spokoju. Wciągnąłem na siebie jakieś spodnie i założyłem koszulkę, po czym udałem się do kuchni zrobić sobie kawę. Po drodze spojrzałem jeszcze na zegarek. 07:28. Dosyć wcześnie, ale trudno. Może powinienem też zjeść jakieś śniadanie? Albo później. Z kubkiem świeżej, parującej kawy usiadłem przy biurku. Zrobiłem łyk, którego za chwile o mało nie wyplułem, bo z sypialni wyszedł Shizuo. Jak to jest do jasnej cholery w ogóle możliwe?! Przecież byłem tam i była pusta! Czy ten człowiek nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać?! Jasne że nie. W końcu nie jest człowiekiem.
-Co ty tu jeszcze robisz?- zapytałem, gdy otrząsnąłem się z zaskoczenia.
-Żebym to ja sam wiedział- mruknął pod nosem i przetarł ręką kark. Zszedł po schodach na dół i skierował się do wyjścia. I co teraz po tych wszystkich czułościach mnie zostawisz? Słabo, Shizu-chan, trochę jak kochanek na jedną noc.
-Co to miało niby być, co?- zagadałem go odchylając się na fotelu.
-Niby co?-przystanął naprzeciwko biurka.
-To wczoraj. Próbujesz mi coś udowodnić czy co? Czujesz się bardziej człowiekiem, litując się nad kimś mojego pokroju?-splotłem palce na biurku. Prychnął i spojrzał na mnie z pogardą. O, tak zdecydowanie lepiej.
-Taki odruch- burknął i przysiadł na brzegu kanapy. Zaśmiałem się.
-Odruch? Jaki odruch, Shizu-chan. Masz w zwyczaju tulenie wrogów? Zabawny jesteś.- ironizowałem i wstałem z fotela. Podszedłem do stolika, na którym stała plansza i pionki na niej. Dawno nic nie przestawiałem. To źle, znaczy że nic się nie dzieje! Czyżby cisza przed burzą?
-Co ty jeszcze robiłeś u mnie w środku nocy? Aż tak pragniesz mojego towarzystwa?- siedział ze spuszczoną głową, jakby żałował tego co zrobił. I dobrze.
-Myślisz, że to jest tak, że chciałem tu być?- odezwał się w końcu.- Zrobiłeś przedstawienie, a ja myłem to nieszczęsne ramie. I tak nie zeszło do końca. Jakoś zmęczony byłem to przysnąłem. Nagle w środku nocy ktoś się zaczyna drzeć, jakby było obcierany ze skóry. Mało zawału nie dostałem-opowiadał.- Kiedy zrozumiałem, że to ty, poszedłem do twojego pokoju. Nie wiem co ty masz za sny, ale strasznie się rzucałeś po łóżku, krzycząc coś i mówiąc jakieś niezrozumiałe słowa.
-Nie zmienia to faktu, że mnie przytuliłeś- przypomniałem mu.
-A niby co miałem zrobić co?-podniósł głos i spojrzał na mnie.- Miałeś taką przerażoną minę. Prawie tak jak wtedy. Nawet nie myślałem nad tym co robię!-wstał i wyciągnął papierosy. Zaskoczył mnie. I to nie pierwszy raz zresztą.
-Powinieneś wyjść, zostawić mnie w spokoju, zabić,cokolwiek, Shizu-chan! Jesteśmy wrogami, myślisz że takie rzeczy przejdą? Zmieniłeś się- odparłem, podchodząc do niego. Zmienił się i to bardzo, nie podobała mi się ta zmiana. Był za blisko. Za blisko mnie.
-Ludzie tak mają wiesz? Zmieniają się-skomentował, odepchnął mnie od siebie i wyszedł.
-No właśnie, Shizu-chan. Ludzie.-powiedziałem za nim, ale wątpię, aby to usłyszał.


