czwartek, 31 października 2013

Durarara w średniowieczu- "Sabat czarownic"- cz.I

Witajcie moi czytelnicy w tym jakże mrocznym dniu. Nie, to niestety nie nowy rozdział "Słuchaj", ale za to coś zupełnie nowego. Otóż postanowiłam napisać dodatek na Halloween, a inspirację na to przyniósł mi obrazek, który zobaczyć możecie na górze. Raz go zobaczyłam i wiedziałam, że nie zostawię go bez historii. Generalnie miał to być one-shot, ale po pierwsze nie wyrobiłam się, a po drugie wyszło dłużej niż się spodziewałam. Także tutaj macie pierwszą cześć. Durarara osadzona w czasach średniowiecza i uwaga: To nie jest Japonia. Dodatkowo dodam że występują tu tylko oryginalne pairingi z anime C: Miłego czytania, komentarze mile widziane, a ja uciekam na imprezę do koleżanki. Będę duchem xDD


anime: Durarara!!
pairingi: oryginalne z anime
uwagi: akcja w średniowieczu, to nie Japonia





-Wrócili! Zróbcie miejsce, wrócili! Wiwat zwycięzcom! Wiwat bohaterom!
Po mieście rozległy się salwy radości. Ludzie zbierali się przy bramie głównej, przy ulicach i na placu. Do Ikebukuro wróciły wojska królewskie. Rycerze piechoty i kawalerii szli dumnie przez ulice miasta. Miny mieli poważne, spojrzenia skupione, jednak wszyscy obserwujący ich wiedzieli, że bitwa została wygrana. Mieszczanie rzucali kwiatami, radowali się, stęsknione matki wykrzykiwały imiona synów.  Gdzieś tam wśród srebrnych hełmów, sztandarów i proporców wyłaniała się blond czupryna. Złote spojrzenie, do którego wzdychała połowa młodych dziewcząt, spokojnie lustrowało mieszkańców, jakby kogoś szukając. Może swojej ukochanej? Może rodziny? Matki, córki, siostry? Nie. Oto najznamienitszy rycerz, Shizuo Heiwajima, zwany również Bestią z Ikebukuro, poszukiwał pewnego mężczyzny. Czarne włosy, niesfornie wystające spod kaptura czarnego płaszcza, czerwone oczy, jakby sam diabeł był w nich ukryty, szyderczy uśmiech, który tylko on miał zaszczyt poznać. Ten człowiek był dla Shizuo większym wrogiem niż wojska, którym stawił czoła kilka dni temu. Zagadką, której nie umiał rozwiązać. Osobą skrywającą więcej niż skarbiec króla. Szukał go i miał nadzieję nigdy nie znaleźć, bo może pod jego nieobecność ta wredna wesz została spalona na stosie za sztuki magiczne! Niestety złudne były jego nadzieje, gdyż diabelskie oczy spoglądały na niego z okna dwupiętrowej chaty, a gdy tylko spotkały się ze złotym wzrokiem rycerza, Shizuo poczuł, że sam mógłby zniszczyć dwutysięczny oddział wojsk. Takie emocje i wzburzenie budził w nim owy człowiek.
A brunet posłał mu tylko uśmieszek i odszedł od okna.
-Coś nie tak, doktorze? – zapytała go starsza kobieta, która była aktualnie jego pacjentką.
-Nie, wszystko w porządku. Sprawdzałem tylko cóż to za wzburzenie na zewnątrz. Wojsko wróciło i zdaje mi się, że jest to powrót zwycięzców, więc jeżeli zaraz pani pójdzie, to może zdąży ich zobaczyć. A co do dolegliwości, dam pani mieszankę ziół. Proszę pić z nich napar dwa razy dziennie, a bóle pleców powinny ustąpić po kilku dniach- powiedział brunet i podał kobiecie paczuszkę ziół. Pacjentka podziękowała i opuściła izbę. Lekarz z uprzejmym uśmiechem pożegnał kobietę i gdy tylko drzwi się zamknęły, na twarz wstąpiła złość.
-„A więc przeżyłeś bitwę, Shizu-chan”- pomyślał, obserwując z okna oddalający się już oddział armii. Z zamyślenia wyrwał go krzyk jego przyjaciela z dołu budynku:
-Izaya! Na razie nikogo nie ma w poczekalni, więc możesz zrobić sobie przerwę!
