Późno bo późno ale skończyłam pisać 4 rozdział. Miałam taką blokadę, ale się udało i w sumie wyszedł całkiem nieźle, mamy nowy ogląd na wszystko i oczywiście nowe niedomówienia hehehe. Z góry chcę przeprosić za czas w jakim dodaję rozdziały. Teoretycznie wychodzą co miesiąc O-o wybaczcie. Przepraszam też za ogólny chaos jaki panuje tutaj ;-; generalnie myśli Izayi są odjchane. Przepraszam też jeżeli charaktery są nie teges ;-; (już przepraszam jak Sakurai ale ja tak mam .-.) Z innej beczki dziękuję za komentarze pod ostatnim rozdziałem. Ujawnili się tez nowi czytelnicy co mnie bardzo cieszy C:
Przepraszam za nudny wstęp i zapraszam. Jak zwykle komentarze mile widziane~
Nie wierzę.
-Izaya,
proszę cię, zachowaj spokój. To nie jest koniec świata czy też
jakiś wyrok. To się leczy.
Zamknij się.
Coś
tak prostego z pozoru i zawiłego w środku. Brzmi banalnie, ale
wcale takie nie jest. Tajemnicze i niewyjaśnione, skrywane w głębi
umysłu. Coś, co słyszę, widzę, czuje tylko ja.
-Pamiętaj,
że nie zajmuję się psychologią i wiem o tym niewiele, ale dużo
czynników mogło by wskazywać na to, że masz schizofrenię.
Shinra za dużo gada.
Siedziałem
na fotelu z podkulonymi nogami. A więc to dlatego. Stąd te
wszystkie przywidzenia, głosy. Porażająca jest śmieszność całej
tej sytuacji. Ludzie zawsze twierdzili, że jestem psychiczny.
Zaśmiałem
się pod nosem.
-No to
idealnie się składa. On nigdy nie wyglądał na stabilnego
psychicznie. Do psychiatryka i koniec. Jednego świra mniej w tym
mieście- prychnął blondyn i skrzyżował ręce na piersi
najwyraźniej dumny ze swojego podsumowania.
-Shizuo!!-krzyknął
oburzony Kishitani.-Nie możemy...
-A co,
zaprzeczysz?! Nie wiemy w jakim jest stadium ani co konkretnie mu
dolega. Najlepiej jak się nim zajmą specjaliści. Dadzą leki,
przywiążą do krzesła czy coś.
-Shizu-chan
skąd takie zainteresowanie moim zdrowiem-zaczepiłem, nie mogąc już
słychać tych spekulacji. Do psychiatryka? Pogięło was? Bez
przesady, panuję nad sobą.
-Szczerze
mało by mnie to obchodziło, gdybym przez ostatnie kilka godzin nie
musiał przyglądać się twojemu zachowaniu. Jeżeli nie będziesz
miał jakiegokolwiek nadzoru, staniesz się bardziej niebezpieczny,
niż jesteś. Nie będziesz świadomy tego, co robisz. To wszystko w
połączeniu z twoim charakterem jest czymś, na co nie możemy sobie
pozwolić.- Shizuo za bardzo się dziś wymądrza. Kto by pomyślał,
że jest taki obeznany w temacie chorób umysłowych.
-Nie
mam najmniejszego zamiaru iść do jakiegoś psychiatryka. Nawet
jeżeli mam tą schizofrenię, to nie będę z tego powodu mieszkał
z oszołomami pod niczyim nadzorem!- podniosłem się z fotela i
stanąłem naprzeciw ex-barmana.
-No to
mamy problem, bo ja uważam zupełnie inaczej plus jestem świadomy
swoich myśli.
-Skoro
tak bardzo zależy ci, żeby upchnąć mnie w tym szpitalu udowodnij
mi to.
-A
żebyś wiedział, że ci to udowodnię! Na koniec tego wszystkiego
przekonasz się, gdzie jest twoje miejsce, a ja osobiście cię tam
odprowadzę!- nachylił się i teraz stykaliśmy się czołami.
-To
może od razu będziesz pełnił nade mną nadzór całodobowy!-Boże,
co za wkurzający człowiek.
-A
żebyś, kurna, wiedział!- zaskoczył mnie. A myślałem, że jest
świadom tego co mówi. -Brawo Shizu-chan. Właśnie zgodziłeś się
na mieszkanie ze mną~- powiedziałem ze zwycięskim uśmiechem na
twarzy. Zrzedła mu mina i przeklął pod nosem. Oj, Shizuo, jestem
ciekaw kto szybciej wyląduje w psychiatryku.