Ignorując burczenie brzucha i fakt, że Srebrni grożą mi śmiercią, wyszedłem na miasto i skierowałem się do parku, w którym miałem spotkać się z pewnym człowiekiem. Miał dobre wtyki w gangach, podobno kombinował coś z Yakuzą, ale nie dał bym głowy uciąć. Gdy doszedłem na miejsce on już tam czekał i gdy tylko mnie ujrzał przywitał się skinieniem głowy. Usiadłem na ławce obok niego. W parku było stosunkowo pusto, może to ze względu na panującą dziś pogodę. Było chłodno i szaro, w każdej chwili mogło zacząć lać. Nic w tym dziwnego, zbliża się przecież jesień.
-Coś ciekawego na dzielnicy, Motoharu? Za cicho jest jak na wojnę gangów, nie sądzisz?-zagadnąłem go pierwszy. Motoharu był niewiele starszy ode mnie, miał przydługie brązowe włosy zawsze ukryte pod kapturem. Tajemniczy typ, sam nie wiele o nim wiedziałem. Ale grunt, że informacje miał dobre. Ściągnął z głowy kaptur a moim oczom ukazała się rana cięta przez prawy policzek. Uuuh... wygląda na świeżą.
-Za cicho powiadasz-zaśmiał się gardłowo i założył kaptur z powrotem.- W mieście aż tak nie jest to widoczne, ale jakbyś zakręcił się na obrzeżach, poznałbyś piekło. Tam jak się nie tłuką to święto.
-A wiadomo chociaż o co?- odchyliłem głowę do tyłu i spojrzałem na szare, deszczowe chmury mozolnie płynące po niebie. Będzie lać jak nic.
-Cały czas o to samo. Teren, władza i jeszcze śmierć Black Jack'a...-wymieniał po kolei.
-Czekaj, czekaj...-przerwałem mu nagle.-Mówisz o tym Black Jack'u?- zapytałem ze zdziwieniem.
-Dokładnie. Zieloni ostro przegięli z tą zemstą. Jeżeli myślą, że teraz wygrają wojnę to się grubo przeliczą.
-Hmmm... może być teraz nie ciekawie.-podsumowałem. Black Jack był jednym z najbardziej szanowanych „osobistości” w gangu Srebrnych. Każdemu w mieście, albo przynajmniej w Ikebukuro, obiło się o ucho jego imię. Był równie rozpoznawalny co Shizu-chan. Można się pokusić o stwierdzenie, że robił mu konkurencję. Chociaż nie był taki silny jak Shizuś, to słynął ze swojej bezwzględności i niemal braku jakiejkolwiek empatii. Nie był szefem, ale był traktowany równie wysoko. Wyglądał całkiem niepozornie, ale jak się wkurzył to nie było wesoło. Na szczęście nie miałem okazji się z nim spotkać, ale jeżeli w mieście był ktoś, kogo lepiej nie mieć za wroga, to był to właśnie Black Jack. Jeżeli Zieloni go zatłukli to można być pewnym, że wojna długo się nie zakończy. Ehh... nie cierpię tego prostackiego sposobu myślenia, gdzie zemsta równa się śmierć. Nie lepiej wymyślić coś innego? Coś, przez co osoba będzie cierpieć długi czas, jak nie do końca życia. Nie zabijać jej, ale sprawić, że sama będzie chciała umrzeć? To dopiero było by ciekawe. Napawać się myślą, iż osoba która nas skrzywdziła, cierpi teraz dwa razy bardziej. Dać jej do zrozumienia co zrobiła, żeby z każdym nowym dniem coraz bardziej doprowadzała się do samodestrukcji. Oto kwintesencja zemsty. Ale cóż poradzić, jeżeli te tępe dresy mają w głowie cegły zamiast mózgu i potrafią tylko napierdalać się po mordach.
-A więc tak to wygląda- westchnąłem i podniosłem się z ławki.-Okey, Moto. A jakieś konkrety? Wiesz po co tu jestem- ruszyłem przez park a chłopak dołączył do mnie.
-Co do bazy wiem tyle, że od dłuższego czasu stacjonują w starym tartaku. To nie daleko stąd w jakiejś opuszczonej dzielnicy.
-Chyba wiem gdzie.”W tej samej okolicy są te feralne magazyny”- dodałem w myślach.

Oj Orihara, nie trzeba było dziś wychodzić.
Złapią cię
Widzą cię.
Czekają.

