Witajcie moi czytelnicy w tym jakże mrocznym dniu. Nie, to niestety nie nowy rozdział "Słuchaj", ale za to coś zupełnie nowego. Otóż postanowiłam napisać dodatek na Halloween, a inspirację na to przyniósł mi obrazek, który zobaczyć możecie na górze. Raz go zobaczyłam i wiedziałam, że nie zostawię go bez historii. Generalnie miał to być one-shot, ale po pierwsze nie wyrobiłam się, a po drugie wyszło dłużej niż się spodziewałam. Także tutaj macie pierwszą cześć. Durarara osadzona w czasach średniowiecza i uwaga: To nie jest Japonia. Dodatkowo dodam że występują tu tylko oryginalne pairingi z anime C: Miłego czytania, komentarze mile widziane, a ja uciekam na imprezę do koleżanki. Będę duchem xDD
anime: Durarara!!
pairingi: oryginalne z anime
uwagi: akcja w średniowieczu, to nie Japonia
-Wrócili! Zróbcie miejsce, wrócili! Wiwat zwycięzcom! Wiwat
bohaterom!
Po mieście rozległy się salwy radości. Ludzie zbierali się
przy bramie głównej, przy ulicach i na placu. Do Ikebukuro wróciły wojska
królewskie. Rycerze piechoty i kawalerii szli dumnie przez ulice miasta. Miny
mieli poważne, spojrzenia skupione, jednak wszyscy obserwujący ich wiedzieli,
że bitwa została wygrana. Mieszczanie rzucali kwiatami, radowali się,
stęsknione matki wykrzykiwały imiona synów.
Gdzieś tam wśród srebrnych hełmów, sztandarów i proporców wyłaniała się
blond czupryna. Złote spojrzenie, do którego wzdychała połowa młodych
dziewcząt, spokojnie lustrowało mieszkańców, jakby kogoś szukając. Może swojej
ukochanej? Może rodziny? Matki, córki, siostry? Nie. Oto najznamienitszy
rycerz, Shizuo Heiwajima, zwany również Bestią z Ikebukuro, poszukiwał pewnego
mężczyzny. Czarne włosy, niesfornie wystające spod kaptura czarnego płaszcza,
czerwone oczy, jakby sam diabeł był w nich ukryty, szyderczy uśmiech, który
tylko on miał zaszczyt poznać. Ten człowiek był dla Shizuo większym wrogiem niż
wojska, którym stawił czoła kilka dni temu. Zagadką, której nie umiał
rozwiązać. Osobą skrywającą więcej niż skarbiec króla. Szukał go i miał
nadzieję nigdy nie znaleźć, bo może pod jego nieobecność ta wredna wesz została
spalona na stosie za sztuki magiczne! Niestety złudne były jego nadzieje, gdyż diabelskie
oczy spoglądały na niego z okna dwupiętrowej chaty, a gdy tylko spotkały się ze
złotym wzrokiem rycerza, Shizuo poczuł, że sam mógłby zniszczyć dwutysięczny
oddział wojsk. Takie emocje i wzburzenie budził w nim owy człowiek.
A brunet posłał mu tylko uśmieszek i odszedł od okna.
-Coś nie tak, doktorze? – zapytała go starsza kobieta, która
była aktualnie jego pacjentką.
-Nie, wszystko w porządku. Sprawdzałem tylko cóż to za
wzburzenie na zewnątrz. Wojsko wróciło i zdaje mi się, że jest to powrót
zwycięzców, więc jeżeli zaraz pani pójdzie, to może zdąży ich zobaczyć. A co do
dolegliwości, dam pani mieszankę ziół. Proszę pić z nich napar dwa razy
dziennie, a bóle pleców powinny ustąpić po kilku dniach- powiedział brunet i
podał kobiecie paczuszkę ziół. Pacjentka podziękowała i opuściła izbę. Lekarz z
uprzejmym uśmiechem pożegnał kobietę i gdy tylko drzwi się zamknęły, na twarz
wstąpiła złość.
-„A więc przeżyłeś bitwę, Shizu-chan”- pomyślał, obserwując
z okna oddalający się już oddział armii. Z zamyślenia wyrwał go krzyk jego
przyjaciela z dołu budynku:
-Izaya! Na razie nikogo nie ma w poczekalni, więc możesz
zrobić sobie przerwę!
Izaya Orihara, bo tak właśnie miał na imię, był lekarzem.
