Dodaję dwa rozdziały w jednym miesiącu, co tu się dzieje, czyżbym miała więcej czasu? xD Nie. Tak się składa że w ogóle nie powinnam pisać teraz fanficzków, a uczyć się do olimpiady z polskiego, ale czemu to robić, skoro można walnąć rozdział na prawie 7000 słów xD Nie zniechęcajcie się przez długość, plis ;A; Zaczęłam ferie, więc mam dwa tygodnie wolnego yey! Ale muszę się uczyć i zaczynam też szkołę jazdy. Będę mieć prawko ludzie, uważajcie na tych ulicach xDD W miarę możliwości postaram się napisać 3 rozdział. To opowiadanie mnie pożera, wiecie ile ja czasu spędzam na wymyślaniu tej historii? xD więcej niż powinnam, tak ;_; Ale za to polubiłam Makbeta. I pokochałam Kageyamę. Oficjalnie mój fav ;w; Co do rozdziału... jest niezaprzeczalnie długi. I uwaga, po raz pierwszy od wieków, zbetowany. Mam betę, która jest również moją wspólniczką w zbrodni, bo to z nią omawiam wszelkie szczegóły tego opowiadania i spojleruję całą akcję xD Wiem, że to czytasz M. Dziękuję ci z całego serduszka, to jest nasze wspólne dzieło <3
W tym odcinku - dużo miłości i życiowej dramy. Poleje się krew. Wgl jak macie jakichś znajomych, co szukają innych ff z Hq niż kagehina, której od groma w polskich internetach (ludzie czemu) to możecie mnie polecić czy coś xD *zerokryptoreklamy* Mój blog powstaje niczym feniks z popiołów. Zmieiłam nawet kolor na czarny, żeby było bardziej dramatycznie. Zapraszam do czytania i komentowania <3
Rozdział II - Dzieło przypadku
/Powieść idioty/
- Przykro mi Kageyama, ale nie możesz pracować w takim stanie. Idź do
domu i wróć, jak ci się polepszy -Tobio nawet nie zdążył zdjąć kurtki, gdy jego
przełożony, Goto, odesłał go z powrotem do domu. Przez chwilę myślał, że stąd
też chcą go wyrzucić, ale na szczęście dostał tylko chorobowe.
Oprócz pracy w jednym magazynie, z której wylali go kilka dni temu za
notoryczne spóźnienia, Kageyama pracował także w małym barze. Czasem podawał do
stołu, czasem stał na zmywaku. Zawsze parę groszy wpadło do kieszeni, a jemu
nie paliło się do znalezienia prawdziwej pracy. Chwytał się każdej roboty, w
której akurat szukano pracownika, przez co zazwyczaj była to praca na pół
etatu. Przez brak jakiegokolwiek pomysłu na siebie i zszargane zaufanie do
społeczeństwa, pracował tylko dlatego, że musiał za coś przeżyć. A i to stawało
się coraz to mniej zachęcającym powodem.
Kageyama szczerze nienawidził swojego życia. Zdawał sobie sprawę z
tego, że jest młody i pełen potencjału, jednak nie umiał z tego skorzystać.
Czuł jak się marnuje, jak coś od środka pochłania go, odbierając mu wszelkie
siły i chęci do dalszej, jakże marnej, egzystencji. Wiele razy próbował coś z
tym zrobić. Jeszcze po tym, jak wyrzucono go z drużyny, próbował załapać się do
innego klubu, jednak zwyczajnie go nie chciano. Jego dawna drużyna zdążyła
narobić mu „renomy”. Zamknięto mu wszelkie drogi. Myślał nad wyjazdem z miasta,
nawet z kraju, jednak nie miał na to pieniędzy. Więc tkwił w beznadziei życia
codziennego, nie myśląc już nawet o przyszłości.
Goto upomniał Kageyamę, że nie będzie tolerował pracowników, którzy
wdają się w bójki i że da mu jeszcze jedną szansę ze względu na jego sytuację.
Ten pokornie przeprosił i podziękował, nie kłopocząc się tłumaczeniem, że to
przecież jego napadli. Podziękował za wyrozumiałość i obiecał stawić się za
kilka dni, jak opuchlizna zelżeje.
Mocno spuchnięte prawe oko Tobio w istocie nie prezentowało się
najlepiej. Obrazu dopełniała rozcięta warga i plaster na brodzie. Na ulicy
zwracał swoim wyglądem niemałe zainteresowanie. Gdy zatrzymał się w jakiejś
kawiarni, pani, która wydawała mu napój na wynos, starała się nie przyglądać
zbyt długo jego obitej twarzy, jednak Kageyama zdążył dostrzec spojrzenie pełne
współczucia.
Dochodziła pora lunchu. Tobio pomyślał, że może uda mu się spotkać z
Koushim i pójść coś razem zjeść, jednak po krótkiej wymianie sms-ów okazało
się, że Suga siedział tego dnia w szkole do siedemnastej. Wtedy Kageyama
przypomniał sobie, że przecież w piątki jego przyjaciel prowadził zajęcia
sportowe dla dzieci w swojej szkole i nie mógł wyjść wcześniej. Był wychowawcą
w podstawówce. Gdy Tobio się o tym dowiedział, pomyślał, że taki zawód dziwnie
pasuje do Sugi. Kageyama jakoś nigdy nie przepadał za dziećmi. Nie, żeby żywił
do nich wstręt czy coś w tym guście, ale nie miał do nich podejścia. A teraz to
już w ogóle ze swoją wiecznie obitą twarzą pewnie tylko by je straszył.
Już miał włożyć telefon do kieszeni, uznając rozmowę za skończoną, kiedy
urządzenie niespodziewanie zaburczało raz jeszcze.
Od: Sugawara Koushi
Ale jeśli chcesz się dzisiaj spotkać, to możemy zobaczyć się na
konferencji zawodów ligowych.
Kageyama zdziwił się. Nic nie wiedziało żadnej konferencji, a Suga
zdawał się zakładać z góry, że Tobio się na niej pojawi. Jednak on sam miał co
do tego mieszane uczucia. Całkiem możliwe, że spotkałby tam wszystkich tych,
którzy zniszczyli mu życie. Całkiem możliwe, że spotkałby tam Hinatę. Mężczyzna
pokręcił głową, by pozbyć się obrazu rudej czupryny sprzed oczu wyobraźni i
odpisał przyjacielowi.
Do: Sugawara Koushi
Nie mam planów się na nią wybierać, poza tym nie znam szczegółów.
Spoko, zobaczymy się jak będziesz miał trochę wolnego czasu. Baw się dobrze.
Ostatnie zdanie dodał z grzeczności, zamykając tym samym temat. Suga
wiedział o jego nastawieniu do siatkówki, ale chyba nabrał jakiegoś
pedagogicznego skrzywienia i próbował chytrze przemycać Kageyamie aluzje do
tego sportu, by być może pewnego dnia przełamał się i wrócił na boisko.
Od: Sugawara Koushi
Dzięki :) ale pomyśl nad tym jakbyś miał się nudzić tego wieczoru
Emotikonki nie były w stanie przekonać Kageyamy, by zmienił zdanie,
ale mimo wszystko zatrzymał się z boku chodnika i sprawdził wydarzenie w
Internecie. Faktycznie konferencja z
udziałem kapitanów drużyn, które przeszły eliminacje, odbywała się dzisiaj w
dzielnicy biznesowej o dwudziestej. Wywiady połączone z bankietem. Sama
konferencja była publiczna, ale bankiet był już imprezą zamkniętą, tylko dla
zaproszonych.
