niedziela, 31 stycznia 2016

Wielki Król - Rozdział 2 - Haikyuu

Dodaję dwa rozdziały w jednym miesiącu, co tu się dzieje, czyżbym miała więcej czasu? xD Nie. Tak się składa że w ogóle nie powinnam pisać teraz fanficzków, a uczyć się do olimpiady z polskiego, ale czemu to robić, skoro można walnąć rozdział na prawie 7000 słów xD Nie zniechęcajcie się przez długość, plis ;A; Zaczęłam ferie, więc mam dwa tygodnie wolnego yey! Ale muszę się uczyć i zaczynam też szkołę jazdy. Będę mieć prawko ludzie, uważajcie na tych ulicach xDD W miarę możliwości postaram się napisać 3 rozdział. To opowiadanie mnie pożera, wiecie ile ja czasu spędzam na wymyślaniu tej historii? xD więcej niż powinnam, tak ;_; Ale za to polubiłam Makbeta. I pokochałam Kageyamę. Oficjalnie mój fav ;w; Co do rozdziału... jest niezaprzeczalnie długi. I uwaga, po raz pierwszy od wieków, zbetowany. Mam betę, która jest również moją wspólniczką w zbrodni, bo to z nią omawiam wszelkie szczegóły tego opowiadania i spojleruję całą akcję xD Wiem, że to czytasz M. Dziękuję ci z całego serduszka, to jest nasze wspólne dzieło <3
W tym odcinku - dużo miłości i życiowej dramy. Poleje się krew. Wgl jak macie jakichś znajomych, co szukają innych ff z Hq niż kagehina, której od groma w polskich internetach (ludzie czemu) to możecie mnie polecić czy coś xD *zerokryptoreklamy* Mój blog powstaje niczym feniks z popiołów. Zmieiłam nawet kolor na czarny, żeby było bardziej dramatycznie. Zapraszam do czytania i komentowania <3





Rozdział II - Dzieło przypadku
/Powieść idioty/


- Przykro mi Kageyama, ale nie możesz pracować w takim stanie. Idź do domu i wróć, jak ci się polepszy -Tobio nawet nie zdążył zdjąć kurtki, gdy jego przełożony, Goto, odesłał go z powrotem do domu. Przez chwilę myślał, że stąd też chcą go wyrzucić, ale na szczęście dostał tylko chorobowe.
Oprócz pracy w jednym magazynie, z której wylali go kilka dni temu za notoryczne spóźnienia, Kageyama pracował także w małym barze. Czasem podawał do stołu, czasem stał na zmywaku. Zawsze parę groszy wpadło do kieszeni, a jemu nie paliło się do znalezienia prawdziwej pracy. Chwytał się każdej roboty, w której akurat szukano pracownika, przez co zazwyczaj była to praca na pół etatu. Przez brak jakiegokolwiek pomysłu na siebie i zszargane zaufanie do społeczeństwa, pracował tylko dlatego, że musiał za coś przeżyć. A i to stawało się coraz to mniej zachęcającym powodem.
Kageyama szczerze nienawidził swojego życia. Zdawał sobie sprawę z tego, że jest młody i pełen potencjału, jednak nie umiał z tego skorzystać. Czuł jak się marnuje, jak coś od środka pochłania go, odbierając mu wszelkie siły i chęci do dalszej, jakże marnej, egzystencji. Wiele razy próbował coś z tym zrobić. Jeszcze po tym, jak wyrzucono go z drużyny, próbował załapać się do innego klubu, jednak zwyczajnie go nie chciano. Jego dawna drużyna zdążyła narobić mu „renomy”. Zamknięto mu wszelkie drogi. Myślał nad wyjazdem z miasta, nawet z kraju, jednak nie miał na to pieniędzy. Więc tkwił w beznadziei życia codziennego, nie myśląc już nawet o przyszłości.
Goto upomniał Kageyamę, że nie będzie tolerował pracowników, którzy wdają się w bójki i że da mu jeszcze jedną szansę ze względu na jego sytuację. Ten pokornie przeprosił i podziękował, nie kłopocząc się tłumaczeniem, że to przecież jego napadli. Podziękował za wyrozumiałość i obiecał stawić się za kilka dni, jak opuchlizna zelżeje.
Mocno spuchnięte prawe oko Tobio w istocie nie prezentowało się najlepiej. Obrazu dopełniała rozcięta warga i plaster na brodzie. Na ulicy zwracał swoim wyglądem niemałe zainteresowanie. Gdy zatrzymał się w jakiejś kawiarni, pani, która wydawała mu napój na wynos, starała się nie przyglądać zbyt długo jego obitej twarzy, jednak Kageyama zdążył dostrzec spojrzenie pełne współczucia.
Dochodziła pora lunchu. Tobio pomyślał, że może uda mu się spotkać z Koushim i pójść coś razem zjeść, jednak po krótkiej wymianie sms-ów okazało się, że Suga siedział tego dnia w szkole do siedemnastej. Wtedy Kageyama przypomniał sobie, że przecież w piątki jego przyjaciel prowadził zajęcia sportowe dla dzieci w swojej szkole i nie mógł wyjść wcześniej. Był wychowawcą w podstawówce. Gdy Tobio się o tym dowiedział, pomyślał, że taki zawód dziwnie pasuje do Sugi. Kageyama jakoś nigdy nie przepadał za dziećmi. Nie, żeby żywił do nich wstręt czy coś w tym guście, ale nie miał do nich podejścia. A teraz to już w ogóle ze swoją wiecznie obitą twarzą pewnie tylko by je straszył.
Już miał włożyć telefon do kieszeni, uznając rozmowę za skończoną, kiedy urządzenie niespodziewanie zaburczało raz jeszcze.

  Od: Sugawara Koushi

Ale jeśli chcesz się dzisiaj spotkać, to możemy zobaczyć się na konferencji zawodów ligowych.

Kageyama zdziwił się. Nic nie wiedziało żadnej konferencji, a Suga zdawał się zakładać z góry, że Tobio się na niej pojawi. Jednak on sam miał co do tego mieszane uczucia. Całkiem możliwe, że spotkałby tam wszystkich tych, którzy zniszczyli mu życie. Całkiem możliwe, że spotkałby tam Hinatę. Mężczyzna pokręcił głową, by pozbyć się obrazu rudej czupryny sprzed oczu wyobraźni i odpisał przyjacielowi.

Do: Sugawara Koushi

Nie mam planów się na nią wybierać, poza tym nie znam szczegółów. Spoko, zobaczymy się jak będziesz miał trochę wolnego czasu. Baw się dobrze.

Ostatnie zdanie dodał z grzeczności, zamykając tym samym temat. Suga wiedział o jego nastawieniu do siatkówki, ale chyba nabrał jakiegoś pedagogicznego skrzywienia i próbował chytrze przemycać Kageyamie aluzje do tego sportu, by być może pewnego dnia przełamał się i wrócił na boisko.

Od: Sugawara Koushi

Dzięki :) ale pomyśl nad tym jakbyś miał się nudzić tego wieczoru

Emotikonki nie były w stanie przekonać Kageyamy, by zmienił zdanie, ale mimo wszystko zatrzymał się z boku chodnika i sprawdził wydarzenie w Internecie. Faktycznie konferencja z udziałem kapitanów drużyn, które przeszły eliminacje, odbywała się dzisiaj w dzielnicy biznesowej o dwudziestej. Wywiady połączone z bankietem. Sama konferencja była publiczna, ale bankiet był już imprezą zamkniętą, tylko dla zaproszonych.
„I co ja tam będę robił”- pomyślał Kageyama, blokując telefon i wkładając go do kieszeni spodni. Ruszył dalej wzdłuż ulicy. –„Będę słuchał o tym jak świetnie im się gra, jakie wyzwania ich czekają, że są dumni ze swoich drużyn?”
A najgorzej będzie, jak ktoś go tam pozna. Nie było potrzeby, by musiał narażać się na więcej bólu psychicznego. Kageyama zdecydował, że taka wycieczka nie przyniesie ze sobą nic dobrego. A poza tym miałby daleko, by wrócić do szybko do domu. Kopnął kamyk, leżąc na ziemi. Czy nie łatwiej byłoby skończyć to wszytko jeszcze dzisiaj?


To nie tak, że ja źle życzę tym wszystkim zawodnikom. Przecież ich nie znam, to byłoby bardzo nieuprzejme z mojej strony, by ich wszystkich tak bezpodstawnie nienawidzić. A jednak! Po prostu nie mogę na nich patrzeć. Na te skupione, spocone twarze, na mięśnie, które pracują cały czas, zawsze gotowe do działania, na piłkę, która zręcznie manipulowana utalentowanymi dłońmi, zbiera punkt, prowadząc do zwycięstwa. Dźwięk halówek piszczących o podłogę, okrzyki kibiców, gwizdek, wskazówki trenera. Nienawidzę tego. Nienawidzę, a zarazem pragnę. Gdybym mógł mieć to wszystko, byłbym… właśnie. Kim bym wtedy był?