Nie aż tak dobrym jak jego przyjaciel, Kishitani Shinra, z którym wspólnie
prowadził przychodnię, ale jego lekarstwa były na tyle cenione w mieście, że
nie raz zdarzyło mu się bywać na królewskich ucztach, wśród innych znakomitych osobistości. Izaya
kochał ludzi, ale nie z powodu chęci pomocy im został lekarzem. Po pierwsze,
będąc kimś takim zyskiwał przywileje. Po drugie, osoby tu przychodzące często
rozmawiały z nim na różne tematy, obgadywały sąsiadów, przychodzili nawet po
rady. Wiedział o wszystkim, co dzieje się w mieście. Dziwnym sposobem większość
jego pacjentów uważała go za człowieka godnego zaufania. A po trzecie i
najważniejsze- czy istnieje lepsza przykrywka dla czarownika niż bycie
lekarzem?! W czasach jak te, gdzie kościół ma największą rolę, a za wszelkie
magiczne praktyki można spłonąć na stosie, nie ma co ryzykować. Taki układ
pasował mu najbardziej, jednak było coś, co mogło go zniszczyć. Albo raczej
ktoś. Ów blondwłosy rycerz stanowił dla niego ogromne zagrożenie. Shizuo w
jakiś sposób zaczął podejrzewać Izayę o czary. Raz przyłapał go na
przyrządzaniu eliksiru i tak się zaczęło. Czarownikowi udało się przekonać go,
że to wcale nie jest żaden dziwny eliksir, ale lekarstwo. Pozmyślał i udało mu się choć troszkę podejrzenia
odsunąć. W gadaniu i kręceniu Izaya nie miał sobie równych, a Shizuo, który
według niego nie tylko ciało okute miał w blachę, ale również i umysł, mierząc
go wzrokiem puszczał mu wybryki płazem. Ta dwójka nie przepadała za sobą odkąd
skończyli szkołę przykościelną, ale nie wiedzieć czemu, Shizuo ciągle nie wydał
Izayi. Może nie miał wystarczających dowodów? Wszak za fałszywe oskarżenia
groziły wysokie kary, a wydział prawa to ostatnie co blondyn chciał mieć na
głowie.
W królewskiej kuchni rozległ się głośny trzask rozbijanych
talerzy, potem krzyki kobiety, a za moment z drzwi wyleciała młoda dziewczyna.
Upadła na ziemię, a okulary spadły gdzieś pod ścianę. Dziewczyna przeszukiwała
ziemię, ale nic nie mogła znaleźć. Bez szkieł nic nie widziała.
-Może tego szukasz, panienko?- melodyjny chłopięcy głos
odezwał się gdzieś w jej pobliżu. Wyciągnęła rękę i odebrała okulary.
Uśmiechnęła się do chłopaka, który stał nad nią i wyciągał rękę. Jednak nie
przyjęła jego pomocy, wstała sama i otrzepała kolana z piachu.
-Nie ja panienką powinnam być nazywana, lecz przyszła pani
tego zamku. Ale dziękuję za okulary, Kida- odpowiedziała dziewczyna.
-Jedyną panienką dla mnie jesteś ty, Anri i choćby królewna
Saki panowała nad światem, to tylko ty na tytuł panienki zasługujesz-
oświadczył, klękając przed nią i chwytając ją za dłoń. Dziewczynę oblał
rumieniec i szybko zabierała swoją rękę.
-Gdyby każdy był taki miły jak ty. Ale nie zwodź mnie takimi
słówkami, bo wiem, że to nie do mnie wzdychasz. Pamiętaj, że panienka Saki to
córka królewska i za wysokie są to progi, na twe krótkie nogi.
Lecz Kida nie zrażony w zupełności słowami brunetki, przyjął
pozę niczym poeta czytający swe twory na środku placu i rzekł:
-Może i ja, zwykły stajenny, mam nogi krótkie, lecz wierzę
że Saki kiedyś obniży progi, bym i ja mógł w zamku zawitać. Wszak nie
czytywałaś ballad Pani Celtyckiej, że miłość nie od statusu zależy lecz od
uczucia?
Na wspomnienie o Celtyckiej Pani, dziewczyna wstrzymała oddech
i nerwowo rozglądnęła się wokół, czy aby nikt ich rozmowy nie słucha.
Przybliżyła się do chłopaka i półgłosem upomniała go:
-Nie wiesz, że twory Pani Celtyckiej są zakazane przez
kościół?! Za czytywanie tego przewidziane są bardzo surowe kary. Pewna
dziewczyna straciła palec lewej ręki, za trzymanie jednej książki w domu. Mimo,
że nigdy jej nawet nie otworzyła-opowiadała z przerażeniem Anri, a Kida
wzruszył tylko ramionami.
-Nie rozumiem kościoła. Książki te nic złego nie przekazują
i jest to jedyna rzecz jaką czytam. Powinni docenić to, że nawet taki parobek
jak ja, posiada tę rzadką umiejętność. Jeżeli istnieje jakaś prawdziwsza
miłość, niż w tych balladach, to jest to tylko miłość rzeczywista.
A Anri uśmiechnęła się szczerze. Może jej przyjaciel był
kobieciarzem i od przelotnych romansów nie stronił, to jeżeli przychodziło o
prawdziwej miłości rozmawiać, on zawsze coś ciekawego miał od powiedzenia. A
jej wypowiedź o wysokich progach tyczyła się również jej samej. Kida i Anri
mieli jeszcze jednego przyjaciela-Mikado. Niestety pewnego dnia zaczęli oddalać
się od siebie. Mikado został giermkiem najznamienitszego rycerza- Shizuo
Heiwajimy. Odkąd pobiera u niego nauki zmienił się, stał się nieosiągalny dla tej dwójki. Dziewczynie to przeszkadzało.