„I co ja tam będę robił”- pomyślał Kageyama, blokując telefon i
wkładając go do kieszeni spodni. Ruszył dalej wzdłuż ulicy. –„Będę słuchał o
tym jak świetnie im się gra, jakie wyzwania ich czekają, że są dumni ze swoich
drużyn?”
A najgorzej będzie, jak ktoś go tam pozna. Nie było potrzeby, by
musiał narażać się na więcej bólu psychicznego. Kageyama zdecydował, że taka
wycieczka nie przyniesie ze sobą nic dobrego. A poza tym miałby daleko, by
wrócić do szybko do domu. Kopnął kamyk, leżąc na ziemi. Czy nie łatwiej byłoby
skończyć to wszytko jeszcze dzisiaj?
To nie tak, że ja
źle życzę tym wszystkim zawodnikom. Przecież ich nie znam, to byłoby bardzo
nieuprzejme z mojej strony, by ich wszystkich tak bezpodstawnie nienawidzić. A
jednak! Po prostu nie mogę na nich patrzeć. Na te skupione, spocone twarze, na
mięśnie, które pracują cały czas, zawsze gotowe do działania, na piłkę, która
zręcznie manipulowana utalentowanymi dłońmi, zbiera punkt, prowadząc do
zwycięstwa. Dźwięk halówek piszczących o podłogę, okrzyki kibiców, gwizdek,
wskazówki trenera. Nienawidzę tego. Nienawidzę, a zarazem pragnę. Gdybym mógł
mieć to wszystko, byłbym… właśnie. Kim bym wtedy był?
Toru siedział na krześle, naprzeciwko którego ustawiona była kamera,
jeszcze stara, taka na kasety. Dostał ją rok temu od swojej mamy, gdy robiła
porządki w piwnicy. Stary Panasonic na VHSy miał z początku trafić na śmietnik.
Kto potrzebowałby takiego grata w świecie prężnie rozwijającej się technologii
lustrzanek i smartfonów? Razem z kamerą pani Oikawa wydobyła z piwnicy karton
pełen starych kaset z nagraniami. Na części z nich nagrane były jakieś rodzinne
spotkania sprzed narodzin Toru oraz jego dzieciństwo. Na innych ktoś sfilmował
ówczesne finały ligi siatkarskiej. Toru z uśmiechem nostalgii przypomniał
sobie, że to jego ojciec sfilmował wtedy finały, bo on później oglądał te
nagrania całe dzieciństwo. Mimo kiepskiej jakości, film miał w sobie coś
niesamowitego. Emocje, napięcie, stadionowy hałas. Toru potrafił oglądać ten
finałowy mecz codziennie, kiedyś zaprosił na seans Iwaizumiego, chociaż tamten, nie wiedzieć czemu, nie był
nim zupełnie zainteresowany i wolał wyjść na dwór.
Oikawa jeszcze wracając od mamy z kartonem pełnym kaset, niektórych
pustych, i starą kamerą z początku zastanawiał się, gdzie można w ogóle oddać
takie rzeczy. Jego mama kazała mu przegrać kasety na płyty, by pamiątki się nie
zmarnowały, ale co później miałby zrobić
z całym tym sprzętem? Pomysł przyszedł dopiero później.
Pewnego dnia Toru wrócił do domu piekielnie zdenerwowany. Miał fatalny
dzień, a do tego w szpitalu miał zatarg z jednym swoim pacjentem, co wybiło go
z rytmu na cały dzień. Strasznie chciał z kimś pogadać na ten temat, jednak
wiedział, że żadnego z jego obecnych znajomych nie będą obchodziły jego
problemy, a już szczególnie te związane z pracą. Wtedy też przypomniał sobie o
kamerze, którą ciągle trzymał w szafie. Uruchomił ją, włożył czystą kasetę i
zwrócił obiektyw w swoja stronę. Czerwona lampka sygnalizowała, że materiał się
nagrywa. Oikawa z początku miał tremę sam przed sobą, jednak gdy się
przedstawił ( nie wiedział, od czego zacząć, więc zaczął od imienia) i zaczął
opowiadać o swoim życiu i pracy, szybko się rozkręcił. Chodził po mieszkaniu z
kamerą skierowaną na siebie, mówił o wszystkim, co mu się akurat przypomniało,
filmował mieszkanie i widok za oknem. Sam sobie zwierzał się ze swoich
problemów, tematów nurtujących go od dawna i tych obecnie. Tak chodził i
opowiadał, żywo przy tym gestykulując, dopóki w urządzeniu nie rozładowała się
bateria. I wtedy, gdy ucichł, gdy usiadł i odłożył kamerę na stolik, poczuł się
lepiej. Po raz pierwszy od wielu tygodni odetchnął z ulgą, zrzucając z siebie
cały ciężar przygniatających go problemów. Ten dziwny, spontaniczny monolog
uwolnił go od zmartwień, sprawił że niemal zapomniał o feralnym pacjencie, a
przynajmniej nie chciał już sobie zawracać nim głowy. Zdecydował, że następnym
razem, gdy będzie mu ciężko, zrobi to samo.
I rzeczywiście, ten dziwny video-pamiętnik stał się prywatną terapią
Toru, pomagającą mu radzić sobie z samym sobą. Od czasu do czasu, gdy myśli i
kłopoty zebrały się w nim niczym sterta brudnego prania, włączał on kamerę,
siadał naprzeciw i mówił, dopóki nie zeszło z niego całe napięcie. Takim też
momentem był dzień konferencji. Z niejasnych dla niego powodów, postanowił
pojechać tam i zobaczyć, o co ten cały hałas. Jednak przed wyjazdem postanowił
oczyścić się ze wszystkich emocji. Tak na wszelki wypadek. Nie widział, co może
go tam czekać, a nie chciał sobie jeszcze bardziej napsuć nerwów.
Oikawa zdecydował, że pojawi się na konferencji incognito. Nie chciał
zbytnio rzucać się w oczy. Były osoby, które ciągle pamiętały jego lata
świetności. Wolał uniknąć nieprzyjemnych pytań, mimo tego, że jego kontuzja i
młodo zakończona kariera nie były przecież tajemnicą. Zmienił kontakty na
okulary, ubrał czarną czapkę, skórzane rękawiczki i szary płaszcz z wysokim
kołnierzem. Dodatkowo do torby schował swoja kamerę. Zawsze będzie mógł udawać
dziennikarza albo przynajmniej jakiegoś blogera. Chociaż z takim sprzętem
wyszedłby dość cienko przy reszcie faktycznych dziennikarzy. Ale cóż poradzić,
Oikawa był tylko rehabilitantem, nie mistrzem kamuflażu.
- Pojadę tam, pooglądam, posłucham i wrócę do domu – powiedział sobie,
stojąc przed lustrem w przedpokoju i poprawiając czapkę, która zbyt mocno
przyklepała jego grzywkę. – Zobaczymy jak się ma ten Bokuto.
Była godzina dziewiętnasta, gdy Oikawa odpalił samochód.