Toru siedział na krześle, naprzeciwko którego ustawiona była kamera, jeszcze stara, taka na kasety. Dostał ją rok temu od swojej mamy, gdy robiła porządki w piwnicy. Stary Panasonic na VHSy miał z początku trafić na śmietnik. Kto potrzebowałby takiego grata w świecie prężnie rozwijającej się technologii lustrzanek i smartfonów? Razem z kamerą pani Oikawa wydobyła z piwnicy karton pełen starych kaset z nagraniami. Na części z nich nagrane były jakieś rodzinne spotkania sprzed narodzin Toru oraz jego dzieciństwo. Na innych ktoś sfilmował ówczesne finały ligi siatkarskiej. Toru z uśmiechem nostalgii przypomniał sobie, że to jego ojciec sfilmował wtedy finały, bo on później oglądał te nagrania całe dzieciństwo. Mimo kiepskiej jakości, film miał w sobie coś niesamowitego. Emocje, napięcie, stadionowy hałas. Toru potrafił oglądać ten finałowy mecz codziennie, kiedyś zaprosił na seans Iwaizumiego,  chociaż tamten, nie wiedzieć czemu, nie był nim zupełnie zainteresowany i wolał wyjść na dwór.
Oikawa jeszcze wracając od mamy z kartonem pełnym kaset, niektórych pustych, i starą kamerą z początku zastanawiał się, gdzie można w ogóle oddać takie rzeczy. Jego mama kazała mu przegrać kasety na płyty, by pamiątki się nie zmarnowały, ale co później miałby zrobić  z całym tym sprzętem? Pomysł przyszedł dopiero później.
Pewnego dnia Toru wrócił do domu piekielnie zdenerwowany. Miał fatalny dzień, a do tego w szpitalu miał zatarg z jednym swoim pacjentem, co wybiło go z rytmu na cały dzień. Strasznie chciał z kimś pogadać na ten temat, jednak wiedział, że żadnego z jego obecnych znajomych nie będą obchodziły jego problemy, a już szczególnie te związane z pracą. Wtedy też przypomniał sobie o kamerze, którą ciągle trzymał w szafie. Uruchomił ją, włożył czystą kasetę i zwrócił obiektyw w swoja stronę. Czerwona lampka sygnalizowała, że materiał się nagrywa. Oikawa z początku miał tremę sam przed sobą, jednak gdy się przedstawił ( nie wiedział, od czego zacząć, więc zaczął od imienia) i zaczął opowiadać o swoim życiu i pracy, szybko się rozkręcił. Chodził po mieszkaniu z kamerą skierowaną na siebie, mówił o wszystkim, co mu się akurat przypomniało, filmował mieszkanie i widok za oknem. Sam sobie zwierzał się ze swoich problemów, tematów nurtujących go od dawna i tych obecnie. Tak chodził i opowiadał, żywo przy tym gestykulując, dopóki w urządzeniu nie rozładowała się bateria. I wtedy, gdy ucichł, gdy usiadł i odłożył kamerę na stolik, poczuł się lepiej. Po raz pierwszy od wielu tygodni odetchnął z ulgą, zrzucając z siebie cały ciężar przygniatających go problemów. Ten dziwny, spontaniczny monolog uwolnił go od zmartwień, sprawił że niemal zapomniał o feralnym pacjencie, a przynajmniej nie chciał już sobie zawracać nim głowy. Zdecydował, że następnym razem, gdy będzie mu ciężko, zrobi to samo.
I rzeczywiście, ten dziwny video-pamiętnik stał się prywatną terapią Toru, pomagającą mu radzić sobie z samym sobą. Od czasu do czasu, gdy myśli i kłopoty zebrały się w nim niczym sterta brudnego prania, włączał on kamerę, siadał naprzeciw i mówił, dopóki nie zeszło z niego całe napięcie. Takim też momentem był dzień konferencji. Z niejasnych dla niego powodów, postanowił pojechać tam i zobaczyć, o co ten cały hałas. Jednak przed wyjazdem postanowił oczyścić się ze wszystkich emocji. Tak na wszelki wypadek. Nie widział, co może go tam czekać, a nie chciał sobie jeszcze bardziej napsuć nerwów. 
Oikawa zdecydował, że pojawi się na konferencji incognito. Nie chciał zbytnio rzucać się w oczy. Były osoby, które ciągle pamiętały jego lata świetności. Wolał uniknąć nieprzyjemnych pytań, mimo tego, że jego kontuzja i młodo zakończona kariera nie były przecież tajemnicą. Zmienił kontakty na okulary, ubrał czarną czapkę, skórzane rękawiczki i szary płaszcz z wysokim kołnierzem. Dodatkowo do torby schował swoja kamerę. Zawsze będzie mógł udawać dziennikarza albo przynajmniej jakiegoś blogera. Chociaż z takim sprzętem wyszedłby dość cienko przy reszcie faktycznych dziennikarzy. Ale cóż poradzić, Oikawa był tylko rehabilitantem, nie mistrzem kamuflażu.
- Pojadę tam, pooglądam, posłucham i wrócę do domu – powiedział sobie, stojąc przed lustrem w przedpokoju i poprawiając czapkę, która zbyt mocno przyklepała jego grzywkę. – Zobaczymy jak się ma ten Bokuto.
Była godzina dziewiętnasta, gdy Oikawa odpalił samochód.

