niedziela, 28 kwietnia 2013

Słuchaj tylko mnie [Shizaya]- rozdział 4


Późno bo późno ale skończyłam pisać 4 rozdział. Miałam taką blokadę, ale się udało i w sumie wyszedł całkiem nieźle, mamy nowy ogląd na wszystko i oczywiście nowe niedomówienia hehehe. Z góry chcę przeprosić za czas w jakim dodaję rozdziały. Teoretycznie wychodzą co miesiąc O-o wybaczcie. Przepraszam też za ogólny chaos jaki panuje tutaj ;-; generalnie myśli Izayi są odjchane. Przepraszam też jeżeli charaktery są nie teges ;-; (już przepraszam jak Sakurai ale ja tak mam .-.)  Z innej beczki dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Ujawnili się tez nowi czytelnicy co mnie bardzo cieszy C: 
Przepraszam za nudny wstęp i zapraszam. Jak zwykle komentarze mile widziane~


Nie wierzę.

-Izaya, proszę cię, zachowaj spokój. To nie jest koniec świata czy też jakiś wyrok. To się leczy.

Zamknij się.
Coś tak prostego z pozoru i zawiłego w środku. Brzmi banalnie, ale wcale takie nie jest. Tajemnicze i niewyjaśnione, skrywane w głębi umysłu. Coś, co słyszę, widzę, czuje tylko ja.

-Pamiętaj, że nie zajmuję się psychologią i wiem o tym niewiele, ale dużo czynników mogło by wskazywać na to, że masz schizofrenię.
Shinra za dużo gada.

Siedziałem na fotelu z podkulonymi nogami. A więc to dlatego. Stąd te wszystkie przywidzenia, głosy. Porażająca jest śmieszność całej tej sytuacji. Ludzie zawsze twierdzili, że jestem psychiczny.
Zaśmiałem się pod nosem.
-No to idealnie się składa. On nigdy nie wyglądał na stabilnego psychicznie. Do psychiatryka i koniec. Jednego świra mniej w tym mieście- prychnął blondyn i skrzyżował ręce na piersi najwyraźniej dumny ze swojego podsumowania.
-Shizuo!!-krzyknął oburzony Kishitani.-Nie możemy...
-A co, zaprzeczysz?! Nie wiemy w jakim jest stadium ani co konkretnie mu dolega. Najlepiej jak się nim zajmą specjaliści. Dadzą leki, przywiążą do krzesła czy coś.
-Shizu-chan skąd takie zainteresowanie moim zdrowiem-zaczepiłem, nie mogąc już słychać tych spekulacji. Do psychiatryka? Pogięło was? Bez przesady, panuję nad sobą.
-Szczerze mało by mnie to obchodziło, gdybym przez ostatnie kilka godzin nie musiał przyglądać się twojemu zachowaniu. Jeżeli nie będziesz miał jakiegokolwiek nadzoru, staniesz się bardziej niebezpieczny, niż jesteś. Nie będziesz świadomy tego, co robisz. To wszystko w połączeniu z twoim charakterem jest czymś, na co nie możemy sobie pozwolić.- Shizuo za bardzo się dziś wymądrza. Kto by pomyślał, że jest taki obeznany w temacie chorób umysłowych.
-Nie mam najmniejszego zamiaru iść do jakiegoś psychiatryka. Nawet jeżeli mam tą schizofrenię, to nie będę z tego powodu mieszkał z oszołomami pod niczyim nadzorem!- podniosłem się z fotela i stanąłem naprzeciw ex-barmana.
-No to mamy problem, bo ja uważam zupełnie inaczej plus jestem świadomy swoich myśli.
-Skoro tak bardzo zależy ci, żeby upchnąć mnie w tym szpitalu udowodnij mi to.
-A żebyś wiedział, że ci to udowodnię! Na koniec tego wszystkiego przekonasz się, gdzie jest twoje miejsce, a ja osobiście cię tam odprowadzę!- nachylił się i teraz stykaliśmy się czołami.
-To może od razu będziesz pełnił nade mną nadzór całodobowy!-Boże, co za wkurzający człowiek.
-A żebyś, kurna, wiedział!- zaskoczył mnie. A myślałem, że jest świadom tego co mówi. -Brawo Shizu-chan. Właśnie zgodziłeś się na mieszkanie ze mną~- powiedziałem ze zwycięskim uśmiechem na twarzy. Zrzedła mu mina i przeklął pod nosem. Oj, Shizuo, jestem ciekaw kto szybciej wyląduje w psychiatryku.



-Braciszku! Braciszku! Pobawisz się ze mną!?- mały chłopiec z uśmiechem na ustach wparował do pokoju starszego brata. Szatyn powoli podniósł głowę i spojrzał na dziecko zmęczonym wzrokiem. Sine ślad pod oczami, potargane włosy. Chłopcu jednak wygląd brata wcale nie przeszkadzał. Podszedł do niego i pociągną za rękę, by ten podniósł się z krzesła. Chłopak wcale się nie ruszył, tylko odepchnął młodszego, nawet na niego nie patrząc i wrócił do pisania czegoś na komputerze. Młody siedział pod ścianą i czekał, aż brat się odezwie. Niestety z jego ust padły słowa, których nigdy by się nie spodziewał.
-Kim jesteś?
-Ja!? Ja jestem twoim bratem! Nie pamiętasz mnie już!? To ja, Yuki!- chłopiec niezbyt wiedział o co bratu chodziło. Przecież znał go całe życie i on nigdy nie odmówił mu wspólnej zabawy, a jeżeli już to robił, to miał ważny podwód. Ale sytuacja jak ta jeszcze nigdy się nie zdarzyła. Wstał z ziemi i podbiegł do starszego. Uczepił się rękawa jego koszulki i spojrzał na jego twarz swoimi wielkimi, czarnymi oczami. Twarz Kento nie wyrażała aktualnie żadnych emocji. Zdziwienie, poruszenie, zmęczenie? Nic. Spojrzał beznamiętnym wzrokiem na młodszego.
-Ja nie mam już brata- powiedział spokojnym tonem. Oczy chłopca zaszkliły się.
-Żartujesz, prawda? Przecież stoję tu koło ciebie. Ja jestem twoim bratem!
-Kłamiesz!- odepchnął go a tamten upadł na ziemię. Yuki go nie poznawał, jeszcze nigdy się tak nie zachowywał. Wiedział, że Kento ma jakieś problemy ze sobą, ale niezbyt rozumiał o co chodziło. Wybiegł z pokoju z płaczem.


Na dole lekarz w białym fartuchu i teczką dokumentów ustalał ostatnie szczegóły z rodzicami Kento. Chłopcy siedzieli w jego pokoju i czekali.
Nie chce nigdzie jechać.
Nie masz już wyboru.
Nie chcę. Będę tam sam. Mam dość bycia samotnym.
Nigdy nie byłeś samotny! Nie dopuściłem do tego. Nawet, jeżeli inni się ciebie bali, to ja dalej tutaj byłem.
Będę musiał cię zostawić.
Będę cię odwiedzać, obiecuje.
Nie powinno składać się obietnic, których nie można dotrzymać.
Czemu. Takie są najfajniejsze.

Z dołu dało się słyszeć wołanie pani Furihaty. Czas się zbierać. Nie chcieli się rozstawać. Izaya nigdy nie miał przyjaciół. Nie lubił ludzi, nienawidził wręcz. Byli słabi, fałszywi, nudni. Ale ten jeden, jedyny człowiek, na jakiego trafił, był inny. Był ciekawy. Lubił go. Może nawet bardziej niż mu się zdawało. Czerwonooki podszedł do drzwi i już miał nacisnąć klamkę, kiedy drugie ciało przylgnęło do jego pleców i objęło. Obrócił się i oddał uścisk.

Będzie dobrze. Wyzdrowiejesz i wrócisz do mnie.
Kocham cię.