Tęskniła za czasem, gdy doskonale bawili się w trójkę, biegali po łąkach,
udawali rycerzy bijąc się kijami, czytając książki o duchach, których tylko
Kida się nie bał. On od zawsze lubił łamać wszelkie reguły. Wszyscy trafili do
służby zamkowej. Anri pomagała w kuchni, Kida był stajennym a Mikado postanowił
zostać giermkiem. I mimo tego, iż podczas gdy wojsko prowadziło bitwę to
spędzili trochę czasu z Mikado tak wiedzieli, że jak tylko sir Shizuo wróci, to
znów go stracą. A on zaklinał się, że przyjaciele są dla niego najważniejsi,
więc nie rozumieli poczynań chłopaka.
-Shinra, znów idziesz się z nią spotkać?- Izaya zagadnął
skradającego się chłopaka, a ten momentalnie wyprostował się, jakby został
przyłapany na przestępstwie.
-C-czemu tak sądzisz? I-idę tylko na spacer- tłumaczył się
doktor. Izaya siedział przy stole na dole chaty, pił herbatę i czytał jakąś
książkę, prawdopodobnie Księgę Zaklęć. Oboje mieszkali w jednym domu, gdzie
mieli także przychodnie. Było to wygodniejsze i tańsze. Chata była gównie z drewna,
skromnie urządzona. Mieli kominek, ogromny regał z książkami, drewniany stół i
cztery krzesła. Na dole był gabinet i pokój Shinry, na górze zaś urzędował i
mieszkał Izaya.
-Nie kłam, bo nie umiesz, a poza tym widziałem cię kiedyś,
gdy zbierałem grzyby wieczorem. Powinniście się bardziej ukrywać- doradził, nie
odrywając oczu od lektury.- Poza tym nie uważasz, że spotykanie się z Panią
Celtycką jest zakazane bardziej niż czytanie jej utworów? Podejrzewam, że gdyby
ktoś nadał o tobie królowi lub kościołowi, nawet przywileje czy twoja reputacja
nie obroniłyby cię przed karą.
-Powiedział człowiek praktykujący magię pod nosem króla-
odgryzł się szatyn, poprawiając okulary i nieco się rozluźniając.
-Najciemniej jest zawsze pod latarnią-zaśmiał się- Uważaj na
siebie, poza miastem w nocy jest niebezpiecznie- przestrzegł przyjaciela.
Shinra zabrał płaszcz, lampion i wyszedł
z chaty. Było już dosyć późno, miasto było ciche i puste, tylko w
niektórych okiennicach migotało światło. Shinra szedł w kierunku zachodniej
bramy. Nieopodal niej czekała na niego pewna nietypowa osobistość. Gdyby jakiś
strażnik zapytał go, dokąd zmierza o tak późnej porze, zawsze mógłby
powiedzieć, że idzie do chorego z poza miasta. Przeszedł przez bramę i szedł
dalej wzdłuż ścieżki. Księżyc świecił jasno, oświetlając nieco okolicę. Ścieżka
była dosyć szeroka, prowadziła przez pola, na których spali pastuszkowie ze
swoimi owcami i psami. Noc była dosyć ciepła, bezwietrzna. W okolicy od czasu
do czasu dało się słyszeć pohukiwanie sowy albo inne odgłosy nocnych zwierząt.
Gdy był już wystarczająco daleko od miasta i murów zamku, zboczył ze ścieżki.
Przeszedł przez pole i zatrzymał się przy wzniesieniu. Przysiadł na trawie i
czekał. Zbliżała się już godzina spotkania, na które, o dziwo, się nie spóźnił.
Serce biło mu szybszym tempem, był bardzo podekscytowany, ale i lekko
przerażony. Siedzenie samemu w szczerym polu do najprzyjemniejszych nie
należało. Po niedługim czasie zawiał lekki wiatr, płomień w lampionie
zamigotał. Shinra wiedział co to oznacza. Podniósł głowę i zaczął uważnie się
rozglądać, ale przez panującą wokół ciemność ciężko było cokolwiek zobaczyć. I
wtedy usłyszał stukot kopyt, skrzypienie drewnianego wozu. Z oddali wyłaniały
się dwa światełka. Z fascynacją w oczach i łomocącym sercem w piersi podniósł
się z ziemi i zaczął wymachiwać rękami, i gdy wóz był już wystarczająco blisko
ujrzał to, czego oczekiwał od bardzo dawna. Czarny bezgłowy koń, ciągnący
drewniany powóz z dwoma latarniami po obu stronach. Powoziła nim postać także
odziana w czerń i tak jak koń bezgłowa. Z jej szyi ulatniał się gęsty cień.
Swoją głowę wiozła pod ręką, lecz Shinra nigdy nie doznał zaszczytu i
przyjemności oglądania twarzy bezgłowej kobiety. Na każdym ich spotkaniu głowa
pozostawała ukryta pod chustą.
-Celty , minęły wieki od naszego ostatniego
spotkania!-wykrzyczał wskakując na wóz i obejmując kobietę. Ta szybko
odepchnęła go i chwyciła pióro i plik pergaminów.
„Nie krzycz tak, głupcze”
-napisała na karcie
papieru, a Shinra ucichł. Gdy usadowił się wygodnie obok niej, Celty popędziła
konia i ruszyli na nocną przejażdżkę.
-Czy wiesz, że w mieście zakazali czytania twoich ballad?
