wtorek, 25 listopada 2014

Nie żywcie do mnie hejta ;_;

Hej, witam, bez opka :CCCCCCCCC kiedy na początku roku jeszcze było spoko, to teraz jest masakra bo kończy nam się semestr. Jak wygląda moja obecna sytuacja? W czwartek spr z chemii a w piątek z biologii rozszerzonej ;_; nie mam kiedy wejść na kompa a co dopiero tłumaczyć. Niby mam weekendy i można by powiedzieć, że mam jakiś czas, ale tu ktoś ma urodziny, tu coś tam i nagle weekend staje się tak samo krótki jak cały tydzień. I leci to takie wariactwo. Wizja rozdziału co miesiąc była naprawdę piękna i ciągle o tym pamiętam, ale zaniedbałam bloga i was ;_; tak mi strasznie przykro ;_; ale wow ludzie się obudziliście się do komentarzy xD (a pochwalić nie ma komu, sob sob ;_; ) Ktoś mi tam widzę proponował Wisterie i inne do tłumaczenia. Druga koleżanka każe mi czytać Oblivion (też JeanMarco), ale ja zupełnie nie mam na to czasu ;_;  Co może was nieco pocieszyć - 22 grudnia zaczyna się przerwa świąteczna xDDD
2 rozdział tłumacze, jak mam jakąś chwilę to siądę i dopiszę parę zdań, ale żeby tak to na raz skończyć to serio potrzebowałabym połowę dnia co najmniej. Nie ma ktoś dodatkowych dni na zbyciu? ;_;
Pozdrawiam wszystkich tych, którzy zaczęli liceum i nie ogarniają życia.

Plz dont hate me ;___;

ps. Serdeczne pozdrowienia i całusy i wgl kilo miłości dla Nuko-chan, która zrobiła na moim blog spam wszech czasów xD mam nadzieję że przez moje nieróbstwo mnie nie opuścisz skarbie ;_; <3


poniedziałek, 6 października 2014

Ręka jak złamana nananananana

A tak serio to nie złamana ale palec wybity, więc wszystkie planowane rozdziały będą miały opóźnienie publikacji ;_;
tj.
My beating Heart 2
His beating Heart 2
Halloweenowy one shot

My beating heart miało wyjść w następnym tygodniu ale rytm wydawania został zaburzony przez wybity palec na koszykówce (idź na 3 zajęcia - wybij palec.) cóż moje życie mnie nienawidzi xDD Będę tłumaczyć ale powoli bo pisanie na komputerze (a także długopisem) jest mega trudne i robie to mega wolno ;_; także oneshota postaram się skończyć na czas, My beating Heart powinno wyjść w 3 tygodniu października. Gips uziemia mnie na 2 tyg ;-;  To tyle z meldunku, do zobaczenia c:


niedziela, 28 września 2014

Like a Drum - His Beating Heart - [JeanMarco] - Rozdział 1



Joł, jak zapowiedziałam 2 część 1 rozdziału, czyli perspektywa Jeana jest we wrześniu c: udało się ;A; a szczerze w to nie wierzyłam xD Tłumaczenie sprawia mi tyle frajdy, a nie mam czasu żeby tak przysiąść i zrobić wszytko na raz. Liceum oh liceum, why you do this to me ;_; w środę mam sprawdzian z matmy, nie chcę. Ale w piętek dzień pierwszaka, więc to zawsze jakaś rekompensata xD W ogóle październik zbliża się, a co za tym idzie Halloween! W zeszłym roku z tej okazji dostaliście Średniowieczną Durararę xD to było fajne, średniowiecze jest spoko. A co w tym roku? Też chcę coś napisać, ale nie wiem co D: Jeżeli macie jakieś pomysły napiszcie mi w komentarzach. Pairing/anime/słowo klucz xD O o mam pomysł. Możecie rzucić pairing, ale napiszcie mi jakieś słowa klucze, w sensie to będą słowa/ rzeczy/ cytaty, które potem wykorzystam w halloweenowym dodatku :3 chyba ktoś tak kiedyś zrobił na innym blogu xD *ja taka nieoryginalna* i to wydaje się być bardzo spoko. No to kończę i zapraszam jak zwykle do czytania i komentowania. A kto nie czytał perspektywy Marco, niżej link :3 A i niżej daję też link do mojej playlisty do LAD xD



Notka: Jeanowi odbija.



Like a Drum - His Beating Heart

Rozdział 1 - Sztuka bycia obserwowanym






Nawet nie wiem jak mam to zacząć.

Nie ma właściwego sposobu, by rozpocząć.

Ale dla nas jest to najważniejsza historia.  Najlepsze momenty naszego życia, właśnie tu, w tej historii. To opowieść o tym  jak zostałem żałośnie pochłonięty przez najwspanialszą osobę jaką kiedykolwiek spotkałem, kogoś tak cennego dla mnie, że aż boli.

To może zabrzmieć śmiesznie – dawajcie, śmiejcie się ze mnie – ale…

To? To jest opowieść o tym jak Marco Bodt ofiarował mi… swoje bijące serce.



Przypuszczam, że najlepszą opcją by zacząć – jedyną opcją by to zacząć – jest od początku. I jeśli mnie spytacie, to początek jest trochę śmiechu warty. Ja nie uważam tego za początek, ale on tak, więc niech będzie.

Byłem nowy na Uniwersytecie Trost, świeżakiem. Był jasny poniedziałkowy poranek, czuć było posierpniową duchotę, ale pomimo wilgoci, kubek kawy w mojej ręce ciągle parował. Wierzcie mi, nie chcielibyście wpaść na mnie przed moją poranną kawą. I niefortunnie ktoś to zrobił. Wpadł prosto na mnie przed moją poranną kurwa kawą. Koleś wałęsał się po korytarzach z papierami w obu rękach i nawet nie patrzył, gdzie stopy stawiał i zderzył się ze mną, uderzając dokładnie w prawe ramię, które połączone było z ręką, która połączona była z dłonią, w której trzymałem kawę. Ranga priorytetowa, jak widzicie.

- Cholera! –syknąłem. Rzuciłem na niego wzrokiem i przyjrzałem jak wyglądał: wysoki, ale niewiele wyższy niż ja. Szerokie ramiona, piegi, kwadratowa szczęka i krótkie, czarne włosy z przedziałkiem na środku. Oczy też miał ciemne, a w tym momencie były szeroko otwarte i pełne niepokoju. – Uważaj trochę! –warknąłem, masując ramię wolną ręką. Uśmiechnął się, pisnął jakieś przeprosiny, co brzmiało dosyć śmiesznie z ust kogoś tak wysokiego i budzącego strach jak on, ale byłem zbyt poirytowany, żeby się śmiać. Wymruczałem niskie „nieważne” i kontynuowałem swoją drogę, i to… było to. Mało przypomina prawdziwy początek, jak widać. Nawet nie zamyśliłem się nad tym gościem.

Reszta tygodnia była dosyć szalona. Mieszkałem w Marii, jednym z droższych akademików i w konsekwencji dzieliłem apartament z 3 innymi kolesiami. Początkowo było ich tylko dwóch: niski, prawie łysy chłopak o imieniu Connie i wielki, umięśniony blondyn Reiner. Skoro było nas tylko trzech, jeden  mógł dostać swój własny pokój (apartamenty składały się z dwóch osobnych pokoi, kuchni i salonu). Zasugerowałem, żebym to ja był tą osobą, ale, jak się okazało, Reiner miał chłopaka. Wysoki, chudy, nerwowo wyglądający gość z kudłatymi, brązowymi włosami. Nazywał się Bertholdt. Bertholdt nawet nie powinien był tutaj być, ale przeniósł się do nas z innego akademika. Więc oczywiście, Reiner i Bertholdt dostali swój pokój, a Connie wylądował ze mną.

I jeżeli o współlokatorów chodzi, Connie był w porządku, udawało mu się być zabawnym, ale miał też tendencję do bycia strasznie nieznośnym momentami. Już nawet nie wspominając o tym, że po sobie nie sprzątał. Ale to nie była ta okropna część.

To była:

Ściany między naszym pokojem, a pokojem Reinera były ekstremalnie cienkie.

Niefortunnie dla Conniego i mnie, tamta dwójka była głośna, i gdy mówię „głośna”, mam na myśli GŁOŚNA. Miałem IPoda najgłośniej jak tylko dawałem radę w wytrzymać w słuchawkach i ciągle ich słyszałem. I z tego co się słyszało, mogłeś pomyśleć, że żaden mebel w ich pokoju nie mógł zostać w jednym kawałku, ale każdego ranka wszystko okazywało się być: kompletne i w całości. Nie muszę chyba dodawać, że ich nadmiernie aktywne życie seksualne było zagładą dla mojego i Conniego harmonogramu snu.