Przeszedł mnie dreszcz. Szepty znów wróciły. Ostatnio się nasilają, zaczyna mnie to wyprowadzać z równowagi. Szliśmy wolnym krokiem przez puste ścieżki parku, opadłe liście leżały na ziemi. Na pustoszejących drzewach siedziały ptaki. Zerkałem co chwila na drzewa, które mijaliśmy. Pusto, taki wielki park a nie było w niej ani jednej duszy. A nie, widzę, tam dalej idzie jakiś dzieciak z matką. Po drugiej stronie też ktoś był. Nagle przeszedł mnie dreszcz i to wcale nie dlatego, że wiało. Czułem na sobie czyjś wzrok. Ktoś uważnie mnie obserwował. Każdy mój ruch. Nagle zobaczyłem coś. Coś lub kogoś, nie ważne! Nie podobało mi się to. Krwiście czerwone ślepia, szaleńczy uśmiech rozciągnięty nienaturalnie szeroko. Postać całkowicie okryta czarnym płaszczem. Gdy minąłem drzewo-zniknęła. Rozglądnąłem się jeszcze parę razy. Raz stała przy innym drzewie, raz siedziała na ławce bawiąc się nożem, innym razem szła zaraz obok mnie, ciągle szaleńczo się szczerząc.
-Izaya, coś nie tak?- zapytał w końcu Moto.- Dziwnie się zachowujesz.
-To nic takiego.-odparłem uspokajająco, choć wątpię że w ogóle się zmartwił czy coś. Należał do ludzi, którzy martwili się tylko o swoją dupę. Cóż poradzić, taki zawód.- Mam tylko wrażenie, że ktoś na mnie patrzy.
-O! Właśnie!-wykrzyknął nagle, jakby dokonał niesamowitego odkrycia.- To mi przypomniało, że przestałeś być szarą osobowością w gangsterskim świecie.- powiedział wymachując palcem.
-Co masz na myśli?
-Wydałeś Srebrnych psom, racja?- upewnił się.
-No, było coś takiego, a o co chodzi?- chyba domyślałem się do czego zmierzał. W sumie ciężko by było nie domyślić się po tej „ przesyłce” jaka wczoraj do mnie przyszła. I to nawet dosłownie.
-No i to nieco ich wyczuliło na twoje poczynania. Nie wiem jakim cudem, ale dowiedzieli się, że jesteś po stronie Zielonych. Serio? Bawisz się w tę ich wojnę?- zapytał nie dowierzając.
-Aaa stara historia. Przyszedł do mnie raz kapitan tej bandy i pytał o miejsce spotkań Srebrnych, to przyjąłem zlecenie jak każde inne. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to aż taka afera.- wytłumaczyłem.-I to nie tak, że ich wydałem. Powiedziałem policji, że doszło do przestępstwa. Postąpiłem jak przykładny obywatel. Nie jestem po żadnej stronie, jestem neutralny.
-HAH przykładny.-wyśmiał mnie Moto. Sam nie był lepszy, moja praca przynajmniej była legalna. Powiedzmy.
-W każdym razie lepiej miej się na baczności, bo wiesz... nie znasz dnia i godziny- odkrzyknął mi na odchodnym i podniósł rękę na pożegnanie. Przystanąłem na ścieżce i poczekałem aż chłopak się oddali.
-Czemu mnie śledzisz?- zapytałem postać stojącą obok mnie. Jakby zaskoczony tym, że go dostrzegłem, odskoczył ode mnie.- Ciężko było cię nie zauważyć.
A tak się starałem...-udał rozczarowanie i zachichotał. Dalej nie widziałem jego twarzy. Tylko szaleńczy uśmiech i oczy. Miał taki nieprzyjemny, chrapliwy głos.- Spokojnie, nic ci nie zrobię... dzisiaj. Jestem częścią ciebie- obracał nóż między palcami- więc na przykład dźgnięcie cię byłoby niejako masochizmem.
Prychnąłem i ruszyłem dalej, ale on nie dawał za wygraną i szybkim krokiem dogonił mnie.
Hej, hej, hej nie uciekaj. Chciałem tylko pogadać, spokojnie.
-Niby o czym.
Tak generalnie-zaśmiał się.-Ładną dziś mamy pogodę.-spojrzał w zachmurzone niebo. Poczułem kroplę deszczu na twarzy.
-Bardzo.
Oh, nie bądź taki. Deszcz to bardzo ładne zjawisko. Prawdziwe. Nie kryje swojego smutku, zdenerwowania i innych emocji.
-Skąd przekonanie, że deszcz jest smutny?-zapytałem kopiąc jakiś kamyczek. Odbił się krzywo kilka razy w wpadł na trawę. Dlaczego rozmawiam na takie dziwne tematy.
A czy krople deszczu nie przypominają ci czasem łez?- spojrzałem na niego zdziwiony, a on uśmiechnął się pokazując rząd ostrych zębów. Nigdy nie myślałem o takich rzeczach. Co ta rozmowa ma niby wnieść?
Zawsze podczas deszczu ludzi łapie jakiś melancholijny, przygnębiający stan. To deszcz rozsiewa wkoło aurę smutku. Czemu jest smutny? Nikt nie wie. Czasem jest naprawdę wściekły, to z nieba ciska błyskawicami. Nikt go nie rozumie, jest inny. Pogoda jest dziwna. Co chwile się zmienia, raz świeci słońce, raz wieje wiatr a raz leje. Jest niestabilna.
-Nie bardzo cię rozumiem. Co chcesz mi przekazać takimi spostrzeżeniami- naprawdę nie rozumiałem o co mu chodzi. Jakaś aluzja do mnie czy jak? Zaśmiał się cicho i wsadził ręce do kieszeni płaszcza.
Nic specjalnego, tak sobie gadam. Ne, nie boisz się? Słyszałeś Motoharu. Znają cię i raczej nie dadzą ci żyć w spokoju. Z takimi lepiej nie zadzierać.
-Czego mam się bać?- zapytałem beztrosko. Nagle poczułem szarpnięcie za ramię i zimną stal przy gardle.
Że ktoś cię niespodziewanie nie zapierdoli- wyszeptał mi do ucha. Przełknąłem ślinę. Dałem się załapać przez zaskoczenie. Ostatnio jestem mniej czujny.
Lepiej uważaj, bo inaczej święto zmarłych będzie twoim świętem-wychrypiał mi do ucha i tak nagle jak się pojawił, tak zniknął. Po chwili runął deszcz. Założyłem kaptur na głowę i szybko skryłem się pod jakimś stropem. Patrzyłem jak ludzie w biegu mijają mnie. Parasole, teczki nad głowami, byle szybko uchronić się przed deszczem. Niby nikt nie jest z cukru, ale zmoknąć też nie chce. Po chwili zadzwonił telefon. Odebrałem.
-Halo.
-Izaya?- w słuchawce rozległ się głos Kisitaniego.
-We własnej osobie. Słucham.
-Pamiętasz jak ci mówiłem o tym znajomym psychologu? Odwiedzi cię dziś koło szesnastej, więc bądź w domu, okej?
-Shinra, czemu umawiasz mnie na rozmowy z jakimiś ludźmi, a ja nie mam nic do powiedzenia?-Shinra jak zwykle robił co mu się podobało. Pewnie nawet jakbym go przywiązał do krzesła, ten i tak zrobiłby po swojemu. Takim już był człowiekiem.
-To tylko dla twojego dobra. Mógłbyś czasem docenić to, że ktoś jeszcze chce coś dla ciebie robić.
-Ależ ja to doceniam! Tylko że ostatnim razem, kiedy umówiłeś mnie z kimś na spotkanie, skończyło się to rozwaleniem boiska szkolnego- wspomniałem.
-Stare dzieje... Przecież nie będziesz podjudzał psychologa do bójki, chyba aż tak narąbane nie masz. Zresztą, on to powie. Bądź w domu o szesnastej! Muszę kończyć, cześć- powiedział i rozłączył się. Westchnąłem i spojrzałem na czas w telefonie. Dochodziła czternasta. Postanowiłem przeczekać ten większy deszcz a potem ruszyć do jakiegoś baru coś zjeść. W sumie to mam ochotę na ramen.


