Pisać rozdział 3 miesiące, tego jeszcze nie grali. Hej, witam w 10 już rozdziale tego opowiadania. Z racji że 10 to taka okrągła liczba chciałam, żeby rozdział był taki urozmaicony. A mianowicie skoro całość opiera się na wewnętrznym obrazie schizofrenii to czas zobaczyć to z zewnątrz. Bazuję na wyobraźni i wiedzy z netu także tego, robię co mogę xD Wstęp zrobię krótki, przeproszę was znów i będę miała nadzieję, że pamiętacie o co wgl chodziło w tym opowiadaniu xD Z tego miejsca dziękuję za małą pomoc Alexie i Aiko, które pomogły mi w rozwiązaniu pewnego problemu treściowego C: Dzięki za motywację i pomoc, bez was pewnie dalej bym grzęzła w tamtym miejscu ♥ I generalnie podziękowanie dla wszystkich osób, które pomagały mi ogarniać, gdy ja nie ogarniałam i pchały moją wenę do przodu ♥ Asai to głównie do ciebie. Ok ok koniec tej miłości bo coś ckliwie się zrobiło. Zapraszam do czytania i do komentowania. Oh czasy gdy ludzie jeszcze to komentowali proszę wróćcie xDD
Gdybym miał listę
najczęściej używanych słów, „zabiję” było by na pierwszym miejscu.
Nigdy nie byłem dobry w niesieniu pomocy. Niesienie ławek,
krzeseł, znaków i ludzi było dla mnie rzeczą naturalną i przychodziło z
dziecinną łatwością, ale pomoc, to coś ponad moje siły. I jakoś tak wyszło, że
skończyło się na noszeniu, kopaniu i przemieszczaniu rzeczy, których nikt
normalny nie ruszy. Moja praca?
-Proszę otworzyć!-
krzyknął Tom, nieustannie pukając w drzwi.
-N-nikogo nie ma w domu!- odkrzyknął mężczyzna ze środka.
Shizuo wziął głęboki wdech. Zdjął swoje okulary i schował do kieszonki kamizelki.
-Przecież słyszę, że
tam jesteś, idioto!- wykrzyczał i jednym silnym kopnięciem wywarzył drzwi.
Dłużnik podskoczył ze strachu, jednym susem dopadł drzwi od łazienki i zamknął
się w środku. Shizuo wiedział, że ten dzień nie zapowiadał się wspaniale.
Nastawił kostki w rękach i skierował się w stronę małego pomieszczenia.
Cóż, moja praca skupia moje główne umiejętności, ktoś mógłby
rzec, że to praca idealna. Ja nie narzekam, szef nie narzeka, więc jest w
porządku. Zastanawiam się czy był czas, gdy komuś pomogłem… A tak, teraz sobie
przypominam. Miałem chyba 11 lat i mój młodszy brat, Kasuka, zachorował.
Musiałem opiekować się nim cały dzień, bo rodzice akurat nie mogli zostać. To
był chyba jedyny dzień, kiedy moja pomoc nie przyniosła niepożądanych skutków.
Pomyślałem wtedy nawet, że może nie jestem aż tak beznadziejny i może mógłbym
moją siłę wykorzystać w innym celu niż destrukcja. Postanowiłem działać.
W połowie drogi między moim domem a szkołą była mała
piekarnia. Pewnego dnia wracaliśmy z Kasuką do domu i zaczepiła nas
właścicielka:
-Musisz mieć strasznego pecha chłopczyku- zwróciła się do
mnie, przestając na chwilę zamiatać.- Zawsze widzę cię w bandażach. Poczekajcie
tu chwilkę- powiedziała i pobiegła do środka sklepu. To był ten okres mojego dzieciństwa,
gdy rzucałem wszystkim nie przejmując się, że mogę sobie coś połamać, dlatego
co chwila miałem nowy gips czy bandaż. Gdy przyszła, wręczyła każdemu po małej
butelce z mlekiem.
-Pij mleko to będziesz miał silniejsze kości- poleciła z
uśmiechem. Była bardzo młodą i piękną kobietą. Do tamtej pory żadna kobieta,
oprócz mojej mamy, nigdy się tak do mnie
nie uśmiechnęła. Kasuka grzecznie podziękował, ale ja nie umiałem nic
powiedzieć. Potem, zawsze, gdy przechodziliśmy obok jej piekarni, właścicielka
machała nam, czasem dawała mleko albo jakiś inny mały smakołyk. Może nie było tego
po mnie widać czy słychać, bo nie odzywałem się ani nie uśmiechałem, ale bardzo
się cieszyłem, gdy ta pani do nas zagadywała. Miałem przez to gorące policzki i
taki zawstydzony szybko się zmywałem. Ehhh… byłem taki dziecinny. Cała sielanka
skończyła się, gdy chciałem pomóc. Było pod wieczór i jak zwykle zatrzymaliśmy
się przy piekarni. Trzech gości szarpało się z tą miłą właścicielką. Próbowała
się wyrywać, ale była tylko drobną kobietą. Wtedy moja siła znów uderzyła.