Powiedział jego przyjaciel i złączył ich usta. Izaya długo nie wiedział jak interpretować te słowa. Bo czy osoba chora psychicznie mogła powiedzieć coś takiego świadomie?



-Mhm... Tak. Oh, naprawdę? To wspaniale! To mi się bardzo przyda. Co? Niee... idealnie wręcz. Oczywiście, nie mógłbym tego przepuścić. Żegnam więc.- rozłączyłem się i zakręciłem na fotelu obrotowym. Rany, kto by się spodziewał, że sprawy tak się potoczą. Szybko ich złapali. Jednak policja w Tokio nie jest aż tak leniwa jak mogłoby się wydawać. Dostałem właśnie informacje, że złapali dwóch Srebrnych pod zarzutem potrójnego morderstwa. A więc moje przypuszczenia były słuszne. W magazynach na obrzeżach miasta znaleziono zmasakrowane ciała trzech osób. Jedną z nich był uznany za zaginionego Masamoto Suzaku, prezes jakiejś firmy. Dwie pozostałe osoby dalej nie są zidentyfikowane. Ciekawe, jak długo leżeli by tam i gnili, gdyby nie telefon od pewnej dobrze poinformowanej osoby. Westchnąłem i wstałem z krzesła. Teraz wystarczy tylko czekać na jedną, mała wskazówkę. I co ja teraz będę robić?

Szkoda, że Shizu-chan nie zamieszkał z nami.
A ty dalej męczysz ten temat. Rany czy jego słowa nie dały ci wystarczająco do myślenia?

Po mojej wzmiance o wspólnym mieszkaniu, Shizuo zacisnął pięści i skomentował to słowami „Chyba cię pojebało!” po czym skierował się do drzwi, mówiąc jeszcze: „I tak wyjdzie na moje. Prędzej czy później nie wytrzymasz sam ze sobą.” i trzasnął drzwiami. I tak podziwiam to, że Shizu-chan aż tak się mną przejął. Chyba jeszcze nigdy nie prowadziliśmy tak długiej konwersacji. Zazwyczaj kończy się na wykrzyczeniu mojego imienia i szaleńczej gonitwie po mieście w towarzystwie latających znaków i tym podobnych rzeczy. Mam przeczucie, że już niedługo sam przekonam się, o co mu chodzi. Przeszedłem przez mieszkanie i przewaliłem się na kanapę. Jedna rzecz cały czas nie daje mi spokoju. Wydaje mi się jakbym tą całą akcje ze schizami i morderstwami już przeżył. Tylko kiedy?

Izaa~yaa
Kto to? Czyj to głos?

Izaya czemu na mnie nie spojrzysz?
Jak niby mam to zrobić?

Potrzebuję cię.
Do czego? I poza tym kim jesteś!?

Tak bardzo, bardzo, bardzo cię potrzebuję!
Dlaczego...
...mnie opuściłeś.
Wołałem cię. Głośno. Pani w białym fartuchu prosiła, żebym przestał, ale ja nie chciałem.

Dlaczego mnie wołałeś? Kiedy? Gdzie?
Stałeś w kącie i patrzyłeś na mnie. Ja nie chciałem.
Przecież sam prosiłeś, żebym na ciebie spojrzał.
Nie podobał mi się twój wzrok. Był obcy, przerażający i przerażony.

Czy ty też się mnie boisz?


-Cześć Izaya- otworzyłem oczy. Ten głos był tak bardzo realistyczny. Obróciłem głowę. Na kanapie naprzeciwko siedziałem... ja? W każdym razie wyglądał jak ja. Podparłem się na łokciach i lekko podniosłem. Szczerze powiedziawszy mam nieco dosyć tego, że te kilka osób wygląda jak ja. Jestem jedyny i niepowtarzalny, a oni psują mi tą piękną wizję.
-Cześć?- odparłem nieco niepewnie.
-Gadanie przez sen jest dziwne. Powinieneś iść z tym od lekarza- ogłosił i założył nogę na nogę.
-Dziwne to są twoje ciuchy. Z karnawału się urwałeś czy coś? Poza tym nie spałem- no przepraszam, ale strój księcia to już chyba lekka przesada. I ta korona. Chociaż... korona mogłaby zostać. Skoro, to ja w innej wersji...
-No ale od ciuchów to się proszę odwalić-prychnął oburzony.-Przyszedłem tu w innej sprawie.
-Zamieniam się w słuch-usiadłem i podparłem brodę na dłoni.
-Pamiętasz tą wzmiankę o szpitalu psychiatrycznym? Powinieneś tam iść.
Zatkało mnie. Można powiedzieć że kazałem sobie iść do psychiatryka. Wyśmiałem go.
-Nie sądziłem, że moje inne ja jest takie dowcipne.
-Czy ja wyglądam jakbym żartował?
-Hmmm... raczej jakbyś chciał mnie zabić, ale to w sumie podobny wyraz twarzy.
-Nie słuchaj Hibiyi. Zostań w domu- odezwał się głos za plecami. Obróciłem się i moim oczom ukazała się znana mi już postać różowego klona.- Może Shizu-chan znów się tobą zainteresuje. Nie uważasz, że wspólne mieszkanie byłoby ciekawym doświadczeniem?
-Pogięło was obu, chociaż z Psyche mógłbym się po części zgodzić. Poznać jego słabości i wykorzystać je potem. Całkiem nieźle by mnie to urządziło.
-I co ci z tego przyjdzie, jak nie będziesz mógł myśli do kupy poskładać?
-Coś się wymyśli.
-Może to nie w twoim stylu, ale pomyślałeś o innych?- koło mnie siedział kolejny klon. Tym razem ten od czerwonego futerka-kolejny komediant.- Taki Shinra. Przecież on sobie postawi za cel wyleczenie cię. Albo chociaż pomoc. Celty. Ona cię nie lubi, ale w jakiś tam sposób będzie w to wszystko zaangażowana. A pomyślałeś o swojej rodzinie?
Phi... jakby oni jeszcze w ogóle się mną przejmowali. Kiedy ja ich w ogóle ostatnio widziałem? Rodziców to już całe wieki, a siostry... Mijam je czasem, w końcu chodzą do Rairy czy gdzieś tam. Chociaż jak tak sobie myślę, to wolę ich nie spotkać za szybko. Niezłe potworki z nich wyrosły.
-Jak usłyszą co z tobą to pewnie też się będą martwić. Albo Kadota. A nawet Shizuo! Skoro według Psyche- różowy uśmiechnął się szeroko- on się tobą „zainteresuje” będzie kolejną osobę, której sprawisz kłopot. Będziesz uciążliwy.
Też nowość. Jakby nie był już wystarczającym ciężarem dla społeczeństwa. Nie, żeby to mnie jakoś ruszało.

-Kto jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, co się stanie, jeżeli zaczniesz leczenie za późno. Nie jest to oczywiste, ale jest jedną z opcji.
-Co masz na myśli?
-Hej,a tak swoją drogą to co się stało z Kento?
-Kento? Kto to jest?
-Uuu.. pogniewamy się- Psyche pogroził mi palcem- jak mogłeś zapomnieć najlepszego przyjaciela.
-No wiesz, tyle ludzi jest w tym mieście, że szło zapomnieć o tej jednej osobie, z którą nie mam już kontaktu....-nie mam kontaktu. Chwila... Kento... czy on przypadkiem nie był...?

Nie bój się. Podejdź. Obiecałeś, że będziesz ze mną. Że będziesz mnie odwiedzał.

Ten dotyk.
Ten zapach.
Ten głos.

