Witam was w ten pełen miłości dzień xD Wszystkim bez swojej drugiej połówki wysyłam całusy, wiedzcie, że was wszystkich kocham ♥ Tych z drugą połówką też kocham, no ale was ma kto całować hihi Z racji, że nie miałam z kim dziś nigdzie iść (xD smutek) wstawiam wam kolejny rozdział LAD ^^ Za każdym razem jak siadam do tłumaczenia od razu przypomina mi się jakie to jest fajne i myślę sobie - Kurczę, czemu nie tłumaczę tego szybciej, przecież potem się tyle dzieje! - i od razu mam przed oczami przyszłe akcje opka. Obyście i wy wkrótce mogli je przeczytać xD *auto życzenie* Tam w między czasie napisałam one shota xD Dziękuję za wszystkie komentarze do przedniego rozdziału (przynajmniej wiem, że ktoś to czyta i chyba zacytuję Lownly parę słów od was to może ruszy z 8 rozdziałem ;_;) i do one shota :) Kto nie czytał, niech klika TU ♥
Zapraszam do lektury i zostawienia paru słów c:
Edit: Dodałam ankietę, zagłosujcie proszę :D w końcu pracujemy razem, nie? :D
Edit: Dodałam ankietę, zagłosujcie proszę :D w końcu pracujemy razem, nie? :D
Notka: Dwa głupi robią głupie rzeczy
Bo są głupkami.
A ten w szczególności.
Like a Drum - His Beating Heart
Rozdział 2 - Nie pójdę
Resztę dnia spędziłem w pół-lęku i pół-podekscytowaniu.
Część podekscytowania: Spotykam się z Marco i zobaczę jego
pokój! Yaaay!
Część lęku: Musiałem obejrzeć straszny film. Nosz ja
pierdziele. Dlaczego zawsze, gdy otrzymuję choć trochę szczęścia, muszę
dostawać 3 razy tyle czegoś okropnego?
Ale nie było już odwrotu. Gdybym się teraz wycofał,
prawdopodobnie sprawiłbym mu przykrość i zniszczył możliwą szansę na zostanie
przyjaciółmi. A czy nie mówiłem, że nie chcę ryzykować utraty tej potencjalnej
przyjaźni? Wspominałem o tym.
Siedząc po południu w pokoju, próbowałem zrobić zadanie
domowe, ale okazałem się być zbyt zestresowany, żeby się w ogóle skupić…
zegarek był w chuj rozpraszający. Wpatrywałem się w niego, obserwując jak
tykają kolejne minuty, wiedząc, że wkrótce muszę iść odebrać jedzenie dla
Marco.
Rozważałem chwilę drzemki przed wyjściem, gdyż byłem stu
procentowo pewien, że tej nocy nie zaznam snu, głośni współlokatorzy czy nie, ale
sądząc po moim roztrzęsieniu nerwowym takie próby nie miałyby sensu.
Wkrótce wybiła godzina siódma i poszedłem do Panery. Nie mogłem pozbyć się tego
uczucia, że kierowałem się wprost pod moją osobistą gilotynę, nawet jeśli
wyraźnie wiedziałem, że szedłem w kierunku małej przytulnej restauracyjki,
wyspecjalizowanej w pieczywie i tym podobnych. Zignorowałem obawy, które mnie
wypełniały i szedłem dalej.
- Puk, puk! – zawołałem. Stałem w Sinie przed pokojem 323 z
dwoma torebkami z Panery, niosąc zupę i pieczywo. Obie ręce miałem zajęte, więc
nawet nie próbowałem fizycznie zapukać do drzwi i postanowiłem krzyczeć zza
nich. Kilka drzwi na korytarzu otworzyło się, lokatorzy wyglądali na korytarz,
by sprawdzić, co to za hałasy lub czy mieli gościa, a kilku z nich patrzyło się
wprost na mnie.
Ale miałem wyjebane. Mieli szczęście, że miałem ręce pełne,
bo w przeciwnym razie nie wahałbym się im odwinąć. Moimi oboma rękami. Chuje.
Gdy drzwi ciągle pozostawały zamknięte, krzyknąłem znów:
- Umarłeś już? – dźwięk skrzypiących paneli i tajemnicze syczenie
ze środka poinformowały mnie, że nie, Marco nie umarł i był wręcz bardzo żywy.
Wreszcie, drzwi jego pokoju otworzyły
się, ukazując coś, co mogę nazwać najbardziej uroczym widokiem, jaki miałem
zaszczyt oglądać. Wtedy, w tamtym momencie, nigdy bym się nie przyznał do
myślenia o Marco w kategorii słodki, ale ustalmy fakty: był przezajebiście
uroczy.
Nie miał na sobie nic poza czarną koszulką i granatowymi
bokserkami, miał bose stopy, a palcami przebierał po podłodze, starając się
zachować balans. Jego oczy, zazwyczaj szeroko otwarte i błyszczące i generalnie
nieco dziecięce, były teraz przymrużone, prawie zamknięte, a on uniósł pięść i
przetarł oko. Choroba odcisnęła na nim swoje piętno, sądząc po jego czerwonym nosie
i bladej cerze, ale to tylko wpasowało się w jego generalny bezradny-i-niewinny
wygląd. Mogłem się tylko uśmiechnąć, gdy mój wzrok wylądował na jego włosach,
które nie były już równo uczesane, a rozczochrane od snu.
- Niezła fryzura – skomentowałem. Zamrugał raptownie, jego
oczy ciągle nie mogły się skupić i poczucie winy spłynęło na mnie falą, gdy
przypomniałem sobie swoje obawy o tę wizytę. Patrząc tak na niego poczułem
nagłą potrzebę zaopiekowania się nim. Mówiąc
o niesłusznym poczuciu obowiązku, pomyślałem sucho.