Inną komplikacją, wynikającą z tego, że nasza czwórka mieszkała razem, było to, że dzieliliśmy jedną łazienkę i pewnie myślicie, że skoro jesteśmy facetami to nie będzie to żaden wielki problem. Więc, powiem tylko, że poranki to było piekło. Connie spędzał pod prysznicem pieprzone godziny, a Reiner miał jakieś dziwne problemy natury fizjologicznej i spędzał w toalecie wieki – Nie chcę wiedzieć, nie chcę pytać.

I tak przeminęły kolejne tygodnie. Borykając się ze spaniem i prysznicem, i korzystaniem z łazienki z moimi trzema współlokatorami. Patrząc w przeszłość, nie było aż tak źle… ale oni nawet nie mogli porównywać do tego, kogo miałem spotkać w najbliższej przyszłości.

Gdy minął miesiąc, byłem już okropnie znudzony i popadłem w rutynę. Nie wychodziłem za często, nie dołączyłem do żadnego klubu ani bractwa i byłem całkowicie pewien nie włączać się do żadnych kampusowych ministerstw. I tak miałem problem z dogadywaniem się z innymi, więc czułem się dobrze, pozostawiony sam sobie. Spędzałem większość czasu ucząc się i śpiąc, reszta to jedzenie, zajęcia i integracja ze współlokatorami.

Myślę, że najgorszą rzeczą na świecie było to, że czułem się strasznie samotny, a przecież mieszkałem z trzema innymi kolesiami. Ale nie wydawało mi się, że mogę się z nimi dogadać. Czułem, że z nikim nie mogę się połączyć…

Po prawdzie rzecz biorąc, przeszedłem przez całe moje życie czując, że egzystuję na zupełnie innej częstotliwości niż pozostali… że wszyscy byli na FM, gdy ja byłem na AM. A kto do cholery mógłby „połączyć” się z kimś, kto nadawał na zupełnie innej częstotliwości niż reszta? Postanowiłem zdusić to uczucie snem i szkołą. Nie było to zbyt efektywne, ale nie wiedziałem, co innego mogłem zrobić.

A sen przyniósł ze sobą więcej problemów… Problemów, którymi nie zamierzałem dzielić się z innymi. Gdy miałem 9 lat, przestałem mówić moim rodzicom o koszmarach, ale to wcale nie oznaczało, że przestałem je miewać. Okropne koszmary… One też pozostawiały po sobie jakieś dziwne uczucie. Uczucie pustki, rozpaczy, ale przede wszystkim, intensywne poczucie straty. Ale co takiego straciłem, nie miałem pojęcia.

A będąc przy dziwnych uczuciach, pozwólcie że opowiem o astronomii.

Miałem te zajęcia cztery razy w tygodniu, od poniedziałku do czwartku, a żeby było jeszcze straszniej, za każdym razem, gdy miałem te cholerne wykłady, budziło się we mnie takie dziwne odczucie…

To dziwaczne, ale czułem jakby ktoś mnie obserwował.

Zerkałem za siebie kilka razy, ale za żadnym razem nie mogłem wyczaić co takiego odbiegało od normy; tylko grupa studentów robiących notatki lub śpiących, lub robiących coś na komórkach czy też laptopach.

Nie dowiem się skąd pochodziło to uczucie ani dlaczego je miałem, nawet jakiś czas po tym.

W każdym razie, kontynuujmy. Przeciągnąłem trochę o moim życiu z czasu przed Marco. Myślę, że pora na to, abyśmy przeszli do czegoś, co lubię nazywać „Prawdziwym Początkiem”.



Każdy student może potwierdzić, że grypa rozprzestrzenia się szybko na uniwerku. Prawie nikt nie jest pozostawiony bez szwanku. Oczywiście, tak się złożyło, że w pierwszy tydzień października  ta okropna choroba schwytała moje ciało na większą część weekendu i dwa dni wykładów. Spędziłem te dni zawinięty w kołdrę, trzęsąc się niekontrolowanie i podczas tego czasu byłem strasznie wdzięczny Reinerowi; zrobił mi masę zupy i upewniał się, że wziąłem lekarstwa. Był lepszą mamą niż moja własna mama.

Jednakże, po ominiętych poniedziałkowych i wtorkowych zajęciach uznałem, że dosyć tego i stawiłem czoła okrutnemu światu zewnętrznemu, jednak ciągle w osłabionym stanie. Powiem tylko jedno: Astronomia była okropna. Byłem w chuj zmieszany, moje oczy zachodziły łzami, moje smarkanie i kaszel były obrzydliwe i ciągle utrzymywało się we mnie to poryte uczucie, że ktoś mnie obserwuje.

W środku wykładu zdecydowałem, że daruję sobie robienie notatek i pożyczę od kogoś wszystkie z ostatnich dni. Wiedziałem, że Connie był gdzieś na sali, ale wiedziałem też doskonale, że on nie robi notatek. A nawet, jeżeli je robił, to były gówniane. Connie nie był tu pomocny.

Gdy wykład zbliżał się ku końcowi, obróciłem głowę, desperacko szukając kogoś, kogo znałem i mógłby być pomocny i… więc. Nie umiem tego wyjaśnić. Gdy mój wzrok padł na chłopaka siedzącego w rzędzie za mną, dwa miejsca po prawej, poczułem bijącą od niego aurę znajomości. Poczułem ciepło w mojej klatce piersiowej i wiedziałem, wiedziałem, że już go kiedyś spotkałem.

Zauważyłem też, że to ten sam koleś, który wpadł na mnie pierwszego dnia, ale to nie miało znaczenia, bo znałem go skądinąd.

Ale kim on kurwa był? Nie mogłem przypomnieć sobie jego imienia. Czy ja znałem jego imię? Jak ja go w ogóle poznałem?

Ten facet doprowadzał mnie do szaleństwa.

Ale ej - jeżeli znasz tego zioma to możesz przynajmniej zobaczyć jego notatki, nie?

To był naglący problem, więc to na nim się skupiłem.

Gdy tylko wykład się skończył, wpakowałem moje rzeczy do plecaka, założyłem go i wstałem, zwracając się twarzą w kierunku rzędu za mną. Przepuściłem innych studentów, gdy obserwowałem jak piegowaty chłopak pakuje swój zeszyt i długopis. I wtedy podniósł wzrok. I zamarł.

Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka chwil i im dłużej na niego patrzyłem, tym większe wydawało się uczucie znajomości, i nie mogłem wytrzymać, musiałem zapytać.

- Czy my się skądś znamy?

Widocznie się spiął, otworzył szerzej oczy… nie wiedziałem nawet czy oddycha. Ale wtedy usiadł, uśmiechając się niewinnie, jakby nic złego się nie działo i powiedział:

- No, tak jakby… wpadłem na ciebie pierwszego dnia szkoły.

Muszę dodać, że unikał kontaktu wzrokowego.

- Nie, mam na myśli przed tym… - powiedziałem, odkaszlnąłem i pociągnąłem nosem. Znów się zawahał, tym razem zdezorientowany i zaniepokojony- boże, on był jak otwarta księga – i powiedział:

- Obawiam się, że nie…

Zmierzyłem go wzrokiem, ciągle starając się ogarnąć skąd ja go znałem (a wiedziałem, że go znałem), ale w końcu dałem temu spokój. Moja pamięć była zjebana.

- Sorry – przeprosiłem. – Po prostu wyglądasz znajomo.

- Spoko, żaden problem! Też mi się tak często zdarza – powiedział i muszę przyznać że poczułem się lepiej. Wtedy kichnąłem i czując się nieco bardziej nieśmiało, wytarłem nos, spoglądając w dół.

- Miałem cichą nadzieję, że może skądś się znamy… wtedy nie byłoby takie dziwne prosić, czy mógłbym zobaczyć twoje notatki z ostatnich dwóch dni.

Gdy na niego spojrzałem, on zamrugał skołowany i poczułem się trochę głupio, ale wtedy zachichotał i wymamrotał:

- Jeśli tylko o to chodziło, to jasne, możesz je pożyczyć.

Teraz to ja zamrugałem.

- Serio? Nawet mnie nie znasz… - gdybym był na jego miejscu, nie oddał bym swoich notatek jakiemuś dziwakowi, który zakładał, że skądś mnie znał i chciał je zobaczyć. Byłbym o wiele bardziej sceptyczny niż ten gość, ale on już wyciągał swój zeszyt z powrotem ze swojego plecaka, kto tak do cholery robi?

