piątek, 15 lipca 2016

Wielki Król - Rozdział 3 - Haikyuu?

Kiedyś odpokutuję za te wszystkie niedotrzymane obietnice xD po ilu? 6 miesiącach (jezu xDD) dopisałam 3 rozdział. Fakt, że 6 miesięcy to pół roku jest przerażający ;_; ale powiem wam, że po tym 2 rozdziale sama nie wiedziałam co dalej robić. Muszę operować zarówno mordercą jak i policją a później dojdzie do tego jeszcze inne, poboczne śledztwo, jak ja to ogarnę xD A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że w życiu przeczytałam tylko jeden kryminał i to w dodatku jakiś arabski xD Drugiej Agaty Christie to ze mnie nie będzie. 
W ogóle jest sprawa, bo moja kochana M. aka beta aka mój mecenat aka opiekun artystyczny dosadnie proponuje mi zmianę toru twórczości. I konkretnie w tym opowiadaniu. I zaistniała możliwość, że już w 4 rozdziale przemianuję ten ff na opowiadanie autorskie. Oczywiście w szkielecie postaci będą kryli się Oikawa, Iwa i Tobiaszek ale Tobio naprawdę zostanie Tobiaszem. A Oikawa Oliwerem. Więcej wam nie zdradzę, ale liczę na to, że mimo wszytko ze mną zostaniecie. Ff dalej się będą pojawiać, przynajmniej tak myślę. Ale Wielki Król na 90% zostanie podniesiony do rangi autorskiej. Od 1 rozdziału pozamieniam imiona i miejsca, być może jakieś opisy. Także wraz z 4 rozdziałem będę zachęcać do ponownej lektury od początku lub zaczęcia jej przez tych, którzy rezygnowali ze względu na wybrane przez mnie anime (mrugam tu w stronę konkretnej pani na Y. xD no hej). Może dzięki temu też nie będzie nas wszystkich tak bolał Bokuto xD 
A te wesołe zmiany mają mi pomóc się rozwijać. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i będę mogła liczyć na ciągłe wsparcie z waszej strony :) To wiele dla mnie znaczy, bo zaczęło do mnie dochodzić że pisanie to właściwie jedyne co naprawdę posiadam na tym marnym padole świata. Ku rozwojowi! czy coś. 
Dzisiaj cały dzień męczę Love Yourself od JB i jestem rozdarta, bo z jednej strony to dobra piosenka a z drugiej to Justin Bieber. Problemy xD Ale nie wiem czy nie skoczył mi wskaźnik poczucia własnej wartości. So maybe you should go and love yourself
Well, maybe I should. 
Zapraszam do czytania i komentowania ^^ Miejmy nadzieję, że 4 rozdział pojawi się szybciej.


