Cześć! O, co to za niespodzianka, ja piszę coś innego niż Free i Durarara xD Tak! Czas na małe zmiany, wiecie, nowy rok, nowa ja i te sprawy. Otóż ostatnio wpadł mi do głowy pewien pomysł, który przerodził się w to opowiadanie. Zaczynam więc swoją trzecią pełną serię, która zabierze was na przejażdżkę po zakamarkach ludzkiej duszy. Przygotujcie chusteczki i żyletki. Wszyscy będziemy cierpieć c: A teraz o samym opowiadaniu. To będzie WAŻNE INFO dlatego, jak nie czytacie moich wstępów, to uczyńcie ten raz wyjątek xD
Jeden, nie ma co ukrywać, że to będzie straszny angst, naprawdę, sam pomysł rozdziera mnie już od środka. Dwa, opowiadanie skupiać się będzie na Oikawie i Kageyamie, którym, lekko mówiąc, nie powiodło się w życiu. Bardzo lekko. Jakbym miała to ująć w jednym zdaniu, będzie to historia o tym jak pragnienia mogą stać się silniejsze od moralności. Trzy, chyba jedynym prawdziwym shipem tutaj będzie Kurotsuki. O innych nie powiem, bo to będzie wtedy solidny spojler xD Także ten, szykować się na niespodzianki <3 Będzie krew, płacz i zgrzytanie zębami. Zarówno wśród czytelników jak i postaci. To nie tak że ja ich nie lubię, wręcz przeciwnie, kocham ich wszystkich. Ale wena to wena ;A;
+ skoro zaczynam swoją serię, to można by rzec, że zawieszam na chwilę tłumaczenie LAD. Wybaczcie ;_; Nie przerwę tłumaczenia, ale po prostu WK będzie dla mnie ważniejsze. Bloga traktuję jako własny rozwój pisarki, mimo wszytko bardziej zależy mi na własnym tworzeniu. Poza tym Lownly od ponad roku nie kontynuuje opowiadania, które stanęło na 8 rozdziale. Well then..
Zapraszam do czytania i pozostawienia komentarza :) Wracam do życia!
opcjonalna playlista: Taking back the crown
Rozdział I - Ja, który nigdy nie polecę.
/Makbet był królem królów/
[…] Ludzkie pragnienia często stają się czymś
więcej, niż tylko zachcianką. Gdy nabierają formy napędu do działań, jedynego
celu życia jednostki, sprawy przybierają tragiczny obrót. Ludzie w
rzeczywistości są bardzo słabi, łatwo dają ponieść się emocjom. Wiem coś o tym.
Sam jestem słaby, a moje życie nie znaczy nic. Ale nie powstrzymało mnie to
przed walką o to, czego pragnąłem. O wielkość. O bycie zapamiętanym. Przecież
historię tworzyli zawsze ci najbardziej zdeterminowani w swoich zamiarach. A
cel uświęca środki, czyż nie? Nie byłem w tym sam, jest wielu mi podobnych.
Zdeptanych, rzuconych w kąt, niczym brudna szmata. Dla nas los nie był łaskawy.
Bo przecież ja nie jestem zły, nigdy nie byłem. Chciałem być tylko potrzebny,
chciałem coś znaczyć. Pragnąłem miłości, zrozumienia. Obaj pragnęliśmy. Wy nie
wiecie jak to jest, gdy świat staje przeciwko wam, gdy rozpada się
rzeczywistość, o którą tyle walczyliście, a wasze życie zamienia się w teatr
cieni, z których każdy jeden jest zakłamany. Nie wiecie jak to jest cierpieć,
gdy waszą duszę rozrywa żal niespełnionych marzeń, gdy nie należycie do żadnego
miejsca […] W tym wszystkim chyba tylko Makbet miał rację. Ja go rozumiem. Też
chciałem być królem… I czyż nie zostałem nim? Przecież On sam
mi to powiedział. Przejąłem koronę, zatopioną w krwi. Ach, „Gdyby zabójstwo
mogło nie mieć następstw, gdyby ta śmierć po prostu znaczyła nasz triumf, a
cios był wszystkim i końcem wszystkiego.”*
- Szanowni Państwo, witam wszystkich na eliminacjach
krajowych rozgrywek ligowych siatkówki mężczyzn. Kłaniają się komentatorzy Kou
Shintaro oraz… - komentator został niemal brutalnie uciszony przez
Oikawę, który szybkim ruchem wyłączył samochodowe radio. To już ten czas? Już
zaczęły się rozgrywki ligowe? Mężczyzna nie chciał się dłużej nad tym
zastanawiać, a już zwłaszcza przed popołudniowym dyżurem. Myślenie o siatkówce
zawsze w pewien sposób potrafiło wyprowadzić go z równowagi, psując mu tym
samym humor na cały dzień. A przecież nikt nie chce być przyjmowany przez
lekarza, który na twarzy wypisaną ma chęć morderstwa. Dlatego przez następne
kilka minut jechał w ciszy, aż zaparkował przed kliniką medyczną, gdzie
pracował.
Oikawa Toru, niegdyś wielki siatkarz, rozgrywający
tytułowany wieloma nagrodami, dziś lekarz sportowy ze specjalizacją
rehabilitacji na oddziale medycyny sportowej w Prywatnej Klinice Medycznej w
Shinjuku. Minęło około dziesięciu lat, odkąd poważna kontuzja kolana na zawsze
przekreśliła jego siatkarską karierę. Postanowił jednak nie rezygnować z
kontaktu ze sportem. Ukończył medycynę, dostał się na staż i ostatecznie od
roku pracował w tej klinice, pomagając sportowcom dochodzić do siebie. Wmówił
sobie, że skoro jemu wtedy nikt nie pomógł, to on teraz pomoże innym. Gra pod
publikę zawsze była jego specjalnością. W głębi duszy wiedział, że codziennie
ubierał ten kitel tylko po to, by może choć trochę zbliżyć się do wyleczenia
jego kontuzji. Gdyby się udało, to z pewnością chociaż na parę lat mógłby powrócić
na boisko, mógłby zostać tym wielkim graczem, którym zawsze mówiono, że
zostanie. Gdzie teraz podziali się ci wszyscy wróżbici?
Automatyczne drzwi kliniki rozsunęły się, gdy Toru zjawił
się w progu. Przywitał się z recepcjonistką Yui, chwaląc jej wygląd, przez co
kobieta zarumieniła się nieco. Przystanął na moment przy kontuarze, by zamienić
z nią jeszcze parę słów, jednak szybko pożałował tej decyzji. W telewizorze
wiszącym w poczekalni leciała transmisja eliminacji. Nim rozgrywki zdążyły
przykuć jego większą uwagę, wywinął się z rozmowy wymówką o masie papierkowej
roboty, która rzekomo na niego czekała i poprosił o przyniesienie kart
pacjentów do gabinetu za jakąś chwilę. Z nieco wymuszonym uśmiechem skinął Yui
głową i udał się do swojego gabinetu.
Pokój był nieduży i wyglądał jak każdy inny gabinet
lekarski, mieszcząc kozetkę, biurko oraz szafki z lekami i opatrunkami. Klinika
powstała niedługo przed tym, jak Oikawa zaczął w niej pracę. Sprzęt i wnętrza
ciągle wyglądały jakby były świeżo po remoncie. Toru powiesił swój szary
płaszcz na wieszaku w kącie, zamieniając go na kitel. Opadł na fotel przy
biurku, bezczynnie wpatrując się w ścianę obklejoną plakatami z hasłami
zachęcającymi do zdrowego trybu życia, regularnych badań i tym podobnych.