- A czy muszę? – zapytał.

Kto do cholery jest tak miły? Pomyślałem.

- Jesteś aż tak dobrą osobą? – odpowiedziałem pytaniem.

- Staram się.

Uniosłem brew i nie mogąc się powstrzymać, wypaliłem:

- Chyba jesteś strasznie łatwy.

- Gee, dzięki – odpowiedział, a sarkazmem aż zawiało. – To naprawdę sprawia, że chcę ci pożyczyć mój zeszyt.

-Ach! Hej – odparłem. – Mówię jak to widzę.

-Mhymm – mruknął, przekartkowując zeszyt. Nagle się zatrzymał.

Aw szit, namyśla się, pomyślałem i uczucie niepokoju przeszło mi po plecach. Więc może jednak posiadał zdrowy rozsądek? Dobrze dla niego, źle dla mnie.

- Co jest? – zapytałem.

- To tylko… eurgh. Tu jest masa rzeczy, które wymagają wyjaśnień… - spojrzał na mnie i zapytał. – Kiedy masz następne zajęcia?

- Żadnych aż do 14:30.

Spojrzał na swoje notatki, przymykając swoje duże, brązowe oczy, zanim powiedział:

- Jakieś plany na lunch?

Wow, nie ważne, on nie jest tylko miły, on jest super miły. To ten typ, gdy posiada się  nadmiernie skomplikowaną bezinteresowność, której nigdy nawet nie próbowałem zrozumieć, pozwalając samotności czuć się we mnie wystarczająco dobrze, by takową zdolność naśladować.

Ale zamiast tego, wyszczerzyłem się i ciągnąłem:

- Chyba serio chcesz iść na całość, co?

- Chcesz, żebym pokazał ci notatki czy nie? – oburzył się, jakby próbował wyglądać na wkurzonego, ale zdradził go jego mały uśmieszek.

- Tak, tak – powiedziałem,  wychodząc z rzędu krzeseł i opuszczając kompletnie pustą salę wykładową. Piegowaty chłopak podniósł swój plecak i ruszył za mną, a gdy tak szliśmy zorientowałem się, że ciągle nie znam jego pieprzonego imienia. Gdy tylko wyszliśmy na korytarz, odwróciłem się i spytałem.

- Tak w ogóle to jak się nazywasz?

- Och, właśnie… Jestem Marco. A ty?

Marco. Kolejne uczucie ciepła rozeszło się w środku mojej klatki piersiowej.

-Jean – odpowiedziałem.

-Jsh-ahn –powtórzył, a coś w sposobie w jakim wymawiał moje imię ukłuło mnie w serce. I miałem dziwne przeczucie, że skądkolwiek znałem tego gościa, coś złego się z tym łączyło. – Francuz? – zapytał.

… ale w sumie to podobał mi się sposób, w jaki wypowiedział moje imię. Niektórzy wymawiają je jako „John”, ze zbyt mocnym „j”, a jeszcze inni, głównie wykładowcy podczas czytania listy, nazywają mnie „Jeen” a to mnie wkurwia niemiłosiernie, ale gdy Marco je powiedział… brzmiało fajnie.

Chciałem, żeby powiedział je jeszcze raz, jakkolwiek dziwnie to brzmi.

To przynosiło jakieś niewytłumaczalne poczucie komfortu.

- Taa… - odpowiedziałem w końcu. – A w ogóle to gdzie chcesz iść jeść? Ja zazwyczaj chodzę do jednej ze stołówek na lunch.

- Ja też – odpowiedział ciepło. –Więc postanowione, hę? – podał mi swój czarny zeszyt i ruszył przodem, a ja podążyłem za nim na zewnątrz budynku prosto w oślepiające światło słoneczne.

Ludzi było w chuj i byłem niesamowicie wdzięczny za to, że Marco był taki wysoki i wyróżniający się, bo inaczej bym się z pewnością zgubił. Gdy wreszcie dotarliśmy do mniej obleganej części kampusu, skorzystałem z okazji przeglądnięcia notatek Marco, szybko odnajdując poniedziałkowy temat.

I powiem wam tyle: Czułem się, jakbym czytał Łacinę.

Albo nie tyle Łacinę, co po grecku. Dosłownie.

- Co to za kurwa greckie literki? – zastanowiłem się na głos.

- W górnym prawym rogu jest klucz i kilka wzorów – powiedział, ale nie spojrzałem na niego. Byłem wpatrzony w notatki.

Klucz jakoś pomógł… ale też nie. O stary, byłem tak zgubiony.

-Nie pieprzyłeś… ciągle nic nie rozumiem – powiedziałem bardziej do siebie niż do Marco, który odpowiedział:

- Mówiłem.

Byłem ciągle bardzo zajęty greckim alfabetem, liczbami i pismem Marco, gdy ten krzyknął: - Hej! Jean, tędy.

Rozejrzałem się i zobaczyłem, że Marco jest daleko za mną i że skręcił w lewo, czego nie zauważyłem wcześniej. Nie powinienem być tak zawstydzony jak byłem, ale jednak…

Niezręcznie wsunąłem notatnik pod pachę i ruszyłem, trzymając się bliżej Marco.



- … i pamiętaj,  musisz najpierw znaleźć zmianę w długość fali.

- I to jest delta lambda?

- Nom.

Skrzywiłem się, zapisując równania na kartce, wystukując działania na kalkulatorze i rozszyfrowując dziwne wzory i symbole.

- Och, czekaj –pisnął Marco, poprawiając mnie - jak już będziesz miał prędkość radialną to dzielisz ją przez prędkość światła, pamiętasz? – pochylił się nad stołem, pokazując palcem na swoje notatki, a ja skoncentrowałem się na miejscu, które wskazał.

- To „c” w równaniu – zauważyłem.

- Tak! Iiiii… gotowe! – uśmiechnął się, dodając mi otuchy, a uczucie wewnętrznego ciepła stało się jeszcze cieplejsze. Miałem nadzieję, że będę mógł częściej widywać ten uśmiech. Odwracając wzrok, opadłem na oparcie krzesła i przetarłem kark.

- Prędkość radialna to gówno – mruknąłem, a on się zaśmiał. To był ciepły śmiech, pochodzący z wewnątrz, a to wywołało uśmiech na mojej twarzy i poczułem się dumny z siebie.

- Weź nawet nie mów – zgodził się ze mną.



Wcześniej szczerze wątpiłem w szczerość i inteligencję Marco i źle się z tym teraz czułem… Polubiłem go, odsuwając na bok dziwne poczucie ciepła i znajomości. Dogadywaliśmy się. Dogadywaliśmy się bardzo dobrze, o wiele lepiej niż szło mi to z resztą ludzi.

Westchnąłem, dochodząc do wniosku, że zasługuje, żeby wiedzieć, jak bardzo doceniam jego pomoc.

- Hej Marco.

- Hmm?

- Dzięki… Miałbym przerąbane bez twojej pomocy.

- Żaden problem – powiedział, a ja w roztargnieniu wyjąłem telefon i strzeliłem kilka fotek jego notatkom na później. – To tylko… -zaczął, ale jego głos ucichł, więc zachęciłem go, by kontynuował.

- Co? – wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni.

- Mógłbyś ominąć jeszcze kilka dni zajęć. Jesteś chory jak pies – powiedział. I to był idealny moment dla grypy, by zdecydować, że to odpowiednia pora by wrócić i spróbować mnie zabić… za pomocą kaszlu.

I dusiłem się przez równe dwie minuty, gdy Marco wreszcie przybiegł ze szklanką wody, błogosławmy go, bo w momencie, gdy tylko sekundy dzieliły mnie od zakaszlenia się na śmierć, on był dla mnie jak Jezus… Piegowaty Jezus. Wlałem w siebie zawartość szklanki, jakby moje życie od tego zależało, co właściwie nie mijało się z prawdą.

- Uh – w końcu byłem w stanie odpowiedzieć. – Nie mogę ominąć kolejnych zajęć. Odpoczywałem już masę czasu. Jestem już wystarczająco do tyłu po tylko dwóch dniach!

Marco kiwnął na mnie pretensjonalnie i rozumiejąc, o co mu chodzi, szybko się poprawiłem.

- Byłem do tyłu po tylko dwóch dniach.

- Okej, dobra – powiedział. – Ale tylko pomagasz roznosić grypę chodząc sobie od tak.

Potrząsnąłem głową.

- Nie zbliżam się do ludzi wystarczająco, by zarażać – odparłem. Marco uniósł brew i dotarło do mnie, że wisiało nad nim ryzyko złapania tej okropnej grypy.