- Ja..uh. To mi wygląda na więcej niż tylko zupę –
powiedział, patrząc na jedzenie w moich rękach.
- No, tak. – odpowiedziałem. – Ponieważ niczego dzisiaj nie
jadłeś, nie?
Brzuch Marco zdecydował się ostentacyjnie wryć w naszą
konwersację, emitując niskie, głębokie burknięcie, które brzmiało bardziej jak
demon, próbujący utorować sobie drogę z piekielnych głębin niż żołądek.
Wpatrywałem się w niego uważnie, czując jakby sam szatan mógł wydrzeć się z
brzucha Marco w każdym możliwym momencie.
- Brzmi jakby był wkurzony – zauważyłem.
Kurczowo złapał się za brzuch i pokiwał głową, zanim zrobił
krok w tył i włączył światło. Wszedłem za nim do pokoju, pozwalając drzwiom
zamknąć się za mną, zaraz postawiłem jedzenie na jedynej pustej powierzchni w
pokoju, jaką okazało się być biurko pod oknem.
Puste biurko…?
Rozejrzałem się po pokoju, robiąc szybkie rozeznanie terenu
i zauważyłem, że pokój Marco wydawał się być zajmowany tylko w połowie. Górne
łóżko było puste, tak samo jak biurko i gdybym miał zgadywać, jedna z szaf,
które stały w pokoju, była wolna od jakiegokolwiek skrawka ubrań.( Nie mam
pojęcia o co do cholery chodziło z tymi pieprzonymi prześcieradłami-kurtynami,
które zwisały z górnego łóżka, ale jeśli Marco chciał spać jak jakaś cholerna księżniczka,
to niech se śpi. Pewnie pomagało mu to zasypiać w nocy, tak sądzę.)
- Masz swój własny pokój? – zapytałem podejrzliwie.
- Taa… – westchnął, niemal gwiżdżąco. – Przypisany mi
współlokator przeniósł się gdzie indziej pierwszego dnia, więc mam pokój dla
siebie.
- Szczęściarz – powiedziałem. Ty farciarzu,ty szczęśliwy
sukinsynu. Kłamałbym, gdybym powiedział, że ten zielonooki potworek właśnie
mnie nie nawiedzał. Byłem w chuj zazdrosny.
- Co? Szczerze mówiąc to wcale nie jest takie super…
Chciałbym go z kimś dzielić.
Podniosłem na niego głowę, stopując go; usłyszałem
wystarczająco.
- Nie, przestań, nie wiesz co mówisz- ostrzegłem go. -
Uważaj o co prosisz, bo możesz skończyć z świrniętymi
współlokatorami.
Marco rzucił mi dziwne spojrzenie, wykrzywiając usta i
marszcząc nos.
- Czy ty skończyłeś ze świrniętymi współlokatorami? –
spytał. Otworzyłem usta by odpowiedzieć, ale wtedy zdałem sobie sprawę co
właściwie chciałem powiedzieć i zamknąłem buzie.
Aw cholera, teraz
będzie niezręcznie…
Uniósł brew i spojrzał na mnie, dopóki nie zdecydowałem do diabła z tym i wypuściłem krótki
obłoczek powietrza przez nos.
-
Okej, dobra, naprawdę chcesz wiedzieć? Mieszkam w Marii, więc mamy apartamenty
i cała nasza czwórka dzieli jedną łazienkę. Masz pojęcie jakie to jest do dupy?
-
No, nie brzmi tak najgo…
-
A ja i Connie musimy słuchać, jak naszych dwóch współlokatorów pieprzy się co
noc w ich pokoju.
Obserwowałem
jak Marco powoli pali cegłę, przez co mój żołądek zrobił małego fikołka, ale
nie wiedziałem czemu.
-
O-och – wymamrotał.
-
Nom – westchnąłem, bardziej niż lekko zawstydzony, gdy podniosłem rękę by w
niezręczności podrapać się po karku. – W-w każdym razie – kontynuowałem, mając
nadzieję na zmianę tematu na głodnego Marco - zjedz w końcu to, co przyniosłem.
Masz zupę brokułowo-serową, mam nadzieje, że będzie ok. I przyniosłem jeszcze
kilka innych rzeczy, w razie jakby było za mało…
- Nie, jest idealnie! Dziękuję ci bardzo, Jean! – jego głos
był tak pełen wdzięczności, że musiałem powstrzymywać się przed zidiociałym
uśmieszkiem. Uważnie patrzyłem jak zabiera kołdrę ze swojego własnoręcznego
łóżka dla księżniczki i narzuca ją na ramiona, po czym przystaje nad czekającym
na niego jedzeniem.
- Och – zaczął. -Jeżeli poczujesz, że twoi współlokatorzy
zbyt mocno dają się we znaki to będziesz zawsze mile widziany by spędzić noc
tutaj – usiadł i zaczął swój posiłek, pokazując swoje najlepsze wcielenie odkurzacza, gdy
zasysał zupę tylko siłą wdechu.
Hmm… Spędzić noc
tutaj, z Marco? Musiałem powiedzieć, że byłem poruszony. Marco miał swój
własny pokój i tak otwarcie zapraszał kogoś takiego jak ja, żeby został z nim
na noc kiedykolwiek chciałem lub potrzebowałem. Czy na jego miejscu zrobiłbym
to samo? Miałem przeczucie, że odpowiedź nie była za miła…
- Zapamiętam sobie twoją ofertę – powiedziałem cicho.
Pozwoliłem mu kontynuować spożywanie posiłku, a ja tymczasem
przechadzałem się po jego pokoju, natychmiastowo przyciągnięty przez jego
zagracone biurko. Było zawalone książkami i pogniecionymi kartkami i zaśmiecone
zdjęciami, które, jak przypuszczałem, pokazywały rodzinę Marco… Niska i krągła
kobieta z ciemnymi, pofalowanymi włosami, siwymi u nasady, i z ciepłym
uśmiechem, który sprawił, że cienkie linie ukazały się wokół jej oczu i ust.