Złamałem lizaka, którego akurat trzymałem w dłoni. Niedaleko dudnił
przejeżdżający pociągu. Minęła chwila, nie więcej. Stałem pośrodku kompletnie
zniszczonego sklepu. Drzwi wywarzone, szyby potłuczone. Szafki leżały na ziemi,
tak samo jak wszyscy, którzy akurat przebywali w piekarni- ci trzej napastnicy
i pani właścicielka. Po tamtym wydarzeniu zrozumiałem, że taka siła nie może
nieść ze sobą żadnych korzyści, więc będzie lepiej, jeżeli zbytnio nie będę
zbliżał się do ludzi. Koło piekarni przechodziliśmy bez zatrzymywania. Nie
umiałbym spojrzeć tamtej kobiecie w oczy. Ale dobrze, że nie stało jej się nic poważnego.
„Gdybym miał listę
najczęściej używanych słów, „Izaya” byłoby całkiem wysoko”
Nienawidzę przemocy. Nigdy jej nie lubiłem. Może to brzmieć
dziwnie z ust gościa, który w pojedynkę potrafi rozpieprzyć pół miasta tylko
dlatego, że ktoś go wkurzył. Nigdy nie planowałem być taki ani nie jestem z
tego jakoś bardzo dumny. Tak wyszło… i niech to szlag, czemu przypomniałem
sobie jak do tego doszło?!
To było w liceum. Już pierwszego dnia, w pierwszej chwili,
gdy tylko przekroczyłem prób szkoły! Poczułem na sobie jakiś obcy wzrok.
Oślizgły, ciekawski, brr… od razu mi się nie spodobał. Spojrzałem w górę, w
okno szkoły. I wtedy go ujrzałem. Izaya Orihara. Gdy Shinra przedstawił nas
sobie powiedziałem mu jasno:
Nie wiem czy mu się to spodobało, czy nie, ale po tych
słowach zaatakował mnie i rozpoczął się nasz pierwszy pościg na śmierć i życie,
na końcu którego potrąciła mnie ciężarówka. Nic mi się nie stało, ale od tamtej
pory żaden nie dawał za wygraną. Nie było dnia bez kłótni, gonitwy i bójki.
Zaczepiali i próbowali mnie zabić różni ludzie, których wcześniej na oczy nie
widziałem, a to wszystko było sprawką tego czerwonookiego idioty. Tak bardzo go
nienawidziłem i właściwie jedynym powodem, dla którego go zawsze goniłem było
właśnie to uczucie. Zniszczył mi życie. Przez niego stałem się bestią, a
przecież ja naprawdę nienawidzę przemocy.
I nagle pewnego dnia coś zaczęło się zmieniać. Normalny
dzień, wracałem z pracy i zauważyłem Izayę. To już był chyba taki odruch
naturalny. Wyrwałem z ziemi znak i rzuciłem się w jego stronę. Ale gdy wreszcie
dopadłem go na dachu jakiegoś budynku poczułem się dziwnie. Atmosfera była
inna, powietrze jakby cięższe. Izaya był inny. Nieobecny, zmieszany, chory.
Zachowywał się jakby się cofnął w rozwoju, zemdlał, pocałował mnie, dostał w
twarz i potem nie wiem co było, bo odszedłem stamtąd najszybciej jak umiałem.
Po tym wydarzeniu byłem tak osłupiały, że wróciłem do domu nie pamiętając
zupełnie drogi powrotnej. Innego dnia spotkałem go w barze. Miałem akurat zły
dzień i jeszcze on musiał się napatoczyć ze swoją sarkastyczną gadką. Zrobił
się ogólny rozpierdziel, podczas którego ten zjeb wybiegł nad ulicę. Wybiegłem
za nim i zdziwiłem się. Tam jedzie ciężarówka i na niego trąbi, a on stoi na
środku drogi niewzruszony? Pierwsze, co mi przyszło na myśl, to to, że to może
znów ten stary trik z podpuszczaniem mnie, abym wbiegł pod ciężarówkę.
Pomyślałem wtedy: „O nie, nie tym razem”. Stanąłem pewny siebie i czekałem aż
odskoczy zawiedziony, że jego plan nie wypalił. Ale ciężarówka była coraz
bliżej i bliżej, kierowca nie miał chyba zamiaru się zatrzymać, a Izaya stał tam dalej. Kilka metrów przed
możliwym uderzeniem moja pewność siebie nieco spadła, chwyciłem za śmietnik i
rzuciłem w niego. Przetoczył się na chodnik po drugiej stronie, a ciężarówka
przejechała sekundy po tym. Gdy odjechała poczułem jak moje serce znów ruszyło.
Nie mam pojęcia, dlaczego tak zareagowałem. Zawsze przecież życzyłem mu
śmierci! Naprawdę nie rozumiałem tej sytuacji. Może po prostu to był jakiś
naturalny odruch. Uratowanie kogoś. Przez chwilę cieszyłem się, że posiadałem
taką siłę! Ale potem do niego podszedłem, okrzyczałem i nie mając ochoty na
dłuższe przebywanie z nim, odszedłem, zostawiając go na chodniku. W pewnym
sensie ta sytuacja odpychała mnie. Co było nie tak? Czemu nasza relacja tak
diametralnie się spieprzyła!?