- Ja… cholera, jeżeli się ode mnie zarazisz, obiecuję, że jakoś ci to wynagrodzę!

A on tylko się zaśmiał – taki miły, uspakajający śmiech – i zapewnił:

- Nie martw się. Mam bardzo silny układ odpornościowy, więc wątpię, że zachoruję.

Nie byłem tego taki pewien, więc po prostu patrzyłem na niego i dopijałem resztę wody.



Nagły wybuch śmiechu przy stoliku za Marco sprawił, że ten podskoczył na krześle, i to w sumie było dosyć urocze, ale wtedy rozpoznałem głosy z tamtego stolika…

- Puszczają „Obecność” dziś wieczorem w studenckim teatrze, stary, koniecznie musisz iść – ktoś  z nich krzyknął. Brzmiało to podejrzanie jak Connie. I Reiner chyba też był w tym wesołym miksie. Pochyliłem się i zerknąłem za Marco – Eren również był z nimi. Usiadłem poprawnie na krześle i oparłem swój policzek o dłoń, a łokieć o blat stołu, starając się ukryć swoją niechęć do Jaegera.

- Mamy sezon Halloween, nie? – odezwał się Marco. – Planujesz pójść obejrzeć jakiś horror w tym miesiącu?

Energicznie potrząsnąłem głową. – Nigdy w życiu.

- Nie jesteś fanem strasznych filmów? – wyszczerzył się i mógłbym pomyśleć, że coś knuje. Ale Marco był zbyt miłej natury by to robić, na pewno.

- To ty nie wiesz? – Connie odezwał się ze swojego stolika. – Jean nienawidzi strasznych filmów. Sika po gaciach i krzyczy jak mała dziewczynka.

- CONNIE! – wrzasnąłem, zaczynając się irytować; Marco nie musiał tego wiedzieć! Nie sikam pod siebie, a krzyczę jak dorosły mężczyzna, dziękuję bardzo.

Connie odszedł od swojego stolika i podszedł do nas, czy to dobrze, czy źle, kto wie. Wyglądało na to, że nagle zainteresował się Marco, więc raczej źle.

- Ach, hej! – zwrócił się do niego. – Więc poznałeś Jeana?

Wgapiłem się w nich, zastanawiając się co za konspiracje się tu odbywają. – To wy się znacie?

- Nie – odpowiedział Connie. –Znaczy, tak jakby. Wczoraj gadaliśmy o tym, jak do tej pory to udało nam się przetrwać epidemię grypy. Ale chyba nie każdego z nas można zaliczyć do tych szczęśliwców, huh?

- Zamknij się –westchnąłem, natychmiastowo pociągając nosem. Connie z powrotem zwrócił się do Marco:

- A w ogóle to nawet nie znam twojego imienia, ziom.

- Jestem Marco.

- Więc, Marco, jestem Connie. Będziesz mile widziany w naszej grupie na „Obecności” dziś wieczorem, bo Jean na pewno nie będzie – zaoferował. Marco zaśmiał, ale gdy Connie był tym, z którym śmiał się Marco, jego śmiech nie brzmiał już tak ciepło jak wcześniej. To mnie trochę wkurzyło i chciałem, żeby Connie już sobie poszedł.

- Dzięki, ale spasuję. Mam sporo zadań do zrobienia – powiedział, i poczułem się lepiej z myślą, że woli robić zadania domowe niż spotkać się z Conniem i Jaegerem czy kimkolwiek innym.

- Spoko – odpowiedział Connie. – Ale jakbyś zmienił zdanie to będziemy wieczorem w studenckim teatrze. Do zobaczenia później! – wreszcie odszedł. Marco mu pomachał, a ja musiałem wypuścić z siebie westchnienie niezadowolenia…  wspomnienie było nieco zamglone.

- Twój kumpel? – zapytał.

- Tak jakby… jest jednym z moich współlokatorów.

Zmarszczył brwi. – Nie lubisz go?

-Huh? – to dziwne pytanie… dlaczego miałby tak pomyśleć? – Nie, jest w porządku – kontynuowałem. - Znaczy, bywają momenty, gdy jest wkurzający, trudno mu przychodzi podejmowanie decyzji, ale w sumie się dogadujemy… chyba tak mogę mniej więcej powiedzieć. A co?

- Um, nic. –wyciągnął swój telefon i wciągnął powietrze. – Och!

- Co jest? – zapytałem.

- Mam zajęcia za 15 minut. Muszę się zbierać.

Poczułem dziwny ścisk w dole mojego brzucha, ale zignorowałem to, przesuwając jego zeszyt po blacie stołu do Marco. Wsadził go do plecaka, przewiesił go przez ramię i… nie wstał. Uniosłem brew, zastanawiając się o czym teraz myśli, ale nie zapytałem, o co mu chodziło. Poza tym chyba nie musiał być pytany.

- Hej Jean?

Poderwałem się na dźwięk mojego imienia w jego ustach. – Nom?

- Nie będziesz miał nic przeciwko, jeśli poproszę o twój numer?

Tak, oczywiście, bierz mój numer. –Jasne.

- S-serio?

Tak, serio, proszę bądź moim przyjacielem. – Tak, czemu nie?

Wzruszył ramionami, wymieniliśmy się numerami i starałem się jak mogłem, by nie wyglądać na zbyt podekscytowanego – nie byłem podekscytowany zdobyciem numeru tego faceta, to byłoby dziwne i  gejowskie, a tym nie byłem. Szanowałem go i chciałem się z nim przyjaźnić, to wszystko.

Gdy zostawił mnie samego przy stole, wyszedłem niedługo po nim… Stolik Conniego był o wiele bardziej denerwujący bez Marco pomiędzy nim a mną.





Tego wieczoru, gdy z sukcesem udało mi się zakończyć zajęcia, ległem się na łóżko i po kolei analizowałem zdarzenia z dzisiejszego dnia. Lunch z Marco był zdecydowanie priorytetem. Zazwyczaj ludzie nie ciekawili mnie tak, jak Marco. Marco był inteligentny i miły, i bezinteresowny, jego osobowość zdawała się być zupełnym przeciwieństwem mojej, a mimo tego… dogadywaliśmy się. Pomijając te ciepłe uczucia i dziwne poczucie znajomości, bardzo lubiłem Marco. I… to może być falstart…

Ale czułem, że mogę się z nim jakoś połączyć.

Znaczy jeszcze się nie „połączyliśmy”.

Ale wiedziałem, że możemy.

Czułem, że jeżeli ktokolwiek może dotrzeć na moją częstotliwość egzystencji i znaleźć mnie, to był to Marco. Więc nie było mowy, że mógłbym przepuścić taką okazję do zdobycia świetnego przyjaciela.

Wpatrując się w swój telefon, musiałem powstrzymać ogromną chęć napisania do niego w tej chwili. Miałem nadzieję, że taka okazja nadarzy się już niedługo.





I taka właśnie okazja stanęła przede mną otworem dnia następnego. Kto by pomyślał.

Wszedłem do sali, piętnaście minut wcześniej jak zwykle, czując się bardzo wypoczęty i pełen energii, gotowy by przyjąć na klatę kolejny dzień. Gdy tylko zaczął się wykład, obróciłem się, by zerknąć na Marco-

Ale go tam nie było.

Rozejrzałem się wokoło, desperacko szukając go, zastanawiając się co do cholery mogło mu się przydarzyć, nawet jeśli wiedziałem że jeżeli siedziałby gdzie indziej niż zazwyczaj, nie miałby policzonej obecności. Po prostu go tu nie było.

I wtedy dotarło do mnie.

Chyba sobie ze mnie kurwa żartujesz…

 Ignorując dzisiejszy wykład, wyciągnąłem telefon i wysłałem mu esa.


Do: Marco

powiedz że nie


Odpowiedź nadeszła dokładnie dwie minuty później.


Od: Marco

Jak zamierzasz mi to wynagrodzić, Jean?


Oczywiście miał perfekcyjną ortografię i gramatykę – pasowało to do niego. Ale co ważniejsze…


Do: Marco

„bardzo silny uklad odpornosciowy” w mojej dupie


Od: Marco

Taa… to jest okropne :(


Wpuściłem z siebie głębokie i ciężkie westchnienie, wpatrując się w smutną emotkę. Wiedziałem, jak się czuł… ta grypa to dziwka.


Do: Marco

o stary, kurwa, strasznie cie przepraszam. jak ci to wynagrodzic ?


Od: Marco

Zupa i film.


Skrzywiłem się na tą wiadomość. To było takie specyficzne…


Do: Marco

zupa ORAZ film?