Ja...Ja nie chcę. Proszę, nie...
Ciężki oddech, spocone ciało. Panika i ciemność. Jedno ciało przylegające do drugiego. Moment bezradności i strachu. I słowa, które ciągle i ciągle przeszywają mózg. Przyspieszone bicie serca, bezskuteczne prośby i błagania zagłuszane wargami innej osoby. Zebranie ostatnich sił. Odepchnięcie i upadek na podłogę. Światło wpadające do pomieszczenia, kilka osób o nieznanych twarzach wbiega do środka. Krzyk. Jedno imię. Jedno zdanie. Tak wiele znaczeń. Tak wiele nieporozumień. Dłonie mocno zaciskające się na bluzie. Skóra blada tak bardzo, że niemal zlewa się ze ścianą. Chłód kafelkowej posadzki pod stopami. Widok tak bolesny, że gorące i słone łzy same płyną po policzkach. Zaciśnięte powieki i odwrócenie głowy. Bieg przez długi i pusty korytarz oświetlony kilkoma jarzeniówkami.

-Wspomnienia są bolesne.-przeszedł mnie dreszcz- Muszę... muszę go znaleźć, dowiedzieć się o nim czegokolwiek!
Ironia. Czyż to nie ja powiedziałem pewnemu przywódcy gangu, żeby nie żył przeszłością? Wielu ludzi zagłębia się we wspomnienia i wprowadza je na pierwszy plan w swoim życiu. Poczucie winy, niespełniona miłość... jeżeli będziemy przeszłość traktować jako prawdę i wierzyć w nią, stanie się naszą teraźniejszością. Wspomnienia, obrazy wywoływane z naszej podświadomości. Nie pamiętamy ich doskonale. Wiele z tych obrazów jest tylko urywkiem tego, co tak naprawdę miało wtedy miejsce. Dużo rzeczy sami zmieniamy i dopasowujemy tak, jak jest dla nas wygodnie.

W końcu kłamstwo powtarzane wiele razy staje się prawdą.
-I to jest rzecz, o której ty wiesz najwięcej. Izaya, czemu ty do cholery, gadasz sam do siebie?- obróciłem głowę. W drzwiach, a dosłownie w miejscu gdzie powinny się one znajdować, stał Shizuo. Uniosłem jedną brew i założyłem ręce na piersi.
-Oh, Shizu-chan, jak widzę dalej nie nauczyłeś się korzystać z drzwi. Wiesz, klamka została tam zamontowana nie bez powodu. I tak w ogóle to nie gadałem do siebie.
-Gadałeś, mam dobry słuch. Poza tym mówiłeś dosyć głośno, podejrzewam że nawet sąsiedzi słyszeli- zebrało mu się na dowcipkowanie. Zlustrowałem blondyna w momencie, gdy zaczął się do mnie zbliżać. Hmmm... coś tu nie pasowało. O wiem! Podarte ciuchy...argh... Shizuo zacisnął dłoń na mojej szyi i podpiął pod ścianę.
-A teraz to po co tu przyszedłem- zacisnął dłoń mocniej. Powoli brakło mi powietrza.
-Niby czemu...dzisiaj byłem grzeczny-wychrypiałem, rękami próbując się wyswobodzić z jego uścisku. Dodatkowo kopałem go po nogach, ale dalej stał niewzruszony. Zastanawiam się czasem z czego on jest zrobiony.
-Może i ty byłeś, ale natknąłem się dziś na pewne osoby, które miały do ciebie jakiś interes i nie wiem czemu kazały mi go przekazać. TOBIE. Do tego potargały mi ciuchy i wysmarowały jebanym markerem po ramieniu. I TO WSZYSTKO DLATEGO, ŻE MIAŁY DO CIEBIE INTERES!! Więc w sumie twoja wina! I teraz za to odpokutujesz.
Blondyn wolną rękę zacisnął w pięść i puszczając szyję, uderzył w brzuch. Tępy ból przeszedł mnie od pasa w górę. Objąłem ręką brzuch i zginając się w pół, upadłem na kolana. Kaszlałem, nie mogłem złapać oddechu. A on tylko tam stał. Spojrzałem na niego z ukosa. Jedna rzecz była dziwna. Psyche. Przykładał mu do skroni pistolet. Rany, chwila czy ja dobrze widzę!!??

Nie wolno się znęcać nad słabszymi. Kocham cię, ale takiego zachowania nie będę tolerować.
To też już się kiedyś zdarzyło...
Powoli zaciska palec na spuście.

Jego oczy... były wtedy smutne.

Zrywam się z ziemi.
Tak bardzo nie chciał tego robić.
Musiałem go powstrzymać.
Ale on i tak próbował. Tak wiele razy próbował!
Powstrzymam to. Ponownie.
Rzucam się na blondyna.
STRZAŁ

Huk.
Upadek.
A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że nic się nie stało. Leżałem na Shizuo z rękami po obu stronach jego głowy. Krótka chwila, w której nasze spojrzenia się złączyły. Mój szkarłatny wzrok kontra złoty Shizuo. Spojrzenie, którego nigdy nie widziałem. Głębokie, przeszywające. Jakby mógł wejść mi w myśli i w nich namieszać. Jakby mógł je odczytać. Nie podobało mi się to.
-Co cię napadło!- krzyknął i odepchnął mnie na bok i wstał z ziemi. Ciesz się, właśnie obroniłem cię przed strzałem, który nawet nie był prawdziwy... Nie śmieszne.
-Wpraszasz się do kogoś do domu i bijesz go po brzuchu. Normalni ludzie mówią chociaż 'dzień dobry'- podniosłem się również i podszedłem do blondyna. Nie dam się poznać. W końcu to od niego wyszła idea psychiatryka.
-Jeszcze czego, wypchaj się- zacisnął pięści. Widać, że i tak bardzo się kontrolował. A ja dalej nie wiedziałem dlaczego to robił.- powinieneś tu skakać z radości, że ci łba na tej ścianie nie rozmiażdżyłem.
-Już skaczę... mówiłeś o jakiejś wiadomości dla mnie- oparłem ręce na biodrach.
-Czytaj i zmyj ze mnie ten syf- obrócił się bokiem. Cała ręka zapisana markerem. Hehe żywa poczta. Znaczki nieco niewyraźnie, ale treść brzmiała mniej więcej „Nie ładnie kablować psom, Orihara. Jeżeli myślisz, że ci się to upiecze to musisz być ostro popierdolony. Lepiej dla ciebie, żebyś już nie odwiedzał naszej bazy czy też nas szuka...”
-Shizu-chan, ręka ci się skończyła. Wiadomość urywa się w połowie.
-Oh doprawdy?-prychnął i ściągnął z siebie koszulę. Albo to co z niej zostało. Dalej jestem pełen podziwu, że ktoś był w stanie powalić go, poharatać i jeszcze popisać po nim. Mógłbym się z nimi wymienić doświadczeniem, gdyby nie fakt że najprawdopodobniej grozili mi śmiercią. Moim oczom ukazała się dobrze zbudowana klatka piersiowa blondyna z piękną, długą blizną, przechodzącą przez nią. Pamiątka z naszego pierwszego spotkania. Było też kilka mniejszych po naszych innych walkach a także parę nowych.
-Co się gapisz jak ciele na malowane wrota- warknął Shizuo. Oderwałem wzrok od jego ciała.
-Piękną masz tutaj bliznę hehe. Satysfakcjonujące.-zmarszczył brwi i spojrzał na mnie gniewnie.
-Reszta jest na plecach-obszedłem go i doczytałem resztę wiadomości. „...ł. I tak prędzej czy później cię dorwiemy, więc radzę nacieszyć się ostatnimi chwilami. Srebrni”. Chyba powinienem czuć się zagrożony czy coś. W sumie jakoś to na mnie nie działa. Chociaż biorąc pod uwagę okoliczności w jakich tą wiadomość otrzymałem... nie, dalej mnie to nie rusza.
-Swoją drogą, Shizu-chan, jak to się stało że paru nędznych gangsterów zdołało powalić taką bestie jaką jesteś? I w ogóle jesteś taki spokojny dzisiaj~Coś się stało? Shinra obdarował cię zastrzykiem uspakajającym czy jak?-przejechałem palcem wzdłuż jego kręgosłupa. Ciało blondyna przeszedł dreszcz i szybko odskoczył, obracając się do mnie przodem.
-Proszę. Nie. Tykać. Mnie.-wycedził przez zęby.
-Okej, okej- podniosłem ręce w pokojowym geście- Odwdzięczę się za twoje opanowanie i też zluzuję. No już tak na mnie nie patrz.
-Super, to gdy już strony ustalone jazda po szmatę i zmywasz ze mnie marker-rozkazał. Że ja mam go umyć?
-Hahaha, Rany Shizuo. Żart ci się wyostrzył- puściłem do niego oczko. W mgnieniu oka znalazł się przy mnie i patrzył mi prosto w oczy.
-Ja ci tu pięknie przynoszę wiadomość, jestem spokojny i jeszcze cię nie zabiłem, a ty ciągle masz czelność być taki?! Albo ty wyszorujesz mi ramię, albo ja tobą wyszoruję podłogę, kapische?!-nie wyglądał na kogoś, kto żartuje. Przełknąłem ślinę i zmarszczyłem lekko brwi.
-Skoczę po gąbkę.