Rozdział 3
Poradnik mycia rąk
/Melodia z miejsca zbrodni/ 



Tej nocy Toru nie zasnął. I to nie tylko dlatego, że za każdym razem, gdy zdawało mu się, że odpływa w senne krainy, w jego uszy uderzał zapamiętany dźwięk policyjnych syren. Każdy odgłos, szelest powodowały, że na jego plecach pojawiał się zimny pot, a oczy szeroko otwierały się na otaczającą go ciemność. Był pewien, że to kwestia paru godzin, zanim policja wyważy drzwi do jego mieszkania. Jednak noc naznaczona krwią pozostała spokojna, nienaruszona niczym więcej.
Inną rzeczą, spędzającą mu sen z powiek był Kageyama Tobio,, który przeżywał prawdopodobnie równie  bezsenną noc na jego kanapie. Cała ta sytuacja dnia wywiadów po eliminacjach była nad wyraz absurdalna. Toru był jak w transie, balansując między rzeczywistością a fikcją. Trwał w  ciągłym napięciu, jakby marzł w chłodnym pomieszczeniu, a ciało drganiem mięśni starało się utrzymać prawidłową temperaturę. Nierealne było to, że o dziewiętnastej wyszedł z domu, że poszedł na konferencję, że zapomniał kamery, że zabił Bokuto. Czuł się, jakby był jedynie obserwatorem, widzem w teatrze. Ale wtedy wracała świadomość – że to on, właśnie on. Morderca. Kryminalista. Oikawa Toru, dawny król – królobójca.
Oikawa przewrócił się na lewy bok, sięgając po telefon leżący na szafce nocnej z intencją sprawdzenia godziny, ale blask wyświetlacza był tak jasny, że Toru niemal przestraszył się, że oślepł. Godzina pozostała więc tajemnicą. Tak samo, jak mężczyzna leżący na jego kanapie.
Kageyama Tobio był tym rodzajem osoby, która nie stanowi jedynie zwykłej postaci w czyimś życiu, jak przechodzień, kolega z klasy. On był całym epizodem z życia Oikawy, to jemu poświęcony był osobny rozdział siatkarskiej kariery Toru. Długo po liceum, aż do fatalnej kontuzji, Kageyama był rywalem, był przeciwnikiem ostatecznym. Nemezis, który prowokował Oikawę do dalszego rozwoju, doskonalenia się. Wrodzony talent kontra wyszlifowane umiejętności. Aż tu nagle spotykają się na samym dnie, gotowi odbierać życia. Znów jako dwa bieguny. Morderca i samobójca. Oikawa miał wrażenie, że los gra z nimi w jakąś chorą grę i w pewnym stopniu był nawet gotów przyjąć to wyzwanie.
Nagle Toru usłyszał skrzypienie podłogi w przedpokoju. Zlękniony, wstrzymał oddech. Do jego uszu dotarło także stuknięcie, dźwięk rozbijanego szkła i wysyczane przekleństwo. Oikawa wypuścił z ust wstrzymywane powietrze. Podniósł kołdrę i wstał z łóżka. Gdy przesunął drzwi sypialni, ujrzał Kageyamę, klęczącego na ziemi i zbierającego szkło z podłogi. Mała lampka stojąca przy kanapie rzucała nikłe, żółte światło na pokój i plecy Kageyamy, który w swoim własnym cieniu próbował dojrzeć odłamki szklanki.
- Zostaw, potniesz się. Zaraz przyniosę zmiotkę – powiedział Toru, a Tobio aż drgnął. Nie zauważył wcześniej Oikawy. Wstał z kolan i poszedł za nim do kuchni, omijając bosymi stopami rozbite szkło. Wrzucił pozbierane odłamki do kosza, wziął od Toru zmiotkę i szufelkę i poszedł dokończyć sprzątanie. Toru tymczasem włączył czajnik, uznając, że dalsze próby zaśnięcia nie przyniosą już efektu i zrobił sobie herbatę. Z kubkiem w dłoni wyszedł z kuchni i usiadł na kanapie obok Kageyamy, który pozamiatawszy szkło, zostawił pełną szufelkę na ziemi i usiadł z głową w dłoniach.
- Sorry za szklankę. Potknąłem się – powiedział, nie patrząc nawet na Toru, który siorbał gorącą herbatę.
- Nic się nie stało – odpowiedział. Nastała cisza. Toru pomyślał, że w aspekcie rozmów nic się nie zmieniło. Nigdy nie mieli sobie wiele do powiedzenia. Może oprócz tego czasu, gdy Tobio skakał wokół niego jak namolny szczeniak, prosząc, by ten nauczył go serwować. Można by rzec, że ich rozmowy były czysto pragmatyczne. Na boisku czy poza nim, nigdy nie wychodzili poza tematy związane z siatkówką. Nie byli kolegami.  A przynajmniej Toru nigdy ich za takich nie uważał. Szczerze, to nie wiedział nawet, co Tobio roił sobie w swojej zmartwionej główce i jakie miał na ich relację spojrzenie. Chociaż, skoro praktycznie rzucił się w jego objęcia, to nie mógł go nienawidzić, prawda?
Zaraz po wypadku, gdy Toru potrącił Tobio i gdy się rozpoznali, Kageyama, wbrew rozkazom Oikawy, by ten leżał, poderwał się z ulicy i niemal rzucił się na Oikawę, obejmując go i  z głośnym szlochem osuwając się na ziemię, ciągle trzymając się jego nóg.
Oikawa był tak skołowany zaistniałą sytuacją, że nie był w stanie się ruszyć, wręcz zesztywniał w szoku. Nie był pewien, czy jego umysł był w stanie przyjąć jeszcze więcej bodźców tego wieczoru. Po chwili jednak otrząsnął się i pomógł Kageyamie podnieść się z ziemi. Nigdy nie spodziewał się ujrzeć go w tak beznadziejnym stanie. W poniszczonej kurtce dżinsowej, twarzy we krwi i łzach kapiących na koszulkę. Kageyama był emocjonalnym wrakiem człowieka, a w głowie Oikawy kłębiło się zbyt wiele pytań, by mógł je wypowiedzieć na raz, chociaż na przód wybijało się jedno. Dlaczego?
- Chodź, zawiozę cię do szpitala – powiedział tylko, jednak Kageyama mocno wbił mu palce w ramiona i pokręcił głową.
- Ale ktoś musi cię obejrzeć, przecież mogło ci się coś stać, potrzebujesz lekarza – mówił i urwał w połowie, zdając sobie sprawę, że przecież jest lekarzem, chociaż nie był pewien, czy Kageyama o tym wiedział.
- Nic mi nie jest – wychrypiał Tobio.
- To może zawiozę cię chociaż do domu? Gdzie mieszkasz?
- Nie do domu. Ja mam już dość… tej samotności tam.
Te pełne bólu słowa zamknęły Oikawie usta. Czy to naprawdę był Kageyama Tobio, którego znał przed laty? 
Ostatecznie zabrał go do siebie. Opatrzył mu rany, upewnił się, czy nie ma złamań. Jednego człowieka posłał tego dnia do grobu, innemu ratował życie, co za wieczór pełen paradoksów.
- Więc… - Oikawa chrząknął, nie do końca wiedząc, jak delikatnie zacząć rozmowę. Nie, żeby kiedykolwiek był delikatny w rozmowach z innymi, ale czuł, że tego wymaga sytuacja. Nawet jeżeli chodziło o Kageyamę. – Jak się czujesz?
- Bywało gorzej.
„Co mogło być gorsze od potrącenia przez samochód, skok z czwartego piętra?”, pomyślał Oikawa. Nie wiedział, jakiej odpowiedzi się spodziewał, zadając takie bezsensowne pytanie. Zdawał sobie sprawę z tego, że Kageyama nie zrobi się po tym wylewny i nie opowie mu historii swojego życia, ale w pewnym sensie na to liczył. Cholera, studiował medycynę, miał leczyć ciało, nie duszę.
- A czy…
- Skończ te podchody, Oikawa, powiedz czego chcesz, bo taka troska z twojej strony jest dość odrażająca – burknął Kageyama, nie spoglądając nawet na rozmówcę.
Oikawa zacisnął usta w prostą linię. To on się stara być taktownym, a ten zupełnie nie przejął się jego próbami bycia miłym człowiekiem.
- Och, okej, chciałem być delikatny.
- Byłeś wystarczająco, jadąc sześćdziesiąt na godzinę.
- O, pewnie, teraz to moja wina! To może trzeba było nie wyłazić na ulicę. Co, jakbym cię w porę nie zauważył, kretynie?
- Może i lepiej by się stało.
„No rzeczywiście, dwie osoby na sumieniu w ciągu dwudziestu minut, świetny bilans”, pomyślał Oikawa i opadł na oparcie kanapy.
- Nie chrzań, Tobiaszku. Może i za tobą nie przepadam, ale nie śpieszno mi do wbijania ci gwoździ w trumnę – powiedział i po chwili ciszy dodał: - Miałeś dużo szczęścia, że przeżyłeś i to bez większych obrażeń.
- Racja, inwalidom musi być ciężko skoczyć z dachu.
- Kageyama, do cholery! Musisz, tak? Naprawdę, musisz?! – obruszył się Oikawa. Kageyama po raz pierwszy od początku rozmowy na niego spojrzał. – Musisz gadać takie głupoty? Co ci się we łbie poprzewracało, że chcesz się zabić?!
- Nie twoja sprawa, tak? To moje problemy, sam sobie poradzę – odparł Kageyama, ale jego drżący głos wcale nie brzmiał wiarygodnie.
- O, jasne, przez podcinanie sobie żył. Świetny plan, powodzenia.
Kageyama zacisnął zęby. Z nikim wcześniej nie rozmawiał o sobie, nawet Suga tyle z niego nie wyciągnął. Koushi zawsze starał się zachowywać tak, jakby wszystko było  w porządku, a rany na ciele Kegeyamy były rzeczywiście skutkiem tylko nieszczęśliwych wypadków. Oikawa był inny, nie wahał się skrytykować go, wyciągnąć suchej prawdy na powierzchnię. I był w tym tak brutalny jak Kageyama jeszcze nigdy wobec siebie.
- Nie mam już po co żyć, naprawdę. I zanim mi przerwiesz i powiesz „och, to minie, nie chrzań”, to wiedz, że jestem w tej chwili na takim dnie, że nie starczy mi tlenu, żeby wypłynąć. Nie mam nic, mieszkam w jednopokojowym mieszkaniu za psie pieniądze, żyję z dnia na dzień na niepewnych umowach o pracę. W świecie sportu jestem zniszczony, mam jednego przyjaciela, którego prawdopodobnie obchodzi mój los, ale on ma wystarczające trudy swojego życia, żeby się jeszcze mną przejmować. Kto wie, czy nie byłoby mu łatwiej, gdybym zniknął. Ale spójrz tylko na moją beznadzieję, nawet się zabić nie umiem – zaśmiał się i zaczesał włosy do tyłu.
- Myślisz, że śmierć jednego człowieka może przejść bez echa? – powiedział Oikawa i poczuł, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Kiedy stał się takim hipokrytą?
- Dwa dni temu pobiły mnie gówniaki na ulicy, przeleżałem na ziemi kilka godzin, wierz mi, pewnie gdybym sobie strzelił w łeb na środku mieszkania, to sąsiad tylko pogłośnił by radio.
- Ale…
- Nie jesteś w stanie mi pomóc. Dzięki za to, co zrobiłeś, ale już postanowiłem. Jutro już mnie tu nie zobaczysz. Nie czuj się zobowiązany przychodzić na pogrzeb, o ile się taki odbędzie.
Oikawa nie odpowiedział. Napił się herbaty i szukał słów. Czemu tak bardzo chciał pomóc Kageyamie? Parę godzin temu zabił niewinnego człowieka, dlaczego teraz chce powstrzymywać zdecydowaną na śmierć osobę? Czy można być zdecydowanym na śmierć? On na pewno nie był. Czyżby podświadomie chciał zadośćuczynić tamtą niewinną  krew? Chociaż i ona była mu trochę winna. Winna jego własnego nieszczęścia.
Kageyama wstał z kanapy, chwycił szufelkę ze szkłem i poszedł z nią do kuchni. Gdy wrócił, Oikawa zwrócił się do niego:
- Kageyama… rano nie wychodź, dopóki nie wstanę. Będę miał do ciebie jedną prośbę. Co ci szkodzi, skoro i tak zamierzasz umrzeć?
Tobio zamyślił się i wzruszył ramionami.
- To ja wracam do siebie. Nie potłucz mi więcej rzeczy – powiedział Toru i wrócił do swojego pokoju.
Nie zaznał jednak długiego snu, ponieważ, jak mu się wydawało, dosłownie chwilę później, poczuł jak ktoś zawzięcie go szarpie, by się obudził. Ale z drugiej strony może to i lepiej, że został wybudzony, bo śniło mu się, że Bokuto wstał z ziemi, cały we krwi i wrzucił go pod przejeżdżającą ciężarówkę. Oikawa czuł, jak koła obijają mu się o ciało, jak wszystko się wewnątrz niego rozlewa, jak gruchoczą mu kości. We śnie był świadom, że powinien umrzeć, ale nie umiał. Nie wiedział, jak się umiera, jak to wyśnić. Więc leżał na asfalcie i patrzył w gwiazdy, które ruszały się w koło, spadały, jakby prosto na niego. Wtedy podszedł do niego jakiś chłopiec. Był mały, z plastrem na nosie i wybitym zębem. Oikawa skądś kojarzył te spiczaste, czarne włosy. Chłopiec powiedział: „Chcąc świat oszukać, stosuj się do świata. Wyglądaj jako kwiat niewinny, ale niechaj pod kwiatem tym wąż się ukrywa*”, po czym odleciał w niebo i mijając się z gwiazdami, zniknął. Oikawa ujrzał, że na ciele zaczynają rosnąć mu kwiaty. Chciał je z siebie zerwać, ale każdy wyrwany kwiat sprawiał mu okropny ból. Wtedy zawiał wiatr i wszystkie jego fioletowe kwiaty utraciły płatki. A on się obudził.
- Oikawa, wstawaj, musisz to usłyszeć – krzyczał zaaferowany Tobio, okazując najwięcej jak dotąd emocji. Oikawa niechętnie obrócił się w jego stronę, spostrzegając, że miał rozkopaną kołdrę. Kageyama wrócił do pokoju dziennego, skąd po chwili dotarł do uszu Toru dźwięk wiadomości. Zanim wyszedł z sypialni, podwinął koszulkę do góry. Na jego brzuchu nie było śladu kwiatów.
- Co za absurd – mruknął do siebie i dołączył do Kageyamy, który obsłużył się jego własnym laptopem, by sprawdzić serwis informacyjny. Oikawa będzie musiał pomyśleć nad założeniem hasła. Myśl o upomnieniu Kageyamy o niedotykaniu cudzych rzeczy bez pozwolenia odeszła w niepamięć, gdy Toru wreszcie dowiedział się, o co ta cała afera.
- Słuchaj, nie uwierzysz. Bokuto Ktoaro nie żyje. Wczoraj wieczorem znaleźli go martwego przy schodach w hotelu – poinformował go Tobio. Na video pokazywano miejsce wypadku, zaznaczone żółtą taśmą policyjną. Reporterka wiadomości opowiadała o najnowszych doniesieniach w  sprawie, okolicznościach wypadku, wypowiadały się różne osoby. Zastanawiano się jak to wpłynie na dalszy przebieg mistrzostw siatkówki i kto powinien za tę tragedię odpowiedzieć.
 A więc już wiedzą. Zaraz policja zapuka do jego drzwi. Na pewno już go mają. Muszą. Z pewnością zaczęli już śledztwo. Już po nim. Jest skończony.
- Masakra, nie? I pomyśleć, że ja w tym samym czasie… Oikawa, wszystko okej? – zapytał Kageyama. – Zbladłeś.
- Niedobrze mi – powiedział Toru i pobiegł do łazienki. Za nim zerwał się Tobio.
Stres najwyraźniej osiągnął swoje apogeum, a ciało Oikawy fizycznie nie było już w stanie go wytrzymać, co poskutkowało w wymiotach i okrutnym, chrapliwym kaszlu. Gdy skończył i wyczerpany oparł się plecami o ścianę łazienki, Kageyama podał mu ręcznik i szklankę wody.
- Aż tak cię to ruszyło? – zapytał.
- Nie… To chyba ten wczorajszy obiad. Wiedziałem, że coś było nie tak z tą knajpą.
- Och… okej. Już w porządku? Czy będziesz jeszcze rzygał?
- Nie, już… już okej – powiedział i wstał z podłogi. – Pójdę się umyć, tobie też bym to zasugerował. Potem pojedziemy do miasta.
- Po kiego?
- Nie możesz się zabić w takich łachach – powiedział Oikawa, mierząc Kageyamę od góry do dołu. Istotnie, zabrudzona krwią i ziemią garderoba nie prezentowała się najlepiej.
- Nie musisz się na mnie wykosztowywać.
- Nie robię tego dla ciebie, tylko dla siebie. Będzie mnie bardziej boleć jeżeli pozwolę ci się rozstać z tym światem jako  modowa katastrofa.
Kageyama prychnął, ale uśmiechnął się lekko. Wrócił do oglądania wiadomości. Zanim Oikawa zamknął się w łazience, dobiegły go słowa jednego z policjantów, wypowiadającego się do kamery. Znów miał ochotę zwymiotować. Czuł się jak zdrajca.
- Sprawę badają nasi najlepsi ludzie. Mamy nadzieję szybko dojść do jej rozwiązania.