Siedziałem przy komputerze i pisałem z jakąś nastolatką, która żaliła się na świat. Nie rozumiem, dlaczego nastolatki piszą wszędzie i wszystkim o swoich problemach. Skoro to jej problemy to niech je rozwiąże, a jak potrzebuje pomocy, to niech się do kogoś zgłosi, rany wielka rzecz. Na szczęście zawsze jest pod ręką Nakura, który wysłucha i odpowiednio doradzi. Żywo dyskutowaliśmy na temat braku akceptacji u szkolnych kolegów i już miałem jej zaproponować pewne rozwiązanie, ale do drzwi ktoś zapukał. To pewnie ten psycholog. Okej, niech już będzie, pogadam z nim chwilkę, powiem że jest dobrze i grzecznie wyprawię na zewnątrz. Psycholodzy zazwyczaj tak działają, mają standardowe teksty i metody. Wiem, bo w szkolnych latach spotkałem się z kilkoma, gdyż według wychowawców miałem problemy ze sobą. Shizuo też miał problemy, ale jakoś nikt nie kwapił się by zaprowadzić go do gabinetu. Podszedłem do drzwi i otworzyłem. Wszystkie moje mięśnie momentalnie się spięły, dostałem gęsiej skórki. Przede mną stało trzech dryblasów w dresach, z kijami i czymś jeszcze. Nie spodziewałem się, że pofatygują się aż do mnie do mieszkania! Czyżby aż tak zależało im na tym, by się mnie pozbyć? Przecież praktycznie nic nie robiłem! Cofnąłem się o krok. Byłem bezbronny, scyzoryk był przecież w kurtce.
-Witaj, Orihara.- powiedział jeden z nich i wszedł do mieszkania, a reszta tuż za nim.- Przyszliśmy tu w pewnej sprawie- dodał i uśmiechnął się złowrogo.- Wiesz, że czasem nie warto mieszać się w niektóre sprawy?- cofałem się powoli, a oni za to podążali moim krokiem.
-Czego chcecie.
-Pogadać- zaśmiał się jeden, klepiąc pałką o dłoń.
-Tsk.. Ta jasne.-starałem się opanować drżenie. Nie mogę pokazać, że się boję.- Doskonale wiem po co tu przyszliście. Jeżeli mnie zabijecie, będzie wiadomo, że to wy. W budynku są kamery.
-Spokojnie, zajęliśmy się tym.- trzeci z nich zaczął się do mnie zbliżać. Był wyższy i z pewnością silniejszy. Nie miałem wyjścia, w mojej głowie panował chaos, jedyną możliwością była ucieczka.

Wiesz, kiedy zaczyna się najgorsze?

Szybkim krokiem ruszyłem w kierunku schodów, choć wiedziałem, że i to nic nie da. Mężczyzna szybko doskoczył do mnie i powalił na ziemię tak, że leżałem pod nim. Cholera, jest źle.

