piątek, 15 listopada 2013

Durarara w średniowieczu- "Sabat czarownic"- cz.II

O tak! Wreszcie to skończyłam. Tak bardzo nie mam czasu na pisanie, więc trwało to dłużej niż dwa dni za co bardzo przepraszam i stwierdzam, że nie będę obiecywać wam terminów, bo to bez sensu. Sprawdzajcie blog co dwa tygodnie, może na coś traficie xD Ciekawe ilu czytelników potraciłam przez tempo dodawania rozdziałów ;_; Mam nadzieję, że jeszcze do mnie wrócą. Tak przypomnę, że w poprzedniej części Shizuo w stracił przytomność, gdy przyglądał się obrządkom na górze Warbor. Wgl co to za nazwa, nie ogarniam mojego mózgu xDD Jestem generalnie zadowolona z tego ff, bo wydaje mi się, że pomysł dosyć oryginalny i nawet moi znajomi, którzy nie oglądają anime a Drrr znają tylko z moich opowieści też to przeczytali i im się podobało C: Pochwalę się jeszcze, że prace nad 10 rozdziałem trwają pełną parą i mam już całe jedno zdanie. I to złożone (!!) Zapraszam do czytania i oczywiście czekam na komentarze C: 



-Co z nim zrobimy? Widział za dużo.
-Powinniśmy potraktować jakimś bolesnym zaklęciem.
-Może odciąć mu język?
-Na stos z nim!
-Czekajcie, a to nie jest ten znany rycerz?
-Co ty, oni się nie zajmują takimi rzeczami.
-Mówię wam, spalmy go i będzie po problemie.  
-Cicho, cicho. Pani Mardama idzie.
Starsza kobiet, która wcześniej prowadziła modły, podeszła do pala, do którego przywiązany był Shizuo. Z bliska dopiero można było zobaczyć, jak szkaradne oblicze miała. Pomarszczona, szara skóra, pokryta kilkoma brodawkami. Przymrużone oczy, popękane usta. Czarne włosy sterczały spod kapelusza na wszystkie strony świata. Była niska i miała zgarbioną postawę.
-Hmmm-zadumała się. Swoimi pomarszczonymi, długimi palcami odgarnęła kosmyk włosów Shizuo na bok, by zobaczyć jego nieprzytomne oblicze w pełnej okazałości.
-Ładny młodzieniec, ładny- powiedziała swoim ochrypłym głosem i zaczęła spokojnie go oglądać.
-Może i ładny, ale widział nasze spotkanie i- Oh! Przebudza się!-wykrzyknęła jakaś czarownica. Shizuo powoli otwierał oczy. Piekielnie bolała go głowa, a sznury i kajdany piły go w ciało. Jakby nie próbował nie mógł się uwolnić. Łańcuchy wzmocnione specjalnym zaklęciem skutecznie opierały się sile blondyna. Shizuo dał sobie spokój i postanowił rozeznać się w sytuacji. Było to o tyle ciężkie, że pierwszym co zobaczył były czarne jak noc, zmrużone oczy. Gwałtownie szarpnął się, jakby chciał uciec, ale łańcuch wpił mu się w żebra i nigdzie się już nie ruszył.
-Proszę, proszę jaki niespokojny- przemówiła Mardama.- Jak masz na imię, młodzieńcze?
-Nie twój interes, paskudna wiedźmo!-odpyskował Shizuo.- Powiedz raczej co w ty robicie! Te ziemie należą do króla, a wszystko co tutaj odprawiacie jest wbrew kościołowi!
Po tej wypowiedzi zebrani wokół pala wybuchli nieopanowanym śmiechem. Mardama szybko ich uciszyła skinieniem ręki i z pożałowaniem spojrzała na blondyna. Z jego oczu zionęła złość, błyszczały od całej wściekłości, jaką teraz w sobie dusił.
-Oj naiwny chłopcze. Szkoda cię, naprawdę. Taka piękna buźka, taki bystry umysł i młode ciało. Szkoda, naprawdę szkoda. Ale widziałeś za dużo, a ktoś tak wierny królowi doniósł by na nas. Więc co my, biedni czarownicy, mamy począć w tej sytuacji- smędziła kobieta. W jednej chwili jej pobłażliwy i rozżalony wzrok zmienił się w złowrogi. Klasnęła dwa razy w dłonie, a bransolety na jej rękach zabrzęczały i powiedziała:
-Przynieść drwa i siana. Spalimy tego podłego szpiega!