„Skoro zaczęła się liga, to teraz w kółko będzie o niej
mowa. Główną przyczyną kontuzji będzie siatkówka, gdy fani będą próbować
naśladować swoich idoli… Dobrze, że nie mam telewizji”, pomyślał, wzdychając
głęboko. Gdy po studiach wyprowadził się z akademika i zamieszkał sam, swój
pierwszy telewizor wyrzucił przez okno. Nie celowo, tak jakoś wyszło. To
wtedy po raz pierwszy poczuł, jakby coś wyżerało go od środka. Zaczynał się
zimowy turniej prefektur, transmitowała go lokalna telewizja. Toru pomyślał
wtedy, że fajnie będzie popatrzeć jak grają, może poznałby jakąś znajomą twarz
z czasów liceum i będzie mógł pokibicować. Jednak z każdą kolejną minutą
trwania meczu zbierała się w nim dziwna irytacja. Relaksujący seans stał się
polem bacznej analizy dokonywanej na głos przez dawnego rozgrywającego.
Oikawa widział każdy błąd, każde odchylenie zawodników. Niedokładne podanie, za
niski skok obrony, za słaby atak, opóźnione reakcje. Był pewien, że gdyby on
grał w tamtej drużynie, to nie doszłoby do takich błędów.
Jeden mecz jakoś przebolał, ale drugi był dla niego
prawdziwym ciosem. Na boisku rozpoznał jednego członka swojej dawnej drużyny,
Kindaichiego. Wtedy coś w nim pękło. Nawet Kindaichi był w stanie kontynuować
sportową karierę, chociaż w liceum nie zanosiło się na to, by planował
profesjonalnie zająć się siatkówką. Oikawa był pewien, że gdyby nie to głupie
kolano, to on teraz stałby na tym boisku, to jego oglądaliby wierni kibice, to
on by teraz serwował z wyskoku, zdobywając pierwszy punkt dla swojej drużyny.
Frustracja, którą do kilku lat regularnie zabijał w sobie,
uwolniła się. Zaślepiony wewnętrznym żalem i złością, wstał z kanapy, chwycił
telewizor w obie ręce, podnosząc go do góry. Odzyskał świadomość czynów w
chwili, gdy trzymał pudło nad głową. Nigdy nie posądzał siebie o takie ilości
siły. Telewizor nie był duży, był raczej niezgrabnym, małym kwadratem, który
znajdował się już w mieszkaniu, gdy Oikawa się do niego wprowadził, chociaż
swoje ważył. Jednak w tamtym momencie Toru nie czuł ciężaru elektronicznej
bryły, czuł za to inny, większy ciężar, którego nie opisują fizyczne jednostki.
Ból, irytacja, żal, a nawet pewnego rodzaju strach oplatały go niczym liny,
zacieśniając się na jego rękach, nogach, torsie i szyi, dusząc go, kontrolując
każdy jego ruch. Emocjonalny stryczek, na którym powinien był zawisnąć lata
temu, czekał, aż Oikawa zrobi pierwszy krok. I zrobił. Z krzykiem zamachnął się
i wyrzucił telewizor za okno. Dysząc głośno, podszedł do rozbitej szyby, której
odłamki pokaleczyły mu stopy i wyjrzał na zewnątrz. Wokół rozbitego w
drobny mak telewizora zebrała się mała grupka przechodniów, dla których
spadający sprzęt mógł stać się potencjalną przyczyną śmierci.
To był dzień, w którym zrozumiał, że jego życie do niczego
nie prowadzi. Co z tego, że zostanie szanowanym doktorem z dobrą posadką w
klinice? Co z tego, że będzie wiódł przyzwoite życie? Co z tego, że założy
rodzinę, będzie miał duży dom, gromadkę dzieci i piękną żonę, chociaż na to i
tak się nie zanosiło, bo jego związki wypalały się niczym zapałki? Która z tych
rzeczy miała jakiekolwiek znaczenie, jeżeli z każdym dniem będzie się dusił,
będzie cierpiał, umierał z tęsknoty za tym, co naprawdę kocha? Wiedział, że już
nigdy nie stanie na boisku, że już nigdy nie wystawi żadnemu atakującemu, że nie
zaserwuje z wyskoku. Usiadł wtedy pod tym rozbitym oknem, załamując się
zupełnie, pozwalając całemu napięciu ulecieć śladem gorzkich łez i przerywanego
krzyku. Łatwo było mówić, że trzeba pogodzić się z losem, ale który z tych
wspaniałych doradców nie był hipokrytą?
Oikawę z przykrej retrospekcji wyrwało stukanie do drzwi.
Niemal nie spadł z krzesła, gdy do gabinetu weszła Yui z teczką dokumentów pod
pachą. Przystanęła zdziwiona w drzwiach, patrząc na rozwalonego na krześle
doktora, który wyglądał jak dziecko nakryte na wykradaniu ciastek z kredensu.
- Coś się stało, doktorze? – zapytała ostrożnie.
- Nie, nie, wszystko w porządku. Po prostu się zamyśliłem –
posłał jej swój firmowy uśmiech, który domyślnie miał zapewnić kobietę, że
faktycznie nic mu się nie dzieje. Ta niezręcznie oddała uśmiech, położyła
dokumenty na biurku Oikawy i wyszła, uprzednio zapalając światło, co dało
mężczyźnie do zrozumienia, że cały ten czas siedział po ciemku. Jego gabinet
znajdował się na północy, więc nawet w środku dnia należało zapalić niekiedy
światło.
- Co ja wyprawiam, przecież minęło już tyle lat – powiedział
do siebie, przecierając dłonią oczy. – To tylko przeszłość… jest bez znaczenia.
Za kilka chwil do drzwi gabinetu zapukali pierwsi pacjenci.
Gdy wieczorem Oikawa zamykał swój gabinet i odnosił teczki
do recepcji, w telewizji w poczekalni leciały jakieś wiadomości, co oznaczało,
że eliminacje siatkarskie dobiegły końca i będzie mógł spokojnie włączyć radio
w samochodzie. Pożegnał się z recepcjonistą Haruichim, który w międzyczasie
zdążył zmienić Yui i opuścił klinikę. Chłodne, wiosenne powietrze przyjemnie
owiało jego twarz, gdy wyszedł na parking. Słońce dawno już zaszło, teraz ulice
oświetlały latarnie i szyldy. W Tokio chyba nigdy nie było tak naprawdę ciemno.
Oikawa wsiadł do swojego samochodu, rzucił torbę na siedzenie pasażera i wsunął
kluczyk w stacyjkę. Zapalił silnik, a co za tym przyszło, włączyło się radio.
Na szczęście leciała w nim jakaś znajoma Oikawie piosenka, więc chętnie nucąc,
wyjechał z parkingu i pojechał do domu.