Kiedy w jednej chwili
Wszystko
Co się stało
Zacząłem się z nim szarpać, chciałem się wyrwać. Spanikowałem, adrenalina opanowała umysł. Nie chciałem umierać, tak bardzo nie chciałem! Mogłem zostać pobity, porwany, cokolwiek, byle nie śmierć. Udało mi się obrócić na plecy, napastnik szybko unieruchomił moje ręce. Słyszałem jakby ktoś wołał moje imię, ale dźwięk był przygłuszony. Inna postać zbliżyła się do mnie, trzymała coś w ręku.
Okazuje się fikcją.
W jednej chwili dotarło do mnie. Nikt mnie nie atakował. Leżałem na ziemi szybko oddychając, nade mną pochylony był Shizuo, krzyczący moje imię. Przestałem się szarpać, patrzyłem w jego oczy. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby wystraszony, ale nie umiałem tego sprecyzować. Spojrzałem na bok. Obok mnie przykucał jakiś mężczyzna ze strzykawką w dłoni, a dalej stał przerażony Shinra.
-Shizuo, możesz go już puścić- powiedział po chwili nieznajomy, a blondyn zrobił to o co tamten go poprosił. Szatyn chwycił moją rękę i podwinął rękaw mojej bluzki, po czym wstrzyknął mi coś. Nie wiem co to było, ale momentalnie się uspokoiłem. Podniosłem się powoli do siadu.
-Jestem Saruhiko Yamato i jestem psychologiem. Przyszedłem z tobą pogadać- powiedział po chwili cieszy mężczyzna i wyciągnął w moją stronę dłoń.



