piątek, 2 sierpnia 2013

Słuchaj tylko mnie [Shizaya]- Chapter 8

O tej dzikiej godzinie wstawiam rozdział, nie wierzę ;-; Środek wakacji yey, jak dla mnie bardzo spoko lecę ;3 Wyjeżdżam w sobotę, więc nie spodziewajcie się żadnych notek przez te 10 dni najbliższych ^^'' Co do samego opowiadania, uhu wchodzimy na wyższy poziom zeschizowania xD I tak orientacyjnie: wymieniona poniżej miejscowość Antama jest wymyślona na rzecz opowiadania. Wgl jakoś ckliwie się zrobiło xD To tyle, zapraszam ;3 




Staliśmy przez  chwilę w ciszy. Kompletna cisza, która po chwili stała się niezwykle przytłaczająca. To były słowa, których nie dało się już cofnąć. To były słowa, nad którymi nie panowałem. Coś jak instynkt. Cholera, a to Shizuo miał być tym co zachowuje się jak dzikie zwierzę. Czekałem aż coś zrobi. Ruszy się, powie, westchnie, cokolwiek. Coraz mocniej zaciskałem ręce na jego koszulce. W końcu doczekałem się. Shizuo nie odwracając się do mnie, nic nie mówiąc zszedł ze schodów. Materiał jego koszulki wymknął mi się z rąk, które bezradnie trwały w powietrzu. Spodziewałem się tego, ale mimo wszystko czuję się… zawiedziony? Liczyłem, że ze mną zostanie.
Jesteś idiotą, Izaya.
Powłóczając ręką po ścianie, wróciłem przed drzwi pokoju. Światło księżyca delikatnie wpadało przez okno, oświetlając na razie tylko parapet. Zjechałem w dół po framudze drzwi. Mimo wszystko nie chcę tam wchodzić. Nawet jeżeli to były halucynacje, nawet jeżeli oni nie istnieją, nawet jeżeli to zdarzyło się tylko w mojej głowie. Nie chce.
Czy to szaleństwo się kiedyś skończy?
Spojrzałem kątem oka na pokój, w umyśle dalej odtwarzały się urywki  sprzed kilku godzin. Ból w jego oczach, strach, łzy i krew. Być może dramatyzuję, tyle razy widziałem jak ludzie umierają, dostają kulką w łeb czy też rzucają się z dachu na chodnik. Ale teraz było inaczej. Wtedy nad tym panowałem, wtedy to ja wszystko kontrolowałem, początkowałem i kończyłem. A teraz? To ja byłem ofiarą. Ofiarą samego siebie.
-Blokujesz przejście, pchło
Spojrzałem w górę. Nade mną stał Shizuo z poduszką i kocem w ręce. Niemożliwe.
-Shizu-chan… - wyszeptałem.
-Wstań z tej podłogi albo się jeszcze rozmyślę- zagroził. Shizu-chan… ile jeszcze razy mnie zaskoczysz?
Wstałem z ziemi, uśmiechając się ledwo widocznie. Stanąłem tak, żeby mógł wejść przodem. On na moją uprzejmość nie zwrócił najmniejszej uwagi i siłą władował mnie do sypialni jako pierwszego. Ale przynajmniej ze mną zostanie. Obok mojej poduszki rzucił swoją, koc także. Powiedział, że tylko się wykąpie i wróci. W odpowiedzi pokiwałem głową. Wrócił po jakimś czasie. Pewnie trwało to tylko chwilę, ale dla mnie wieczność. Naprawdę chciałem iść już spać, ale okropnie się czułem samemu w tym pokoju. Pogasił światła, zamknął drzwi, położył się obok, plecami do mnie. Czas spać.
Jest środek nocy, ciągle nie śpię. Jestem tak cholernie zmęczony, ale oka mnie mogę zmrużyć. Budzik elektroniczny pokazał właśnie 01:07. W mojej głowie jest zbyt wiele myśli, które nie pozwalają mi zasnąć. Dodatkowo obecność drugiego ciała obok jest dosyć dziwna. Tyle lat spałem sam, że zdążyłem się do tego przyzwyczaić. A teraz świadomość, że to Shizu-chan leży obok w moim łóżku, z mojej własnej zresztą prośby, jest dla mnie nie do zniesienia. Ale jak zaraz nie zasnę to mnie jasny szlag trafi. Obróciłem się na plecy i zacząłem wgapiać się w sufit. Podobno to pomaga. Tak na dobrą sprawę to słyszałem, że psychotropy  mogą mieć niekiedy działanie nasenne. Szkoda, że moje działają wręcz przeciwnie.