Izaya Orihara, bo tak właśnie miał na imię, był lekarzem. Nie aż tak dobrym jak jego przyjaciel, Kishitani Shinra, z którym wspólnie prowadził przychodnię, ale jego lekarstwa były na tyle cenione w mieście, że nie raz zdarzyło mu się bywać na królewskich ucztach,  wśród innych znakomitych osobistości. Izaya kochał ludzi, ale nie z powodu chęci pomocy im został lekarzem. Po pierwsze, będąc kimś takim zyskiwał przywileje. Po drugie, osoby tu przychodzące często rozmawiały z nim na różne tematy, obgadywały sąsiadów, przychodzili nawet po rady. Wiedział o wszystkim, co dzieje się w mieście. Dziwnym sposobem większość jego pacjentów uważała go za człowieka godnego zaufania. A po trzecie i najważniejsze- czy istnieje lepsza przykrywka dla czarownika niż bycie lekarzem?! W czasach jak te, gdzie kościół ma największą rolę, a za wszelkie magiczne praktyki można spłonąć na stosie, nie ma co ryzykować. Taki układ pasował mu najbardziej, jednak było coś, co mogło go zniszczyć. Albo raczej ktoś. Ów blondwłosy rycerz stanowił dla niego ogromne zagrożenie. Shizuo w jakiś sposób zaczął podejrzewać Izayę o czary. Raz przyłapał go na przyrządzaniu eliksiru i tak się zaczęło. Czarownikowi udało się przekonać go, że to wcale nie jest żaden dziwny eliksir, ale lekarstwo. Pozmyślał  i udało mu się choć troszkę podejrzenia odsunąć. W gadaniu i kręceniu Izaya nie miał sobie równych, a Shizuo, który według niego nie tylko ciało okute miał w blachę, ale również i umysł, mierząc go wzrokiem puszczał mu wybryki płazem. Ta dwójka nie przepadała za sobą odkąd skończyli szkołę przykościelną, ale nie wiedzieć czemu, Shizuo ciągle nie wydał Izayi. Może nie miał wystarczających dowodów? Wszak za fałszywe oskarżenia groziły wysokie kary, a wydział prawa to ostatnie co blondyn chciał mieć na głowie.

W królewskiej kuchni rozległ się głośny trzask rozbijanych talerzy, potem krzyki kobiety, a za moment z drzwi wyleciała młoda dziewczyna. Upadła na ziemię, a okulary spadły gdzieś pod ścianę. Dziewczyna przeszukiwała ziemię, ale nic nie mogła znaleźć. Bez szkieł nic nie widziała.
-Może tego szukasz, panienko?- melodyjny chłopięcy głos odezwał się gdzieś w jej pobliżu. Wyciągnęła rękę i odebrała okulary. Uśmiechnęła się do chłopaka, który stał nad nią i wyciągał rękę. Jednak nie przyjęła jego pomocy, wstała sama i otrzepała kolana z piachu.
-Nie ja panienką powinnam być nazywana, lecz przyszła pani tego zamku. Ale dziękuję za okulary, Kida- odpowiedziała dziewczyna.
-Jedyną panienką dla mnie jesteś ty, Anri i choćby królewna Saki panowała nad światem, to tylko ty na tytuł panienki zasługujesz- oświadczył, klękając przed nią i chwytając ją za dłoń. Dziewczynę oblał rumieniec i szybko zabierała swoją rękę.
-Gdyby każdy był taki miły jak ty. Ale nie zwodź mnie takimi słówkami, bo wiem, że to nie do mnie wzdychasz. Pamiętaj, że panienka Saki to córka królewska i za wysokie są to progi, na twe krótkie nogi.
Lecz Kida nie zrażony w zupełności słowami brunetki, przyjął pozę niczym poeta czytający swe twory na środku placu i rzekł:
-Może i ja, zwykły stajenny, mam nogi krótkie, lecz wierzę że Saki kiedyś obniży progi, bym i ja mógł w zamku zawitać. Wszak nie czytywałaś ballad Pani Celtyckiej, że miłość nie od statusu zależy lecz od uczucia?
Na wspomnienie o Celtyckiej Pani, dziewczyna wstrzymała oddech i nerwowo rozglądnęła się wokół, czy aby nikt ich rozmowy nie słucha. Przybliżyła się do chłopaka i półgłosem upomniała go:
-Nie wiesz, że twory Pani Celtyckiej są zakazane przez kościół?! Za czytywanie tego przewidziane są bardzo surowe kary. Pewna dziewczyna straciła palec lewej ręki, za trzymanie jednej książki w domu. Mimo, że nigdy jej nawet nie otworzyła-opowiadała z przerażeniem Anri, a Kida wzruszył tylko ramionami.