-Braciszku!
Braciszku! Pobawisz się ze mną!?- mały chłopiec z uśmiechem na
ustach wparował do pokoju starszego brata. Szatyn powoli podniósł
głowę i spojrzał na dziecko zmęczonym wzrokiem. Sine ślad pod
oczami, potargane włosy. Chłopcu jednak wygląd brata wcale nie
przeszkadzał. Podszedł do niego i pociągną za rękę, by ten
podniósł się z krzesła. Chłopak wcale się nie ruszył, tylko
odepchnął młodszego, nawet na niego nie patrząc i wrócił do
pisania czegoś na komputerze. Młody siedział pod ścianą i
czekał, aż brat się odezwie. Niestety z jego ust padły słowa,
których nigdy by się nie spodziewał.
-Kim
jesteś?
-Ja!?
Ja jestem twoim bratem! Nie pamiętasz mnie już!? To ja, Yuki!-
chłopiec niezbyt wiedział o co bratu chodziło. Przecież znał go
całe życie i on nigdy nie odmówił mu wspólnej zabawy, a jeżeli
już to robił, to miał ważny podwód. Ale sytuacja jak ta jeszcze
nigdy się nie zdarzyła. Wstał z ziemi i podbiegł do starszego.
Uczepił się rękawa jego koszulki i spojrzał na jego twarz swoimi
wielkimi, czarnymi oczami. Twarz Kento nie wyrażała aktualnie
żadnych emocji. Zdziwienie, poruszenie, zmęczenie? Nic. Spojrzał
beznamiętnym wzrokiem na młodszego.
-Ja
nie mam już brata- powiedział spokojnym tonem. Oczy chłopca
zaszkliły się.
-Żartujesz,
prawda? Przecież stoję tu koło ciebie. Ja jestem twoim bratem!
-Kłamiesz!-
odepchnął go a tamten upadł na ziemię. Yuki go nie poznawał,
jeszcze nigdy się tak nie zachowywał. Wiedział, że Kento ma
jakieś problemy ze sobą, ale niezbyt rozumiał o co chodziło.
Wybiegł z pokoju z płaczem.
Na
dole lekarz w białym fartuchu i teczką dokumentów ustalał
ostatnie szczegóły z rodzicami Kento. Chłopcy siedzieli w jego
pokoju i czekali.
Nie
chce nigdzie jechać.
Nie
masz już wyboru.
Nie
chcę. Będę tam sam. Mam dość bycia samotnym.
Nigdy
nie byłeś samotny! Nie dopuściłem do tego. Nawet, jeżeli inni
się ciebie bali, to ja dalej tutaj byłem.
Będę
musiał cię zostawić.
Będę
cię odwiedzać, obiecuje.
Nie
powinno składać się obietnic, których nie można dotrzymać.
Czemu.
Takie są najfajniejsze.
Z
dołu dało się słyszeć wołanie pani Furihaty. Czas się zbierać.
Nie chcieli się rozstawać. Izaya nigdy nie miał przyjaciół. Nie
lubił ludzi, nienawidził wręcz. Byli słabi, fałszywi, nudni. Ale
ten jeden, jedyny człowiek, na jakiego trafił, był inny. Był
ciekawy. Lubił go. Może nawet bardziej niż mu się zdawało.
Czerwonooki podszedł do drzwi i już miał nacisnąć klamkę, kiedy
drugie ciało przylgnęło do jego pleców i objęło. Obrócił się
i oddał uścisk.
Będzie
dobrze. Wyzdrowiejesz i wrócisz do mnie.
Kocham
cię.
Powiedział
jego przyjaciel i złączył ich usta. Izaya długo nie wiedział jak
interpretować te słowa. Bo czy osoba chora psychicznie mogła
powiedzieć coś takiego świadomie?
-Mhm...
Tak. Oh, naprawdę? To wspaniale! To mi się bardzo przyda. Co?
Niee... idealnie wręcz. Oczywiście, nie mógłbym tego przepuścić.
Żegnam więc.- rozłączyłem się i zakręciłem na fotelu
obrotowym. Rany, kto by się spodziewał, że sprawy tak się
potoczą. Szybko ich złapali. Jednak policja w Tokio nie jest aż
tak leniwa jak mogłoby się wydawać. Dostałem właśnie
informacje, że złapali dwóch Srebrnych pod zarzutem potrójnego
morderstwa. A więc moje przypuszczenia były słuszne. W magazynach
na obrzeżach miasta znaleziono zmasakrowane ciała trzech osób.