-Shizu-chan… -cisza.
-Shizu-chan…-powiedziałem nieco głośniej. Dalej cisza.
-Ne, Shizuś…-szturchnąłem go lekko. Mruknął coś i przewrócił się w moją stronę, ale dalej spał. Podparłem się na łokciu i spojrzałem na niego. Taki niewinny, taki spokojny. Nigdy byś nie powiedział, że drzemie w nim nadludzka siła niosąca ze sobą tylko destrukcję.
-Shizuuu-chaan- marudziłem. Teraz to masz twardy sen, co? Powoli otworzył zaspane oczy.
-Co chcesz- wymamrotał na wpół żywy.
-Śpisz?- po chwili ciszy, sugerującej ciche wkurzenie, odpowiedział:
-Teraz już nie.
-To wspaniale, bo ja też nie. A skoro też nie śpisz, to mogę cię o coś zapytać?- zagadnąłem.
-Byle szybko- odpowiedział, ziewając. Podniosłem się do pozycji siedzącej. Shizuś leżał na plecach z rękami pod głową.
-Czemu to wszystko robisz?-zapytałem, spoglądając na niego. Odmruknął coś, najwyraźniej nie rozumiejąc pytania. No tak, on i tak ma problemy z myśleniem, a co dopiero w środku nocy. Ale spokojnie, nie będę wymagał wyczerpujących odpowiedzi. - Czemu się mną opiekujesz? Co dalej trzyma cię przy wrogu-schizofreniku? Dlaczego teraz tutaj ze mną leżysz? Dlaczego…
Shizuo otworzył oczy i zajął się oglądaniem sufitu.
-Nie wiem. Może trochę z ciekawości? Poza tym Saruhiko mnie o to prosił. I widząc co jesteś w stanie zrobić, po części cieszę się, że to ja ciebie pilnuje. Jak staniesz się naprawdę niebezpieczny, bez problemu cię zatłukę-wyjaśnił.
-Z ciekawości? Takie fajne jest cierpienie innych, nie? Nie sądziłem, że jesteś sadystą, Shizu-chan-jak zawsze wszystko rozumowałem po swojemu. Ale miałem w tym metodę. Tak ciekawiej powiedzieć niż po prostu zapytać.
-Bo nie jestem! Miałem na myśli, że byłem ciekawy co ci odwala. Wiesz, te wszystkie urywki chwil, kiedy cię widziałem na skrajach emocjonalnych. Raz mnie pocałowałeś, raz znowu uciekałeś przed niczym ze łzami w oczach, innym razem prawie rozjechał cię tir. Nie wiedziałem, co ci odwaliło. A jak się potem okazało, że jesteś psychiczny, to mimo wszystko się zdziwiłem.
Hmm późna godzina wydobywa z ludzi szczerość, muszę zapamiętać. Shizuo jest tak zmęczony, że powie wszystko byle tylko iść z powrotem spać.
-Myślę, że nikt inny nie byłby w stanie cię pilnować.
-Ale to dalej nie to co chciałem usłyszeć- przerwałem mu.
-A co chciałeś…
-Mówisz strasznie ogólnie. Konkrety, Shizu-chan, konkrety. Powiedz co ciebie tu trzyma.
Zastanowił się chwilę, podniósł się, usiadł po turecku, podrapał się po szyi. Chyba ciężko idzie mu ten proces myślenia.
-W sumie dobre pytanie- teraz to mnie zabił. – Wiesz, równie dobrze mógłbym być teraz w domu i smacznie spać, a nie być przesłuchiwanym przez jakąś natrętną pchłę. Ale coś mnie tu trzyma, myślę, że ciężko by mi było teraz zostawić cię tak po prostu.- spojrzał na mnie tym swoim spokojnym, zaspanym wzrokiem, ale po mojej minie poznał, że musi się sprecyzować.
-Mówiłem ci przecież. Widziałem cię w tylu sytuacjach, w których nie powinieneś się w ogóle znaleźć. Ani ja nie powinienem się znaleźć. To tak jakbyś…nie wiem… jakbyś zaczął czytać książkę i odłożył, nie poznając jej zakończenia. A ja nie należę do osób, które zostawiają rzeczy niedokończonymi.