Od: Marco

Film mam u siebie, wystarczy że go ze mną obejrzysz. Ale naprawdę zjadłbym jakąś zupę… a niezbyt się czuję żeby samemu po nią iść :(



 Ach. To miało sens. Ale oglądanie filmu z Marco brzmiało jak cholernie zły pomysł, nie mogłem się na to szybko zgodzić.


Od: Jean

rozumiem. potraktujesz mie filmem? powinienem czesciej byc ci dluzny. przyniose ci ta twoja zupe pozniej wieczorem. co powiesz na 19:30?



Do: Jean

Powiem że świetnie!

Oh… i Jean?



Starałem się nie wyobrażać sobie jak mówi moje imię. Starałem się bardzo i zawiodłem.



From: Jean

Nom?



Do: Jean

To jest straszny film :)



Wpatrywałem się w wiadomość pełne dziesięć sekund, totalnie oszołomiony. Więc naprawdę był zdolny do bycia wrednym!

 Piegowaty Jezus? Gówno prawda!


From: Jean

CZY TY JESTES POWAZNY



Do: Jean

Hehe.



Praktycznie warknąłem w ekran komórki. Ale wtedy przypomniało mi się… że była nieożywiona.



Od: Jean

ty mi nie hehuj, mały gnojku! nie zgadzam się na to, walic taki interes



Z wielką chęcią wypocząłbym sobie z Marco i obejrzał film, naprawdę, ale nie chciałem, żeby widział mnie podczas seansu horroru i myślał żem ciota. Proste.


Do: Jean

Ale Jean! Jesteś mi to winien! Czuję się okropnie i potrzebuję towarzystwa…:(Proszę?



From: Jean

czy zupa ci nie wystarczy?



Do: Jean

Nie. :(

:(

:(

:(



Cholera jasna no, te smutne buźki mnie kiedyś zabiją. No… ale to ja byłem tym, który go tak załatwił. I byłem mu to winien. Pewnie wyglądał fatalnie…

Szit.

Westchnąłem.


Od: Jean

DOBRA



Do: Jean

Yaaaaay. Widzimy się o19:30! Mieszkam w Sinie 323. :)



W co ja się wpakowałem!?



Od: Jean

KURWA 





Jakbyście chcieli poszukać jakichś artów czy czegokolwiek związanego z Like A Drum to Lownly wprowadziła tag fic: lad więc na tumblrze czy np. na 8tracks czy gdziekolwiek, pod tym tagiem znajdziecie rzeczy związane z tym ff i z tymi dwoma głupkami c: a może sami chcecie coś opublikować? x3

poniedziałek, 1 września 2014

Like a Drum - My Beating Heart - [JeanMarco] - Rozdział 1

Obiecałam że we wrześniu to i jest we wrześniu xD To chyba pierwszy raz kiedy dotrzymałam terminu wydania rozdziału i jestem z siebie dumna. Przypominam jeszcze raz, że LAD NIE jest moim fanfickiem, tylko jest tłumaczony i autorką jest Lownly. Opowiadanie jest podzielone na dwie perspektywy, ten rozdział, czyli My beating heart jest perspektywą Marco, a za klika dni jak skończę tłumaczyć Jeana, pojawi się jego perspektywa. Zresztą zobaczycie c: Dziś pierwszy rozdział, pierwsze tłumaczenie, obiecuję że następne będą bardziej ogarnięte ;_; Założenie jest że będę wydawać 2 rozdziały na miesiąc (1 My beating Heart i 1 His beating heart), ale zobaczymy co z tego wyjdzie xD Lownly dodawała kawałki piosenki, ale ja dam wam po prostu link i krótką notkę podsumowującą i początkującą rozdział. Dam wam ją na próbę i napiszcie mi, czy mam je wam zostawić czy ich nie chcecie xDD Wgl tak teraz ogarnęłam, że ff będzie prawie równo czasowo z aktualnymi miesiącami xD Marco też właśnie zaczął szkołę. Ten przypadek hehe
 Nie zapomnijcie zostawić komentarza :3 

Notka: Marco jest świrem.


Phillip Phillips - Gone, Gone, Gone

Like a Drum - My Beating Heart

Rozdział 1 - Sztuka obserwacji


Tak naprawdę nie ma żadnych właściwych sentencji, które rozpoczęłyby tę historię.

Żadnych chwytliwych pierwszych słów, nic „ przykuwającego uwagę”…

Ale dla mnie to ciągle bardzo ważna historia. To nieodzowna cząstka każdego kawałka dzisiejszego mnie. To historia o tym jak szybko moje życie zostało splecione z życiem najbliższego mi przyjaciela jakiego kiedykolwiek miałem i nic nie mogłem na to poradzić.

To może zabrzmieć śmiesznie…

Ale to historia o tym jak ofiarowałem moje bijące serce Jeanowi Kirschteinowi.





Nie powiedziałbym, że początek był jakiś bardzo spektakularny. Byłem świeżakiem w college’u na Uniwersytecie Trost, ledwo znajdującym drogę z klasy do klasy. Nikogo nie znałem. No właśnie – nie znałem absolutnie nikogo. Nie miałem nawet współlokatora – gość, z którym miałem mieszkać przeniósł się do innego akademika w dniu wprowadzania się.

Snułem się po kampusie z jego mapą w jednej ręce, rozkładem zajęć w drugiej i oczami na mapie, gdy coś zderzyło się z moim ramieniem, przez co aż mną obróciło.

-Cholera! – wysyczał, a ja ujrzałem szczupłego chłopaka o jasnobrązowych włosach. Jadowity grymas wypełzł na jego twarzy, gdy tylko na mnie spojrzał. – Uważaj trochę!  - warknął, masując swoje ramię wolną ręką; w drugiej trzymał parujący kubek ze Starbucks’a. Wyglądał na kogoś z kim nie chciałbyś zadrzeć przed jego poranną porcją kofeiny (co później okazało się prawdą), a ja nie należę do osób prowokujących bójki, więc pisnąłem jakieś przeprosiny i ruszyłem w przeciwnym kierunku. Byłem parę centymetrów wyższy od niego, ale jestem pewien, że on mógłby z łatwością mi nakopać, gdyby tylko chciał. Burknął „nie ważne” i poszedł w swoją stronę. Od tamtej pory zacząłem być ostrożniejszy i przywiązywałem większą uwagę do tego, gdzie szedłem.

Reszta tygodnia minęła bez problemów. I mówiąc „bez problemów” nie biorę pod uwagę tych zwykłych problemów, które może mieć nowy na college’u. Borykałem się ze znalezieniem moich sal, na kilka wykładów nawet się spóźniłem. Ciągle nie miałem przypisanego współlokatora i szczerze, jeżeli ktoś przypisany do innego budynku, zdecydowałby się przenieść do Siny, to pewnie nie do mnie.

Większość ludzi zabiłaby, żeby mieć swój własny pokój i nie musieć dzielić go z innymi, ale ja czułem się dosyć samotnie. To oznaczało, że wiszący na ścianie płaski telewizor, który kupili mi rodzice był tylko i wyłącznie dla mnie. Co znowu nie było takie złe… ale ciągle byłem samotny. I kiedykolwiek bym nie poszedł na miasto czegoś zjeść, zawsze szedłem sam. Podczas posiłków zawsze było mi tak strasznie tęskno do domu. Ale inne rzeczy szły już w sumie gładko.

W następny poniedziałek, dokładnie tydzień od incydentu z gościem od kawy zauważyłem… Szczupłego chłopaka o jasnobrązowych włosach z kubkiem kawy. Był na moich zajęciach z astronomii.

Podczas krótkiej przerwy w wykładzie miałem okazję, żeby podnieść wzrok znad moich notatek i rozejrzeć się po sali wykładowej… i on tam był. Jeden rząd przede mną, dwa siedzenia po lewej. Przykuł moją uwagę, wygodnie osadziłem oczy na jego kościstych ramionach i na cienkiej szarej kurtce niemal wiszącej na nich. Mój wzrok przeleciał na kawałek jego twarzy, który był widoczny z mojego kąta i zacząłem się mu przyglądać. Miał mocne rysy twarzy, zadarty nos… nie widziałem za dobrze jego oczu, ale jego wąskie brwi były ściągnięte, gdy w skupieniu robił notatki; jego długie i smukłe palce trzymały mocno długopis, zapisując kolejne linijki tekstu w zeszycie.

Nie mogłem nic poradzić na łagodny uśmiech na mojej twarzy, gdy się skrzywił… może on po prostu z natury miał nieprzyjemny wyraz twarzy przez cały czas. To założenie sprawiło, że poczułem się o niebo lepiej z myślą, że wpadłem na niego tydzień temu. Pewnie wcale nie był aż tak wkurzony na jakiego wyglądał… co nie?