Tsukishima stał w holu budynku goszczącego sportową konferencję, która
notabene zaczęła się piętnaście minut temu. Był to nieduży hotel biznesowy,
odbywało się w nim głównie takie konferencje, a goście nie zamieszkiwali tam
dłużej niż dwie noce. Budynek nie był zbyt nowoczesny. Podłoga na korytarzach
wyłożona była białymi kafelkami, okna zasłonięte były przez plastikowe zasłony,
a na ścianach wisiały zdjęcia i obrazy bez wyraźnego klucza ich doboru. Koło
recepcji, która znajdowała się w głębi korytarza, stały czerwone fotele.
Tsukishima zastanawiał się czemu taka znacząca, jak mu się wydawało,
konferencja obywała się w hotelu, którego wystrój nie zmienił się od co
najmniej dwudziestu lat. Jednym słowem, wydał mu się dość obskurny. Może na
finały organizatorzy wybiorą jakieś bardziej gustowne miejsce.
Tsukishima mógł co prawda udać się na drugie piętro, gdzie odbywały
się wywiady, jednak musiał stać na korytarzu i czekać na kogoś, kto
teoretycznie zaprosił go na to spotkanie. Może Kuroo nie zauważyłby, gdyby
jeszcze teraz udało mu się wymknąć z budynku? Po raz kolejny spojrzał na swój
zegarek, gdy drzwi automatyczne otworzyły się i do holu wbiegł zdyszany Kuroo,
od razu zauważając stojącego pod ścianą blondyna, który rzucił mu wymowne
spojrzenie.
- Znasz się na zegarku? – powiedział, gdy tylko brunet podszedł
bliżej.
- Trochę – odpowiedział Kuroo, posyłając mu przepraszający uśmiech.
Tsukki westchnął i ruszył w głąb korytarza, ciągnąc za sobą Tetsuro.
- Ej, ale wystroiłeś się – zagadał Kuroo, gdy dorównał blondynowi
kroku.
- Rozmyśliłem się co do krawatu, już nie przesadzajmy z tą elegancją –
wyjaśnił Kei, gdy wchodzili po schodach na pierwsze piętro. Tsukishima, w
przeciwieństwie do Kuroo, zrezygnował z eleganckiego stroju, pozostając przy
marynarce i niebieskiej koszuli. Tuż na
półpiętrze Tetsuro zatrzymał Keia, chwycił go za ramiona i pocałował z
zaskoczenia. Gdy tylko blondyn się otrząsnął, odsunął od siebie mężczyznę.
- Co ty robisz?! – zapytał, szybko jednak zniżył głos, gdy usłyszał
jak poniósł się on echem po klatce schodowej.
- No a jak myślisz, co robię? – Kuroo zaczął się droczyć, gładząc
kciukiem ramię Tsukkiego, które dalej trzymał.
- A jak ktoś zobaczy? – oburzył
się speszony blondyn, nerwowo zerkając w górę schodów.
- To niech patrzy – wzruszył ramionami, przymierzając się do kolejnego
pocałunku, na który tym razem Tsukki już nie pozwolił. Brunet uśmiechnął się,
puszczając ramiona Keia, mówiąc:
- Dobrze wyglądasz. Pewnie w krawacie byłoby ci jeszcze lepiej – a w
jego głosie słychać byłą jakąś czułość, która, kontrastując z silnym
charakterem Kuroo, sprawiała, że Tsukkiego załaskotało w brzuchu. Onieśmielony,
odwrócił wzrok, podziwiając kafelki na schodach, po czym odpowiedział cicho:
- Tobie też pasuje krawat.
Po czym kontynuował wchodzenie na piętro. Za nim podążył
rozpromieniony Kuroo.
Drzwi sali konferencyjnej otwarte były na oścież, ponieważ nie
mieścili się w niej wszyscy ludzie. Jeszcze na korytarzu stali jacyś
dziennikarze z kamerami i mikrofonami. Tsukki nie spodziewał się, że jakieś
wywiady po eliminacjach przyciągną taką uwagę. Przecisnęli się między
dziennikarzami, zbierając w tym czasie kilka obelg, aż przystanęli w wolnej
przestrzeni w kącie pokoju. Z krzeseł ustawiona była widownia, a naprzeciwko
drzwi stały stoły, przy których siedzieli kapitanowie drużyn. Aktualnie
nieznany Kuroo i Tsukishimie sportowiec opowiadał coś o najtrudniejszym meczu
eliminacji.
- I co, jak niby chcesz go potem złapać w tym tłumie? – szepnął Kei,
opierając się o ścianę. – Przecież nie wejdziemy na bankiet bez zaproszenia.
- On jest naszym
zaproszeniem – powiedział Kuroo, wskazując palcem na siedzącego prawie na
środku stołu Bokuto. Niemal w tym samym momencie kapitan Seishin spojrzał na
niego. Kuroo pomachał mu, na co tamten uśmiechnął się i zaczął żywiej odpowiadać
na pytania. Tsukishimie skończyły się koła ratunkowe, chyba będzie musiał
przecierpieć wieczór z tymi idiotami. Jedynym pocieszeniem całej sytuacji była
dłoń Kuroo, która trzymała jego.
Tsukki sam nie wiedział, kiedy dał się wplątać w ten dziwny flirt. Czy
wpadł w miłosną grę Kuroo już podczas ich pierwszego spotkania w klubie? Czy
może później, gdy poszli razem na kawę? Albo gdy spotkali się na stacji,
czekając na ostatni pociąg do ich dzielnicy? Tsukki bardzo dobrze pamiętał
tamtą noc, bo to wtedy Kuroo pocałował go po raz pierwszy.
To było jakoś pod koniec
stycznia, noc była dość chłodna, do tego padał. Kei musiał zostać w pracy do
wieczora, były problemy z systemem i wewnętrznym zarządzaniem plikami, bo jeden
z jego współpracowników przepisał zły kod i system zgrzytał. Parę minut po
jedenastej dotarł na pusty peron, z którego odjeżdżał ostatni pociąg. Wtem
spostrzegł jakiegoś mężczyznę siedzącego na ławce. Z początku pomyślał, że nie
będzie koło niego siadał i postoi sobie, aż pociąg przyjedzie, lecz gdy
przyjrzał się nieznajomemu, okazało się, że to Kuroo. Podszedł i usiadł obok
niego.
- Cześć – powiedział, jednak nie usłyszał odpowiedzi. Powtórzył.
Dopiero wtedy zrozumiał, że jego przyjaciel spał. Spał na dworcu. Tsukki nie
mógł powstrzymać docinek, które od razu pojawiły się w jego głowie, ale z racji
tego, że nie było tam nikogo, kto pośmiałby się razem z nim, zatrzymał je dla
siebie. Zamiast tego potrząsnął Kuroo za ramię, by tamten się obudził.
- Co… kto… mmm… - Kuroo niewyraźnie spojrzał na osobę, która go
obudziła. Zajęło mu dobrą chwilę aż zrozumiał, że to Kei. Wyprostował się na
siedzeniu i przeciągnął. Dopiero wtedy Tsukishima poczuł wyraźny zapach
alkoholu. Kuroo po prostu zasnął na peronie, bo był pijany. Tsukki nie mógł
uwierzyć jak głupia była ta sytuacja.