-A więc to dlatego tak wiernie próbujesz mnie zabić, ne?
-Mniej więcej. Coś jeszcze ode mnie chcesz czy mogę już wracać spać.
-Możesz- zgodziłem się, sam czując, że zaraz zasnę. Ułożyłem się wygodniej i zamknąłem oczy. Shizuo zrobił to samo. Po chwili jeszcze zapytał:
-Długo jeszcze będziesz się opierał terapii?
-Sam powinieneś znać odpowiedź na to pytanie, Shizu-chan.
-Uparta pchła.
-Dobranoc- odpowiedziałem z uśmieszkiem na twarzy. 

Bip-bip-bip… Mój budzik dzwonił, wyrywając mnie ze snu. Dawno nie spałem tak dobrze, bez koszmarów, budzenia się w nocy czy innych dziwnych rzeczy. No może oprócz jednej. Podniosłem się do siadu i spojrzałem na łóżko. Rozkopana pościel, łóżko puste. Czyli Shizuo już poszedł do pracy.
-Długo jeszcze zamierzasz spać? Robota czeka- usłyszałem za sobą. Obróciłem głowę i napotkałem jak zawsze bardzo radosną Namie. Stała nade mną z kupą papierów na rękach.
-O ile mi się wydaje, papierkowa robota należy do TWOICH obowiązków-  wstałem i wyszedłem z pokoju, kierując się do łazienki. Naburmuszona brunetka podążyła za mną.- A właśnie, jak tam braciszek?- zapytałem. Brała wolne ze względu na miłość swojego życia. Biedny chłopiec się rozchorował i siostrzyczka już leciała robić mu zimne okłady. Komiczne. Fuknęła oburzona i odeszła w stronę biurka.
-Ma się dobrze, jeżeli bardzo cię to obchodzi.
-W ogóle- rzuciłem i zamknąłem się w łazience.
Minęło kilka dni o czasu, gdy zaczęliśmy z Shizuo spać w jednym łóżku. Myślałem, że po jednej nocy mi przejdzie ten absurdalny strach, ale niestety się bardzo pomyliłem. Mimo wszystko z Shizuo jest jakoś… bezpieczniej. Biorę też regularnie leki. Ciężko przyznać, ale mogłem zacząć robić to wcześniej. Omamy ustąpiły w dużej mierze, mogę normalnie funkcjonować i pracować. Uczucie bycia obserwowanym na ulicy nie zniknęło, nie wiem czy się nawet nie nasiliło, ale z dwojga złego lepsze to. Czasem przychodzi Saruhiko sprawdzić czy leki działają, czy daję radę. Nawet sili się na sesje rozmów ze mną, ale dobrze wie, że więcej niż wtedy ze mnie nie wyciągnie. Może i jestem zdesperowany, ale nie na tyle aby mu się zwierzać. Jedyne co mi zawadza do niemal normalnej postawy życiowej to bezsenność. Znaczy niby dobrze śpię i w ogóle, ale zanim zasnę mija pół nocy. I jeszcze. Shizuo. Już wcześniej był za blisko mnie, ale teraz. Czasem czuję jak w nocy mnie obejmuje. Nie wiem czy robi to świadomie czy nie, ale zazwyczaj szybko zrzucam z siebie jego rękę. To jest chore, nie możemy być tak blisko. Już dzielenie jednego łóżka to przegięcie, ale nie będę się tulić podczas snu. Chociaż ciepło jego ciała jest naprawdę pomocne przy zasypianiu. Ale nie. Nie możemy.
Nie mogę czy nie chcę.
Odkąd Namie wróciła do pracy w mieszkaniu zrobił się straszny tłok. Trzy osoby. Oczywiście, że nie powiedziałem jej czemu Shizu-chan tu mieszka ani tym bardziej że jestem chory. Nie należy do osób, które muszą o tym wiedzieć. Poza tym było względnie normalnie, dostałem kilka informacji o sławnych Sygnalizatorach, które zawładnęły też pracownikami biurowymi, zwłaszcza tymi ciężko pracującymi. Mogłem nawet powiedzieć, że było dobrze.
-Jak długo będziesz ciągnął na tych tabletach?- zapytał pewnego dnia Shizu-chan.