Ludzie odkrzyknęli jej i zaczęli znosić drewno. Układali je w małe stosiki naokoło Shizuo, a on z przerażeniem patrzył na to wszystko. Niechybnie przyjdzie mu tu zginąć. Nie może nawet kiwnąć palcem, a rozmowa wobec tej zwierzyny nic nie da. Pozostało mu jedynie modlić się o cud, pośród tego piekła. I cud rzeczywiście pojawił się....
-Ale moi drodzy, o co to całe zamieszanie.
...W postaci niewysokiego bruneta z diabelskim spojrzeniem. Shizuo nie mógł uwierzyć własnym oczom. Izaya Orihara zainteresował się jego losem.
-Szanowna Mardamo, dlaczego chcesz spalić tego człowieka?- zapytał Izaya, jakby w ogóle nie przyglądał się całemu zamieszaniu z oddali i jakby zupełnie nie wiedział, o co chodzi.
-Wtargnął na miejsce Sabatu, o szanowny czarowniku- pokłonił mu się jeden z ludzi, wyręczając swoją Panią z odpowiedzi. Shizuo zdziwił się, że Izaya może być aż tak szanowany. Według jego własnej opinii, on zasługiwał jedynie na wytarcie sobą podłogi. Chociaż i z tym blondyn by się zastanowił.
-Ah, rozumiem. Naruszył nasze prawo i powinien za to strawić go ogień najgłębszych piekieł. W takim razie pozwól, że się tym zajmę- zaoferował się brunet i jednym pstryknięciem rozniecił płomień na kilku drwach. Shizuo gwałtownie wciągnął powietrze.
„O nie, cholera, cholera! Ogień, ogień! A więc do tego doszło! Najprawdziwszy ogień!”
-Izaya, ty podły sukinsynu! – wykrzyczał w jego stronę Shizuo. Jeden z zebranych podszedł do niego i uderzył w twarz.
-Nie waż się mówić do niego takimi brudnymi słowami, psie!- skarcił go, oburzony zniewagą jego Pana. Izaya wśród czarowników był bardzo szanowaną osobistością, niemal na równi z Mardamą. Ogień stawał się coraz mocniejszy, Shizuo czuł gorąco na twarzy. Podczas, gdy zobaczył lot czarownic tylko lekko się zlękł, ale to teraz czuł największy strach w całym swoim życiu. Strach o życie. Śmierć na stosie to najbardziej haniebny, okrutny i bolesny sposób śmierci jaki Shizuo znał. Nigdy nie myślał nawet, że mógłby go doświadczyć. A tym czasem ogień rozniecał się, a jego największy wróg stał i oglądał to z tym przeklętym uśmiechem na ustach. Co za hańba, co za żałość i poniżenie. Żeby tak znakomity rycerz jak Shizuo Hejwajima został spalony na stosie przez bandę szaleńców!
Izaya chwilę przyglądał się płomieniom, które powoli zaczynały zbliżać się do ciała blondyna. Zmarszczył brwi, pomyślał chwilę i jednym pstryknięciem zgasił ogień. Shizuo zdziwiony nagłym chłodem, jaki dotarł do jego twarzy, otworzył oczy i z miły zaskoczeniem zobaczył, że ogień w cudowny sposób zniknął! Szeroko otwartymi oczami spojrzał na Izayę, który dalej przebiegle się uśmiechał.
-Dlaczegóż to zrobiłeś?!-oburzyła się Mardama. Tłum gapiów wstrzymał oddech, a Izaya jak stał nieporuszony całym zajściem, tak stał i teraz.
-Szanowna Pani Mardamo, pozwól mi coś powiedzieć- mówił uniżenie, choć Shizuo wyczuł w jego głosie sarkazm i wyższość. Jednak starsza kobieta zdawała się tego nie usłyszeć.
-Mówże szybko, coś tym razem umyślił.
-Dziękuję. A więc chciałbym przedstawić wam tego oto mężczyznę- wskazał dłonią na uwięzionego.- Otóż złapaliście najznamienitszego człowieka w całym naszym królestwie. Oto Shizuo Heiwajima, rycerz głównego oddziału  armii królewskiej. Nie sądzę, że ktoś mógłby o nim nie słyszeć- po tłumie zebranych rozległy się szepty. Izaya zrozumiał, że połknęli haczyk. Uśmiechnął się skrycie.- Nie uważacie, że zniknięcie kogoś tak ważnego i znanego nie będzie podejrzane? Że ludzie nie zaczną go szukać, że nie powiążą jego zniknięcia z naszym Sabatem? Na pewno tak będzie! Dlatego myślmy racjonalnie. Nie możemy go teraz spalić ani zatrzymać, choć nie ukrywam, byłoby to zabawne- zaśmiał się.
-Więc co proponujesz!?-krzyknął ktoś z tłumu. Przebiegły uśmiech Izayi nieco się powiększył. Brunet z całych sił starał się nie wybuchnąć śmiechem.
