Obiecałam że we wrześniu to i jest we wrześniu xD To chyba pierwszy raz kiedy dotrzymałam terminu wydania rozdziału i jestem z siebie dumna. Przypominam jeszcze raz, że LAD NIE jest moim fanfickiem, tylko jest tłumaczony i autorką jest Lownly. Opowiadanie jest podzielone na dwie perspektywy, ten rozdział, czyli My beating heart jest perspektywą Marco, a za klika dni jak skończę tłumaczyć Jeana, pojawi się jego perspektywa. Zresztą zobaczycie c: Dziś pierwszy rozdział, pierwsze tłumaczenie, obiecuję że następne będą bardziej ogarnięte ;_; Założenie jest że będę wydawać 2 rozdziały na miesiąc (1 My beating Heart i 1 His beating heart), ale zobaczymy co z tego wyjdzie xD Lownly dodawała kawałki piosenki, ale ja dam wam po prostu link i krótką notkę podsumowującą i początkującą rozdział. Dam wam ją na próbę i napiszcie mi, czy mam je wam zostawić czy ich nie chcecie xDD Wgl tak teraz ogarnęłam, że ff będzie prawie równo czasowo z aktualnymi miesiącami xD Marco też właśnie zaczął szkołę. Ten przypadek hehe
Nie zapomnijcie zostawić komentarza :3
Notka: Marco jest świrem.
Phillip Phillips - Gone, Gone, Gone
Like a Drum - My Beating Heart
Rozdział 1 - Sztuka obserwacji
Tak naprawdę nie ma żadnych właściwych sentencji, które
rozpoczęłyby tę historię.
Żadnych chwytliwych pierwszych słów, nic „ przykuwającego
uwagę”…
Ale dla mnie to ciągle bardzo ważna historia. To nieodzowna
cząstka każdego kawałka dzisiejszego mnie. To historia o tym jak szybko moje
życie zostało splecione z życiem najbliższego mi przyjaciela jakiego
kiedykolwiek miałem i nic nie mogłem na to poradzić.
To może zabrzmieć śmiesznie…
Ale to historia o tym jak ofiarowałem moje bijące serce
Jeanowi Kirschteinowi.
Nie powiedziałbym, że początek był jakiś bardzo
spektakularny. Byłem świeżakiem w college’u na Uniwersytecie Trost, ledwo
znajdującym drogę z klasy do klasy. Nikogo nie znałem. No właśnie – nie znałem
absolutnie nikogo. Nie miałem nawet współlokatora – gość, z którym miałem
mieszkać przeniósł się do innego akademika w dniu wprowadzania się.
Snułem się po kampusie z jego mapą w jednej ręce, rozkładem
zajęć w drugiej i oczami na mapie, gdy coś zderzyło się z moim ramieniem, przez
co aż mną obróciło.
-Cholera! – wysyczał, a ja ujrzałem szczupłego chłopaka o
jasnobrązowych włosach. Jadowity grymas wypełzł na jego twarzy, gdy tylko na
mnie spojrzał. – Uważaj trochę! -
warknął, masując swoje ramię wolną ręką; w drugiej trzymał parujący kubek ze
Starbucks’a. Wyglądał na kogoś z kim nie chciałbyś zadrzeć przed jego poranną
porcją kofeiny (co później okazało się prawdą), a ja nie należę do osób
prowokujących bójki, więc pisnąłem jakieś przeprosiny i ruszyłem w przeciwnym
kierunku. Byłem parę centymetrów wyższy od niego, ale jestem pewien, że on
mógłby z łatwością mi nakopać, gdyby tylko chciał. Burknął „nie ważne” i
poszedł w swoją stronę. Od tamtej pory zacząłem być ostrożniejszy i
przywiązywałem większą uwagę do tego, gdzie szedłem.
Reszta tygodnia minęła bez problemów. I mówiąc „bez
problemów” nie biorę pod uwagę tych zwykłych problemów, które może mieć nowy na
college’u. Borykałem się ze znalezieniem moich sal, na kilka
wykładów nawet się spóźniłem. Ciągle nie miałem przypisanego współlokatora i
szczerze, jeżeli ktoś przypisany do innego budynku, zdecydowałby się przenieść
do Siny, to pewnie nie do mnie.
Większość ludzi zabiłaby, żeby mieć swój własny pokój i nie
musieć dzielić go z innymi, ale ja czułem się dosyć samotnie. To oznaczało, że
wiszący na ścianie płaski telewizor, który kupili mi rodzice był tylko i
wyłącznie dla mnie. Co znowu nie było takie złe… ale ciągle byłem samotny. I
kiedykolwiek bym nie poszedł na miasto czegoś zjeść, zawsze szedłem sam.
Podczas posiłków zawsze było mi tak strasznie tęskno do domu. Ale inne rzeczy
szły już w sumie gładko.
W następny poniedziałek, dokładnie tydzień od incydentu z
gościem od kawy zauważyłem… Szczupłego chłopaka o jasnobrązowych włosach z
kubkiem kawy. Był na moich zajęciach z astronomii.