Wysoki, łysiejący mężczyzna z nikłymi śladami piegów i cienkim wąsem, okrągłym
brzuchem pod dopasowaną koszulą. I mała dziewczynka z krótkimi, czarnymi włosami,
jej oczy były tak okrągłe i brązowe jak u Marco i piegi zakrapiały również jej
policzki. Było tam kilku innych starszych ludzi, którzy prawdopodobnie byli
dziadkami i różni inni, którzy pokazali się raz czy dwa, ale ten mężczyzna,
kobieta i dziewczynka byli widziani najczęściej.
Coś niepokojącego przykuło mój wzrok i ostrożnie to
podniosłem. Było podpisane jako „Naznaczony” szerokimi, białymi literami, a na
okładce był mały chłopiec, który wyglądał jakby pilnie potrzebował pomocy
psychologa. Wiedziałem, co to było. Wiedziałem dokładnie co to było. I nie podobało mi się to.
- Ja pierdziele, będę ryczał – jęknąłem, na co Marco
odpowiedział:
- Mam nadzieję, że lubisz duchy i tym podobne, bo o tym to
właśnie jest…
Wow, dzięki Marco, to
naprawdę sprawia, że czuję się o wiele lepiej, bo to dokładnie to CZEGO KURWA
NIENAWIDZĘ. Wzdrygnąłem się ciągle przyglądając się pudełku DVD, obracając
je i czytając co było napisane z tyłu. Zacząłem wzdychać i burczeć i narzekać
do siebie o tym jaka to gówniana sprawa, że muszę to oglądać, dlaczego nie
możemy obejrzeć innego filmu i jak mógłbym do tego namówić Marco.
- Hej – Marco przemówił. – Słyszałeś o najnowszych
badaniach? Nad narzekaniem?
Odciągnąłem wzrok od pudełka i spojrzałem na niego
podejrzliwie. Mów o tym ni z tego ni z
owego.
- Nie…?
- Pokazują, że narzekanie w żaden sposób nie pomaga w danej
sytuacji! – powiedział, starając się grać niepozornego, niewinnego i
zaskoczonego.
Za tego typu pierdoły
zarobisz filmem w łeb, nie prosiłem o twoje głupie docinki – pomyślałem,
rzucając w niego pudełkiem DVD. Trafiłem go rogiem w głowę. Marco zaśmiał się i
kaszlnął, podnosząc film z ziemi i zawiązując pościel wokół siebie jak jakąś
pelerynę, po czym powlókł się do odtwarzacza.
- Zgasisz proszę światło? – powiedział z przesadną grzecznością,
gdy wkładał płytę do odtwarzacza i chwycił pilot. Czułem jak cała krew
odpłynęła mi z twarzy.
- Co?! Będziemy… Będziemy oglądać to po ciemku?!
- No raczej… to ma być w końcu straszy film.
Upewniłem się by wyeksponować moje oburzenie przez jakąś
nieatrakcyjną ekspresję, szybko wyłączyłem światło i patrzyłem na Marco, który
wgramolił się na łóżko, odkładając wiszące prześcieradło na bok. Siedział sobie
w swoim książęcym łóżeczku, a pościelowa kurtyna zwisała z góry, jakby był
jakimś szlachcicem, nie mogłem się powstrzymać by nie pomyśleć, że tiara
dopełniłaby obrazek. Księżniczka Marco… Jej wysokość odwróciła się i pokiwała
na mnie, bym dołączył do niej na łóżku, co szybko poczyniłem.
Ściągnąłem trampki i
już miałem wbijać… ale on wtedy podniósł dłoń.
- Teraz Jean, zanim wpuszczę cię na moje łóżko, musisz
obiecać mi, że nie posikasz się podczas seansu.
TY NIE MOŻESZ TAK
SERIO.- BOŻE kurwa WEŹ TO W CHOLERĘ,
Marco, chcesz, żebym oglądnął to z tobą czy nie!? – mój potencjalny
przyjaciel ranił moje ego, a to sprawiało, że stawałem się zdenerwowany i
niepewny. Wtedy cofnął się i przyległ do ściany, klepiąc miejsce obok siebie.
- Tak, chcę – powiedział grzecznie, miękko i niewinnie
uśmiechając się. Westchnąłem-nie umiałem zwalczyć uśmiechu, nie ważne jak mocno
próbowałem-i zrezygnowany wspiąłem się na łóżko obok niego. Ale żarty
na-koszt-Jeana jeszcze się nie skończyły. Marco przewinął zwiastuny, mówiąc:
-Ale serio, jeżeli będziesz potrzebował przerwy na nocnik,
daj mi znać, ok?
Wjechałem mu łokciem w żebra.
Zanim film się zaczął, chwyciłem jedną z poduszek i
przycisnąłem mocno do siebie, uzbrajając nerwy i przygotowując się na cokolwiek
miało nadejść.
- Um… co? – zapytał, wpatrując się w poduszkę, którą
trzymałem.
- Przygotowuję się – wyjaśniłem.
Nawet jeśli chciał jakichś wyjaśnień, nie wspomniał już o
tym; zdecydował się na wciśnięcie ‘play’ na pilocie i włączył film.
A teraz, obczajcie to: To nie ja pierwszy podskoczyłem!
Punkt zgarnia Jean.
Tytuł wskoczył na ekran w akompaniamencie okropnych i niestonowanych
instrumentów, które uderzyły w moje bębenki uszne. To wystraszyło Marco.
- Ta pieprzona muzyka jest wkurzająca i naprawdę niepotrzebna –
westchnąłem. Marco zatopił się głębiej w swojej kołdrze obok mnie. Miałem
wrażenie, że to będzie piekło.