Jedną z nich był uznany za zaginionego Masamoto Suzaku, prezes
jakiejś firmy. Dwie pozostałe osoby dalej nie są zidentyfikowane.
Ciekawe, jak długo leżeli by tam i gnili, gdyby nie telefon od
pewnej dobrze poinformowanej osoby. Westchnąłem i wstałem z
krzesła. Teraz wystarczy tylko czekać na jedną, mała wskazówkę.
I co ja teraz będę robić?
Szkoda,
że Shizu-chan nie zamieszkał z nami.
A
ty dalej męczysz ten temat. Rany czy jego słowa nie dały ci
wystarczająco do myślenia?
Po mojej wzmiance o wspólnym
mieszkaniu, Shizuo zacisnął pięści i skomentował to słowami
„Chyba cię pojebało!” po czym skierował się do drzwi, mówiąc
jeszcze: „I tak wyjdzie na moje. Prędzej czy później nie
wytrzymasz sam ze sobą.” i trzasnął drzwiami. I tak podziwiam
to, że Shizu-chan aż tak się mną przejął. Chyba jeszcze nigdy
nie prowadziliśmy tak długiej konwersacji. Zazwyczaj kończy się
na wykrzyczeniu mojego imienia i szaleńczej gonitwie po mieście w
towarzystwie latających znaków i tym podobnych rzeczy. Mam
przeczucie, że już niedługo sam przekonam się, o co mu chodzi.
Przeszedłem przez mieszkanie i przewaliłem się na kanapę. Jedna
rzecz cały czas nie daje mi spokoju. Wydaje mi się jakbym tą całą
akcje ze schizami i morderstwami już przeżył. Tylko kiedy?
Izaa~yaa
Kto
to? Czyj to głos?
Izaya
czemu na mnie nie spojrzysz?
Jak
niby mam to zrobić?
Potrzebuję
cię.
Do
czego? I poza tym kim jesteś!?
Tak
bardzo, bardzo, bardzo cię potrzebuję!
Dlaczego...
...mnie
opuściłeś.
Wołałem
cię. Głośno. Pani w białym fartuchu prosiła, żebym przestał,
ale ja nie chciałem.
Dlaczego
mnie wołałeś? Kiedy? Gdzie?
Stałeś
w kącie i patrzyłeś na mnie. Ja nie chciałem.
Przecież
sam prosiłeś, żebym na ciebie spojrzał.
Nie
podobał mi się twój wzrok. Był obcy, przerażający i przerażony.
Czy
ty też się mnie boisz?
-Cześć Izaya- otworzyłem oczy.
Ten głos był tak bardzo realistyczny. Obróciłem głowę. Na
kanapie naprzeciwko siedziałem... ja? W każdym razie wyglądał jak
ja. Podparłem się na łokciach i lekko podniosłem. Szczerze
powiedziawszy mam nieco dosyć tego, że te kilka osób wygląda jak
ja. Jestem jedyny i niepowtarzalny, a oni psują mi tą piękną
wizję.
-Cześć?- odparłem nieco
niepewnie.
-Gadanie przez sen jest dziwne.
Powinieneś iść z tym od lekarza- ogłosił i założył nogę na
nogę.
-Dziwne to są twoje ciuchy. Z
karnawału się urwałeś czy coś? Poza tym nie spałem- no
przepraszam, ale strój księcia to już chyba lekka przesada. I ta
korona. Chociaż... korona mogłaby zostać. Skoro, to ja w innej
wersji...
-No ale od ciuchów to się
proszę odwalić-prychnął oburzony.-Przyszedłem tu w innej
sprawie.
-Zamieniam się w słuch-usiadłem
i podparłem brodę na dłoni.
-Pamiętasz tą wzmiankę o
szpitalu psychiatrycznym? Powinieneś tam iść.
Zatkało mnie. Można powiedzieć
że kazałem sobie iść do psychiatryka. Wyśmiałem go.
-Nie sądziłem, że moje inne ja
jest takie dowcipne.
-Czy ja wyglądam jakbym
żartował?
-Hmmm... raczej jakbyś chciał
mnie zabić, ale to w sumie podobny wyraz twarzy.
-Nie słuchaj Hibiyi. Zostań w
domu- odezwał się głos za plecami. Obróciłem się i moim oczom
ukazała się znana mi już postać różowego klona.- Może
Shizu-chan znów się tobą zainteresuje. Nie uważasz, że wspólne
mieszkanie byłoby ciekawym doświadczeniem?