Podczas krótkiej przerwy w wykładzie miałem okazję, żeby
podnieść wzrok znad moich notatek i rozejrzeć się po sali wykładowej… i on tam
był. Jeden rząd przede mną, dwa siedzenia po lewej. Przykuł moją uwagę, wygodnie
osadziłem oczy na jego kościstych ramionach i na cienkiej szarej kurtce niemal
wiszącej na nich. Mój wzrok przeleciał na kawałek jego twarzy, który był
widoczny z mojego kąta i zacząłem się mu przyglądać. Miał mocne rysy
twarzy, zadarty nos… nie widziałem za dobrze jego oczu, ale jego wąskie brwi
były ściągnięte, gdy w skupieniu robił notatki; jego długie i smukłe palce
trzymały mocno długopis, zapisując kolejne linijki tekstu w zeszycie.
Nie mogłem nic poradzić na łagodny uśmiech na mojej twarzy,
gdy się skrzywił… może on po prostu z natury miał nieprzyjemny wyraz twarzy
przez cały czas. To założenie sprawiło, że poczułem się o niebo lepiej z myślą,
że wpadłem na niego tydzień temu. Pewnie wcale nie był aż tak wkurzony na
jakiego wyglądał… co nie?
Niechętny do rozpatrywania negatywów wpadki sprzed
tygodnia, szybko wróciłem moją uwagę do notatek. Jednakże, widok tego
szczupłego, jasnowłosego kolesia najczęściej rozpraszał mnie przez resztę
wykładu.
I następnego też.
I następnego też
I następnego też.
Przez kolejne kilka tygodni, dokładniej mówiąc.
Nie, żebym miał jakiś problem do przypadkowego faceta,
którego zdołałem wkurzyć już pierwszego dnia szkoły… to było coś innego. I
jeśli mam byś szczery, prawie nigdy nie myślałem o nim poza klasą. Moja
fascynacja nim pozostawała ograniczona do tego pokoju. Ale nie byłem pewien co
właściwie mnie do niego przyciągało. To coś, co było w nim takiego fascynującego,
było czymś niezrozumiałym… niewytłumaczalnym. W ciągu tego czasu, gdy zerkałem
na niego przez ostatnie tygodnie, zaczynałem dowiadywać się o nim coraz więcej:
małe detale, nic nie znaczące szczegóły… i z każdym nowym odkryciem zaczynałem
interesować się nim bardziej niż wcześniej, popadając coraz głębiej i głębiej
we własną ciekawość.
Na przykład, czy teraz, czy wtedy, gdy używa ołówka zamiast
długopisu, nieświadomie żuje gumkę do mazania na jego czubku. Przy tych
rzadkich okazjach, ledwo udawało mi się powstrzymywać śmiech, gdy natrafiał
zębami na metalowy łącznik ołówka i gumki, a jego twarz wyrażała coś w rodzaju
gorzkiego zniesmaczenia.
Zauważyłem też, że nie zawsze wygląda „nieprzyjaźnie”. W
większości tylko, gdy był mocno skoncentrowany. Ale gdy podnosił głową znad
notatnika, żeby spojrzeć na profesora, jego ekspresja zmieniała się na łagodną,
poważną i z szeroko otwartymi oczami.
Jego szczęka mogła się zrelaksować, brwi nie były już ściągnięte i gdy
widziałem go takiego, dawało mi to do zrozumienia, że może wcale nie jest taką
straszną osobą.
Nie żebym się go bał czy coś.
Bardziej… „obawiał”. Ze szczyptą „onieśmielenia”.
Co było raczej śmieszne, zwłaszcza że miliony razy
widziałem jak starał się balansować swoje przybory do pisania na górnej wardze,
podczas gdy z pełną powagą i skupieniem wpatrywał się w swoje notatki. Często
zastanawiałem się jak mogę takiego głupka brać traktować tak poważnie. Ale
wnioskując po tym jak pilnie podchodził do notowania i po naszym pierwszym
niefortunnym „spotkaniu”, wydawał się
być całkiem poważną osobą. Więc może był kompletnym głupkiem przez przypadek?
Nawet lepiej.
Wszystko, od drapania się
końcówką długopisu po głowie do rozciągania i prostowania pleców na
krześle przez podpieranie na dłoni swojego policzka, było dla mnie totalną
przyjemnością. Stał się jednym z najciekawszych aspektów astronomii, a nie
znałem nawet jego imienia.
Ale pewnego dnia, w pierwszym tygodniu października,
bezimienny chłopak nie pokazał się na zajęciach. Wydało mi się to trochę dziwne
(wspomniałem, że był pilny) i byłem nieco zawiedziony że mojej rozpraszajki
dziś nie było, jednak nie zamyśliłem się nad tym jakoś specjalnie. Był w końcu
poniedziałek, a astronomię mieliśmy w każdy dzień oprócz piątku, więc byłem
przekonany że zobaczę go następnego dnia, tak jak zwykle. Pewnie po prostu
zaspał, zdarza się.
Jednak następnego dnia także był nieobecny.
Zdziwiony i trochę zaniepokojony rozejrzałem się po sali
wykładowej i, co było raczej dziwne, okazała być opustoszała.