I, o ludzie, miałem rację.
Początek filmu był spoko… nic strasznego się nie stało. A w
moim słowniku, niestraszne rzeczy to dobre rzeczy. Wszystko, co stało się na
początku to tyle, że jakaś rodzina wprowadziła się do starego domu i były też
jakieś głośne dzieciaki. Byłem ogłuszony tym spokojnym początkiem… uśpiony w fałszywym poczuci bezpieczeństwa,
można by rzec. Matka zaczęła nawet śpiewać jakąś przyjemną melodię podczas gry
na pianinie i pomyślałem sobie – Mógłbym
przy tym zasypiać.
-To nie jest takie złe – powiedziałem, a Marco pokiwał na
zgodę.
Pożałowałem tych słów jeszcze tego dnia. Nawet nie pięć
minut po tym, co opuściło moje usta, ten piec na poddaszu sam z siebie się
włączył, i zaskoczony krzyknąłem – O KURWA.
-Odezwałeś się za szybko – powiedział Marco, starając się
ukryć chichot. – To nie było nawet straszne!
- Ta, okej, ale to nie ja miałem zawał na tytule.
Spojrzałem na niego w odpowiednim momencie, gdy się zadąsał,
co było trochę śmieszne i urocze.
- To była muzyka – mruknął i odwróciłem głowę, by nie
widział jak przewracam oczami. Oglądaliśmy dalej w ciszy i tym razem byłem
gotowy – bardziej spięty niż wcześniej. Gdy drzwi poddasza otworzyły się same,
wypuściłem z siebie skrzek, który nabierał mocy, gdy ten dzieciak wlazł na
strych jak głupi.
- Dzieciak ma jaja – powiedziałem, podciągając nogi wyżej i
kładąc podbródek na kolanach.
-Bardziej brak mu
zdrowego rozsądku – dodał Marco i mruknąłem, przyznając rację.
I odtąd rzeczy zaczynają się robić nieco niezręczne. Na
początku, upewniłem się, by między mną a Marco utrzymywała się szersza przerwa,
wiedząc bardzo dobrze, co miało nastąpić…
Oczywiście miałem rację i to się stało. Gdy pojawiła się
scena z dziecięcym monitorem, poczułem jak wszystkie moje mięśnie spinają się i
jak podskakuję, niemal uderzając głową w górne łóżko, krzycząc:
- Kurwa CO!
Rzuciłem się na Marco i chwyciłem jego rękę.
- JEAN, uspokój się! – pamiętam, że próbował delikatnie mnie
od siebie odkleić, ale tylko delikatnie. Byłem zbyt przerażony i skupiony na
filmie, moje mięśnie zablokowały się i spięły.
Film trwał dalej i po chwili, gdy nie było żadnych strachów,
miałem chwilę na relaks i w końcu puściłem Marco. Ale wtedy tamten koleś
pojawił się znikąd w dziecięcej sypialni i – o boże, to jest w
chuj zawstydzające – krzyknąłem „ACH MARCO!” i przycisnąłem swoje czoło do jego
ramienia, zasłaniając się poduszką niczym tarczą, by me oczy nie widziały tego
okropnego filmu. Marco zaczął się śmiać.
- Nie śmiej się ze mnie – warknąłem, a moją twarz pokryła
fala zażenowania, gdy tylko śmiał się bardziej.
No i tak mniej więcej wyglądała reszta seansu. Ze mną
przyklejonym do Marco i wydzierającym się jak jakaś ciota. Były owszem momenty,
gdy Marco krzyczał i chwytał się mnie, ale to tylko kilka i w sporych
odstępach. Jednym z jego ulubionych momentów, jak mi potem powiedział, było,
gdy kreatura z czerwoną mordą, która prawdopodobnie była demonem, zaglądała zza
głowy ojca i wtedy zacząłem nieopanowanie przeklinać, złapałem go za dłoń i
przyciągnąłem sobie do klatki piersiowej, słysząc jak chrząstki mu przeskakują
pod moim uściskiem.
- Wow – powiedział. – żadnego ‘no homo’? Nie miło – na co
odpowiedziałem:
- Pierdol się ty i twoje ‘no homo’, jeśli coś pedalskiego
się dziś stanie to będzie to tylko i wyłącznie twoja wina!!!!
Marco naprawdę podobał się film – moje wspomnienia są w
większości wypełnione jego śmiechem i nie mogłem się na niego gniewać, gdy tak wesoło się
uśmiechał. Pewnie właśnie dlatego nie mogłem wkurzyć się na niego, za to, że na
mnie kichnął.
- Czy ty właśnie zrobiłeś to co myślę, że zrobiłeś?
- Niee.
- No to ok – a w ogóle to nawet nie było warte focha. W
pewnym sensie zasłużyłem sobie na to za zarażenie go.
Z końcem filmu, byliśmy zaplątani jeden o drugiego, z rękami
na ramionach, nogami splątanymi. Tytuł błysnął na ekranie raz jeszcze ( jak i
okropna muzyka), a my pozostaliśmy zmrożeni na łóżku.
-Czy… czy on właśnie? – szepnąłem.
- Tak – odszepnął.
Siedzieliśmy tak przez moment nie chętni, by się ruszyć.
Wtedy Marco szepnął:
- Widzisz? Nie było tak źle…
- Tch. –Gówno prawda.
Po trzydziestu
dziwnych sekundach wpatrywania się w napisy końcowe, niepokojącej muzyki
grającej w tle, mój piegowaty przyjaciel sięgnął po pilota i wyłączył
telewizor. Natychmiast oblała nas kompletna ciemność.
- Czemu to do cholery zrobiłeś! Daj mi najpierw włączyć
światło! – błagałem łamiącym się głosem.
- Taa – powiedział, włączając TV z powrotem na napisy. –
Sorki.