„Gdybym miał listę
najczęściej używanych słów „pomogę” nie pojawiało by się tam zbyt często”
Starałem się być dobrym człowiekiem, ale po dłuższym czasie
stwierdziłem, że to bez sensu i będę po prostu sobą. Nie potrzebowałem zmian w
życiu. Nie potrzebowałem udawać kogoś kim nie jestem. Lubiłem mieć stałą i
stabilną sytuację. No, ale kurde nie dało się! Dlaczego? Bo ta menda zawsze,
ZAWSZE musi namieszać!! Podejrzewałem… nie… Wiedziałem, że z nim jest coś nie
tak. Jego zachowanie przewróciło się o 180 stopni. Oczywiście dalej był wkurzającą
wszą, ale do tego stał się uciążliwy. Zaprzątał mi myśli, nie mogłem dojść do
tego, dlaczego tak nagle się zmienił. Myślałem i myślałem, ale z tego
wszystkiego tylko rozbolała mnie głowa. Postanowiłem to zignorować. Uznałem, że
nie ma sensu zastanawiać się o co Izayi chodzi, bo to jak szukanie igły w stogu
siana. Ale mam takie szczęście, że ja na tą igłę nadepnąłem. Pamiętam, że to był dosyć ponury dzień. Kierowałem się w
stronę baru Simona, bo tego dnia obiecałem mu tam przyjść. Jakoś w połowie
drogi ktoś się do mnie przyczepił. Dosłownie. Chwycił mnie za tył kamizeli i
nie puszczał. Atmosfera dnia była monotonna, leniwa, jak cisza przed burzą, i
nawet ja nie chciałem tego zniszczyć. Odwróciłem się i wtedy zobaczyłem coś,
czego nikt nigdy nie powinien. Izaya, blady jak ściana ze spojrzeniem szaleńca,
nerwowo zerkający na boki. Na policzkach miał ślady łez. Szeptał coś pod nosem.
Na początku mnie to przeraziło. Widok dość niecodzienny, a sam Izaya wyglądał
jakby zobaczył coś naprawdę strasznego. I jeszcze bardziej przeraziło mnie
pytanie: Co był na tyle straszne, że największy chojrak w mieście ucieka od
tego w takim stanie?
-Em… Izaya… czy z tobą wszystko w porządku?- zaryzykowałem
pytaniem, i nie wiem czy to było błędem czy może punktem kulminacyjnym, bo
Izaya, gdy tylko usłyszał mój głos przestał się rozglądać i powoli podniósł na
mnie swój wzrok. Wtedy padły te dwa słowa, których chyba nigdy nie zapomnę.
-Pomóż mi- wyszeptał patrząc mi prosto w oczy.- Potrzebuję
pomocy, pomocy, rozumiesz!?- po chwili zaczął to powtarzać coraz głośniej i
głośniej, ludzie zaczęli zwracać na nas uwagę. Mieliśmy to szczęście, że
staliśmy w jakiejś odludnej części miasta. Speszyłem się i wkurzyłem, ale coś
dało mi do myślenia, że pobicie go nic tu nie wskóra. Zacząłem go prosić, żeby
się zamknął, mówiłem mu, że zabiorę go do Shinry, że zaraz tam będziemy i że
wszystko jest już w porządku. Nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu ludzi ani
ogólnie nie przypominałem sobie, żeby pierwsza pomoc obejmowała zakres pomocy
dla zeschizowanych ludzi. Po jakichś 5 minutach, które dla mnie trwały
wieczność, Izaya przestał krzyczeć i dał się poprowadzić do Shinry. W połowie
drogi zarzuciłem go sobie na ramię, bo szedł za wolno i mnie wkurzał.
Kiedy teraz sobie o tym pomyślę, to mogłem go tam zostawić.
Może dzisiaj nie musiałby się nad tym wszystkim rozwodzić, nie miałbym
problemów, jakich mi przysporzyła jego przypadłość. Przypadłość… Ta menda jest
pieprzonym schizofrenikiem!! Ta wiadomość mimo wszystko mnie wtedy bardzo
zdziwiła. Znaczy, od zawsze wiedziałem, że ten człowiek nie mógł być normalny,
ale żeby aż tak? Po diagnozie moje życie zrobiło salto w tył i wyskoczyło przez
okno. Zamieszkałem z Izayą. A najlepsze w tym wszystkim było to, że po pierwsze
obaj to przeżyliśmy, po drugie był spokój, a po trzecie przekonałem się, że
Izaya nie jest taki silny za jakiego się podaje. Sytuacje były przeróżne, było
ich pełno, nie było dnia bez afery i to nie tylko związanej z naszym
nastawieniem do siebie. W życiu widziałem wielu ludzi, ale nigdy jeszcze nie
przebywałem tak blisko z osobą chorą psychicznie. Naprawdę, gdybym nie był mną
to już dawno bym stamtąd spieprzył. Bo to nie jest tak, że tylko on odczuwał
schizofrenię, ale ja również. Na pewno nie w takim stopniu jak Izaya, ale
wszystko było takie… niepewne, nie wiem nawet jak to ująć. Każdy dzień wiązał
się z jakimś lękiem, zachwianiem. Nie było żadnej stałej i kiedy wydawało mi
się, że sytuacja zaczyna być stabilna ten debil uzależnił się od tabletek.
