wtorek, 26 kwietnia 2016

Tak się kończy lato - Iwaoi - Haikyuu - One shot

Uwaga! FLUFF xD Nigdy więcej tego nie napisze, to wymaga tyle wysiłku xD Nie ma tu wielkiej fabuły, po prostu taki epizod z życia, miałam potrzebę i ochotę to napisać, na nic innego weny nie mam ;_; Jak tu się teraz odratować. Zaczęłam pisać WK 3, napisałam pół strony i dobra wróżka weny powiedziała: Sajonara i wyszła przez okno. (rip in peace)
 Utrzymuję dalej kanon Iwy-fotografa, bo to mój ulubiony kanon i bo mogę! xD
Coś z mojego życia - po majówce mam w szkole testy sprawdzające umiejętności po roku rozszerzenia przedmiotów aka. próbne matury zrobione przez moją szkołę. Fajnie :') Kto się bawi równie dobrze w szkole? Albo inaczej - kto faktycznie pisze maturę? xD jestem z wami duchowo.
Zapraszam do czytania, wspólnego oczekiwania na lato (ohhh kocham lato) i komentowania :3




Tak się kończy lato


Do małego mieszkania na szóstym piętrze wpadł letni wiatr, sprawiając, że białe balkonowe zasłony zafalowały, odnajdując swój rytm do muzyki, która cicho sączyła się z radia na półce. Promienie popołudniowego słońca odbijały się w szkle kieliszków, w których mieniło się niedopite czerwone wino. Wiatr przefrunął przez nieduży pokój dzienny, przedpokój, gdzie na ścianach wisiały kolorowe zdjęcia, przez kuchnię, w której ciągle dało się wyczuć zapach obiadu i przez sypialnię, wpadając wprost w niepościelone, dwuosobowe łóżko, z czułością muskając pościel i na powrót wylatując przez otwarte tam okno.
Z podwórka dobiegały dziecięce piski i krzyki, niekiedy na balkonie zagruchał jakiś gołąb, zaszeleściły liście kwiatów w doniczkach na poręczy, szumiały cykady. A tym wszystkim osiedlowym dźwiękom popołudnia wtórowało skrzypienie drewnianej podłogi, która uginała się pod ciężarem stóp, melancholijnie sunących po niej w rytm radiowego walca.
Raz, dwa, trzy, Raz, dwa, trzy – tak stawiane były kolejne, upojone alkoholem kroki. Nogi plątały się, co rusz gubiąc rytm, jednak szybko powracały na odpowiedni tor. Dwaj tancerze, mocno objęci, razem walczyli z grawitacją i zmysłem równowagi, jednocześnie zapominając o całym świecie wokół, gdyż najważniejsze swoje światy trzymali w ramionach.
Z ich twarzy nie schodził uśmiech, co jakiś czas wymieniali się jednym lub dwoma niemal niezręcznymi pocałunkami, nie przestając się śmiać. I znów krok w tył, krok w przód. Chcieli czerpać jak najwięcej z tego słonecznego, leniwego popołudnia, cieszyć się tą miłością, która niekiedy podczas zwykłego, codziennego życia zdawała się chować w kątach.
Toru położył głowę na ramieniu Hajime, mocniej go obejmując. Teraz kroki walca stały się już w ogóle niemożliwe do wykonania, dlatego zwyczajnie kiwali się i powoli obracali.
- Nie śpij – powiedział Hajime.
- Nie śpię – mruknął w odpowiedzi, podnosząc głowę i patrząc na drugiego przymrużonymi oczami. – Ale moglibyśmy pójść.
- Jest dopiero wpół do siódmej.
- No to co – marudził Toru, z powrotem kładąc głowę na ramię swojego partnera.
- A nie możemy tak jeszcze chwilkę zostać? – zapytał Hajime.
Pomiędzy pytaniem a odpowiedzią Toru pojawiła się krótka pauza, w której brunet uśmiechnął się lekko.
- Możemy. Tak też jest przyjemnie.
Kontynuowali więc te nieśpieszne ruchy przez następną piosenkę, i następną też. Toru niemal sennie pokonywał kolejne kroki, stawiając swoje bose stopy bez myśli, przez co w jednej chwili potknął się o nogę Hajime, tracąc równowagę, której nie byli już w stanie odratować i wybudzeni z tego cudownego snu na jawie, obaj ciężko uderzyli w podłogę.
- A mówiłem „nie śpij” – przypomniał mu Hajime, wzdychając i przewrócił się na plecy, bez zamiaru wstania z ziemi.