Siedziałem w rogu kanapy z podkulonymi nogami. Naprzeciwko mnie siedział Saruhiko i chyba nie zamierzał stąd iść. Shizu-chan i Shinra wyszli jakieś półtora godziny temu, tak im powiedział ten gość. Saruhiko był młody, miał krótko ścięte, brązowe włosy i nosił okulary z prostokątnymi szkłami. Marynarkę przewiesił przez oparcie kanapy.
-Czyli mam rozumieć, że nie będziesz ze mną rozmawiał?- zapytał.
-Spostrzegawczy jesteś- burknąłem. Nie będę gadał z jakimś obcym kolesiem o swoich problemach. Są moje, nie potrzebuję pomocy.
Albo przynajmniej tak mi się wydaje.
-Izaya- zaczął.- Naprawdę, miałem już wielu trudnych pacjentów, więc nie myśl, że zwykła pyskówka na mnie działa. Będę tu przychodził, póki nie zechcesz ze mną porozmawiać jak dorosły człowiek. Jeżeli takim zachowaniem chcesz mi udowodnić, że wszystko w porządku, to się ostro przejedziesz. Już na wejściu pokazałeś, że nie wszystko jest okej.
-Możesz przestać mówić do mnie, jak do jakiegoś dzieciaka?- zaczynał mnie powoli irytować.
-Skoro nie chcesz ze mną normalnie rozmawiać, to próbuję się do ciebie dostosować-odparł.
-Czyli że jeżeli powiem ci co mi jest, ty dasz mi spokój?
-Mniej więcej- odpowiedział i podparł głowę na łokciu. Mniej więcej.
-Znaczy że co.
-Znaczy że zamiast zadręczać cię pytaniami będę prowadził jakieś leczenie. Tylko muszę wiedzieć pod jakim kontem. Ale zauważ, im szybciej mi powiesz, tym szybciej skończymy tą rozmowę, tym szybciej wyjdę. Nie uważasz, że to dobry układ, Izaya?- sugestywnie uniósł brew i uśmiechnął się lekko. Koleś był dobry, nie był taki jak ci inni psycholodzy. Raczej nie będzie się ze mną cackał. A przy tym to jego cholerne opanowanie. Powiedzieć mu czy nie. A może to wszystko samo minie. Chociaż... tam to przewidzenie. Naprawdę byłem przekonany, że to Srebrni po mnie przyszli, myślałem, że umrę. A za chwilę okazało się, że to Shizu-chan, Saruhiko i Kishitani. To było straszne. A co jeżeli to zdarzyło by się na ulicy. Gdybym miał nóż, gdybym kogoś dźgnął? Dopiero miałbym przesrane, najpewniej zamknęliby mnie w psychiatryku. A teraz będę mógł przynajmniej normalnie sobie żyć. Widząc, że niezbyt jestem skory do odpowiedzi, zaczął znów mówić:
-Izaya, postawmy sprawy jasno. Od początku wiedziałem, że nie będziesz łatwym pacjentem. To się czuje. Ale z chorobami jest tak, że im szybciej jakąś wykryjesz, tym większa szansa na wyleczenie. Poza tym musimy wiedzieć na jakim poziomie, że tak powiem, jesteś teraz. Rozumiesz, o czym mówię?- wyjaśnił mi wszystko. Pokiwałem głową na znak, że rozumiem.
-Powiem tyle. Widzę osoby, które nie istnieją. Słyszę głosy i śmiechy. Czuję się obserwowany i mam kontakt senny z osobą, która zmarła 10 lat temu. Czy to wystarczy, aby wsadzić mnie w kaftanik bezpieczeństwa?- spojrzał na mnie mało zachwycony, ale postanowił kontynuować.
-Jak często ci się to zdarza?
-Różnie, chociaż ostatnio coraz częściej.- zwierzam się ze swoich problemów, świat zmierza ku końcowi.
-Czy omamy mają związek ze wspomnieniami? Bo mówiłeś, że widzisz kogoś z przeszłości. Byłeś z tym kimś związany? Znałeś go?- kurczę, psycholodzy strasznie zasypują pytaniami.
-Znałem. Czasami mają, czasami nie, czasami są zupełnie bezsensowne i wkurzające. Ale to dzisiaj, to była nowość. Takiego czegoś jeszcze nie było. Wtedy uciekłem, bo wyglądaliście jak- szybko ugryzłem się w język. O moich potyczkach z gangami nie musi wiedzieć.- pewne osoby, które chcą mi nakopać.
-Rozumiem. Wiesz... powiedziałbym, że masz schizofrenię. Jasne, że po tak krótkiej rozmowie nie powinienem od razu wystawiać diagnozy, ale to tłumaczyło by twoje omamy wzrokowe i dźwiękowe. Jeszcze jedno pytanie. Czy są jakieś rzeczy, które się nie zmieniają. Na przykład jakaś postać, która pojawia się bez zmian.