-Psst.. hej! – obróciłem się w prawo i zobaczyłem niemal
łysego chłopaka, starające się przykuć moją uwagę. – Wygląda na to, że jesteśmy
wśród ocalałych po zombie apokalipsie, huh? – zaśmiał się.
- A-apokalipsie!? –o czym on gadał ?
- Spoko, stary, tylko żartuję. Jestem prawie pewien, że
wszyscy złapali grypę. Zawsze krąży wokół o tej porze roku, nie?
- Oh – zrelaksowałem się nieco, moje oczy zawędrowały na
puste siedzenie, gdzie on zwykł
siedzieć. A więc to tak: grypa. Uśmiechając się, obróciłem się z powrotem do
łysego i powiedziałem: - Więc chyba jesteśmy następni.
Skrzywił się, potrząsając głową.
- Dobry Boże, oby nie. Nie wiem jak ty, ale ja za cholerę
nie planuję zachorować.
Profesor rozpoczął wykład zaraz po tym; stary, niepewny głos
odbił się od ścian i rozniósł po na wpół pustej sali, więc obaj odwróciliśmy
się do przodu i już potem nie rozmawialiśmy. Miałem cichą nadzieję, że moja
rozpraszajka szybko poczuje się lepiej i już wkrótce pokaże się na wykładzie.
Jak na życzenie, już następnego dnia był tam.
Muszę jednak dodać, że w nie najlepszej kondycji. Z mojego
miejsca mogłem zobaczyć, że jego skóra pożółkła, ciemne cienie pod jego oczami sprawiały, że
wyglądał jakby patrzył w oczy samej śmierci. Jego zadarty nos był teraz czerwony
i było mi go tak szkoda… wyglądał fatalnie. Nie był nawet w stanie robić
notatek, jego oczy były zbyt wilgotne i sądząc po pociągnięciach nosem, musiał
mieć straszny katar. Kaszel też brzmiał okropnie. Pod koniec wykładu chciałem
zawinąć go w koc, wlać mu do gardła Nyquil i nie pozwolić mu wrócić na zajęcia
dopóki nie poczuje się lepiej. Oczywiście powstrzymałem się.
Albo raczej stało się coś innego.
Tak, właśnie, coś stało
się po wykładzie.
W końcu to nie jest historia o mnie prześladującym gościa,
którego nawet nie znam.
Pakowałem mój notatnik i długopis do plecaka, tak jak
zresztą robiła to reszta studentów wokół, zastanawiając się nad opcjami lunchu,
gdy poczułem na sobie czyjś wzrok. Gdy podniosłem głowę, para najjaśniejszych
bursztynowych oczu jakie w życiu widziałem, patrzyła się na mnie. Zamarłem.
Było prawie tak, jakbym pomyślał, że jak się nie ruszę, to
on mnie nie zauważy.
Zauważył, jakbyście się zastanawiali.
- Czy my się skądś znamy?
Sziiiiiiit
Czułem, jak serce podjechało mi do gardła. Czyżby zauważył,
że mu się dzisiaj przyglądałem!? Nie
jestem świrem, przysięgam! Starając się odsunąć te myśli na drugi plan,
usiadłem i uśmiechnąłem się do niego niewinnie, choć nie byłem w stanie spojrzeć
mu w oczy.
- No, tak jakby… wpadłem na ciebie pierwszego dnia szkoły –
powiedziałem nieśmiało. Niezbyt chciałem mu o tym przypominać, ale było to
znacznie lepsze niż „Och, więc
zauważyłeś, że cię obserwowałem? Właściwie to mnie nie znasz, ja mam tylko taką
obsesję wpatrywania się w ciebie, to nic takiego.”
- Nie, mam namyśli przed tym – powiedział, odkaszlnął i
pociągnął nosem. To zbiło mnie z tropu. Nie sądzę…? Znaczy, byłoby świetnie,
gdy tak się stało, to mogłoby nieco wyjaśnić moją dziwną fascynację jego osobą,
ale…
- Obawiam się, że nie…
Jego twarz spochmurniała, przymrużył oczy, a ja nie wiedzieć
czemu wstrzymałem oddech, dopóki nie zrozumiałem, że on po prostu skupił się na
mnie i starał się dotrzeć do tego, czy mnie gdzieś wcześniej nie widział.
- Sorry – przeprosił. – Po prostu wyglądasz znajomo.
- Spoko, żaden problem! Też mi się tak często zdarza –
skłamałem. Kichnął i wytarł nos, po czym powiedział:
- Miałem cichą nadzieję, że może skądś się znamy… wtedy nie
byłoby to takie dziwne prosić, czy może mógłbym zobaczyć twoje notatki z ostatnich
dwóch dni.
Zajęło mi chwilę, żebym przetworzył to, co on właściwie do
mnie powiedział i gdy to się stało, zachichotałem cicho.
- Jeśli tylko o to chodziło, to jasne, możesz je pożyczyć.
Zamrugał. – Serio? Nawet mnie nie znasz…
Ale było za późno, bo już wyciągałem mój mały czarny
notatnik z plecaka, myśląc Obserwowałem
cię jak świr prze ostatni miesiąc i pół, więc chociaż tyle mogę zrobić. Ale
zamiast tego powiedziałem: - A muszę?