Tsukishima stał w holu budynku goszczącego sportową konferencję, która notabene zaczęła się piętnaście minut temu. Był to nieduży hotel biznesowy, odbywało się w nim głównie takie konferencje, a goście nie zamieszkiwali tam dłużej niż dwie noce. Budynek nie był zbyt nowoczesny. Podłoga na korytarzach wyłożona była białymi kafelkami, okna zasłonięte były przez plastikowe zasłony, a na ścianach wisiały zdjęcia i obrazy bez wyraźnego klucza ich doboru. Koło recepcji, która znajdowała się w głębi korytarza, stały czerwone fotele. Tsukishima zastanawiał się czemu taka znacząca, jak mu się wydawało, konferencja obywała się w hotelu, którego wystrój nie zmienił się od co najmniej dwudziestu lat. Jednym słowem, wydał mu się dość obskurny. Może na finały organizatorzy wybiorą jakieś bardziej gustowne miejsce.
Tsukishima mógł co prawda udać się na drugie piętro, gdzie odbywały się wywiady, jednak musiał stać na korytarzu i czekać na kogoś, kto teoretycznie zaprosił go na to spotkanie. Może Kuroo nie zauważyłby, gdyby jeszcze teraz udało mu się wymknąć z budynku? Po raz kolejny spojrzał na swój zegarek, gdy drzwi automatyczne otworzyły się i do holu wbiegł zdyszany Kuroo, od razu zauważając stojącego pod ścianą blondyna, który rzucił mu wymowne spojrzenie.
- Znasz się na zegarku? – powiedział, gdy tylko brunet podszedł bliżej.
- Trochę – odpowiedział Kuroo, posyłając mu przepraszający uśmiech. Tsukki westchnął i ruszył w głąb korytarza, ciągnąc za sobą Tetsuro.
- Ej, ale wystroiłeś się – zagadał Kuroo, gdy dorównał blondynowi kroku.
- Rozmyśliłem się co do krawatu, już nie przesadzajmy z tą elegancją – wyjaśnił Kei, gdy wchodzili po schodach na pierwsze piętro. Tsukishima, w przeciwieństwie do Kuroo, zrezygnował z eleganckiego stroju, pozostając przy marynarce i niebieskiej koszuli.  Tuż na półpiętrze Tetsuro zatrzymał Keia, chwycił go za ramiona i pocałował z zaskoczenia. Gdy tylko blondyn się otrząsnął, odsunął od siebie mężczyznę.
- Co ty robisz?! – zapytał, szybko jednak zniżył głos, gdy usłyszał jak poniósł się on echem po klatce schodowej.
- No a jak myślisz, co robię? – Kuroo zaczął się droczyć, gładząc kciukiem ramię Tsukkiego, które dalej trzymał.
 - A jak ktoś zobaczy? – oburzył się speszony blondyn, nerwowo zerkając w górę schodów.
- To niech patrzy – wzruszył ramionami, przymierzając się do kolejnego pocałunku, na który tym razem Tsukki już nie pozwolił. Brunet uśmiechnął się, puszczając ramiona Keia, mówiąc:
- Dobrze wyglądasz. Pewnie w krawacie byłoby ci jeszcze lepiej – a w jego głosie słychać byłą jakąś czułość, która, kontrastując z silnym charakterem Kuroo, sprawiała, że Tsukkiego załaskotało w brzuchu. Onieśmielony, odwrócił wzrok, podziwiając kafelki na schodach, po czym odpowiedział cicho:
- Tobie też pasuje krawat.
Po czym kontynuował wchodzenie na piętro. Za nim podążył rozpromieniony Kuroo.
Drzwi sali konferencyjnej otwarte były na oścież, ponieważ nie mieścili się w niej wszyscy ludzie. Jeszcze na korytarzu stali jacyś dziennikarze z kamerami i mikrofonami. Tsukki nie spodziewał się, że jakieś wywiady po eliminacjach przyciągną taką uwagę. Przecisnęli się między dziennikarzami, zbierając w tym czasie kilka obelg, aż przystanęli w wolnej przestrzeni w kącie pokoju. Z krzeseł ustawiona była widownia, a naprzeciwko drzwi stały stoły, przy których siedzieli kapitanowie drużyn. Aktualnie nieznany Kuroo i Tsukishimie sportowiec opowiadał coś o najtrudniejszym meczu eliminacji.
- I co, jak niby chcesz go potem złapać w tym tłumie? – szepnął Kei, opierając się o ścianę. – Przecież nie wejdziemy na bankiet bez zaproszenia.
- On jest naszym zaproszeniem – powiedział Kuroo, wskazując palcem na siedzącego prawie na środku stołu Bokuto. Niemal w tym samym momencie kapitan Seishin spojrzał na niego. Kuroo pomachał mu, na co tamten uśmiechnął się i zaczął żywiej odpowiadać na pytania. Tsukishimie skończyły się koła ratunkowe, chyba będzie musiał przecierpieć wieczór z tymi idiotami. Jedynym pocieszeniem całej sytuacji była dłoń Kuroo, która trzymała jego.
Tsukki sam nie wiedział, kiedy dał się wplątać w ten dziwny flirt. Czy wpadł w miłosną grę Kuroo już podczas ich pierwszego spotkania w klubie? Czy może później, gdy poszli razem na kawę? Albo gdy spotkali się na stacji, czekając na ostatni pociąg do ich dzielnicy? Tsukki bardzo dobrze pamiętał tamtą noc, bo to wtedy Kuroo pocałował go po raz pierwszy.
 To było jakoś pod koniec stycznia, noc była dość chłodna, do tego padał. Kei musiał zostać w pracy do wieczora, były problemy z systemem i wewnętrznym zarządzaniem plikami, bo jeden z jego współpracowników przepisał zły kod i system zgrzytał. Parę minut po jedenastej dotarł na pusty peron, z którego odjeżdżał ostatni pociąg. Wtem spostrzegł jakiegoś mężczyznę siedzącego na ławce. Z początku pomyślał, że nie będzie koło niego siadał i postoi sobie, aż pociąg przyjedzie, lecz gdy przyjrzał się nieznajomemu, okazało się, że to Kuroo. Podszedł i usiadł obok niego.
- Cześć – powiedział, jednak nie usłyszał odpowiedzi. Powtórzył. Dopiero wtedy zrozumiał, że jego przyjaciel spał. Spał na dworcu. Tsukki nie mógł powstrzymać docinek, które od razu pojawiły się w jego głowie, ale z racji tego, że nie było tam nikogo, kto pośmiałby się razem z nim, zatrzymał je dla siebie. Zamiast tego potrząsnął Kuroo za ramię, by tamten się obudził.
- Co… kto… mmm… - Kuroo niewyraźnie spojrzał na osobę, która go obudziła. Zajęło mu dobrą chwilę aż zrozumiał, że to Kei. Wyprostował się na siedzeniu i przeciągnął. Dopiero wtedy Tsukishima poczuł wyraźny zapach alkoholu. Kuroo po prostu zasnął na peronie, bo był pijany. Tsukki nie mógł uwierzyć jak głupia była ta sytuacja.
- Czemu tu śpisz? – zapytał blondyn, mimo tego, że doskonale znał odpowiedź. Ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Wyraz twarzy Tetsuro był bezcenny.
- Uch, przysnęło mi się, czekam na pociąg do domu… Cholera, czy ja go przespałem!? – przeraził się Kuroo, szybko podnosząc się z ławki, jednak przez nagły ruch ujrzał mroczki przed oczami i musiał usiąść z powrotem.
- Nie, ostatni przyjedzie za parę minut, też czekam – odpowiedział mu Tsukishima. – Czemu wracasz tak późno? Byłeś na imprezie?
 - Taa, można to tak nazwać – powiedział Kuroo, pocierając ręką kark. – Wyszedłem ze znajomym, żeby się spotkać, ale widać jak to się skończyło – zaśmiał się. W jego tonie słychać było pijaną melodię. Tsukki wywrócił oczami, po czym spojrzał w kierunku, z którego nadjechać miał pociąg.
- A ty co tu robisz o tej godzinie? – zapytał brunet, układając się na siedzeniu tak, by móc położyć rękę na oparciu i patrzeć na Keia.
- Przetrzymali mnie w pracy, nic wielkiego – powiedział i ziewnął. Kuroo uśmiechnął się.
- Ale chyba cię wymęczyli.  I nie ziewaj, bo ja też zacznę – dźgnął go palcem w bok i faktycznie również ziewnął.
- Bywało gorzej.
- Ale ostatnio w ogóle jesteś zapracowany. I nie było cię wczoraj na treningu…
- Przecież napisałem ci, że byłem zajęty – zirytował się Kei. Kuroo truł mu o tym treningu przez całą wczorajszą noc.
- Zawsze jesteś zapracowany. A ja tęsknię – brunet udał smutnego, za co Tsukki walnął go pięścią w ramię. Kuroo się zaśmiał, masując rękę i siadając normalnie.
- Po prostu jestem odpowiedzialny za swoje stanowisko i tyle.
- Jak tak będziesz żył tylko pracą, to ci zabraknie czasu na prawdziwe przyjemności – powiedział Kuroo, wyciągając się na ławce.
- Jeżeli masz na myśli picie to chyba jednak mi nie szkoda – odparł.
- Ej no, bez takich, przecież żaden ze mnie pijaczyna. Dziś to tak wyjątkowo, rozmawiałem na ważne tematy – tłumaczył się Kuroo urażonym tonem.
- Ocho, i cóż to było takiego ważnego, że dalej czuć od ciebie piwem?
- Miłość – uśmiechnął się szeroko, mrużąc oczy. Zapadła chwila ciszy, Tsukki z początku był w lekkim szoku. Nie sądził, że Kuroo mógłby brać takie tematy na poważnie. Wiedział, że pod tą warstwą sarkazmu i suchych żartów kryła się dobra i mądra osoba, jednak pierwsze wrażenie zawsze pozostawało. Tsukishima zastanawiał się, czy Kuroo był osobą, która rozmawiałaby otwarcie o uczuciach. Zaraz jednak zaczął łączyć wątki i zrobiło mu się z tego powodu nieoczekiwanie smutno. Przecież nie mógł oczekiwać, że jest jedyną ważną, jak zakładał, osobą w życiu Kuroo. W zasadzie to nie utrzymywali większego kontaktu poza treningami, oczywistym było więc, że mężczyzna miał też innych znajomych, a co za tym szło mógł też z kimś być. Kei nie wiedział, czemu z góry zakładał, że jest w oczach Kuroo wyjątkowy. Byli przyjaciółmi. Nikim więcej.
- Czyli randka, hmm… - bardziej stwierdził niż spytał Kei. Kuroo spojrzał na niego zdziwiony.
- Jaka randka?
Kei odwrócił się równie zaskoczony i spojrzał na mężczyznę.
- No, skoro rozmawialiście o miłości.
Tetsuro patrzył jeszcze przez moment na skołowanego Keia, po czym schował twarz w dłoniach i przetarł ją parę razy, podśmiechując pod nosem.
- Och, Tsukki, Sherlocka to z ciebie nie będzie – powiedział przez śmiech i odkrył twarz. – Czy ja mówiłem coś o randce? Spotkałem się z tym kolegą, a temat miłości w sumie wszedł przypadkiem… Wiesz, bo czasem tak jest, że jak nam się ktoś podoba to chcemy o nim rozmawiać, nie? – nie przestawał się szeroko uśmiechać. Blondyn zauważył, że jego rozmówca co chwilę przymykał oczy. Czyżby alkohol dalej trzymał? Zaraz Kuroo sennie opadł na ramię Tsukishimy.
- Nie śpij! – upomniał go, ale po dwóch otrząśnięciach porzucił próby zrzucenia bruneta z siebie.
- Nie śpię… - ziewnął Kuroo, poprawiając się na ramieniu przyjaciela. Tsukki westchnął. Przecież wiedział , że autentycznie szykował się do snu. Zdecydował się na kontynuowanie niewygodnej, w jego odczuciu, rozmowy, by przetrzymać Kuroo przytomnego do czasu przyjazdu pociągu.
 - To jaka ona jest? – odezwał się w końcu.
Ale gdzieś w środku czuł się trochę zawiedziony i jakby zazdrosny? Nie, Tsukishima szybko wybił sobie z głowy ten pomysł. O co miał być zazdrosny? O tego nieuczesanego dupka, szastającego złośliwymi komentarzami, gdy tylko miał do tego okazję? O tego zbyt dziecinnego jak na swój wiek kawoholika? O tego przysypiającego na jego ramieniu, beznadziejnie zakochanego w kimś, kolegę z drużyny?
- Kto? – mruknął brunet.
- Ta twoja miłość – odpowiedział, akcentując na ostatnie słowo. Zawarło to w sobie więcej pogardy, niż się spodziewał, ale nie wydawało mu się, żeby Kuroo zauważył.
- Jest… - zaczął, przeciągając spółgłoski. W jego i tak zniekształconym głosie słychać było rozmarzenie, jakby wizualizował sobie obiekt westchnień za zamkniętymi powiekami. – Jest bardzo ładna… i wysoka… Ma blond włosy i nosi okulary… A i taka śmieszna sprawa, bo jest mężczyzną, hehe.
Tsukishimę zmroziło.
- Nie mówi zbyt wiele, ale jak już coś powie to prosto w punkt. Gra w siatkówkę, ale ciągle nie umie skutecznie blokować, bo boi się, że zrobi coś źle. Specjalnie nie łączy się z internetem, żeby móc pograć w grę ze skaczącym dinozaurem na googlach i… - Kuroo podniósł się z powrotem do pozycji siedzącej i spojrzał zszokowanemu Tsukishimie w oczy. – I jest tu teraz ze mną.
Tsukkiemu serce waliło jak oszalałe. Czy komuś w jego wieku wypadało się tak czerwienić?  Bo z pewnością wyglądał jak dorodny burak, czuł jak pieką go uszy. Kuroo wszystko co mówił, mówił o nim. Wcześniej to o nim rozmawiał z jakimś znajomym.  To nim brunet zaprzątał sobie myśli. Sytuacja wydała się Tsukishimie tak nierealna, że nie był w stanie uwierzyć w to, co słyszał. Ta cała miłość stała się nagle jeszcze bardziej abstrakcyjna niż była dotąd.
Napięty moment między tym dwojgiem został brutalnie przerwany przez dworcowy komunikat, informujący o wjeżdżającym na peron trzeci ostatnim pociągu tego dnia i proszący o zachowanie bezpieczeństwa przy torach.
Tsukishima wstał z ławki, uśmiechając się pod nosem.
- Przestań… - powiedział. – Mówisz tak, bo jesteś pijany.
- Nie – odpowiedział z powagą Kuroo, wstając z ławki i podchodząc do Tsukishimy. – Mówię tak, bo to ty. Ale skoro mi nie wierzysz, to mogę dokładnie to samo powiedzieć ci jutro, żebyś miał pewność.
- Dzięki, nie trzeba – uciął blondyn, przetwarzając informacje. Podobał się Kuroo. Sam nie wiedział jak się z tym czuł. Lubił Tetsuro, naprawdę. Wiedział to, bo niewielu ludzi w ogóle darzył sympatią. A w Tetsuro było coś wyjątkowego… Wcześniej nie umiał dokładnie określić co to było, ale teraz zaczął podejrzewać, że to mogło być to. Zauroczenie.
- Więc w takim układzie mogę cię teraz pocałować?
- Ż-że co proszę? – wydukał Tsukishima.
- Czy mogę cię pocałować? – powtórzył pytanie Kuroo. Wydawało się ono tak proste, a zarazem tak wymagające. Blondyn wpatrywał się w niego z szeroko otwartymi oczami i wypiekami na policzkach. Z jakichś powodów chciał mu na to pozwolić, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu, żeby tego nie robił. Tylko czy w takich momentach człowiek w ogóle słuchał rozsądku?
- Skoro to ty, to chyba tak… - zgodził się cicho, patrząc gdzieś w bok i od razu żałując swojej decyzji. Dlaczego to powiedział? To nie miało najmniejszego sensu, całowanie pijanego Kuroo na peronie o wpół od dwunastej. W tym nie było za grosz logiki! Była za to chłodna dłoń Tetsuro, dotykająca jego policzka, było czułe, przymglone spojrzenie i delikatne zetknięcie warg. Był hałas wjeżdżającego na stację pociągu i była szara podłoga wagonu, w którą Tsukishima wpatrywał się przez całą drogę.