Kościół poczuł się zagrożony, gdy ludzie zaczęli pisać co im ślina na język przyniosła
i zaczął skrupulatnie sprawdzać i cenzurować, a nawet spalać księgi, które
podważały jakiekolwiek poglądy przez zakon głoszone. W odpowiedzi na
pergaminie, który trzymał Shinra w rękach pojawiły się słowa.
„Dlaczego moje powieści są
zakazywane? Nie piszę niczego, co mogłoby
jakkolwiek podważać
religię. Może i
nie wyznaję waszej wiary, ale nikogo i niczego nie
obrażam.
Jak miłosne
ballady mogą demoralizować
ludzi?”
-Nie mnie o to pytaj. Ja czytałbym je nawet, gdyby mieli mi
za to wydłubać oczy. A gdyby to zrobili, poprosiłbym ciebie, byś sama dla mnie
czytała- wygłosił.
Pani Celtycka. Tak przez mieszkańców miasta nazwana została
tajemnicza pisarka, której książki pewnego dnia pojawiły się w księgarniach.
Szybko zostały zakazane, przez nieznane nikomu znaki zapisane w języku Celtów.
Stąd imię Celtyckiej Pani. Nieznane i niezrozumiałe dla nikogo znaki i symbole
uznane zostały za satanistyczne, a książki szybko zeszły z obiegu. Zachowało
się tylko kilka egzemplarzy, a posiadaczem jednego z nich był Kida. W
rzeczywistości symbole żadnych piekielnych przekazów w sobie nie miały. Książki
i ballady w nich zawarte opowiadały o miłości. Ale nie takiej zwykłej. Tam
czarownicy i służki trwali w romansach, biedacy i księżniczki zawierali śluby.
Status nie miał znaczenia. Liczyło się to, co tych ludzi łączyło ze sobą. Celty
nie widziała problemu w tym, że ktoś biedniejszy kochał bogatszego, a bogatszy
biedniejszego. Nie wiedziała co złego jest w byciu czarownicą i poślubieniu
szewca. Gdyby stosowała się do panujących przekonań o podziale ludzi, nigdy nie
mogłaby pokochać kogoś pokroju Shinry. Zwykłego lekarza. Przecież ona była
bezgłową kobietą, Dullahanem niosącym śmierć, postacią, którą straszy się
dzieci wieśniaków, by nie oddalały się nigdzie w nocy. A jednak miała uczucia.
I te uczucia chciała przekazywać w swoich utworach. Gdy zdała sobie sprawę, że
ich spotkania mogły by nigdy nie mieć miejsca. Poczuła dziwny chłód i
samotność. A przecież jej towarzysz siedział obok, uśmiechał się i wesoło o
czymś opowiadał. Niepewnie przysunęła się do niego i delikatnie chwyciła z
dłoń. Shinra urwał w połowie zdania i zdziwiony spojrzał na kobietę. Po chwili
zrozumiał co ją dręczy.
-Znów myślisz o tym samym, prawda?- zapytał, a ona mocniej
ścisnęła jego dłoń.- Nie masz się o co martwić. Przecież jestem tu z tobą i
nikt nie ma prawa nas rozdzielić. A jeżeli dowiedzą się i każą mi opuścić
miasto lub wyrzec się wszelkich relacji z tobą, wybiorę pierwszą opcje. I mogą
uznać mnie za opętanego. Nie obchodzi mnie to, póki mogę być z tobą.- to mówiąc
objął ją czule, by wiedziała, że to co mówi to nie tylko puste słowa. A Celty
poczuła się szczęśliwszą, bo Shinra nigdy jej nie okłamał, więc miała pewność,
że i tym razem mówi prawdę. Nigdy mu tego nie powiedziała, ale bardzo kochała
tego dziwnego człowieka.
Minęło południe. Słońce niedługo miało zacząć kłaniać się ku
zachodowi. Delikatny wiatr wiał od północy, przez co dzień stawał się
chłodniejszy. Shizuo odgarnął z oczu włosy, które przez wiatr ciągle mu do nich
wpadały. Siedział na ziemi i obserwował poczynania swojego ucznia. Był coraz
lepszy we władaniu mieczem dwuręcznym i Shizuo liczył, że może coś jeszcze z
niego będzie. Mikado z zapałem atakował słomiane pachołki i zadawał im kolejne
ciosy, aż za którymś razem zbytnio się zamachnął i legną na ziemię. Shizuo
przewrócił oczami i położył się. Wiatr delikatnie szumiał wśród traw. Blondyn
zmarszczył brwi. Wiedział to i nie mógł temu zaprzeczyć. Dziś był ten dzień. I
tego dnia wszystko stanie się jasne. Przekona się na własne oczy, czy Izaya
Orihara jest czarownikiem, czy tylko sobie z nim igra. I już sam nie wiedział,
która opcja wkurzyłaby go bardziej. Dzisiaj, na górze Warbor, odbywał się sabat
czarownic. Na południu od miasta znajdowała się olbrzymia góra. Poprzedzał ją
gęsty i ciemny las, nazwany Nocnym, gdyż korony drzew były tak gęste, że prawie
żadne promienie słońca nie docierały do jego wnętrza. Wszyscy podróżni jadący z południa musieli nadłożyć drogi i
okrążyć górę i las, gdyż przejście przez niego graniczyło z cudem. Poza naturalnymi trudnościami
istniały również trudności wierzeniowe. Powstało wiele legend i przesądów
odnośnie lasu. Przypuszczano że żyją tam najpaskudniejsze stwory, na obrzeżach
swe chaty mają wiedźmy, a ciemność, która tam panuje pochłania ludzkie życia.