-Wracając do wcześniej. Gadanie do siebie nie jest raczej oznaką normalności. Nie namyśliłeś się może, żeby wybrać się do szpitala dla psychicznych? Byłbyś wśród swoich.- zaczął Shizuo. Siedział do mnie tyłem, a ja jak debil myłem mu plecy. Już czuję, że honor ostro na tej czynności ucierpiał.
-Byłbym wdzięczny, gdybyś odczepił się od moich problemów. Co cię tak wzięło? Wcześniej jedynym interesem z twojej strony było zabicie mnie, a teraz nagle coś cię naszło na rozprawianie o moim zdrowiu psychicznym. Trochę niepokojąca zmiana z twojej strony, Shizu-chan.- głupie napisy nie chciały się zmyć.
-Nie twoja sprawa-prychnął- powinieneś się leczyć i już. Zresztą psycholog sam ci to powie. I tak wyjdzie na moje.
-Nie ma opcji, żebym chociaż przekroczył próg psychiatryka. Nie wspominam dobrze tego miejsca...-szybko ugryzłem się w język. Nie będę mu opowiadał o tym. W sumie to nawet nie chcę, żeby to okropne wspomnienie do mnie wracało.
-Oh, czyli masz już jakieś doświadczenie z takimi miejscami? W sumie logiczne. Normalne osoby nie zachowują się jak ty.
-Co ty możesz o mnie wiedzieć!- krzyknąłem i ścisnąłem szmatkę w dłoni.
-Izaya...-obrócił głowę. Znów ten sam wzrok. Pełen emocji, których nie umiałem rozszyfrować.
-Wiesz co? Wynoś się stąd. Mam dość kontaktu z tobą jak na jeden dzień. Nic nie wiesz, a mówisz najwięcej! Wkurzasz mnie. Co cię obchodzi mój stan, moja przeszłość czy cokolwiek mojej osoby?! Czy to nie ty, największa bestia Ikebukuro, niejednokrotnie krzyczała jak bardzo chce się mnie pozbyć, zabić?! Jak wiele razy słyszałem z twoich ust najgorsze rzeczy o mnie!? Nic nie wiesz, ja sam nie wiem. Nie rozumiem!-złapałem się za głowę. Dyszałem jakbym przebiegł właśnie maraton. To prawda. Też nie wiem. Nie wiem co się dzieje, nie pamiętam tak wielu rzeczy, które najprawdopodobniej mają dzisiaj znaczenie, jestem zirytowany. Do tego ci Srebrni. Cholera, czemu to wszystko zwala mi się na głowę właśnie teraz.

Tak po prostu.
Bo lubimy patrzeć.
Na ludzkie reakcje.

Cieszę się, że pozwalasz nam zobaczyć twoje szkaradne uczucia.

-I przestań na mnie patrzeć. Twój wzrok jest okropny. Już wolałem, jak był pełen nienawiści niż litości.
Wkurza mnie to, zwierzam się własnemu wrogowi. Zdejmuję przed nim maski. Pokazuję uczucia. Nie podoba mi się to.

Nastąpił dzień, gdy maska pękła. Rozprysła się na małe kawałeczki jak szkło. Mury, które tak długo budowałeś,zaczynają się walić.
Powoli...
Twój idealny świat, który myślałeś że masz pod kontrolą, zaczyna się buntować. Następują anomalie.
Krok po kroku...
Nic już się nie zgadza. W układance zaczyna brakować elementów. Trzeba zacząć ich szukać.
Będziesz potrzebował...
Twoja utopia, zbudowana na kłamstwach, cierpieniu i grzechach, zamazuje się. Chcesz tego?
Wrócić.
Nie masz wyboru.
Nie chcę.
Musisz wrócić.
Inaczej to wróci do ciebie.

Zatrzasnąłem drzwi sypialni i osunąłem się na ziemię. To w moim stylu... uciekać. Mam go dość. Niech przestanie udawać, że go obchodzę. Nie mogę oszaleć. Powstrzymam to. Muszę tylko dowiedzieć się paru rzeczy. Znaleźć jego. Wstałem i podszedłem do biurka, na którym leżał laptop. Przejrzałem listę maili i do kilku osób wysłałem zapytanie. Prosty sposób na zdobywanie informacji, ale nie miałem teraz siły myśleć. Byłem zmęczony. Ściągnąłem ciuchy i w samej bieliźnie rzuciłem się na łóżko. Jakby nie patrzeć była noc. Nie słyszałem trzaśnięcia drzwiami. Może dlatego, że zostały bezczelnie wyważone. Hmpf... nawet jeżeli dalej tam siedzi mam to w dupie. Pewnie dalej przeżywa szok po moim zachowaniu. To prawda, pierwszy raz straciłem nad sobą kontrolę w jego obecności. Izaya, weź się w garść.

Była noc, godzina odwiedzin już dawno minęła. Korytarz był jak zwykle pusty i przerażający. Białe ściany, biała podłoga, migoczące światło. Budynek pogrążony we śnie, nawet pan na portierni sobie przysypia. Ławki i łóżka szpitalne stoją pod ścianami, drzwi są pozamykane. On tak dawno tu nie był. Bał się, ale ostatecznie coś go przyciągnęło w to okropne miejsce. Miejsce gdzie przebywali ci niechciani, samotni, opuszczeni... Bo byli inni, niekiedy niebezpieczni. Postradali zmysły. Doszedł do drzwi o odpowiednim numerze. Liczba 18 nie była dla niego szczęśliwa. Wręcz przeciwnie, kojarzyła się bardzo źle. Powoli nacisnął klamkę, przełykając ślinę. Z jakiegoś powodu od początku wizyty w tym miejscu miał złe przeczucia. Drzwi zaskrzypiały. Do ciemnego pomieszczenia wpadł snop słabego światła. Zaparło mu dech, gdy ujrzał plamę krwi na podłodze. Zakrył dłonią drżące usta, gdy wzrok jego dziecięcych oczu spoczął na chłopcu. Siedział oparty o ścianę w szkarłatnej kałuży. Głowa była pochylona, ręce bezwładnie leżały na ziemi. Źrenice chłopca zmniejszyły się, ciało oblał zimny pot i co chwila wstrząsały nim dreszcze. Widok był tak bardzo niewiarygodny. Chciał jak najszybciej obudzić się z tego koszmaru. Zamiast tego podszedł do ciała, ukląkł w kałuży krwi i chwycił zimną dłoń przyjaciela. Przyłożył ją do swojego, mokrego od łez policzka. Nie zważał na to, że się pobrudzi. W tym momencie był już bezsilny, miał pustkę w głowie.
Szeptał kilka słów.