Niechętny do rozpatrywania negatywów wpadki sprzed tygodnia, szybko wróciłem moją uwagę do notatek. Jednakże, widok tego szczupłego, jasnowłosego kolesia najczęściej rozpraszał mnie przez resztę wykładu.

I następnego też.

I następnego też

I następnego też.

Przez kolejne kilka tygodni, dokładniej mówiąc.



Nie, żebym miał jakiś problem do przypadkowego faceta, którego zdołałem wkurzyć już pierwszego dnia szkoły… to było coś innego. I jeśli mam byś szczery, prawie nigdy nie myślałem o nim poza klasą. Moja fascynacja nim pozostawała ograniczona do tego pokoju. Ale nie byłem pewien co właściwie mnie do niego przyciągało. To coś, co było w nim takiego fascynującego, było czymś niezrozumiałym… niewytłumaczalnym. W ciągu tego czasu, gdy zerkałem na niego przez ostatnie tygodnie, zaczynałem dowiadywać się o nim coraz więcej: małe detale, nic nie znaczące szczegóły… i z każdym nowym odkryciem zaczynałem interesować się nim bardziej niż wcześniej, popadając coraz głębiej i głębiej we własną ciekawość.

Na przykład, czy teraz, czy wtedy, gdy używa ołówka zamiast długopisu, nieświadomie żuje gumkę do mazania na jego czubku. Przy tych rzadkich okazjach, ledwo udawało mi się powstrzymywać śmiech, gdy natrafiał zębami na metalowy łącznik ołówka i gumki, a jego twarz wyrażała coś w rodzaju gorzkiego zniesmaczenia.

Zauważyłem też, że nie zawsze wygląda „nieprzyjaźnie”. W większości tylko, gdy był mocno skoncentrowany. Ale gdy podnosił głową znad notatnika, żeby spojrzeć na profesora, jego ekspresja zmieniała się na łagodną, poważną i z szeroko otwartymi oczami.  Jego szczęka mogła się zrelaksować, brwi nie były już ściągnięte i gdy widziałem go takiego, dawało mi to do zrozumienia, że może wcale nie jest taką straszną osobą.

Nie żebym się go bał czy coś.

Bardziej… „obawiał”. Ze szczyptą „onieśmielenia”.

Co było raczej śmieszne, zwłaszcza że miliony razy widziałem jak starał się balansować swoje przybory do pisania na górnej wardze, podczas gdy z pełną powagą i skupieniem wpatrywał się w swoje notatki. Często zastanawiałem się jak mogę takiego głupka brać traktować tak poważnie. Ale wnioskując po tym jak pilnie podchodził do notowania i po naszym pierwszym niefortunnym „spotkaniu”,  wydawał się być całkiem poważną osobą. Więc może był kompletnym głupkiem przez przypadek? Nawet lepiej.

Wszystko, od drapania się  końcówką długopisu po głowie do rozciągania i prostowania pleców na krześle przez podpieranie na dłoni swojego policzka, było dla mnie totalną przyjemnością. Stał się jednym z najciekawszych aspektów astronomii, a nie znałem nawet jego imienia.

Ale pewnego dnia, w pierwszym tygodniu października, bezimienny chłopak nie pokazał się na zajęciach. Wydało mi się to trochę dziwne (wspomniałem, że był pilny) i byłem nieco zawiedziony że mojej rozpraszajki dziś nie było, jednak nie zamyśliłem się nad tym jakoś specjalnie. Był w końcu poniedziałek, a astronomię mieliśmy w każdy dzień oprócz piątku, więc byłem przekonany że zobaczę go następnego dnia, tak jak zwykle. Pewnie po prostu zaspał, zdarza się.

Jednak następnego dnia także był nieobecny.

Zdziwiony i trochę zaniepokojony rozejrzałem się po sali wykładowej i, co było raczej dziwne, okazała być opustoszała.

-Psst.. hej! – obróciłem się w prawo i zobaczyłem niemal łysego chłopaka, starające się przykuć moją uwagę. – Wygląda na to, że jesteśmy wśród ocalałych po zombie apokalipsie, huh? – zaśmiał się.

- A-apokalipsie!? –o czym on gadał ?

- Spoko, stary, tylko żartuję. Jestem prawie pewien, że wszyscy złapali grypę. Zawsze krąży wokół o tej porze roku, nie?

- Oh – zrelaksowałem się nieco, moje oczy zawędrowały na puste siedzenie, gdzie on zwykł siedzieć. A więc to tak: grypa. Uśmiechając się, obróciłem się z powrotem do łysego i powiedziałem: - Więc chyba jesteśmy następni.

Skrzywił się, potrząsając głową.

- Dobry Boże, oby nie. Nie wiem jak ty, ale ja za cholerę nie planuję zachorować.

Profesor rozpoczął wykład zaraz po tym; stary, niepewny głos odbił się od ścian i rozniósł po na wpół pustej sali, więc obaj odwróciliśmy się do przodu i już potem nie rozmawialiśmy. Miałem cichą nadzieję, że moja rozpraszajka szybko poczuje się lepiej i już wkrótce pokaże się na wykładzie.

Jak na życzenie, już następnego dnia był tam.

Muszę jednak dodać, że w nie najlepszej kondycji. Z mojego miejsca mogłem zobaczyć, że jego skóra pożółkła,  ciemne cienie pod jego oczami sprawiały, że wyglądał jakby patrzył w oczy samej śmierci. Jego zadarty nos był teraz czerwony i było mi go tak szkoda… wyglądał fatalnie. Nie był nawet w stanie robić notatek, jego oczy były zbyt wilgotne i sądząc po pociągnięciach nosem, musiał mieć straszny katar. Kaszel też brzmiał okropnie. Pod koniec wykładu chciałem zawinąć go w koc, wlać mu do gardła Nyquil i nie pozwolić mu wrócić na zajęcia dopóki nie poczuje się lepiej. Oczywiście powstrzymałem się.

Albo raczej stało się coś innego.

Tak, właśnie, coś stało się po wykładzie.

W końcu to nie jest historia o mnie prześladującym gościa, którego nawet nie znam.


Pakowałem mój notatnik i długopis do plecaka, tak jak zresztą robiła to reszta studentów wokół, zastanawiając się nad opcjami lunchu, gdy poczułem na sobie czyjś wzrok. Gdy podniosłem głowę, para najjaśniejszych bursztynowych oczu jakie w życiu widziałem, patrzyła się na mnie. Zamarłem.

Było prawie tak, jakbym pomyślał, że jak się nie ruszę, to on mnie nie zauważy.

Zauważył, jakbyście się zastanawiali.

- Czy my się skądś znamy?

Sziiiiiiit

Czułem, jak serce podjechało mi do gardła. Czyżby zauważył, że mu się dzisiaj przyglądałem!? Nie jestem świrem, przysięgam! Starając się odsunąć te myśli na drugi plan, usiadłem i uśmiechnąłem się do niego niewinnie, choć nie byłem w stanie spojrzeć  mu w oczy.

- No, tak jakby… wpadłem na ciebie pierwszego dnia szkoły – powiedziałem nieśmiało. Niezbyt chciałem mu o tym przypominać, ale było to znacznie lepsze niż „Och, więc zauważyłeś, że cię obserwowałem? Właściwie to mnie nie znasz, ja mam tylko taką obsesję wpatrywania się w ciebie, to nic takiego.”

- Nie, mam namyśli przed tym – powiedział, odkaszlnął i pociągnął nosem. To zbiło mnie z tropu. Nie sądzę…? Znaczy, byłoby świetnie, gdy tak się stało, to mogłoby nieco wyjaśnić moją dziwną fascynację jego osobą, ale…

- Obawiam się, że nie…

Jego twarz spochmurniała, przymrużył oczy, a ja nie wiedzieć czemu wstrzymałem oddech, dopóki nie zrozumiałem, że on po prostu skupił się na mnie i starał się dotrzeć do tego, czy mnie gdzieś wcześniej nie widział.

- Sorry – przeprosił. – Po prostu wyglądasz znajomo.

- Spoko, żaden problem! Też mi się tak często zdarza – skłamałem. Kichnął i wytarł nos, po czym powiedział:

- Miałem cichą nadzieję, że może skądś się znamy… wtedy nie byłoby to takie dziwne prosić, czy może mógłbym zobaczyć twoje notatki z ostatnich dwóch dni.

Zajęło mi chwilę, żebym przetworzył to, co on właściwie do mnie powiedział i gdy to się stało, zachichotałem cicho.