Oczywiście, od początku byłem za podaniem mu leków, po całym strachu jaki
widziałem w jego oczach, po tym, że musiałem z nim spać, po tym jak świrował a
jego słowa nie kleiły się byłem przekonany, że tabletki pomogą. Taka przecież
jest rola lekarstw, co nie? Ale jak widać moja wiedza o medycynie zamyka się w
granicach tabletek na gardło i naklejania plastra na kolano. Izaya zmienił się,
owszem, atmosfera przestała być taka napięta, ale miałem wrażenie, że było
jeszcze dziwniej niż wcześniej. Było za spokojnie. Wtedy wkurzyłem się. Nie
wiem dlaczego konkretnie. Izaya po prostu nie był sobą. Wkurzało mnie to że on
mnie nie wkurzał. Brzmi zawile, ale chyba tak właśnie było. Godząc się na
pilnowanie tej pchły liczyłem na to, że dojdzie do siebie i wszystko wróci do
normy. I w tym aspekcie także się pomyliłem, gdyż Izaya okazał się być zbyt
zachwiany emocjonalnie i nawet po krótkiej wymianie zdań ze mną jego spokojne
nastawienie diametralnie zmieniło się na pełne agresji. Tłumiony przeze mnie
gniew wyszedł na światło dzienne, coś mu nagadałem i zostawiłem samego. Jakby
nie patrzeć jest dorosły. Ale byłem głupi myśląc, że sobie poradzi. Po pełnym
rozmyślań wieczorze, podczas którego wlałem w siebie trzy puszki piwa
postanowiłem, że po raz pierwszy to ja
będę mądrzejszy i przypilnuję by wyzdrowiał, choćbym miał przypiąć go do łóżka
pasami i patrzeć jak szaleństwo przejmuje nad nim kontrolę. Trzy dni od
zdarzenia zebrałem się do kupy i kiedy wreszcie miałem czas i poszedłem do
Izayi, drzwi były otwarte, a tego psychola nie było. Muszę przyznać, że przestraszyłem się. Izaya nie należał do
osób, które wychodziły nie zamykając drzwi do domu. A już w szczególności
wtedy, gdy jest to również ich miejsce pracy. Wtedy dotarło do mnie, że prawdopodobnie coś mu znów odwaliło i teraz
siedzi skulony w jakimś zaułku, ewentualnie już leży gdzieś martwy. Bez
większego namysłu pobiegłem go szukać, obdzwaniając przy tym Kadote, Shinre i
Saruhiko w nadziei, że szczęśliwym trafem Izaya był gdzieś z którymś z nich.
Niestety znów się pomyliłem. Izaya na dobre zniknął, tak samo jak moja pewność
siebie. Czułem się beznadziejnie, wiedziałem, że zniknął przeze mnie i gdybym
wtedy nie wyszedł, nie musiałbym biegać jak głupi po mieście i szukać
schizofrenika. Właśnie… nie musiałem wcale tego robić. Przecież Izaya był moim
największym wrogiem. Tyle razy śniłem o jego śmierci, marzyłem o spokojnym
życiu bez tej nieznośnej pluskwy, rzucałem w niego automatami z piciem. I wtedy
zadałem sobie to okropne pytanie:
czy Izaya Orihara ciągle był moim
wrogiem?
Po trzech dniach nieustannych poszukiwań Izaya zapukał do
moich drzwi o czwartej nad ranem. Mam wrażenie, że tamtego momentu nie zapomnę
nigdy. Była straszna ulewa, Izaya stał w drzwiach przemoczony, brudny,
wystraszony, zapłakany. Znów oglądałem go słabego, kruchego, chorego. Izayę, którego
nikt nigdy nie poznał i nie pozna. Po raz kolejny, odkąd ten chory
komediodramat się zaczął, nie wiedziałem, co zrobić. Zaprosić go do środka,
zamknąć drzwi, powiedzieć coś, zadzwonić po kogoś, kto ma doświadczenie w
kontakcie z ludźmi.
-Co ty tu robisz,
wiesz, która godzina? Gdzieś ty był? Izaya, szukaliśmy cię- zapytałem, ale
on przerwał mi tymi szokującymi słowami.
-Ja próbowałem się
zabić- wyznał mi bez ogródek. Zamurowało mnie. Powiedział, że nie
kontrolował siebie i przed skokiem powstrzymał się w ostatniej chwili. Uderzyło
mnie uczucie pustki. Zacząłem zastanawiać się, co by było, gdy skoczył pod ten
pociąg. Zderzyłem się z faktem, że Izayi mogłoby tu nie być. Podszedłem krok do
przodu i objąłem go. Przytuliłem tego kruchego człowieka. Ciągle tu był.
Ukazywał emocje, których dawno nie widziałem, o których już dawno zapomniałem.
Przepraszał, chciał, żebym mu pomógł. A ja nic nie mogłem zrobić i jedyne
głupie: „Nie przepraszaj” przecisnęło się przez moje ściśnięte gardło, gdy
obejmowałem go tak, jakbym chciał być pewien, że już więcej nie zniknie mi z
oczu. Dotarło do mnie, że przez cały ten czas tak naprawdę się o niego
martwiłem. Przecież ciągle jestem tylko człowiekiem i zostały mi tylko ludzkie
odruchy, bo moja siła nie mogła wtedy niczego zdziałać.
Bo czy Izaya Orihara ciągle był
moim wrogiem?