***

- Jak możesz w ogóle twierdzić, że to był wypadek. Prokurator orzekł już przypuszczenie morderstwa, czemu się z tym tak zawzięcie kłócisz.
W jedynym z gabinetów tokijskiego komisariatu policji trwała zacięta dyskusja. Na stole leżały zdjęcia z hotelu, w którym zginął Bokuto Kotaro, na ekranie otwartego laptopa wyświetlone były wyniki ekspertyzy. Do tego kilka gazet, które zdążyły już opublikować po akapicie na temat wstrząsającej sprawy oraz wydruki ze stron internetowych. Dodatkowo, na tablecie trzymanym przez Sawamurę Daichiego zebrane były zdjęcia z imprezy poprzedzającej śmierć siatkarza.
- Iwaizumi, nie możesz ot tak wyciągać takich wniosków. Przecież wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek. Wszyscy się spinają, bo był sławny – powiedział Sawamura, odkładając  sprzęt na stół.
- Właśnie nic na to nie wskazuje, nie wiem, co ci się w tej głowie uroiło. Wyszedł w środku bankietu rzekomo pijany i spadł ze schodów. Proszę cię, nawet studenci wyczuliby, że to naciągane jak guziki twojej koszuli – powiedział Iwaizumi, biorąc do ręki jedno ze zdjęć. Widniało na nim ciało Bokuto. Nie mógł się nadziwić jak nienaturalnie było ono wygięte.
- Ej bez takich, schudłem pięć kilo – oburzył się Daichi, momentalnie się prostując.
- Panowie, po coś naczelnik przydzielił nam tę sprawę. Podejrzewają morderstwo – powiedział stojący przy oknie Ennoshita Chikara, po czym odwrócił się i zasiadł do stołu naprzeciwko Iwaizumiego. – A my mamy znaleźć sprawcę.
- A coś o nim wiemy? – dopytał Sawamura. Nie kupował tej sprawy. Przecież wypadki się zdarzają. Nawet wybitnym sportowcom.
- Mamy ślady butów – powiedział Iwaizumi, podrzucając mu zdjęcie czerwonej wykładziny, która wyznaczała ścieżki po białych kafelkach podłogi. Wraz ze schodami szła w górę i w dół. W miejscu zaznaczonym numerem 4 widać było brudny odcisk buta.
- Mamy ślad butów – powtórzył Daichi.
- Właśnie to powiedziałem.
- I nic więcej? Monitoring? Świadkowie?
- Wierz lub nie, monitoring w budynku, który mieścił konferencję znanych ludzi świata sportu, był uszkodzony. Powinni zamknąć wszystkich pracowników jako winnych tragedii. A nie, sory, działała jedna kamera, która może mieć dla nas jakieś znaczenie.
- Uspokój się, Iwaizumi – sytuację próbował załagodzić Ennoshita. Sam jednak nie pojmował tego niefortunnego zbiegu okoliczności i zdecydowanie nieprofesjonalnego niedopatrzenia pracowników hotelu.
- Wykluczyliście współpracę mordercy z pracownikami? Może to była zmowa? – zaproponował Sawamura, sięgając po teczkę z zeznaniami.
- Pracownicy, którzy powinni być odpowiedzialni za nadzór holu, czyli recepcjonistka i ochroniarz, urządzili sobie wtedy schadzkę w schowku na miotły. Usłyszeli dopiero krzyk sprzątaczki, tak jak reszta gości. Nie czytałeś dokumentów, czy jak? – Iwaizumi był oburzony postawą swojego współpracownika. A to niby Daichi był od niego starszy służbą.
- Czytałem. Ale to brzmi jak tani kryminał. Wszystkie okoliczności sprzyjały zabójcy. Właśnie dlatego nie kupuję tego morderstwa.
- Ennoshita, trzymaj mnie, bo mu przywalę – wysyczał przez zęby Iwaizumi.
- Już, uspokój się. Wystarczy nam zbrodni na dzisiaj. Dawajcie ten monitoring.
Iwaizumi włączył na komputerze film z jedynej działającej kamery. Nie był to szczyt marzeń, ale lepsze to niż nic. Kamera umiejscowiona była w rogu półpiętra prowadzącego do sali konferencyjnej. W kadrze oprócz pikseli widać było schody prowadzące na dół oraz fragment tych prowadzących na górę. U dołu widoczny był też parter. Policjanci musieli przewinąć praktycznie połowę filmu z tego dnia, a więc po schodach pędzili różni ludzie, pokojówki, goście, dziennikarze. Po godzinie dziewiętnastej na schodach pojawiło się dwóch mężczyzn. Gdy weszli na półpiętro, jeden popchnął drugiego poza kadr. Policjanci zignorowali to. Przewinęli jeszcze kawałek materiału.
- Czekaj, czekaj! – wykrzyknął Iwaizumi, gdy Sawamura za długo męczył już przycisk przewijania. – Cofnij mi to.
Gdzieś przed dwudziestą drugą  na schodach pojawił się pewien śmiesznie podejrzany mężczyzna. Ennoshicie przypomniał się tamten stary, kryminalny film, który oglądał kilka dni temu, gdy odwiedził swoją nową dziewczynę. Tam podejrzanego od razu dało się rozpoznać. Okulary, czapka, płaszcz. A tym czasem na taśmie z dnia morderstwa oglądał niemal identyczny obrazek.
- Czy możemy go zdjąć za ubiór? – zapytał, niedowierzając swoim oczom.
- Gdyby ta robota była tak łatwa – westchnął Sawamura, patrząc w ekran.
Mężczyzna w czapce na głowie, wysoko postawionym kołnierzu i okularach (szkoda, że nie przeciwsłonecznych)  wszedł na piętro wolnym, ale pewnym krokiem z rękami w kieszeniach płaszcza. Minęła chwila i zszedł.
- Po co on tam lazł? – zapytał Daichi.
- Szzz… - uciszył go Chikara, co w sumie było bez znaczenia, gdyż monitoring nie rejestrował żadnego dźwięku.
- Wyszedł z torbą – mruknął Iwaizumi.
Dalej na nagraniu mężczyzna w czapce znikał za schodami, ale w prześwicie parteru wyskoczył Bokuto. Widać było, że z kimś rozmawia, jednak po chwili także schował się pod schodami.
- No to mamy go – powiedział Sawamura, kładąc się na oparcie.
- Go czyli kogo? – zapytał Ennoshita. – To jedyny materiał, poza tym nie wiemy, czy w tym czasie nie pojawił się tam ktoś inny. Jasne, pasowałoby nam, gdyby to był ten facet w czapce. Ale zakładając, że to on, zamkniemy się na inne możliwości.
- Czy ty próbujesz bronić mordercę? – Sawamura spojrzał na niego zdziwiony.
- O, więc nagle uważasz, że jest morderca?
- Przy tak oczywistym nagraniu ciężko tak nie myśleć.
- Możecie zamknąć dupy, panowie, staram się pracować – warknął Iwaizumi. Siedział z łokciami opartymi na stole i dłońmi zaplecionymi na wysokości ust. – On czy nie on, przydałoby się tego pięknisia zgarnąć. Potrzebujemy uliczny monitoring z wczorajszej nocy oraz  jak najlepszych zbliżeń na pana incognito i wszystkich informacji od techników o śladach butów. Przeglądnijcie zeznania i zawołajcie na przesłuchanie tych bardziej ogarniętych. Wypytujcie o gości na konferencji i o tych, którzy wszyli szybciej z bankietu. Znajdźcie też tych, którzy rozmawiali z ofiarą jako ostatni. Z tego co pamiętam to chyba tych dwóch pedałów z nagrania. Ja tym czasem idę do łazienki – zarządził Iwaizumi i wyszedł z pokoju, pozostawiając swoich kolegów w milczeniu, wbitych w krzesła.
***