- Jeśli tylko o to chodziło, to jasne, możesz je pożyczyć.

Zamrugał. – Serio? Nawet mnie nie znasz…

Ale było za późno, bo już wyciągałem mój mały czarny notatnik z plecaka, myśląc Obserwowałem cię jak świr prze ostatni miesiąc i pół, więc chociaż tyle mogę zrobić. Ale zamiast tego powiedziałem: - A muszę?

- Jesteś aż tak dobrą osobą?

- Staram się.

Uniósł brew. – Chyba jesteś strasznie łatwy – zażartował.

- Gee… dzięki – odparłem sarkastycznie. – To naprawdę sprawia, że chcę ci pożyczyć mój zeszyt.

- Ach! Hej, mówię jak to widzę.

- Mhymm – mruknąłem, przekartkowując zeszyt do poniedziałkowych zapisków. I właściwie już miałem mu je przekazać, ale…

Gdy tak na nie spojrzałem to… no…

- Co jest? – zapytał.

- To tylko… uch. Tu jest masa rzeczy, które wymagają wyjaśnień… - spojrzałem na niego. – Kiedy masz następne zajęcia?

- Żadnych aż do 14:30 – odpowiedział. Zerknąłem z powrotem na notatki zanim zapytałem: - Jakieś plany na lunch?

Tu nastąpiła przerwa, on nic nie mówił, więc szybko sprostowałem: - No, bo wtedy mógłbym ci wyjaśnić rzeczy, których nie rozumiesz, to wszystko…

Uśmiechnął się zadziornie: - Naprawdę chcesz iść na całość, co?

- Chcesz moje notatki czy nie? – obruszyłem się, a jego zarozumiały uśmieszek wywołał mały uśmiech na mojej twarzy.

- Tak, tak – odpowiedział, ruszając z krzeseł do wyjścia, więc wziąłem swój plecak i podążyłem za nim, obserwując jak poruszał swoimi szczupłymi nogami. Dobrze mu w tych wąskich dżinsach-pomyślałem. Gdy tylko wyszedł z pustej sali wykładowej, zatrzymał się, a ja szybko zerknąłem na jego twarz.

- Tak w ogóle to jak się nazywasz? – zapytał, obracając się.

- Och, właśnie… Jestem Marco – przedstawiłem się. – A ty?

- Jean.

Jean… Więc to było imię kolesia, którego tak bezwstydnie szpiegowałem od tyłu przez ostatni miesiąc i pół. Dobrze wiedzieć.

-Jsh-ahn – powtórzyłem, dziwiąc się że takie miękkie współbrzmienia i samogłoski należały do kogoś tak zuchwałego. – Francuz?

Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę i już myślałem, że powiedziałem coś nie tak, ale wtedy odparł:

- Taaa, a w ogóle to gdzie chcesz iść jeść? Ja zazwyczaj chodzę do jednej ze stołówek na lunch.

- Ja też –mruknąłem. – Więc postanowione, hę? – podałem mu zeszyt i ruszyłem przed siebie, wychodząc z budynku na właściwie południowe słońce z Jeanem za plecami. Skierowaliśmy nasze kroki w ogólnie przyjętym kierunku do najbliższej stołówki, przeciskając się przez tłumy innych studentów. Było kilka takich momentów, że byłem pewien, że go zgubiłem, jednak kaszel i smarkanie informowały mnie o jego aktualnym położeniu. Gdy przeszliśmy przez najruchliwszą część kampusu i zrobiło się luźniej, Jean znacznie zwolnił. Obejrzałam się za nim przez ramię i zobaczyłem, że trzymał mój zeszyt otwarty, pewnie na poniedziałkowych notatkach i  uważnie się w nie wpatrywał, ciągle idąc.

- Co to za kurwa greckie literki? – powiedział.

- Na górze w rogu jest klucz i kilka wzorów – powiedziałem, powstrzymując śmiech, gdy potknął się o swoje chude nogi. Po minucie czy dwóch przechadzki, zerknąłem na niego raz jeszcze i znalazłem go nawet bardziej wczytanego w notatnik.

- Nie pieprzyłeś… ciągle nic nie rozumiem – wymamrotał.

- Mówiłem – skręciłem w lewo, ale Jean ze wzrokiem przyklejonym do notatek kontynuował drogę prosto, więc musiałem zwrócić na siebie uwagę:

 - Hej! Jean, tędy!

Skrzywił się bardziej, na jego chorobo-blade policzki wstąpił lekki róż, ale zamknął zeszyt, wsadził go pod pachę i zwrócił uwagę na to, gdzie idzie.





- … i pamiętaj,  musisz najpierw znaleźć zmianę w długość fali.

- I to jest delta lambda?

- Nom – wziąłem łyk Pepsi, gdy patrzyłem jak Jean stara się rozwiązać problem praktyczny; mój talerz był już dawno pusty.

- Och, czekaj… jak już będziesz miał prędkość radialną to dzielisz ją przez prędkość światła, pamiętasz? – pochyliłem się nad stołem i wskazałem na notatki.

- To „c” w równaniu…

- Tak! Iiiiii…. Gotowe – uśmiechnąłem się zachęcająco. Jean opadł na oparcie krzesła i przetarł dłonią kark.

- Prędkość radialna to gówno – wymamrotał, a ja się zaśmiałem.

- Weź nawet nie mów – zgodziłem się.



- Ej, Marco?

- Hmm?

- Dzięki… Miałbym przerąbane bez twojej pomocy.

- Żaden problem – odpowiedziałem, patrząc jak wyciąga z kieszeni telefon i robi kilka zdjęć moich notatek. – To tylko…

-Co? –schował telefon z powrotem do kieszeni i spojrzał na mnie.

- Mógłbyś opuścić jeszcze jeden dzień. Jesteś chory jak pies. – i jakby na dowód moich słów, zaczął kaszleć. I kaszlał tak przez dobre dwie minuty aż przyniosłem mu szklankę wody, którą wypił z wdzięcznością.

- Uh… - w końcu odpowiedział. – Nie mogę ominąć więcej zajęć. Wypoczywałem już masę czasu. Jestem już wystarczająco do tyłu po tylko dwóch dniach!

Przechyliłem pretensjonalnie głowę.

- Byłem do tyły po tylko dwóch dniach – poprawił się i wyszczerzył z uznaniem.

- Okej, dobra, ale tylko pomagasz roznosić grypę chodząc sobie od tak.

- Nie zbliżam się do ludzi wystarczająco, aby zarażać – wymigał się. Uniosłem brew w znaczącym geście, a on wybełkotał – Ja… cholera. Jeżeli się ode mnie zarazisz, wynagrodzę ci to jakoś. Obiecuję!

Zaśmiałem się. – Spoko, bez nerwów. – powiedziałem. – Mam silny układ odpornościowy, więc wątpię, abym zachorował. – Jean wypatrywał się we mnie sceptycznie znad kubka, dopijając resztę swojego napoju.



Salwa śmiechów wybuchła przy stoliku za mną, sprawiając że podskoczyłem zaskoczony.

- Dziś wieczorem w studenckim teatrze puszczają „Obecność”, stary, koniecznie musisz pójść! – krzyknął ktoś. Jean pochylił się w lewo, żeby zerknąć przeze mnie na głośny stolik, po czym usiadł z powrotem i podparł policzek na dłoni, opierając się łokciem o blat stołu.

- Mamy sezon Halloween, nie? – zastanowiłem się na głos i odezwałem się do Jeana. – Planujesz pójść zobaczyć jakiś horror w tym miesiącu?

Potrząsnął energicznie głową. – Nigdy w życiu.

- Nie jesteś fanem strasznych filmów? –uśmiechnąłem się.

- To ty nie wiesz? Jean nienawidzi strasznych filmów! Sika po gaciach i krzyczy jak mała dziewczynka. – odwróciłem się w stronę, z której dochodził głos i zobaczyłem tego krótko ściętego chłopaka z astronomii.

- CONNIE! – krzyknął Jean, a stolik za nami znów zaczął się głośno śmiać. Łysawy chłopak –który nazywał się Connie- wstał i podszedł do naszego stolika, bezczelnie się uśmiechając.

- Ach, hej! – powiedział do mnie. – Więc poznałeś już Jeana?

Jean spojrzał na nas. – To wy się znacie?

- Nie – odpowiedział Connie. – Znaczy, tak jakby. Gadaliśmy wczoraj o tym, że jak do tej pory udało nam się przetrwać epidemię grypy. Ale chyba nie każdego z nas można zaliczyć do tych szczęśliwców, huh?

- Zamknij się – westchnął Jean i jak na zawołanie pociągnął nosem. Connie zwrócił się do mnie.