-Ta... nawet trzy. Są wkurzający jak nie wiem i wmawiają mi jakieś brednie.- mruknąłem pod nosem i opuściłem nogi na ziemię. Podniosłem wzrok na wstającego Saruhiko.
-Jeżeli pojawiają się regularnie- zrobił palcami cudzysłów- nie wolno ci ich słuchać. Jeżeli będą cię do czegoś namawiać, coś ci doradzać, szantażować cię czy Bóg wie co, nie możesz dać się omotać, bo takie rzeczy zazwyczaj źle się kończą.- ostrzegł mnie.
-Spokojnie, nie należę do ludzi, którzy dają się manipulować.- jest wręcz odwrotnie.
-O tyle dobrze... chyba.- powiedział i wyjął telefon. Przeprowadził z kimś szybką wymianę zdań, a pięć minut później do mieszkania przyszli barman i lekarz. A oni tu po co. Saruhiko wziął Shinre na bok i poszli coś obgadać. Shizuo stał naprzeciwko mnie z wymownym spojrzeniem, które zaraz oddałem.
-I co, pakują cię w kaftanik, czy od razu do szpitala?- zagadnął sarkastycznie.
-Dla twojej wiadomości zostaję w domu.
-A szkoda. Dziwnie się dziś zachowałeś. Wtedy, jak do ciebie przyszliśmy. Dlaczego zacząłeś uciekać?-zapytał, wkładając ręce do kieszeni.
-Nie twój interes- odparłem.
-Może i prawda.- trwaliśmy sobie w ciszy, kiedy nagle Shinra coś wykrzyknął, a szatyn od razu zamknął mu dłonią usta. Spojrzeliśmy na lekarzy ze zdziwieniem, a oni po chwili do nas podeszli. Shinra chciał zacząć mówić, ale psycholog go uprzedził. Czyżby młody lekarz miał konkurencję w byciu najbardziej rozgadaną osobą w mieście?
-Niedługo tu wrócę, powiem co i jak a tymczasem- zrobił przerwę i spojrzał na Shinrę, który tylko westchnął i machnął ręką.- Shizuo mam dla ciebie prośbę- blondyn uniósł brew. -Prośbę albo raczej lekarski nakaz. Zostaniesz u Izayi póki jakoś nie ustabilizuje się jego stan.- bardziej stwierdził niż poprosił. W szoku szczęki niemal opadły nam na ziemię. Oczywiście, Shizuo zaraz zaczął się sprzeciwiać, krzyczeć i zgrzytać zębami. Psyche się ucieszy. Momentalnie otrząsnąłem się, gdy tylko przypomniał mi się ten różowy klon. Czyżbym aż tak się już do nich przyzwyczaił? Podczas gdy tamci się kłócili poczułem jakbym przysłuchiwał się wszystkiemu zza szyby. Nie mogłem nic powiedzieć, słyszałem ich głos i inne głosy.
-Czemu mam tu niby siedzieć z tym kleszczem?
-Osoby chore psychicznie nie powinny być pozostawione same sobie, bo może dojść do tragedii. Izaya potrzebuje opiekuna, że tak powiem. Masz go po prostu pilnować, żeby nie zrobił krzywdy ani sobie, a ni komuś innemu. Z tego co wiem nie darzysz go jakimś specjalnym uczuciem, prawda?
-No prawda.- mruknął.
-A jesteś silny i stanowczy, i z tego co nam dziś zaprezentowałeś wynika, że mógłbyś nad nim zapanować w razie ataku.-wyjaśniał Saruhiko. Musi być nieźle pogięty jeśli myśli, że ktoś będzie nade mną panował. Teraz zagarnął Shizuo na bok tak, że słyszałem tylko żywe odpowiedzi Heiwajimy. Co to są za konspiracje ja się pytam.
-Tak. … Odkąd pamiętam. … HA nie, szczerze wątpię. .. Tak, ale... nie... rozumiem, ale dlaczego ja... Ta akurat... Może, skąd mam wiedzieć! …
-Teraz już rozumiesz?- Shizuo niepewnie kiwnął głową.
-To umowa stoi? -zapytał w końcu szatyn i wyciągnął w jego stronę rękę. Blondyn podrapał się w tył głowy w namyśle. Po krótkiej chwili uścisnął jego dłoń. Powinienem się bać?
-Izaya, sprawy stoją tak. Od dziś zaczyna twoje leczenie pod kontem schizofrenii, Shizuo będzie mieszkał z tobą, dopóki twój stan się względnie nie ustabilizuje.- mówił z poważną miną.
-Czy mam w tej sprawie jakieś prawo głosu? Czemu to właśnie on-skinąłem głową na blondyna- ma ze mną mieszkać? Prędzej się pozabijamy niż leczenie dobiegnie końca.
-Spokojna głowa, już o to zadbałem. Shizuo będzie tylko czuwał nad tym byś na przykład nie popełnił samobójstwa.
-Skoro chciałbym je popełnić, to po co mnie zatrzymywać. To byłaby moja decyzja.
-Otóż tobie się tylko wydaje. Ty nie chcesz umierać, Izaya. To coś w tobie chciałoby tego. Dlatego właśnie musimy uważać.