-Nie rozumiem kościoła. Książki te nic złego nie przekazują i jest to jedyna rzecz jaką czytam. Powinni docenić to, że nawet taki parobek jak ja, posiada tę rzadką umiejętność. Jeżeli istnieje jakaś prawdziwsza miłość, niż w tych balladach, to jest to tylko miłość rzeczywista.
A Anri uśmiechnęła się szczerze. Może jej przyjaciel był kobieciarzem i od przelotnych romansów nie stronił, to jeżeli przychodziło o prawdziwej miłości rozmawiać, on zawsze coś ciekawego miał od powiedzenia. A jej wypowiedź o wysokich progach tyczyła się również jej samej. Kida i Anri mieli jeszcze jednego przyjaciela-Mikado. Niestety pewnego dnia zaczęli oddalać się od siebie. Mikado został giermkiem najznamienitszego rycerza- Shizuo Heiwajimy. Odkąd pobiera u niego nauki zmienił się, stał się nieosiągalny  dla tej dwójki. Dziewczynie to przeszkadzało. Tęskniła za czasem, gdy doskonale bawili się w trójkę, biegali po łąkach, udawali rycerzy bijąc się kijami, czytając książki o duchach, których tylko Kida się nie bał. On od zawsze lubił łamać wszelkie reguły. Wszyscy trafili do służby zamkowej. Anri pomagała w kuchni, Kida był stajennym a Mikado postanowił zostać giermkiem. I mimo tego, iż podczas gdy wojsko prowadziło bitwę to spędzili trochę czasu z Mikado tak wiedzieli, że jak tylko sir Shizuo wróci, to znów go stracą. A on zaklinał się, że przyjaciele są dla niego najważniejsi, więc nie rozumieli poczynań chłopaka.

-Shinra, znów idziesz się z nią spotkać?- Izaya zagadnął skradającego się chłopaka, a ten momentalnie wyprostował się, jakby został przyłapany na przestępstwie.
-C-czemu tak sądzisz? I-idę tylko na spacer- tłumaczył się doktor. Izaya siedział przy stole na dole chaty, pił herbatę i czytał jakąś książkę, prawdopodobnie Księgę Zaklęć. Oboje mieszkali w jednym domu, gdzie mieli także przychodnie. Było to wygodniejsze i tańsze. Chata była gównie z drewna, skromnie urządzona. Mieli kominek, ogromny regał z książkami, drewniany stół i cztery krzesła. Na dole był gabinet i pokój Shinry, na górze zaś urzędował i mieszkał Izaya.
-Nie kłam, bo nie umiesz, a poza tym widziałem cię kiedyś, gdy zbierałem grzyby wieczorem. Powinniście się bardziej ukrywać- doradził, nie odrywając oczu od lektury.- Poza tym nie uważasz, że spotykanie się z Panią Celtycką jest zakazane bardziej niż czytanie jej utworów? Podejrzewam, że gdyby ktoś nadał o tobie królowi lub kościołowi, nawet przywileje czy twoja reputacja nie obroniłyby cię przed karą.
-Powiedział człowiek praktykujący magię pod nosem króla- odgryzł się szatyn, poprawiając okulary i nieco się rozluźniając.