W momencie, gdy światło z ekranu wróciło, odplątałem się z
kończyn Marco i wyskakując z łóżka, szybko rzuciłem się do włącznika światła.
Wtedy Marco mógł wyłączyć telewizor.
Jednak nie ruszyłem się od drzwi.
- Hej Marco – powiedziałem.
-…………Co?
Spojrzałem na niego:
– Muszę siku.
- Ty na serio? – odparł.
- Nooo
- Więc idź! Łazienki są na końcu korytarza – zaśmiał się. Zmierzyłem
go wzrokiem.
- Chyba cię kompletnie pojebało, jeżeli myślisz, że pójdę
sobie sam do łazienki. Sina jest stara i w ruinie, i przerażająca w cholerę.
- … Ty tak naprawdę serio?
– zapytał znów. Poważnie testował moją cierpliwość, jak i również wytrzymałość
mojego pęcherza.
- Tak, stary, rusz
się! – moje kolana nieco się zatrzęsły.
- Okej, dobra, chodźmy – westchnął, wyłażąc z łóżka.
Odwróciłem się i uchyliłem drzwi, tylko trochę i wyjrzałem podejrzliwie na
korytarz.
- Boże, rusz się – powiedział za mną, otwierając drzwi
szerzej i wypychając mnie za nie. Przekląłem pod nosem i szybko ruszyłem
korytarzem, lukając za siebie, by sprawdzić, czy Marco ciągle tam był. Pewnie
to tylko moja wyobraźnia sobie ze mną igrała, ale mógłbym przysiąc, że
widziałem dziwne cienie i ruchy kątem oka. I wtedy nagle głośne „kraaaaak”
odbiło się echem po korytarzu, Marco pisnął i prysnęliśmy. Biegnąc na złamanie
karku dalej przez hol. Wpadliśmy do łazienki i zatrzymaliśmy się, łapiąc
oddech. Spojrzałem na niego, miał czerwoną twarz, oczy szeroko otwarte, a brwi
ściągnięte w zaniepokojeniu. Przypomniało mi się jak pisnął na korytarzu i nie
mogłem temu pomóc – parsknąłem śmiechem.
- O stary, przeraziłeś się na śmierć – wykrztusiłem, a ta
mina jaką zrobił – był obruszony. Śmiałem się nawet bardziej, a on powiedział.
- T-to co?! Ty też!
Szturchnął mnie w końcu w ramię i kazał „Iść wreszcie siku”.
Nie wyszedłem aż do 23. Po filmie skończyliśmy siedząc na
jego łóżku gadając i zajadając się pozostałym jedzeniem z Panery i dokuczając sobie.
Nasze żarty w pewnym momencie niemal doprowadziły do aktów fizycznej przemocy, ale
zanim przeszliśmy do faktycznego wrestlingu, Marco oskarżył mnie o „wykorzystanie
jego osłabionego stanu” więc się cofnąłem.
Mruknąłem głośno, gdy spojrzałem na zegarek, wiedząc, że
pewnie muszę się już zbierać do siebie.
- Hmm, zastanawiam się, co porabiają teraz moi
współlokatorzy – zastanowiłem się sarkastycznie.
- Moja oferta jest ciągle aktualna – powiedział, ale …
potrząsnąłem głową. Nie dziś. Dzisiaj nie
mogę. Sam pomysł spędzenia tutaj nocy był dla mnie cudownie pociągający,
ale… nie byłem pewien jak zareagowałby, gdybym miał tej nocy jakiś koszmar. A
nie miałem ochoty ryzykować…
- Mam zajęcia z rana – skłamałem. Właściwie to w piątki nie
miałem żadnych aż do popołudnia. Ale on nie musiał o tym wiedzieć.
- Ta, ja też – powiedział. Spojrzałem na niego.
- Ty zostajesz jutro w łóżku, nawet się, kurwa, nie waż iść
na zajęcia.
- Nuuda – bąknął z oburzeniem, opierając się o ścianę. – Ale
tak, wiem.
Zszedłem z łóżka i założyłem buty, pytając go:
– A co jeśli powiem, że przyjdę odwiedzić cię jutro?
- Co jeśli
powiesz, że przyjdziesz odwiedzić mnie jutro?
-Rany, co ty na to powiesz, geniuszu.
Uśmiechnął się.
– Powiem, że bardzo by mi to odpowiadało.
- Spoko – powiedziałem, wstając. – Lubisz Call of Duty?
- Jeżeli
przyniesiesz jutro Call of Duty, będę
cię już zawsze kochać - odpowiedział.
Nie mogłem nic poradzić na grymas uśmieszku, jaki wstąpił na
moje usta- to było podświadome.
– Ostrożnie –ostrzegłem
go - bo mogę sprawić, że to się stanie.
Podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz.
- Cholernie tam ciemno – zrzędziłem. Marco powiedział mi,
żebym lepiej szybko biegł.
- Wow, dziękuję za wspaniałą radę.
- Proszę bardzo –westchnął, wyciągnął się wygodnie na łóżku.
Potem życzyłem mu dobrej nocy i powiedziałem, żeby się pośpieszył i szybko
wydobrzał, zanim wyszedłem z pokoju, zamykając
za sobą drzwi.
Noc była całkiem przyjemna, gdy szedłem z powrotem do Marii,
ale zaskoczyło mnie to, że znajdując się na zewnątrz, samemu w ciemnościach po
horrorze, właściwie nie byłem przestraszony…
Czułem spokój.
Spotkanie z Marco sprawiło, że poczułem się spokojny i
podczas cichej wędrówki do mojego akademika, moje myśli krążyły wokół jego
osoby; był moim nowym przyjacielem, który jakoś zmusił mnie do obejrzenia
horroru i ciągle świetnie się bawiłem.