Wywiady trwały jeszcze około pół godziny, a po zdjęciach nareszcie udano się do hotelowej restauracji na bankiet. Wtedy też Bokuto złapał Kuroo i Tsukishimę i wprowadził ich na salę jako uprzywilejowanych gości, wykrzykując przy tym jak bardzo się cieszył, że przyszli i że dobrze ich widzieć, i że Tsukishima nic się nie zmienił od ostatniego razu, gdy się widzieli. Nie, żeby spotkali się w zeszłym miesiącu. Na wózku, w mało gustownej restauracji, kelner wiózł kieliszki szampana, wzniesiono toasty i można było zająć się luźnymi rozmowami przy koreczkach z serem.

Oikawa siedział na środku widowni, trzymając w rękach telefon z otwartym notatnikiem, zapisując od czasu do czasu jakieś losowe wypowiedzi sportowców. Tak bardzo wczuł się w swoje przykrycie dziennikarza, że postanowił przynajmniej udawać, że coś rejestruje. Ostatecznie nie wyciągnął z torby kamery, uznając, że będzie wyglądał z nią śmiesznie, więc nadrabiał zdjęciami i wybrakowanymi notatkami.
Szczerze powiedziawszy konferencja nudziła Toru. Sam się sobie dziwił, że nie wyszedł w pierwszych pięciu minutach spotkania. Został jednak, bacznie śledząc wypowiedzi jedynej osoby, dla której w ogóle męczył się w tym tłumie – Bokuto Kotaro.
Rozentuzjazmowany mężczyzna z aparycją sowy niezaprzeczalnie wyróżniał się spośród reszty kapitanów i to nie tylko przez swoje dzikie uczesanie. Biła od niego jakaś niesamowita energia, każde jego słowo zmuszało słuchaczy do zwrócenia na niego uwagi. Ale to nie przez to Toru zaciskał ręce w pięści, nie. Jego irytowało coś więcej. Sam fakt tego, kim Bokuto Kotaro był. A był siatkarzem, był asem, był kapitanem. Szedł na szczyt, piął się po drabinie kariery zręcznie niczym małpa w cyrku. Bo to w sumie nie było nic innego jak cyrk, pomyślał Oikawa. Utalentowane zwierzęta robiły przedstawienie i zbierały laury, pozowały do zdjęć, udzielały wywiadów. I czego tu zazdrościć?
Toru zazdrościł. Chciał brać udział w tym przedstawieniu, chciał stanąć na arenie, dostać piłkę i olśnić ich wszystkich, być lepszym niż inni, być największym. A niemoc, która zewsząd otaczała go niczym ciasna klatka, nie pozwalała zrobić nic. Mógł tylko pełen rozgoryczenia smętnie wstukiwać w klawiaturę telefonu „Jestem filarem drużyny, ale to razem stanowimy prawdziwą potęgę.”
Pamiętał te czasy, gdy sam był filarem. Gdy czytał wszystkich zawodników jak książki dla dzieci, płynnie i z niesłychaną łatwością. Na pozycji rozgrywającego nie było miejsca na fuszerkę. Albo robił coś porządnie, albo w ogóle. Gdyby tylko mógł, gdyby nie ta cholerna kontuzja, robiłby to nadal. Prowadziłby niepokonaną drużynę na wyżyny niczym władca, prawdziwy król boiska.
Nikt nie znał jego bólu, nikt nie rozumiał tego, jak to jest, gdy traci się w życiu cele, gdy traci się wszystko. Toru nie miał prawdziwego życia, wiedział że było ono tylko przechodnim półcieniem, nędznym aktorem, który swą rolę wygrawszy na scenie przepada w nicość*. Wszystko było na niby. To, że był lekarzem, to że miał kolegów, to, że z pasją słuchał o siatkówce. Zwycięstwa nie można udawać, nie można się nim napawać naprawdę. Zwycięzca jest tylko jeden i jest nim ten, który pokona wszystkich swoich przeciwników.
Nagle wokół rozległo się klaskanie, co przywróciło Toru do rzeczywistości. Wywiady się skończyły. Oikawa zrozumiał, że przez ostatnie kilka minut zaciskał pięści, wbijając tym samym paznokcie w wewnętrzną część dłoni. Skrzywił się, gdy ujrzał głębokie bruzdy. Znów go musiało zamroczyć. Westchnął, podnosząc się z krzesła i kierując do wyjścia. Nie rozglądał się, chciał jak najszybciej opuścić to zatłoczone miejsce, pójść do domu i utopić się w wannie. To był debilny pomysł, żeby tu przychodzić, co mnie opętało, myślał schodząc po schodach i kierując się do wyjścia. Nie miał po co zostawać. Nawet, gdyby miał taką ochotę, to i tak nie miał wejściówki na bankiet, a nie mógł się zdradzić. Cieszył się, że przed wyjściem wyspowiadał się do kamery, bo inaczej z trudem wytrzymałby to psychicznie.
Z ogromną ulgą wsiadł do samochodu, opadając na oparcie siedzenia. Zdjął czapkę, która kompletnie zepsuła mu fryzurę i skórzane rękawiczki. Jeszcze zanim ruszył, usunął z telefonu wszystkie zdjęcia, które zrobił na spotkaniu. Zapalił silnik i już za chwilę był w drodze do domu. W radiu leciała jakaś przyjemna ballada, która częściowo zdjęła z niego napięcie. Oikawa nigdy nie posądzał się o masochizm.
- Wrócę, nagram się, pójdę spać, a jutro wszystko będzie jak zawsze – powiedział sobie, gdy stał na skrzyżowaniu. Spojrzał na siedzenie pasażera, gdzie spodziewał się ujrzeć torbę z kamerą. Na siedzeniu jednak nie leżało nic więcej niż rękawiczki i czapka, które uprzednio zdjął.
- Cholera jasna! – w gniewie uderzył dłońmi w kierownicę i gdy tylko błysnęło zielone, zawrócił do hotelu.

- Dobra, słuchaj Kuroo, ja nie mogę dzisiaj tyle pić, jutro mam jakby trening – powiedział Bokuto, odstawiając trzeci kieliszek na stół, przy którym w trójkę siedzieli.
- I mówisz mi to teraz?
- A nie było to oczywiste?
- Stary, jeszcze nigdy nie odmówiłeś mi picia razem.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz – uśmiechnął się szeroko Bokuto, nadając swoim słowom dwuznaczny kontekst, godny ucznia gimnazjum. Pełen zażenowania Tsukishima odchylił głowę do tyłu, wzdychając głośno.
- Co jest, Tsukki, nudzisz się? – zagadnął go puchaczopodobny osobnik. – To może nam coś opowiesz, w końcu dawno się nie widzieliśmy.
- U mnie nic nowego, to ty powinieneś opowiedzieć coś o drużynie i planach na dalszą część rozgrywek – odpowiedział Tsukki. Jego życie nie było najciekawszym tematem do rozmowy.
- Oj no weź, kogo to teraz obchodzi – wywrócił oczami i wsadził do ust dwa koreczki z ogórkiem. – Chcę wiedzieć co u ciebie! Jak w pracy albo o! Te wasze treningi. Jak wam idzie?
- Całkiem dobrze, wiesz, że Tsukki świetnie blokuje? Myślę, że spokojnie dałby radę powstrzymać takiego słabeusza jak ty w ataku - chwalił Kuroo, zadowolony ze swojego  komentarza,  po którym obaj jego towarzysze zaczęli się czerwienić, z różnych jednak powodów.
- O nie, chyba śnisz. Jak tylko będę miał wolne, to wbiję na ten wasz trening i zobaczmy kto jest słabeuszem – nakręcił się Bokuto.
- Zapraszamy w każdy czwartek – uśmiechnął się Kuroo i wypił szampana.
Rozmawiali i sprzeczali się jeszcze parę minut, aż jeden z organizatorów powiedział, że z racji tego, że niedługo impreza się kończy, postanowili zrobić krótkie karaoke. Goście, ośmieleni alkoholem, zgodzili się z entuzjazmem. Wtedy też Bokuto powiedział, że zaśpiewają coś razem, tylko najpierw skoczy do łazienki, po czym wyszedł.
- Hej Kuroo, myślisz, że jak teraz wyjdziemy, to nie zauważy? – szepnął Tsukishima, gdy tylko Bokuto opuścił restaurację. Brunet zaśmiał się, sądząc że to dobry żart, ale nie wstał, tylko zwrócił swoje oczy na obraz wyświetlony przez projektor. Tsukki westchnął, dopijając swój kieliszek szampana i starając się pocieszyć w myślach. Pamiętaj, czemu tu jesteś, pamiętaj co na tym zyskasz. Maraton Jurassic Parku. Maraton z Kuroo. Cała noc z Kuroo. Kuroo.
Zadziałało.