- Czemu tu śpisz? – zapytał blondyn, mimo tego, że doskonale znał odpowiedź.
Ledwo powstrzymywał się od śmiechu. Wyraz twarzy Tetsuro był bezcenny.
- Uch, przysnęło mi się, czekam na pociąg do domu… Cholera, czy ja go
przespałem!? – przeraził się Kuroo, szybko podnosząc się z ławki, jednak przez
nagły ruch ujrzał mroczki przed oczami i musiał usiąść z powrotem.
- Nie, ostatni przyjedzie za parę minut, też czekam – odpowiedział mu
Tsukishima. – Czemu wracasz tak późno? Byłeś na imprezie?
- Taa, można to tak nazwać –
powiedział Kuroo, pocierając ręką kark. – Wyszedłem ze znajomym, żeby się
spotkać, ale widać jak to się skończyło – zaśmiał się. W jego tonie słychać
było pijaną melodię. Tsukki wywrócił oczami, po czym spojrzał w kierunku, z
którego nadjechać miał pociąg.
- A ty co tu robisz o tej godzinie? – zapytał brunet, układając się na
siedzeniu tak, by móc położyć rękę na oparciu i patrzeć na Keia.
- Przetrzymali mnie w pracy, nic wielkiego – powiedział i ziewnął.
Kuroo uśmiechnął się.
- Ale chyba cię wymęczyli. I
nie ziewaj, bo ja też zacznę – dźgnął go palcem w bok i faktycznie również
ziewnął.
- Bywało gorzej.
- Ale ostatnio w ogóle jesteś zapracowany. I nie było cię wczoraj na
treningu…
- Przecież napisałem ci, że byłem zajęty – zirytował się Kei. Kuroo
truł mu o tym treningu przez całą wczorajszą noc.
- Zawsze jesteś zapracowany. A ja tęsknię – brunet udał smutnego, za
co Tsukki walnął go pięścią w ramię. Kuroo się zaśmiał, masując rękę i siadając
normalnie.
- Po prostu jestem odpowiedzialny za swoje stanowisko i tyle.
- Jak tak będziesz żył tylko pracą, to ci zabraknie czasu na prawdziwe
przyjemności – powiedział Kuroo, wyciągając się na ławce.
- Jeżeli masz na myśli picie to chyba jednak mi nie szkoda – odparł.
- Ej no, bez takich, przecież żaden ze mnie pijaczyna. Dziś to tak
wyjątkowo, rozmawiałem na ważne tematy – tłumaczył się Kuroo urażonym tonem.
- Ocho, i cóż to było takiego ważnego, że dalej czuć od ciebie piwem?
- Miłość – uśmiechnął się szeroko, mrużąc oczy. Zapadła chwila ciszy,
Tsukki z początku był w lekkim szoku. Nie sądził, że Kuroo mógłby brać takie
tematy na poważnie. Wiedział, że pod tą warstwą sarkazmu i suchych żartów kryła
się dobra i mądra osoba, jednak pierwsze wrażenie zawsze pozostawało.
Tsukishima zastanawiał się, czy Kuroo był osobą, która rozmawiałaby otwarcie o
uczuciach. Zaraz jednak zaczął łączyć wątki i zrobiło mu się z tego powodu nieoczekiwanie
smutno. Przecież nie mógł oczekiwać, że jest jedyną ważną, jak zakładał, osobą
w życiu Kuroo. W zasadzie to nie utrzymywali większego kontaktu poza
treningami, oczywistym było więc, że mężczyzna miał też innych znajomych, a co
za tym szło mógł też z kimś być. Kei nie wiedział, czemu z góry zakładał, że
jest w oczach Kuroo wyjątkowy. Byli przyjaciółmi. Nikim więcej.
- Czyli randka, hmm… - bardziej stwierdził niż spytał Kei. Kuroo
spojrzał na niego zdziwiony.
- Jaka randka?
Kei odwrócił się równie zaskoczony i spojrzał na mężczyznę.
- No, skoro rozmawialiście o miłości.
Tetsuro patrzył jeszcze przez moment na skołowanego Keia, po czym
schował twarz w dłoniach i przetarł ją parę razy, podśmiechując pod nosem.
- Och, Tsukki, Sherlocka to z ciebie nie będzie – powiedział przez
śmiech i odkrył twarz. – Czy ja mówiłem coś o randce? Spotkałem się z tym
kolegą, a temat miłości w sumie wszedł przypadkiem… Wiesz, bo czasem tak jest,
że jak nam się ktoś podoba to chcemy o nim rozmawiać, nie? – nie przestawał się
szeroko uśmiechać. Blondyn zauważył, że jego rozmówca co chwilę przymykał oczy.
Czyżby alkohol dalej trzymał? Zaraz Kuroo sennie opadł na ramię Tsukishimy.
- Nie śpij! – upomniał go, ale po dwóch otrząśnięciach porzucił próby
zrzucenia bruneta z siebie.
- Nie śpię… - ziewnął Kuroo, poprawiając się na ramieniu przyjaciela.
Tsukki westchnął. Przecież wiedział , że autentycznie szykował się do snu.
Zdecydował się na kontynuowanie niewygodnej, w jego odczuciu, rozmowy, by
przetrzymać Kuroo przytomnego do czasu przyjazdu pociągu.
- To jaka ona jest? – odezwał
się w końcu.
Ale gdzieś w środku czuł się trochę zawiedziony i jakby zazdrosny?
Nie, Tsukishima szybko wybił sobie z głowy ten pomysł. O co miał być zazdrosny?
O tego nieuczesanego dupka, szastającego złośliwymi komentarzami, gdy tylko
miał do tego okazję? O tego zbyt dziecinnego jak na swój wiek kawoholika? O
tego przysypiającego na jego ramieniu, beznadziejnie zakochanego w kimś, kolegę
z drużyny?
- Kto? – mruknął brunet.
- Ta twoja miłość – odpowiedział, akcentując na ostatnie słowo.
Zawarło to w sobie więcej pogardy, niż się spodziewał, ale nie wydawało mu się,
żeby Kuroo zauważył.
- Jest… - zaczął, przeciągając spółgłoski. W jego i tak
zniekształconym głosie słychać było rozmarzenie, jakby wizualizował sobie
obiekt westchnień za zamkniętymi powiekami. – Jest bardzo ładna… i wysoka… Ma
blond włosy i nosi okulary… A i taka śmieszna sprawa, bo jest mężczyzną, hehe.
Tsukishimę zmroziło.
- Nie mówi zbyt wiele, ale jak już coś powie to prosto w punkt. Gra w
siatkówkę, ale ciągle nie umie skutecznie blokować, bo boi się, że zrobi coś
źle. Specjalnie nie łączy się z internetem, żeby móc pograć w grę ze skaczącym
dinozaurem na googlach i… - Kuroo podniósł się z powrotem do pozycji siedzącej
i spojrzał zszokowanemu Tsukishimie w oczy. – I jest tu teraz ze mną.
Tsukkiemu serce waliło jak oszalałe. Czy komuś w jego wieku wypadało
się tak czerwienić? Bo z pewnością
wyglądał jak dorodny burak, czuł jak pieką go uszy. Kuroo wszystko co mówił,
mówił o nim. Wcześniej to o nim rozmawiał z jakimś znajomym. To nim brunet zaprzątał sobie myśli. Sytuacja
wydała się Tsukishimie tak nierealna, że nie był w stanie uwierzyć w to, co
słyszał. Ta cała miłość stała się
nagle jeszcze bardziej abstrakcyjna niż była dotąd.