Od studiów Oikawa mieszkał sam. Kiedy w akademiku dzielił
pokój z trzema innymi studentami, to zawsze można się było w nim kogoś
spodziewać. Nawet jeżeli nie tkwił z nimi w bardzo zażyłej relacji, to ciągle
obecność innych ludzi zabijała w nim uczucie osamotnienia. Dopóki grał w
drużynie Akademickiego Związku Sportowego, było dobrze i radośnie, nawet jeżeli
kontuzja uniemożliwiała mu pełne wykorzystanie umiejętności. Prawda była taka,
że nie powinien był w ogóle grać w siatkówkę, a żeby być dokładnym – porzucić
wszelki sport, który obciążał kolana, jeżeli chciał jeszcze kiedyś odzyskać
pełną sprawność. Jednak on nie mógł się pohamować. Gdy tylko stanął z powrotem
na nogi, dołączył do Związku. I przeforsował się. Dzisiaj pamiątką jego braku pokory
i głupoty była kulejąca noga. Nie przeszkadzało to w codziennym życiu, nie było
nawet bardzo widoczne, ale ilekroć przekroczył swój limit, chodzenie stawało
się trudniejsze. Dlatego też jeździł samochodem, a w bloku miał windę.
Ten wieczór zapowiadał się być kolejnym nudnym
wieczorem, spędzonym z obiadem z dnia poprzedniego i Internetem. Oikawa
zdecydowanie wolał komputer od telewizji (nie tylko z prostej przyczyny braku
tego drugiego). Wyszukiwał informacji, które faktycznie go interesowały, oglądał
niezliczone już ilości seriali, ale przede wszystkim udzielał się na różnych
forach i czatach. Dawało mu to poczucie kontaktów społecznych, w które był
ostatnimi laty dość ubogie.
Nie licząc kolegów z pracy, miał kilku rzeczywistych
przyjaciół. Dwóch znał jeszcze z liceum, innych znalazł na studiach. Jednak w
tej gromadce najbardziej przygnębiającym faktem było to, że nie utrzymywał już
kontaktu z Iwaizumim. Sam nie wiedział, jak to się stało, że od około czterech
lat prawie w ogóle nie kontaktował się ze swoim przyjacielem z dzieciństwa.
Przecież byli praktycznie nierozłączni, a dziś nie wiedział nawet co on robi w
życiu. Chyba był policjantem. Z tego co pamiętał, gdy spotkali się kiedyś na
kawie, Iwaizumi wspominał coś o zaręczynach. Życie Hajime całkiem wymknęło się
Oikawie spod kontroli. Zresztą tak samo jak jego własne. Myślał czasem o tych
odległych już czasach liceum, o jego znajomych, o klubie, o wszystkim. Jakim
cudem kwiat, jakim było jego życie, został tak brutalnie podeptany i wgnieciony
w ziemię?
Żeby wieczór stał się jeszcze bardziej dołujący, cała jego
strona Fecebooka zaspamowana była dzisiejszym turniejem. Że też niemal wszyscy
jego znajomi musieli się interesować tym cholernym sportem. Bezmyślnie
skrolował w dół, lajkując pojedyncze zdjęcia, gdy nagle jego uwagę przykuł
nagłówek linku do jakiegoś artykułu.
„Drużyna Bokuto Kotaro faworytem eliminacji – wywiad z
kapitanem”
- Bokuto? Dlaczego to nazwisko brzmi tak znajomo… - Toru
zastanowił się na głos. Mimo swoich siatkarskich uprzedzeń, otworzył link,
który przekierował go na stronę serwisu informacyjnego. Artykuł, oprócz samego
wywiadu, zawierał zapowiedź przyszłej konferencji, na której pojawić się miała
drużyna Seishin**. Toru zastanowił się, czy jego drużynę też zapraszaliby na
konferencje. „Na pewno!”, pomyślał.
Rozmowa Bokuto z redaktorem strasznie zirytowała Oikawę.
„Czego on się tak cieszył z tego zwycięstwa, przecież to były tylko
eliminacje”, myślał, czytając kolejne słowa artykułu. Wypowiedzi kapitana były
bardzo energiczne, bijące pozytywną energią i dumą, od czego zrobiło się Toru
niedobrze. Co było w nim takiego wspaniałego? Nic. Ale miał jedno. To, czego
Toru nie miał.
- Do mnie, do mnie! – krzyknął niewysoki brunet, biegnąc w
stronę siatki. Rozgrywająca kobieta o krótkich blond włosach miała mu zaraz
wystawić piłkę pod atak.
- Zbijamy to – mruknął Kuroo do stojącego obok niego
Tsukishimy. Blondyn kiwnął lekko głową, przygotowując się do wyskoku. Wystawa.
Atak. Natychmiastowy, podwójny blok. Piłka spada na ziemię po stronie atakujących.
Obrona zdobywa ostatni punkt, wygrywając drugi set.
- Jessst – syknął uradowany Kuroo, wystawiając rękę do
piątki. Tsukishima przybił ją, na ułamek sekundy ukazując satysfakcję z
wygranej. Gdy stawali razem do obrony, atakujący nigdy nie mieli szans. Rozległ
się gwizdek, oznaczający koniec meczu.
- Dziękujemy za grę! – krzyknęli niemal chórem zawodnicy,
odchodząc w stronę butelek z wodą. To był koniec treningu na dziś, więc po
uprzątnięciu boiska, gracze rozchodzili się do domów. Większość z nich nie
miała nawet daleko, ponieważ mecz ten odbył się w ramach Sąsiedzkiego
Towarzystwa Siatkarskiego, które działało od zeszłego roku. Co czwartek grupa
amatorów siatkówki z okolic spotykała się na sali gimnastycznej pobliskiego
gimnazjum, by rozegrać jakieś mecze. Byli to w większości dorośli ludzie,
którzy chcieli wypocząć od rodziny lub pracy, chociaż ostatnio do grupy
dołączył jakiś gimnazjalista. Prawdopodobnie czyjś syn. Nie miej jednak Kuroo
cieszył się, że ta z początku mała inicjatywa rozwinęła się w sąsiedzki klub.
Nie był to co prawda jego pomysł, ale czynnie brał udział w chociażby
rekrutowaniu nowych zawodników. Rozwieszał plakaty i te sprawy. Klub ten
sprawił mu dodatkowo taką przyjemność, że ponownie spotkał Tsukishimę.
- Dobry mecz, Tsukki – powiedział Kuroo, zarzucając
blondynowi rękę na ramiona.
- Nie nazywaj mnie tak i nie stój tak blisko, śmierdzisz
potem – burknął Tsukki, wywijając się z objęcia.
- Bronisz się przede mną prawie tak dobrze jak bronisz przed
atakującymi – odparł Kuroo, uśmiechając się zadziornie, dumny ze swojego
wybitnego porównania, które prawdopodobnie uznał za flirt.
- Dlatego, że jesteś wybitnie natrętnym atakującym –
odpowiedział mu, zabierając swój bidon i ręcznik z ławki, po czym wyminął
bruneta, kierując się do wyjścia. Kuroo, który najwyraźniej uznał słowa Keia za
podjęcie jego gry, szybko ruszył za mężczyzną.
- Więc? – zapytał. – Co teraz będziesz robił? Do domku i
spanko po dobranocce, czy może chociaż raz dasz się zaprosić na piwo?
- Byłem z tobą w zeszłym miesiącu – odpowiedział chłodno,
dopijając wodę z czerwonego bidonu. Znów się zaczęło.
- No, więc jak sam zauważyłeś, minął kolejny i wiesz,
wypadałoby gdzieś wyjść razem, nie? – Kuroo nie dawał za wygraną. Tsukki
westchnął przeciągle, zamykając temat milcząca odpowiedzią. Taka rozmowa
odbywała się między nimi co tydzień, po każdym treningu. Tsukishima
zdecydowanie bardziej wolał iść spać po przysłowiowej dobranocce niż włóczyć
się z tym szaleńcem do trzeciej rano. Zawsze tak było, jak umęczony do granic
możliwości godził się na wspólne wyjście. „Jedno piwo, jedno piwo”, myślał.