Oikawa nie zastał recepcjonistki. Chciał ją zapytać, czy nikt nie znalazł przypadkiem czarnej torby, ale w tym wypadku musiał pofatygować się na piętro sam. Zirytowany swoim zapominalstwem i atmosferą hotelu, szybko wyszedł po schodach, kierując się do sali konferencyjnej. Na szczęście była otwarta, a jego torba wisiała na oparciu krzesła, dokładnie tam, gdzie wcześniej siedział. Pokój był teraz pusty, jeszcze nie wysprzątany. Na podłodze leżały jakieś papiery, krzesła stały w nieładzie. Poczuł się dziwnie nieswojo. W porównaniu z wcześniejszą konferencją, teraz było tu tak cicho, spokojnie. Zupełnie jakby znalazł się na innej planecie. Oikawa usiadł na swoim poprzednim miejscu. Czasem chciał znaleźć się na innej planecie, gdzieś daleko w kosmosie, w innej galaktyce. Gdzieś, gdzie nie miałby przeszłości, gdzie mógłby zacząć wszystko od nowa. Bez piętna dawnych decyzji, bez poprzedniego życia. 
Wpatrywał się w pusty stół, przykryty białym obrusem, na którym ciągle stały szklanki i butelki z wodą. To było niesamowite, że jeszcze przed chwilą był tu taki tłum, że padły tu różne słowa i pytania, a teraz zostały tylko puste szklanki i poprzesuwane krzesła. Przeszłość była w tym pustym pokoju taka bliska. A jeszcze przed chwilą stał na skrzyżowaniu, jeszcze przed chwilą był w pracy. Jeszcze przed chwilą kończył studia. Zdawało się, że jeszcze wczoraj był kapitanem drużyny siatkarskiej AZSu. Całe jego życie stało się przed chwilą.
Oikawa zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. Może jak będzie miał szczęście, to jakiś tir wjedzie w niego na skrzyżowaniu czy coś. Wstał, założył torbę z cenną kamerą na ramię i opuścił salę konferencyjną, mając nadzieję, że już do końca życia nie będzie musiał oglądać siatkówki.
Gdy schodził na parter, recepcja nadal stała pusta. Toru pomyślał, że to niezbyt profesjonalne zostawiać recepcję samą sobie, ale co mu było do tego. Zszedł z ostatniego schodka, gdy usłyszał:
- Przepraszam pana!
Oikawa odwrócił się. Z przeciwnej strony korytarza szedł Bokuto Kotaro i najwyraźniej zwrócił się do niego. W Oikawie z niewyjaśnionych przyczyn zagotowała się krew. Czy ten człowiek nie miał za grosz rozumu? Czy on przyszedł tu, żeby jeszcze bardziej uprzykrzyć mu życie? Czego chciał od niego, przecież on już wychodził, już nie chciał mieć z tymi ludźmi nic wspólnego. Ale los najwyraźniej szczerze nienawidził Oikawy Toru i postanowił znęcać się nad nim od końca jego dni. Bokuto podszedł do szatyna i niezręcznym uśmiechem zapytał:
- Przepraszam, czy wie pan może, gdzie jest łazienka?
Oikawie opadły ręce. To tylko to? Tylko o to pytał go człowiek, który miał wszystko, czego Toru nie miał? Człowiek, który w pewnym sensie stał ponad nim? Toru miał ochotę się roześmiać.
- Hej, ja pana poznaję – powiedział nagle Bokuto, uważniej przyglądając się mężczyźnie. Oikawie włosy stanęły dęba. Znał go? Skąd go znał? Możliwe, że kojarzył go z czasów liceum, ale przecież zmienił się od tamtej pory. Poza tym miał czapkę, okulary… Jak Bokuto mógł go poznać?
Oikawę przeraził fakt, że Bokuto przejrzał go na wylot i wiedział, jakim beznadziejnym był człowiekiem, jak zaprzepaścił swoje życie. Zaraz pewnie powie mu coś na ten temat, a co gorsza, na pewno będzie miał z tego ubaw. Będzie czuł się lepszy od niedoszłego mistrza. Toru czuł, jak sięga dna. A sądził, że nie można być już niżej.
- Pan był dzisiaj na wywiadach, poznaję po tej czapce! – uśmiechnął się Bokuto. Oikawa stracił wątek. O co temu człowiekowi chodziło, nie chciał iść czasem do łazienki? – Przez cały czas zastanawiałem się, czy nie jest panu gorąco.
- Nie, w porządku. Ja po prostu szybko marznę – skłamał.
- Ach rozumiem, rozumiem, mam znajomego z podobna przypadłością – pokiwał głową Bokuto. Oikawa zwątpił w całą sytuację. Przecież on nie mógł być aż tak głupi. – A czemu nie przyszedł pan na bankiet? Zgaduję, że jest pan dziennikarzem – zapytał, wskazując na torbę.
- Niezależnym. Prowadzę bloga, takie hobby, więc nie mogłem dostać wejściówki – odpowiedział Toru. Miał chłodny, opanowany głos, co zupełnie nie pasowało do jego wymuszonego uśmiechu. Bokuto strasznie działał mu na nerwy, mógłby się już zamknąć i iść do tego kibla.
- Hej, hej, hej, ludzie z pasją są najlepsi. Jak chcesz, to wprowadzę cię, przedstawię, poznasz fajnych ludzi i innych sportowców – zaproponował Bokuto, bez ogródek przechodząc na ty.
- Dziękuję, ale już dość późno i muszę się zbierać do domu – podziękował Oikawa i wskazał na drzwi wyjściowe. Przysięgał, że jak szybko stąd nie odejdzie, to nie wytrzyma.
- Och, no to wielka szkoda. W takim razie życzę powodzenia w relacjonowaniu czy coś. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy i będziesz miał więcej czasu. A wracając do meritum, wiesz gdzie jest ta łazienka. To naprawdę pilna sprawa – uśmiechnął się zakłopotany. Oikawa zacisnął dłonie w pięści. Nie wytrzyma.
- Tam, schodami w dół – powiedział Oikawa, wskazując schody, przy których stali. Nie wiedział co było niżej, czy piwnica czy szatnie. Ale był to pierwszy kierunek, który wpadł mu do głowy.
- Ach, dziękuję bardzo. To do zobaczenia – Bokuto wystawił rękę na pożegnanie. Oikawa z odrazą uścisnął ją. Była duża i szorstka. Dłoń sportowca. Dłoń, w którą rozgrywający prowadzi piłkę, by wygrać mecz. Cenne ręce, cenny zawodnik. Oikawa miał dość. Zazdrościł mu, tak bardzo mu zazdrościł. To było niesprawiedliwe. Dlaczego taki idiota miał to, czego on, czysty geniusz, nie? Puścili dłonie, Bokuto obrócił się i już miał zejść po schodach, gdy w Oikawie coś pękło.
- Nie w tym życiu – powiedział pod nosem, podstawiając Bokuto nogę. Ten nie zdążył złapać równowagi i runął głową w dół, staczając się ze schodów i uderzając o posadzkę na dole. Kilka sekund później pojawiła się pod nim kałuża krwi, której stróżki powoli wypełniały szczeliny między kafelkami. Bokuto Kotaro spadł ze schodów. Bokuto Kotaro leżał we własnej krwi i się nie ruszał. Bokuto Kotaro najprawdopodobniej nie żył i został zabity przez Oikawę Toru.
Oikawa tkwił w bezruchu. Co on zrobił, co on najlepszego uczynił!? Pierwszym jego odruchem był krok do przodu, jednak zawahał się. Co miałby teraz zrobić? Rozsądek krzyczał, by zszedł i mu pomógł, by sprawdził, czy Bokuto oddycha, by zadzwonił po karetkę. Oikawa nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Stał tylko i patrzył, jak czerwone strużki znaczą swoje ścieżki po podłodze. Czerwień odbijająca się od białych kafelek raziła Toru w oczy. Był lekarzem, do cholery, miał święty obowiązek go uratować, jeszcze wszystko będzie można odkręcić. To nie było morderstwo, nie, to nie było morderstwo, zaklinał się w myślach. Ale wiedział, że ile razy by się nie okłamał, to było morderstwo, a morderstwo czyniło go mordercą. Podstawił Bokuto nogę. Z zimną krwią patrzył, jak tamten umiera. I nie ruszyło go to. Można by rzec, że się nawet uspokoił.
Czuł, jak całe poprzednie napięcie uleciało z niego jak powietrze z przedziurawionego balona. Było cicho, tak błogo, tak chłodno. Mógł wziąć swobodny wdech, a w myślach miał pustkę. Nic nie zaprzątało mu głowy. Nie był wściekły, nie był smutny, nie czuł nic. Jak wspaniały był ten stan w porównaniu do wiecznego stresu, który więził go przez kilka ostatnich lat. I wszystko to dzięki ciszy. Dzięki wyeliminowaniu hałasu, potencjalnego zakłócenia spokoju jego umysłu.
Toru odwrócił wzrok od nienaturalnie wygiętego ciała Bokuto i ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Spokojnie, bez czucia, jakby świat się zatrzymał. Wyszedł z hotelu, wsiadł do samochodu, zdjął czapkę . Wszystko tak, jak zrobił to za pierwszym razem, gdy opuszczał hotel. Odjechał. W radiu zapowiadali, że jutro będzie padać.