- Jesteś aż tak dobrą osobą?
- Staram się.
Uniósł brew. – Chyba jesteś strasznie łatwy – zażartował.
- Gee… dzięki – odparłem sarkastycznie. – To naprawdę sprawia, że chcę ci pożyczyć
mój zeszyt.
- Ach! Hej, mówię jak to widzę.
- Mhymm – mruknąłem, przekartkowując zeszyt do
poniedziałkowych zapisków. I właściwie już miałem mu je przekazać, ale…
Gdy tak na nie spojrzałem to… no…
- Co jest? – zapytał.
- To tylko… uch. Tu jest masa rzeczy, które wymagają
wyjaśnień… - spojrzałem na niego. – Kiedy masz następne zajęcia?
- Żadnych aż do 14:30 – odpowiedział. Zerknąłem z powrotem na
notatki zanim zapytałem: - Jakieś plany na lunch?
Tu nastąpiła przerwa, on nic nie mówił, więc szybko
sprostowałem: - No, bo wtedy mógłbym ci wyjaśnić rzeczy, których nie rozumiesz,
to wszystko…
Uśmiechnął się zadziornie: - Naprawdę chcesz iść na całość,
co?
- Chcesz moje notatki czy nie? – obruszyłem się, a jego
zarozumiały uśmieszek wywołał mały uśmiech na mojej twarzy.
- Tak, tak – odpowiedział, ruszając z krzeseł do wyjścia,
więc wziąłem swój plecak i podążyłem za nim, obserwując jak poruszał swoimi
szczupłymi nogami. Dobrze mu w tych wąskich
dżinsach-pomyślałem. Gdy tylko wyszedł z pustej sali wykładowej, zatrzymał
się, a ja szybko zerknąłem na jego twarz.
- Tak w ogóle to jak się nazywasz? – zapytał, obracając się.
- Och, właśnie… Jestem Marco – przedstawiłem się. – A ty?
- Jean.
Jean… Więc to było
imię kolesia, którego tak bezwstydnie szpiegowałem od tyłu przez ostatni
miesiąc i pół. Dobrze wiedzieć.
-Jsh-ahn – powtórzyłem, dziwiąc się że takie miękkie
współbrzmienia i samogłoski należały do kogoś tak zuchwałego. – Francuz?
Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę i już myślałem, że
powiedziałem coś nie tak, ale wtedy odparł:
- Taaa, a w ogóle to gdzie chcesz iść jeść? Ja zazwyczaj
chodzę do jednej ze stołówek na lunch.
- Ja też –mruknąłem. – Więc postanowione, hę? – podałem mu
zeszyt i ruszyłem przed siebie, wychodząc z budynku na właściwie południowe
słońce z Jeanem za plecami. Skierowaliśmy nasze kroki w ogólnie przyjętym
kierunku do najbliższej stołówki, przeciskając się przez tłumy innych
studentów. Było kilka takich momentów, że byłem pewien, że go zgubiłem, jednak
kaszel i smarkanie informowały mnie o jego aktualnym położeniu. Gdy przeszliśmy
przez najruchliwszą część kampusu i zrobiło się luźniej, Jean znacznie zwolnił.
Obejrzałam się za nim przez ramię i zobaczyłem, że trzymał mój zeszyt otwarty,
pewnie na poniedziałkowych notatkach i
uważnie się w nie wpatrywał, ciągle idąc.
- Co to za kurwa greckie literki? – powiedział.
- Na górze w rogu jest klucz i kilka wzorów – powiedziałem,
powstrzymując śmiech, gdy potknął się o swoje chude nogi. Po minucie czy dwóch
przechadzki, zerknąłem na niego raz jeszcze i znalazłem go nawet bardziej
wczytanego w notatnik.
- Nie pieprzyłeś… ciągle nic nie rozumiem – wymamrotał.
- Mówiłem – skręciłem w lewo, ale Jean ze wzrokiem
przyklejonym do notatek kontynuował drogę prosto, więc musiałem zwrócić na
siebie uwagę:
- Hej! Jean, tędy!
Skrzywił się bardziej, na jego chorobo-blade policzki
wstąpił lekki róż, ale zamknął zeszyt, wsadził go pod pachę i zwrócił uwagę na
to, gdzie idzie.
- … i pamiętaj,
musisz najpierw znaleźć zmianę w długość fali.
- I to jest delta lambda?
- Nom – wziąłem łyk Pepsi, gdy patrzyłem jak Jean stara się
rozwiązać problem praktyczny; mój talerz był już dawno pusty.
- Och, czekaj… jak już będziesz miał prędkość radialną to
dzielisz ją przez prędkość światła, pamiętasz? – pochyliłem się nad stołem i
wskazałem na notatki.
- To „c” w równaniu…
- Tak! Iiiiii…. Gotowe – uśmiechnąłem się zachęcająco. Jean
opadł na oparcie krzesła i przetarł dłonią kark.
- Prędkość radialna to gówno – wymamrotał, a ja się
zaśmiałem.
- Weź nawet nie mów – zgodziłem się.
- Ej, Marco?
- Hmm?
- Dzięki… Miałbym przerąbane bez twojej pomocy.