Napięty moment między tym dwojgiem został brutalnie przerwany przez
dworcowy komunikat, informujący o wjeżdżającym na peron trzeci ostatnim pociągu
tego dnia i proszący o zachowanie bezpieczeństwa przy torach.
Tsukishima wstał z ławki, uśmiechając się pod nosem.
- Przestań… - powiedział. – Mówisz tak, bo jesteś pijany.
- Nie – odpowiedział z powagą Kuroo, wstając z ławki i podchodząc do
Tsukishimy. – Mówię tak, bo to ty. Ale skoro mi nie wierzysz, to mogę dokładnie
to samo powiedzieć ci jutro, żebyś miał pewność.
- Dzięki, nie trzeba – uciął blondyn, przetwarzając informacje.
Podobał się Kuroo. Sam nie wiedział jak się z tym czuł. Lubił Tetsuro,
naprawdę. Wiedział to, bo niewielu ludzi w ogóle darzył sympatią. A w Tetsuro
było coś wyjątkowego… Wcześniej nie umiał dokładnie określić co to było, ale
teraz zaczął podejrzewać, że to mogło być to.
Zauroczenie.
- Więc w takim układzie mogę cię teraz pocałować?
- Ż-że co proszę? – wydukał Tsukishima.
- Czy mogę cię pocałować? – powtórzył pytanie Kuroo. Wydawało się ono
tak proste, a zarazem tak wymagające. Blondyn wpatrywał się w niego z szeroko
otwartymi oczami i wypiekami na policzkach. Z jakichś powodów chciał mu na to
pozwolić, ale zdrowy rozsądek podpowiadał mu, żeby tego nie robił. Tylko czy w
takich momentach człowiek w ogóle słuchał rozsądku?
- Skoro to ty, to chyba tak… - zgodził się cicho, patrząc gdzieś w bok
i od razu żałując swojej decyzji. Dlaczego to powiedział? To nie miało
najmniejszego sensu, całowanie pijanego Kuroo na peronie o wpół od dwunastej. W
tym nie było za grosz logiki! Była za to chłodna dłoń Tetsuro, dotykająca jego
policzka, było czułe, przymglone spojrzenie i delikatne zetknięcie warg. Był
hałas wjeżdżającego na stację pociągu i była szara podłoga wagonu, w którą
Tsukishima wpatrywał się przez całą drogę.
Wywiady trwały jeszcze około pół godziny, a po zdjęciach nareszcie
udano się do hotelowej restauracji na bankiet. Wtedy też Bokuto złapał Kuroo i
Tsukishimę i wprowadził ich na salę jako uprzywilejowanych gości, wykrzykując
przy tym jak bardzo się cieszył, że przyszli i że dobrze ich widzieć, i że
Tsukishima nic się nie zmienił od ostatniego razu, gdy się widzieli. Nie, żeby
spotkali się w zeszłym miesiącu. Na wózku, w mało gustownej restauracji, kelner
wiózł kieliszki szampana, wzniesiono toasty i można było zająć się luźnymi
rozmowami przy koreczkach z serem.
Oikawa siedział na środku widowni, trzymając w rękach telefon z
otwartym notatnikiem, zapisując od czasu do czasu jakieś losowe wypowiedzi
sportowców. Tak bardzo wczuł się w swoje przykrycie dziennikarza, że postanowił
przynajmniej udawać, że coś rejestruje. Ostatecznie nie wyciągnął z torby
kamery, uznając, że będzie wyglądał z nią śmiesznie, więc nadrabiał zdjęciami i
wybrakowanymi notatkami.
Szczerze powiedziawszy konferencja nudziła Toru. Sam się sobie dziwił,
że nie wyszedł w pierwszych pięciu minutach spotkania. Został jednak, bacznie
śledząc wypowiedzi jedynej osoby, dla której w ogóle męczył się w tym tłumie –
Bokuto Kotaro.
Rozentuzjazmowany mężczyzna z aparycją sowy niezaprzeczalnie wyróżniał
się spośród reszty kapitanów i to nie tylko przez swoje dzikie uczesanie. Biła
od niego jakaś niesamowita energia, każde jego słowo zmuszało słuchaczy do
zwrócenia na niego uwagi. Ale to nie przez to Toru zaciskał ręce w pięści, nie.
Jego irytowało coś więcej. Sam fakt tego, kim Bokuto Kotaro był. A był
siatkarzem, był asem, był kapitanem. Szedł na szczyt, piął się po drabinie
kariery zręcznie niczym małpa w cyrku. Bo to w sumie nie było nic innego jak
cyrk, pomyślał Oikawa. Utalentowane zwierzęta robiły przedstawienie i zbierały
laury, pozowały do zdjęć, udzielały wywiadów. I czego tu zazdrościć?
Toru zazdrościł. Chciał brać udział w tym przedstawieniu, chciał
stanąć na arenie, dostać piłkę i olśnić ich wszystkich, być lepszym niż inni,
być największym. A niemoc, która zewsząd otaczała go niczym ciasna klatka, nie
pozwalała zrobić nic. Mógł tylko pełen rozgoryczenia smętnie wstukiwać w
klawiaturę telefonu „Jestem filarem drużyny, ale to razem stanowimy prawdziwą
potęgę.”
Pamiętał te czasy, gdy sam był filarem. Gdy czytał wszystkich
zawodników jak książki dla dzieci, płynnie i z niesłychaną łatwością. Na
pozycji rozgrywającego nie było miejsca na fuszerkę. Albo robił coś porządnie,
albo w ogóle. Gdyby tylko mógł, gdyby nie ta cholerna kontuzja, robiłby to
nadal. Prowadziłby niepokonaną drużynę na wyżyny niczym władca, prawdziwy król
boiska.
Nikt nie znał jego bólu, nikt nie rozumiał tego, jak to jest, gdy
traci się w życiu cele, gdy traci się wszystko. Toru nie miał prawdziwego
życia, wiedział że było ono tylko przechodnim półcieniem, nędznym aktorem,
który swą rolę wygrawszy na scenie przepada w nicość*. Wszystko było na niby.
To, że był lekarzem, to że miał kolegów, to, że z pasją słuchał o siatkówce.
Zwycięstwa nie można udawać, nie można się nim napawać naprawdę. Zwycięzca jest
tylko jeden i jest nim ten, który pokona wszystkich swoich przeciwników.
Nagle wokół rozległo się klaskanie, co przywróciło Toru do
rzeczywistości. Wywiady się skończyły. Oikawa zrozumiał, że przez ostatnie
kilka minut zaciskał pięści, wbijając tym samym paznokcie w wewnętrzną część
dłoni. Skrzywił się, gdy ujrzał głębokie bruzdy. Znów go musiało zamroczyć.
Westchnął, podnosząc się z krzesła i kierując do wyjścia. Nie rozglądał się,
chciał jak najszybciej opuścić to zatłoczone miejsce, pójść do domu i utopić
się w wannie. To był debilny pomysł, żeby tu przychodzić, co mnie opętało,
myślał schodząc po schodach i kierując się do wyjścia. Nie miał po co zostawać.