Później wszystko potoczyło się szybko. Saruhiko postawił
jedną diagnozę- fuga dysocjacyjna; i jeden wyrok- szpital psychiatryczny,
obserwacja. Wtedy zacząłem być spokojniejszy. Wiedziałem, że Izaya wreszcie ma
szanse wyzdrowieć. On sam przecież miał już dość. Rozstałem się z nim na
kolejne kilkanaście dni. Teraz wszystko zależało tylko od niego.
„Gdybym miał listę
najczęściej używanych słów, chciałbym żeby „zmartwienie” nigdy się tam nie
pojawiło”
Siedziałem w barze. Było już dosyć późno, ale takie miejsca
zawsze tętnią życiem nocną porą. Barman wycierał kieliszki, cycata laska
kokietowała jakiegoś grubego kolesia, grupka kilku osób co chwila wybuchała
śmiechem, facet koło mnie trochę przysypiał. Wpatrywałem się w płyn w moim
kieliszku, jakbym miał znaleźć tam odpowiedzi na wszystkie nurtujące mnie
pytania. Cały czas zastanawiałem się jak
Izaya sobie radzi. Albo może raczej jak radzą sobie z Izayą. Zastanawiałem się
czy znów uzależni się od leków, czy w ogóle będzie je brał. Zastanawiałem się
czy któregoś dnia ucieknie albo czy komuś coś zrobi. Wypiłem zawartość
kieliszka i wyciągnąłem z kieszeni spodni telefon. W kontaktach znalazłem numer
tej pchły i po chwili zastanowienia napisałem krótkiego sms-a i dopiero po
wysłaniu go skapnąłem się, że była pierwsza w nocy.
[11/11/2013 01:35]
To: Izaya
„Jak tam, mendo?”
Nie liczyłem na to, że odpisze, a po 20 minutach zupełnie
straciłem na to nadzieję. Pomyślałem, że może zabrali mu telefon i tego sms-a zobaczy
po wyjściu ze szpitala. O ile wyjdzie. Ale jednak telefon zabrzęczał.
[11/11/2013 01:56]
From: Izaya
„A jak można się czuć w psychiatryku, Shizu-chan?”
[11/11/2013 01:59]
To: Izaya
„Wydaje mi się że jak w każdym innym szpitalu, ale trochę straszniej”
[11/11/2013 02:04]
From: Izaya
„Prawie trafiłeś. Czemu do mnie piszesz? Nie wpadłeś może na
pomysł że śpię? Wiesz, środek nocy i te sprawy”
[11/11/2013 02:05]
To: Izaya
„Zło nigdy nie śpi. Po prostu pomyślałem, że sprawdzę co u
ciebie słychać. Narobiłeś sporo zamieszania (jak zwykle zresztą) dlatego
chciałem tylko wiedzieć”
[11/11/2013 02:10]
from: Izaya
„Zwłaszcza jeżeli jest chore psychicznie. U mnie wszystko w
porządku Shizu-chan. Nie masz powodów się martwić”
[11/11/2013 02:12]
To: Izaya
„Nie martwię się!! Po prostu… ”
[11/11/2013 02:13]
From: Izaya
„Po prostu co?”
[11/11/2013 02:16]
To: Izaya
„Po prostu zastanawiam się. Co z tobą będzie. I ze mną. I
ogólnie. Jakoś tak cicho bez ciebie na mieście.”
[11/11/2013 02:18]
From: Izaya
„Oh Shizu-chan, skoro tak za mną tęsknisz to może mnie
odwiedzisz? Jeszcze tu posiedzę, ale skoro już ci mnie brakuje to drzwi zawsze
stoją otworem. Oprócz nocy. W nocy zamykają. I do 11 też. Więc w sumie nie
zawsze. ”
[11/11/2013 02:19]
To: Izaya
„Odwiedzić? Pogięło cię do reszty czy dali ci za mocne leki?
Siedź sobie tam ile chcesz. W sumie nawet lepiej dla mnie. Wreszcie trochę
spokoju. To, że się zastanawiam co się z tobą dzieje nie znaczy, że za tobą
tęsknie!”
[11/11/2013 02:25]
To: Izaya
„Ej Izaya, jesteś tam jeszcze czy już zasnąłeś?”
[11/11/2013 02:30]
To: Izaya
„Izaya nie rób mi tego, weź odpisz”
[11/11/2013 02:33]
To: Izaya
„To nie jest śmieszne, napisz cokolwiek, bo się serio zacznę
martwić!”
Cholera.
Przepraszamy. Wybrany
abonent jest w tej chwili nieosiągalny. Prosimy zadzwonić później lub…
Cholera jasna.
Ale… chyba nic mu się
tak nagle nie stało… prawda?
-Shizuo! Mówię do ciebie.
-Aa.. wybacz Tom-san. Nie mogłem spać w nocy i tak jakoś nieprzytomny jestem- odpowiedziałem
i wyciągnąłem się, ziewając.
-Ehh… ostatnio ciągle widzę cię zmęczonym, a przecież nie
mieliśmy dawno żadnych „ciężkich przypadków” dłużników-powiedział Tom.
-Taa… mam swój własny „ciężki przypadek”- odparłem,
zapalając papierosa. Jeżeli tam gdzieś faktycznie istnieje jakiś bóg to byłbym
wdzięczny, gdyby przestał się tak nade mną znęcać.