W restauracji hotelu biznesowego trwało karaoke. Kuroo i Tsukishima siedzieli sami przy stole, obserwując występy.
- Bokuto coś długo nie wraca, myślisz, że się zgubił? – zapytał Kuroo, bawiąc się łyżeczką w cukierniczce.
- To bardzo prawdopodobne dla tego idioty zgubić się w tak małym budynku.
- Może chodźmy go poszukać – zaproponował brunet. – Serio chciałem sobie z nim pośpiewać.
- Przecież ty nawet nie umiesz śpiewać – przypomniał mu Tsukki.
- Nie potrzeba talentu, gdy robisz coś z sercem – odpowiedział Kuroo, dramatycznie przykładając dłoń do klatki piersiowej. Czuł się jakby wypowiedział życiową mądrość, godną prawdziwego filozofa.
- Mówisz teraz o swojej grze w siatkę? – skwitował go blondyn. Kuroo prychnął i wstał od stołu. Tsukishima niechętnie odsunął się na krześle, gdy z korytarza dobiegł ich przeraźliwy, kobiecy krzyk. Był na tyle głośny, że przebił się przez muzykę i wycie do mikrofonu dwóch facetów. Zatrzymano muzykę, kilka osób rzuciło się do drzwi, by sprawdzić, co się stało. Do tych kilku osób szybko dołączyli Tsukishima z Kuroo. Przy schodach stała przerażona kobieta, pracownica hotelu, a przy niej trzech zszokowanych mężczyzn, z których jeden rzucił się w dół schodów. Gdy Kuroo i Tsukishima podeszli do zbiegowiska ujrzeli to, co nie śniło im się w najgorszych koszmarach. Na dole schodów, w kałuży krwi, leżał Bokuto. Ten sam Bokuto, który jeszcze przed dziesięcioma minutami z nimi rozmawiał i śmiał się. Ten sam Bokuto, który miał zaśpiewać z nimi jakąś kiczowatą, popową piosenkę. Mężczyzna, który przyklęknął przy nim miał tylko jedno do przekazania zebranym u góry ludziom.
- Nie żyje.
Kuroo poczuł, jakby ktoś wyrwał mu serce gołymi rękami. Osunął się na kolana. To się nie działo, nie mogło. Wokół zaczęły się rozruchy, ktoś dzwonił na policję, inni chodzili w koło, nie wiedząc, co robić. Ale on nie widział tego, co się działo obok. Widział tylko swojego przyjaciela, leżącego bezwładnie na lodowatej posadzce drugorzędnego hotelu. Nie czuł nawet dłoni Keia, która zaciskała się na jego ramieniu. Nie czuł łez, które spłynęły mu po policzkach. Czuł tylko, jak jego dusza zostaje nieodwracalnie rozerwana na drobne kawałeczki.

Kageyama Tobio stał na środku pustej drogi, czekając na przeznaczenie, które nie chciało nadejść. Albo raczej nadjechać. Zadecydował, że jeszcze dziś, w dzień konferencji siatkarskiej, popełni samobójstwo i pożegna się ze swoim przykrym życiem raz na zawsze. Jednak stał już na tej drodze dziesięć minut i nie nadjechało jeszcze żadne auto. Specjalnie wybrał odcinek, na którym kierowcy zwykli się rozpędzać, ale jak na złość, tej nocy nie przejechał tamtędy nawet rowerzysta. Tobio zaczął tracić cierpliwość. Może powinienem był wybrać pociąg, zastanawiał się. Albo skoczyć z dachu. Koło jego domu znajdowała się apteka. Może pudełko tabletek przeciwbólowych zapitych jakąś wódką załatwiło by sprawę? Ze wszystkich tych kuszących możliwości wybrał właśnie jezdnię. Jakim żałosnym trzeba było być, by nie umieć się nawet porządnie zabić? Wtedy, gdy miał już zamiar zrezygnować i pójść do domu, w oddali błysnęły światła samochodu. Serce Tobio zabiło mocniej. Denerwował się. W końcu zabijał się po raz pierwszy, nie miał doświadczenia. Wpatrywał się w zbliżające się reflektory niczym w oczy dzikiej bestii, czekając na ostateczne starcie z nieprzyjacielem, mającym dać mu ulgę w agonii.

Oikawa czuł niepokój. Chyba powoli zaczynało do niego docierać, co tak naprawdę zrobił. A jeszcze bardziej przejął go fakt, że zrobił to z taką łatwością. Bo to nie była żadna sztuka, by odebrać komuś życie. W końcu było ono tak kruche, tak marne. Jechał, jak mu się wydawało, spokojnie, chociaż licznik prędkości nieubłaganie zbliżał się do osiemdziesięciu.
- Złapią mnie. Na pewno już wiedzą, że to ja go zabiłem. Wsadzą mnie do więzienia i już kompletnie nic nie zrobię w życiu – mówił do siebie. Nie umiał się skupić na tym, gdzie jechał, mimo tego, że właściwie nie znał tej okolicy. Była to okrężna droga, którą mógł się dostać do swojego domu, zręcznie omijając korki. Ale jakie to korki były do omijania o wpół do dziesiątej?
Toru nie mógł uwierzyć, że to co się działo, było w ogóle realne. Może to wszystko mu się przyśniło, może tylko to sobie wyobraził. Jednak jego noga pamiętała ciężar ciała, które posłał w ramiona śmierci. Nie umiał sobie poukładać tego w głowie. Przerastało go pojęcie śmierci. Nie było mu obce, jego dziadkowie umarli przecież kilka lat temu, a o morderstwach słyszy się czasem w radiu. W filmach, które ogląda też non stop giną ludzie. Więc dlaczego teraz wydawało mu się to takie obce i nierzeczywiste?
Z zamyślenia wyrwała go postać, która nagle pojawiła się na drodze. Dosłownie w ostatnim momencie Oikawa wcisnął hamulec, jednak nie był wystarczająco szybki. Nim samochód pewnie stanął w miejscu, osoba, w która uderzył, leżała kilka metrów dalej, a jej ciało oświetlały reflektory jego samochodu.
Brunet siedział w szoku, ściskając obręcz kierownicy.
- Ilu jeszcze ludzi przyjdzie mi dzisiaj zabić – powiedział do siebie z niepokojem i wyszedł z auta, nie gasząc silnika.
- Co ty robisz idioto, chcesz zginąć!? – krzyknął do leżącego na jezdni mężczyzny, który powoli zaczął się podnosić z ziemi. Toru odetchnął z ulgą.
- Tak – odpowiedział mu mężczyzna, niemrawo podnosząc się na nogi. Najwyraźniej zderzenie nie było bardzo mocne.
- A mógłbyś tego nie robić pod kołami mojego samochodu?! – warknął Oikawa, podchodząc do widocznie niezrównoważonego psychicznie człowieka. Ale gdy tamten podniósł do góry głowę i spojrzał na Oikawę, na jego twarzy zagościło zdziwienie. Nie mniejsze z resztą niż to na twarzy Toru.
- Oikawa?
- Tobiaszek?
Tylko tyle byli w stanie wydusić z siebie, stojąc na pustej ulicy, w świetle reflektorów włączonego samochodu, którego warkot zagłuszony został przez wyjące z oddali syreny policyjne.

________________________________________________________

* parafraza cytatu z Makbeta, W. Szekspira Akt V, scena V:  „Życie jest tylko przechodnim półcieniem,

Nędznym aktorem, który swoją rolę /Przez parę godzin wygrawszy na scenie/W nicość przepada – powieścią idioty, /Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą” . Do tego nawiązuje też podtytuł rozdziału.

30 komentarzy:

  1. nie czytam wprawdzie tego opka, więc wpadam tu tylko powiedzieć coś odnośnie "Nie zniechęcajcie się przez długość, plis ;A;" - im dłuższe tym lepsze* powiadam ci! DŁUŻSZE LEPSZE POWIADAM! *krzyczy żeby dotarło do takich pisarskich niedorobów jak np.ja xD*
    *tyczy się wszystkich opek ever

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam :) A więc szukałam opowiadań z JeanxMarco i trafiłam na twojego bloga. Sołłł...to opowiadanie jest tak zajebiste, że normalnie...nie wiem. I chciałam się zapytać,bo widziałam, że rozdziały są dodawane dosyć nie regularnie, co ile mniej więcej można się spodziewać następnego rozdziału?? W sensie czy to oko jest już napisane i tylko jakby musisz przetłumaczyć, czy jeszcze nie jest napisane? Z góry dziękuję za odpowiedź :) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hej c: jeżeli pytasz o Like A Drum, to niestety póki co zawiesiłam tłumaczenie, bo zaczęłam prowadzić nowe opo - to z Haikyuu. Ono jest moje i chce sie na nim skupić, co do Lad ja je tłumaczę z angielskiego i autorka od ponad roku nie wystawiła nowego rozdziału (póki co jest 8), więc nawet jeżeli kiedyś przetłumacze całość, to jak ona nie ruszy, to ja też nie xD wiec odpowiadając na twoje pytanie nie wiem, kiedy wstawię kolejny rozdział Lad. Wybacz, jeżeli sprawie ci tym zawód, ale ja też nie mam tyle czasu, a jak juz go mam, to wolę napisać coś swoejgo. Także przepraszam, ale lad od początku traktowalam bardziej jako zastępstwo ;_; wybacz. Na pewno skończę je tłumaczyć, ale niestety nie wiem kiedy

      Usuń
    2. Aha ;-; To szkoda. Ale dziękuje bardzo za odpowiedź :)) W takim razie zostało mi tylko czekać aż napiszesz z nimi coś sama :3 Pozdrawiam :*

      Usuń
    3. Chociaż teraz skończyłam czytać 3 część i takie,, o kurwa,,. NIE NIE NIE NIE!! Czemu w takim momencie ;-; Jednak będę czekać aż przetłumaczysz 4 cześć. Nie wiem jak długo ale będę czekać!!! ;-; Oni muszą być razem!...
      Przepraszam ;-; p.s podałabys mi może bloga na którym mogę znaleźć to opko??