-Pogięło was obu, chociaż z
Psyche mógłbym się po części zgodzić. Poznać jego słabości i
wykorzystać je potem. Całkiem nieźle by mnie to urządziło.
-I co ci z tego przyjdzie, jak
nie będziesz mógł myśli do kupy poskładać?
-Coś się wymyśli.
-Może to nie w twoim stylu, ale
pomyślałeś o innych?- koło mnie siedział kolejny klon. Tym razem
ten od czerwonego futerka-kolejny komediant.- Taki Shinra. Przecież
on sobie postawi za cel wyleczenie cię. Albo chociaż pomoc. Celty.
Ona cię nie lubi, ale w jakiś tam sposób będzie w to wszystko
zaangażowana. A pomyślałeś o swojej rodzinie?
Phi... jakby oni jeszcze w ogóle
się mną przejmowali. Kiedy ja ich w ogóle ostatnio widziałem?
Rodziców to już całe wieki, a siostry... Mijam je czasem, w końcu
chodzą do Rairy czy gdzieś tam. Chociaż jak tak sobie myślę, to
wolę ich nie spotkać za szybko. Niezłe potworki z nich wyrosły.
-Jak usłyszą co z tobą to
pewnie też się będą martwić. Albo Kadota. A nawet Shizuo! Skoro
według Psyche- różowy uśmiechnął się szeroko- on się tobą
„zainteresuje” będzie kolejną osobę, której sprawisz kłopot.
Będziesz uciążliwy.
Też
nowość. Jakby nie był już wystarczającym ciężarem dla
społeczeństwa. Nie, żeby to mnie jakoś ruszało.
-Kto
jak kto, ale ty powinieneś wiedzieć, co się stanie, jeżeli
zaczniesz leczenie za późno. Nie jest to oczywiste, ale jest jedną
z opcji.
-Co
masz na myśli?
-Hej,a
tak swoją drogą to co się stało z Kento?
-Kento?
Kto to jest?
-Uuu..
pogniewamy się- Psyche pogroził mi palcem- jak mogłeś zapomnieć
najlepszego przyjaciela.
-No
wiesz, tyle ludzi jest w tym mieście, że szło zapomnieć o tej
jednej osobie, z którą nie mam już kontaktu....-nie mam kontaktu.
Chwila... Kento... czy on przypadkiem nie był...?
Nie
bój się. Podejdź. Obiecałeś, że będziesz ze mną. Że będziesz
mnie odwiedzał.
Ten
dotyk.
Ten
zapach.
Ten
głos.
Ja...Ja nie chcę. Proszę, nie...
Ciężki oddech, spocone ciało.
Panika i ciemność. Jedno ciało przylegające do drugiego. Moment
bezradności i strachu. I słowa, które ciągle i ciągle
przeszywają mózg. Przyspieszone bicie serca, bezskuteczne prośby
i błagania zagłuszane wargami innej osoby. Zebranie ostatnich sił.
Odepchnięcie i upadek na podłogę. Światło wpadające do
pomieszczenia, kilka osób o nieznanych twarzach wbiega do środka.
Krzyk. Jedno imię. Jedno zdanie. Tak wiele znaczeń. Tak wiele
nieporozumień. Dłonie mocno zaciskające się na bluzie. Skóra
blada tak bardzo, że niemal zlewa się ze ścianą. Chłód
kafelkowej posadzki pod stopami. Widok tak bolesny, że gorące i
słone łzy same płyną po policzkach. Zaciśnięte powieki i
odwrócenie głowy. Bieg przez długi i pusty korytarz oświetlony
kilkoma jarzeniówkami.
-Wspomnienia są
bolesne.-przeszedł mnie dreszcz- Muszę... muszę go znaleźć,
dowiedzieć się o nim czegokolwiek!
Ironia. Czyż to nie ja
powiedziałem pewnemu przywódcy gangu, żeby nie żył przeszłością?
Wielu ludzi zagłębia się we wspomnienia i wprowadza je na pierwszy
plan w swoim życiu. Poczucie winy, niespełniona miłość... jeżeli
będziemy przeszłość traktować jako prawdę i wierzyć w nią,
stanie się naszą teraźniejszością. Wspomnienia, obrazy
wywoływane z naszej podświadomości. Nie pamiętamy ich doskonale.
Wiele z tych obrazów jest tylko urywkiem tego, co tak naprawdę
miało wtedy miejsce. Dużo rzeczy sami zmieniamy i dopasowujemy tak,
jak jest dla nas wygodnie.