-Mój plan jest całkiem prosty i uważam, że mieszczanie nie powinni się w nim połapać. Zaczniemy od tego, że puścimy Shizuo wolno.
Na te słowa po tłumie rozbrzmiał okrzyk zdziwienia. Zaczęto wyklinać go jako zdrajcę, a niektórzy, mniej opanowani, chcieli również Izayę związać linami. Mardama stuknęła swoją laską o ziemię, a huk ten był tak głośny i potężny, że ziemia zadrżała, a lampiony powieszona nad straganikami zaczęły się bujać. Czarownicy ucichli, a ona skinieniem ręki kazała lekarzowi kontynuować.
-Puścimy go wolno, ale nałożę na niego zaklęcie milczenia. Więc możemy być spokojni, że nas nie wyda. Wrócę z nim do miasta. Jeżeli ktoś zapyta, dlaczego Shizuo nic nie może mówić, on pokaże lekarski wypis, w który zaświadczę, że podczas bitwy zdarł sobie gardło i przez najbliższy czas nic nie może mówić. Gdy minie kilka dni i ludzie z miasta na dobre zajmą się swoimi sprawami, ja wrócę tu z nim i wtedy dokonamy egzekucji- wyjaśnił swój plan Izaya i wyjął podręczną księgę zaklęć, by przypomnieć sobie formułkę Czaru Milczenia. Nie musiał czekać na opinię i werdykt. Wiedział, że jego reputacja, sława i zaufanie, jakim był darzony, wystarczą by mieć pewność, że wszyscy przyjmą opracowany przez niego plan. Istotnie, słuchacze poczęli potakiwać między sobą, wymieniać zdanie, bić brawo. Izaya był z siebie bardzo zadowolony.
-„Twoja pycha cię kiedyś zgubi”-pomyślał Shizuo, który miał ochotę wgnieść przemądrzałą głowę Izayi w piach. Był wkurzony, nic nie mógł zrobić, a jakiekolwiek słowa mogłyby zmienić ich decyzję o chwilowym puszczeniu go wolno. Wiedział, jak głupi plan to był. Gdy tylko dotrą do miasta, Shizuo wymusi na nim, żeby zdjął zaklęcie, a potem zabije osobiście, nie czekając na wyrok sądu. Tak, ta myśl dodała mu otuchy i w głębi duszy nawet cieszył się, że Izaya był wśród czarowników.
Mardama zastanawiała się chwile, w wielkim skupieniu rozpatrywała plan i to myślenie przyprawiło ją o straszny ból głowy, ale w końcu zrozumiała mniej więcej szczegóły i wyraziła zgodę na jego realizację. Izaya posłał jej wdzięczny uśmiech, otworzył książę na odpowiedniej stronie i czytając formułkę zaklęcia, otwartą dłoń skierował w stronę Shizuo, który lekko się przeląkł tego gestu. Zastanawiało go, czy to będzie bolało. Coś w rodzaju niebieskiej świetlistej mgiełki przeleciało od dłoni czarownika i owinęło szyję rycerza. Krążyło wokół niej przez moment, aż w końcu jak sztylet wbiło się w krtań. Shizuo syknął. Odczuł ból tego zaklęcia, ale nie było to takie zwykłe uczucie. Poczuł, jakby tysiące małych ostrych igieł zostało wbite w jego szyję. Jedna po drugiej. Wykręcał głowę na wszystkie strony chcąc pozbyć się tego przeklętego kłucia, które wraz z niebieskim światłem zniknęło. Izaya dumny z siebie, zamknął książkę i schował do kieszeni długiego płaszcza.
-Rozwiążcie go. Nie będzie miał siły, żeby cokolwiek wam zrobić- rozkazał Izaya. Dwóch ludzi podeszło niepewnie do blondyna i machnięciem dłonią rozwiązali liny i rozkuli łańcuchy. Shizuo myślał, że Izaya po prostu nie docenia jego możliwości, chciał wstać i przywalić czarownikowi. Jednak po dwóch krokach o mało nie padł jak długi na ziemię. Zaklęcie tak jakby wyssało z niego siłę. A miało tylko zabrać mu głos. Pieprzona czarna magia.
-Nie lekceważ moich czarów, Shizu-chan, bo możesz przez to kiedyś źle skończyć- pogroził mu palcem Izaya, a Shizuo spojrzał na niego wzrokiem, który mógłby zabić.