-Izaya? Ehhh… nie możesz tak się przejmować, jest pod
fachową opieką. Myślisz, że co… ucieknie i podpali miasto czy jak?- zaśmiał
się, ale ucichł, gdy na niego spojrzałem. Tak właśnie myślałem. Izaya ciągle
nie odpisał na sms-a, a minęło już pół dnia. Nie wiedziałem zbytnio czemu tak
mnie obchodzi jego los. Może po prostu ta sytuacja przestała być już tylko
sprawą Izayi?
„Gdybym miał listę
najczęściej używanych słów, zapewne nie byłaby zbyt długa”
-Czy mógłby pan jeszcze raz powtórzyć nazwisko?- zapytała
pielęgniarka. Podenerwowany stukałem palcami w ladę, kiedy otyła pielęgniarka pilnie
przeszukiwała jakieś dokumenty.
-Orihara. Jaki ma numer pokoju?-nie mogę uwierzyć, że tu
przyszedłem. Nie cierpię szpitali i już na wejściu miałem ochotę po prostu
stamtąd wybiec. Po pierwsze- zapach. Po drugie- otaczająca mnie choroba. Po
trzecie- personel. Zanim się coś załatwi to można dostać nerwicy.
-Pokój numer 10 w budynku B. Musi pan iść tamtym korytarzem,
potem wiatą prosto do drugiego budynku. Potem będą schody. Proszę nimi wejść na
górę i powinien pan odnaleźć pokój- wytłumaczyła. Skinąłem głową w ramach
podziękowania i poszedłem wyznaczoną trasą. Pierwsza część szpitala wydawała
się ładna i wyremontowana, ale budynek B… przeszedł mnie dreszcz, gdy tylko
przekroczyłem próg. Białe ściany, dosyć nieprzyjemny zapach detergentów; ten
szpital miał leczyć czy wprowadzać w większy obłęd? Przechodząc przez korytarz
minąłem kilka osób. Wyglądali na zmęczonych. Gdy dotarłem pod pokój 10 i już
chciałem zapukać, ktoś mnie zaczepił:
-Przepraszam pana!- zawołała mnie pewna dziewczyna.
Obróciłem głowę w jej stronę. Była to młoda, dosyć niska blondynka.- Przyszedł
pan odwiedzić pana Oriharę?- zapytała, spoglądając na mnie z dołu. Miała takie
małe, niebieskie oczka.
-Ta..k- odpowiedź ledwie przeszła mi przez gardło.
-Jest pan z rodziny? Może bliski przyjaciel?- dopytywała.-
Można zapytać o nazwisko?
Pierwsze co przeszło mi prze myśl to to, że Izaya albo
umarł, albo coś poważnego się z nim dzieje. Dopiero za moment pomyślałem, że to
może po prostu obowiązkowa procedura odwiedzin. Rejestracja. No w sumie to
szpital psychiatryczny, mogłem o tym wcześniej pomyśleć.
-Nie jestem nikim z wymienionych przez panią. Moje nazwisko
to Heiwajima i jestem…- tu moja wypowiedź się urwała. No właśnie. Kim ja teraz
dla niego byłem?
Przecież Izaya Orihara już nie
był moim wrogiem.
-… można powiedzieć, że opiekowałem się nim zanim tu trafił-
powiedziałem w końcu.
-Rozumiem- odpowiedziała i zanotowała coś w aktówce. – Czyli
jest pan zaznajomiony z sytuacją chorego?
-Można tak powiedzieć.
Dziewczyna znów coś zanotowała i prowadziła wywiad dalej.
- Czy był pan świadkiem jakichś ataków? Mam na myśli napady
lękowe lub innego typu zaburzenia pacjenta?
-Taaa… wiele
razy widziałem go w krytycznych, można by rzec, sytuacjach, wiem że miał fugę
czy coś i wiele razy doświadczał halucynacji, które w jakiś tam sposób
wchodziły ze mną w interakcje…-odpowiedziałem, przypominając sobie urywki
różnych dziwnych momentów z ostatnich miesięcy.
-Dziękuję za
odpowiedź- zanotowała ostatnią rzecz i zamknęła aktówkę.- Sprawa wygląda tak,
że póki co jest pan pierwszą osobą, która przyszła do pana Orihary.
Próbowaliśmy dzwonić pod numer kogoś o nazwisku Kishitani, niestety bez
odpowiedzi- dziewczyna zaczęła powoli wprowadzać mnie w sytuację. Chyba przez
przypadek wplątałem się w coś niepotrzebnego. Chciałem tylko zobaczyć czy dalej
oddycha, a nie brać udział w wywiadzie środowiskowym i zeznaniach lekarzy. Poza
tym… SHINRA nie odebrał telefonu. Ja pierdziele, świat się kończy.- Pozwoli
pan, że przedstawię obecny stan pana znajomego.- skinąłem głową.
-Dziś w nocy,
podczas kontroli, nie znaleźliśmy go w pokoju. Na oddziale panowało ogólne
zamieszanie z powodu pewnego wypadku, o który mówić nie będę, ale podczas
całego zamieszania, pana znajomy musiał wybiec z pokoju, przebiec na stołówkę a
potem na podwórko, bo tam go znaleźliśmy. Nasi sanitariusze znaleźli go pół
nagiego na wewnętrznym ogrodzie z nożem w ręku. Nie stwierdziliśmy żadnych
obrażeń, ale wygrażał nożem naszym lekarzom, póki ci go nie obezwładnili. Nie
udało nam się ustalić co było przypadkiem tego nagłego wybuchu, ale
podejrzewamy, że to wina nocnego incydentu. Musiało to się odbić na jego
psychice, a przy kruchym stanie, w jakim był, gdy do nas przyszedł, po prostu
tego nie wytrzymał i stracił kontrolę.