-Najciemniej jest zawsze pod latarnią-zaśmiał się- Uważaj na siebie, poza miastem w nocy jest niebezpiecznie- przestrzegł przyjaciela. Shinra zabrał płaszcz, lampion i wyszedł  z chaty. Było już dosyć późno, miasto było ciche i puste, tylko w niektórych okiennicach migotało światło. Shinra szedł w kierunku zachodniej bramy. Nieopodal niej czekała na niego pewna nietypowa osobistość. Gdyby jakiś strażnik zapytał go, dokąd zmierza o tak późnej porze, zawsze mógłby powiedzieć, że idzie do chorego z poza miasta. Przeszedł przez bramę i szedł dalej wzdłuż ścieżki. Księżyc świecił jasno, oświetlając nieco okolicę. Ścieżka była dosyć szeroka, prowadziła przez pola, na których spali pastuszkowie ze swoimi owcami i psami. Noc była dosyć ciepła, bezwietrzna. W okolicy od czasu do czasu dało się słyszeć pohukiwanie sowy albo inne odgłosy nocnych zwierząt. Gdy był już wystarczająco daleko od miasta i murów zamku, zboczył ze ścieżki. Przeszedł przez pole i zatrzymał się przy wzniesieniu. Przysiadł na trawie i czekał. Zbliżała się już godzina spotkania, na które, o dziwo, się nie spóźnił. Serce biło mu szybszym tempem, był bardzo podekscytowany, ale i lekko przerażony. Siedzenie samemu w szczerym polu do najprzyjemniejszych nie należało. Po niedługim czasie zawiał lekki wiatr, płomień w lampionie zamigotał. Shinra wiedział co to oznacza. Podniósł głowę i zaczął uważnie się rozglądać, ale przez panującą wokół ciemność ciężko było cokolwiek zobaczyć. I wtedy usłyszał stukot kopyt, skrzypienie drewnianego wozu. Z oddali wyłaniały się dwa światełka. Z fascynacją w oczach i łomocącym sercem w piersi podniósł się z ziemi i zaczął wymachiwać rękami, i gdy wóz był już wystarczająco blisko ujrzał to, czego oczekiwał od bardzo dawna. Czarny bezgłowy koń, ciągnący drewniany powóz z dwoma latarniami po obu stronach. Powoziła nim postać także odziana w czerń i tak jak koń bezgłowa. Z jej szyi ulatniał się gęsty cień. Swoją głowę wiozła pod ręką, lecz Shinra nigdy nie doznał zaszczytu i przyjemności oglądania twarzy bezgłowej kobiety. Na każdym ich spotkaniu głowa pozostawała ukryta pod chustą.
-Celty , minęły wieki od naszego ostatniego spotkania!-wykrzyczał wskakując na wóz i obejmując kobietę. Ta szybko odepchnęła go i chwyciła pióro i plik pergaminów.
„Nie krzycz tak, głupcze”
 -napisała na karcie papieru, a Shinra ucichł. Gdy usadowił się wygodnie obok niej, Celty popędziła konia i ruszyli na nocną przejażdżkę.
-Czy wiesz, że w mieście zakazali czytania twoich ballad? Kościół poczuł się zagrożony, gdy ludzie zaczęli pisać co im ślina na język przyniosła i zaczął skrupulatnie sprawdzać i cenzurować, a nawet spalać księgi, które podważały jakiekolwiek poglądy przez zakon głoszone. W odpowiedzi na pergaminie, który trzymał Shinra w rękach pojawiły się słowa.

„Dlaczego moje powieści są zakazywane? Nie piszę niczego, co mogłoby jakkolwiek podważać religię. Może i nie wyznaję waszej wiary, ale nikogo i niczego nie obrażam. Jak miłosne ballady mogą demoralizować ludzi?”

-Nie mnie o to pytaj. Ja czytałbym je nawet, gdyby mieli mi za to wydłubać oczy. A gdyby to zrobili, poprosiłbym ciebie, byś sama dla mnie czytała- wygłosił.
Pani Celtycka. Tak przez mieszkańców miasta nazwana została tajemnicza pisarka, której książki pewnego dnia pojawiły się w księgarniach. Szybko zostały zakazane, przez nieznane nikomu znaki zapisane w języku Celtów. Stąd imię Celtyckiej Pani. Nieznane i niezrozumiałe dla nikogo znaki i symbole uznane zostały za satanistyczne, a książki szybko zeszły z obiegu. Zachowało się tylko kilka egzemplarzy, a posiadaczem jednego z nich był Kida. W rzeczywistości symbole żadnych piekielnych przekazów w sobie nie miały. Książki i ballady w nich zawarte opowiadały o miłości. Ale nie takiej zwykłej. Tam czarownicy i służki trwali w romansach, biedacy i księżniczki zawierali śluby. Status nie miał znaczenia. Liczyło się to, co tych ludzi łączyło ze sobą. Celty nie widziała problemu w tym, że ktoś biedniejszy kochał bogatszego, a bogatszy biedniejszego. Nie wiedziała co złego jest w byciu czarownicą i poślubieniu szewca. Gdyby stosowała się do panujących przekonań o podziale ludzi, nigdy nie mogłaby pokochać kogoś pokroju Shinry. Zwykłego lekarza. Przecież ona była bezgłową kobietą, Dullahanem niosącym śmierć, postacią, którą straszy się dzieci wieśniaków, by nie oddalały się nigdzie w nocy. A jednak miała uczucia. I te uczucia chciała przekazywać w swoich utworach. Gdy zdała sobie sprawę, że ich spotkania mogły by nigdy nie mieć miejsca. Poczuła dziwny chłód i samotność. A przecież jej towarzysz siedział obok, uśmiechał się i wesoło o czymś opowiadał. Niepewnie przysunęła się do niego i delikatnie chwyciła z dłoń. Shinra urwał w połowie zdania i zdziwiony spojrzał na kobietę. Po chwili zrozumiał co ją dręczy.