-Przyprowadź go zatem za trzy dni. Wyruszcie, gdy tylko słońce zajdzie. A teraz wracaj do miasta i zabierz stąd rycerza- rozkazała Mardama. Czarownik pokłonił jej się w pas i ruszył w kierunku lasu. Shizuo ruszył za brunetem, złowrogo mierząc zebranych ludzi. Szedł ostrożnie, żeby nie poślizgnąć się na jakimś kamieniu i nie zlecieć w dół stromizny. Uderzenie twarzą w drzewo nie było zbyt optymistyczną opcją. Obserwował światło lampionu czarownika. Izaya na pewno znał całą tą drogę na pamięć. Gdy po jakimś czasie, który Shizuo wydał się krótszy niż ten w jakim doszedł na szczyt, Izaya zaczął rozmowę:
-No, Shizu-chan, udało ci się mnie nakryć- powiedział z udawaną szkodą w głosie, jakby bawił się z blondynem w chowanego.- Wiesz, zaskoczyłeś mnie. Naprawdę, nie spodziewałem się, że wyśledzisz mnie aż na sabat. Znaczy jakoś w połowie drogi zrozumiałam, że ktoś  za mną idzie, ale byłem pewien, że zgubi się  w lesie. A tu taka niespodzianka! Jednak cię nie doceniłem, Shizu-chan. Ciągle nie wiem o tobie tyyyylu rzeczy- czarownik prowadził jednostronną rozmowę, której Shizuo słuchał mimo woli. Chciał go uderzyć, ale ledwo szedł. Chciał kazać mu się zamknąć, ale nie miał takiej możliwości. Czuł, jak cała złość i frustracja zbierają się w jego ciele i wiedział, że jak tylko odzyska pełnię sił, to lepiej dla innych ludzi, żeby się do niego nie zbliżali. Starał się ignorować irytujący głos towarzysza drogi i postanowił podziwiać okolicę wokół. Nie, żeby pola i pagórki były najbardziej interesującą rzeczą na świecie, ale wszystko było lepsze od monologu tego parszywego czarownika. Szli i szli, Izaya gadał jak nakręcony, a Shizuo zastanawiał się jak będzie funkcjonował przez te trzy dni. Generalnie w ogóle nie miał zamiaru dać się spalić, ale pierwsze trzy dni musiał wytrzymać. Uświadomił sobie też, że teraz czarownice to już nie sprawa Kościoła, a sprawa osobista. Upokorzyli go w niewybaczalny sposób i Shizuo zrobi wszystko, by odzyskać swój podeptany honor.
-Shizu-chan!- wydarł się Izaya.- Posłuchasz mnie wreszcie, czy bardzo ci zależy na tym, żeby robić za podpałkę?- blondyn wyrwał się z zamyślenia i zwrócił głowę w jego stronę.
-No dziękuję- powiedział z wyrzutem.- Ale do rzeczy. Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nie zabrałem cię stamtąd z takich błahych powodów, jakie wcisnąłem im na górze?
Shizuo spojrzał na niego pytająco, nie bardzo rozumiejąc, co brunet ma na myśli. Izaya pokręcił głową z pożałowaniem.
-Naprawdę sądzisz, że powiązaliby twoje zniknięcie z czymś takim jak sabat? Prędzej posłaliby listy gończe za twoim porywaczem lub zabójcą, lub Bóg wie co jeszcze. Czarownice to byłoby ostatnie skojarzenie, jakie przyszłoby im do głowy. Poza tym, w tym mieście nikt nawet nie odważyłby się wejść do Nocnego Lasu, nie mówiąc już o posądzaniu o zabójstwo grupy osób władających czarną magią- wytłumaczył czarownik, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. I rzeczywiście, po tych wyjaśnieniach, wszystko złożyło się w jaką taką całość.
-„Czyli Izaya ma w tym jakiś swój cel. Chrzaniony egoista, zawsze ma wzgląd tylko na siebie.”-pomyślał Shizuo. I w rzeczy samej miał rację.
-Pewnie zastanawiasz się teraz, czy mam w tym jakiś swój cel. Odpowiedź też już pewnie znasz. Nie zdradzę ci wszystkiego, bo straciłbym całą zabawę, ale wyjawić ci mogę, iż nie chcę twojej śmierci.
Na te słowa Shizuo aż przystanął z wrażenia. On z radością patrzyłby na śmierć swojego wroga, a Izaya popuszcza taką okazję? Dlaczego? Gdzie to ma sens? No tak, trzeba pamiętać o tym, że czyny Izayi mało kiedy mają jakąś logiczną całość. „I niby jak chcesz to zrobić!? Nie pójdziemy na górę? Pewnie by cię dopadli, a ty nie jesteś aż tak głupi. Więc co?! O co ci chodzi?!”