Nawet, gdyby miał taką ochotę, to i tak nie miał wejściówki na bankiet, a nie
mógł się zdradzić. Cieszył się, że przed wyjściem wyspowiadał się do kamery, bo
inaczej z trudem wytrzymałby to psychicznie.
Z ogromną ulgą wsiadł do samochodu, opadając na oparcie siedzenia.
Zdjął czapkę, która kompletnie zepsuła mu fryzurę i skórzane rękawiczki.
Jeszcze zanim ruszył, usunął z telefonu wszystkie zdjęcia, które zrobił na
spotkaniu. Zapalił silnik i już za chwilę był w drodze do domu. W radiu leciała
jakaś przyjemna ballada, która częściowo zdjęła z niego napięcie. Oikawa nigdy
nie posądzał się o masochizm.
- Wrócę, nagram się, pójdę spać, a jutro wszystko będzie jak zawsze –
powiedział sobie, gdy stał na skrzyżowaniu. Spojrzał na siedzenie pasażera,
gdzie spodziewał się ujrzeć torbę z kamerą. Na siedzeniu jednak nie leżało nic
więcej niż rękawiczki i czapka, które uprzednio zdjął.
- Cholera jasna! – w gniewie uderzył dłońmi w kierownicę i gdy tylko
błysnęło zielone, zawrócił do hotelu.
- Dobra, słuchaj Kuroo, ja nie mogę dzisiaj tyle pić, jutro mam jakby trening
– powiedział Bokuto, odstawiając trzeci kieliszek na stół, przy którym w trójkę
siedzieli.
- I mówisz mi to teraz?
- A nie było to oczywiste?
- Stary, jeszcze nigdy nie odmówiłeś mi picia razem.
- Kiedyś musi być ten pierwszy raz – uśmiechnął się szeroko Bokuto,
nadając swoim słowom dwuznaczny kontekst, godny ucznia gimnazjum. Pełen
zażenowania Tsukishima odchylił głowę do tyłu, wzdychając głośno.
- Co jest, Tsukki, nudzisz się? – zagadnął go puchaczopodobny osobnik.
– To może nam coś opowiesz, w końcu dawno się nie widzieliśmy.
- U mnie nic nowego, to ty powinieneś opowiedzieć coś o drużynie i
planach na dalszą część rozgrywek – odpowiedział Tsukki. Jego życie nie było
najciekawszym tematem do rozmowy.
- Oj no weź, kogo to teraz obchodzi – wywrócił oczami i wsadził do ust
dwa koreczki z ogórkiem. – Chcę wiedzieć co u ciebie! Jak w pracy albo o! Te
wasze treningi. Jak wam idzie?
- Całkiem dobrze, wiesz, że Tsukki świetnie blokuje? Myślę, że
spokojnie dałby radę powstrzymać takiego słabeusza jak ty w ataku - chwalił
Kuroo, zadowolony ze swojego
komentarza, po którym obaj jego
towarzysze zaczęli się czerwienić, z różnych jednak powodów.
- O nie, chyba śnisz. Jak tylko będę miał wolne, to wbiję na ten wasz
trening i zobaczmy kto jest słabeuszem
– nakręcił się Bokuto.
- Zapraszamy w każdy czwartek – uśmiechnął się Kuroo i wypił szampana.
Rozmawiali i sprzeczali się jeszcze parę minut, aż jeden z
organizatorów powiedział, że z racji tego, że niedługo impreza się kończy,
postanowili zrobić krótkie karaoke. Goście, ośmieleni alkoholem, zgodzili się z
entuzjazmem. Wtedy też Bokuto powiedział, że zaśpiewają coś razem, tylko
najpierw skoczy do łazienki, po czym wyszedł.
- Hej Kuroo, myślisz, że jak teraz wyjdziemy, to nie zauważy? –
szepnął Tsukishima, gdy tylko Bokuto opuścił restaurację. Brunet zaśmiał się,
sądząc że to dobry żart, ale nie wstał, tylko zwrócił swoje oczy na obraz
wyświetlony przez projektor. Tsukki westchnął, dopijając swój kieliszek
szampana i starając się pocieszyć w myślach. Pamiętaj, czemu tu jesteś,
pamiętaj co na tym zyskasz. Maraton Jurassic
Parku. Maraton z Kuroo. Cała noc z Kuroo. Kuroo.
Zadziałało.
Oikawa nie zastał recepcjonistki. Chciał ją zapytać, czy nikt nie
znalazł przypadkiem czarnej torby, ale w tym wypadku musiał pofatygować się na
piętro sam. Zirytowany swoim zapominalstwem i atmosferą hotelu, szybko wyszedł
po schodach, kierując się do sali konferencyjnej. Na szczęście była otwarta, a
jego torba wisiała na oparciu krzesła, dokładnie tam, gdzie wcześniej siedział.
Pokój był teraz pusty, jeszcze nie wysprzątany. Na podłodze leżały jakieś
papiery, krzesła stały w nieładzie. Poczuł się dziwnie nieswojo. W porównaniu z
wcześniejszą konferencją, teraz było tu tak cicho, spokojnie. Zupełnie jakby
znalazł się na innej planecie. Oikawa usiadł na swoim poprzednim miejscu.
Czasem chciał znaleźć się na innej planecie, gdzieś daleko w kosmosie, w innej
galaktyce. Gdzieś, gdzie nie miałby przeszłości, gdzie mógłby zacząć wszystko
od nowa. Bez piętna dawnych decyzji, bez poprzedniego życia.
Wpatrywał się w pusty stół, przykryty białym obrusem, na którym ciągle
stały szklanki i butelki z wodą. To było niesamowite, że jeszcze przed chwilą
był tu taki tłum, że padły tu różne słowa i pytania, a teraz zostały tylko
puste szklanki i poprzesuwane krzesła. Przeszłość była w tym pustym pokoju taka
bliska. A jeszcze przed chwilą stał na skrzyżowaniu, jeszcze przed chwilą był w
pracy. Jeszcze przed chwilą kończył studia. Zdawało się, że jeszcze wczoraj był
kapitanem drużyny siatkarskiej AZSu. Całe jego życie stało się przed chwilą.
Oikawa zamknął oczy i zrobił głęboki wdech. Może jak będzie miał
szczęście, to jakiś tir wjedzie w niego na skrzyżowaniu czy coś. Wstał, założył
torbę z cenną kamerą na ramię i opuścił salę konferencyjną, mając nadzieję, że
już do końca życia nie będzie musiał oglądać siatkówki.
Gdy schodził na parter, recepcja nadal stała pusta. Toru pomyślał, że
to niezbyt profesjonalne zostawiać recepcję samą sobie, ale co mu było do tego.
Zszedł z ostatniego schodka, gdy usłyszał:
- Przepraszam pana!
Oikawa odwrócił się. Z przeciwnej strony korytarza szedł Bokuto Kotaro
i najwyraźniej zwrócił się do niego. W Oikawie z niewyjaśnionych przyczyn
zagotowała się krew. Czy ten człowiek nie miał za grosz rozumu? Czy on
przyszedł tu, żeby jeszcze bardziej uprzykrzyć mu życie? Czego chciał od niego,
przecież on już wychodził, już nie chciał mieć z tymi ludźmi nic wspólnego. Ale
los najwyraźniej szczerze nienawidził Oikawy Toru i postanowił znęcać się nad
nim od końca jego dni. Bokuto podszedł do szatyna i niezręcznym uśmiechem
zapytał:
- Przepraszam, czy wie pan może, gdzie jest łazienka?