Tak, był definitywnie osobą, którą chciałem zatrzymać w
swoim życiu. Mógłbym pewnie przeszukać wszystkie krańce planety i nigdy nie
znalazłbym nikogo, kto mógłby równać się z Marco. Ten koleś był naprawdę
specjalny.
Gdy wróciłem do pokoju, znalazłem Conniego, który totalnie
odpadł, jego masywne słuchawki rozbrzmiewał i… Czy to są moje słuchawki pod spodem?!
Jak się okazało, Connie słuchał okropnej, kakofonicznej
orkiestry skomponowanej z losowych piosenek z obu naszych Ipodów. Przypuszczam,
że musiał podjąć drastyczne środki, by spróbować zagłuszyć wszystkie krzyk,
jęki i trzaski dobiegające z drugiego pokoju.
Zerwałem swoje słuchawki z jego uszu i wziąłem swoją muzykę
z powrotem, zakładając je na swoje uszy i kładąc się na łóżko. Jego odpowiedzią
było tylko głośne chrapnięcie.
Musi być miło mieć
twardy sen, pomyślałem, zamykając oczy.
Tej nocy nie śnił mi się koszmar.
Do:Marco
hej, czy dzisiejsza nc to dobra nc bym zostal na nc ?
Siedziałem na zajęciach matematycznych, z roztargnieniem przywracając w pamięci
wydarzenia wczorajszego wieczoru. Tak się martwiłem, że będę miał koszmary i
coś mi odbije jeśli zostanę na noc u Marco, ale ostatecznie w ogóle ich nie
miałem. Czułem się nieco bardziej pewny siebie, więc pomyślałem, że spróbuję…
Ale Marco nie odpisywał, a ja szybko stawałem się niecierpliwy. Z końcem zajęć,
coś mi zaświtało…
Do: Marco
… ciagle spisz, c’nie?
Uznałem brak odpowiedzi jako potwierdzenie.
Od: Jean
obudx sie kurwa w koncu, spiaca krolweno
Na to już odpowiedział.
Od: Marco
Aww, naprawdę uważasz, że jestem księżniczką? Jesteś taki słodki.
No tak, oczywiście,
że na to odpisał. Nazwij gościa księżniczką i masz jego uwagę. Jebana
księżniczka.
Do: Marco
odpowiesz ma moje cholerne pytanie
Od: Marco
Mówiłem ci dwa razy, że możesz nocować kiedy tylko chcesz. Oczywiście,
możesz zostać na noc :)
Do: Marco
zajebiscie
No, rzecz się stała, teraz już nie ma odwrotu. Postanowiłem
wrócić i zacząć się pakować. Xbox musiał znaleźć się poza pokojem przed
powrotem Conniego, w przeciwnym razie będzie ból. Zrobiłem sobie mentalną
notatkę, by spakować parę ciuchów ekstra… Nigdy nie wiesz, kiedy przyda się
dodatkowe ubranie, no nie?
Nocowanie to była masa zabawy. Wszystkie potrzebne rzeczy
zwinąłem do torby, Xbox360 wsadziłem w przenośny pokrowiec. Próbowałem zmusić
go, by pomógł mi go podłączyć, ale wszystko czego chciał to grzebać w moich
grach i wzdychać i promienieć jak głupi nad każdą grą, którą lubił.
- Connie pewnie ostro się wkurzy za zabranie Xboxa, ale to
właśnie się dostaje za zaczadzenie naszego pokoju ziołem. A w ogóle to mój Xbox
– powiedziałem, wtykając odpowiednie kable do ich wejść.
Gdy wszystko odpaliłem, Marco chwycił kontroler, ale
zatrzymałem go, mówiąc, że nie chcę spać na górnym łóżku i że powinniśmy je
zdjąć. Miałem nadzieję, że nie zapyta o motywy moich działań, bo jakoś nie
miałem ochoty wyjaśniać mu, że mam tendencję do pół spadania z łóżka w momencie
pobudki lub możliwe upadki na ziemię podczas moich koszmarów, ale chyba nie był
zainteresowany zapytaniem; zamiast tego, cicho zgodził się i nawet powiedział,
że uderzał głową w górne łóżko niezliczoną ilość razy. Fakt, przez jaki nie
rozebrał łóżka wcześniej był zdumiewający…
Pa-pa książęce łóżeczko.
Postawiliśmy moje łóżko pod oknem, obok pustego biurka i
zamówiliśmy 3 duże pizze kurczak-stek, które smakowały tak zajebiście. Nigdy
wcześniej ich nie jadłem, ale Marco nalegał, by je wypróbować i że były manną
pizzernianego przemysłu. Cholera, miał rację. Pizze zniknęły w mgnieniu oka.
Graliśmy w Call of
Duty aż minęła północ i, jak przypuszczałem, dogryzaliśmy sobie przez cały
czas. W końcu przesadziliśmy i doszło do rundy wrestlingu. Żaden z nas nie
wygrał, walczyliśmy dopóki nie padliśmy ze zmęczenia i głośno zadeklarowałem,
że miałem męczący dzień i że pokonam go następnym razem, ale cicho liczyłem, że
nie wkurzę go, gdy będzie w pełnej formie. Koleś miał w sobie strasznie dużo
siły.
Poszliśmy spać nieco po naszej walce i tej nocy śniłem o
niczym.
Obudziłem się długo przed Marco. Sądząc po nieco fioletowych
chmurach za oknem było wcześnie rano.
Spędziłem około dwóch godzin leżąc i słuchając jak spokojnie Marco oddycha. To
było… bardzo przyjemne. Obróciłem się, by go zobaczyć, ale cały zakryty był
kołdrą. Widziałem jego czarne, potargane włosy, kołdrą zakrył się aż po uszy i
spał dalej. Jego stopa wystawała spod kołdry
i zdałem sobie sprawę, że spał zwinięty w kulkę na boku i to było tak
urocze.