Kageyama nienawidził zakupów. Co prawda nie aż tak bardzo jak swojego życia. Ale porównywalnie. Może z jednej strony dlatego, że nie miał pieniędzy na takie wydatki, a z drugiej dlatego, że mało obchodziła go jego własna osoba. Był krótki epizod kiedy chodził jak bezdomny, jednak Sugawara szybko go naprostował.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał Kageyamę, kim jest według niego superbohater, ten z pewnością odpowiedziałby, że Sugawara Koushi. Suga nie tylko znosił markotne usposobienie i depresyjne stany Tobio, ale pilnował, by ten jadł regularnie, by wychodził z domu, by z nim rozmawiał, by w ogóle kontynuował egzystencję. Mówi się, że ratując jednego człowieka, ratujesz świat. Suga był bohaterem. Zdecydowanie nie zasługiwał na to, by Tobio ciągnął go na dno razem ze sobą. Ale mimo wszystko wolał, żeby Koushi nigdy nie dowiedział się o jego nieudanej próbie. Kageyama nie umiałby mu więcej spojrzeć w oczy.
Po drodze Oikawa mówił niewiele. Właściwie nie powiedział nic, oprócz tego, że Kageyama w żadnym wypadku nie ma czuć się dłużnym i że nowe ubrania to mała rekompensata za potrącenie. Tobio nawet nie wspomniał o tym, że w sumie to chciał być potrąconym.
Dojechali do centrum handlowego. Oikawa zdawał sobie sprawę z tego, że działa lekkomyślnie, pokazując się publicznie i to jeszcze swoim samochodem. W głowie ciągle odzywał się głosik, który powodował, że Toru chciał rwać się do ucieczki. Głosik powtarzał mu, że jest głupi, skończony. Że policja tylko czeka na to, by założyć mu na ręce kajdanki. Świadomość konsekwencji swojego czynu siedziała mu na plecach niczym kula gęstej mazi. Z każdym krokiem pochłaniała go coraz bardziej. Ale z drugiej strony wolał nie siedzieć teraz w domu. Sam nie wiedział, co by ze sobą zrobił. Dziwne było to przyznać, ale cieszył się, że Kageyama wskoczył mu pod koła.
W jednym sklepie udało im się kupić buty. Oikawa kupił parę dla siebie i parę dla Tobio. W głowie obmyślił już misterny plan spalenia wszystkich rzeczy, które miał na sobie w dniu morderstwa, zaczynając od czapki, a kończąc na bieliźnie. Dlatego podczas zakupów znalazł kilka rzeczy dla siebie.
Tobio nie był wymagający. Właściwie to zgadzał się na każdą rzecz proponowaną przez Oikawę, co dość irytowało szatyna. Dlatego w pewnym momencie po prostu patrzył na co spogląda sam Kageyama i dopiero interesował się dana rzeczą. W ten sposób garderoba Kageyamy wzbogaciła się w bluzę z kapturem, granatową koszulę, czarne jeansy i buty oraz czapkę z daszkiem. Kageyama i tak twierdził, że to zdecydowanie za dużo jak na dzień, góra dwa życia. Sam Oikawa wiedział doskonale, że jego nowy-stary znajomy prędko nie targnie się na swoje życie. Zrozumiał, że Kageyama tak naprawdę wcale nie chce umierać. Po prostu nie widzi innego rozwiązania. I z tą myślą hipokryzja uderzyła Oikawę w twarz po raz drugi w ciągu kilku godzin.
Wizyta w centrum handlowym przebiegła zaskakująco miło i spokojnie. Mimo tego, że każde spojrzenie ochroniarza było dla Oikawy niczym porażenie prądem, to nigdzie nie widział listów gończych ze swoim zdjęciem. Sprzedawcy nie szeptali znacząco między sobą, żaden tajniak, ukrywający się za gazetą, nie rzucił się na niego z pistoletem i głośnym okrzykiem „Na glebę!”. Jego największym wrogiem i prześladowcą stała się jego świadomość. Mógł zająć się Kageyamą i zapomnieć o tym, że zabił jednego z bardziej cenionych siatkarzy w swoim kraju. Jednak im dalej był od tego swoimi myślami, tym bardziej świadomość opierała się na jego ramionach, pchając go w dół i w dół, w stronę piekła.
- Nie musiałeś tego robić – powiedział Kageyama, gdy stali pod jego domem. Wcześniej zdążyli razem zjeść mały obiad, rozmawiając o rzeczach zupełnie nieistotnych i zupełnie oddalonych od aktualnych wydarzeń. Obaj chcieliby być właśnie tak daleko od swoich problemów.
- Ja czułem, że jednak musiałem – odpowiedział Oikawa. – Chociażby dla spokoju swojego ducha.
- Od kiedy taki z ciebie samarytanin? – zapytał Kageyama nieco prześmiewczym tonem.
- Od nigdy. Po prostu poczułem, że mogę tyle dla ciebie zrobić – odpowiedział i ściągnął ręce z kierownicy. – Nie widzieliśmy się tyle lat. I spotykamy się nagle w okolicznościach zupełnie innych niż mecz siatkówki. Chociaż w sumie, tym razem gramy w jednej drużynie.
Kageyama spojrzał na niego pytająco.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic, nie ważne – uciął Oikawa, przybierając ponownie poważna pozę, gotowy do odjazdu. – Napisz o mnie coś miłego w testamencie czy coś.
- Jasne, w post scriptum– powiedział i uśmiechnął się pod nosem. – To do zobaczenia. Kiedyś.
- Do zobaczenia. Zagrzej dla mnie miejsce na chmurce – zawołał Oikawa, nim Tobio zamknął drzwi samochodu. Wysiadający obrócił się jeszcze i powiedział:
- W piekle nie trzeba niczego zagrzewać.
Po czym trzasnęły drzwi.
Oikawa pozostał sam z szeroko otwartymi oczami, pękniętą maską aktora i smutnym, ironicznym uśmiechem Kageyamy, którego obraz wyrył się Toru w głowie, i wraz z tymi słowami wracał każdej następnej nocy przed snem.
Czy Kageyama się domyślił? Czy wiedział od początku? Czy samobójcy czuli śmierć, którą śmierdział Oikawa?  Nie ważne, ile czasu Toru spędziłby pod prysznicem, szorując skórę niemal do krwi. Woń śmierci ciągnęła się za nim, odstraszając bezpańskie koty. Ciągnął się za nim także zapach dymu, gdy o drugiej w nocy palił swoje ubrania i buty, daleko za miastem. Siedział przy ogniu do świtu, czekając, by móc rozsypać pył, a mniejsze cząstki zakopał pod paleniskiem. W tym samym ogniu spłonęły resztki jego ułud i zwęgliło się jego sumienie. Z tej drogi nie było odwrotu.