-Czemu pytasz?-odpowiedziałem pytaniem na pytanie. Kończyłem jeść obiad. Czasem się zdarza, że jemy razem. I to Shizuo zawsze zjada pierwszy.
-Nie zachowujesz się normalnie. Powinieneś to odstawić i przejść na jakąś normalną terapię- stwierdził.
-Jak… Przecież jest dobrze. Nie mam przewidzeń, mogę normalnie funkcjonować. Czuję się o wiele lepiej niżeli przedtem.
-No i w tym rzecz. Jesteś strasznie witalny, jakbyś brał amfetaminę czy coś. Przyznaj się, że nie śpisz w nocy- mówił dalej. Skąd takie pomysły, Shizu-chan. Właśnie tak powinno być. Nie mam już ochoty tak zamulać, jak to było wcześniej.
-Skąd te wszystkie oskarżenia. Nie jestem uzależniony. Poza tym, skąd wiesz, że nie śpię. Muszę cię niestety oświecić, ale wysypiam się i to całkiem dobrze.
-Wiem, bo mieszkam z tobą i śpimy razem. Czuję jak się wiercisz w nocy, poza tym zrzucasz z siebie moją rękę, a to dowód na to że nie śpisz. Generalnie jesteś jakiś nadpobudliwy. Myślę, że jakbym teraz zapytał o to Namie…nie żebym specjalnie chciał z nią rozmawiać… powiedziałaby to samo co ja teraz. Musisz skończyć z tymi tabletkami, zadzwoń do Saruhiko i powiedz, że nie możesz tego brać.
Mój dobry humor drastycznie się zmienił. A było tak dobrze, bez kłótni, spokojnie. Żyliśmy sobie całkiem normalnie. Ale on jak zwykle musiał wszystko zepsuć.
-Może trochę późno zasypiam, ale z tym akurat zawsze miałem problem- wyłgałem się. Prawda, bezsenność zaczęła się wraz z tą całą chorobą, ale on nie musi tego wiedzieć.-Nie zadzwonię do niego, bo te tabletki mi naprawdę pomagają. Czuję się jakbym nigdy nie było chory. Poza tym to o co ci chodzi z tym całym obejmowaniem mnie. Spanie ze mną cię do tego nie upoważnia- kłóciłem się dalej. Nie pozwolę, żeby decydował za mnie co mam robić.
-Mówiłem już, że w ten sposób sprawdzam czy śpisz!- kłamał. Wiedziałem to. Poznaję kłamców. Wstałem od stołu, odniosłem nasze talerze do zmywarki.
-Nie będziesz mi mówił co mam robić, przecież to lepiej, że leki pomagają. Nie o to w tym wszystkim chodziło?
-Nie. Chodziło o przywrócenie ciebie. To nie jesteś ty. Prawdziwy Izaya Orihara by się tak nie dał. Teraz jesteś tylko zwykłym tchórzem-teraz się wkurzyłem. A do tej pory byłem naprawdę opanowany. Rzuciłem się na niego, upadliśmy na ziemię. O dziwo był w miarę spokojny, chociaż po jego oczach widziałem, że też się zdenerwował.
-Widzisz? Nigdy byś się tak nie zachował. Nie poszedłbyś za czymś takim jak emocje, prawda? Ile raz powtarzałeś, że emocje nic nie znaczą?-kontynuował, ja trzymałem ręce na jego szyi.
-Co ty o mnie wiesz!?-krzyknąłem.- Nic. Nie wiesz, jak to jest gdy nagle wszystko ci się zawala, gdy nie wiesz co robić, gdy jesteś tak zdesperowany, żeby liczyć na pomoc własnego wroga! Myślałem, że będzie dobrze. Że będziemy w stanie żyć razem we względnym ładzie i porządku. Ale jak widać się pomyliłem.
-I dlatego byłeś na tyle słaby, by uzależnić się od głupich tabletek?!-podniósł się i zrzucił mnie z siebie, po czym spoliczkował. Tak, znów mnie uderzył. Nawet za tym tęskniłem, czyżbym jednak był masochistą? Zaśmiałem się histerycznie i dotknąłem zimną dłonią piekącego policzka.