- Żaden problem – odpowiedziałem, patrząc jak wyciąga z
kieszeni telefon i robi kilka zdjęć moich notatek. – To tylko…
-Co? –schował telefon z powrotem do kieszeni i spojrzał na
mnie.
- Mógłbyś opuścić jeszcze jeden dzień. Jesteś chory jak
pies. – i jakby na dowód moich słów, zaczął kaszleć. I kaszlał tak przez dobre
dwie minuty aż przyniosłem mu szklankę wody, którą wypił z wdzięcznością.
- Uh… - w końcu odpowiedział. – Nie mogę ominąć więcej
zajęć. Wypoczywałem już masę czasu. Jestem już wystarczająco do tyłu po tylko
dwóch dniach!
Przechyliłem pretensjonalnie głowę.
- Byłem do tyły po
tylko dwóch dniach – poprawił się i wyszczerzył z uznaniem.
- Okej, dobra, ale tylko pomagasz roznosić grypę chodząc
sobie od tak.
- Nie zbliżam się do ludzi wystarczająco, aby zarażać –
wymigał się. Uniosłem brew w znaczącym geście, a on wybełkotał – Ja… cholera.
Jeżeli się ode mnie zarazisz, wynagrodzę ci to jakoś. Obiecuję!
Zaśmiałem się. – Spoko, bez nerwów. – powiedziałem. – Mam
silny układ odpornościowy, więc wątpię, abym zachorował. – Jean wypatrywał się
we mnie sceptycznie znad kubka, dopijając resztę swojego napoju.
Salwa śmiechów wybuchła przy stoliku za mną, sprawiając że
podskoczyłem zaskoczony.
- Dziś wieczorem w studenckim teatrze puszczają „Obecność”,
stary, koniecznie musisz pójść! – krzyknął ktoś. Jean pochylił się w lewo, żeby
zerknąć przeze mnie na głośny stolik, po czym usiadł z powrotem i podparł
policzek na dłoni, opierając się łokciem o blat stołu.
- Mamy sezon Halloween, nie? – zastanowiłem się na głos i
odezwałem się do Jeana. – Planujesz pójść zobaczyć jakiś horror w tym miesiącu?
Potrząsnął energicznie głową. – Nigdy w życiu.
- Nie jesteś fanem strasznych filmów? –uśmiechnąłem się.
- To ty nie wiesz? Jean nienawidzi
strasznych filmów! Sika po gaciach i krzyczy jak mała dziewczynka. – odwróciłem
się w stronę, z której dochodził głos i zobaczyłem tego krótko ściętego
chłopaka z astronomii.
- CONNIE! – krzyknął Jean, a stolik za nami znów zaczął się
głośno śmiać. Łysawy chłopak –który nazywał się Connie- wstał i podszedł do
naszego stolika, bezczelnie się uśmiechając.
- Ach, hej! – powiedział do mnie. – Więc poznałeś już Jeana?
Jean spojrzał na nas. – To wy się znacie?
- Nie – odpowiedział Connie. – Znaczy, tak jakby. Gadaliśmy
wczoraj o tym, że jak do tej pory udało nam się przetrwać epidemię grypy. Ale
chyba nie każdego z nas można zaliczyć do tych szczęśliwców, huh?
- Zamknij się – westchnął Jean i jak na zawołanie pociągnął
nosem. Connie zwrócił się do mnie.
- A w ogóle to nawet nie znam twojego imienia, ziom.
- Jestem Marco.
- Więc, Marco, ja jestem Connie. Będziesz mile widziany w
naszej grupie na „Obecności” dziś wieczorem, bo Jean na pewno nie będzie. –
zaproponował. Zaśmiałem się.
- Dzięki, ale spasuję. Mam sporo zadań do zrobienia. –
wyłgałem się. Szczerze mówiąc opuszczenie mojego pokoju na noc byłoby pozytywną
zmianą… siedząc w pokoju czułem się tak okropnie samotny. Ale w zasadzie nie
znałem Conniego i jego przyjaciół zbyt dobrze i czułbym się niekomfortowo,
gdybym poszedł gdzieś z grupą nieznajomych, którzy byli już przyjaciółmi.
- Spoko. Ale jakbyś zmienił zdanie to będziemy w studenckim
teatrze. Do zobaczenia – pomachałem mu, gdy wracał do swojego stolika. Jean
prychnął szyderczo.
- Twój kumpel? – zapytałem.
- Tak jakby… jest jednym z moich współlokatorów.
Zmarszczyłem brwi. – Nie lubisz go?
- Huh?- odparł. – Nie, jest spoko. Znaczy, bywają momenty,
gdy jest wkurzający, trudno mu przychodzi podejmowanie decyzji, ale w sumie się
dogadujemy… chyba tak mogę mniej więcej powiedzieć. A co?
- A nic. – wyciągnąłem telefon, by sprawdzić godzinę. – Och!
– była 12:45.
- Co jest?
- Mam zajęcia za 15 minut, więc muszę się zbierać.
Jean podał mi stołem zeszyt, a ja spakowałem go z powrotem
do plecaka, zanim zawiesiłem go na ramieniu. Wahałem się podnieść. Jean
spojrzał na mnie pytająco. Byłem zestresowany pytając o to… ale to była moja
szansa.