      Usuń
    4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

      Usuń
    5. Jasne, trzymaj xD doskonale Cię rozumiem
      http://archiveofourown.org/series/69023

      Usuń
  3. Witam :) A więc szukałam opowiadań z JeanxMarco i trafiłam na twojego bloga. Sołłł...to opowiadanie jest tak zajebiste, że normalnie...nie wiem. I chciałam się zapytać,bo widziałam, że rozdziały są dodawane dosyć nie regularnie, co ile mniej więcej można się spodziewać następnego rozdziału?? W sensie czy to oko jest już napisane i tylko jakby musisz przetłumaczyć, czy jeszcze nie jest napisane? Z góry dziękuję za odpowiedź :) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Witaj, moje wspaniałe stworzenie. Zaczynajmy.
    Całkiem nietradycyjnie muszę stwierdzić, że nie znalazłam minusa większego od stałego problemu egzystencji fanficka. Zresztą, błędy zaznaczone są na różowo - A niektórzy naukowcy sądzą, że ten kolor nie istnieje.
    Co mnie bardzo uszczęśliwiło to objętość. Śmiem sądzić, iż nie można tego nazwać tylko opowiadaniem, rozrasta się przecież do nowelowych rozmiarów! Przemykasz więc po schodkach na nowe tereny, progres wielce istotny.
    Także kreacja postaci, którą, jeśli dobrze pamiętam, już wcześniej się zachwycałam, sprawiają niemałą radość przy ponownym poznawaniu - trzymanie się ich podstaw, lecz pchnięcie ich do przodu chyba nigdy mi się nie znudzi jako najważniejsza, jak sądzę, cecha tworu, jakim jest fanfick.
    Również rozwój fabuły - w tym rozdziale piękna klamra spina całość, klamrą zaś, dość nadwyrężoną, jest nie kto inny jam Tobiaszek. Daje to poczucie totalnej kontroli Twojej idei nad słowem, a nie spontanicznego łutu szczęścia.
    O wmieszaniu w opowieść Makbeta chyba nie muszę się rozdrabniać; pomysł wspaniały, tak samo jak Szekspir. Tyle tylko, że sam pomysł nie zawsze wystarcza, trzeba jeszcze go zastosować - dotąd idzie bardzo zgrabnie między linijkami.
    Po dłużej chwili znalazłam prawdopodobnie kilka płatków śniegu - agonia, lub raczej jej tok, była drobniutka, jak niewychylająca się zza rogu śliczna dziewczyna. Nie onieśmielaj jej, a zaproś do sobie.
    Całości świetnego rozdziału dopełnia humor. Mój jest raczej beznadziejny, a w literaturze po prostu nie mogę go znieść; u Ciebie zaś jest on bardzo przyjazny, uroczy i ironiczny. A jeżeli już śmiech jest sztuką, możesz uznać siebie za artystę (aka bezrobotnego, o zgrozo).
    Czekam więc na dalsze milutkie zabawy naszych bohaterów, wspieram niczym opoka każdy Twój niepewny ruch oraz życzę tyle szczęścia, by Twe życie nie zmieniło się w sztukę Szekspira (no, chyba że mówimy o Śnie nocy letniej...).
    Tulę temperaturą trzydziestu sześciu i odrobinki stopni i pozdrawiam goszczący tu tłum, A.

    OdpowiedzUsuń
  5. *pat* niedługo kończę sesję więc będę miała czas na przeczytanie ;v;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. chciałam to skomentować jakoś tak wiesz na propsie. jak zawsze drzeć mordę, fazować, piszczeć, wyć i tak dalej. nie wiem czy ktoś jeszcze pamięta w ogóle moje zjebane komentarze, wszak praktycznie wycofałam się z blogera. i kurna naprawdę chciałam, ale zabiłaś mi bokuto.
      bokuto.
      BOKUTO.
      BOKUTOOOOOOOO
      /wyje, ginąc w agonalnym rowku
      moja ulubiona postać, moje rzycie straciło zenz
      co wy macie do tego zabijania, ja nawet nie, dajcie im żyć szczęśliwie ;___________; już nawet nie wspomnę że większość fanficzków z bokuto to kurwa jakieś angsty, ludzie nienawidzę was XDDDDDDD
      dobra już mi lepiej. mogę zacząć od początku. generalnie to spizgałam się hardo że oikawa jest doktorem, rip kutasiarze XDDDD
      ło ło ło nie utrzymuje kontaktu z kolczystym (iwą) :O jak ty sobie radzisz w życiu oikawa, ty jebana w dupę cioto
      nie lubię ani jednego ani drugiego. to wcale nie prawda że z hajkjó piszę samą oliwę. wcale. erm, co ja tam chciałam"""
      gejama kto ci obił mordę, chodź do mamy, poprawię ci prawym sierpowym *blask*
      ten fick wywołuje u mnie agresję, wszystkich klepałabym po mordzie oh god XDDDDD
      " Czasem zastanawiał się, czy nie łatwiej byłoby po prostu zasnąć na zawsze. " - a zdychaj, nie będziemy płakać
      hej jeśli to będzie kagesuga to ja to generalnie aprobuję w chuj, to jest jeden z moich top pairingów z hq. nie doceniony w polsce oczywiście
      oikawa ty pierdolona kaktusem cioto zostaw bokuto bo jak cię dorwę to twoje flaki będą wisieć na suficie
      oh jes, kurotsuki fak ye. nie lubię tsukiyamy. yamaguchi wywołuje u mnie mordercze instynkty jak wszystkie cioty. generalnie to jak w hajkjó kocham wszystkich tak ta piegowata ciota jest kategorycznie w zakładce "ignorować, grozi kurwicą"
      feh *przeczytała po raz kolejny śmierc bokuto* boże oikawa ty nawet nie umiesz z gracją kogoś zabić, żal mi ciebie, idź się zabij plox
      o gejama. popełnijcie zbiorowe samobójstwo

      generalnie to widzę tutaj mydło i powidło oprócz okreslonego kurotsuki. oikage? kagesuga? oikawaxwszyscy? coś planujesz? ALBO USHIOI. OMG USHIOI PLOX. będzie ushijima? D: kocham go D: jest kjut
      boli mnie smierć bokuto, bardzo mnie boli no ale cóż zrobić *shrugs* mam nadzieję że nie pójdzie to chociaż na marne i coś z tym głębszego wymyślisz bo jak se umarł do tak to cię znajdę Haru XDDDDDDD
      podoba mi się, to coś innego od tego radosnego hajkjó które znamy, powodzonka w pisaniu chociaż raczej ci niepotrzebne skoro machasz takie długie rozdziały @_@
      dużo miłoźci ♥♥♥

      /black student jak to jest już 5 rano kurwełkę

      Usuń
    2. Oh Black, ja pamiętam twoje komentarze :') nie ważne czy pod moim czy pod innymi blogami, czytałam wszytkie xD
      Spoczko też sie wycofałam z blogera i mało ck jeszcze czytam bo wszytko fajne już sie skończyło xD teraz to bym chętnie jakieś ficzki z hq czytała ale wszedzie kagehina więc mnie od razu mdli. Przerzucilam sie na jakeis ao3, tam od cholery wszytkiego xD polskie internety takie biedne, trzeba to naprawić *zakasa rękawy*
      Śmierć Bokuto będzie sie za mną ciągnąć do końca moich dni xD mi już trochę łatwiej bo okres żałoby przeżyłam jeszcze przed napsianiem tego, ale ciągle mnie to boli. I tak, będzie istotne dla dalszej akcji, nie zabiła bym mojego dziecka słońca na marne, za kogo ty mnie masz xDD
      Yamagucha ostatnio nawet polubiłam ale tsukiyama to zło, to treba wyplewić. Kagesuga jest super, ale raczej się nie pojawi albo w ilościach nieznacznych.
      Tu jest misz masz z pairingami ci powiem xD bo z jednej strony chcialam oikage a z drugiej iwaoi i zobaczymy, why not both xD
      -nienawidz shipu, napisz z nimi 4 ficki- historia black xD
      Ushijima - będzie. Będzie na pewno. ;>
      5 rano xD najgorzej
      <3 dziękuję że przyszlas

      Usuń
  6. Opowiadanie wydawało sie fajne... Do czasu.
    KIM TY KURNA JESTEŚ ŻEBY ZABIJAĆ BOKUTO?!
    Przecież to ptasie dziecko słońca i tęczy zasługuje na same najlepsze rzeczy! I to jeszcze Tooru ;-; Pozatym nieznoszę OiKage ;-; I czemu Himata odwócił się od Kagsa? Tzm wiem czemu... Ale ja miałam takie wrażenie że zawsze będą razem...
    Mam nadzieję że mimo wszystko, mimo MORDERSTWO!!!!, będzie to fik który ich troszkę naprawi a nie bardziej popchnie w stronę ruchliwych ulic...
    MORDERSTWO.... ;-; ygh aż nie wiem co mam myśleć xd
    Oby kagehina się pogodziło :p
    P.S. lubię twój styl pisania więc ci ufam ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A i jeszcze sory za błędy i oczywiście no offence :p
      Musiałam się tylko troszkę wyżyć xp
      Powodzenia z tym fikem :p

      Usuń
    2. Jaki rage xDD ale spoko, sama bym sie pewnie nieźle wkurzyla gdybym nir była autorką xD ale ostrzegalam ze ten fic zabawi się ludzką moralnością xd śmierć Bokuto jest tak jakby odbiciem śmierci Króla Duncana i jest istotna dla dalszej akcji i bohaterów. Powiem tak, nie musiał umrzeć pierwszy, ale pewnie prędzej czy później i tak by to nastąpiło :(
      Wybacz me okrucieństwo, mam nadzieję że jakoś uda mi się zrekompensować
      Oh i czy ktoś wspominał o Oikage? ;> no nie wiem, nie wiem xD to opo nie będzie aż tak pedalskie, chcę tu przekazać coś innego, więc zapraszam na pokład pociągu cierpienia, choo choo
      Pozdrawiam <3