Oikawie opadły ręce. To tylko to? Tylko o to pytał go człowiek, który
miał wszystko, czego Toru nie miał? Człowiek, który w pewnym sensie stał ponad
nim? Toru miał ochotę się roześmiać.
- Hej, ja pana poznaję – powiedział nagle Bokuto, uważniej przyglądając
się mężczyźnie. Oikawie włosy stanęły dęba. Znał go? Skąd go znał? Możliwe, że
kojarzył go z czasów liceum, ale przecież zmienił się od tamtej pory. Poza tym
miał czapkę, okulary… Jak Bokuto mógł go poznać?
Oikawę przeraził fakt, że Bokuto przejrzał go na wylot i wiedział,
jakim beznadziejnym był człowiekiem, jak zaprzepaścił swoje życie. Zaraz pewnie
powie mu coś na ten temat, a co gorsza, na pewno będzie miał z tego ubaw.
Będzie czuł się lepszy od niedoszłego mistrza. Toru czuł, jak sięga dna. A
sądził, że nie można być już niżej.
- Pan był dzisiaj na wywiadach, poznaję po tej czapce! – uśmiechnął
się Bokuto. Oikawa stracił wątek. O co temu człowiekowi chodziło, nie chciał
iść czasem do łazienki? – Przez cały czas zastanawiałem się, czy nie jest panu
gorąco.
- Nie, w porządku. Ja po prostu szybko marznę – skłamał.
- Ach rozumiem, rozumiem, mam znajomego z podobna przypadłością –
pokiwał głową Bokuto. Oikawa zwątpił w całą sytuację. Przecież on nie mógł być
aż tak głupi. – A czemu nie przyszedł pan na bankiet? Zgaduję, że jest pan
dziennikarzem – zapytał, wskazując na torbę.
- Niezależnym. Prowadzę bloga, takie hobby, więc nie mogłem dostać
wejściówki – odpowiedział Toru. Miał chłodny, opanowany głos, co zupełnie nie
pasowało do jego wymuszonego uśmiechu. Bokuto strasznie działał mu na nerwy,
mógłby się już zamknąć i iść do tego kibla.
- Hej, hej, hej, ludzie z pasją są najlepsi. Jak chcesz, to wprowadzę
cię, przedstawię, poznasz fajnych ludzi i innych sportowców – zaproponował
Bokuto, bez ogródek przechodząc na ty.
- Dziękuję, ale już dość późno i muszę się zbierać do domu –
podziękował Oikawa i wskazał na drzwi wyjściowe. Przysięgał, że jak szybko stąd
nie odejdzie, to nie wytrzyma.
- Och, no to wielka szkoda. W takim razie życzę powodzenia w
relacjonowaniu czy coś. Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś spotkamy i będziesz
miał więcej czasu. A wracając do meritum, wiesz gdzie jest ta łazienka. To
naprawdę pilna sprawa – uśmiechnął się zakłopotany. Oikawa zacisnął dłonie w
pięści. Nie wytrzyma.
- Tam, schodami w dół – powiedział Oikawa, wskazując schody, przy
których stali. Nie wiedział co było niżej, czy piwnica czy szatnie. Ale był to
pierwszy kierunek, który wpadł mu do głowy.
- Ach, dziękuję bardzo. To do zobaczenia – Bokuto wystawił rękę na
pożegnanie. Oikawa z odrazą uścisnął ją. Była duża i szorstka. Dłoń sportowca.
Dłoń, w którą rozgrywający prowadzi piłkę, by wygrać mecz. Cenne ręce, cenny
zawodnik. Oikawa miał dość. Zazdrościł mu, tak bardzo mu zazdrościł. To było
niesprawiedliwe. Dlaczego taki idiota miał to, czego on, czysty geniusz, nie?
Puścili dłonie, Bokuto obrócił się i już miał zejść po schodach, gdy w Oikawie
coś pękło.
- Nie w tym życiu – powiedział pod nosem, podstawiając Bokuto nogę.
Ten nie zdążył złapać równowagi i runął głową w dół, staczając się ze schodów i
uderzając o posadzkę na dole. Kilka sekund później pojawiła się pod nim kałuża
krwi, której stróżki powoli wypełniały szczeliny między kafelkami. Bokuto
Kotaro spadł ze schodów. Bokuto Kotaro leżał we własnej krwi i się nie ruszał.
Bokuto Kotaro najprawdopodobniej nie żył i został zabity przez Oikawę Toru.
Oikawa tkwił w bezruchu. Co on zrobił, co on najlepszego uczynił!?
Pierwszym jego odruchem był krok do przodu, jednak zawahał się. Co miałby teraz
zrobić? Rozsądek krzyczał, by zszedł i mu pomógł, by sprawdził, czy Bokuto
oddycha, by zadzwonił po karetkę. Oikawa nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Stał
tylko i patrzył, jak czerwone strużki znaczą swoje ścieżki po podłodze.
Czerwień odbijająca się od białych kafelek raziła Toru w oczy. Był lekarzem, do
cholery, miał święty obowiązek go uratować, jeszcze wszystko będzie można
odkręcić. To nie było morderstwo, nie, to nie było morderstwo, zaklinał się w
myślach. Ale wiedział, że ile razy by się nie okłamał, to było morderstwo, a
morderstwo czyniło go mordercą. Podstawił Bokuto nogę. Z zimną krwią patrzył,
jak tamten umiera. I nie ruszyło go to. Można by rzec, że się nawet uspokoił.
Czuł, jak całe poprzednie napięcie uleciało z niego jak powietrze z
przedziurawionego balona. Było cicho, tak błogo, tak chłodno. Mógł wziąć
swobodny wdech, a w myślach miał pustkę. Nic nie zaprzątało mu głowy. Nie był
wściekły, nie był smutny, nie czuł nic. Jak wspaniały był ten stan w porównaniu
do wiecznego stresu, który więził go przez kilka ostatnich lat. I wszystko to
dzięki ciszy. Dzięki wyeliminowaniu hałasu, potencjalnego zakłócenia spokoju
jego umysłu.
Toru odwrócił wzrok od nienaturalnie wygiętego ciała Bokuto i ruszył w
stronę drzwi wyjściowych. Spokojnie, bez czucia, jakby świat się zatrzymał.
Wyszedł z hotelu, wsiadł do samochodu, zdjął czapkę . Wszystko tak, jak zrobił
to za pierwszym razem, gdy opuszczał hotel. Odjechał. W radiu zapowiadali, że
jutro będzie padać.
W restauracji hotelu biznesowego trwało karaoke. Kuroo i Tsukishima
siedzieli sami przy stole, obserwując występy.
- Bokuto coś długo nie wraca, myślisz, że się zgubił? – zapytał Kuroo,
bawiąc się łyżeczką w cukierniczce.
- To bardzo prawdopodobne dla tego idioty zgubić się w tak małym
budynku.
- Może chodźmy go poszukać – zaproponował brunet. – Serio chciałem
sobie z nim pośpiewać.