… czy to jestem jeszcze ja? Czy to jest ta istota, podająca się za mnie, która wdziera się do środka, przejmując kontrolę? To, co siedzi na moim ramieniu i ciągnie mnie w dół, to, co karze mi podstawiać nogi i pociągać za spust. I odrapując ręce do krwi nie jestem w stanie jej z siebie wydrzeć. Czy to scena? Czy gram jakąś wielką rolę? Rolę wielkiego króla? Kto się zbliży, kto odejdzie, kto powie pierwsze słowo. […] Duszę się, biorę oddech, nie czuję powietrza. Jakby ktoś trzymał mnie za gardło. Będę wymiotować. Czwarty raz tego dnia. Nie wyłączam radia, nastawionego na stację muzyki klasycznej. Od kiedy skrzypce są takie głośne?  […] Chciałbym się uspokoić, chciałbym spać bez snów, chciałbym zapomnieć o Kageyamie. […] Jedna śmierć czyni cię mordercą, kim czynią cię dwie śmierci? Czy samobójstwo czyni cię mordercą? Czy granatowy pasuje do czerwonych, sinych śladów po linie? […] W sumie to ja ich wszystkich nigdy nie lubiłem. Dlaczego miałbym? […]
Fair-play
Fair-play
Taka to zabawa
Jeden stawia sidła
Drugi do nich wpada


 *** 

- …zumi. Iwaizumi? Iwaizumi, wstawaj! – jakiś daleki, niski głos wyrwał Hajime ze snu. Policjant podniósł się ze stołu, na którym spędził ostatnie kilka godzin i odkleił kartkę papieru z twarzy.
- Co? – stęknął, równocześnie ziewając i przeciągając się. Takie nawyki spania na pewno nie odbiją się dobrze na jego kręgosłupie.
- Mamy raport od techników. Wiesz, buty podejrzanego. Dostałem też dzisiaj taśmy z monitoringu z budynku obok naszego hotelu – powiedział Sawamura, siadając naprzeciwko zaspanego Hajime.
- A wiesz co ja mam? – zapytał.
- Tylko nie mów, że coś z twoją intuicją. Za wcześnie na to, weź się opanuj.
- Nie, ale… we śnie usłyszałem taką dziwną piosenkę.
- Mam to zapisać jak dowód w sprawie? – wyśmiał go Daichi, jednak Hajime nie słuchał jego docinek.
- Nie pamiętam słów, są jakby… rozmazane. Ale ta melodia jest niezwykle znajoma.
- Potrzebujesz porządnego snu, stary.
- Ta melodia… na-na, na-na…

Fair-play
Fair-play
Złapać mnie nie sztuka
Ale nigdy nie wiesz
Kto naprawdę szuka



 _______________
* „Makbet”, Akt I










środa, 13 lipca 2016

INFO - Królowie Lata - Nowy Blog

Hej hej, zgadnijcie co robię, mając do nadrobienia opowiadania tutaj - Tak, zakładam kolejnego bloga xDD What is life 
Przedstawiam wam bloga pod tytułem Patrząc przez palce, słońce oślepia tak samo, na którym będzie powstawać opowiadanie autorskie. Pisać je będę z Aiko Hori, którą część z was może kojarzyć. Takie nasze wakacyjne rpg, ale spoko, będzie pisane w trzeciej osobie, postaramy się o spójność punktów widzenia. Opis znajduje się  już w pierwszym poście na tym blogu, ale napiszę go też tutaj w skrócie. Bardzo zachęcam do śledzenia także tego nowego bloga, bo mam wrażenie, że to opowiadanie może wyjść superaśne. Nie skupiamy się jedynie na romansie, będzie fabuła czy coś, znacie mnie xD Opowiadanie nosi tytuł Królowie lata

poniekąd motywem przewodnim jest piosenka Bastille - Good Grief 

Opowiadanie będzie też dostępne na moim koncie na wattpad.com 

Odkrywanie gór, odkrywanie siebie, a to wszytko pod letnim słońcem. Górskimi szlakami podążać będziemy za Marcelem i Oliwerem oraz innymi bohaterami, których nasi chłopcy poznają we wsi Jezioraki, gdzie obaj spotykają się, przyjeżdżając na wakacje. Jak potoczy się ich wakacyjna znajomość? I czy pozostanie pod epitetem wakacyjnej? Kto wie, nie my.

Blog: Patrząc przez palce, słońce oślepia tak samo 

Serdecznie zapraszamy :D 



sobota, 2 lipca 2016

Lato trwa - Iwaoi [Haikyuu] - Oneshot

Hej ziomeczki wy moje xD pewnie myśleliście że umarłam czy coś xD nie, wiernie jak wy stalkowałam swojego bloga  z nadzieją, że coś się pojawi. No i jest! Znowu fluff ale w akcencie komediowym. Powiem wam, że strasznie mi się ten shot podoba, wyszedł cud miód. Jest to tak jakby sequel do "Tak się kończ lato", bo chociaż miałam już więcej nie wracać do tego, to męczyło mnie długo moje Osiedlowe Au xD To jest takie piękne i nawet rozwinęłam trochę świat o nowe postaci i uwaga jest ship hetero xDD co się tu stało, czy stracę followersów? xD Bo to jest naprawdę dziki, niepopularny ship. Welp, ja go lubię, jest uroczy (◕ ◡ ◕ ) A i wielki news - BĘDZIE NOWY WIELKI  KRÓL xDDD I z pewnością będzie po 10 lipca, bo wrócę wtedy z wakacji i go dokończę bo złapała mnie wena jak jasna cholera i napisałam 6 stron i zaczynam się rozkręcać xD Powiem wam, że warto było czekac xD (chyba) Także bloga nie porzuciłam, w żadnym wypadku i pisać będę dalej, chociaż nie uniknę chyba takich okropnych pauz, musicie mi wybaczyć i we mnie wierzyć że będą one po prostu krótsze xD Dodatkowe info, w zakładkach pojawiła się nowa - FF-Marvel. To jest blog, który prowadzi moja koleżanka i jestem tam gościnnie xD Fanficki z Marvela, jakby ktoś był chętny to zapraszam, niżej pozostawię linki. Trochę się w to wciągnęłam i planuje napisać 3 może 4 ff w tej tematyce. Będzie super, dużo angstu i Tonego Starka (tru lov). 
Wielkie podziękowania dla M., mojej niestrudzonej edytorki <3
Żeby trochę lepiej znosić te potworne upały, zapraszam na orzeźwiającą komedyjkę c: pool party i te sprawy. Zostawcie komentarz i życzę miłej zabawy <3 Do zobaczenia wkrótce! 