„Ostatnio też było jedno, a obudziłem się z kacem stulecia na kanapie w twoim
domu z butem założonym na rękę.” But ciągle stanowił niewyjaśnioną zagadkę
tamtej nocy.
- Jeżeli to cię jakoś przekona to możemy nawet nie pić.
Chodźmy zjeść coś fajnego, na przykład, hmm – zamyślił się, zostając w tyle za
blondynem. – O! Na przykład okonomiyaki! Już czuję jak mi burczy w brzuchu.
- Pff żartujesz chyba. Nie będę jadł takich rzeczy na noc –
oburzył się Kei. Wszedł do szatni i od razu zaczął się rozbierać. Jeżeli
przebierze się szybciej, to może zdąży mu zwiać. Jutro działy się ważne rzeczy
w jego pracy, nie było czasu na wygłupy z Kuroo. Miało odbyć się spotkanie
dotyczące nowych zmian wprowadzanych do systemu ochrony danych i jako czołowy
informatyk wypadałoby być przynajmniej przytomnym.
- Och, bo co, w biodra ci pójdzie? – kontynuował Kuroo. Nie
ukrywał nawet spojrzenia, którym zmierzył półnagie ciało mężczyzny. – Akurat
tobie to nie grozi.
- Ale tobie już tak.
- Sugerujesz, że jestem gruby? – wzburzył się brunet,
ściągając koszulkę i prezentując się Tsukishimie. W szatni zostali już tylko
oni i jeszcze dwóch facetów po drugiej stronie pokoju, jednak mężczyźni nie
zdawali się przejmować ich dziwną rozmową.
Tsukishima zerknął na rozebranego Kuroo, komentując pod
nosem:
- Ech, liceum było lepiej.
- Że co?!
- Że nic.
Brunetowi opadła szczęka. Tego się nie spodziewał.
Tsukishima zawsze skakał z jednej strony w drugą – raz okazywał swoje
zainteresowanie Kuroo, innym razem parzył na niego z odrazą w oczach. A
najlepsze w tym było to, że te wahania stron miały niekiedy miejsce w odstępie
czasu nie większym niż pięć minut. Kuroo sam już nie wiedział, co o tym myśleć.
W jego przypadku nie było się nad czym zastanawiać, ale Tsukki ciągle stanowił
wielką niewiadomą. Niby już się z nim całował i w ogóle, Kuroo otwarcie dawał
mężczyźnie do zrozumienia, że tamten mu się podoba, jednak chłodna postawa
blondyna do tematu utrudniała nieco sprawę. Raz potrafił zwyzywać go od
pedałów, innym razem mówił takie teksty. Ciężki był żywot zakochanych.
Z osłupienia wyrwał Kuroo dźwięk spadającej na ziemię
butelki. Spojrzał na Tskkiego, który, już przebrany, schylił się po strąconą
przypadkiem rzecz.
- No ubieraj się, nie będę tu czekał w nieskończoność –
powiedział, rzucając pustą butelkę do kosza pod ścianą.
- To jednak ze mną idziesz? – dopytał uradowany Kuroo.
Blondyn odkaszlnął, odwracając wzrok od ściągającego spodenki mężczyzny.
- Idę, w sumie jestem głodny, a rozumiem, że skoro to
zaproszenie, to stawiasz.
Kuroo zaświeciły się oczy, wiedział, że Tsukki nie da się
długo prosić. W mgnieniu oka był gotowy do wyjścia.
- Ale spróbuj zamówić chociażby kieliszek, to wyjdę –
zagroził Tsukishima, gdy zmierzali w kierunku restauracji. Obaj mieszkali w tej
samej dzielnicy na obrzeżach Tokio, więc nie musieli martwić się długim
powrotem do domu. Dodatkowo ich mieszkania znajdowały się w odległości trzech
ulic od siebie, jednak dowiedzieli się o tym dopiero parę miesięcy temu, gdy Tsukki
dołączył do klubu siatkówki.
- Oczywiście – odparł grzecznie Kuroo, jednak nie zabrzmiał
zbyt wiarygodnie.
- … i wtedy mówię mu, że nie może zmienić zamówienia, bo już
zapłacił i spróbował, więc nic z tym nie zrobimy. Poza tym kto widział
reklamować napoczętą kawę? I czaisz, gość strzela focha, wyzywa mnie od
najgorszej obsługi z jaką miał do czynienia i chamsko wylewa kawę na kontuar.
Jak ja w takim wypadku miałem się nie wkurwić? Więc wychodzę zza lady,
podchodzę do typa i… – Kuroo od dziesięciu minut opowiadał historie życia
związane z jego nową pracą. Był baristą i ostatnio zmienił kawiarnię, ponieważ
w poprzedniej nie dogadywał się z właścicielem, którego uważał za „ignoranta,
półgłówka i wrzód na dupie”.
- Ale będąc przedstawicielem obsługi nie możesz rzucić się
na swojego klienta i mu grozić, nawet jeżeli zachowuje się jak skończony kretyn
– odpowiedział spokojnym, można by powiedzieć, że znudzonym głosem Tsukki,
mieszając słomką kostki lodu w pustej już szklance.
- To wcale nie były groźby… - naburmuszył się brunet,
niezadowolony z faktu, że jego towarzysz trzymał stronę tamtego, pożal się
Boże, klienta.
- „Wyszoruję ladę twoją twarzą tak, że nawet twoje prawnuki
będą czuć kawą od <najgorszego baristy świata>”? Jestem pod wrażeniem, że
ciągle masz tę robotę.
- Ja nie, każdy z pracowników dawno chciał to zrobić.
Podobno gość był strasznie natrętny i zawsze, gdy przychodził, robił afery o
byle co, aż trafił na moją zmianę. Moja przełożona mi to powiedziała, chociaż i
tak dostałem baty – wyjaśnił Kuroo, dopijając herbatę. Posłusznie nie zamówił
nawet piwa.
Było już dość późno, lokal zaczynał się powoli wyludniać. Do
zamknięcia zostało jeszcze trochę czasu, co Kuroo wykorzystał na kontynuowanie
miłej rozmowy z Tsukkim. Dawno już wszystko zjedli, teraz tylko dopijali
napoje, ciesząc się swoim towarzystwem.
- A w ogóle oglądałeś dziś eliminacje? – przypomniał sobie
Kuroo. Tsukishima pokręcił przecząco głową. Nie miał nawet czasu zjeść lunchu,
a co dopiero oglądać rozgrywki.
- Szkoda, było nieźle, chociaż prawdziwe emocje i tak zaczną
się w ćwierć finałach. Drużyna Bokuto wygrała wszystkie mecze! W sumie to co
się dziwić – zachwycił się Kuroo.
- Eugh, ten debil – skomentował drugi mężczyzna. – On gra w
takich zawodach? Myślałem, że jest w narodowej czy coś.
- Ej, uważaj sobie, mówisz o moim kumplu – pogroził mu
palcem, jednak zaraz się wyluzował i opadł na oparcie krzesła. – Gra, ale
przecież liga jest od tego niezależna. Mecz to mecz, co nie? Tyle to chyba sam
wiesz, w końcu po coś dołączyłeś do naszego klubu – spojrzał na niego znacząco.
Tsukki nie odpowiedział.