W końcu kłamstwo powtarzane
wiele razy staje się prawdą.
-I to jest rzecz, o której ty
wiesz najwięcej. Izaya, czemu ty do cholery, gadasz sam do siebie?-
obróciłem głowę. W drzwiach, a dosłownie w miejscu gdzie powinny
się one znajdować, stał Shizuo. Uniosłem jedną brew i założyłem
ręce na piersi.
-Oh, Shizu-chan, jak widzę dalej
nie nauczyłeś się korzystać z drzwi. Wiesz, klamka została tam
zamontowana nie bez powodu. I tak w ogóle to nie gadałem do siebie.
-Gadałeś, mam dobry słuch.
Poza tym mówiłeś dosyć głośno, podejrzewam że nawet sąsiedzi
słyszeli- zebrało mu się na dowcipkowanie. Zlustrowałem blondyna
w momencie, gdy zaczął się do mnie zbliżać. Hmmm... coś tu nie
pasowało. O wiem! Podarte ciuchy...argh... Shizuo zacisnął dłoń
na mojej szyi i podpiął pod ścianę.
-A teraz to po co tu przyszedłem-
zacisnął dłoń mocniej. Powoli brakło mi powietrza.
-Niby czemu...dzisiaj byłem
grzeczny-wychrypiałem, rękami próbując się wyswobodzić z jego
uścisku. Dodatkowo kopałem go po nogach, ale dalej stał
niewzruszony. Zastanawiam się czasem z czego on jest zrobiony.
-Może i ty byłeś, ale
natknąłem się dziś na pewne osoby, które miały do ciebie jakiś
interes i nie wiem czemu kazały mi go przekazać. TOBIE. Do tego
potargały mi ciuchy i wysmarowały jebanym markerem po ramieniu. I
TO WSZYSTKO DLATEGO, ŻE MIAŁY DO CIEBIE INTERES!! Więc w sumie
twoja wina! I teraz za to odpokutujesz.
Blondyn wolną rękę zacisnął
w pięść i puszczając szyję, uderzył w brzuch. Tępy ból
przeszedł mnie od pasa w górę. Objąłem ręką brzuch i zginając
się w pół, upadłem na kolana. Kaszlałem, nie mogłem złapać
oddechu. A on tylko tam stał. Spojrzałem na niego z ukosa. Jedna
rzecz była dziwna. Psyche. Przykładał mu do skroni pistolet. Rany,
chwila czy ja dobrze widzę!!??
Nie
wolno się znęcać nad słabszymi. Kocham cię, ale takiego
zachowania nie będę tolerować.
To
też już się kiedyś zdarzyło...
Powoli zaciska palec na spuście.
Jego
oczy... były wtedy smutne.
Zrywam się z ziemi.
Tak
bardzo nie chciał tego robić.
Musiałem
go powstrzymać.
Ale
on i tak próbował. Tak wiele razy próbował!
Powstrzymam to. Ponownie.
Rzucam się na blondyna.
STRZAŁ
Huk.
Upadek.
A najśmieszniejsze w tym
wszystkim jest to, że nic się nie stało. Leżałem na Shizuo z
rękami po obu stronach jego głowy. Krótka chwila, w której nasze
spojrzenia się złączyły. Mój szkarłatny wzrok kontra złoty
Shizuo. Spojrzenie, którego nigdy nie widziałem. Głębokie,
przeszywające. Jakby mógł wejść mi w myśli i w nich namieszać.
Jakby mógł je odczytać. Nie podobało mi się to.
-Co cię napadło!- krzyknął i
odepchnął mnie na bok i wstał z ziemi. Ciesz się, właśnie
obroniłem cię przed strzałem, który nawet nie był prawdziwy...
Nie śmieszne.
-Wpraszasz się do kogoś do domu
i bijesz go po brzuchu. Normalni ludzie mówią chociaż 'dzień
dobry'- podniosłem się również i podszedłem do blondyna. Nie dam
się poznać. W końcu to od niego wyszła idea psychiatryka.
-Jeszcze czego, wypchaj się-
zacisnął pięści. Widać, że i tak bardzo się kontrolował. A ja
dalej nie wiedziałem dlaczego to robił.- powinieneś tu skakać z
radości, że ci łba na tej ścianie nie rozmiażdżyłem.
-Już skaczę... mówiłeś o
jakiejś wiadomości dla mnie- oparłem ręce na biodrach.