-Znów myślisz o tym samym, prawda?- zapytał, a ona mocniej ścisnęła jego dłoń.- Nie masz się o co martwić. Przecież jestem tu z tobą i nikt nie ma prawa nas rozdzielić. A jeżeli dowiedzą się i każą mi opuścić miasto lub wyrzec się wszelkich relacji z tobą, wybiorę pierwszą opcje. I mogą uznać mnie za opętanego. Nie obchodzi mnie to, póki mogę być z tobą.- to mówiąc objął ją czule, by wiedziała, że to co mówi to nie tylko puste słowa. A Celty poczuła się szczęśliwszą, bo Shinra nigdy jej nie okłamał, więc miała pewność, że i tym razem mówi prawdę. Nigdy mu tego nie powiedziała, ale bardzo kochała tego dziwnego człowieka.

Minęło południe. Słońce niedługo miało zacząć kłaniać się ku zachodowi. Delikatny wiatr wiał od północy, przez co dzień stawał się chłodniejszy. Shizuo odgarnął z oczu włosy, które przez wiatr ciągle mu do nich wpadały. Siedział na ziemi i obserwował poczynania swojego ucznia. Był coraz lepszy we władaniu mieczem dwuręcznym i Shizuo liczył, że może coś jeszcze z niego będzie. Mikado z zapałem atakował słomiane pachołki i zadawał im kolejne ciosy, aż za którymś razem zbytnio się zamachnął i legną na ziemię. Shizuo przewrócił oczami i położył się. Wiatr delikatnie szumiał wśród traw. Blondyn zmarszczył brwi. Wiedział to i nie mógł temu zaprzeczyć. Dziś był ten dzień. I tego dnia wszystko stanie się jasne. Przekona się na własne oczy, czy Izaya Orihara jest czarownikiem, czy tylko sobie z nim igra. I już sam nie wiedział, która opcja wkurzyłaby go bardziej. Dzisiaj, na górze Warbor, odbywał się sabat czarownic. Na południu od miasta znajdowała się olbrzymia góra. Poprzedzał ją gęsty i ciemny las, nazwany Nocnym, gdyż korony drzew były tak gęste, że prawie żadne promienie słońca nie docierały do jego wnętrza. Wszyscy podróżni  jadący z południa musieli nadłożyć drogi i okrążyć górę i las, gdyż przejście przez niego graniczyło  z cudem. Poza naturalnymi trudnościami istniały również trudności wierzeniowe. Powstało wiele legend i przesądów odnośnie lasu. Przypuszczano że żyją tam najpaskudniejsze stwory, na obrzeżach swe chaty mają wiedźmy, a ciemność, która tam panuje pochłania ludzkie życia. Zwierzęta tam żyjące nie przypominają w zupełności tych znanych ludziom. Śmiałkowie, którzy się tam zapuszczali wracali obłąkani lub nie wracali w ogóle. Zaobserwowano również, że dokładnie tego dnia, z właściwie nocy,  31 października nad górą widać zielonkawe zorze, dym i inne poświaty. Słychać pokrzykiwania, pieśni i śmiechy. Po zmierzchu na niebie z ogromną szybkością przelatują czarne postacie. Od dawna wiedziano, że wiedźmy istnieją i są niebezpieczne. Odbywają swoje sabaty raz w roku na górach takich jak Warbor i żaden śmiertelnik nie ma prawa choćby zbliżyć się do miejsca takiego spotkania. Dlatego co roku, dnia 31 października, ulice miasta pustoszały, ludzie barykadowali okna i drzwi. Żadne zakłady nie działały. Jedynymi ludźmi na zewnątrz byli strażnicy, najodważniejsi z odważnych.  Shizuo miał pilnować południowej bramy, jednak wyłgał się z tego obowiązku, mówiąc o bardzo złym samopoczuciu. Dowódca straży, który bardzo dobrze go znał, nie sądził, że ktoś z tak nadludzką siłą może kiedykolwiek źle się poczuć, więc gdy usłyszał to, język zaczął mu się plątać i pozwolił nie uczestniczyć w pełnieniu nocnej straży. Shizuo, rad z decyzji swojego przełożonego, obmyślał plan, w jaki zdemaskuje Izayę raz na zawsze.