- Ale nie do tego zmierzałem. Po eliminacjach odbędzie się
jakaś konferencja czy coś z udziałem kapitanów wygranych drużyn. Chciałem cię
prosić, żebyś ze mną poszedł – uśmiechnął się. Nie oczekiwał odmowy.
- Naprawdę muszę? Przecież tam będzie masa ludzi, telewizja,
nawet nie wiesz, czy się z nim spotkasz – Tsukishima próbował wymyślić powody,
by nie musiał nigdzie wychodzić. Nie przepadał za takimi imprezami. A jak
jeszcze będzie musiał stać tam i słuchać tych dwóch idiotów to już w ogóle nie
pozostanie mu nic innego jak strzał w głowę. W pojedynkę Kuroo był całkiem
znośny, ale jak dołączał do niego Bokuto to zaczynały się prawdziwe odpały.
Wstyd się było z nimi gdziekolwiek pokazać.
- Nie no, nie musisz, ale możesz. Dla mnie – odpowiedział,
trzepocząc nieudolnie rzęsami, co wyglądało bardziej jakby dostał paraliżu
twarzy aniżeli próbował być ponętny. Tsukki skrzywił się na ten widok, jednak
obiecał przemyśleć propozycję.
- Wynagrodzę ci to, pliiis.
- Jak?
- Maraton Jurassic Park.
- … mam ubrać krawat?
Szli obok siebie pustym chodnikiem. Dochodziła północ,
większość sklepów była już pozamykana. Ulice oświetlone były latarniami, było
cicho i spokojnie. Ich dzielnica nie należała do najbardziej imprezowych
dzielnic, w momencie, gdy zamykano ostatnie restauracje, a robiono to po
jedenastej, na ulicach życie zamierało. Kończył się luty, noce ciągle był
jeszcze dość chłodne. Tsukki dopiął swoją kurtkę pod samą brodę, po czym z
powrotem włożył rękę do kieszeni. Szli w ciszy, wydychając widoczne obłoczki
pary z ust. Błoga cisza uśpionego miasta trwała dopóki nie doszli do
skrzyżowania, na którym skręcał Tsukishima.
- Ja idę tędy – skinieniem głowy wyznaczył kierunek.
- Mhm, wiem – uśmiechnął się łagodnie Kuroo. Stali chwilę
naprzeciw siebie. Niechętnie chcieli się ze sobą żegnać, chociaż sam Tsukishima
nigdy by się do tego nie przyznał.
- Dzięki za kolację – powiedział z końcu blondyn, nie
patrząc jednak na rozmówcę.
- Nie ma za co, sama przyjemność. Musimy częściej razem
wychodzić – Kuroo nieprzerwanie obserwował Tsukishimę. W świetle latarni widać
było jego zarumienione od zimna policzki. Spoglądał gdzieś w głąb ulicy,
trzymając ręce w kieszeniach granatowej kurtki. Próbował uciec przed kontaktem
wzrokowym z brunetem, jednak gdy ich spojrzenia w końcu się spotkały, nie
odwrócił wzroku. Wtedy Kuroo zrobił krok do przodu, kładąc mu rękę na ramieniu
i całując go w usta.
Tsukishima się nie bronił, nie wyraził sprzeciwu. Już
wcześniej przeczuwał, że ten wieczór tak się skończy. Może właśnie dlatego
niechętnie zgadzał się na wszelkie spotkania z Kuroo? Bał się tej bliskości, w
którą zaczęli popadać? Tetsuro był fajnym facetem, dobrze się z nim rozmawiało,
sprzeczało. Oboje nie mieli przecież łatwych charakterów, a jednak gdzieś
między nimi czaiła się delikatność, jakieś głębsze uczucie, którego Kei obawiał
się zrozumieć. Ale teraz, gdy mężczyzna był tak blisko, blondyn odczuwał to
całym sobą. Pocałunek, choć krótki i niepierwszy, pobudzał każdą komórkę jego
ciała, które z niejasnych powodów pragnęło objąć to drugie ciało i już nie
puszczać. Nim jednak zdążył wyjąć ręce z kieszeni, Kuroo odsunął się,
obdarzając go jeszcze jednym uśmiechem.
- Dobranoc – powiedział, szykując się do kontynuacji
spaceru.
- Mhm, do zobaczenia – odpowiedział Tsukishima, chowając
twarz za wysokim kołnierzem kurtki. Przez moment patrzył za oddalającą się
postacią Kuroo, po czym sam odwrócił się, idąc w swoim kierunku. Rzeczy zdawały
się zmierzać w dobrą stronę.
Kageyama splunął na bok krwią, powoli podnosząc się z ziemi.
Nie wiedział, która była godzina ani jak długo leżał w tym zaułku, po raz
kolejny rozpatrując beznadziejność swojego życia i starając się ignorować
wszechogarniający go ból. Podpierając się o ścianę budynku rozejrzał się po ulicy.
Wszystkie światła, oprócz nielicznych lamp, były pogaszone. Musiało być więc
bardzo późno. Trzymając się lewą ręką za brzuch, a prawą ściany, powoli podążył
wzdłuż ulicy, kierując się wreszcie do swojego domu. Nie zamierzał się tak
długo włóczyć. Tak jakoś wyszło, a to że napatoczyli się jacyś niewyżyci
gówniarze i go pobili to inna sprawa. To, że sprowokował bójkę też.
- Głupie szczyle – wymamrotał do siebie, sycząc z bólu.
Nagle zatrzymał się na moment, sięgając prawą ręką do wewnętrznej kieszeni kurtki.
Nie ma. Zabrali mu portfel.
– Kurwa - przeklął, chociaż na tamten moment cieszył
się, że dokumenty nosił osobno.
Przemierzając nocne ulice miasta przypadkiem natknął się na
paczkę jakichś dzieciaków, prawdopodobnie licealistów. Przechodząc, niefortunnie
szturchnął jednego ramieniem. I się zaczęło. „A pan uważa, co?”, „Jakieś
przepraszam się należy, nie?”, „Patrzcie jego, nie dość, że kurwa niewychowany
to jeszcze głuchy.” I tym podobne. Szarpnęli go, by się odwrócił, oczekiwali
reakcji. W odpowiedzi Kageyama przywalił chłopakowi w twarz. Tego dnia wszystko
wyprowadzało go z równowagi, a już zwłaszcza taka dzieciarnia. Lecz przeliczył
siły na zamiary. On był sam jeden, ich trójka. Skończyło się tak, że on leżał
skulony na ziemi, a oni kopali ile wlazło, po czym zabrali mu portfel i zwiali,
zostawiając go na chodniku. Czasami naprawdę chciał rzucić się pod pociąg i
mieć wszystko z głowy.
Dzień, w którym zaczęły się eliminacje do krajowych
rozgrywek ligowych w siatkówce mężczyzny, był dla Kageyamy jak sól na rany. Nie
dość, że co krok natykał się na relacje z meczy, to wyrzucili go z pracy.
Zgubił miesięczny do metra, zjadł niesmaczny obiad, a na koniec tego jakże
urodziwego dnia, dostał wpierdol od jakichś nastolatków. Czy mógł upaść jeszcze
niżej?
Gdy dowlókł się do domu, od razu zrzucił z siebie ciuchy i
wszedł pod prysznic, by zmyć z siebie kurz i krew. W lustrze spostrzegł, że
miał idealnie fioletowe oko, rozciętą wargę i wielkiego krwiaka pod żebrami.
Mógł się tylko cieszyć, że nic mu nie połamali. Dodając do tego wszystkie inne
siniaki i zadrapania, które notorycznie zbierał, bez ubrań wyglądał, jakby go
poturbowała drużyna futbolowa. Albo tir. Co za różnica.