Toru zaśmiał się krótko w odpowiedzi i również ułożył się na plecach, masując obolały od upadku łokieć.
- Pamiętasz, to już się kiedyś stało – przypomniał sobie nagle Hajime. Toru obrócił głowę w jego stronę, spoglądając na niego pytającym wzrokiem. – W sensie, że upadłeś, jak tańczyliśmy. Jak mieliśmy siedem lat chyba.
- Przecież ty wtedy nienawidziłeś tańczyć, więc nie wciskaj mi tu kitu – odpowiedział Toru, patrząc w sufit i zakładając ręce na krzyż.
- Nie, serio mówię, nawet też na wakacjach. Pamiętasz, kiedyś nasi rodzice się zgadali i pojechaliśmy wszyscy na Okinawę na tydzień. I tam w tym hotelu co mieszkaliśmy…
- Tym z delfinem przy wejściu? – przerwał mu ożywiony Toru.
- Tak, znaczy to orka w sumie była, ale nie ważne…
- Jesteś pewien, że orka? Mi się tam wydaje, że to delfin był, chyba nawet mam z nim zdjęcie – zastanawiał się dalej.
- Orka czy delfin, jedna ryba, rzecz w tym, że…
- To są ssaki, Hajime – poprawił go, przerywając mu po raz kolejny, za co został obdarowany spojrzeniem, które mogłoby zabić. Toru zbliżył dłoń do ust, robiąc gest, jakby zapinał je na zamek i pozwolił Hajime kontynuować.
- Rzecz w tym, że w tym hotelu był jakieś tańce organizowane przez animatorów i ty strasznie chciałeś w tym wziąć udział. I byłeś w parze z taką dziewczynką z aparatem na zębach, pamiętasz?
- Niezbyt.
- Ale było coś takiego i ona wtedy na ten konkurs nie przyszła…? A nie, nie, ona uciekła i cię zostawiła na środku parkietu – opowiadał dalej, a Toru podniósł się na łokciu, mówiąc:
- O, teraz pamiętam, powiedziała, że ona się boi chłopców i uciekła. To było dziwne.
- Zacząłeś wtedy strasznie ryczeć i cię mama musiała zabrać na ławkę – uśmiechnął się, jakby to było rzeczywiście bardzo zabawne. Może nawet trochę było.
- Wcale nie! Znowu mi wmawiasz, że byłem beksą, a nie byłem! – wykłócał się Toru.
- Byłeś, pamiętam, a ja mam świetną pamięć. No i niestety pamiętam, że zgłosiłem się, że z tobą zatańczę, żeby ci nie było przykro.
- Powiedziałeś, że „dziewczyny są głupie.”- dodał Toru. – W ogóle nadużywałeś tego słowa.
- Świat jest głupi, więc co ja poradzę – wzruszył ramionami. – Ale wracając, jak żeśmy tańczyli to w pewnym momencie potknąłeś się o coś i posłałeś nas obu na ziemię, dokładnie tak, jak przed chwilą.
- Jeszcze powiedz, że znowu płakałem – burknął obrażony.
- Wiesz, o dziwo nie. Podniosłeś się, mówiąc, że się zdarza i że po upadku zawsze trzeba się podnieść i otrzepać kolana – powiedział i uśmiechnął się na to dawne wspomnienie. Bo to zdarzyło się jakieś dwadzieścia lat temu, a on zapamiętał takie nic nieznaczące szczegóły jak aparat na zębach obcej dziewczynki czy czerwone polo, które nosił Toru. Pamięć to jest jednak zabawna rzecz.
Toru obrócił się na bok, twarzą do Hajime. Wyciągnął dłoń i zaczął powoli kreślić palcem kształty na odsłoniętym opalonym ramieniu bruneta. Wtedy ten wzdrygnął się od łaskotek i również obrócił twarzą do Toru, który powiedział:
- Też się kiedyś przewróciłeś jak tańczyliśmy.
- Co, ja? – zapytał zdziwiony. – Kiedy?
Toru zaśmiał się tajemniczo.
- Nic dziwnego, że tego nie pamiętasz. Byłeś wtedy dość… pijany.
- Ja!? W życiu!
- No dlatego mówię, że nie pamiętasz – śmiał się dalej Toru. Hajime zmierzył go urażonym wzrokiem. – Na urodzinach u Makkiego w drugiej klasie. Nie wiem, jak to się stało, ale ty i Matsun ledwo staliście na nogach. A najbardziej zaklinaliście się, że nie będziecie pić. I w tym stanie graliśmy w butelkę…
- Czy to wtedy rozwaliłem sobie nos? – zapytał Hajime, jakby przypominając sobie przebłyski z (nie)pamiętnej imprezy.
- Tak, tak! – wykrzyknął Toru. – To było takie okropne, później mi się twoja krew z koszulki nie sprała.