- Hej, Jean?
- Nom?
- Nie masz nic przeciwko, jeśli poproszę cię o numer? –
myślałem, że zapyta dlaczego, a na to pytanie nie miałem odpowiedzi, ale –
- Jasne.
- S-serio?
- Ta, czemu nie?
Wzruszyłem tylko ramionami i szybko wymieniliśmy się
numerami, zanim pobiegłem do sali. Nie wiedziałem czemu, ale zdobyty z
powodzeniem numer Jeana napełnił mnie dziwnym uczuciem spełnienia. Wszedłem do sali jak nowo narodzony.
Tego wieczoru, gdy siedziałem przy biurku i starałem się
skończyć zadanie domowe przy świetle lampki, w mojej głowie w kółko odtwarzały
się wydarzenia z minionego dnia, głównie lunch z Jeanem, i za każdym razem, gdy
wracało mi to na myśl, na moją twarz wypływał głupawy uśmieszek. Czy naprawdę
od tak dawna z nikim się tak nie zaznajomiłem? Znaczy, miałem wielu przyjaciół
w rodzinnym mieście, którzy za mną tęsknili, a rodzina dzwoniła do mnie
przynajmniej dwa razy w tygodniu…
Ale ciągle czułem się taki samotny. Nieprawdopodobnie
samotny.
Nawet w pokoju mieszkałem całkiem sam.
Zgaduję, że tak się właśnie kończy brak uczestnictwa w życiu
kampusu. Żadne kluby mnie nie interesowały, nieszczególnie podobał mi się
pomysł dołączenia do bractwa, i nie jestem też zbyt religijny, więc wykluczyłem
się z ministerstw kampusu.
No dobra.
Wzruszyłem ramionami i pomyślałem, że zdobędę przyjaciół w jakiś inny sposób. Jak
widać, trochę nie wyszło.
Więc możliwość nazywania Jeana moim „nowym przyjacielem”
sprawiała, że czułem motylki w brzuchu. Kto by pomyślał, że mogę tak dobrze
dogadać się z chłopakiem, w którego wpatrywałem się przez kilka tygodni?
Naprawdę go polubiłem. Był mądry, czepialski i pewnie nawet
tego nie wiedział, ale strasznym głupolem. Nawet jeśli na pierwszy rzut oka
wydawał się być złośliwy i wredny, ale tak naprawdę był całkiem w porządku. On
tylko… nie wiem. Nie bał się mówić tego co myśli. I to w nim właśnie lubiłem.
Wzdychając i uśmiechając się głupkowato, wyciągnąłem telefon
i przeleciałem przez kontakty, dopóki nie zobaczyłem jego imienia. „Jean”.
Musiałem przezwyciężyć ogromną chęć napisania do niego w tym momencie. Miałem
nadzieję, że niedługo będę miał kolejną okazję, by z nim pogadać.
I taka oto okazja nadarzyła się następnego ranka.
Gdy wreszcie zwlokłem się z łóżka ( uważając, by nie uderzyć
się o ramę łóżka nade mną, jak to zawsze bywało), moja czaszka boleśnie
pulsowała z każdym szybszym ruchem. Pochyliłem się nad koszem, który w sekundę
wypełnił się płynami żołądkowymi i na wpół strawionym jedzeniem.
Tak jakbyście się zastanawiali, zdecydowałem się nie iść
dziś na zajęcia. Z flegmą w gardle i z dreszczami na całym ciele, zawinąłem się
w kołdrę i wróciłem do łóżka. Nie mogąc jednak wrócić do snu, po prostu leżałem
i kaszlałem w poduszkę przez następną godzinę. Jean, ty sukinsynu, pomyślałem, rozglądając się po pokoju za
telefonem; był na biurku i się ładował. Byłem zbyt chory i leniwy by przejść
przez lodowatą podłogę i po niego sięgnąć, nawet jeśli strasznie chciałem
nawrzucać Jeanowi za zarażenie mnie. Pewnie i tak połapie się co się stało, gdy
wejdzie do klasy i mnie tam nie zobaczy.
Bzzt. Bzzt.
Dwie wibracje. Wiadomość.
Zamiast jak człowiek wstać z łóżka, ja raczej… zrolowałem
się na podłogę, ciągle owinięty w kołdrę, i niczym robak dopełzłem do biurka.
Podniosłem rękę i zmacałem blat w poszukiwaniu komórki.
(1) Nowa wiadomość
Zgadnijcie kto.
Od: Jean
powiedz że nie
Uśmiechnąłem się, kichnąłem i uśmiechnąłem powtórnie.
Leżąc na zimnej drewnianej podłodze, owinąłem się ciaśniej kołdrą i odpisałem.
Do: Jean
Jak zamierzasz mi to wynagrodzić, Jean?
Odpowiedź nadeszła w krócej niż 20 sekund.
Od: Jean
„bardzo silny układ odpornościowy” w mojej
dupie
Zacząłem się śmiać, ale śmiech tylko przyprawił mnie o
ból głowy i kaszel.
Do: Jean
Taa… to jest okropne :(
Od: Jean
o stary, kurwa, strasznie cie przepraszam.
jak ci to wynagrodzic ?