Jednak prysznic nie ukoił jego zszarganych nerwów, na co
miał nadzieję. Rany go piekły, a skopany brzuch bolał tak, że nie mógł stać
wyprostowany. Szybko zakończył ten bolesny prysznic i poszedł prosto do łóżka.
To był jego najgorszy dzień tego tygodnia. Chyba nawet gorszy niż ten, gdy
poślizgnął się i zleciał z całej długości schodów na pół piętro. Kageyama
wyglądał i czuł się jak prawdziwe siedem nieszczęść, jak nie więcej. Lecz
poniekąd pogodził się ze swoim losem. Despoci przecież nigdy nie kończyli
najlepiej.
Tak, był despotą. Był samolubnym „królem górnego boiska”,
jak to kiedyś zwykło się go nazywać. Ale nie spodziewał się usłyszeć tego
gimnazjalnego przydomka w swoim dorosłym życiu. A już zwłaszcza nie spodziewał
się usłyszeć go od Hinaty.
Tobio przewrócił się na drugi bok. Wspomnienia znów nie
dawały mu zasnąć, choć jego ciało krzyczało o sen. Ale przypomniało mu się, że
tego dnia, gdy ściągnęli go z głównego składu, skończył z podobnie podbitym
okiem i krwotokiem z nosa. To od tego się wszystko zaczęło. Od momentu, w
którym odłożył ochraniacze do szafy, jego życie stoczyło się w dół niczym
lawina, tratując na swojej drodze wszystko, co posiadał. Karierę, przyjaciół,
rodzinę. Miał dwadzieścia sześć lat i nie miał nic.
Zaraz po liceum dostał się z Hinatą do jednego z lepszych
klubów siatkarskich w Tokio. Postanowił w całości poświęcić się siatkówce, a
ewentualną kontynuację nauki odłożyć na dalsze lata, chociaż nie sądził, że
kiedykolwiek wróci do szkoły. W momencie, gdy nie będzie mógł już grać,
zostanie trenerem. Taki miał wspaniałomyślny plan na życie, byle móc mieć
kontakt z tym sportem. I wszystko szło po jego myśli aż do półfinału mistrzostw
krajowych dwa lata temu. Presja była ogromna, ich przeciwnicy prowadzili
sześcioma punktami i nawet rozsławiony duet Hinaty i Kageyamy nie mógł sprostać
wyzwaniu, by nadrobić stracone punkty. Drużyna pragnęła zwycięstwa bardziej niż
kiedykolwiek. Wtedy w Tobio coś pękło. Musiał poprowadzić ich do wygranej, nie
było innej opcji. A przecież był w stanie to zrobić. Był rozgrywającym, był
trzonem drużyny. Więc zaczął podkręcać tempo gry, upominać i wydawać polecenia.
To był jego mecz. Ale drużyna nie mogła za nim nadążyć, a różnica punktów tylko
się zwiększała. Wtedy po raz pierwszy Kageyama został zdjęty z boiska. Był w
szoku. Dlaczego akurat teraz? Co zrobił nie tak? Przecież to nie była jego
wina, że jego koledzy z drużyny nie umieli dać z siebie wszystkiego. Żeby dobić
go bardziej, jego drużyna wygrała mecz, przechodząc do finałów. Bez niego.
Podobne sytuacje miały później miejsce na treningach i
meczach sparingowych. W Kageyamie budziło się dawne poczucie władzy na boisku,
chciał, by wszystko szło po jego myśli. Nie był jednak świadomy tego, że
poważni zawodnicy nie mogli tolerować jego zachowania.
- Drużyna to mechanizm, który działa tylko wtedy,
gdy wszystkie trybiki pracują poprawnie.
W pewnym momencie przestał zupełnie grać w głównym składzie.
Grzał ławkę, obserwując jak jego drużyna gra bez niego, dając mu do
zrozumienia, że nawet bez swojego wspaniałego rozgrywającego są w stanie
osiągać sukcesy. W Kageyamie obudziła się zawiść. Chodził nabuzowany, szybko
się denerwował, we wszystkich widział wrogów. Nawet Hinatę przestał postrzegać
jako swojego sprzymierzeńca. Aż w końcu czara negatywnych emocji przelała się.
Na jednym z treningów między nim a drugim rozgrywającym wywiązała się bójka.
Kageyama oskarżył go o niepoważne podejście do pozycji i nieumiejętność
wykorzystania pełnego potencjału graczy. Takahiro, bo tak nazywał się
mężczyzna, odpowiedział, że Kageyama nie jest odpowiednim zawodnikiem do
korygowania jego gry, bo sam był „samolubnym królem”. Wypomniał mu też zazdrość
i to, że nie umiał się pogodzić z karą, na którą przecież zasłużył. Po krótkiej
wymianie zdań padły pierwsze ciosy. Kageyama był pełen goryczy, a teraz
nareszcie mógł się wyżyć. Bójkę jednak szybko przerwano. Tobio został dyscyplinarnie
zawieszony. Kłócił się, że przecież to nie jego wina, że wszyscy są wobec niego
wrogo nastawieni. Ale w tamtym momencie nawet Hinata się za niego nie wstawił.
Gdy jeden z zawodników przytrzymywał Kageyamę, podczas gdy inny trzymał
Takahiro, Hinata stał pomiędzy nimi, starając się przywrócić swoich przyjaciół
do porządku. Już wtedy widać było, po której jest stronie. To bardzo zraniło
Tobio. Jego partner, z którym od kilku lat tworzył tak zgrany duet, stanął po
drugiej stronie barykady.
- Jak mogłeś mnie nie bronić?! Przecież znasz sytuację,
widzisz co się dzieje!
- Widzę, ale… spójrz prawdzie w oczy. Wróciłeś do dawnego
siebie, Kageyama. Znów stałeś się despotycznym królem. Ja… nie mogę grać z
kimś, kto nie jest w pełni częścią drużyny.
To były słowa Hinaty, gdy Kageyama opuszczał salę
treningową. I mimo tego, że wrócił po miesiącu, to w drużynie nie było już tak
samo. Czuł, że stoi z boku, że mentalnie został już wykluczony z tej grupy.
Niedługo potem dostał wypowiedzenie z drużyny, argumentowane negatywnym wpływem
na współzawodników oraz agresywnym i niesportowym zachowaniem.
Sytuacja doprowadziła do tego, że zupełnie zamknął się w
sobie, załamując się i rzucając siatkówkę. Stał się nerwowy, nieufny, nie można
było z nim normalnie porozmawiać. Zachowywał się jak osaczone, dzikie zwierzę,
powoli odsuwając od siebie rodzinę i przyjaciół. Był sam, pełen zgryzoty,
frustracji i strachu. Tak, zaczął bać się samego siebie. Żył z dnia na dzień,
wykonując nic nieznaczące prace, by za coś przeżyć. Jego życie nieco rozjaśniło
się, gdy pewnego dnia skontaktował się z nim jego dawny kolega z drużyny,
Sugawara. Był to na pewno niespodziewany telefon, ale trzeba było przyznać, że
mu pomógł. Suga stał się wtedy jego najbliższym przyjacielem, próbując
wyciągnąć go z tego przykrego załamania nerwowego. Jednak od Hinaty nie
otrzymał nawet najmniejszej wiadomości.