Dlaczego...
Przepraszam...
Przepraszam
Przepraszam Przepraszam
Przepraszam
Przepraszam Przepraszam Przepraszam

Za każdym „przepraszam” nowe łzy kapały na ziemię, łącząc się z posoką. Poczucie winy za coś, czego się nie zrobiło. A może miał na to wpływ? Nie wiedział. Żałował. Przepraszam. Po chwili wpadł w nieopisaną histerię. Krzyczał, opętały go dreszcze i chłód. Niewyobrażalny żal i smutek. Największa tragedia to utrata bliskiej osoby. Wziął jego twarz w dłonie. Zamknięte oczy, zaschnięte ślady łez na policzkach. Przyłożył ją sobie i przytulił, głaskając po włosach. Trzech lekarzy odciągało czerwonookiego od martwego przyjaciela.


Obudziłem się zlany potem. Pościel miałem rozkopaną, leżałem w jakiejś dziwnej, podniesionej pozycji. Ktoś mnie obejmował, delikatnie gładząc po włosach. Leżałem oparty o tą osobę. Czułem jak krople potu znaczą sobie drogę po moim ciele i twarzy. A może nie tylko pot. Oddychałem niespokojnie, cały się trzęsąc.
-Już spokojnie...-wyszeptał ktoś. Nie miał zamiaru przyznać kto, choć doskonale wiedziałem, kim była ta osoba. Nie kazałem mu nawet przestać. Ten dotyk uspokajał. Profilaktycznie rozejrzałem się po pokoju. Było ciemno, tylko światło księżyca lekko przebijało się przez mrok. W kącie ktoś stał. Chwila... przecież tylko Shizuo mnie dzisiaj odwiedzał...
Z cienia powoli wyłonił się chłopiec. Czerwony płyn powoli spływał po jego twarzy, kapiąc na podłogę. Diaboliczny uśmiech nienaturalnie rozciągał się na całą szerokość.

To była twoja wina...-Zaczął ochrypłym głosem. Zwykłe przepraszam nie wystarczy, choćbyś powiedział to milion razy. Musisz odpokutować.-ostrze noża, który trzymał oburącz nad głową zabłysło. Zacisnąłem oczy i mimowolnie wtuliłem się mocniej w Shizuo, zaciskając ręce na jego koszuli. Nie chciałem ich otwierać. Ten widok za bardzo bolał. Mężczyzna zdezorientował się na chwilę, ale zaraz objął mnie tak delikatnie, jakbym miał się zaraz rozpaść. Niewiarygodne, jak bezpiecznie czułem się w ramionach najbardziej znienawidzonej osoby na świecie.

Obudziłem się dopiero rano. Zdarzenia ubiegłej nocy wydawały się być nierealne. A jednak. Wyswobodziłem się z objęć wciąż jeszcze śpiącego Shizuo i podszedłem do laptopa. Dostałem odpowiedź na moje pytanie, ale kompletnie nie spodziewałem się tego, co było napisane w mailu.

Kento zmarł 10 lat temu. Jak mogłeś o tym zapomnieć?

wtorek, 2 kwietnia 2013

Słuchaj tylko mnie [Shizaya]- chapter 3


Dzień dobry C:  Na zakończenie ferii świątecznych wstawiam trzeci rozdział. Chyba trochę pokomplikowałam sprawy i jak dla mnie zrobiła się niezłą schiza ;-; ale to już podostawiam waszej ocenie. tylko mnie objedźcie mnie za bardzo :c A i mam sprawę do anonimowych czytelników. Są osoby które dodają mnie sobie do linków albo są w obserwatorach. Też możecie wyrazić swoją opinie. Podoba wam się, nie podoba. I także dziękuję tym którzy komentują C: bardzo lubię czytać komentarze, zachęcają one do pisania i wgl podbudowują mnie. Dzięki i zapraszam. 
I przepraszam, że tak długo m(_ _)m
*Nie umiem ogarnąć czy Raira to liceum czy gimnazjum. W każdym razie u mnie jest ona liceum;-; 


Czemu to wszystko jest takie beznadziejne?


Mozolnym krokiem włóczyłem się po mieście. Niby powinienem zająć się zleceniem, ale jakoś kompletnie nie miałem ochoty. Byłem głodny. Bardzo. Nie jadłem chyba od trzech dni. A to wszystko przez tamto wspomnienie. Męczy mnie całymi dniami, obraz tamtych trupów powraca mi do głowy za każdym razem, gdy mam ochotę coś zjeść, przez co zupełnie tracę apatyt. Nie mam na nic siły, najchętniej poszedłbym spać. Ale znowu śnić o tym samym? Nie, dziękuję. Sen, który od jakiegoś czasu mnie nawiedza, z każdą nocą staje się coraz to bardziej wyrazisty.

Ciemność.

Wszystko dookoła spowite w czerni. Nic nie widać, nic nie słychać. Nagle z ciemnej mgły wyłaniają się oczy. Różowe, złowrogie ślepia. Różowy i zło? Brzmi jak żart. Szkoda, że jakoś mnie nie śmieszy. Tajemnicza postać wyciąga do mnie ręce, jakby chciała mnie złapać. Nie dam się, ucieknę.

Znów uciekam.

Biegnę z całych sił i mimo to trudno jest mi przyspieszyć do oczekiwanej prędkości. Czuję opór. Bieganie podczas snu jest najgorszą rzeczą jaką można wyśnić. Chcesz biec szybciej, wiesz, że umiesz! Ale nie możesz. Druga postać zawsze będzie szybsza. Gdy napastnik mnie dopada i przewraca na ziemię, otoczenie momentalnie się zmienia. Znów te same, stare magazyny. Obok mnie stoi chłopak. Podnoszę się z ziemi. Jest lato, suchy wiatr wieje z oszalałą prędkością. Stoimy naprzeciwko siebie. Ten chłopak, znam go. Znam go bardzo dobrze, pamiętam prawie że w ogóle. Płacze, a szkarłatne łzy spływają po jego bladych policzkach. Cały ubrudzony krwią. Nie wiem czy własną czy cudzą.

Odejdź i zapomnij!”

Nakazuje donośnym i łamiącym się głosem, po czym palcem pokazuje mi przeciwny kierunek. Sam zaś rusza w stronę budynków z blachy. Nie wraca. Upadam na kolana, krzyczę. Wołam jego imię. Uderzam pięścią w ziemię, która zmienia swój kolor w żółty. Jasny, połyskujący żółty odcień. Obracam głowę i widzę postać. Stoi daleko, jest rozmazana. Mówi coś do mnie, widzę to po ruchu warg. Wyciąga rękę w moją stronę, ale nim zdążę ją złapać, ziemia zapada się.

-ZEJDŹ Z JEZDNI, PALANCIE!- głośny klakson i wrzaski łysego faceta wyrywały mnie ze świata wyobraźni. Czemu moi kochani ludzie muszą być dzisiaj tak bardzo denerwujący? Posłałem mu mało przyjazne spojrzenie i nawet specjalnie zwolniłem krok przechodząc na drugą stronę ulicy.
O czym mam zapomnieć? Albo raczej miałem i udało mi się to. Wszystko sprowadza mnie do tamtych magazynów, więc może powinienem iść tam jeszcze raz?

Było szaro i pochmurnie. Chyba będzie padać. Rany, po co ja się w taką pogodę pcham na dwór? Okolica nic się nie zmieniła, zniszczone budynki stały jak stały, wkoło nie było żywego ducha. A nie, przepraszam, kruków było od cholery i jakby się tak głębiej zastanowić to duchy też się mogły tu kręcić. Aż dreszcze idą po plecach. Nie jestem fanem zjawisk nadprzyrodzonych i nie mam najmniejszej ochoty dowiedzieć, czy rzeczywiście istnieją. Ruszyłem między magazyny. Wielkie, stalowe budynki, pokryte rdzą, zapewne grożące zawaleniem. Nic dziwnego, że Srebrni są tu lokatorami. To miejsce chyba jako ostatnie w całym mieście przyciąga ludzi, więc nikt im tu nie przeszkadza. Czego my tu mogliśmy szukać w dzieciństwie?