- Ale jak do tego w ogóle doszło, bo pamiętam tylko tyle, że ktoś wciskał mi do nosa chusteczki.
- Butelka wypadła na ciebie z zadaniem Zatańcz z osobą po prawej. A kto siedział po prawej? Ja, niestety – opowiadał dalej Toru, wskazując na siebie palcem. – No to wstajemy, ręka w rękę, druga na biodro, na ramię. Nie zrobiłeś trzech kroków, potknąłeś się o czyjeś buty i poleciałeś na mnie. Obaj upadliśmy pod regał z książkami, z czego ty przywaliłeś twarzą w półkę. Dalej już wiesz.
- Aż mnie boli na samo wspomnienie – skrzywił się i przewrócił znów na plecy. Wtedy Toru wczołgał się na jego tors, kładąc na nim ręce, a na nich głowę i zaczął wpatrywać się w oczy Hajime. Ten podniósł rękę i pogładził Toru po głowie, przeczesując palcami jego gęste, miękkie włosy.
- Nauczymy się kiedyś tańczyć? – zapytał Toru.
- Może. Upadniemy ile razy będzie trzeba – uśmiechnął się Hajime. Toru oddał uśmiech i zamknął oczy, oddając się całkowicie dotykowi bruneta.
Znów zawiał ciepły wiatr, owiewając ich spokojne, radosne twarze, zatopione w letnim letargu sierpniowego popołudnia. Za oknem ciągle piszczały dzieci, biegające po placu zabaw na środku osiedla. Osiedla, na którym mieszkali już od czterech lat. W małym, dwupokojowym mieszkaniu, które zdążyło doświadczyć pełni ich relacji. Wszystkich uniesień i upadków, pocałunków, śmiechów, kłótni. Trzech zim, gdy przesiadywali na kanapie, zabierając sobie nawzajem koc, na złość stykając się zimnymi stopami, by w końcu przykryć się nim wspólnie; albo gdy podczas lata, tak, jak tego dnia, leżeli obok siebie w podkoszulkach i krótkich spodenkach, narzekając na upał, a wieczorami stali przy oknie w przyjemnym chłodzie nocy. Mieszkanie wydawało się takie puste, gdy któregoś z nich brakowało. Stanowili nierozłączne elementy całości.
Hajime opuszkami palców powoli znaczył drogę po szyi i plechach Toru. Wzdłuż kręgosłupa, między łopatki, niżej, wyżej. Po chwili jednak położył mu całą dłoń na plecach, potrząsając lekko, by go wybudzić.
Toru mruknął niezadowolony.
- Wstawaj – powiedział Hajime.
- Jeszcze chwilę…
- Jeszcze chwilę to się posikam.
Na te słowa Toru w jednej chwili otworzył oczy i spojrzał na Hajime.
- O rany, no nie patrz tak, co ja poradzę, jak muszę – rzucił i zaczął się podnosić. Toru usiadł na ziemi, nie odwracając wzroku od swojego chłopaka. Brunet westchnął i złożył na czole Toru przepraszającego całusa, po czym odszedł w głąb mieszkania.
Toru również wstał i wyciągnął się. Podciągnął spodenki, które trochę zsunęły mu się z bioder i wziął do ręki jeden z kieliszków, dopijając wino. Taka była proza życia, która stanowiła bardziej jedne wielkie puzzle, składające się z tysiąca małych kawałeczków, jak dotyk ust Hajime, smak czerwonego wina, dziecięce krzyki na placu zabaw, słońce odbijające się w niezamkniętym obiektywie aparatu leżącego na stole. Wszystko zamknięte w przewianym letnimi podmuchami małym mieszkaniu na szóstym piętrze.
- Hej, Toru, czy my mamy jeszcze jakieś lody? – zapytał Hajime, stając w przejściu do pokoju dziennego.
- Nie, chyba nie – odpowiedział mu szatyn.
- Na pewno? Myślałem, że było jeszcze pudełko czekoladowych. Kurde, zjadłbym czekoladowe – zamyślił się. – To ja skocze do sklepu – zadecydował i wsunął klapki na stopy. – Chcesz też?
- Jeszcze pytasz! – uśmiechnął się Toru. – Tylko nie miętowe.
- Tak, wiem. Rzuć mi portfel – powiedział. Toru sięgnął po czarny, skórzany portfel, leżący na stole, zaraz obok aparatu i rzucił go Hajime, który w parę sekund później zniknął za drzwiami. Toru natomiast przeszedł do kuchni i zaczął sprzątać po dawno już zjedzonym obiedzie. Za chwilę z okna zobaczył wychodzącego z bloku Hajime. Dla Oikawy Toru lato mogłoby się nie kończyć.