-Wiesz, mam pewien plan, o którym opowiem ci dzisiaj, jak tylko się wyśpię. Przyjdź do mnie o trzynastej. Tylko nikomu nie mów o tym, co widziałeś w nocy ani o tym, kim jestem. Musi ci być wiadome, że nawet, jeżeli mnie zabijesz, to Mardama i tak cię dorwie. I nie tylko ty możesz się na tym sparzyć-przestrzegł go Izaya. Blondyn mimo wszystko rozumiał sytuację i faktycznie nie chciał, żeby ktoś inny na tym ucierpiał. Chyba, że byłby to Izaya. Wtedy nie miał nic przeciwko.
Doszli wreszcie do miasta, przeszli przez bramę, po cichu omijając śpiących strażników, i rozeszli się do swoich domów. Shizuo ciężko padł na swoje łóżko i momentalnie zasnął. To wszystko okrutnie go zmęczyło. 

Po pokoju rozległo się pukanie. Izaya zaprosił gościa do środka. Szybko uprzątnął papiery z biurka na kupkę i położył z boku. Do pokoju wszedł Shizuo. Twarz miał zmęczoną i widać było, że chętnie by jeszcze pospał. Od niechcenia rozglądnął się po pokoju. Biurko, przy którym siedział Izaya stało koło okna. Na ścianach gwoźdźmi przybite były duże skrypty z przekrojem ludzkiego ciała i szkieletu, inne przedstawiały jakieś opisane obok obrazków zioła. Półki stały zapchane książkami, a te, które się już nie zmieściły, leżały na stosikach pod ścianą. W szafkach z oszklonymi drzwiami stały różnej wielkości fioki i buteleczki, małe pudełka i lniane woreczki. Ciekawsze jednak od nich były szafki z drewnianymi drzwiczkami zamkniętymi na kłódki. Ciekawe, co kryło się w środku. Po chwili zastanowienia Shizuo stwierdził, że jednak wolał nie wiedzieć. Usiadł na krześle przy biurku, oparł łokieć o blat, na dłoni położył głowę i spojrzał na Izayę, oczekując obiecanych wyjaśnień. Czarownik spojrzał jakby zaskoczony na blondyna, ale zaraz teatralnie pacnął się otwartą dłonią w czoło, jakby  właśnie sobie przypomniał, że Shizuo nie może mówić. Uśmiechnął się wrednie i zaczął opowiadać:
-Tak więc, mój niemy kolego, opracowałem pewien plan, który być może cię zadowoli, ale być może też rozzłości. Dlaczego? Ponieważ TY- wskazał palcem na rycerza- będziesz musiał ZAUFAĆ MNIE-tu wskazał na siebie. Shizuo zmarszczył brwi, chciał wstać i walnąć Izayę w tę przemądrzałą gębę, ale w miarę jak brunet opowiadał dalej, złość Shizuo powoli gasła i nawet zakwitła w nim mała nadzieja, że to może wypalić.

Był późny ranek, gdy wyruszyli. Izaya w przychodni zostawił informację, że wyrusza do chorego za miasto i nie wróci do wieczora. Shizuo w zameldował w oddziale, że dzisiaj nie będzie go na ćwiczeniach, ponieważ rusza z lekarzem jako ochrona. Znajomi z oddziału zdziwili się mocno, gdyż w mieście nie było nikogo, kto nie wiedziałby jak bardzo ci dwaj się nienawidzą, ale jakoś żaden nie zapytał czy nie zabronił mu. Taki to był dla nich szok. A jeszcze większym szokiem był fakt, że Shizuo po trzech dniach rzekomej kuracji dalej nie umiał nic powiedzieć. Nikt jednak nie kwestionował metod leczenia Izayi i Shinry. Renoma tej dwójki była nie do podważenia.

-No pięknie, pięknie, Izaya. A więc wywiązałeś się z zadania- pochwaliła go Mardama, oglądając świeżo zbudowany stos, do którego przykuty był Shizuo. Podobała jej się wyniosłość stosu, gdyż pal stał jakby na podwyższeniu. Była pewna, że dzięki takiej ofierze przypodobają się bogom na długi czas.- Powiedz mi tylko, dlatego ten młodzieniec jest nieprzytomny?- zapytała podejrzliwie. Izaya poczuł się, jakby złapano go na przestępstwie. Nie sądził, że ktoś zwróci na ten szczegół uwagę. Znaczy, jasne to nie to samo, jeżeli ofiara nie ginie w agonii i krzyku rozpaczy, ale ciało to ciało.
-Miałem z nim mały problem, gdy przyszło co do czego zaczął się wyrywać i próbował uciekać, i jedynym co mi przyszło do głowy było unieruchomienie go. W panice, że ucieczka może mu się udać, zapomniałem o moich mocach i chwyciwszy jeden z mniejszych kijów, zdzieliłem go w głowę, a ten stracił przytomność.