-To już ostatni- oznajmił jakiś mężczyzna i rzucił czymś do drugiego. To „coś” wydało z siebie stłumiony jęk. Ukryłem się za rogiem i obserwowałem zajście.
-Później się wami zajmiemy- powiedział drugi mężczyzna i kopnął w brzuch kogoś, kto leżał na ziemi. Zaciągnął go za nogi do magazynu i zsunął drzwi.
-I po co im to było?- zapytał koleś w czerwonej chuście zawiązanej na głowie, wsiadając do ciężarówki. Nie usłyszałem odpowiedzi. Wiedziałem, że Srebrni są niebezpieczni, ale żeby porywać ludzi? Gdy odjechali, zakradłem się do drzwi i odsunąłem małe okienko. Do ciemnego pomieszczenia wpadło światło, a ja zobaczyłem trójkę mężczyzn związanych sznurami i taśmą na ustach. Byli w różnym wieku, grubas miał na sobie garnitur. Na mój widok od razu zaczęli się wiercić i wydawać z siebie pojękiwania, jakby prosząc o pomoc. Mógłbym im pomóc, ale co z tego będę miał? Satysfakcja i czyste sumienie bla bla bla. Zamknąłem wizjer i ruszyłem dalej zwiedzać magazyny. Trzeba było się nie pchać w nie swoje interesy. Skoro leżą tam związani, to na pewno sami się w to wpakowali. Mnie to nie dotyczy. Co mnie obchodzi, że zginą. Stanie się to na ich własne życzenie. Chyba tylko turyści nie wiedzą, jak niebezpieczni są Srebrni, ale jak dla mnie wyglądali na rasowych Japończyków. Krzyżyk na drogę, chłopcy.
Siedem, trzynaście, pięćdziesiąt, dwadzieścia jeden. Zastanawia mnie, dlaczego te numery są nie po kolei. Albo jakiś żart, albo osoba numerująca bloki miała dysleksje. I to poważną. Coraz mniej podoba mi się to miejsce. Cały czas będąc tutaj mam wrażenie, że ktoś na mnie uważnie patrzy. Czuję ten sam, lodowaty wzrok.

I masz pełne prawo sbać.

Bać się? Ja? Ktoś tu jest chyba niedoinformowany.

oH mYślę, że znam clepIej, niŻ ktokolwiek.

Osiemnaście. Zamknięte, stalowe drzwi. Pokryte rdzą, numery są już ledwo widzialne. Ocieki farby i brud nie czynią ich bardziej przyjaznych. Wejść czy nie...

Myślisz, że jesteś gotowy? - ktoś niemal wyszeptał to do mojego ucha. Obróciłem się, otwierając równocześnie nóż sprężynowy. Pusto.
Zwykły nóż? Uważasz, że to na mnie zadziała? Hahaha, zabawny jesteś- silny podmuch wiatru potargał mi włosy.

Nie boję się. W końcu, nikogo tu nie ma.

Zaparłem się nogami o ziemię i przesunąłem drzwi. Ze środka buchnęło zimne powietrze i kurz. Odkaszlnąłem. Chyba nikt tu dawno nie wchodził. Przekroczyłem próg. Słońce wpadało przez okna przy suficie, w oddali ćma leniwie przeleciała przez snop światła, drobinki kurzu unosiły się w powietrzu....Ciemność. Kompletnie nic nie widziałem. Ciemna jaskinia, tajemnicza i przerażająca. Przełknąłem ślinę. Właściwie to po cholerę ja tu lazłem.

Witaj, Izaya-kun- wesoły głosik odezwał się ze środka. Wmurowało mnie w ziemię, zimny pot oblał plecy. Błądziłem wzrokiem po hali, próbując dostrzec źródło dźwięku.
Tu jestem. Nie poznajesz mnie?- głos posmutniał. Obróciłem głowę i odskoczyłem, wpadając na futrynę drzwi. Lśniące, białe ubranie, różowe guziki kurtki, słuchawki na uszach i różowy kabelek od nich, kończący się w kieszeni spodni. Czarne włosy, nienaturalnie różowe oczy i uśmiech na twarzy. Skąd, jak, kiedy i czemu wygląda jak ja!? Chyba po raz pierwszy w życiu mnie zatkało. Nie wiedziałem co powiedzieć, czy coś powiedzieć i czy bać się, czy śmiać.
Chodźmy więc. Chciałeś tu wrócić, prawda? Wędrowanie samemu jest taaakie nudne. Zastąpię ci Kento- wyciągnął rękę by pomóc mi podnieść się z ziemi, na którą zdążyłem się wcześniej wywalić z wrażenia. Nie przyjąłem pomocy. Podniosłem się i szybkim ruchem przycisnąłem chłopaka do ściany, przykładając tym samy nóż od gardła.
-Kim jesteś, czego chcesz i czemu wyglądasz jak ja?- zapytałem, patrząc w te różowe ślepia. Nie wyglądał na zaskoczonego. Po jego minie wnioskując, musiał się tego spodziewać.
Jestem Psyche, witaj- przedstawił się i przyłożył mi pistolet do boku.- Znamy się trochę, ale nigdy bym nie przypuszczał, że przejdziemy do aż tak bezpośrednich relacji.- uśmiechnął się i mocniej przycisnął lufę do mojego ciała. Opuściłem nóż i odsunąłem się do niego. Stał niewzruszony i po chwili ruszył w głąb budynku. Poszedłem za nim, co było raczej lekkomyślnym posunięciem.

SpotyKasz kogoś Po RaZ pierwszy I oD rAzu Za nIm Idziesz. GdziE poDziAła TwOja OsTroŻność?

Jego przynajmniej widzę. Ciebie tylko słyszę.

-Skąd wiesz o Kento?- zapytałem go, a ten zatrzymał się nagle.
Przecież jestem tobą. Jak mógłbym o nim nie wiedzieć?
-Ale jak to mną...-cofnąłem się dwa kroki. Różowe ubranie, podobny wygląd, Psyche. Przecież... to nie możliwe! On...on jest...
-Przecież ty żyjesz w mojej głowie! Jak.. ty mogłeś... wydostać się czy istnieć?!-zacząłem gubić się w tym wszystkim. Powoli obrócił się w moją stronę.
Śmieszne, że dopiero teraz się nad tym zastanawiasz. - różowe ślepia zabłysły. Przeszedł mnie dreszcz. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jeszcze nigdy nie podjąłem tak lekkomyślnej decyzji jak teraz. Wszedłem do ciemnego magazynu na odludziu za gościem, którego nigdy nie widziałem. Zaraz się okaże, że on w ogóle nie istnieje. Jak na moje życzenie zniknął.

Racja, żyję w twojej głowie. Ale nie słyszałeś, że sny często stają się rzeczywistością?

Tak, bo ja normalnie od zawsze marzyłem, żeby cię spotkać.

A co powiesz na kOsZmAr Na JawiE?

Spowite ciemnością pomieszczenie. Wysokie ściany utworzone z pudeł, uniemożliwiają drogę ucieczki. Mogę iść dalej albo cofnąć się do wyjścia. Oczy, mimo że przyzwyczajone już do ciemności, dalej nic nie widzą. Oddech stał się płytki i przyspieszony. Dreszcze raz po raz przedzierają się przez moje ciało. Wokół głucha cisza. Mam wrażenie, że coś słyszę. Ale to tylko moja wyobraźnia.

Czemu nie pomogłeś tamtym ludziom?

To nie mój interes.

Jak to nie twój. To przecież twoi kochani ludzie.

Owszem. Ale co mi do tego, skoro się wpakowali w takie gówno.
Chcesz, żeby skończyli tak?

Jakby podświetlone reflektorem pod moimi nogami pojawiły się zmasakrowane ciała dwóch osób. Dziury po kulach i pchnięciach nożem, ubrania brudne od zaschniętej już krwi. Oczy wywrócone białkami do góry. Wryło mnie w podłogę. Czy oni naprawdę tu leżą? Chciałem poruszyć ciało butem, ale „reflektor” zgasł, a moja noga natrafiła na pustą przestrzeń. Jak to możliwe...