Zapadł wieczór. Osiedle stopniowo cichło. Dzieci, wołane przez rodziców, wracały do domu. Zapaliły się latarnie, czasem ktoś przemknął w ich cieniu. Powietrze zrobiło się przyjemnie chłodne, dając ukojenie po kolejnym, gorącym dniu. Oikawa stał na balkonie, opierał się o poręcz i obserwował, jak kończy się dzień. Delikatny wiatr zwiewał mu grzywkę na oczy. Nagle usłyszał przytłumiony dźwięk otwieranego zamka i trzaśnięcie drzwiami oraz okrzyk: - Wróciłem!
Po chwili Iwaizumi wszedł na balkon i Oikawa poczuł coś zimnego na karku. Momentalnie odskoczył, kładąc rękę na szyi.
- EJ! Pogrzało cię?! – wykrzyknął oburzony, na co Hajime się roześmiał.
- Żebyś tylko widział swoją minę! – zgiął się ze śmiechu.
- Ha ha ha, jakie śmieszne, dawaj to – przedrzeźnił go i wyrwał mu loda z ręki. – W ogóle co ci tyle zajęło, do drugiego miasta po te lody poszedłeś czy jak?
- Sorki – powiedział Hajime, opanowując śmiech i stając obok Toru. – Po drodze spotkałem Isseia z tym jego małym i się zagadałem. Pokopaliśmy chwilę piłkę i nim się obejrzałem, zaszło słońce – wytłumaczył się Hajime, otwierając paczkę z lodem na patyku.
- To ten jego dzieciak już gra w piłkę? – zdziwił się Toru. – Jak go ostatnio widziałem to leżał w pieluchach i się ślinił…
- Wyobraź sobie, że młody ma cztery latka i mnie okiwał – powiedział Hajime, ciągle zaskoczony odkryciem.
- Cztery latka… - zamyślił się Toru. – Kiedy to minęło?
- Mnie nie pytaj – odpowiedział, po czym wsadził sobie loda do ust. – A i żeby było ciekawiej, to jego żona jest w ciąży. W piątym miesiącu.
- Serio?! Niektórym to się powodzi… Muszę się z nimi spotkać. Patrz, jakie to życie, mieszkasz na jednym osiedlu, a nie widzisz się przez wieki.
Pozostali przez moment w cichej zadumie nad tym osiedlowym życiem, wpatrując się w zapalone światła w oknach bloku naprzeciwko. U nich paliła się tylko lampa w przedpokoju, którą włączył Hajime, gdy wchodził do domu. Jedząc lody, patrzyli, jak gaśnie letni dzień. Tyle rzeczy zmieniło się przez ostatni czas, tylko oni pozostali jacyś niezmienni. Zdawałoby się, że od zawsze. Odkąd sami krzyczeli na placu zabaw, goniąc się między huśtawkami aż do dzisiaj, gdy stali na balkonie swojego mieszkania, bosymi stopami na kafelkach. Ale tak było dobrze, stabilnie, stanowiąc dom dla siebie nawzajem. Utopijnie na zawsze razem.