Zwierzęta tam żyjące nie przypominają w zupełności tych znanych ludziom.
Śmiałkowie, którzy się tam zapuszczali wracali obłąkani lub nie wracali w
ogóle. Zaobserwowano również, że dokładnie tego dnia, z właściwie nocy, 31 października nad górą widać zielonkawe
zorze, dym i inne poświaty. Słychać pokrzykiwania, pieśni i śmiechy. Po
zmierzchu na niebie z ogromną szybkością przelatują czarne postacie. Od dawna
wiedziano, że wiedźmy istnieją i są niebezpieczne. Odbywają swoje sabaty raz w
roku na górach takich jak Warbor i żaden śmiertelnik nie ma prawa choćby
zbliżyć się do miejsca takiego spotkania. Dlatego co roku, dnia 31
października, ulice miasta pustoszały, ludzie barykadowali okna i drzwi. Żadne
zakłady nie działały. Jedynymi ludźmi na zewnątrz byli strażnicy,
najodważniejsi z odważnych. Shizuo miał
pilnować południowej bramy, jednak wyłgał się z tego obowiązku, mówiąc o bardzo
złym samopoczuciu. Dowódca straży, który bardzo dobrze go znał, nie sądził, że
ktoś z tak nadludzką siłą może kiedykolwiek źle się poczuć, więc gdy usłyszał
to, język zaczął mu się plątać i pozwolił nie uczestniczyć w pełnieniu nocnej
straży. Shizuo, rad z decyzji swojego przełożonego, obmyślał plan, w jaki
zdemaskuje Izayę raz na zawsze.
-Panie Shizuo!- wykrzyknął w końcu Mikado. Blondyn zerwał
się z ziemi i spojrzał na chłopaka.
-Wybacz, zamyśliłem się- Shizuo podrapał się po głowie,
podniósł się z ziemi i przeciągnął. –Rozumiem, że skończyłeś ćwiczenia i chcesz
iść do domu, mam rację?- spojrzał na chłopaka, który kurczowo trzymał rękojeść
miecza.
-P-proszę nie zrozumieć mnie źle. Naprawdę chcę być
rycerzem, służyć królowi i niczego się nie bać, ale… - tłumaczył się chłopak.
-Ale?
-Ale przed chwilą coś przeleciało na niebie w stronę góry i
naprawdę się przestraszyłem i… przepraszam, że jestem taki słaby!!
Shizuo uśmiechnął się do niego z pożałowaniem i położył dłoń
na jego głowie.
-Mój kompan z oddziału barykaduje się w domu dwa dni przed
dniem sabatu, więc nie uważam, byś był mało odważny. Mamy już w końcu prawie
wieczór, a ty ciągle jesteś poza miastem i ćwiczysz. Każdy ma w końcu prawo się
bać. Chodź, wracamy do miasta- powiedział i skierował się w stronę bramy. Słowa
rycerza bardzo pokrzepiły Mikado. Schował miech do pochwy i ruszył za swoim
mentorem. A po głowie chodziło mu tylko pytanie: Czy Shizuo Hejwajima też się
kiedyś bał?
Gdy zastał zmrok, Shizuo czynił ostatnie przygotowania do
wyprawy. W swojej torbie miał najpotrzebniejsze rzeczy, płaszcz miał na sobie,
miecz przy pasie. Był gotowy. Najciszej jak mógł opuścił swój dom i skierował
się pod dom Izayi. Miał nadzieję, że nie spóźnił się i brunet jeszcze nie
wyszedł. Ukradkiem zajrzał przez okno. Na szczęście ten jeszcze rozmawiał z
Shinrą. Skrył się w przestrzeni między budynkami. Za moment czarownik wyszedł z
domu. Minął Shizuo i założył kaptur na głowę. Gdy Shizuo uznał, że znajduje się
w wystarczająco bezpiecznej odległości, wyszedł z ukrycia i ruszył za swoim
wrogiem. Zatrzymał się za budynkiem, skąd doskonale widział co dzieje się przy
południowej bramie. Strażnicy rozmawiali z Izayą. „Ciekawe, jaki kit wciska im
ta podstępna pchła”- zastanawiał się blondyn. „Widocznie skuteczny, skoro
przepuścili go dalej”. I pozostał tylko jeden mały szczegół, o którym Shizuo
jakoś nie pomyślał. Jak on stąd wyjdzie? Postanowił zrobić to, co jako jedyne
wpadło mu do głowy. Wziął leżący na ziemi kamień i najmocniej jak potrafił,
rzucił w prawo od strażników. Rycerze pilnujący bramy, zaskoczeni nagłym
hukiem, poszli go sprawdzić. A wtedy Shizuo wykorzystał swoją szansę i
najszybciej jak mógł przebiegł przez wyjście.