      Usuń
    3. Oh shit!
      Było Kurotsuki to się spodziewalam i kolejnych paringow, szczególnie po tym jak było napisane ze dojdą z czasem, ale jak tak to ujmujesz :P
      Ten fik to będzie chyba prawdziwa ostra jazda bez trzymanki ;-; Tak na dzien d9bry smierc z grubej rury... i jeszcze wiecej tego ;-; ŁO bosz

      Usuń
    4. Bo będą xD ale po prostu nie chce nic zdradzać, wiesz ;> mogłabym powiedzieć że będzie oikage, ale to tak nie do końca xDD tu nic nie będzie oczywiste ;>
      Angst ponad wszytko, proszę zapiąć pasy xD

      Usuń
    5. Gwaah no to zapinam xd

      Usuń
    6. I właśnie to lubię. Nie takie CZYSTS YAOICE. To się z czasem robi obrzydliwe xd. Tutaj wszystkie miłostki są pokazane tak... delikatnie xD A i cierpienie bohaterów - wielki plus (kochaaam)

      Usuń
  7. Nie mam zielonego pojęcia o tym anime i muszę googlować każdą osobę xD nawet kilka razy bo mi się mylą..
    No więc mam kilka spostrzeżeń, a że klasa matematyczna się rzuca na mózg, zorganizuję to w zgrabne punkciki xD
    1. Scena na dworcu, mega. To opisywanie tych wszystkich drobnostek to chwyt stary jak świat, ale zawsze działa!
    2. Bardzo podobają mi się te żarciki "pierwszy raz się zabijał, nie miał doświadczenia". Serio, są super wplecione i mega wpasowują się w moje osobiste poczucie humoru xD
    3. Odniesienia do Makbeta aprobuję
    4. Wow, jaki zwrot akcji. Właśnie już myślałam że się mega wolno rozkręca i do czego ty właściwie tu zmierzasz, a tu takie zaskoczenie. Bardzo fajny pomysł, szczególnie że daje masę możliwości.
    To chyba tyle tak na szybko^^ i super że tak szybko dodałaś nowy rozdział. Korzystaj z tych ferii, korzystaj bo mi tylko już wspomnienia zostały:P
    Anonimowa wielbicielka krzaków z poprzedniego posta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. <3 bahw, jak miło <3
      Oh no to oglądaj czym prędzej xD jest świetne
      O tak, ktoś wychwycil ten żarcik xD "żarcik" ale osobiscie moj ulubiony tekst z całego rozdziału c:
      Postaram sie wykorzystać czas jak najlepiej xD btw nie pamiętam kiedy ostatni raz dodoalam tak szybko rozdział xD dobra passa niech sie trzyma

      Usuń
  8. Więc tak po pierwsze wow. To że opo jest długie to właśnie zajebiście bo znając Ciebie nie wiadomo kiedy znowu napiszesz xD Z gramatyką nawet nie zaczynam bo w końcu do niczego przyczepić się nie można xD Twój styl pisania uwielbiam od zawsze <3 Suga ma na imię Koushi O.o Wstawki z Makbeta jak najbardziej paszą. Wszystko miodzio i wgl ALE...
    WTF BABE ;-; Niby spoko, ale jakoś dalej nie mogę się przekonać do Twojej wizji Oikawy w tym opo ;-; Tobio jeszcze jakoś przeboleję, mimo że też ciężko mi go przyjąć, ale Oikawę to już wgl... Rozumiem co chcesz pokazać i że jest to jedna z wielu wersji jak mogli skończyć, ale mimo wszystko dalej nie mogę tego zaakceptować. I jeszcze to z Bokuto? To już wgl... Nie wiem czemu, ale tym kompletnie mnie rozwaliłaś i pogląd na to opo. I jak najbardziej wiem co chcesz osiągnąć i rozumiem to opo, ale dla mnie jest to nope.
    Ratuje to wszystko to jak pięknie to opisujesz i to że losy postaci są naprawdę dobre no i oczywiście Kurotsukki, dla nich mogę to czytać. Znaczy gdybyś nwm wzięła innych bohaterów to mogłabym na to inaczej patrzeć. It's still genius tho.
    Nie bierz tego do siebie jakoś tak bardzo poważnie bo opowiadanie dalej jest super pod każdym względem. <3 Ale nie uważam tego jako Twój masterpiece.
    Weny, Weny i jeszcze raz weny babe <3

    P.S srsly wtf ;-;mah Bokuto ;-;

    OdpowiedzUsuń
  9. Izu jesteś potworem.. Cholera tyle się zbierać, żeby przeczytać taki rozdział.. I było warto w końcu zebrać się w sobie, bo poza kilkoma (chyba czterema lol) Małymi błędami nie widziałam raczej nic więcej, co wadziłoby całemu tekstowi. Chyba się zakochałam w Kuroo x Tsukki.. Jezus Maria i ta akcja z morderstwem.. Aż mi się coś tak w środku telepało (profesjonalny opis doznań zawsze spoko).. A tak w ogóle.. "Denerwował się. W końcu zabijał się po raz pierwszy, nie miał doświadczenia." - To mój ulubiony fragment w tym rozdziale xDD Az się musiałam zatrzymać i przeczytać go trzy razy.. Cóż.. Nie wiem czy jeszcze pamiętasz (nadal wypomina sobie, że tyle zwlekała), bo dawno mnie tu nie było, ale nie umiem pisać komentarzy, więc w sumie na tym skończę mój jakże elokwentny wywód.
    Pozdrawiam, ślę wenę, czekam na next i jeszcze raz bardzo cię przepraszam, że tyle zeszło mi z zebraniem się do przeczytania.. Cholera, ale te twoje długaśne rozdziały *^* Ily bor~

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najważniejsze że przeczytalas, to sie.liczy dla autora xD rozwijasz sie w komentarzach, właśnie bardzo fajne piszesz, coraz lepsze :)
      Ziom kurotsuki is life, to jest praktycznie główny wątek miłosny xD
      Rozdziały będą długie, nie ukrywam, a to przez to że potrzebuję dokładniejszych opisów xD wiem ze są blogi co piszą rozdział na pół strony worda, ale ja już wole napsiac na 10 i porządnie niż 30 rozdziałów na odwal. Poza tym widzisz ile tu wątków xD trzeba to wszytko ogarnąć ;P
      Cieszę się że ci się podobalo i że przemoglas sie do czutania :D
      Ps. To też jest mój ulubiony fragment xD wgl Tobio jest tutaj najukochanszy mój, będzie miał świetna kreację ~~
      :*

      Usuń
  10. Mam zasadę, że nie pisze komentarzy na komórce, ale kurde. Kurde. KURDE! Lubię, kocham, uwielbiam. Co jeszcze? Opko jest b o s k i e, długo szukałam i znalazłam.
    Jak ja uwielbiam takie smęty, pokazują mi, że nie mam w życiu tak źle i zawsze jakoś tak lepiej się czuję.
    W dodatku... KuroTsukki. Kobieto, mogę Cię uściskać? Bo ja zaraz się porycze ze szczęścia. No i Kageyama, jak go nie lubiłam, to tutaj go uwielbiam. Kurde, co ten Hinata, za przeproszeniem odpierdala? Powie mi ktoś? Mam ochotę mu solidnie przywalić albo wyrwać te jego rude włoski.
    Co do Oikawy, nawet jako morderca jest moją ulubioną postacią. Nawet jeśli miałby odgrywać jakąś przelotną rolę śmieciarza czy tapiera, zawsze będzie najlepszy.
    Czy ten komentarz ma jakiś sens? Bo ja myślę, że nie i dlatego nie popieram pisania w nocy.

    Podsumowując, czekam na kolejny rozdział, ten blog to moje nowe życie. A teraz przepraszam, idę zarwać nocke i przeczytać wszystko Twojego autorstwa. Walić szkołę, po co ona komu?

    OdpowiedzUsuń
  11. T-to, to jest genialne. Czekam z niecierpliwością na część dalszą. To opowiadanie jest wspaniałe i nie mogłam się od niego oderwać podczas czytania. Jestem ciekawa jak potoczą się losy Tobio i Tõru. Cieszę się, że Kageyama nie zginął, ale trochę szkoda mi Kotarõ. Jestem niezmiernie zaintrygowana spotkaniem byłych rozgrywających. Życzę weny i będę wypatrywać kolejnej części. ~Iori

    OdpowiedzUsuń
  12. W końcu się wzięłam za jakieś inne twoje opowiadania, niedawno nadrobiłam 2 sezon hq! i miałam jakiś taki niedosyt.
    I teraz ponownie czuję niedosyt, widząc, że nie ma kolejnych części! T^T Świetne! Z niecierpliwością czekam na kolejne części. Ta końcówka, spotkanie Tobio z Oikawą... AAAA! >u< Mam nadzieję, że niedługo pojawi się ciąg dalszy, a teraz wezmę się za pozostałe twoje opowiadania :>

    OdpowiedzUsuń
  13. To... jest... świetne! Dlaczego urwałaś w takim momencie?! Czy doczekam się następnych rozdziałów? Moje serduszko umarło... (jak Bakuto... to było straszne. Idealnie kreujesz postacie, świetnie budujesz napięcie...)
    Dodaję Twojego bloga do zakładek. Będę zaglądać. W nadziei, że jeszcze pojawi się kontynuacja :')

    OdpowiedzUsuń
  14. 29 year old Dental Hygienist Boigie Tolmie, hailing from Burlington enjoys watching movies like "Flight of the Red Balloon (Voyage du ballon rouge, Le)" and Quilting. Took a trip to Church Village of Gammelstad and drives a Rally Wagon 3500. post

    OdpowiedzUsuń