-Czytaj i zmyj ze mnie ten syf-
obrócił się bokiem. Cała ręka zapisana markerem. Hehe żywa
poczta. Znaczki nieco niewyraźnie, ale treść brzmiała mniej
więcej „Nie ładnie kablować psom, Orihara. Jeżeli myślisz, że
ci się to upiecze to musisz być ostro popierdolony. Lepiej dla
ciebie, żebyś już nie odwiedzał naszej bazy czy też nas
szuka...”
-Shizu-chan, ręka ci się
skończyła. Wiadomość urywa się w połowie.
-Oh doprawdy?-prychnął i
ściągnął z siebie koszulę. Albo to co z niej zostało. Dalej
jestem pełen podziwu, że ktoś był w stanie powalić go, poharatać
i jeszcze popisać po nim. Mógłbym się z nimi wymienić
doświadczeniem, gdyby nie fakt że najprawdopodobniej grozili mi
śmiercią. Moim oczom ukazała się dobrze zbudowana klatka
piersiowa blondyna z piękną, długą blizną, przechodzącą przez
nią. Pamiątka z naszego pierwszego spotkania. Było też kilka
mniejszych po naszych innych walkach a także parę nowych.
-Co się gapisz jak ciele na
malowane wrota- warknął Shizuo. Oderwałem wzrok od jego ciała.
-Piękną masz tutaj bliznę
hehe. Satysfakcjonujące.-zmarszczył brwi i spojrzał na mnie
gniewnie.
-Reszta jest na plecach-obszedłem
go i doczytałem resztę wiadomości. „...ł. I tak prędzej czy
później cię dorwiemy, więc radzę nacieszyć się ostatnimi
chwilami. Srebrni”. Chyba powinienem czuć się zagrożony czy coś.
W sumie jakoś to na mnie nie działa. Chociaż biorąc pod uwagę
okoliczności w jakich tą wiadomość otrzymałem... nie, dalej mnie
to nie rusza.
-Swoją drogą, Shizu-chan, jak
to się stało że paru nędznych gangsterów zdołało powalić taką
bestie jaką jesteś? I w ogóle jesteś taki spokojny dzisiaj~Coś
się stało? Shinra obdarował cię zastrzykiem uspakajającym czy
jak?-przejechałem palcem wzdłuż jego kręgosłupa. Ciało blondyna
przeszedł dreszcz i szybko odskoczył, obracając się do mnie
przodem.
-Proszę. Nie. Tykać.
Mnie.-wycedził przez zęby.
-Okej, okej- podniosłem ręce w
pokojowym geście- Odwdzięczę się za twoje opanowanie i też
zluzuję. No już tak na mnie nie patrz.
-Super, to gdy już strony
ustalone jazda po szmatę i zmywasz ze mnie marker-rozkazał. Że ja
mam go umyć?
-Hahaha, Rany Shizuo. Żart ci
się wyostrzył- puściłem do niego oczko. W mgnieniu oka znalazł
się przy mnie i patrzył mi prosto w oczy.
-Ja ci tu pięknie przynoszę
wiadomość, jestem spokojny i jeszcze cię nie zabiłem, a ty ciągle
masz czelność być taki?! Albo ty wyszorujesz mi ramię, albo ja
tobą wyszoruję podłogę, kapische?!-nie wyglądał na kogoś, kto
żartuje. Przełknąłem ślinę i zmarszczyłem lekko brwi.
-Skoczę po gąbkę.
-Wracając do wcześniej. Gadanie
do siebie nie jest raczej oznaką normalności. Nie namyśliłeś się
może, żeby wybrać się do szpitala dla psychicznych? Byłbyś
wśród swoich.- zaczął Shizuo. Siedział do mnie tyłem, a ja jak
debil myłem mu plecy. Już czuję, że honor ostro na tej czynności
ucierpiał.
-Byłbym wdzięczny, gdybyś
odczepił się od moich problemów. Co cię tak wzięło? Wcześniej
jedynym interesem z twojej strony było zabicie mnie, a teraz nagle
coś cię naszło na rozprawianie o moim zdrowiu psychicznym. Trochę
niepokojąca zmiana z twojej strony, Shizu-chan.- głupie napisy nie
chciały się zmyć.
-Nie twoja sprawa-prychnął-
powinieneś się leczyć i już. Zresztą psycholog sam ci to powie.
I tak wyjdzie na moje.