-I do tej pory tak trwa? Troszkę przydługo…
-Jak widać mam w sobie większą siłę niżby się mogło zdawać. W każdym razie, jestem pewien, że żar płomieni pobudzi go do krzyków, by potem uciszyć na wieki- zapewnił Izaya, chcąc zapobiec dalszym spekulacjom. Mardama swoje lata miała. Może dwieście, a może dwieście- pięćdziesiąt, nikt już tego nie liczył, i przez ten wiek stała się bardzo podejrzliwa i zrzędliwa. Ciężko było uciszyć ją, gdy już zaczęła, ale Izaya miał dzisiaj szczęście. Mardama nie zastanawiała się więcej i poszła usiąść do stołu biesiadnego, gdzie wszyscy czekali na rozpoczęcie przedstawiania. Izaya odetchnął i zaczął obmyślać plan od nowa. Musiał z powrotem obudzić Shizuo, co wcale nie było taką łatwą sztuką, gdyż mieszanka, jaką blondyn dostał przed całym zdarzeniem, była trudna do kontrolowania  przez magię. Nawet przez tą, którą władał czarownik.
Gdy tylko księżyc oświetlił okolicę, podpalono stos.  Ogień powoli zajmował kolejne drwa i rozprzestrzeniał się coraz wyżej i wyżej aż płomyki zaczęły muskać ubranie blondyna, który, nieświadom całej sytuacji, spał dalej. Może i lepiej dla niego, że spłonie po cichu, ale dla wiedźm i czarowników będzie to równoznaczne ze spartaczeniem rytuału składania ofiary. Izaya musiał szybko wymyślić coś by wybudzić blondyna, a zarazem sprawić, by przeżył ten bestialski obrządek. Gdy płomienie zaczęły w pełni pożerać blondyna, Izaya najdyskretniej jak potrafił rzucił na Shizuo zaklęcie chwilowego pobudzenia. Wiązało się to z pewnym ryzykiem, że Shizuo jakoś ucierpi przez to, ale czarownika mało obchodziły małe rany, jakich rycerz dozna. W momencie, gdy Izaya skończył szeptać formułkę, Shizuo nagle zbudził się, biorąc głęboki oddech, jakby wynurzył się z głębokiej wody. Sekundy zajęło mu zrozumienie sytuacji w jakiej się znalazł. Zaczął się szarpać, krzyczeć i wyć, płomienie były bezlitosne, parząc i osmalając jego skórę. Wiedział, że nie tak to miało wyglądać. Izaya przecież obiecywał co innego. Wiedział, po prostu wiedział, że tej przeklętej pchle nie można ufać i że zrobił największy błąd w swoim życiu. Zrozumiał, że Izaya zaciągnął go tu specjalnie, omamił go obietnicami planu idealnego, a Shizuo desperacko dał się temu zwieść. Jakoś wierzył, że to wypali. I rzeczywiście, wypaliło. Szkoda, że skórę na jego ciele. Nie rozumiał jak mógł zaufać temu człowiekowi w tak ważnej sprawie, jaką było jego życie. Chciał go zobaczyć. Chciał się upewnić, czy to Izayi plan, czy jakiś błąd sprowadziły go do tej okropnej sytuacji. Niestety przez wszechobecne płomienie i dym, Shizuo nic nie mógł zobaczyć. Ból był okropny. Parzył, kuł, piekł. Pożerał go całego, paraliżował ciało, wyciskał łzy i pot. Shizuo miał dość. W tym momencie wolał umrzeć już teraz niż czekać aż ta przeklęta agonia sama dopali się do końca. Krzyczał, miał dość. To było piekło.