Uśmiechnąłem się złowrogo. Hmmm, więc teraz Jean był mi coś
winny, tak? Idealnie.
Do: Jean
Zupa i film.
Od: Jean
zupa ORAZ film ?
Do: Jean
Film mam u siebie, wystarczy że go ze mną
obejrzysz. Ale naprawdę zjadłbym jakąś zupę… a niezbyt się czuję żeby samemu po
nią iść :(
Od: Jean
rozumiem. potraktujesz mie filmem?
powinienem czesciej byc ci dluzny. przyniose ci ta twoja zupe pozniej
wieczorem. co powiesz na 19:30?
Do: Jean
Powiem że świetnie!
Oh… i Jean?
From: Jean
Nom?
Do: Jean
To jest straszny film :)
Powstrzymywanie rechotów, gdy wciskałem „wyślij” było
wystarczająco trudne w wykonaniu, więc gdy nadeszła odpowiedź, parsknąłem
śmichem.
From: Jean
CZY TY JESTES POWAZNY
Do: Jean
Hehe.
Od: Jean
ty mi nie hehuj, mały gnojku! nie zgadzam
się na to, walic taki interes
Westchnąłem.
Do: Jean
Ale Jean! Jesteś mi to winien! Czuję się
okropnie i potrzebuję towarzystwa… :( Proszę?
From: Jean
czy zupa ci nie wystarczy?
Do: Jean
Nie. :(
:(
:(
:(
Zastosowałem taktykę smutnych buziek. Zajęło mu całe pięć minut, by
odpowiedzieć.
Od: Jean
DOBRA
Skręciłem się radośnie w moim pościelowym buritto na
podłodze.
Do: Jean
Yaaaaay. Widzimy się o19:30! Mieszkam w
Sinie 323. :)
Od: Jean
KURWA
[Perspektywa Jeana]
Haruś skarbie, no co ja mogę powiedzieć. Przetłumaczone naprawdę zajebiście. Po Twoich poprawkach, wszystko naprawdę trzyma się kupy i bardzo luźno się czyta <3 <3 Gratulacje S-E-N-P-A-I <3 <3 <3
OdpowiedzUsuńWiem, że powinnam napisać komenta do Lownly, ale nie teraz xD Pozwolisz, że pospamię trochę z momentami, które bardzo mi się podobały <3 <3
"Dobrze mu w tych wąskich dżinsach" Awwww Marco, zaczynają się TE myśli xDDDDDD już nie mogę się doczekać xD
"Co to za kurwa greckie literki?" Taaa, skąd ja znam to uczucie xDDDD
O tag, ten piękny naukowy bełkot xDD Miałaś rację, nawet po polsku niczego nie ogarniam xD
"Ziom" Connie tak bardzo xD Aż go sobie wyobraziłam xD
"zrolowałem się na podłogę, ciągle owinięty w kołdrę, i niczym robak dopełzłem do biurka." Ostatnio bardzo często tak robię xD
OMG, Marco jest zajebisty <3 <3 Awwwwww, zakochałam się <3 <3
Ta rozmowa esemesowa mnie rozwaliła xDDD
Haru, plz tłumacz szybciej, to jest genialne <3 <3 <3 <3
Geniusz po prostu <3 Aż chyba napiszę do Lownly xD
Muzyczka bardzo fajna i jestem jak najbardziej na tag <3 Dodawaj ją.
Awwww, serio sprężaj się z tym tłumaczeniem, bo ty wymiata <3
< Świetnie się czyta, więc naprawdę superaśnie przetłumaczone >
Zawsze wspieram i służę pomocą ^.^
"Stał się jednym z najciekawszych aspektów astronomii, a nie znałem nawet jego imienia." - rozumiem, że tam nie sprawdzają obecności? xd
OdpowiedzUsuń"W końcu to nie jest historia o mnie prześladującym gościa, którego nawet nie znam." - o, jesteś tego pewien? ;)
"Czyżby zauważył, że mu się dzisiaj przyglądałem!? Nie jestem świrem, przysięgam! " hahahaha xD
"Uśmiechnął się zadziornie: - Naprawdę chcesz iść na całość, co?" - uhu, ja tu coś widzę...on chyba wie ;-; zachowuje się jakby...
"(...)którego tak bezwstydnie szpiegowałem od tyłu(...)" - od tyłu? :D Oj, źle to brzmi :D
"- Co to za kurwa greckie literki? – powiedział.