Szedł powoi, najciszej jak mógł, cały czas obserwując
latarnię Izayi. Dobrze, że czarownik ją ze sobą zabrał, bo inaczej Shizuo
szybko by go zgubił. Noc była chłodna i ciemna. Wokół było cicho, Shizuo
słyszał tylko swoje kroki i szum traw. Można by rzec, że było całkiem
przyjemnie i mógłby zacząć delektować się spacerem, gdyby nie znał celu swojej
podróży. Po godzinie marszu zarysy wzgórza Warbor stawały się coraz
wyraźniejsze, a las zbliżał się wielkimi krokami. Nocną ciszę przerwał czyjś
szaleńczy śmiech. Shizuo cały zesztywniał i zaczął szybko rozglądać się po
okolicy. Nikogo, tylko kilka samotnych drzew, trawa i czarna otchłań. Pierwszą myślą rycerza było to, że może Izaya
zaczyna szaleć i śmiać się? Wiele razy był światkiem nagłych wybuchów lekarza.
Ale potem wiatr zawiał mocniej, Shizuo podniósł głowę i zobaczył coś, przez co
serce stanęło mu w gardle. Po niebie przelatywało dziesiątki ciemnych postaci.
Jakby na miotłach czy czymś podobnym. Wokół siały iskry, co chwila zanosiły się
okrzykami i śmiechem. Shizuo, mimo tego że praktycznie nigdy się nie bał, teraz
miał ochotę zabarykadować się w domu i nie wychodzić z niego przez następne
tygodnie. Widoki znane z opowieści, książek i przesądów, teraz rozgrywały się
na jego oczach. Z przerażeniem utwierdzał się w przekonaniu, że Izaya na pewno
jest czarownikiem i będzie musiał stawić czoła temu demonicznemu towarzystwu.
Szybko pozbierał swoje roztrzęsione myśli i nadgonił drogi, jaką stracił przez
patrzenie się w niebo. Droga była naprawdę długa, chociaż dla tak
doświadczonego rycerza jak Shizuo nie było to bardzo męczące. Po jakimś czasie
światło latarni nagle zniknęło z oczu blondyna. Na początku myślał, że może nie
dowidzi ze zmęczenia i późnej pory, drugą myślą było to, że Izaya w jakiś
sposób spostrzegł, że Shizuo go śledzi, ale w końcu rozwiązanie zagadki
znikającego światła pojawiło się przed rycerzem. Nocny las, to wszystko
wyjaśnia. Shizuo poniekąd rad, że to już półmetek, wszedł do lasu. Nie zapalał
lampy, uznał, że to może go wydać. Przemieszczał się najostrożniej jak mógł,
uważał by nie potknąć się o wystające korzenie czy kamienie. Ścieżka prowadziła
w miarę prostej linii pod górę, co czyniło marsz bardziej męczącym. Pośród
niewyobrażalnej ciemności, Shizuo mógł dojrzeć tylko przebłyski światła latarni
Izayi. Dziwiło go, że mężczyzna wybrał pieszą wędrówkę niż przelot na miotle.
Może od początku wiedział, że Shizuo będzie go śledził i zrobił to specjalnie?
Chociaż to niemożliwe, bo Shizuo nikomu nie mówił o swoim planie, a nawet ta
pchła nie potrafiła przecież czytać w myślach. Ale kto go tam wie… W pewnym momencie światło zaczęło się
oddalać. Stawało się coraz mniejsze i mniejsze aż w końcu zniknęło zupełnie.
Shizuo przystanął na chwilę, przetarł oczy, nic. Rozejrzał się, ale żadnego
światła nie było widać. „Cholera”-zaklął w myślach i zaczął zastanawiać się co
teraz powinien zrobić. Ruszył dalej na ślepo. Nie widział kompletnie nic, nawet
swojej ręki, choć miał ją tuż przed oczami. W momencie, gdy całkiem stracił
rozeznanie kierunku i drogi, postanowił zapalić lampion. Gdy to zrobił od razu
poczuł się lepiej. Światło płomyka oświetlało drogę przed nim i przestrzeń
naokoło. Gdy podejście zaczęło robić się coraz bardziej strome pomyślał, że
może zbliża się do szczytu. Istotnie tak właśnie było, bo po niedługim czasie
dało się słyszeć śmiechy i okrzyki, a w oddali pojawiło się czerwone światło,
prawdopodobnie ogniska. Shizuo zdmuchnął płomyk swojej latarni, zrobił łyk wody i przeszedł ostatni odcinek drogi.