-Nie ma opcji, żebym chociaż
przekroczył próg psychiatryka. Nie wspominam dobrze tego
miejsca...-szybko ugryzłem się w język. Nie będę mu opowiadał o
tym. W sumie to nawet nie chcę, żeby to okropne wspomnienie do mnie
wracało.
-Oh, czyli masz już jakieś
doświadczenie z takimi miejscami? W sumie logiczne. Normalne osoby
nie zachowują się jak ty.
-Co ty możesz o mnie wiedzieć!-
krzyknąłem i ścisnąłem szmatkę w dłoni.
-Izaya...-obrócił głowę. Znów
ten sam wzrok. Pełen emocji, których nie umiałem rozszyfrować.
-Wiesz co? Wynoś się stąd. Mam
dość kontaktu z tobą jak na jeden dzień. Nic nie wiesz, a mówisz
najwięcej! Wkurzasz mnie. Co cię obchodzi mój stan, moja
przeszłość czy cokolwiek mojej osoby?! Czy to nie ty, największa
bestia Ikebukuro, niejednokrotnie krzyczała jak bardzo chce się
mnie pozbyć, zabić?! Jak wiele razy słyszałem z twoich ust
najgorsze rzeczy o mnie!? Nic nie wiesz, ja sam nie wiem. Nie
rozumiem!-złapałem się za głowę. Dyszałem jakbym przebiegł
właśnie maraton. To prawda. Też nie wiem. Nie wiem co się dzieje,
nie pamiętam tak wielu rzeczy, które najprawdopodobniej mają
dzisiaj znaczenie, jestem zirytowany. Do tego ci Srebrni. Cholera,
czemu to wszystko zwala mi się na głowę właśnie teraz.
Tak po prostu.
Bo lubimy patrzeć.
Na ludzkie reakcje.
Cieszę
się, że pozwalasz nam zobaczyć twoje szkaradne uczucia.
-I przestań na mnie patrzeć.
Twój wzrok jest okropny. Już wolałem, jak był pełen nienawiści
niż litości.
Wkurza mnie to, zwierzam się
własnemu wrogowi. Zdejmuję przed nim maski. Pokazuję uczucia. Nie
podoba mi się to.
Nastąpił dzień, gdy maska
pękła. Rozprysła się na małe kawałeczki jak szkło. Mury, które
tak długo budowałeś,zaczynają się walić.
Powoli...
Twój idealny świat, który
myślałeś że masz pod kontrolą, zaczyna się buntować. Następują
anomalie.
Krok
po kroku...
Nic już się nie zgadza. W
układance zaczyna brakować elementów. Trzeba zacząć ich szukać.
Będziesz potrzebował...
Twoja utopia, zbudowana na
kłamstwach, cierpieniu i grzechach, zamazuje się. Chcesz tego?
Wrócić.
Nie
masz wyboru.
Nie chcę.
Musisz
wrócić.
Inaczej to wróci do ciebie.
Zatrzasnąłem drzwi sypialni i
osunąłem się na ziemię. To w moim stylu... uciekać. Mam go dość.
Niech przestanie udawać, że go obchodzę. Nie mogę oszaleć.
Powstrzymam to. Muszę tylko dowiedzieć się paru rzeczy. Znaleźć
jego. Wstałem i podszedłem do biurka, na którym leżał
laptop. Przejrzałem listę maili i do kilku osób wysłałem
zapytanie. Prosty sposób na zdobywanie informacji, ale nie miałem
teraz siły myśleć. Byłem zmęczony. Ściągnąłem ciuchy i w
samej bieliźnie rzuciłem się na łóżko. Jakby nie patrzeć była
noc. Nie słyszałem trzaśnięcia drzwiami. Może dlatego, że
zostały bezczelnie wyważone. Hmpf... nawet jeżeli dalej tam siedzi
mam to w dupie. Pewnie dalej przeżywa szok po moim zachowaniu. To
prawda, pierwszy raz straciłem nad sobą kontrolę w jego obecności.
Izaya, weź się w garść.
Była noc, godzina odwiedzin już
dawno minęła. Korytarz był jak zwykle pusty i przerażający.