-Nie wiem jak to jest być chorym psychicznie i szczerze mówiąc wcale nie chcę się dowiedzieć. To co mówisz nie ma najmniejszego sensu, może tylko tobie się wydaje, że jakiś ma. Musisz wreszcie to zrozumieć, że teraz sam niczego nie osiągniesz. Może wreszcie przełamiesz tą swoją głupią dumę i weźmiesz się w garść, co? Dlaczego nie umiesz przyjąć chociażby najmniejsze pomocy?! Dlaczego musisz być takim jebanym egoistą nawet wobec siebie!-Wykrzyczał siadając w miarę normalnie na ziemi.-Ja… ja naprawdę chciałem ci pomóc. Miałem dość patrzenia na ciebie jak na jakiegoś niedołężnego. To nie był Izaya jakiego znałem. Chciałem, żebyś z powrotem był sobą. Ale jak widać sam tego nie chcesz więc po co cię wysilać- wstał z ziemi.
-Wyjdź-rozkazałem mu.-Wyjdź i już tu nie wracaj.
-Bardzo chętnie. A co do tych tabletek. Rób co chcesz, mam to gdzieś- rzucił na pożegnanie i wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Spojrzałem na pomarańczową fiolkę tabletek, która spadła na ziemię, gdy zepchnąłem Shizuo z krzesła. Odstawić leki, he?

Moja aktualna sytuacja jest więcej jak beznadziejna. Od trzech dni nie biorę tabletek, skończyły się. Boję się iść do apteki po nowe, nie chcę wychodzić na ulicę sam. Albo najlepiej w ogóle. Shizuo na dobre przestał się do mnie odzywać. A mówił, że nie będzie umiał mnie zostawić, pierdolony kłamca. Jest jakaś trzecia nad ranem, leżę na kanapie w salonie, przykryty jakimś cienkim kocem, przez co jest mi niewyobrażalnie zimno. Chciałem spać w sypialni, nawet leżałem w łóżku. Ale po kilku minutach nie mogłem tam wytrzymać. Brakowało tam czegoś. Albo raczej kogoś. Nie mogę zasnąć, mimo że mam zamknięte oczy. Bez moich tabletek boję się patrzeć w ciemność, bo wiem co mogę tam zobaczyć. To nie ma sensu, bez leków, bez Shizuo. Nie umiem tak, przyzwyczaiłem się do poprzedniego stanu rzeczy. Co się teraz stanie? Ja chyba potrzebuję pomocy.
W nocy ludzie sią bardziej szczerzy, ne?
Sama schizofrenia nie jest taka straszna, powiedziałbym, że gorsze są jej następstwa. Depresja, katatonia, napady lękowe. Ale chyba najgorsza jest fuga. Tak, fuga dysocjacyjna. Miałeś kiedyś tak, że nie wiedziałeś kim jesteś? Szedłeś przed siebie bez celu, byle daleko. Odbywałeś wędrówki do miejsca, którego nigdy nie znałeś, ale podświadomie musiałeś tam być? Jasne, że nie. A nawet jeśli, to tego nie pamiętasz.

Kim jestem?
Gdzie jestem?
Co się tu dzieje?
Czemu stoję na przystanku? Kiedy ja tutaj przyszedłem? Kim jestem? Może kogoś zapytam, ale nie kto będzie znał odpowiedź.
Jesteś Hachimenroppi.
Naprawdę? Strasznie długie imię.
Nie ty wybierałeś.
Fakt. Jadę dokądś?
Tak, musisz wsiąść w ten autobus. O już jedzie. Teraz, wsiadaj. Bilet masz w kieszeni.
Siadam na jednym  z siedzeń i wpatruję się w okno. Hmmm… musi być bardzo wcześnie. Ciągle jest mały tłok. Podróż jest długa, nie słyszę ludzi wokół siebie. Jestem zatopiony we własnych myślach. O czym? Nie wiem. Ale doszedłem do wniosku, że życie jest bez sensu. Wysiadam na jakiejś stacji. Co to za miejsce? Nie byłem tu nigdy.
To nie twój przystanek. Jeszcze trochę.
To jakaś wioska, widzę las. Chyba nie jest duży. Postanawiam przez niego przejść. Po kilku godzinach wychodzę na wielką polanę. I tylko po to tutaj szedłem? Tu jest tylko dużo trawy. Nic tu nie ma… Ale coś mi to przypomina. A tak, moje życie. Jedna wielka podróż, w której wyniku dostajemy nic. Czyli taką pustą polanę. Ciekawe, czy ktoś mnie zna. Czy ktoś mnie kocha, potrzebuje, tęskni… Pewnie nie, skoro na tej wielkiej polanie jestem sam. Czuję się senny. Kładę się na ziemi, w zasadzie nie wiem czy jest ciepło czy zimno. Jest tak … nijak. Zasypiam szybko, nie wiem, czy coś mi się śniło.