- Hajime – pyta Toru, wyjmując pusty drewniany patyczek z ust. – Czym ja dla ciebie jestem?
Hajime patrzy na niego, zdziwiony pytaniem, jednak nie zastanawia się długo nad odpowiedzią.
- Wszystkim, Toru – mówi. – Jesteś dla mnie wszystkim.
I jakby na potwierdzenie swoich słów, przyciąga do siebie Toru i całuje go, długo i mocno, by Toru już nigdy nie przyszło do głowy kwestionować jego miłości.
Po tym, gdy w końcu odsuwają się od siebie, Toru z całych sił obejmuje Hajime, bez zamiaru puszczenia go przez najbliższą chwilę. Ile lat Iwaizumi go znał, Oikawie zdarzały się takie niże emocjonalne. Wtedy wystarczyła tylko cierpliwość i ciepło, by Toru mógł się znów naładować. To był kolejny puzzel układanki.
- Kocham cię – szepcze Toru powoli zwalniając uścisk.
- Ja też cię kocham – odpowiada Hajime.
- A mógłbym ci coś jeszcze powiedzieć? – pyta Toru nieśmiało. Hajime parzy na niego z czułym uśmiechem.
- Co takiego?
Tu następuje pauza, Oikawa spogląda na swoje stopy, powoli podnosząc wzrok na twarz Iwaizumiego, by w końcu spotkać jego oczy i powiedzieć:
- Zaklepuję prysznic!
Po czym zrywa się do biegu przez pokój dzienny, przez przedsionek, już prawie łapie klamkę łazienki, gdy Hajime chwyta go w pasie i podnosi do góry, odstawiając do tyłu. Oikawa znów nabrał go na numer stary jak świat.
- Tak się odwdzięczasz? Tak? – droczy się Hajime, trzymając w umięśnionych ramionach szarpiącego się Toru. Minie jeszcze chwila, zanim którykolwiek z nich pójdzie się kąpać. W międzyczasie zdarzy się pocałunek, może dwa, atak łaskotek, śmiech.
A później, gdy nadejdzie sen nocy letniej, położą się razem na łóżku, w pościeli owianej wiatrem, nasiąkniętej ich zapachem, zapachem domu i słońca. Będą spać obok siebie, nie za blisko, bo nocą mimo wszystko było gorąco, gdy dwa ciała stałej temperatury ogrzewały się wzajemnie.
Rano słońce wpadnie do ich sypialni przez niedokładnie zasunięte zasłony. Oświetli ich twarze, gdy się obudzą i powitają uśmiechem i pierwszym dotykiem, pierwszym pocałunkiem.
I tak powoli, jak wiał ciepły wiatr, skończy się lato.