Dzisiaj najbardziej bolał go fakt, że tak naprawdę sam do
tego doprowadził. Dopiero niedawno zrozumiał fakt, że jego bezsensowne życie
było tylko i wyłącznie jego winą. Stąd ten wieczny marazm i poczucie
przegrania. Sam twierdził, że sobie na to zasłużył.
Zegarek w kuchni pokazywał godzinę 04:05, gdy Kageyama w
końcu zasnął. Czasem zastanawiał się, czy nie łatwiej byłoby po prostu zasnąć
na zawsze.
* Cytat z Makbeta, Williama Szekspira, akt II
scena I.
* Tak, wymyśliłam to. Tak samo jak pewnie całe te zawody
hehe
jak zobaczyłam tytuł playlisty to w głowie usłyszałam "i'm taking back the crooooown" jak w tej nowej piosence panic at the disco :P
OdpowiedzUsuńA Haikyuu nigdy nie oglądałam, wiem tyle że postacie są brzydkie i że to o siatkówce czyli sporcie który nienawidzę najbardziej :) - uśmieszek nienawiści.
Także wiem, hańba mi i w ogóle ale to opko sobie daruję, wybacz :<
Spoczko, rozumiem :) haha też mi się ta piosenka przypomina jak czytam tytuł playlisty xD a to zabawne bo tej piosenki tam nie ma.
UsuńD: jak to brzydkie postacie xD
Ale spoko, ja do niczego nie zmuszam xd to do zobaczenia przy jakimś innym opowiadanku
*^* Haikyuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu w Twoim wykonaniu?! CHCĘ! Cholernie manie zaciekawił początek! Mozę nie za bardzo lubię przygnębiające historie, ale na pewno będę czytać:) Po za tym... Tsuki i Kuro!!!! KOCHAM CIĘ! Byli genialni *^* chcę ich jeszcze! Jeszcze nie miałam okazji czytać czegoś takiego, więc weny na kolejny rozdział^^
OdpowiedzUsuńTak długi rozdział, że jak go na początku zobaczyłam to się przeraziłam. Naprawdę. Nie mogłam się zebrać, żeby go w końcu przeczytać. Ale jestem! Jestem, czytam i komentuję, aby zostawić tu po sobie ślad i pokazać ci, że czekam na kolejny rozdział, gdyż (powtarza się po raz setny, tysięczny czy milionowy) naprawdę ubóstwiam twoje pisanie. Mimo, że tekst był długi nie wiem, nawet kiedy go przeczytałam tak łatwo mi się skupić na pisanej przez ciebie treści. W jednej wypowiedzi postaci brakowało "w", ale nie jestem teraz pewna gdzie, a jestem zbyt leniwa, aby to sprawdzić. Wybacz. Pozdrawiam, ślę wenę i czekam na więcej twoich prac. Trochę szkoda, że zawieszasz narazie tłumaczenie, ale uważam, tak jak ty, że skoro masz wenę powinnaś skupić się na rozwijaniu swojego charakteru pisania i kształtować tę umiejętność.
OdpowiedzUsuńAww powinnaś być przykładem dla innych, których przeraża ilość xDD to tylko 8 stron w wordzie (czcionka 11 Calibari) to chyba nie tak dużo xD W słuchaj rozdziały wahały się 8-10 stron, a np ten nowy oneshot z free ma 15 stron xD
Usuńposzukam tego "w" xD dzięki, widzisz, jak się samemu jest sobie betą to tak wychodzi xD
kolejny rozdział będzie w miarę moich możliwości xD( szkoła i wgl) ale jakby co to mam ferie 1-14 luty xDD
<3 <3 dziękuję
Zostawię Ci komentarz jeszcze przed przeczytaniem opowiadania (niestety, nauka wzywa, sama wiesz jak cudowne jest pod tym względem liceum). Chciałam tylko powiedzieć jak sie opętańczo ciesze, że coś nowego! Twoje opowiadania są cudowne, czytałam je chyba kilka razy. Nie wiem czy tak długo piszesz i nabrałas wprawy, czy to jakis naturalny talent, ale cudo. Nawet jeśli angsty nie są moje ulubione i wolę poczytać cos zabawnego, ty po prostu zwalasz z nóg.
OdpowiedzUsuńCo mi się jeszcze podoba i proszę, nigdy tego nie zmieniaj, to to że twoje opowiadania to nie sa takie chamskie ficki, a maja po prostu wartość literacką. Nie wrzucasz tego co nie trzeba tam gdzie nie trzeba i skupiasz się na fabule a nie pieprzeniu po krzakach. Ukłony z mojej strony, wracam do nauki elektrochemi a ty pisz to opowiadanie jak najszybciej bo nie daruje!
Liceum zabija duszę i sen ( jak Makbet xD "Nie zaśniesz, Makbet zabija sen" ) Twój komentarz jest taki miły, taki wspaniały, że nie umiałam się na angielskim skupić jak go na przerwie przeczytałam <3
UsuńTAK DOKŁADNIE TEGO CHCIAŁAM DOKONAĆ DZIĘKUJĘ!! moim wielkim bólem było to, że ludzie pojmują ff jako gównie własna ucieche bo seksy yyyyy nope. Przecież te wszystkie dogłębne opisy tego seksu to jest jakieś niesmaczne ;_; nie twierdze, że te sceny są niepotrzebne czy coś, bo może czasem są, ale no ludzie xDD Chciałam udowodnić, że fanficki też mogą mieć ręce i nogi, prowadzić historię, która nie skupia się tylko i wyłącznie na, jak to pięknie ujęłaś "pieprzeniu po krzakach" (btw moja koleżanka jak przeczytała ten tekst to sie nie mogła przestać śmiać xDD)
Piszę od 2 gimnazjum, chyba xD już nie wiem, w każdym razie mniej więcej tak jak powstał blog, czyli jakiś 2013. trochę pisze też "do szuflady" xD bo tu tylko publikuje te fanficki xD Jestem w 2 liceum więc ile 4 rok stuknie w wakacje. Może w tym trochę talentu jest, tak przynajmniej twierdzą ludzie xD Ja sama bardzo lubię pisać, zagłębiać się przy tym w ludzką psychikę, to mi sprawia prawdziwą przyjemnosć, tak wgryźć się w postać, a nie jakieś ruchanie xD wszytskie schematy seksów zostały przerobione już 5000 razy, czas na rewolucję!
Ależ się rozpisałam, mam nadzieję że chociaż to przeczytasz xDD
Dziękuję za wspaniałe słowa (dla takich komentarzy warto pisać :') ) i również pozdrawiam z rozszerzonej biologii <3
To widzę że się doskonale rozumiemy. Rozszerzona biologia, wgryzanie w psychikę, czyżbyś też się wybierała w przyszłości na medycynę? Jak tak to łączę się w bólu, damy radę!
UsuńMam dokładnie taką samą opinię jak ty. Nie mogę powiedzieć że czytam dużo ficków bo tak nie jest, czasem tylko mnie na to chęć weźmie, ale nie wiem czy był choć jeden w którym scena seksu była dobrze opisana. Zazwyczaj są albo niepotrzebne albo niesmaczne albo kompletnie znikąd wzięte. Albo wszystko na raz. Tak więc jak najbardziej popieram twoją postawę xD
Miło mi, że zauważyłaś komantarz i że Cię ucieszył. Pozdrów koleżankę ;) weny życzę!