Albo tak?

Snop światła przeniósł się wyżej, podświetlając ciało powieszone za szyję. Podobnie zmasakrowane, a do tego wybałuszone oczy. W momencie, gdy kropla krwi kapnęła na podłogę, na powrót zapanowały egipskie ciemności. Błądziłem wzrokiem, próbując znaleźć jakieś źródło światła. Coś, co mogłoby mi pomóc stąd wyjść. Obróciłem się. Dalej nieskończona czerń. Nie byłem w stanie dostrzec nawet własnych dłoni.

Teraz już może być za późno.

Za późno by uciec.

Za późno by pomóc.

Za późno by zmienić swoje życie.

Kiedy na to nigdy nie jest za późno.
Proszę cię. Ktoś taki jak on jest zepsuty do szpiku kości. Co by nie zrobił, zasługuje tylko na...
śmierć.
Powoli.
Mógł pomóc.
Co to zmieni.
Powoli, krok po kroku.

Będą żyli. On będzie żył. Żył naprawdę. Żył... ha ha ...
Uczuciami?
HA HA HA HA HA HA HA

Będziesz...
Dobre uczynki? Czyste sumienie? Żartujesz sobie ze mnie.
Ha ha ha wiem, to wręcz śmieszne. Ale chociaż spróbować.
Włożyć uczucia w to lodowate serce? To już łatwiej będzie się go pozbyć.

...potrzebował...
Pożyteczne rozwiązanie.
Trzeba go złapać.
Pozbyć się? Że mnie?
Nie zmieni się.
On też się nie zmienił.
Pozostał taki sam.
TRWAŁ w tym obłędzie do końca swoich dni.
Widziałeś to.
Obserwowałeś.
Widziałem?

Prosił.
Ostrzegał.
Kazał.
To było zabawne.
Cierpiał. Niemal oszalał. To co zrobił. Nikt się tego nie spodziewał.

Izaya, co byś zrobił, gdyby mnie zabrakło?”
Skąd takie pytanie?”
Tak jakoś. Bardzo cię lubię, Iza-chan”
Ja ciebie też. Wiesz, nienawidzę ludzi. Ale ty jesteś wyjątkiem. Gdybyś zniknął, zapewne nienawidziłbym ich jeszcze bardziej”
Ale ich kochasz! Gdzie się podziała wyjątkowość jednostki!?
Gdy „zniknął” wcale ich nie znienawidziłeś. Pokochałeś ich! Miłością szaleńca i prześladowcy.

Dłonie wyłaniają się z mroku i zmierzają w moją stronę. Nie dam się, ucieknę.

Nie jestem szalony. Nie jestem szalony. Nie jestem szalony. Ten obłęd to przemęczenie. Brak snu, głodowe halucynacje. Psyche? HA! Nie żartujcie sobie ze mnie. Nie istnieje. Może sobie żyć w mojej głowie, ale żeby mi się pokazać? Paranoja jakaś. Dobra, uspokój się.

-Miałeś racje, on faktycznie gada do siebie!
-No przecież nie mam przewidzeń. I spójrz na ten wzrok. On jakiś zeschizowany jest.
Pat, pat, pat.
-Narkotyki powiadasz. Izaya, ćpiesz coś?
-Dlaczego tak się na mnie patrzycie?- trzy głowy... wróć, dwie głowy i szyja wpatrywał się we mnie z góry, a ja leżałem.
-Oh, zaszczyciłeś nas rozmową, mendo- prychnął Shizuo i odwrócił ode mnie wzrok. Shinra przytrzymał mi powiekę palcami i poświecił prosto w oko latareczką.
-Bierz to jebane światło- odepchnąłem jego rękę i przetarłem oczy. Usiadłem.
-Zachował funkcje motoryczne, reaguje na boćce, nie widzę żadnych ran, wysypki, gul, więc to nie jest choroba. Fizyczna w sensie. Sądzę, że on ma coś z głową.
-Brawo Shinra, idę pisać dla ciebie nominację do Nobla za odkrycie roku- dodał ironicznym tonem Shizuo i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, której Celty momentalnie pozbyła się, za pomocą swojego cienia.
-Mógłbym wiedzieć, o co tutaj chodzi?-spojrzeli na mnie jakbym spadł z księżyca.- No co?
-Sądziłem, że ty nam to wyjaśnisz- odparł Shinra i poprawił okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa. Przebiegłem po nich zdziwionym wzrokiem. Co niby mam im wyjaśniać. Siedzę najprawdopodobniej w domu Kishitaniego, za oknami noc, a ja nawet nie pamiętam żebym tu przychodził. I to ja mam im coś wyjaśniać?
-Ah, do cholery, pchło współpracuj!- Shizuo powinien zacząć nad sobą panować. Gdyby mocniej uderzył w ten stół, z pewnością by się rozleciał.- Wracam z pracy, a ty wpadasz na mnie i drzesz się, że potrzebujesz pomocy. Tak dawno cię nie widziałem, że już napawałem się myślą, iż umierasz w męczarniach w jakimś rowie. Niestety, świat mnie chyba nienawidzi i sprowadza cię za każdym razem, gdy mój dzień jest udany. Teraz wyjaśnij co było na tyle przerażające, byś uciekał jak porażony, niszcząc mi tym samym wieczór.- jaszcze nigdy nie słyszałem, by Shizu-chan wypowiadał się tak składnie.
-Przerażony? Ja?- zaśmiałem się- Oh, Shizu-chan musiałeś mnie z kimś pomylić.
-Czy trup w mieszkaniu naprawdę będzie dla was aż takim problemem?- powiedział przez zaciśnięte zęby blondyn i zacisnął pięści. Celty uniosła ręce w uspakajającym geście.
-Gdy Shizuo cię tu przytaszczył miałeś strasznie zwężone źrenice, podkrążone oczy, cały drżałeś, byłeś blady jak ściana. Nie wmówisz mi, że nic ci nie jest- lekarz chyba jeszcze nigdy nie był tak poważny.
Coś jest zdecydowanie nie tak.

-Czemu Shizuo miałby mnie tu przynosić.- zwróciłem wzrok na ex-barmana.- Martwisz się o mnie? To słodkie, ale nie potrzebnie...
-Tak, martwię.- mierzyliśmy się wzrokiem. Teraz to nawet na słuch mi się rzuciło. - Martwię się co zrobisz, jak masz jakieś odpały. I bez tego jesteś nienormalny i niebezpieczny, a co dopiero teraz, kiedy sam nie wiesz, co się z tobą dzieje. Chorych umysłowo izoluje się nie bez powodu.
[Shizuo ma racje. Nie możemy wypuścić cię do ludzi. Jeszcze coś im zrobisz.]
-Oj nie przesadzajcie, nie jestem jakimś szaleńcem-machnąłem ręką. Shizuo podszedł do mnie i podniósł za koszulkę.
-Nie jesteś? W takim razie czemu od godziny przepraszasz jakiegoś z kosmosu wziętego Kento?!-warknął. Nie przypominam sobie, żebym kogoś wołał. A co dopiero przepraszał. Może faktycznie coś jest ze mną nie tak.
-Siedziałeś skulony w pieprzonych drgawkach, miałeś przeraźliwie zwężone źrenice, gadałeś do siebie o jakichś niezrozumiałych rzeczach!- kontynuował, a ja dalej nie mogłem uwierzyć. Chyba urwał mi się film od czasu, kiedy byłem w magazynach i spotkałem...
-A na koniec poprosiłeś nas, abyśmy wykopali Psyche za drzwi. Kim do kurwy nędzy jest Psyche!?
-Wy... wy go nie widzieliście?- spytałem.
-Nikogo tu nie było oprócz naszej czwórki! Jeżeli to twój kolejny durny żart to możesz być pewien, że tym razem nie zawaham się ciebie zabić.-zakończył swój monolog, ciągle wpatrując się w moje oczy.
-Słuchajcie...- zaczął Shinra. Ja i Shizuo spojrzeliśmy na niego, blondyn dalej nie puszczał mojej koszulki.- Całkiem możliwe, że jest tak, jak myślę.- podniósł głowę, a światło lampy odbiło się od szkieł jego okularów. - Teraz wszystko będzie musiało się zmienić.