sobota, 9 kwietnia 2016

Mosty - songfic/oneshot - Shizaya

Skończyłam oglądać Durararę i potrzebowałam więcej dramy, więc oto jestem xD Oh, tych dwóch to tu dawno nie było. Aż się stęskniłam za nimi :') To tak w skrócie: spojlery z ostatnich odcinków x2 ketsu, no, poniekąd są to spojlery, wole uprzedzić xD i angst (bo jakże by inaczej, Shizaya bez angstu na tym blogu? ) 
Nadejdzie dzień, gdy skończę pisać same dramy, ale dziś to nie ten dzień ( jutro też się na to nie zapowiada) 
Nie skończyłam tygodnia Iwaoi (smuteg mocno) bo nie mam zupełnie pomysłu na ostatni dzień (reunion). Tak samo utknęłam trochę z Wielkim Królem xD mam pomysły, ale mój mózg odmawia złożenia ich w jedną całość eh co to za życie 
Chwila oddechu od siatkówki, zapraszam do czytania, słuchania i komentowania c: 


piosenka: Broods - Bridges 


Mosty 


Dałem ci minutę, gdy potrzebowałeś godziny. Nigdy nie poświęciłem ci więcej swojego cennego czasu. A, o ironio, twoja osoba nie opuszczała moich myśli. Zawsze chodziło o ciebie, w każdych moich planach, słowach, kłamstwach – zawsze kryłeś się w ich podszyciu. A jednak ty jako ty, jako ta marna istota ziemska, mój szkolny kolega, przyjaciel mojego przyjaciela, ty, Shizuo, nigdy nie dostałeś ode mnie więcej niż minuty. Nigdy nie daliśmy sobie więcej czasu. Nie daliśmy sobie szansy, by się poznać, chociaż Shinra zapewniał, że bylibyśmy świetnymi przyjaciółmi. Ale ja nigdy nie miałem przyjaciół, po co ograniczać się do jednostki? To bardzo nie w moim stylu.
Muszę przyznać, że stałeś się dla mnie problemem. Już w chwili, gdy Shinra mi o tobie powiedział, już wtedy zyskałeś status wyższy niż pozostali ludzie. Ale nie mogłem tego zaakceptować, moja duma nie pozwala mi na takie frywolne zachowanie jakim jest wyróżnianie jednostek. Ja, będąc sprytnym i zaradnym z natury, szybko uporałem się z klasyfikacją nowego osobnika. Tylko, by odsunąć na bok to niebezpieczne zainteresowanie, jakie we mnie wzbudziłeś, nazwałem cię Potworem. W ten sposób nie byłeś częścią mojej ukochanej całości, nie byłeś ludzką jednostką, przez co nie wywyższałem cię pond innych, samemu sobie udowadniając, że kocham ludzkość jedynie w całości.
Jeszcze, zanim cię poznałem, byłem o krok do przodu. Niepokoiłeś mnie, czułem, że zmienisz moją rzeczywistość, która wspaniale sobie radziła bez twojego udziału. Zmiany są zawsze trudne, potrzeba czasu, by je zaakceptować. My go sobie nie daliśmy. Nie zaakceptowaliśmy zmian. A życie to gra, za każdym krokiem ryzykuje się najwyższą stawkę, więc zamiast zostawić swoje głupie zasad za sobą, sięgnąłem po ich pełen arsenał. I w ten sposób obroniłem się przed niebezpieczeństwem, które stworzyłeś. Nazwij mnie tchórzem, naprawdę mało mnie to obchodzi, w momencie, gdy wykrwawiam się na chodniku, a ty stoisz nade mną, gotowy położyć kres mojemu życiu. Nie szkodzi, w tej rozgrywce od początku wiedziałem, jak wysoką cenę zapłacę za twoją śmierć. Ale czy zdążę ją ujrzeć, zanim sam przejdę się na drugą stronę?
Zaraz po naszym pierwszym spotkaniu wiedziałem, że to gra bez odwrotu, że zacząłem przedstawienie, w którym kurtyna zawsze jest w górze. Znasz może zasadę teatru? Aktor gra swoją rolę, dopóki kurtyna nie dotknie parkietu sceny. Ta zasada tyczy się także nas. Będziemy odgrywać swoje role, choćbyśmy mieli na tej scenie umrzeć. I z ręką na sercu, w świetle reflektorów, jestem gotów przyznać ci, że żałuję tego, kim się staliśmy. Gdyby którekolwiek słowo, które powiedziałem, sprawiłoby, że zapomnisz o naszym niepisanym scenariuszu dozgonnej nienawiści, oddałbym ci je wszystkie. Lecz moja manipulacja względem ciebie odbiła się rykoszetem, brutalnie naznaczając moje przeznaczenie. Mógłbym próbować zbudować między nami zaufanie. Jednak to wszystko było w twojej głowie.