Piłem herbatę, był wieczór. Normalnie wolę kawę, ale jakoś wyjątkowo miałem ochotę na ten aromatyczny napój. Czekałem na Shizuo, który miał się zjawić 2 godziny temu. Olał mnie? Może to i lepiej. Cały czas zastanawiam się jak to będzie. Zdążył mnie już nawiedzić Psyche ciesząc gębę jakby wygrał w totka. On uważa że to będzie świetne przeżycie i że się do siebie zbliżmy. Wyśmiałem go to się obraził. Potem Hibiya nawrzucał mi, że jestem słaby. Że nie potrafiłem sprzeciwić się tej decyzji. Ale to nie tak. Po prostu wiedziałem, że ten człowiek postawi na swoim. W pewnym sensie Saruhiko był do mnie podobny, co mnie trochę denerwowało. Ale przynajmniej rozmowy nie będą nudne. Wyjąłem z kieszeni scyzoryk i zacząłem się nim bawić. Zamykać, otwierać, zamykać, otwierać. Po incydencie sprzed kilku godzin postanowiłem że na wszelik wypadek będę go miał przy sobie nawet w domu.

Aż tak się boisz?-zapytała zakapturzona postać z uśmiechem psychopaty. Ten sam koleś, którego spotkałem w parku.
-Przezorny zawsze ubezpieczony- odparłem.
Tłumacz to sobie jak chcesz-wzruszył ramionami i zaczął robić kółka po mieszkaniu.
-Czego tak uparcie szukasz?
Patrzę, czy są tu inne drogi ucieczki niż drzwi, nie wydaje mi się.-powiedział zrezygnowany.
-Mieszkam tu trochę więc chyba wiedziałbym.- odparłem i popiłem łyk herbaty.
I tak zginiesz. Prędzej czy później, będziesz gnił w jakimś zapadłym dole. Jak nie z ręki Srebrnych to z mojej. Albo Shizuo. Myślisz że będziecie w stanie funkcjonować w dwójkę? Śmieszne.
-Grozisz mi?
Oczywiście że nie. Ja cię tylko ostrzegam. Ale wiedz, że jak mam rację. Możesz sobie wmawiać, że jest inaczej, ale gdy to wszystko się skończy, to masz moje słowo, że zatańczę na twoim grobie z pieśnią zwycięstwa na ustach.
-Jesteś bardzo pewny siebie.- stwierdziłem niewzruszony.
Oczywiście że tak- skończył obracać się okół własnej osi- jestem panem przeznaczenia. Kto może być bardziej pewny siebie niż ja!
Przeznaczenia? Jak to możliwe.
Zadarłeś z przeznaczeniem, Orihara. Tak się nie robi, bo można wpaść w kłopoty-szaleńczo się zaśmiał.-Ale spokojnie, ja wszystko naprawię, więc skoro mówię, że zginiesz.-wyciągnął z kieszeni nóż i machnął nim w moją stronę, jakby chciał mnie pokroić. Zacisnąłem ostrze w swojej dłoni, tym samym unieruchamiając je. Cholera, było ostre. Widziałem jak krew powoli wycieka z zaciśniętej dłoni. - To zginiesz.-wyszczerzył zęby w szaleńczym uśmiechu, jego oczy niemal zabłysły czerwienią. Szybkim ruchem wyciągnął ostrze z mojej ręki, pogłębiając tym samym ranę na wewnętrznej stronie mojej dłoni. Syknąłem z bólu i chwyciłem się za rękę drugą. Krew sączyła się, kapiąc na podłogę. Spojrzałem z nienawiścią w oczach na Pana Przeznaczenia, który z lubością oblizał ostrze z mojej krwi, a po chwili po prostu zniknął. Zamrugałem kilka razy. Na stoliku obok kubka leżał mój scyzoryk. Otwarty z czerwienią na ostrzu. Ze wszystkich rzeczy na świecie ta była najbardziej absurdalna. Przez chwilę poczułem strach. Ale nie taki zwykły. To było dziwne uczucie. Jakbym bał się... samego siebie. Wstałem i wolnym krokiem poszedłem do łazienki, cały czas trzymając się za bolącą rękę. Wyciągnąłem z apteczki jakiś gazik i bandaż, i zacząłem nieporadnie opatrywać sobie rękę. Nie potrafiłem się skupić, byłem zły na siebie, czułem dziwną presję, która otaczała mnie ze wszystkich stron. Chwilowe załamanie emocji, o których istnieniu zdążyłem już zapomnieć. Trzęsącymi się dłońmi próbowałem opatrzyć sobie ranę. Bandaż upadł mi na ziemię i rozwinął się. Usiadłem pod ścianą, podkuliłem nogi i ukryłem twarz. Słyszałem jakby ktoś wołał moje imię, ale uznałem to za kolejną halucynację. Krew kapała na ziemię, tworząc małą czerwoną kałużę.
Zaczynam tracić samego siebie.
-O! Tu jesteś. Widziałem na stoliku zakrwawiony scyzoryk, czy wiesz coś może o tym... Chyba wiesz. Izaya, czy ciebie naprawdę nie można zostawić samego choćby na pięć minut, żebyś nie zrobił jakiejś głupoty?!- nakrzyczał na mnie a potem przykucnął obok. Podniosłem wzrok. O dziwo Shizu-chan miał na sobie normalne ciuchy, a nie ten barmański strój. Jakaś bluza i wytarte dżinsy.
-Miałeś tu być 2 godziny temu-przypomniałem mu.
-Miałem, ale nie wyszło. Jak tyś to zrobił?- przytrzymał moją rękę za nadgarstek i podniósł mi ją na poziom wzroku. Posoka spłynęła w dół po mojej ręce i palcach blondyna.
-Nie wiem.-odpowiedziałem i przerzuciłem spojrzenie na rozwinięty bandaż.
-Nawet mnie nie wkurzaj. Jak możesz nie wiedzieć?- podniósł głos. Chyba się trochę zirytował. Mówiłem ci, Saruhiko. My nie umiemy żyć w zgodzie.
-Normalnie. Był tu koleś, zaatakował mnie, a jak wszystko się skończyło miałem rozciętą dłoń a mój scyzoryk był ubrudzony.-wyjaśniłem. Byłem poirytowany zanim on tu przyszedł, a teraz to tylko się pogorszyło.
-Znaczy że ktoś tu był?!-zapytał zdziwiony.- To żeś sobie wrogów narobił.
-Był. Ale ty i tak byś go nie widział, nawet jakby machał ci rękę przed twarzą.-mruknąłem pod nosem. Shizuo nic więcej już nie powiedział. Chwycił moją dłoń, podniósł bandaż i zaczął mnie opatrywać. Zdziwiło mnie to, że potrafi być taki delikatny, nawet względem mnie.

Shizuo...

Shizu-chan, jesteś za blisko. Nienawidzimy się prawda? Więc czemu zbliżasz się do granicy dzielącej nasze losy? Dlaczego teraz to robisz? Czemu w ogóle cię obchodzę?
Dlaczego...

-Dlaczego zawsze widzisz mnie w tym stanie- przerwałem tą przytłaczającą cieszę, która między nami zapadła.
Czemu to mówię? Nie chcę ci tego powiedzieć.
-Dlaczego znajdujesz mnie w takich momentach? Dlaczego jesteś ze mną wtedy, gdy nikt nie powinien? Powinieneś mnie nienawidzić, krzyczeć na mnie, widzieć we mnie skończonego dupka, a nie litować się nade mną.
Nie chcę ci tego mówić. Chcę się zamknąć. Nie powinieneś tego słyszeć, nie powinieneś mnie widzieć. Powinienem potraktować cię jakąś bezczelną odzywką, a nie mówić to wszystko.

Shizuo chciał coś powiedzieć, ale chyba nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Patrzył na mnie wyraźnie zszokowany. Możesz pomyśleć że znów udaje, Shizu-chan. Błagam, pomyśl że znów się tylko tobą bawię.
-I czemu zawsze reagujesz w taki sposób- zciszyłem głos.
-Chciałbym umieć odpowiedzieć na te pytania- powiedział po chwili i zawiązał bandaż.- Potrzebujesz pomocy Izaya.


Nie wiem co bolało bardziej. Rana, czy te słowa.