-Panie Shizuo!- wykrzyknął w końcu Mikado. Blondyn zerwał się z ziemi i spojrzał na chłopaka.
-Wybacz, zamyśliłem się- Shizuo podrapał się po głowie, podniósł się z ziemi i przeciągnął. –Rozumiem, że skończyłeś ćwiczenia i chcesz iść do domu, mam rację?- spojrzał na chłopaka, który kurczowo trzymał rękojeść miecza.
-P-proszę nie zrozumieć mnie źle. Naprawdę chcę być rycerzem, służyć królowi i niczego się nie bać, ale… - tłumaczył się chłopak.
-Ale?
-Ale przed chwilą coś przeleciało na niebie w stronę góry i naprawdę się przestraszyłem i… przepraszam, że jestem taki słaby!!
Shizuo uśmiechnął się do niego z pożałowaniem i położył dłoń na jego głowie.
-Mój kompan z oddziału barykaduje się w domu dwa dni przed dniem sabatu, więc nie uważam, byś był mało odważny. Mamy już w końcu prawie wieczór, a ty ciągle jesteś poza miastem i ćwiczysz. Każdy ma w końcu prawo się bać. Chodź, wracamy do miasta- powiedział i skierował się w stronę bramy. Słowa rycerza bardzo pokrzepiły Mikado. Schował miech do pochwy i ruszył za swoim mentorem. A po głowie chodziło mu tylko pytanie: Czy Shizuo Hejwajima też się kiedyś bał?

Gdy zastał zmrok, Shizuo czynił ostatnie przygotowania do wyprawy. W swojej torbie miał najpotrzebniejsze rzeczy, płaszcz miał na sobie, miecz przy pasie. Był gotowy. Najciszej jak mógł opuścił swój dom i skierował się pod dom Izayi. Miał nadzieję, że nie spóźnił się i brunet jeszcze nie wyszedł. Ukradkiem zajrzał przez okno. Na szczęście ten jeszcze rozmawiał z Shinrą. Skrył się w przestrzeni między budynkami. Za moment czarownik wyszedł z domu. Minął Shizuo i założył kaptur na głowę. Gdy Shizuo uznał, że znajduje się w wystarczająco bezpiecznej odległości, wyszedł z ukrycia i ruszył za swoim wrogiem. Zatrzymał się za budynkiem, skąd doskonale widział co dzieje się przy południowej bramie. Strażnicy rozmawiali z Izayą. „Ciekawe, jaki kit wciska im ta podstępna pchła”- zastanawiał się blondyn. „Widocznie skuteczny, skoro przepuścili go dalej”. I pozostał tylko jeden mały szczegół, o którym Shizuo jakoś nie pomyślał. Jak on stąd wyjdzie? Postanowił zrobić to, co jako jedyne wpadło mu do głowy. Wziął leżący na ziemi kamień i najmocniej jak potrafił, rzucił w prawo od strażników. Rycerze pilnujący bramy, zaskoczeni nagłym hukiem, poszli go sprawdzić. A wtedy Shizuo wykorzystał swoją szansę i najszybciej jak mógł przebiegł przez wyjście.