Palimy teraz wszystkie mosty. Patrzymy jak stają w płomieniach. Każdy oddech, każde drgnięcie mięśnia podczas tej ostatecznej walki jest jak iskra, która wznieca najwyższe pożary na wszystkich ścieżkach, które kiedykolwiek mogły stanowić drogę powrotną. Pożar cię nie strawi, zwalczasz go ogniem swojej nienawiści.
To jest mój tragizm, moja wewnętrzna histeria. Dokonałem wyboru między nienawiścią a miłością, moich grzechów nie można wybaczyć. Mógłbym spróbować się usprawiedliwić, uratować walące się mosty, chociaż dobrze wiemy, że nie sposób ich już teraz odbudować. Z każdym ciosem, przekleństwem, kroplą krwi, dawno skrywanym żalem – podkładamy ogień pod dzielące nas mosty. Dawno temu miałem wybór i wszystko się stoczyło.
- Może to dziwne pytanie jak na obecną sytuację, ale zastanawiałeś się kiedyś, czy moglibyśmy skończyć inaczej? – pytam, zatrzymując się na środku opuszczonego skrzyżowania. Wokół mrugają żółte światła sygnalizacji, z daleka słychać odgłosy walki, strzały. Nadszedł dzień mojej wyczekiwanej apokalipsy, dzień, kiedy głowa Dullahana otworzyła oczy i rozpoczął się sąd ostateczny. Dlaczego więc nie jestem usatysfakcjonowany? Czy oczekiwałem czegoś innego? Czy oczekiwałem drugiej szansy, nowego życia i kolejnych wyborów?
Stoisz kilka metrów ode mnie, podpierając się o znak pierwszeństwa przejazdu, wyrwanego z poprzedniego skrzyżowania. Wyglądasz naprawdę okropnie. Brudny, zakrwawiony, w podartych ciuchach. I znów wypełniasz moje myśli, tylko ty, tylko ty Shizuo! Stoisz, sapiesz i nie odpowiadasz, a w twoich oczach rozpętana jest burza. Nie warto chować się przed burzą pod mostem. Nasze mosty płoną, nasze mosty się walą. A ja tak desperacko chciałbym ocalić chociaż to nędzne pogorzelisko.
- Kiedyś, dawno temu, być może nawet tego nie pamiętasz, ale chciałem naprawić naszą relację – mówię. Zaciskasz dłoń na metalowej rurze. Wszedłem na grząski teren. – Był nawet taki etap, w którym mogliśmy się nazwać kolegami – ręką, którą nie trzymałem się za obolały brzuch, zrobiłem cudzysłów. – I skoro i tak za chwilę zginę, to chyba mogę być z tobą szczery. Przestraszyłem się tego. Ja, Izaya Orihara, ten dzieciak bez skrupułów, ten szaleniec, miał poszerzać swoje grono przyjaciół? Co za brednie. I gdy zauważyłem, że zaczęliśmy się nawzajem potrzebować…
- Postanowiłeś to zniszczyć – dokańczasz za mnie. Z bezradnym uśmiechem kiwam głową. – Jesteś pieprzonym tchórzem i egoistą.
- Słyszałem gorsze rzeczy na swój temat. Ale to mnie nie rusza, doceniam każdy ból zadany mi przez ludzkość.
- Ty chory pojebie.
 Zapada chwila milczenia. Nie nadrobimy dziś wszystkich straconych minut, ale możemy próbować. Ból przelewa się przeze mnie niczym piasek przez klepsydrę, odliczając czas do mojego końca. Ale to cierpienie jest chyba tego warte.
- Gdybym tego nie zabił, czy powiedziałbyś, że mnie potrzebujesz?­ – pytam chrapliwym głosem, zaraz wypluwając kolejną porcję krwi na asfalt. Od tego metalicznego posmaku robi mi się niedobrze. O ile bardziej wolałbym się położyć i doczekać ostatnich ziarenek piasku.
- Może – odpowiadasz po chwili. – Nie dałeś mi szansy.
- Chyba przeszedłem od razu do rzeczy, nienawiść była mniej wymagającą opcją, nie była tak zobowiązująca jak przyjaźń czy miłość. Nie miałem na to odwagi. Ale ta nienawiść stała się chyba za prosta.