blog: ff-marvel 

moje konto na wattpadzie
konto Shiruslayer na wattpadzie


Lato trwa 

Tak się kończy lato - sequel



To już nie było lato. To było piekło. I chociaż wydawać by się mogło, że 30 stopni w cieniu było czymś nie do przeżycia, to gdy termometr w samochodzie, którym jechał Oikawa, wskazał liczbę śmierci wynoszącą 37, brunet jedyne co mógł zrobić, to zawyć. Klimatyzacja  ledwo dawała już radę. Oikawa kiedyś specjalnie-przypadkiem rozbije tego grata, to może Iwaizumi wreszcie przekona się do kupienia nowego auta.
Oikawa najchętniej nie wyściubiałby nosa z domu w takie słońce. Po pierwsze dlatego, że bez odpowiedniego filtra słońce rujnowało jego perfekcyjnie bladą skórę, robił się czerwony jak pomidor, zwłaszcza na twarzy. Do tego od potu włosy kręciły mu się jeszcze bardziej niż zwykle. Ale wezwali go z pracy.
Mimo swojego dwutygodniowego urlopu  musiał wjechać w środek piekła, żeby oprowadzić wycieczkę po centrum astronomicznym, w którym pracował. Jak to jest, że administracja tego obiektu była tak niekompetentna, że udzieliła za dużo urlopów na raz i teraz płakała nad tym, że grup za dużo, a ludzi za mało. Dobrze, że niedługo wyjeżdżają z Iwą nad morze i dzwoniący telefon służbowy będzie mógł zasypać piaskiem. Jedynym plusem tego niespodziewanego wezwania było to, że centrum było klimatyzowane. Błogosławiona klima. Może Oikawa powinien był zostać tam do wieczora, a nie tłuc się teraz do domu w korku.
- Miejmy nadzieję, że chociaż Hajime naprawił klimatyzator w mieszkaniu – pomyślał, już czując ten przyjemny chłodek przy przekroczeniu progu.
Iwaizumi także siedział w domu i obrabiał zdjęcia czy coś. Po ich wspólnym wyjeździe Iwa miał zaplanowany wyjazd w Alpy. Takiemu to dobrze, będzie sierpień a on będzie się chłodził w śniegu. Oikawa aż się spocił z zazdrości. Albo z upału. Czyżby zaczął się już pocić podwójnie, czy to w ogóle możliwe?
Gdy wreszcie dotarł do domu i wszedł na szóste piętro (oczywiście tego lata wszystkie możliwe sprzęty musiały się psuć i tak też od wczoraj nie działała winda), rzucił torbę na ziemię i zawył znów.
- Witaj w domu – powiedział Iwaizumi, nie odrywając wzroku od komputera. Siedział w głównym pokoju przy stole. Oikawa na pozdrowienie odpowiedział szybkim całusem w usta, gdy Hajime raczył się do niego odwrócić, po czym pochwycił szklankę wody z lodem, która stała na stole i wypił zawartość za jednym razem.
- Ej, to było moje – oburzył się Iwaizumi.
- Wychodziłeś może na dwór, tam jest jak na Saharze. I wiem, co mówię, byliśmy na Saharze rok temu. Brakuje tylko wydm – poskarżył się Oikawa, ściągając z siebie mokrą koszulkę. – Ale tu nie jest lepiej, naprawiłeś klimę?
Odpowiedzią na pytanie było milczenie i speszony wzrok Iwaizumiego, patrzący wszędzie, tylko nie na Toru.
- Hajime noo! Prosiłem cię co coś.
- Zapomniałem, sorki – powiedział Iwaizumi, wstając z krzesła.
- Ale nie czułeś, że jakoś tu gorąco? Patrz na siebie, wyglądasz jak wodospad – Oikawa skazał ręką na przesiąknięty podkoszulek Hajime. – Weź idź pod prysznic, nie będę cię dotykać w takim stanie.
- Och, naprawdę. No to może chcesz do mnie dołączyć pod tym prysznicem – zaproponował Hajime, zbliżając się do Toru. Ten jednak prychnął i odszedł, przysiadając na oparciu kanapy.
- Nie, jestem teraz zły na ciebie, więc weź sobie smutny, samotny prysznic – powiedział i skrzyżował ręce na piersi.
Iwiazumi westchnął i wywrócił oczami, po czym opuścił pokój. Gdy wrócił w spodenkach i z ręcznikiem na szyi, zastał go ciekawy widok. Na podłodze siedział Oikawa i dmuchał coś co wyglądało jak koło ratunkowe z dnem.
- Co ty wyprawiasz? – zapytał, wieszając ręcznik na oparciu krzesła.
- Dmucham basen, nie widać? – odpowiedział Toru, łapiąc oddech. Już kończył. Nieduży dmuchany basenik w kolorowe rybki prezentował się niezwykle majestatycznie jak na zabawkę dla pięciolatka.
- Nie wiedziałem, że mamy coś takiego – powiedział Hajime, przyglądając się zabawce.
- Kupiłem to chyba rok temu, miało być prezentem dla dzieci Kuroo, ale potem zmieniły się plany prezentowe i zapomniałem o tym – wyjaśnił Oikawa, wstając i rozprostowując plecy. – Ale nie ma tego złego, zaraz będę miał relaks jak się patrzy – uśmiechnął się dumny z siebie i biorąc basenik do ręki, wyszedł na balkon. Za nim wychylił się Iwaizumi.
- No proszę, nawet sobie cień zrobiłeś. Może oszczędzimy trochę na tym wyjeździe nad morze i po prostu zniesiemy na balkon kilka wiaderek piasku z piaskownicy, co?  Wakacyjny resort  Oikawy Toru™  – śmiał się Iwaizumi, podczas gdy Oikawa układał basenik w rogu balkonu. Wcześniej do poręczy przymocował taśmą izolacyjną dwa parasole, co stworzyło kącik w cieniu, idealny, żeby w nim odpocząć. Dodatkowy cień rzucały rośliny kwitnące w doniczkach przy ścianie.
- No bardzo śmieszne. Radzę sobie jak mogę, bo ktoś zapomniał o swoich obowiązkach – burknął i minął Iwaizumiego w drzwiach.
- Oj no daj spokój już – prosił Iwaizumi. Wszedł za Toru do mieszkania i wtedy drzwi balkonowe trzasnęły. Przeciąg. Hajime odwrócił się. Podniósł przesunięty stoper do drzwi, otworzył je i włożył plastikowy klin pod nie, po czym poszedł za Oikawą do łazienki, gdzie ten napełniał wiadro wodą.
- Naprawię to jutro, obiecuję – powiedział, przytulając Toru od tyłu i całując go w szyję. Oikawa westchnął i odwrócił do Hajime. Ujął jego twarz w dłonie i mocno pocałował. Przez chwilę nikogo nie interesował fakt, że wiadro się przelewało.
- Ale masz to zrobić, bo inaczej… - zamyślił się. – Inaczej będziesz spał na kanapie.
Iwaizumi parsknął śmiechem.
- Ostatni raz, gdy to powiedziałeś, to spaliśmy na niej we dwójkę.
Oikawa zaczerwienił się nieznacznie, zabrał wiadro i wyszedł z łazienki, mówiąc:
- Tym razem będę bardziej konsekwentny.
Iwaizumi tylko się uśmiechnął. A za chwilę musiał jeszcze dwa razy napełniać wiadro. Ach, Oikawa i jego pomysły.

Dziesięć minut później Oikawa leżał w swoim dziecięcym baseniku w szortach, okularach przeciwsłonecznych i kremem z filtrem na twarzy. Dosłownie leżał. Nogi wystawały mu sporo za basenik, właściwie zamoczył tyłek, może uda i kawałek pleców, a oparty był na poduszce, którą ukradł z kanapy. Ale czuł orzeźwienie i upał wreszcie stał się znośny.
- Jak się bawisz? – zapytał Iwaizumi, opierając się o poręcz, czego szybko pożałował, gdyż była rozgrzana jak węgle. Odskoczył, sycząc i rozmasowując poparzony łokieć.
- Wybornie – opowiedział Oikawa, zakładając nogę na nogę i siorbiąc sok przez słomkę ze szklanki, którą zaraz podał Iwaizumiemu. – Dolejesz mi soczku?
- Y.. nie, ale możesz się posunąć. Też bym się pomoczył.
- Przynieś soczek, to rozpatrzę twoją prośbę. Tylko z lodem – uśmiechnął się  zadowolony z siebie Oikawa. Mniej zadowolony Iwaizumi wziął od niego szklankę i zaraz wrócił z sokiem.
- Masz. A teraz się posuń – powiedział i nie czekając na zgodę, władował się obok Toru. Woda w baseniku podniosła się po same brzegi.
- Zadowolony? – zapytał Oikawa, przygryzając słomkę.
- Oj bardzo – odpowiedział Hajime i zamknął oczy. Może pomysły Oikawy wcale nie były takie złe?

Iwaizumiemu przyszło jednak cofnąć tą pozytywną myśl na temat swojego faceta. A stało się to, gdy skończył się sok w szklance Oikawy. Żaden z nich nie był w stanie ruszyć się z miejsca. Nie było siły na niebie i ziemi, żeby którykolwiek z nich podniósł teraz swój szanowny tyłek.
- Zagramy w marynarza – zaproponował Oikawa.
- Jaki marynarz, ja byłem po twój sok, teraz twoja kolej – opowiedział Iwaizumi.
- Bo to była cena za bilet wstępu.
- Matko, jesteś nie do wytrzymania.
- To wyjdź, nikt cię nie powstrzymuje.
- I chyba tak zrobię – powiedział Hajime i ze stęknięciem podniósł się z wody, która ściekła z jego spodenek na podłogę balkonu, skąd strużkami spłynęła do sąsiadów niżej.
- Ale przyniesiesz mi to picie? – zapytał Oikawa mimo wszystko. Instynkt samozachowawczy zanikł u niego cztery lata temu.
Hajime zmierzył go spojrzeniem. Obraz budującej się grozy dopełnił wiatr, który zerwał się znienacka i trzasnęły drzwi balkonu. Iwaizumi aż podskoczył na nagły huk. – Patrz, nawet natura mi sprzyja.
- No widzę właśnie – powiedział Oikawa, podnosząc okulary na włosy. Przeciągnął się i wstał również. – Okej, bez łaski, sam sobie pójdę po picie.
To mówiąc, podszedł i pchnął drzwi balkonu, które nie poruszyły się. Dumna mina zrzedła Oikawie.
- Co jest? – spytał Hajime.
Oikawa pchnął drzwi mocniej. Ani rusz.
- Chyba drzwi się zacięły – powiedział zdziwionym głosem. Hajime zmarszczył brwi.
- Co? Pokaż.
Oikawa zrobił Iwaizumiemu miejsce, ale nawet jego bicepsy nie pomogły.
- No kurwa… Taki numer – powiedział, gdy po kilku pchnięciach uznał, że nie chce mimo wszystko zepsuć drzwi.
- I co teraz? – zapytał Oikawa. – Jak stąd wyjdziemy?
- Nie wiem. Ktoś musi nas otworzyć od środka. Cholera, telefon zostawiłem w pokoju – powiedział Hajime i przeczesał ręką włosy.
W oku Oikawy pojawił się dziwny błysk.
- Ja na szczęście zawsze mam telefon ze sobą – powiedział radośnie i wyjął urządzenie, które schowane było przed słońcem pod ręcznikiem.
- Czy choć raz twoje uzależnienie nam się przyda? – zaśmiał się Iwaizumi i wrócił do basenu.
- Do kogo dzwonimy? – zastanowił się Oikawa.
- Nie wiem, czy znamy kogoś, kto zrobił coś głupszego niż to? Bo wiesz, jakoś nie widzę tego, jak Sawamura z parteru wypomina nam to przy każdym spotkaniu na klatce – powiedział Iwaizumi.
Oikawa zastanowił się, przykładając telefon do brody. Po chwili wpadł na pomysł.
- Chyba znam kogoś takiego. Ale będzie musiał się do nas pofatygować z innego bloku– powiedział, wybierając numer.