Gdy minęła godzina 8, moja cierpliwość skończyła się. Już
mnie nie obchodziło jak uroczy on był, mój żołądek zjadał sam siebie i wszystko
co miał wokół. Brakowało mi też kofeiny – mój umysł może i był w pełni
obudzony, ale ciało ruszało się wolno, dopóki nie dostało tego zastrzyku. Już
nie wspominając o tym jak zirytowany byłem bez kawy.
Wziąłem poduszkę i rzuciłem prosto w głowę Marco.
- Wstawaj, jestem głodny!
Wymamrotał coś i przewrócił się na drugi bok.
- Umrę z głodu, Marco, i to będzie tylko i wyłącznie twoja
wina!
Mruknął i zawinął się bardziej w pościel.
- Nie muszę cię karmić, Jean, idź sobie sam po cholerne
jedzenie.
No, no, no, zdaje się, że nie tylko ja jestem zadziorny.
Zdjąłem z niego kołdrę, sprawiając, że zasyczał z zimna, jakie uderzyło o jego
skórę, gdy wyciągnąłem go z łóżka za nogi.
- Wiesz, jaki jestem, zanim wypiję poranną kawę, Marco –
przypomniałem mu z grymasem.
To był zimny i deszczowy dzień; mroźny, prawie śnieg z
deszczem, a nasze oddechy zamieniały się w chmurki pary. Szybko zjedliśmy
śniadanie i jestem prawie pewien, że wypaliłem sobie kubki smakowe, gdy szybko
łyknąłem wrzącą kawę. Przez większość dnia gadaliśmy o nudnych rzeczach typu specjalizacje,
lekcje, rodzina. Opowiedziałem mu o moich rodzicach, o tym jak w kłócę się z ojcem
i że moja matka gdzieś tam istnieje.
– Jestem przekonany, że bardziej obchodzi ich własna kariera
niż moje dobre samopoczucie – powiedziałem. Ale to nie ważne, już doszedłem do
wniosków, że moi rodzice i ja nigdy nie znajdziemy wspólnego języka, to nic
takiego i powiedziałem Marco, by się nie martwił.
On, z drugiej strony,
zdawał się mieć raczej fajną rodzinkę. Pomijając fakt, że jego rodzice niedawno
się rozwiedli i że on i jego ojciec czasami się nie dogadywali, wydawało się,
że bardzo troszczył się o rodzinę. Lubił mówić o Marie, jego młodszej siostrze,
co przypomniało mi o zdjęciach małej dziewczynki na jego biurku. I gdy
opowiadał o tym, jak to jego mama go rozpieszczała, nazwałem go maminsynkiem.
- Nie jestem!
- Jesteś.
Wydał z siebie warknięcie frustracji na co zachichotałem.
Jakoś po obiedzie wróciliśmy do jego pokoju i graliśmy w
więcej gier, powiedziałem też Marco, że zostaję znowu na noc i powiedziałem
również o dodatkowych ciuchach, które ze sobą zabrałem.
- Planowałeś zostać na weekend od początku, prawda? –
założył. Tylko wzruszyłem ramionami. Wykąpaliśmy się jeden po drugim,
pożyczyłem jego dziewczęcy szampon, i gdy obaj byliśmy czyści i kwieciście
pachnący jak para bratków, spędziliśmy resztę nocy gadając i zamawiając więcej
tej pysznej pizzy.
Ale w końcu musiało być już całkiem późno. Ja i Marco
mieliśmy masę czasu by zacząć czuć się komfortowo w swoim towarzystwie. Więc,
oczywiście, zaczęliśmy się nieco do siebie zbliżać i otwierać na strefę
osobistą…
To była właściwie moja wina.
Leżeliśmy na łóżku Marco, cicho rozmawiając, a nasze nogi zwisały
z drugiej strony, wpatrywaliśmy się w sufit. Tak świetnie się bawiłem przez
cały weekend spędzony z nim, że nie mogłem się powstrzymać przed myślą o tym
kto jeszcze ma przywilej nazywania Marco swoim przyjacielem.
- Hej… Marco? – powiedziałem cicho po kilku minutach ciszy.
- Hm?
- Tak się zastanawiałem… z kim się jeszcze kolegujesz? Poza
mną?
Popatrzyłem w bok na niego i zauważyłem jak marszczy brwi,
głęboko się zastanawiając.
- Huh… Czemu chcesz wiedzieć? – zapytał.
Wzruszyłem ramionami – Zastanawiam się, to wszystko…
Westchnął. – Mmm, jeśli naprawdę chcesz wiedzieć… Tu na
uniwerku? Z nikim.
Ucichł, a ja miałem wrażenie jakby silne poczucie ulgi
przeszło przeze mnie. Co? Czemu mi ulżyło? To nie miało żadnego sensu, więc nie
zagłębiałem się w to bardziej.
- Och – niemal wyszeptałem. – Jak to?
Spojrzałem na niego, by ujrzeć grymas. – Więc… nie zrozum
mnie źle, to nie tak, że idę przez życie bez żadnych znajomych. Mam grupkę
przyjaciół w moim mieście. Ale obaj wiemy jak długo trwają licealne przyjaźnie…
Spojrzałem z powrotem na sufit, krzywiąc się. O chłopie, ja
wiem. Nie, żebym miał aż tylu przyjaciół w liceum, ale zawsze. Pokiwałem tylko
głową. Marco kontynuował:
- Ja tylko… Ja jakoś niespecjalnie się angażuję w cokolwiek.
Nie biorę udziału w zajęciach klubowych albo imprezkach, nie chodzę do
kościoła… i nie wiem dlaczego, ale jak już zauważyłeś, niezbyt lubię opuszczać
moją strefę komfortu. Nie mam nic przeciwko
rozmawianiu z ludźmi, ale odkąd tu jestem, tak po prostu… tego nie robię.