- Jasne, zniszczenie życia innemu człowiekowi rzeczywiście nie wymaga wysiłku, weź przestań pleść takie bzdury, wypruwałeś sobie żyły, abym nie poczuł do ciebie nic innego niż czystej odrazy, więc do czego teraz zmierzasz? – odpowiadasz. I masz całkowitą rację. – Nawet gdyby wszystkie twoje słowa sprawiłyby, że zapomnę, o tym, co mi zrobiłeś i moglibyśmy zacząć od nowa, to nie wiem, jakby to wyglądało. Chcesz przestać walczyć? Wolisz podać sobie ręce, ogłosić rozejm i wybrać się razem do szpitala? Chyba śnisz! – w tym momencie chwytasz pewnie znak i jednym zamachem uderzasz nim kilka centymetrów ode mnie, robiąc poważną wyrwę w jezdni. Odskakuję w ostatniej chwili, przewalając się na bok. Chyba złamałem kolejne żebro. Czy po takich słowach będę w stanie się podnieść i walczyć dalej? Nie wspominając już o moim zmasakrowanym ciele.
- Nie naprawimy niczego, Izaya, naprawdę nie wiem, na co ty w ogóle liczysz, skoro to wszystko jest w twojej głowie! Nie ma nas, nie dałeś temu czasu. I tak dobiega on końca, w końcu taka była deklaracja wojny.
- „Zabiję cię, nawet jeśli sam będę musiał zginać” – mówię pod nosem, z bólem chwiejnie podnosząc się na nogi. On ma rację, nie ma czego ratować, nie ma czego odbudowywać. Biorę głęboki wdech, słyszę jak strzelają wszystkie moje pogruchotane kości. Chyba jeszcze nigdy nie czułem teraźniejszości tak wyraźnie. – No to dawaj Shizuś, pokaż jakim jesteś potworem – wracam do swojej roli, starając się utrzymać swój firmowy uśmiech, pomimo paraliżującego bólu. Wtedy to bierzesz zamach tym samym znakiem i tarczą odbijasz mnie niczym piłeczkę tenisową daleko, przez całe skrzyżowanie. Uderzam prosto w maskę zaparkowanego przy drodze samochodu, porządnie wgniatając blachę. Tracę oddech, zajmuje mi chwilę, by odzyskać świadomość. Niech adrenalina utrzyma mnie przy życiu do ostatniego „Amen”.
Palimy wszystkie mosty. Patrzymy jak stają w płomieniach, niemożliwe do odbudowania. Już nawet nie wiem co ciągle trzyma mnie przy życiu w środku tego piekielnego kręgu. Czy czujesz ten żar? To płoną nadzieje, to płoną zmarnowane szanse. Czy zrobiłem wszystko, co sobie zaplanowałem? Czy powiedziałem ci to, co chciałem? Jest wiele słów, które musiałem ukryć, które zabiorę ze sobą do grobu. Zapal mi kiedyś świeczkę, Shizuś, jako symbol spalonych mostów. Nie wiem, czy będzie ci na tym zależało. Na mnie ci chyba nigdy nie zależało, oprócz tego krótkiego momentu, kiedy byliśmy my. Zapal, może wtedy chociaż w jakiejś cząstce będę żył. Bo widzisz, ja naprawdę nie chcę umierać.
Ból promieniujący z połamanych żeber przygłuszany jest przez wewnętrzny żal do samego siebie. Tak sumując, to życie mi nie wyszło. Nie jestem pewien, czy harowałem tak ciężko tylko po to, by pluć krwią na swoje dłonie, gdy po męczącym biegu dopada mnie kaszel. Może byłoby inaczej, gdybyś to ty znajdował się na moim miejscu, jednak z tej perspektywy muszę przyznać, że nie było warto. Ta nienawiść naprawdę nie był warta naszego życia.
- Czy nie możemy o tym zapomnieć? – pytam, klęcząc, z nożem wbitym w bok. Czuję ciepłą krew przepływającą mi przez palce. Co za żałość i desperacja w sekundy przed śmiercią. – Nie możemy zapomnieć?
- W następnym życiu, Izaya.

Czy nie możemy o tym zapomnieć?

Ostatnie słowa, które Shizuo do mnie wypowiada, dźwięczą mi w uszach przez kolejne godziny mojej nieprzytomności. Jestem pewien, że nie żyję. Ale budzę się w samochodzie. Znaleźli się ludzie, którzy zechcieli mnie uratować.

„Zabierzcie mnie za miasto. Nie chcę, żeby w chwili mojej śmierci, był przy mnie ten potwór.”

Gdy spotkamy się w następnym życiu, znów stanę przed wyborem miłości i nienawiści. Chciałbym wierzyć, że wtedy wybiorę dobrze. Obaj wiemy o tym,  spaliliśmy wszystkie mosty, udusiliśmy się dymem, żar wypalił nam oczy. Może w następnym życiu odłożę zapałki i nie będę się bawił w piromana. Może będę miał odwagę, by kochać i umrzeć z miłości.


Spotkajmy się na moście w południe.



Koniec