Kuroo nienawidził lata. Zawsze się cieszył, gdy nadchodziło i marudził, gdy tylko termometr przekroczył miarę 27. Był wtedy obłożnie chory i umierający. A było jeszcze gorzej, gdy temperaturę jego otoczenia podwyższały dwa małe, biegające stworzenia, zawierające połowę jego DNA. Nie, żeby nie lubił swoich dzieci, kochał je całym sercem, ale były męczące, zwłaszcza w upał. Tego dnia byli już na basenie i Kuroo miał szczerą nadzieję, że pośpią do powrotu Hitoki, jednak ich baterie zdawały się nie wyczerpywać.
Tetsuro i Hitoka byli małżeństwem od trzech lat, ich dzieci na jesień będą kończyć dwa latka. Bliźniaki – chłopiec i dziewczynka – były swego czasu niespodziewaną wiadomością dla młodych rodziców. Planując rodzinę spodziewali się jednego. Aż tu nagle USG pokazuje dwa cienie, które obrazować miały ich potomstwo. Tetsuro z wrażenia musiał usiąść.
Kuroo, będąc nauczycielem biologii w pobliskim liceum, siedział w wakacje w domu i dla odmiany niańczył swoje dzieci. Hitoka rozmawiała w kuchni z jakąś znajomą przez telefon, a on już prawie zasypiał na tym miękkim jak puch dywanie, gdy to zawibrowała jego komórka, którą wkładał do buzi jego syn. Podniósł się do siadu i zabrał dziecku telefon, zastępując je leżącym najbliżej w zasięgu drewnianym klockiem, żeby uniknąć ryku. Wytarł ekran o dywan i dopiero wtedy przyjrzał się wyświetlonej na ekranie twarzy Oikawy. Toru sam ustawił sobie zdjęcie kontaktu, gdy na jakiejś imprezie zabrał Kuroo telefon, zostawiając mu przynajmniej pięćdziesiąt fotek, z czego połowa była mniej lub bardziej fortunnymi selfie.
- Halo?
- Hej Kuroo, co słychać? – odpowiedział mu głos w słuchawce.
- No dobrze, gorąco, ale to żadna niespodziewana odpowiedź – zaśmiał się. – Co jest? Nie dzwonisz do mnie za często. Zazwyczaj obrzucasz mnie zdjęciami w smsach.
- Taa, no widzisz, zdarzyła się sytuacja kryzysowa i potrzebujemy cię w naszym mieszkaniu – głos Toru brzmiał nieco niepewnie.
- W sensie teraz, w tej chwili? – odpowiedział zdziwiony.
- Tak, jak najszybciej i… ej – coś oderwało Oikawę od słuchawki, słychać było szelesty i stuknięcia, po czym odezwał się głos Iwaizumiego. – I kup dwa piwa po drodze, co? Dzięki – IWAŚ… bip… bip… bip
Kuroo odsunął telefon od ucha skonfundowany. Ale wzruszył ramionami, wstał z dywanu, wcześniej całując w czółko oboje dzieciaków.
- Wychodzisz? – krzyknęła Hitoka z kuchni.
- Tak, Oikawa zadzwonił, powiedział, że to pilne.
- Ten mecz w zeszłym tygodniu też był pilny, co?
Kuro schował szyję w ramiona.
- No w sumie tak. Bokuto grał, wiesz, trzeba kibicować przyjacielowi, nie? Poza tym do ciebie przyszła Kyoko i ta dziewczyna Sawamury z bloku Oikawy. Jak jej tam było?
- Michimiya…
- O właśnie. Spokojnie, dzieci już będą zasypiać, a ja wrócę zanim się obejrzysz. I nie, nie chodzi o mecz, nie wiem, co ta się stało, pójdę zobaczyć, paaa – mówił Kuroo szybko, wkładając na nogi sandały, które niezwykle komponowały się z jego białymi skarpetkami.
Gdy otworzył drzwi, praktycznie zderzył się z Kenmą, który zamarł z ręką w górze z zamiarem pukania. Blondyn ledwo otworzył usta, a Kuroo zdążył powitać go i pożegnać zanim tamten zrobił wdech.
- O, Kenma, hej, super, że jesteś. Ja muszę wyjść, ale jest Hitoka i dzieciaki, zajmij się nimi przez moment, co? Dobry wujek Kozume. Jakbyś chciał, to zostało coś z obiadu, ale ja się spieszę, cześć, dzięki – to powiedział i żwawym krokiem ruszył w dół schodów. Z trzeciego piętra na dół nie było tak daleko.