Białe ściany, biała podłoga, migoczące światło. Budynek
pogrążony we śnie, nawet pan na portierni sobie przysypia. Ławki
i łóżka szpitalne stoją pod ścianami, drzwi są pozamykane. On
tak dawno tu nie był. Bał się, ale ostatecznie coś go
przyciągnęło w to okropne miejsce. Miejsce gdzie przebywali ci
niechciani, samotni, opuszczeni... Bo byli inni, niekiedy
niebezpieczni. Postradali zmysły. Doszedł do drzwi o odpowiednim
numerze. Liczba 18 nie była dla niego szczęśliwa. Wręcz
przeciwnie, kojarzyła się bardzo źle. Powoli nacisnął klamkę,
przełykając ślinę. Z jakiegoś powodu od początku wizyty w tym
miejscu miał złe przeczucia. Drzwi zaskrzypiały. Do ciemnego
pomieszczenia wpadł snop słabego światła. Zaparło mu dech, gdy
ujrzał plamę krwi na podłodze. Zakrył dłonią drżące usta, gdy
wzrok jego dziecięcych oczu spoczął na chłopcu. Siedział oparty
o ścianę w szkarłatnej kałuży. Głowa była pochylona, ręce
bezwładnie leżały na ziemi. Źrenice chłopca zmniejszyły się,
ciało oblał zimny pot i co chwila wstrząsały nim dreszcze. Widok
był tak bardzo niewiarygodny. Chciał jak najszybciej obudzić się
z tego koszmaru. Zamiast tego podszedł do ciała, ukląkł w kałuży
krwi i chwycił zimną dłoń przyjaciela. Przyłożył ją do
swojego, mokrego od łez policzka. Nie zważał na to, że się
pobrudzi. W tym momencie był już bezsilny, miał pustkę w głowie.
Szeptał kilka słów.
Dlaczego...
Przepraszam...
Przepraszam
Przepraszam
Przepraszam
Przepraszam
Przepraszam Przepraszam
Przepraszam
Za każdym „przepraszam” nowe
łzy kapały na ziemię, łącząc się z posoką. Poczucie winy za
coś, czego się nie zrobiło. A może miał na to wpływ? Nie
wiedział. Żałował. Przepraszam. Po chwili wpadł w nieopisaną
histerię. Krzyczał, opętały go dreszcze i chłód. Niewyobrażalny
żal i smutek. Największa tragedia to utrata bliskiej osoby. Wziął
jego twarz w dłonie. Zamknięte oczy, zaschnięte ślady łez na
policzkach. Przyłożył ją sobie i przytulił, głaskając po
włosach. Trzech lekarzy odciągało czerwonookiego od martwego
przyjaciela.
Obudziłem się zlany potem.
Pościel miałem rozkopaną, leżałem w jakiejś dziwnej,
podniesionej pozycji. Ktoś mnie obejmował, delikatnie gładząc po
włosach. Leżałem oparty o tą osobę. Czułem jak krople potu
znaczą sobie drogę po moim ciele i twarzy. A może nie tylko pot.
Oddychałem niespokojnie, cały się trzęsąc.
-Już spokojnie...-wyszeptał
ktoś. Nie miał zamiaru przyznać kto, choć doskonale wiedziałem,
kim była ta osoba. Nie kazałem mu nawet przestać. Ten dotyk
uspokajał. Profilaktycznie rozejrzałem się po pokoju. Było
ciemno, tylko światło księżyca lekko przebijało się przez mrok.
W kącie ktoś stał. Chwila... przecież tylko Shizuo mnie dzisiaj
odwiedzał...
Z cienia powoli wyłonił się
chłopiec. Czerwony płyn powoli spływał po jego twarzy, kapiąc na
podłogę. Diaboliczny uśmiech nienaturalnie rozciągał się na
całą szerokość.
To była twoja wina...-Zaczął
ochrypłym głosem. Zwykłe przepraszam nie wystarczy,
choćbyś powiedział to milion razy. Musisz odpokutować.-ostrze
noża, który trzymał oburącz nad głową zabłysło. Zacisnąłem
oczy i mimowolnie wtuliłem się mocniej w Shizuo, zaciskając ręce
na jego koszuli. Nie chciałem ich otwierać. Ten widok za bardzo
bolał. Mężczyzna zdezorientował się na chwilę, ale zaraz objął
mnie tak delikatnie, jakbym miał się zaraz rozpaść.
Niewiarygodne, jak bezpiecznie czułem się w ramionach najbardziej
znienawidzonej osoby na świecie.
Obudziłem
się dopiero rano. Zdarzenia ubiegłej nocy wydawały się być
nierealne. A jednak. Wyswobodziłem się z objęć wciąż jeszcze
śpiącego Shizuo i podszedłem do laptopa. Dostałem odpowiedź na
moje pytanie, ale kompletnie nie spodziewałem się tego, co było
napisane w mailu.
Kento
zmarł 10 lat temu. Jak mogłeś o tym zapomnieć?