Budzę się, słońce świeci już wysoko. Trochę źle się czuję. Coś każe mi wrócić do domu, ale nie wiem którędy. Założę się, że nikt tam na mnie nie czeka. Pójdę dalej. Wchodzę na wzgórze, widzę małą stację kolejową. Muszę iść szybciej, inaczej przegapię mój pociąg. W automacie przy stacji kupuję coś do jedzenia, nawet nie wiem skąd mam pieniądze. Szybko zjadam to coś, nie czuję jednak smaku. Mimo to wiem, że mógłbym zjeść jeszcze jedno, ale pociąg już przyjechał. Patrzę na zegar, wiszący nad peronem. Nie umiem odczytać godziny. Jadę pociągiem, mijam las, rzekę, kilka domów. W czasie podróży zaczepia mnie mała dziewczynka. Patrzę na nią beznamiętnie. Ona daje mi telefon mówiąc, że go upuściłem. Patrzę na wyświetlacz. Pisałem sms-a? Do kogo. Nie umiem odczytać.
[07/11/2013]
to: Shizu-chan
„Pomocy.”
Nie wysyłam, nie wiem co, nie wiem do kogo, nie wiem jak. Chowam urządzenie do kieszeni kurtki. Czy mi się wydaje, czy jest trochę wilgotna. Dojeżdżam na pewną stację, postanawiam wysiąść. Mała dziewczynka macha do mnie z okna pociągu, ale ona jedzie dalej. Ja tu zostaję. Siadam na ławkę. Czy jestem u celu? Nie mam już siły jechać dalej.
Jesteś. Teraz podejdź do krawędzi peronu.
Biała linia? Mam na niej stanąć.
Czekać.
Wiesz co robisz?
Wiem. To jedyna rzecz, jaką rozumiem.
Czekaj.
Nie umiem liczyć czasu, długo już tutaj stoję.
Nie.
Ale powoli się ściemnia.
Więc pociąg zaraz tu będzie.
Słyszę jak coś dudni. Nadjeżdża. Staję na krawędzi, rozkładam ręce. Powoli zaczynam opadać w dół. Wreszcie, osiągnąłem swój cel.
Otworzyłem oczy i co widzę. Tory. Jakby, lecę w ich kierunku. CO?! Odchylam się do tyłu i ląduję na tyłku na betonie. Pociąg mija mnie z ogromną prędkością targając włosy. Hamuje. Wysiada kilka osób. Jedzie dalej. Co… Co się właśnie stało?! Gdzie ja jestem?! Podniosłem się z ziemi i podszedłem do okienka kasy.
-Przepraszam co to za miejsce?
-Stacja Antama. Ale czy ty… nie próbowałeś się czasem rzucić pod pociąg?-odpowiada przerażony kasjer, wskazując na tory.
-Chciałem, ale jednak życie jest ciekawsze niż śmierć pod kołami pociągu. Dziękuję i do widzenia-odpowiadam z uśmiechem. Podszedłem do ławki i na niej usiadłem. Serce biło mi jak szalone. Było jakoś pod wieczór. Antama. To przecież jakieś dwieście kilometrów od Tokio, jak ja się tu znalazłem!? Ale co ważniejsze. Czy ja naprawdę próbowałem się rzucić pod pociąg? Po co? Dlaczego?! Nie rozumiem! Muszę wrócić do domu. Szybko. Nie chcę tu być. Patrzę na rozkład jazdy. Pociąg do Tokio za 20 minut. Całe szczęście. Zmieniłem peron. Ciągle nie mogę uwierzyć  w to co się stało. Albo co mogło się stać. Mogłem umrzeć. Tak, mogłem skończyć pod kołami pociągu, nawet o tym nie wiedząc. Miałem szczęście, że się obudziłem. „Obudziłem”. Nie mogę tak. Nie mogę wychodzić sam, źle się tu czuję, mogłem zginąć! Czy ta kupa złomu nie może jechać szybciej? Muszę do domu.