Wszystko i wszyscy.

Czemu to wszystko jest takie beznadziejne?


-Powinniśmy powiedzieć policji.
-I co im powiesz?! Że widziałeś cztery trupy gnijące w starych magazynach? Nawet jeżeli ci uwierzą to bardziej będzie ich interesować to, co tam robiliśmy sami. Dorośli zajmują się rzeczami, w których mają jakiś swój interes, wierzą tylko w swoje przekonania lub słowa innych dorosłych. Nikt nie będzie słuchał takich dzieciaków jak my.
Szatyn pociągnął nosem, a wierzchem dłoni otarł ostatnie łzy. Izaya objął przyjaciela ramieniem i przyciągnął do siebie. Z małego okienka domku na drzewie widać było rozgwieżdżone niebo.
-Musimy po prostu o tym zapomnieć- stwierdził brunet, a Kento niepewnie skinął głową.
-Chłopcy! Kolacja!- krzyknęła mama Izayi z dołu drzewa.
-Już idziemy!- odkrzyknął jej syn, po czym zwrócił się do towarzysza.- Chodź, zjesz z nami kolację- uśmiechnął się i zszedłszy drabinką na ziemię, pobiegli do domu.

Bim, bam, bim, bom. Dźwięk dzwonów rozległ się po budynku szkoły.
-Pamiętajcie, że zbliżają się egzaminy semestralne. Uczcie się pilnie! Tachibana, zapraszam do mojego gabinetu. - blond chłopak z opuszczoną głową powlókł się za nauczycielem, z jego twarzy nie schodził jednak uśmieszek. Nauczyciel zdzielił go zeszytem.
-Jeszcze masz czelność się durnowato uśmiechać!? Już ja cię nauczę porządku!
Izaya wzruszył ramionami i spakował książki do plecaka. Wychodząc z klasy ostatni raz zerknął na pustą ławkę, w której powinien siedzieć jego przyjaciel. Izaya i Kento poszli do jednego gimnazjum i szczęśliwym trafem zostali przydzieleni do tej samej klasy. Niestety w drugim semestrze Kento zaczął dziwnie się zachowywać. Unikał ludzi, wagarował, chodził cały zestresowany. W tym miesiącu zupełnie przestał chodzić do szkoły. Nikt nie wiedział co się z nim dzieje, ale brunet miał już pewne przypuszczenia.
-Witaj, Izaya-kun- wesoło powiedziała kobieta i wpuściła chłopaka do środka. Była ona niewysoką szatynką gdzieś po trzydziestce, z miłymi rysami twarzy i zielonymi oczami.
-Dzień dobry. Przyniosłem notatki. Czy Kento dalej siedzi w pokoju?- zapytał, zdejmując buty.
-Niestety tak. Przestał też jeść. Bardzo się o niego martwię.- posmutniała. Jej syn zawsze był poukładany i obowiązkowy. Nie miał humorów, pilnie się uczył, trzymał się z dal od kłopotów. Pewnego dnia jednak coś się zmieniło. Na początku nikt tego nie zauważył, ale później trudno było nie zwrócić na to zachowanie uwagi. Chłopak zaczął rozmawiać sam ze sobą, budził się w środku nocy przez wiecznie nawiedzające go koszmary, stracił apetyt. Chodził po domu, jakby był nawiedzony. Jego młodszy brat, nie mogąc znieść ciągłych wahań nastrojów z jego strony, zamieszkał z babcią.
-Cześć stary- powiedział Izaya, wchodząc do pokoju przyjaciela.- Nie za ciemno tu masz?-zasłonięte zasłony i zgaszone światło z pewnością utrudniały widoczność. Podszedł do okna i je otworzył, wpuszczając trochę powietrza do tego pomieszczenia. Pokój był nieduży z fioletowymi ścianami, na których wisiały plakaty i zdjęcia. Po lewej zawalone biurko, po prawej łóżko postawione wzdłuż ściany, a naprzeciwko niego szafa wnękowa. Na podłodze walały się ciuchy, komiksy i tym podobne rzeczy. Kanto siedział na łóżku z podkulonymi nogami i nieobecnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę.
-Uważaj na wisielca, jak będziesz przechodził- powiedział po chwili szatyn, ale nie zaszczycił gościa spojrzeniem. Izaya obrócił się, a Kento przymknął powiekę i syknął.
-No i uderzyłeś.- powiedział marudnym tonem.- A już przestał się obracać.
-O-o czym ty mówisz. Tu niczego nie ma- stwierdził Izaya uważnie oglądając pokój.
-Jak to nie. Koleś wiszący na sznurze. Wisi nad biurkiem od kilku dni. Nie rozumiem czemu wybrał akurat mój pokój na miejsce samobójstwa, ale zdąrzyłem się już przyzwyczaić.
-Okeeej?
-A co tam w szkole tak w ogóle?- momentalnie zmienił ton, a oczy nabrały dawnego życia. -Normalnie. Trochę nudno bez ciebie. Odpaliliśmy z chłopakami akcję „Zero”. Tylko Tachibana oberwał. Poszedł z dyrem po lekcjach. Niech spoczywa w pokoju, walczył dzielnie- zakończył i pochylił głowę. Kento zaśmiał się.
-Idziemy się przejść?- zaproponował Izaya i zwrócił się w stronę drzwi.
-Nie lubię wychodzić na dwór. Oni mnie obserwują. Szukają mnie. Ciebie też! Nie powinniśmy wychodzić.
-A tam gadasz. Niby kto mnie szuka. Niech się zajmie sobą, a mnie zostawi w spokoju. No już jazda, idziemy dotlenić ci mózg.- powiedział Izaya i pociągnął chłopaka w stronę wyjścia.


Ja... ja już dłużej nie wytrzymam. Proszę. Daj mi odejść. Albo każ im odejść!

Uspokój się, proszę.
Cicho... proszę bądźcie cicho! Zamknijcie się!
Ja... ja już nie mam siły. Nie chce, nie potrafię. Wytłumaczysz innym.
Odłóż to! Tym razem. Proszę, odłóż!
A co jeżeli ty też... nie istniejesz. Zawsze byłeś, rozmawiałeś ze mną. To przez ciebie!
O czym ty gadasz! Nie, nie celuj we mnie. Wyrzuć to! Odłóż ten pistolet! Błagam, Kanto, błagam!
Zabiję ciebie, a potem siebie. Jeżeli byłeś prawdziwy, to po śmierci dalej będziemy razem.

Ała! Czemu... czemu to zrobiłeś!? Czemu rzuciłeś tym pierdolonym nożem!
Chodź. Widzisz? Już jest wszystko w porządku.
Ni-e... nie dotykaj mnie. Nie chce.
Ciiii... Już, uspokój się. Oddychaj. Jestem prawdziwy. Byłem, jestem i będę.
Nie rób więcej takich rzeczy.
Boję się.
Jeżeli z tobą zostanę to nie będziesz miał się czego bać.
Oni się dowiedzą. Znajdą ciało. Będą wiedzieć, że to ja. Ja nie chcę, nie chciałem. Tak bardzo nie chciałem. On mi kazał. To on nacisnął spust!
Ciiii... nie krzycz. Spokojnie, nikogo nie zabiłeś. On ciągle żyje, jest...
Jest martwy. Tu, na podłodze, w moim pokoju. Mam jego krew na rękach.
Izaya... Jestem mordercą własnego brata.


Hej braciszku!