No na początku miała być medycyna xD teraz uczę się biolki na bardziej pod kognitywistykę + polski i matma na dziennikarstwo, chociaż kto wie czy np psychologia mi się nie spodoba w międzyczasie xD Chciałam iść na psychiatrię ale jak sie dowiedziałam że trzeba najpierw normalną medycynę to jakoś tak mniej mi się chce xD cała rodzina lekarzy a ja jedna human xD dodatkowo celuję też w filmówkę, ale to jak skończe te inne studia, bo reżyseria to nie zawód od razu xD poza tym nie wiem czego innego mogłabym się uczyć jak nie biologii. Chyba tylko historii, bo żadne inne przedmioty mnie nie ciekawią. Czasem zdaje mi się że jestem jedyną osoba która dobiera przedmioty pod względem bycia interesującymi, a nie koniecznie wybiera pod studia xD what is my life
Usuńco do scen - ja chyba kiedyś na jakąś trafiłam dobrą, ale to było raz xD zazwyczaj omijam te obszerne fragmenty, wystarczy mi sama wiedza że to zrobili.
Oczywiście, że zauważyłam, zwłaszcza, że anonimowe komentarze dłuższe niż zdanie to rzadkość <3 pozdrowię na pewno :D
To bardzo dobrze w sumie. Trzeba mieć odwagę i być ogarnięty człowiekiem żeby tak robić xD ja chyba jestem pomiędzy, biol-chem-mat nie jest może moją życiową pasją, ale nie znalazłabym lepszego profilu. Może coś z geografia.. Ale już np. na rozszerzonym polskim bym umarła xD
UsuńMedycyna jest na razie oficjalną opcja, bo to kwestia wciąż niezamknięta, szukam. W sumie to najbardziej bym chciała podróżować i pisać p tym książki (choć wątpię bym była tak utalentowana jak niektórzy, ale podobno cośtam jest) albo robić programy w tv lub radiu. No, ale tego się nie da studiować ;) a medycyna mi się podoba, ciekawi mnie, myślę że daje dużo satysfakcji, no i po prostu muszę mieć pracę, która codziennie dostarcza czegoś nowego, bo jestem mega niecierpliwym człowiekiem.
Ciekawe czy moja wizja się zgadza z rzeczywistością, ty pewnie masz lepsze pojęcie jeśli lekarska rodzina ;)
Też pozdrawiam koleżankę! O, tak, krzaki to zdecydowanie miejsca z potencjałem.
Przeczytam W KOŃCU rozdział i się wypowiem dokładniej co myślę ;) ale pewnie znów będę chwalić:P
Ei radio i telweizja to spoko sprawa. O i książka też xD też bym chciała książki pisać c:
UsuńWeź rozszerozny polski jest zajebsity xD w ogóle polski to mój ulubiony przedmiot, dzisiaj sie dowiedzialam ze przeszlam eliminacje olimpiady :D
Medycyna jest wymagająca i trudna, ale bycie lekarzem to dobre życie xd dostanie, zwłaszcza jak na prywacie robisz. Oikawa poleca xD (jak przeczytasz to zobaczysz ;))
Ok no to czekam :))
Ok, jestem, przeczytałam.
UsuńBez niespodzianki - super. Widzę że tematy marnowania życia coś ci ostatnio siedzą na wątrobie ;) depresyjne się zrobiło.. XD jestem bardzo ciekawa co będzie dalej, ile planujesz części?
Do warsztatu nie mam zarzutu, mogłabym się chyba w kilku miejscach (pozwól że nie przytoczę bo zgubiłam) przyczepić do składni, ale to już takie moje skrzywienie, nie ma co się tym zajmować.
Cóż, każdy ma inne zainteresowania, może to też kwestia nauczyciela. Moja polonistka na pewno sprawi że zdam maturę, ale jej lekcje sa tak nudne, że ostatnio zaczęłam liczyć liście na paprotce. W przyszłym tygodniu będę je segregowac kolorystycznie a w lutym zacznę wymyślać każdemu imię.
Powodzenia na olimpiadzie. Ja swoją, z biologii, zawaliłam w poniedzialek. Raczej marne szanse na etap centralny, ale bije sie w piersi, bo się wiele nie uczylam ;) checi byly ale nie mialam pojęcia jak temat ugryźć.
Niech wena będzie z toba ;)
Depresyja to moje drugie imię xD jestem bez bety, więc składnia jest jaka jest xD smuteczky, będę nad sobą pracować. Nie wiem dokladnie ile części, ale na 5 się nie skończy, to na pewno xD
UsuńCo do polskiego...rozumiem twój ból xD z moją polonistka to też idzie umrzeć, eh
Trzymam kciuki za twoją biolke!! Trudna sprwa ale ile warta :D
Milienia chyba już minęły odkąd cokolwiek Ci komentowałam! Zatem, bez bardzo potrzebnych wstępów...
OdpowiedzUsuńRozpocznijmy naszą wspaniałą zabawę od jej wartości ujemnych! Praktycznie nie zauważyłam literówek (teoretycznie - zauważyłam).
Szukam dalszych potencjalnych wad, jednakże poza faktem, iż jest to fanfick, a nie samoistny twór z własną skórą, niczego nie znalazłam. Aż się trochę niepokoję.
Teraz miód!
Biorąc pod uwagę nasze konspiracyjne rozmowy wiele nowego się nie dowiesz - wspaniały początek, atmosfera bardzo korzystna (dla dalszych planów). Przejęłaś bardzo płynnie wydrążone skóry postaci i się w nie przyoblekłaś, zrozumiałaś w pełni ich istotę wpływając jedynie na ich przyszłość, co jest tym bardziej godne podziwu.
Osobny akapit poświęcę Twojemu stylowi narracji. Jestem nim niemalże urzeczona (skąd ten brak pewności? A stąd, że Twoje autorskie twory są w pełnym rozmachu - tutaj zaś musisz jeszcze zerkać na podszewkę); piszesz w sposób wspaniale bezwzględny, który bardzo sobie cenię (jak bardzo? Bardzo), prawie pozbawiona uczuć narracja jest tak niesamowitą rzadkością we współczesnej literaturze!
Mam nadzieję wielkości parowozu, że wkrótce opublikujesz swoje własne obrazy - to będzie Twój rozkwit, zaufaj prorokom.
Pod koniec dodam, że niewiele twórców potrafi tak zgrabnie, inteligentnie, a zarazem bez typowo komediarsko niskiego poziomu wprawić mnie w dobry humor (but zasługuje na sporej wielkości ołtarzyk) oraz tak zniewolenić do wyrażenia niemal w pełni subiektywnej opinii.
Jesteś wyjątkowa.
Pozdrawiam A.
PS Pani Anonimie, oto jestem ową koleżanką. Pozdrawiam krzaki i wszystko, co się w nich dzieje.
Uhuju wreszcie czas żeby poczytać *.* napiszę potem jak wrazenia :D
OdpowiedzUsuńOj ludzie ludzie od czego by tu zacząć !
OdpowiedzUsuńGenialne poczucie humoru xd <3! Definitywnie nieżenujące, podziwiam *.*
Bardzo mi się podoba kreacja postaci , to rozgoryczenie jest tak dobrze pokazane ! I wgl wszystkie te emocje , i to ze do czegoś prowadzą.
Będę na pewno dalej czytać!
Podziwiam Cię , szczerze podziwam bo uważam że piszesz naprawdę dobrze, że łączysz świetnie słowa i tworzysz dobry obraz.
I do tego motyw siatkówki, pani Franek byłaby dumna :') i ja też jestem
Życzę Twoim bohaterem szczęścja bo chociaz tyle niech z źycia mają xd