- A w ogóle to nawet nie znam twojego imienia, ziom.

- Jestem Marco.

- Więc, Marco, ja jestem Connie. Będziesz mile widziany w naszej grupie na „Obecności” dziś wieczorem, bo Jean na pewno nie będzie. – zaproponował. Zaśmiałem się.

- Dzięki, ale spasuję. Mam sporo zadań do zrobienia. – wyłgałem się. Szczerze mówiąc opuszczenie mojego pokoju na noc byłoby pozytywną zmianą… siedząc w pokoju czułem się tak okropnie samotny. Ale w zasadzie nie znałem Conniego i jego przyjaciół zbyt dobrze i czułbym się niekomfortowo, gdybym poszedł gdzieś z grupą nieznajomych, którzy byli już przyjaciółmi.

- Spoko. Ale jakbyś zmienił zdanie to będziemy w studenckim teatrze. Do zobaczenia – pomachałem mu, gdy wracał do swojego stolika. Jean prychnął szyderczo.

- Twój kumpel? – zapytałem.

- Tak jakby… jest jednym z moich współlokatorów.

Zmarszczyłem brwi. – Nie lubisz go?

- Huh?- odparł. – Nie, jest spoko. Znaczy, bywają momenty, gdy jest wkurzający, trudno mu przychodzi podejmowanie decyzji, ale w sumie się dogadujemy… chyba tak mogę mniej więcej powiedzieć. A co?

- A nic. – wyciągnąłem telefon, by sprawdzić godzinę. – Och! – była 12:45.

- Co jest?

- Mam zajęcia za 15 minut, więc muszę się zbierać.

Jean podał mi stołem zeszyt, a ja spakowałem go z powrotem do plecaka, zanim zawiesiłem go na ramieniu. Wahałem się podnieść. Jean spojrzał na mnie pytająco. Byłem zestresowany pytając o to… ale to była moja szansa.

- Hej, Jean?

- Nom?

- Nie masz nic przeciwko, jeśli poproszę cię o numer? – myślałem, że zapyta dlaczego, a na to pytanie nie miałem odpowiedzi, ale –

- Jasne.

- S-serio?

- Ta, czemu nie?

Wzruszyłem tylko ramionami i szybko wymieniliśmy się numerami, zanim pobiegłem do sali. Nie wiedziałem czemu, ale zdobyty z powodzeniem numer Jeana napełnił mnie dziwnym uczuciem spełnienia. Wszedłem do sali jak nowo narodzony.





Tego wieczoru, gdy siedziałem przy biurku i starałem się skończyć zadanie domowe przy świetle lampki, w mojej głowie w kółko odtwarzały się wydarzenia z minionego dnia, głównie lunch z Jeanem, i za każdym razem, gdy wracało mi to na myśl, na moją twarz wypływał głupawy uśmieszek. Czy naprawdę od tak dawna z nikim się tak nie zaznajomiłem? Znaczy, miałem wielu przyjaciół w rodzinnym mieście, którzy za mną tęsknili, a rodzina dzwoniła do mnie przynajmniej dwa razy w tygodniu…

Ale ciągle czułem się taki samotny. Nieprawdopodobnie samotny.

Nawet w pokoju mieszkałem całkiem sam.

Zgaduję, że tak się właśnie kończy brak uczestnictwa w życiu kampusu. Żadne kluby mnie nie interesowały, nieszczególnie podobał mi się pomysł dołączenia do bractwa, i nie jestem też zbyt religijny, więc wykluczyłem się z ministerstw kampusu.

No dobra. Wzruszyłem ramionami i pomyślałem, że zdobędę przyjaciół w jakiś inny sposób. Jak widać, trochę nie wyszło.

Więc możliwość nazywania Jeana moim „nowym przyjacielem” sprawiała, że czułem motylki w brzuchu. Kto by pomyślał, że mogę tak dobrze dogadać się z chłopakiem, w którego wpatrywałem się przez kilka tygodni?

Naprawdę go polubiłem. Był mądry, czepialski i pewnie nawet tego nie wiedział, ale strasznym głupolem. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawał się być złośliwy i wredny, ale tak naprawdę był całkiem w porządku. On tylko… nie wiem. Nie bał się mówić tego co myśli. I to w nim właśnie lubiłem.

Wzdychając i uśmiechając się głupkowato, wyciągnąłem telefon i przeleciałem przez kontakty, dopóki nie zobaczyłem jego imienia. „Jean”. Musiałem przezwyciężyć ogromną chęć napisania do niego w tym momencie. Miałem nadzieję, że niedługo będę miał kolejną okazję, by z nim pogadać.





I taka oto okazja nadarzyła się następnego ranka.

Gdy wreszcie zwlokłem się z łóżka ( uważając, by nie uderzyć się o ramę łóżka nade mną, jak to zawsze bywało), moja czaszka boleśnie pulsowała z każdym szybszym ruchem. Pochyliłem się nad koszem, który w sekundę wypełnił się płynami żołądkowymi i na wpół strawionym jedzeniem.

Tak jakbyście się zastanawiali, zdecydowałem się nie iść dziś na zajęcia. Z flegmą w gardle i z dreszczami na całym ciele, zawinąłem się w kołdrę i wróciłem do łóżka. Nie mogąc jednak wrócić do snu, po prostu leżałem i kaszlałem w poduszkę przez następną godzinę. Jean, ty sukinsynu, pomyślałem, rozglądając się po pokoju za telefonem; był na biurku i się ładował. Byłem zbyt chory i leniwy by przejść przez lodowatą podłogę i po niego sięgnąć, nawet jeśli strasznie chciałem nawrzucać Jeanowi za zarażenie mnie. Pewnie i tak połapie się co się stało, gdy wejdzie do klasy i mnie tam nie zobaczy.

Bzzt. Bzzt.

Dwie wibracje. Wiadomość.

Zamiast jak człowiek wstać z łóżka, ja raczej… zrolowałem się na podłogę, ciągle owinięty w kołdrę, i niczym robak dopełzłem do biurka. Podniosłem rękę i zmacałem blat w poszukiwaniu komórki.

       (1)  Nowa wiadomość

Zgadnijcie kto.

Od: Jean

powiedz że nie



Uśmiechnąłem się, kichnąłem i uśmiechnąłem powtórnie. Leżąc na zimnej drewnianej podłodze, owinąłem się ciaśniej kołdrą i odpisałem.



Do: Jean

Jak zamierzasz mi to wynagrodzić, Jean?



Odpowiedź nadeszła w krócej niż 20 sekund.



Od: Jean

„bardzo silny układ odpornościowy” w mojej dupie



Zacząłem się śmiać, ale śmiech tylko przyprawił mnie o ból głowy i kaszel.



Do: Jean

Taa… to jest okropne :(



Od: Jean

o stary, kurwa, strasznie cie przepraszam. jak ci to wynagrodzic ?



Uśmiechnąłem się złowrogo. Hmmm, więc teraz Jean był mi coś winny, tak? Idealnie.

Do: Jean

Zupa i film.



Od: Jean

zupa ORAZ film ?



Do: Jean

Film mam u siebie, wystarczy że go ze mną obejrzysz. Ale naprawdę zjadłbym jakąś zupę… a niezbyt się czuję żeby samemu po nią iść :(



Od: Jean

rozumiem. potraktujesz mie filmem? powinienem czesciej byc ci dluzny. przyniose ci ta twoja zupe pozniej wieczorem. co powiesz na 19:30?



Do: Jean

Powiem że świetnie!

Oh… i Jean?



From: Jean

Nom?



Do: Jean

To jest straszny film :)



Powstrzymywanie rechotów, gdy wciskałem „wyślij” było wystarczająco trudne w wykonaniu, więc gdy nadeszła odpowiedź, parsknąłem śmichem.



From: Jean

CZY TY JESTES POWAZNY



Do: Jean

Hehe.



Od: Jean

ty mi nie hehuj, mały gnojku! nie zgadzam się na to, walic taki interes



Westchnąłem.



Do: Jean

Ale Jean! Jesteś mi to winien! Czuję się okropnie i potrzebuję towarzystwa… :( Proszę?



From: Jean

czy zupa ci nie wystarczy?



Do: Jean

Nie. :(

:(

:(

:(



Zastosowałem taktykę smutnych buziek. Zajęło mu całe pięć minut, by odpowiedzieć.



Od: Jean

DOBRA



Skręciłem się radośnie w moim pościelowym buritto na podłodze.



Do: Jean

Yaaaaay. Widzimy się o19:30! Mieszkam w Sinie 323. :)



Od: Jean

KURWA




[Perspektywa Jeana]