Szedł powoi, najciszej jak mógł, cały czas obserwując latarnię Izayi. Dobrze, że czarownik ją ze sobą zabrał, bo inaczej Shizuo szybko by go zgubił. Noc była chłodna i ciemna. Wokół było cicho, Shizuo słyszał tylko swoje kroki i szum traw. Można by rzec, że było całkiem przyjemnie i mógłby zacząć delektować się spacerem, gdyby nie znał celu swojej podróży. Po godzinie marszu zarysy wzgórza Warbor stawały się coraz wyraźniejsze, a las zbliżał się wielkimi krokami. Nocną ciszę przerwał czyjś szaleńczy śmiech. Shizuo cały zesztywniał i zaczął szybko rozglądać się po okolicy. Nikogo, tylko kilka samotnych drzew, trawa i czarna otchłań.  Pierwszą myślą rycerza było to, że może Izaya zaczyna szaleć i śmiać się? Wiele razy był światkiem nagłych wybuchów lekarza. Ale potem wiatr zawiał mocniej, Shizuo podniósł głowę i zobaczył coś, przez co serce stanęło mu w gardle. Po niebie przelatywało dziesiątki ciemnych postaci. Jakby na miotłach czy czymś podobnym. Wokół siały iskry, co chwila zanosiły się okrzykami i śmiechem. Shizuo, mimo tego że praktycznie nigdy się nie bał, teraz miał ochotę zabarykadować się w domu i nie wychodzić z niego przez następne tygodnie. Widoki znane z opowieści, książek i przesądów, teraz rozgrywały się na jego oczach. Z przerażeniem utwierdzał się w przekonaniu, że Izaya na pewno jest czarownikiem i będzie musiał stawić czoła temu demonicznemu towarzystwu. Szybko pozbierał swoje roztrzęsione myśli i nadgonił drogi, jaką stracił przez patrzenie się w niebo. Droga była naprawdę długa, chociaż dla tak doświadczonego rycerza jak Shizuo nie było to bardzo męczące. Po jakimś czasie światło latarni nagle zniknęło z oczu blondyna. Na początku myślał, że może nie dowidzi ze zmęczenia i późnej pory, drugą myślą było to, że Izaya w jakiś sposób spostrzegł, że Shizuo go śledzi, ale w końcu rozwiązanie zagadki znikającego światła pojawiło się przed rycerzem. Nocny las, to wszystko wyjaśnia. Shizuo poniekąd rad, że to już półmetek, wszedł do lasu. Nie zapalał lampy, uznał, że to może go wydać. Przemieszczał się najostrożniej jak mógł, uważał by nie potknąć się o wystające korzenie czy kamienie. Ścieżka prowadziła w miarę prostej linii pod górę, co czyniło marsz bardziej męczącym. Pośród niewyobrażalnej ciemności, Shizuo mógł dojrzeć tylko przebłyski światła latarni Izayi. Dziwiło go, że mężczyzna wybrał pieszą wędrówkę niż przelot na miotle. Może od początku wiedział, że Shizuo będzie go śledził i zrobił to specjalnie? Chociaż to niemożliwe, bo Shizuo nikomu nie mówił o swoim planie, a nawet ta pchła nie potrafiła przecież czytać w myślach. Ale kto go tam wie…  W pewnym momencie światło zaczęło się oddalać. Stawało się coraz mniejsze i mniejsze aż w końcu zniknęło zupełnie. Shizuo przystanął na chwilę, przetarł oczy, nic. Rozejrzał się, ale żadnego światła nie było widać. „Cholera”-zaklął w myślach i zaczął zastanawiać się co teraz powinien zrobić. Ruszył dalej na ślepo. Nie widział kompletnie nic, nawet swojej ręki, choć miał ją tuż przed oczami. W momencie, gdy całkiem stracił rozeznanie kierunku i drogi, postanowił zapalić lampion. Gdy to zrobił od razu poczuł się lepiej. Światło płomyka oświetlało drogę przed nim i przestrzeń naokoło. Gdy podejście zaczęło robić się coraz bardziej strome pomyślał, że może zbliża się do szczytu. Istotnie tak właśnie było, bo po niedługim czasie dało się słyszeć śmiechy i okrzyki, a w oddali pojawiło się czerwone światło, prawdopodobnie ogniska. Shizuo zdmuchnął płomyk swojej latarni, zrobił  łyk wody i przeszedł ostatni odcinek drogi. To, co ujrzał na jej końcu zupełnie przerosło jego oczekiwania. Przykucnął ukryty w cieniu drzew i obserwował. Na płaskim szczycie góry paliło się kilka wielkich ognisk, tworzących okrąg. Na jego środku stał drewniany posążek, prawdopodobnie przedstawiający jakieś pogańskie bóstwo. Wokół niego tańczyli ludzie. Co chwila ktoś coś krzyczał, śpiewał czy modlił