Mruknąłem, zamyślając się. Więc Marco nie przyjaźni się… z
nikim? To wydawało się trochę smutne.
- Ale jesteśmy tu już od ponad półtorej miesiąca… -
powiedziałem. - Nie jesteś trochę samotny?
Poruszył się obok mnie.
- Czuję się okej nie będąc bardzo towarzyskim, ale… tak,
jestem. – westchnął. – Właśnie dlatego
chciałem mieć współlokatora, wiesz? Jestem nieco zazdrosny o ciebie… Chciałbym
trzech współlokatorów.
Odwróciłem się do niego i wyszczerzyłem.
-Pewnie takich, którzy nie robią zamieszania w nocy, hę?
- Tak – zgodził się i zaśmiał, ale jakoś nie klasyfikowało
się to do śmiechu… było zbyt wymuszone. Przykrość rozwinęła się głęboko w mojej
klatce piersiowej i, nie wiem… Chciałem, żeby Marco poczuł się lepiej.
- Nom – powiedziałem. – Jest okej, jeśli nie kolegujesz się
z wieloma osobami. Jestem jedynym przyjacielem, jakiego potrzebujesz, co nie?
- Bo komu potrzebny przyjaciel, który nie jest Jeanem Kirschteinem?
– burknął z sarkazmem.
- Dokładnie.
Znów zamilkliśmy i wpadłem w głęboką zadumę… czyli byłem
jedyną osobą z jaką Marco się kolegował na college’u? To dało mi uczucie
zadowolenia; Chciałem być najlepszym
przyjacielem Marco.
- Więc, Jean?
- No?
- Z kim jeszcze się kolegujesz? Wiesz… oprócz mnie? –obrócił
moje pytanie przeciwko mnie. Mogłem się tego spodziewać.
- Hmmmm z kim dokładnie – zastanowiłem się na głos. – Nikim.
Poczułem jego wzrok na sobie, ale moje oczy pozostały
wpatrzone w sufit. – Nawet ze swoimi współlokatorami?
- Niezupełnie…
- Ale mieszkasz z nimi!
Westchnąłem.
- Nie stajesz się najlepszymi przyjaciółmi tylko dlatego, że
z kimś mieszkasz. Znaczy, oni są spoko i w ogóle, ale… - nie możemy się ze sobą połączyć. Nie umiemy się wyczuć. Czuję samotność
przebywając z nimi.
- Ale… co?
Potrząsnąłem głową. – Nic…
Było by dziwnie
wyjaśniać to Marco, więc zatrzymałem myśl dla siebie.
– Więc też czujesz się samotny? – zastanowił się.
- Wiesz, wszyscy
czują się samotni, to naturalne, nie? Ale… nawet jeśli mieszkam z trzema kolesiami, przez większość czasu
staram się pobyć sam. Wątpię, czy jestem tak samotny jak ty…
- Ale i tak się tak czujesz? – szturchnął mnie, a ja
pokiwałem głową, ale nie spojrzałem na niego, chociaż czułem na sobie jego
wzrok.
- Często.
Nie mówił niczego przez moment.
- Więc teraz jest okej, bo masz mnie, prawda? Możemy się
spotkać jeżeli poczujesz się samotnie.
- Racja – powiedziałem i uśmiechnąłem się. Dokładnie to
chciałem usłyszeć. I wtedy do mnie dotarło… – Właściwie to nie czuję się samotny, gdy
jestem z tobą.
Marco zrobił pauzę.
- No, raczej!
Jesteśmy przyjaciółmi, oczywiście, że nie będziesz czuł się samotny, gdy jestem
z tobą.
Zagryzłem wargę, zamyślony.
- Uch… Jean? J-jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Zamrugałem, wracając na ziemię.
- Co? Och, no tak, tak jesteśmy! Nie musisz nawet pytać… Nie
spędzam całego weekendu z kimkolwiek,
wiesz.
To była prawda. Marco miał w sobie to coś, jeśli mogłem spędzić z nim cały weekend i nie
wkurzyć się. I fakt, że był tak samo samotny jak ja, może nawet bardziej na
swój sposób, wypełniło mnie poczuciem koleżeństwa.
- Jesteśmy dwoma samotnymi przegranymi, więc musimy trzymać
się razem, mam rację? – powiedziałem.
On nie powiedział nic, ale nie musiał. Leżąc tam obok mojego
przyszłego najbliższego przyjaciela, czułem się kompletnie spokojny. Nie czułem
się tak dobrze od bardzo, bardzo dawna.
Czułem się… Ok.
Zasnęliśmy właśnie tak, na łóżku Marco, ramię w ramię.
I nie byliśmy samotni.
________________________________________________
Awwww, jest kolejny rozdział! Zawsze się cieszę jak to widzę ❤ Zgadzam się z Tobą, czemu szybciej nie tłumaczysz? Też tego nie ogarniam.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, dzięki za Twoją pracę, z niecierpliowością czekam na więcej 💔❤
Huhuhu~!! czy ty wiesz...czy ty zdajesz sobie sprawę z tego ile ja czekałam na ten rozdział~?! >.< A tu na dodatek takie...o takie *o* No świetne...uwielbiam teksty Jean'a...Aww~!! OwO A Jean uważa, że Marco jest urocze. =^.^=
OdpowiedzUsuńPóźno już ;-; *pacza na zegarek* Tak to, może napisałabym jakiś dłuższy komentarz, ale ferie mi się skończyły i jutro do sql. ;-;
Pozdrawiam, weny i Oyasumi~
:3 <- stempel typu "przeczytałam"
OdpowiedzUsuń"Już mnie nie obchodziło jak uroczy on był, mój żołądek zjadał sam siebie" haha to możliwe? ;D
Omg, więcej, więcej! *.*
OdpowiedzUsuń