W miarę jak
lekarka opowiadała mi zdarzenia z nocy wzbudzało to we mnie coraz większy szok.
Nie spodziewałem się, że Izaya zrobi coś takiego, a już zwłaszcza, że przecież
pisał ze mną sms-y i przecież kazał mi się nie martwić i… kurwa… jak ja mogłem być
taki głupi!? Czy ja naprawdę spodziewałem się, że on napisze mi o swoich
kłopotach!? W tamtym momencie przypomniał mi się jego pieprzony uśmiech. Izaya,
ty przebrzydła mendo!
Ze złości
uderzyłem pięścią o ścianę. Dziewczyna aż podskoczyła.
-Cz-czy
wszystko w porządku, panie Heiwajima?-zapytała.
-Tak, ok,
proszę mówić dalej- poprosiłem, przecierając dłonią twarz. Zbadała mnie
podejrzliwym spojrzeniem, ale postanowiła kontynuować.
-Tak więc po
tym, jak go złapali i podali leki uspokajające, pan Orihara został zamknięty w
izolatce. Do tej pory tam siedzi i stąd moje pytanie- czy jest pan gotowy go
odwiedzić? Muszę nadmienić, że aktualnie przebywa w stanie głębokiej katatonii*
i jest niezdolny go jakiegokolwiek kontaktu- wyjaśniła dziewczyna. Zastanowiłem
się chwilę, przetwarzanie tylu nowych danych, nieznanego mi słownictwa, poważnej
i zadziwiającej sytuacji było dla mnie dosyć ciężkie, ale postanowiłem, że
pójdę do Izayi. W końcu po to tu przyszedłem, no nie? Zgodziłem się kiwnięciem
głowy, a dziewczyna kazała mi podążać za sobą. Zeszliśmy z piętra i skręciliśmy
w lewo. Doszliśmy do stalowych drzwi z tabliczkami typu „Wstęp tylko dla
personelu”. Wszedłem tam za nią i jak się potem dowiedziałem, był to budynek
specjalny C. Nie wiem, o co chodzi i co tam się wyrabia, ale wiem, że trzyma
się tam takich delikwentów jak Izaya. Lekarka w towarzystwie pielęgniarza przyprowadziła
mnie pod drzwi z numerem 4B i otworzyła wizjer. Pokój był nieduży, ale
wystarczający, by nie nabawić się klaustrofobii. Był ciemny, światło wpadało
tylko przez nieduże okienko przy suficie i wizjer w drzwiach. Ściany, podłoga i
drzwi obite były materacami. Nie było tam kompletnie nic. Tylko na środku
leżało coś. Najprawdopodobniej Izaya.
-Czy ja mogę
wejść do środka?-zapytałem głosem pozbawionym emocji. One wszystkie zostały w
budynku B.
-Nie możemy
na to zezwolić ze względów bezpieczeństwa pana i pacjenta- powiedział twardo
pielęgniarz.
-Proszę.
-Musi mi pan
wybaczyć, ale…- mężczyzna przerwał cytowanie kodeksu szpitalnego, gdy lekarka
położyła mu rękę na ramieniu i powiedziała:- Nic mu nie będzie, wierz mi.
Chyba
demonstracja mojej siły na piętrze, która zresztą zostawiła po sobie nieduże
wgniecenie, była wystarczającym argumentem. Pielęgniarz przekręcił klucz w
zamku, drzwi zaskrzypiały i stanąłem naprzeciw Izayi, który ciągle leżał. Bez
ruchu. Bez słowa.
-Będę za
drzwiami- powiedział mężczyzna i przymknął je. Stałem w ciemnym pokoju,
pozbawionym jakichkolwiek emocji, kolorów, odgłosów. Usiadłem na ziemi i
zacząłem przypatrywać się Izayi. Leżał na bok z podkulonymi nogami i ręką pod
głową. Jego czerwone oczy straciły blask, były matowe, puste. Patrzył w jakiś
punkt na ścianie. Miał na sobie tylko szpitalną, flanelową piżamę.
-Hej, pchło.
Przyszedłem, tak jak chciałeś- zagadnąłem go, jednak odpowiedzi się nie doczekałem.
Był jak roślina, jakby był w śpiączce. Patrzył tylko w dal, na nic nie
reagował. W tamtej chwili nie wiedziałem, co ja właściwie czuję. Nie
wiedziałem, czy jestem wkurzony, czy zawiedziony, czy smutny, czy nie wiem co
jeszcze. Było właśnie tak… nijak. Położyłem się w podobnej pozycji tak, aby
widzieć jego twarz. Włosy w nieładzie, pusty wzrok. Z jednej strony było to
intrygujące, a z drugiej dosyć przerażające. Miałem wrażenie, że on zaraz nagle
przebudzi się i zacznie swoją codzienną porcję sarkazmu, ale nic takiego nie
nastąpiło. Chyba nawet nie mrugał. Albo może tylko czasem.