To, co ujrzał na jej końcu zupełnie przerosło jego oczekiwania. Przykucnął
ukryty w cieniu drzew i obserwował. Na płaskim szczycie góry paliło się kilka
wielkich ognisk, tworzących okrąg. Na jego środku stał drewniany posążek,
prawdopodobnie przedstawiający jakieś pogańskie bóstwo. Wokół niego tańczyli
ludzie. Co chwila ktoś coś krzyczał, śpiewał czy modlił się. Do tańca
przygrywała nieduża orkiestra złożona głównie z bębnów. Była tam cała masa
ludzi. Shizuo nigdy nie przypuszczał, że praktykantów magii może być aż tak
wielu. Byli tu i mężczyźni, i kobiety, głównie w podeszłym wieku. Lub tak się
rycerzowi wydawało, gdy obserwował niekiedy paskudne twarze czarownic. Wszyscy
odziani byli w długie ciemne szaty lub suknie. Nawet po tak prostym ubiorze z
łatwością można było stwierdzić, że do tej psychodelicznej społeczności
należeli i bogaci, i biedni. Nad całym tym zamieszaniem unosiła się zielonkawa
zorza. To efekt wszystkich czarów i zaklęć rzucanych podczas zgromadzenia. Wśród
całego motłochu Shizuo starał się dojrzeć Izayę. Niestety, jakby się nie
wysilił, nie widział go. Na obrzeżach
stały małe domki, coś w rodzaju straganów. Młody rycerz patrzył na to wszystko
z przerażeniem. Wyglądało to jak scena z najgorszego koszmaru, jeszcze tylko
brakowało, by zaczęli składać ludzi w ofierze. I jak na jego życzenie zaczął
się główny obrządek. Czarownicy i czarownice stanęli w dwóch kręgach. Jeden
wewnętrzny, na około posążka, a drugi zewnętrzny, naokoło ognisk. Unieśli ręce
w górę i nastała cisza. Atmosfera stała się napięta. Na podwyższenie przy
posążku stanęła jakaś starsza kobieta w długiej szacie i szpiczastym kapeluszu
i gdy złożyła ręce do modlitwy, wszyscy zaczęli śpiewać pieśń. Brzmiała jak pieśń
kościelna i bojowa połączona w jedną. Chór głosów śpiewał w niezrozumiałym dla
Shizuo języku, cały ten widok i śpiew, w otoczeniu ognia i nocy wydał mu się
tak niesamowity, przerażający i taki nierealny, że Shizuo nie mógł oderwać od
niego oczu. Miał wrażenie jakby to wszystko było snem, z którego zaraz się
obudzi. Wtem wszyscy zebrani opuścili ręce gwałtownym ruchem, a ogień wzniósł
się ogromnym płomieniem w górę. Dobrze, że wszyscy byli skoncentrowani na
modlitwach, bo przy jasności jaka zapanowała z pewnością mogliby go zobaczyć. Gdy
ogień nieco opadł, czarownica prowadząca zaczęła wygłaszać kolejne modły. W
momencie, gdy obrządek dobiegł końca, coś przepełzło tuż przy nodze blondyna.
Był bardzo skupiony na oglądaniu czarownic, więc takie nagłe poruszenie bardzo
go zaskoczyło. Przewrócił się na bok i sturlał kawałek, wpadając w krzaki, czy
zwrócił uwagę przechodzących obok lasu czarowników. Shizuo przełknął ślinę.
„Jestem skończony, to koniec. Przeciw czarom nawet moja
ogromna siła jest bezużyteczna. Żeby ktoś taki jak ja zginął w taki sposób. Bez
honoru, pamięci. Zupełnie bezmyślna śmierć!
Ale może wtedy w mieście dowiedzą się, że Izaya to czarownik? Może jego
też zabiją? Marne pocieszenie. Co mi przyjdzie z jego śmierci, jeżeli sam będę
już dawno wąchał kwiatki od spodu. O nie, nie dam się tak łatwo. Nie ja, nie
Shizuo Hejwajima. ”
-Jest tam kto?-krzyknął, któryś z nich. Rycerz milczał.
Chyba jeszcze go nie zauważyli.
-Poważnie pytam. Ktoś ty, że ośmieliłeś się szpiegować
sabat?!- dopytywał. Głupi jakiś? Myśli, że ktoś przyznałby się tak łatwo?
-Zostaw, Marco. To pewnie jakieś zwierzę-poradził mu drugi.
Marco ostatnim podejrzliwym spojrzeniem zmierzył krzaki i powoli odszedł.
-Uff-odetchnął z ulgą Shizuo. Szczęście go nie opuszczało.
Ale teraz będzie musiał byś ostrożniejszy. Delikatnie przeczołgał się za
drzewo. Niespodziewanie jednak stało się coś, co odpędziło całe szczęście
blondyna. Jego oczy spotkały się z żółtymi ślepiami jakiegoś zwierzęcia. Chwilę
mierzył się z nim na wzrokiem, kark oblał zimny pot i gwałtownym ruchem odskoczył
do tyłu. Nogawka spodni zaczepiła się o gałązkę i Shizuo przewrócił się,
uderzając potylicą w kamień.
Ciąg dalszy nastąpi...
II części możecie spodziewać się jutro, w najgorszym wypadku w sobotę c: Mrocznego Halloween.
Edit: Miało być dwa dni temu ale ogólnie to mam zapierdziel, a w następną sobotę konwent więc MOŻE będzie w tym tygodniu a jak nie to w następnym ;_; jednak nie umiem dotrzymywać terminów. Bądźcie wyrozumiali-szkoła ;-;
Super. Bardzo mi sie podobalo, nie moge sie doczekac nex'ta.