się. Do tańca przygrywała nieduża orkiestra złożona głównie z bębnów. Była tam cała masa ludzi. Shizuo nigdy nie przypuszczał, że praktykantów magii może być aż tak wielu. Byli tu i mężczyźni, i kobiety, głównie w podeszłym wieku. Lub tak się rycerzowi wydawało, gdy obserwował niekiedy paskudne twarze czarownic. Wszyscy odziani byli w długie ciemne szaty lub suknie. Nawet po tak prostym ubiorze z łatwością można było stwierdzić, że do tej psychodelicznej społeczności należeli i bogaci, i biedni. Nad całym tym zamieszaniem unosiła się zielonkawa zorza. To efekt wszystkich czarów i zaklęć rzucanych podczas zgromadzenia. Wśród całego motłochu Shizuo starał się dojrzeć Izayę. Niestety, jakby się nie wysilił, nie widział go.  Na obrzeżach stały małe domki, coś w rodzaju straganów. Młody rycerz patrzył na to wszystko z przerażeniem. Wyglądało to jak scena z najgorszego koszmaru, jeszcze tylko brakowało, by zaczęli składać ludzi w ofierze. I jak na jego życzenie zaczął się główny obrządek. Czarownicy i czarownice stanęli w dwóch kręgach. Jeden wewnętrzny, na około posążka, a drugi zewnętrzny, naokoło ognisk. Unieśli ręce w górę i nastała cisza. Atmosfera stała się napięta. Na podwyższenie przy posążku stanęła jakaś starsza kobieta w długiej szacie i szpiczastym kapeluszu i gdy złożyła ręce do modlitwy, wszyscy zaczęli śpiewać pieśń. Brzmiała jak pieśń kościelna i bojowa połączona w jedną. Chór głosów śpiewał w niezrozumiałym dla Shizuo języku, cały ten widok i śpiew, w otoczeniu ognia i nocy wydał mu się tak niesamowity, przerażający i taki nierealny, że Shizuo nie mógł oderwać od niego oczu. Miał wrażenie jakby to wszystko było snem, z którego zaraz się obudzi. Wtem wszyscy zebrani opuścili ręce gwałtownym ruchem, a ogień wzniósł się ogromnym płomieniem w górę. Dobrze, że wszyscy byli skoncentrowani na modlitwach, bo przy jasności jaka zapanowała z pewnością mogliby go zobaczyć. Gdy ogień nieco opadł, czarownica prowadząca zaczęła wygłaszać kolejne modły. W momencie, gdy obrządek dobiegł końca, coś przepełzło tuż przy nodze blondyna. Był bardzo skupiony na oglądaniu czarownic, więc takie nagłe poruszenie bardzo go zaskoczyło. Przewrócił się na bok i sturlał kawałek, wpadając w krzaki, czy zwrócił uwagę przechodzących obok lasu czarowników. Shizuo przełknął ślinę.
„Jestem skończony, to koniec. Przeciw czarom nawet moja ogromna siła jest bezużyteczna. Żeby ktoś taki jak ja zginął w taki sposób. Bez honoru, pamięci. Zupełnie bezmyślna śmierć!  Ale może wtedy w mieście dowiedzą się, że Izaya to czarownik? Może jego też zabiją? Marne pocieszenie. Co mi przyjdzie z jego śmierci, jeżeli sam będę już dawno wąchał kwiatki od spodu. O nie, nie dam się tak łatwo. Nie ja, nie Shizuo Hejwajima. ”
-Jest tam kto?-krzyknął, któryś z nich. Rycerz milczał. Chyba jeszcze go nie zauważyli.
-Poważnie pytam. Ktoś ty, że ośmieliłeś się szpiegować sabat?!- dopytywał. Głupi jakiś? Myśli, że ktoś przyznałby się tak łatwo?
-Zostaw, Marco. To pewnie jakieś zwierzę-poradził mu drugi. Marco ostatnim podejrzliwym spojrzeniem zmierzył krzaki i powoli odszedł.

-Uff-odetchnął z ulgą Shizuo. Szczęście go nie opuszczało. Ale teraz będzie musiał byś ostrożniejszy. Delikatnie przeczołgał się za drzewo. Niespodziewanie jednak stało się coś, co odpędziło całe szczęście blondyna. Jego oczy spotkały się z żółtymi ślepiami jakiegoś zwierzęcia. Chwilę mierzył się z nim na wzrokiem, kark oblał zimny pot i gwałtownym ruchem odskoczył do tyłu. Nogawka spodni zaczepiła się o gałązkę i Shizuo przewrócił się, uderzając potylicą w kamień. 



Ciąg dalszy nastąpi...


II części możecie spodziewać się jutro, w najgorszym wypadku w sobotę c: Mrocznego Halloween.

Edit: Miało być dwa dni temu ale ogólnie to mam zapierdziel, a w następną sobotę konwent więc MOŻE będzie w tym tygodniu a jak nie to w następnym ;_; jednak nie umiem dotrzymywać terminów. Bądźcie wyrozumiali-szkoła ;-;