Ja…
-Pomocy- szepczę do siebie, pochylając głowę do przodu i chowając twarz w dłoniach. Nie mam już siły walczyć ze łzami bezsilności, które po prostu spływają mi po policzkach. Jestem zmęczony, czuję się jakbym przeszedł tysiąc mil. Mam suche usta i mokre ubranie. Jeżeli nie będę chory to będzie jakiś pieprzony cud.
Nie panuję nad sobą. Nie pamiętam ostatnich kilku dni. Nie wiem co się ze mną działo. A jak kogoś zabiłem? Co się stało przez te ostatnie dni?! Chcę do domu.
-Naprawdę, chce już do domu.
Przebiegam przez miasto, czując jak nogi powoli odmawiają mi posłuszeństwa. Jeszcze chwilę, nie mogę się teraz zatrzymać. Czuję jak coś mnie goni, mimo że nic za sobą nie widzę. Pomocy, pomocy, pomocy! Dobiegam do domu. Ale chwila. Tu nie mieszkam. Shizu-chan tu mieszka. Nim w ogóle zdążyłem cokolwiek zrobić, już stałem pod drzwiami i dzwoniłem dzwonkiem. Po chwili w akompaniamencie bluzgów, drzwi otworzył Shizuo.
-…Co ty… co ty tutaj robisz, Izaya! Wiesz która godzina? I poza tym gdzieś ty był?! Szukamy cię od…
-Shizu-chan…-przerwałem mu.-Ja próbowałem się zabić…-wyznałem szczerze. Powiedziałem to. Głos mi zadrżał. Shizuo patrzył na mnie zdezorientowany.
-Jak zabić…
-Chciałem skoczyć pod pociąg. A wiesz co jest najśmieszniejsze? Że zupełnie nie wiem jak się tam znalazłem.-zaśmiałem się histerycznie- Gdybym…-zacisnąłem ręce w pięści- gdybym wtedy nie odskoczył ja…- zacisnąłem mocno zęby, ale łzy ponownie zagościły na moich policzkach. Nie chciałem pokazywać mu tych łez. Ale… byłem już kompletnie bezsilny. Nie wiem co się działo, co ja chciałem zrobić, dlaczego. Shizuo podszedł krok i mocno mnie do siebie przytulił. To było… takie nagłe, ale potrzebowałem tego. Objąłem go także i rozpłakałem się na dobre. To po prostu… wszystkie emocje, które ze sobą nosiłem cały ten czas. Nie dałem rady. Jestem słaby, tak jak powiedział. Przytulił mnie jeszcze mocniej, jakby miał mnie nigdy nie wypuścić z rąk. Wsunął mi rękę we włosy i zacisnął ją na nich. Shizuo… w nim też było teraz tyle emocji.
-Przepraszam, Shizu-chan. Przepraszam…-mówiłem przez łzy.
-Nie przepraszaj. To dziwnie brzmi w twoich ustach- odpowiedział. Czy mi się wydawało czy jego głos lekko zadrżał?
-Potrzebuję twojej pomocy- dodałem po chwili, co musiało zabrzmieć jeszcze bardziej komicznie.

-Napij się- powiedział Shizuo, podając mi szklankę wody. Wypiłem duszkiem. Byłem tak bardzo spragniony. Zdążyłem się już umyć, dostałem od niego coś na przebranie. Moje ubrania były całe przemoczone. Opowiedziałem mu o tym co się stało. Że byłem w Antamie, że próbowałem popełnić samobójstwo i że generalnie nie wiem co się ze mną działo. Shizuo z wrażenia musiał zapalić. On natomiast powiedział mi, że od trzech dni mnie szukają, bo zniknąłem tak nagle i nikt mnie nigdzie nie widział. Czyli nikt nie wie co się ze mną działo przez te dni.
-Pogadamy jutro... Znaczy w sumie już jest jutro, ale wiesz  o co chodzi- tłumaczył Shizuo. Był zmęczony. Ja też. Strasznie. Położyłem się koło niego na łóżku. Jego było trochę węższe niż moje, ale jakoś się pomieściliśmy. Ciepło. Wreszcie było mi ciepło.
Miałem nieodparte wrażenie, że nastąpił pewien przełom, coś we mnie pękło. Tak … poprosiłem go o pomoc. To właśnie była ta granica, której tak panicznie bałem się przekroczyć. Czy było warto? Otuliłem się bardziej kołdrą i próbowałem zasnąć. To była pierwsza noc, gdy nie zrzuciłem ręki Shizuo.