OdpowiedzUsuń~Szasta
http://kaczuszka.co.uk/thumb/next-brzoskwinia-z-cytryna-500ml__5900334001627.jpg
UsuńProszę :D
Hahahah, nie wierze, że to zrobiłaś, Haru xD
UsuńPrzeczytałam i normalnie nie mogę *~* Haru - chan! Jesteś wredna! Tak ucinać rozdział?! No proszę.. W każdym razie - było super! - Bo to Shizaya - no i w ogóle mi się podobał motyw Izy jako czarownika. Pasuje to do niego c:
OdpowiedzUsuńCzekam na nasteona część *^*
Pozdrawiam,
Aiko Hori
Zdajesz sobie sprawę, że dopóki nie przeczytałam tego fiku zakładałam, że w Średniowieczu w większości były tylko czarownice? Jasne, na pewno byli jacyś ,,czarownicy'' czy coś, ale nie sądziłam, że to mogą być tak interesujące postacie. A tu Izaya, aww *_* Chyba zacznę się dokształcać z historii przez ciebie xD
OdpowiedzUsuńWgl. bardzo mi się podoba rola, jaką ma tutaj Celty. Sama za nią nie przepadam jakoś specjalnie, ale w tym opowiadaniu strasznie mi się spodobała. ,,Pani Celtycka'', pisze książki, jest z Shinrą i jeszcze ma głowę (!), yeaaa, już ją lubię. Rozkminiam tak tylko sobie: co się stanie, jeśli kiedyś (jako dullahan) będzie musiała zawitać do... Shinry? bo w anime to głowy nie ma itd. ale tutaj... o i wgl. miłość Shinry jest taka... Shinry. W sensie, że te wszystkie teksty typu: ,,czytałbym je nawet, gdyby mieli mi oczy wydłubać'' są takie jego, tak fajnie oddają postać tego pana. Widzisz, nie ma shizayi, to się będę Shinrą ekscytować xD Ale serioo, bardzo mi przypadł do gustu ten wątek między nimi ^^
Przepraszam, ale jakoś tak... Mikado z mieczem mi się nie widzi xD Shizuo, a i owszem i na takim białym koniu (albo może czarnym, tak dla kontrastu xD) z mieczem, ruszający na wojnę - zdecydowanie tak. Rycerz Shizuo jest zajebisty. I ta jego pewność, że Izaya to czarownik, jest zły i składa dziewice w ofierze diabłu - lubię Shizu-chana i tę jego podejście. Fajny byłby z niego rycerz tak serio - i silny, i odważny, i przyjaciół obroni. Blondynowi się epoki pomyliły, nooo ;c
A tak już przy Izayi i panu Szatanie będąc - miałam ostatnio taką rozkminę, co byłoby, jakby Orihara serio zaprzedał duszę diabłu za coś tam, a tu wchodzę i mam średniowieczny sabat - jak miło ^^ Pomijając już, jak doskonale ten motyw do niego pasuje. I to udawanie lekarza, żeby dostać przywileje i w ukryciu uprawiać sobie magię.
Wgl. rozjebała mnie rozmowa Anri i Kidy xD Generalnie podobało mi się i jestem ciekawa, jak się zakończy ta przygoda Shizusia z czarownicami.
Pozdraawiam ^^
..Ja pierdole jak dawno mnie nie było. Ile zaległości. Wróciłam. Będę spamić. Pozdrówki.
OdpowiedzUsuńTo ty żyjesz O_O szczerze to myślałam, że wycofałaś się z internetu xDD I wgl zostawiłaś nas na lodzie z 8/9 częścią zastrzel mnie ;__;
UsuńYAAAAAAAAY nawet nie wiesz jak się cieszę na ten spam
tęskniłam ;A;
Podoba mi się pomysł, taki oryginalny, w ogóle lubię średniowiecze i te klimaty więc mi się podoba :3
OdpowiedzUsuń,,Nie mnie o to pytaj. Ja czytałbym je nawet, gdyby mieli mi za to wydłubać oczy. A gdyby to zrobili, poprosiłbym ciebie, byś sama dla mnie czytała- wygłosił.'' chwila, wszystko spoko ale jak Celty mogłaby czytać dla niego jeżeli nie może mówić? ;____;
Kida taki romantyk, jak zawsze *^* Ta rozmowa z Anri była zajebista.
Mikado rycerzem...? Nie no już sobie wyobrażam jak przyjdzie co do czego to będzie cały się trząsł z przerażaniem w oczach XD taki męski <3
W ogóle nie wiem czemu ale Izaya tutaj wydawał mi się taki no...mniej Izajatowaty(?) jakoś taki, taki no taki, ale żeby nie było, on zawsze i wszędzie będzie zajebisty *^*
Także tego, bardzo mi się podobało c:
Taki mały fail z tą Celty xDDDDD
UsuńUuuu *o* Może i nie ma tu żadnych yaoi'ców, ale i tak strasznie mi się to podoba. :) Zaraz...gdzie właściwie jest potylica? Dobra, nie ważne.
OdpowiedzUsuńIzaya...ty czarnoksiężniku ty :p Mnie nie przechytrzysz :3
Dobra, chora jestę i gadam od rzeczy. -.- Taak~!! Fajnie, ale do szkoły i tak trzeba iść. lul -.-
Pozdrawiam i kolorowych~
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńŁo raju, chciała napisać z adresem http blogaska, a przez konto google mi wyskoczyło ^^' Sorki. (nie podoba jej się że usunęła a i tak widać)
OdpowiedzUsuńSuper fabuła! Jestem ciekawa dalszej części:) Postacie genialnie przedstawione, tak jak i świat. Lałam jak przeczytałam, że Shizuo i Izaya skończyli szkółkę przykościelną xD to tak niewinnie brzmi xD