„Ale nie mam żadnej listy i wszystkie
słowa musze dobierać sam”
-Nie wiem czy
mnie słyszysz czy nie, ale lepiej żebyś słyszał, bo nie lubię się powtarzać. Jesteś
strasznym idiotą, wiesz? Piszesz do mnie, że wszystko w porządku, a potem
odpierdalasz takie coś. Kogo ty chcesz oszukać? Już chyba tylko siebie, bo nikt
inny już się nie nabiera. Wczoraj myślałem, że cię zabiję. Wtedy, jak nagle nie odpisałeś. Naprawdę się przestraszyłem
i obstawiałem najgorsze. Dużo to się nie pomyliłem. Naprawdę jesteś idiotą, Izaya. Jak długo zamierzasz utrzymywać
ten opór? Ciągle uważasz, że sam sobie ze wszystkim poradzisz? Tu? W tym pieprzonym pokoju bez klamek? Jeszcze
niedawno miałem nadzieję, że ci pomogę.
Myślałem, że może w jakiś sposób dotrę do ciebie. Ale do ciebie nie ma żadnej
drogi, bo na wszystkich postawiłeś jakieś chrzanione pułapki. Zawsze musisz
postawić na swoim, prawda? Zawsze musisz robić bałagan, który potem inni muszą
sprzątać.
Umilkłem na
moment. Strasznie dziwnie czułem się, gdy gadałem do kogoś prawie nieżywego. Izaya
nie reagował, nie ruszał się. To było okropne. Zastanawiałem się, jak długo to
jeszcze potrwa.
-Pamiętasz,
jak pisałem ci, że się nie martwię? To nieprawda. Tak na serio to zamartwiam się tak, że nie śpię po
nocach. W sumie to ciągle cię nienawidzę. Nienawidzę cię za to, że nie ważne w
jakiej jesteś sytuacji, to ja i tak obrywam. Wkurza mnie to, że mimo tego
twojego dziwnego otępienia, schizofrenii czy czego ty tam jeszcze masz, i tak
jesteś w stanie doprowadzić mnie do granic. Właśnie taką osobą jesteś-
stawiającą na swoim za wszelką cenę. Nie rozumiem, czy twoim celem jest
uprzykrzanie mi życia aż do jego kresu, czy jestem tylko twoją przejściową
atrakcją, ale powiem ci jedno. Uprzykrzanie mi życia bardzo dobrze ci wychodzi!
Nawet teraz. Kiedy mógłbym robić cokolwiek innego, siedzę tu z tobą i mówię
rzeczy, o które nigdy bym siebie nie posądził. Wkurza mnie to. I ty też. Ale
mimo wszystko nie umiem cię zostawić. Mam wrażenie, że jeżeli cię nie
przypilnuję to się nie zmienisz. Będziesz brnął w szaleństwo myśląc, że wszystko
samo minie. Oświecę cię już dziś- tak nie będzie. Pewnego dnia po po prostu skoczysz
z mostu, a ja będę czuł się za to winny do końca życia i to wszystko będzie
twoim planem. Bo taki jesteś. Dlatego zrobię wszystko by twój misterny plan
upadł z hukiem. Uprzykrzę ci życie tak, jak ty to zrobiłeś mi. I gdy będziesz
już stał na tym moście, ja cię złapię. I zrobię to tylko dlatego byś zobaczył,
że świat nie kręci się tylko wokół ciebie. Mówiłem ci, że nie kopię leżących.
Dlatego podniosę cię i wtedy zacznie się prawdziwa walka… nie… ona już się zaczęła.
I powiem ci na zakończenie, że póki leżysz, to ja mam przewagę. Nie ważne co
zrobisz, ja ciągle będę górą. Bo ty leżysz. A jeżeli leżysz, możesz zostać już
tylko podeptany.
Podniosłem
się z do pozycji siedzącej. Izaya ruszył nogą, ale uznałem to za zwykły skurcz
czy coś. Wyszedłem z pokoju, dziękując pielęgniarzom i wychodząc ze szpitala.
Pomyślałem wtedy, że sam jestem strasznym kretynem. Mówić takie rzeczy, martwić
się o swojego wroga. Wroga. Wyciągnąłem
z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego z nich. Szedłem przed siebie,
nie słyszałem odgłosów miasta. Zatrzymałem się na moście. Oparłem ręce na
poręczy i obserwowałem przejeżdżające pode mną samochody. Było ciemno i zimno.
Chyba powinienem zacząć nosić jakąś kurtkę. Stałem na moście z cichą nadzieją,
że świat się jutro skończy, a ja wreszcie uwolnię się od tego wszystkiego wokół
mnie.
Ne,
Shizu-chan.
A co, jeśli
bym ci powiedział, że wszystko słyszę?
Co jeśli
powiem ci, że widziałem jak przyszedłeś mnie odwiedzić?
Co jeśli powiem,
że się wtedy ucieszyłem? Że widziałem szkło na twoich oczach?
Co byś
pomyślał, gdybym opowiedział ci całą historię? Uwierzyłbyś?
Czy musiałbyś
mówić cokolwiek?
Izaya
Orihara przestał być moim wrogiem, gdy zobaczyłem go leżącego i postanowiłem podnieść.
"Nigdy nie potrzebowałem listy najczęściej używanych słów"
______________