- Na górze w rogu jest klucz i kilka wzorów – powiedziałem, powstrzymując śmiech, gdy potknął się o swoje chude nogi." - hahaha ;D Jaka niezdara, aż chyba poczułam z nim więź xD
"Jesteś chory jak pies." O.o jakie dziwne powiedzonko, pierwszy raz coś takiego słyszę o.O (albo raczej czytam xd)
"Jean nienawidzi strasznych filmów! Sika po gaciach i krzyczy jak mała dziewczynka. " uhuhuuu ja chcę to zobaczyć :D mwahahaha *devil laugh*
"Ale w zasadzie nie znałem Conniego i jego przyjaciół zbyt dobrze i czułbym się niekomfortowo, gdybym poszedł gdzieś z grupą nieznajomych, którzy byli już przyjaciółmi." - stary, to się nazywa poszerzanie horyzontów ;-; lol ja też miałam taką sytuację, tylko akurat nie z kinem. Mam teraz o kilku znajomych więcej na fb i tyle xd Dalej Marco, przecież Connie cię nie zgwałci XD
"Nie wiedziałem czemu, ale zdobyty z powodzeniem numer Jeana napełnił mnie dziwnym uczuciem spełnienia" - Marco doszedł?? O___O juuż?? (xD)
"Nie bał się mówić tego co myśli. I to w nim właśnie lubiłem." ludzie zwykle myślą w odwrotny sposób ^-^'
"Zamiast jak człowiek wstać z łóżka, ja raczej… zrolowałem się na podłogę, ciągle owinięty w kołdrę, i niczym robak dopełzłem do biurka. Podniosłem rękę i zmacałem blat w poszukiwaniu komórki." xd pomijając to, że nikt tak nie wstaje(chyba że w anime xD) Marco zmacał blat mmm :3 xDD
"„bardzo silny układ odpornościowy” w mojej dupie" - ooo nawet nie wiesz jak bardzo blisko jesteś swojego przeznaczenia :D Nieświadomy jasnowidz xD
"zjadłbym jakąś zupę… a niezbyt się czuję żeby samemu po nią iść :(" - bo nie ma to jak się kimś wysługiwać xD
"Skręciłem się radośnie w moim pościelowym buritto na podłodze." hahaha pościelowe burito XD
Marco zachowuje się jak jakaś nastolatka xD motylki w brzuchu wtf xD I chyba teraz już rozumiem, dlaczego następny rozdział będzie z 2 perspektywy :> Ogólnie tłumaczenie świetne, nie zauważyłam jakichś błędów składniowych ani ort. najwyżej parę literówek. Nie sądziłam że to powiem, ale czekam na dalsze ich losy :D Wprawdzie w ogóle nie czuć żeby to byli Marco i Jean, praktycznie czuję jakby to były jakieś randomy xd I sorki że dopiero teraz czytam, ale ogarnianie szkoły zajmuje mi większość dnia a później już mi się nie chciało ;-; Pozdro i życzę ogarniania i posiadania dużej ilości czasu :D I chęci oczywiście xd
W oryginale było "You're sick as dog" ale nie znam polskiego odpowiednika xDD No weź Marco bardzo przeżywa to że podoba mu sie facet. Z charakterami to tu różnie bywa, niezbyt trzymają animowy canon ale kij z tym, ten ff jest zbyt fajny żebym sie tym przejmowała xD No widzisz, mówiłam że ci sie spodoba xD to jest takie opo że czytasz chwile i albo ci sie spodoba, albo porzucisz i wrócisz za 3 dni xDDD
UsuńFajnie że w ogóle znalazłaś czas, spoko oganianie mojej szkoły też graniczy z cudem, zwłaszcza że teraz zamierzam zmienić klasę i wgl masakra. Po weekendzie powinien się pojawić Jean xD On jest śmeichowy, serio, chyba nawet bardziej mi się podoba jego perspektywa xDD
No widzisz z tymi tłumaczeniami będzie różnie, Lownly pisze tyle gier słownych i takich żartów śmeisznych tylko po ang ;_;wyzwanie!! xD Dziękuję i tobie też powodzenia :3
Świetne! Kiedy można spodziewać się następnego rozdziału? ;3
OdpowiedzUsuńPrzed końcem września xD jeżeli to wystarcza za info c: po w następnym tygodniu mam wycieczke i jak nie skończe tłumaczyć przez weekend to dopiero po wycieczce czyli w okolicach 20 września
UsuńJeanMarco- tak! Chociaż gdybym znała anielski *ma czwórkę i podstawowy zakres wiedzy* to by mi się nie chciało tłumaczyć. Ale dziękuję, że nie jesteś leniwa i to tłumaczysz! JeanMarco na zawsze. I jeszcze jedno... Hehe... Czy to jest Oikawa w avatarze? Czyżby Haikyuu?
OdpowiedzUsuń3 razy tak xD haikyuu rządzi
UsuńKocham ciem za to opowiadanie(^3^)
OdpowiedzUsuńHehehe~!! Omg...świetne. :) Cieszę się, że przetłumaczyłaś to opowiadanie. c:
OdpowiedzUsuńNie ma to jak szpiegować całkiem obcego chłopaka, przez gapienie się na niego. o.o Jean, ty ciołku...naprawdę się nie zorientowałeś?! To chore!!! Słyszysz C.H.O.R.E!!
Hahahah~!! Marco, jakiś ty złośliwy 3:) Tak wykorzystać sytuację :P Już nie mogę się doczekać co będzie dalej :)
Co do tłumaczenia, jest nad wyraz dobre o.o lul...hahha spec od języka angielskiego się odezwał >.< Żartuję...to był sarkasm :P (tak to "s" jest tam specjalnie xd)
No i nie wiem co jeszcze mogę napisać...hehe...metoda smutnych buziek :3 zawsze działa *o*
Pozdrawiam