- Przecież ty nawet nie umiesz śpiewać – przypomniał mu Tsukki.
- Nie potrzeba talentu, gdy robisz coś z sercem – odpowiedział Kuroo,
dramatycznie przykładając dłoń do klatki piersiowej. Czuł się jakby
wypowiedział życiową mądrość, godną prawdziwego filozofa.
- Mówisz teraz o swojej grze w siatkę? – skwitował go blondyn. Kuroo
prychnął i wstał od stołu. Tsukishima niechętnie odsunął się na krześle, gdy z
korytarza dobiegł ich przeraźliwy, kobiecy krzyk. Był na tyle głośny, że
przebił się przez muzykę i wycie do mikrofonu dwóch facetów. Zatrzymano muzykę,
kilka osób rzuciło się do drzwi, by sprawdzić, co się stało. Do tych kilku osób
szybko dołączyli Tsukishima z Kuroo. Przy schodach stała przerażona kobieta,
pracownica hotelu, a przy niej trzech zszokowanych mężczyzn, z których jeden
rzucił się w dół schodów. Gdy Kuroo i Tsukishima podeszli do zbiegowiska
ujrzeli to, co nie śniło im się w najgorszych koszmarach. Na dole schodów, w
kałuży krwi, leżał Bokuto. Ten sam Bokuto, który jeszcze przed dziesięcioma
minutami z nimi rozmawiał i śmiał się. Ten sam Bokuto, który miał zaśpiewać z
nimi jakąś kiczowatą, popową piosenkę. Mężczyzna, który przyklęknął przy nim
miał tylko jedno do przekazania zebranym u góry ludziom.
- Nie żyje.
Kuroo poczuł, jakby ktoś wyrwał mu serce gołymi rękami. Osunął się na
kolana. To się nie działo, nie mogło. Wokół zaczęły się rozruchy, ktoś dzwonił
na policję, inni chodzili w koło, nie wiedząc, co robić. Ale on nie widział
tego, co się działo obok. Widział tylko swojego przyjaciela, leżącego
bezwładnie na lodowatej posadzce drugorzędnego hotelu. Nie czuł nawet dłoni
Keia, która zaciskała się na jego ramieniu. Nie czuł łez, które spłynęły mu po
policzkach. Czuł tylko, jak jego dusza zostaje nieodwracalnie rozerwana na
drobne kawałeczki.
Kageyama Tobio stał na środku pustej drogi, czekając na przeznaczenie,
które nie chciało nadejść. Albo raczej nadjechać. Zadecydował, że jeszcze dziś,
w dzień konferencji siatkarskiej, popełni samobójstwo i pożegna się ze swoim
przykrym życiem raz na zawsze. Jednak stał już na tej drodze dziesięć minut i
nie nadjechało jeszcze żadne auto. Specjalnie wybrał odcinek, na którym
kierowcy zwykli się rozpędzać, ale jak na złość, tej nocy nie przejechał
tamtędy nawet rowerzysta. Tobio zaczął tracić cierpliwość. Może powinienem był
wybrać pociąg, zastanawiał się. Albo skoczyć z dachu. Koło jego domu znajdowała
się apteka. Może pudełko tabletek przeciwbólowych zapitych jakąś wódką
załatwiło by sprawę? Ze wszystkich tych kuszących możliwości wybrał właśnie jezdnię.
Jakim żałosnym trzeba było być, by nie umieć się nawet porządnie zabić? Wtedy,
gdy miał już zamiar zrezygnować i pójść do domu, w oddali błysnęły światła
samochodu. Serce Tobio zabiło mocniej. Denerwował się. W końcu zabijał się po
raz pierwszy, nie miał doświadczenia. Wpatrywał się w zbliżające się reflektory
niczym w oczy dzikiej bestii, czekając na ostateczne starcie z nieprzyjacielem,
mającym dać mu ulgę w agonii.
Oikawa czuł niepokój. Chyba powoli zaczynało do niego docierać, co tak
naprawdę zrobił. A jeszcze bardziej przejął go fakt, że zrobił to z taką
łatwością. Bo to nie była żadna sztuka, by odebrać komuś życie. W końcu było
ono tak kruche, tak marne. Jechał, jak mu się wydawało,
spokojnie, chociaż licznik prędkości nieubłaganie zbliżał się do
osiemdziesięciu.
- Złapią mnie. Na pewno już wiedzą, że to ja go zabiłem. Wsadzą mnie
do więzienia i już kompletnie nic nie zrobię w życiu – mówił do siebie. Nie
umiał się skupić na tym, gdzie jechał, mimo tego, że właściwie nie znał tej
okolicy. Była to okrężna droga, którą mógł się dostać do swojego domu, zręcznie
omijając korki. Ale jakie to korki były do omijania o wpół do dziesiątej?
Toru nie mógł uwierzyć, że to co się działo, było w ogóle realne. Może
to wszystko mu się przyśniło, może tylko to sobie wyobraził. Jednak jego noga
pamiętała ciężar ciała, które posłał w ramiona śmierci. Nie umiał sobie
poukładać tego w głowie. Przerastało go pojęcie śmierci. Nie było mu obce, jego
dziadkowie umarli przecież kilka lat temu, a o morderstwach słyszy się czasem w
radiu. W filmach, które ogląda też non stop giną ludzie. Więc dlaczego teraz
wydawało mu się to takie obce i nierzeczywiste?
Z zamyślenia wyrwała go postać, która nagle pojawiła się na drodze.
Dosłownie w ostatnim momencie Oikawa wcisnął hamulec, jednak nie był wystarczająco
szybki. Nim samochód pewnie stanął w miejscu, osoba, w która uderzył, leżała
kilka metrów dalej, a jej ciało oświetlały reflektory jego samochodu.
Brunet siedział w szoku, ściskając obręcz kierownicy.
- Ilu jeszcze ludzi przyjdzie mi dzisiaj zabić – powiedział do siebie
z niepokojem i wyszedł z auta, nie gasząc silnika.
- Co ty robisz idioto, chcesz zginąć!? – krzyknął do leżącego na
jezdni mężczyzny, który powoli zaczął się podnosić z ziemi. Toru odetchnął z
ulgą.
- Tak – odpowiedział mu mężczyzna, niemrawo podnosząc się na nogi.
Najwyraźniej zderzenie nie było bardzo mocne.
- A mógłbyś tego nie robić pod kołami mojego samochodu?! – warknął Oikawa, podchodząc do widocznie
niezrównoważonego psychicznie człowieka. Ale gdy tamten podniósł do góry głowę
i spojrzał na Oikawę, na jego twarzy zagościło zdziwienie. Nie mniejsze z
resztą niż to na twarzy Toru.
- Oikawa?
- Tobiaszek?
Tylko tyle byli w stanie wydusić z siebie, stojąc na pustej ulicy, w
świetle reflektorów włączonego samochodu, którego warkot zagłuszony został
przez wyjące z oddali syreny policyjne.
________________________________________________________
* parafraza
cytatu z Makbeta, W. Szekspira Akt V,
scena V: „Życie jest tylko
przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swoją rolę /Przez parę godzin wygrawszy na scenie/W
nicość przepada – powieścią idioty, /Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą”
. Do tego nawiązuje też podtytuł rozdziału.