Zbiorowisko było jak najbardziej pod wrażeniem. Bawił ich fakt, że Shizuo ocknął się w tym momencie, nieświadom zupełnie tego, co się z nim dzieje. Jego nieludzkie krzyki niosły się po górze, ginąc w gęstym lesie. Izaya należał do tego bestialskiego społeczeństwa, to fakt niezaprzeczalny, jednakże, nigdy nie był zwolennikiem palenia ludzi żywcem. Gdy tylko wychodził taki temat on usuwał się z rozmowy, nie chcąc o niczym decydować. Nawet ktoś taki jak on nie uważał, by ktokolwiek mógł na taki los sobie zasłużyć. I mimo tego, że krzyki Shizuo raniły jego uszy, a widok tego okrucieństwa był dla niego nie do zniesienia, poczekał jeszcze chwilę i zamknął zaklęcie równie dyskretnie, jak je otworzył. Krzyki ustały, Shizuo przestał się ruszać, a ogień z sekundy na sekundę pochłaniał ciało najznamienitszego rycerza epoki. Z czasem ciało było coraz mniej widoczne, zanikało w gęstych płomieniach. Gdy ogień powoli zaczął dogasać, czarownice i czarownicy zaczęli rozchodzić się w swoje strony. Ludzie zadowoleni z widowiska i szczęśliwi, że będą traktowani łaskawie przez swoich bogów, odchodzili spokojnie, bez podejrzeń. I tylko Izaya czekał do samego końca. Siedział na drewnianej ławie i patrzył się w ogień, rozmyślając na różne tematy. Nie był senny. Podparł łokcie na kolanach, a na dłoniach brodę i siedział, i czekał. Mardama pochwaliła go za doprowadzenie szpiega i po raz kolejny pochlebiała mu i przypominała, że godzien jest swojego stanowiska. Izaya pokornie dziękował i uśmiechał się nieco wymuszenie. Był z siebie dumny. Z siebie i swojego planu idealnego. Dziwiło go, że ci wszyscy ludzie zebrani tutaj nie wykryli żadnego szwindla, a trzeba wiedzieć, że czarownicy wcale tacy głupi nie byli. W większości to bardzo wykształceni i inteligentni przedstawiciele rodzaju ludzkiego. Tylko niekiedy mniej ludzcy i zbyt pochłonięci magią, by móc pewne rzeczy dostrzec. Całe szczęście, że Izaya nie miał takiego problemu i jak zawsze absolutnie wszystko kontrolował. Upewniwszy się, że wszyscy opuścili miejsce spotkania, podszedł do dogasającego stosu. Przekopawszy kijem popiół i drewienka dostał się do skrzyni. Drewniana skrzynia, która od początku stała pod całym stosem, o dziwo, była w stanie nienaruszonym.  Ze skrzyni wyciągnął ciągle nieprzytomnego, acz lekko poparzonego Shizuo Heiwajimę. Przysporzyło mu to trochę wysiłku, wszak rycerz do lekkich osób nie należał, a na pewno cięższy był od drobnego czarownika. Brunet odciągnął go do ogniska i położył na ziemi, po czym położył się obok niego. I znów musiał poczekać. Zamknął oczy i przysnął na chwilę. Gdy się obudził było jaśniej niż wtedy, gdy się kładł. Niewielkie światło, a właściwie zorza słoneczna, wskazywałaby na wczesne godziny poranne. Bardzo wczesne.  Spostrzegł również, że Shizuo nie leży obok niego, a stoi obok beczki z wodą i obmywa rany.
- Witam z powrotem wśród żywych, Shizu-chan- wykrzyknął, idąc w kierunku blondyna. Shizuo, gdy tylko usłyszał to znienawidzone przezwisko, odwrócił się, podbiegł do Izayi i przyłożył mu pięścią w twarz. Brunet, który nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, upadł na ziemię i tak został, kuląc się z bólu.
-Plan był inny!!- wydarł się na niego i podniósł z ziemi za poły płaszcza.
-Spokojnie, Shizu-chan. Wystąpiły pewne niespodziewane okoliczności i musiałem cię obudzić- wytłumaczył Izaya, któremu policzek powoli zaczynał puchnąć.
-Niespodziewane okoliczności powiadasz…?- powtórzył Shizuo i puścił ubranie czarownika.- Co takiego stało się, że połowa mojego ciała jest poparzona!? Nie tak się umawialiśmy i jeżeli tak ma wyglądać ZAUFANIE w kwestii ŻYCIA według CIEBIE to pozwól, że cię zatłukę na miejscu!
-Po co te nerwy-pokręcił głową Izaya i otrzepał się z ziemi.-Musiałem zrobić coś, żeby nie zdradzić naszego przekrętu.
-I dlatego mnie podpaliłeś żywym ogniem? Świetnie, naprawdę, chyba zacznę bić pokłony twojej wspaniałomyślności- ironizował i ruszył w stronę leśnej ścieżki.
-Ale uratowało ci to życie, mam rację? Więc czy nie należy mi się aby coś więcej niż sarkazm?
Shizuo zamyślił się chwilę. Całe ciało go boli, czuł się oszukany przez Izaye. Ta noc była najgorszym co go w życiu spotkało. Ale przynajmniej już mógł mówić i co najważniejsze żył.
-Mogę już mówić- stwierdził rzecz oczywistą.
-Nawet moje czary nie trwają w nieskończoność, Shizu-chan- westchnął Izaya.