Na balkonie na szóstym piętrze dało się słyszeć dzwonek do drzwi. Niestety żaden z przebywających na nim fizycznie nie był w stanie podejść do drzwi.
- Czekaj, nie przemyśleliśmy tego. Jak on wejdzie do mieszkania w ogóle – powiedział Iwaizumi i pacnął się otwartą dłonią w czoło.
- A kluczyk? Jest przyklejony pod wycieraczką – przypomniał sobie Oikawa i zadzwonił do Kuroo.
- Jak chcecie, żebym wam pomógł to musicie mnie wpuścić – powiedział Kuroo.
- W tym rzecz, że nie bardzo jesteśmy w stanie to zrobić. Pod wycieraczką jest klucz. Wejdź i podejdź na balkon – poinstruował go Oikawa.
- Że co? – Kuroo zupełnie nie ogarniał tej sytuacji, ale pod wycieraczką znalazł klucz, więc sobie otworzył.
Wszedł do przedpokoju, potykając się o rozwalone w progu buty. Przedpokój był ciemny i było w nim dość duszno. Z wejścia widział duży pokój i sypialnię, do której drzwi były  w połowie przymknięte. Bywał tu już parę razy i zawsze zadziwiała go prostota tego mieszkania, chociaż było w nim pełno rzeczy. Zdjęcia na ścianach, rośliny, jakieś obrazy. Z jednej strony nie wiedziało się na czym oko zawiesić, ale stojąc chwilę w przedpokoju można  było zauważyć, że w tym chaosie panuje jakiś porządek, harmonia. Każda rzecz miała swoje miejsce. Może oprócz dwóch półnagich facetów walących rękami w szybę od zewnątrz.
Parskając śmiechem, Kuroo podszedł do drzwi balkonu i otworzył je, wedle poleceń zagłuszonych przez szybę.
- Uf, udało się – powiedział Oikawa, wychodząc  z balkonu. – Dzięki Kuroo.
- Ta, dzięki stary – dodał Iwaizumi, poklepując czarnowłosego po ramieniu. – A kupiłeś…
Nie zdążył skończyć pytania, a Kuroo podniósł do góry siatkę z alkoholem. Iwaizumi uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że można na ciebie liczyć.
- Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział Kuroo i rozdał butelki. – A jak wy się tam w ogóle znaleźliście?
- Wiesz, Oikawa otworzył swój własny resort wakacyjny… - zaczął Iwaizumi, ale Oikawa szybko mu przerwał.
- Nawet nie zaczynaj opowiadać tego w sposób, jakby to była moja wina!
- Ale jakbyś na to nie spojrzał, to była. Gdybyś nie wystawił basenu, nie siedzielibyśmy na balkonie.
- Idąc tym tokiem myślenia, to gdybyś naprawił klimatyzację, ciągle nie pamiętałbym o tym, że mamy taki basenik – wykłócał się Oikawa. Sytuację spróbował załagodzić Kuroo.
- Ej, ej, to ja jestem po ślubie, nie wy – powiedział i odkaszlnął. – Chodziło mi bardziej o to, czemu nie umieliście wyjść.
- Zrobił się przeciąg i drzwi się zatrzasnęły – wyjaśnił krótko Hajime.
- No i takiej odpowiedzi oczekiwałem – powiedział. – A teraz ciekawsza rzecz: co za resort wakacyjny? Poleżałbym sobie na plaży, ale Hitoka ma urlop dopiero za dwa tygodnie – westchnął zrezygnowany.
- Chodź, pokażę ci – zaproponował Oikawa. – A Hajime skoczy po otwieracz.
- Strasznie się mną wysługujesz dzisiaj – powiedział pod nosem Iwaizumi, na co Toru pokazał mu język.
On i Kuroo wyszli z powrotem na balkon, zastawiając wcześniej drzwi ową plastikową podkładką. Tym razem Oikawa uznał, że wsadził ją wystarczająco głęboko.
Na widok dziecięcego baseniku w rybki osłoniętego bujną roślinnością balkonową i dwoma parasolami, Kuroo zagwizdał z uznaniem.
- Pięciu gwiazdek bym nie dał, bo piasku brak, ale cztery to z pewnością – zażartował.
- Co jest z wami nie tak, Hajime też się śmiał. Nie umiecie po prostu docenić mojego geniuszu i tyle. – Toru wzruszył ramionami i ostentacyjnie usadowił się w baseniku z zamkniętym piwem w ręku. – Więcej miejsca nie ma!
- Och, ja sobie zaraz zrobię miejsce – powiedział pewnie Kuroo, uznając postawę Oikawy za wyzwanie i bez pardonu władował swój tyłek do baseniku. – Dobry Jezu, tego mi było trzeba.
Oikawa syknął z niezadowoleniem. Zaraz na balkon wszedł Hajime, uprzednio o coś się potykając i omal nie rozbijając swojego piwa.
- Ej co jest? – zapytał oburzony. – To było moje miejsce.
Kuroo spojrzał na Iwaizumiego zdziwiony, obejrzał się za siebie, po czym rzekł:
- Nie widziałem, żeby było podpisane – wzruszył ramionami i podał Iwaizumiemu swoje piwo. – Uwolniłem was, jestem waszym wybawcą, zbawicielem, powinniście całować mi stopy z wdzięczności, a przynajmniej udostępnić basenik.
- W tych skarpetach – nigdy – zaprotestował Oikawa i wzdrygnął się na samą myśl dotknięcia białych skarpet Kuroo kijem przez szmatkę, a co dopiero całowania ich.
Iwaizumi ze zrezygnowaniem otworzył trzy butelki piwa, po czym i tak zdecydował się usiąść w baseniku. Połowa wody się wylała, ale teraz trójka przyjaciół była ze sobą bliżej niż kiedykolwiek. Producent małego białego baseniku w kolorowe rybki z pewnością nie przewidział, że będzie się w nim kąpać trójka dorosłych facetów. Ile życie przynosi niespodzianek. Jedną z nich, na przykład, był kolejny podmuch wiatru i trzaśnięcie drzwiami.
- Nie no kurwa, nie znowu – przeklął Iwaizumi odchylając głowę do tyłu i głośno wydychając powietrze.
- Panowie, nie ma tego złego. Podobno takie sytuacje zbliżają – powiedział Kuroo, biorąc łyk z butelki.
- Nie jestem pewien czy chcę być jeszcze bliżej ciebie i tych skarpet – skrzywił się Oikawa. – Dobra, po kogo dzwonimy tym razem?
Wziął telefon z ręcznika, ale seria niefortunnych zdarzeń trwała – telefon się rozładował. Oikawa wpatrywał się w wygasły ekran smartfona pustym wzrokiem, zanim powiedział:
- Zabijcie mnie.
- Ja swój położyłem na stole – przyznał Kuroo. Westchnął i zastanowił się chwilę. – Może ktoś będzie akurat przechodził? Oikawa, weź wyjrzyj przez barierki.
Toru, który faktycznie siedział przy samych barierkach rozejrzał się po podwórku, ale nie rozpoznał nikogo znajomego. Inną sprawą było to, że nic nie widział z tej odległości. Jego okulary przeciwsłoneczne nie były korekcyjne.
- Co ty Kuroo, Toru jest ślepy jak mysz. Ja wyjrzę – powiedział i wstał z baseniku. Wody zrobiło się jeszcze mniej, ale za to przybyło miejsca.
Iwaizumi rozejrzał się po podwórku, robiąc sobie daszek z dłoni.
- Chyba jednak mamy trochę szczęścia, idzie Matsun z zakupami – powiedział, po czym zaczął wymachiwać rękami i krzyczeć: - Matsun! Matsun!
Oikawa i Kuroo natychmiast zerwali się na nogi i dołączyli do Iwaizumiego.
- Matsun! Matsun!
- Matsukawa Issei!
- Hej! Tu na górze!
Zdezorientowany Issei oglądał się na około aż wreszcie spojrzał w górę i zobaczył swoich kolegów.
- Hej! – odkrzyknął im i pomachał.
- Chodź na górę! – krzyczeli.
- Co bure? Nie, raczej nie będzie padać.
- NA GÓRĘ! CHODŹ NA GÓRĘ!
- Aaaa,  na górę! – pacnął się w głowę. – No spoko, tylko zakupy odniosę do domu!
Pomachał i szybszym krokiem poszedł w kierunku swojego bloku.
Po jakimś czasie trójka balkonowych plażowiczów usłyszała dzwonek, później trzaśnięcie drzwi. Kuroo, który siedział na taborecie, zapukał w szybę, by zwrócić uwagę nowo przybyłego. Matsukawa otworzył drzwi na balkon i powitał zgromadzonych.
- Zawsze najlepsze imprezy dzieją się tam, gdzie mnie nie ma – chwycił się rękami pod boki. – Co to ma być beach party? Albo bardziej jakieś bieda party. Gdzie piasek?
Oikawa darował sobie komentarz, wywrócił tylko oczami. Wiatr zawiał ponownie.
- Trzymaj drzwi, Matsun – powiedział Iwaizumi.
- Co?
- Trzymaj drzwi! Trzymaj drzwi! – wykrzykiwał spanikowany Oikawa, widząc pod kątem, jak te niebezpiecznie się poruszają.
- Ej, jeżeli zawołaliście mnie tylko po to, żeby robić żarty z „Gry o Tron” to możemy to przełożyć na jutro? Ciągle nie skończyłem szóstego sezonu i…
- Trzymaj te cholerne drzwi! – krzyknęli wszyscy chórem.
- No dobra, łapię, matko. – Issei wystawił ręce w obronnym geście, ale przytrzymał drzwi otwarte. Trójka uwiezionych odetchnęła z ulgą.
Kuroo minął Matsukawę i zastawił drzwi taboretem, po czym wyjaśnili Matsunowi całą sytuację.
- Ale z was idioci – skomentował, ale usiadł na ziemi i również włożył stopy do basenu. Oikawa nawet oddał mu pół swojego piwa.

- Wiecie co, muszę do łazienki – powiedział Oikawa, gdy Kuroo wrócił do basenu a Issei ciągle trzymał w nim nogi. Nawet położył się na ręczniczku.
Nastała chwila ciszy, wszyscy oczekiwali na jakiś ruch ze strony Oikawy, co jednak nie nastąpiło. Iwaizumi spojrzał na niego z przerażeniem.
- Czy ty… - nie dokończył, ale Matsukawa już powoli wyjmował nogi z wody. Po tym zaczęły się krzyki i szarpanina, gdy dwóch facetów uciekało z dziecięcego basenu.
- O fu stary, to jest niehigieniczne!
- Jesteś obrzydliwy.
- Zabieram ci te gwiazdki!
- Ej no co wy, żartowałem przecież!!
Nie przekonało to jednak chłopaków do powrotu i Oikawa został sam w basenie. Jak dziecko, którego wszyscy koledzy zostawili w brodziku.
- Ale w sumie, nie wyszło najgorzej – powiedział sam do siebie, gdy jego przyjaciele definitywnie opuścili balkon. Ponownie założył okulary, wreszcie w spokoju odprężając się w swoim baseniku. – Przynajmniej sobie poszli.

Jakieś pół godziny później Matsukawa i Kuroo wrócili do siebie, a Oikawa wrócił z balkonu. Jakoś udało mu się wyjaśnić, że wcale nie nasikał do basenu i tylko się zgrywał, ale nie miał pewności, czy Hajime rzeczywiście mu uwierzył. Wieczorem zjedli arbuza, oglądając jakiś muzyczny talent show. W przerwach na reklamy Iwaizumi pokazał Oikawie zdjęcia, które wysyłał do jakiegoś magazynu przyrodniczego. Toru stwierdził, że niektóre mogliby zawiesić w sypialni.
Około jedenastej szykowali się do snu, ciągle rozważając sprawę basenu na balkonie. Jednogłośnie stwierdzili, że jutro nikogo już do niego nie zaproszą i zabezpieczą odpowiednio drzwi przed zatrzaśnięciem. Iwaizumi ostatecznie zobowiązał się do naprawienia klimatyzacji, także mogli zasnąć w zgodzie.
Następnego dnia na basen nie wyszedł nikt, bo zerwała się burza, a deszcz ustał dopiero około osiemnastej. Czytając książki na kanapie obaj nie mogli doczekać się wyjazdu nad morze.