-Dziękuję za pomoc- burknął Shizuo, któremu takie słowa łatwo nie przyszły. Ruszyli przez las, wolnym krokiem, ponieważ rycerz nieco kulał, a Izaya po drodze opowiadał co zmusiło go do takich, a nie innych środków ukrycia szwindla.

No właśnie. Cały przekręt, jaki młody czarownik opracował był dosyć ciekawym przedsięwzięciem. Spalić kogoś żywcem tak, by go nie poranić a w dodatku, gdy płomienie opadną wydostać go całego i zdrowego? Brzmi jak bajka, którą można opowiadać dzieciom na dobranoc. Jak to się stało? Shizuo przeżył, a Izaya utrzymał szacunek wśród czarowników. By się tego dowiedzieć musimy cofnąć wydarzenia do momentu podróży.

Gdy doszli na górę było koło południa. Shizuo wydawało się, że w noc sabatu droga była dłuższa, ale może tylko mu się zadawało. Na szczycie nikogo nie było, Izaya upewnił się, że będą tu tylko oni. Żeby wszystko się udało musiał poczynić odpowiednie przygotowania i nikt z zebranych nie mógł o tym wiedzieć. Z  pomocą Shizuo przygotowali stos. Pod drewno i siano włożyli skrzynię. Drewniany  nieduży obiekt miał posłużyć blondynowi jako schronienie. Zabezpieczony specjalnym zaklęciem nie mógł się spalić. Cały trik polegał jednak na miksturze. Kiedyś Izaya odkrył, że specjalna mieszanka niemal całkowicie zatrzymuje bicie serca. Tętno wtedy jest tak niskie, że ma się wrażenie iż dana osoba nie żyje. Gdy zbliżał się wieczór i godzina spotkania, a Shizuo był już odpowiednio przywiązany do pala ( w taki sposób, aby w odpowiednim momencie „wpadł” do skrzyni) Izaya podał mu miksturę. Ten oczywiście niezbyt było do dziwnej cieczy przekonany, ale odpowiednie argumenty Izayi jakoś go przekonały. Pod wpływem eliksiru i zaklęcia, które chroniło go przed ogniem, klęczał przywiązany do pala. Dalsza część historii jest już znana. Izaya musiał „wyłączyć” wszystkie magiczne siły oddziaływujące na Shizuo, by plan się nie wydał i poza tym małym incydentem wszystko potoczyło się idealnie.

Słońce było już na niebie, gdy ujrzeli pierwsze domy i mury miasta. Cała historia była już znana obu stronom i szli sobie spokojnie marząc jedynie o miękkim posłaniu, na którym prześpią połowę tego dnia. I gdy byli już niedaleko, Shizuo naszła pewna myśl.
-Pamiętasz jak mówiłeś, że nie chcesz, żebym zginął?-zapytał, patrząc przed siebie.
-Tak.
-Co miałeś na myśli mówiąc, że masz interes w ratowaniu mi życia?
Izaya zaśmiał się cicho i zaraz odpowiedział.
- Czyż rycerzy nie obowiązuje pewien kodeks?
-Obowiązuje, ale co to ma teraz do rzeczy?- odpowiedział pytaniem zdziwiony blondyn.
-A no to, że pewna część tego kodeksu opowiada o wdzięczności. Uratowałem ci życie, prawda? W takim razie powinieneś mi się odwdzięczyć- tłumaczył spokojnie i z uśmiechem zwycięstwa na ustach. Shizuo zrozumiał o co brunetowi chodziło. Zazgrzytał zębami z niezadowolenia. Wiedział, że Izaya NIC nie zrobi bezinteresownie. A już na pewno nie dla niego. Tak samo Izaya doskonale wiedział, że Shizuo zbyt mocno ceni sobie swój honor i dumę, by wydać kogoś, kto uratował jego życie.
-Niech ci będzie. Nikomu nie powiem o twoich magicznych praktykach. Ale spróbuj mi tylko podpaść!- zagroził, choć był świadom, że Izaya tak łatwo się nie potknie i nie zepsuje tego wszystkiego, na co sobie zapracował.
Czarownik dumny z obrotu sprawy, uśmiechnął się i jeszcze pewniej ruszył do przodu.
-A tak w ogóle to jak ja mam usprawiedliwić te wszystkie oparzenia na moim ciele? Przecież rzekomo odwiedzaliśmy tylko chorego z poza miasta.

-Hmm… powiedz, że podczas nocnego postoju potknąłeś się i wpadłeś do ogniska-  zachichotał i przyspieszył kroku. Wyczuł idealnie ten moment, bo Shizuo nieco się wkurzył i popędził za nim, a głośno wykrzyczane „IZAYA!” z pewnością obudziło w mieście wszystkich tych, którzy jeszcze nie wstali.