środa, 1 kwietnia 2015

Like a Drum - My Beating Heart - [JeanMarco] - Rozdział 3

Trololololo :D Czy udało mi się kogoś nabrać wcześniejszym postem? Mam nadzieję xDD śmieszek ze mnie hehe. Sorki, od kilku dni biorę silne leki i mam odpały, chociaż zapalenie krtani nie jest takie wesołe. Z racji masy wolnego czasu postanowiłam tłumaczyć dalej :) Jak to jest że z 14 stron oryginału robi się 17 tłumaczenia ;_; magia. Ten post to nie prima aprillis, zapraszam do lektury c: I przepraszam, jeżeli jakieś przymiotniki będą gryzły, nie zawsze wiem, które znaczenie danego słowa Lownly miała na myśli xD jeżeli coś wam będzie zgrzytać to napiszcie mi o tym w komentarzu, postaram się coś z tym zrobić ^^ pozdrawiam i życzę wesołych świąt, chociaż może się jeszcze w między czasie odezwę xD O i macie tu taki super filmik, śmieszy mnie za każdym razem xD LINK 


Gdzie Jean i Marco wszczynają bójkę, ale bardziej Jean.
I gdzie Jean i Marco zostają zaproszeni na imprezę, ale bardziej Marco


Like a Drum - My Beating Heart

Rozdział 3 - Najlepsi przyjaciele 






Od: Jean
ziom gdzie ty kurna jesteś

Do: Jean
Możesz się na moment uspokoić, już prawie jestem, moje ostatnie zajęcia były po drugiej stronie kampusu.


Nawet jeśli na pierwszy rzut oka może wydawać się, że jesteśmy podenerwowani, sądząc po naszych smsach, to nie jesteśmy – właściwie wręcz przeciwnie. To był nasz sposób na okazywanie podekscytowania, że zaraz się zobaczymy. Moją twarz przecinał szeroki uśmiech, gdy wysyłałem wiadomość. Pogoda także pasowała do aktualnego nastroju – jasno i słonecznie, żadnej chmurki na niebie. Chodniki zasypane były pierwszymi jesiennymi liśćmi, które chrupały pod moimi stopami podczas biegu.

Tak jakbyście jeszcze nie zauważyli, byłem w drodze na spotkanie z Jeanem. Czekał na mnie przy fontannie w południowej części kampusu, żebyśmy mogli pójść razem na lunch, a ja byłem, cóż, nieco spóźniony…
W zasadzie tylko piątki stanowiły taki problem. Przez poprzednie dwa tygodnie, od poniedziałku do czwartku, chodziliśmy na lunch razem zaraz po astronomii, więc żadne czekanie nie było potrzebne. Ale piątki to była zupełnie inna para kaloszy.
I tak, po naszym pierwszym „weekendowym nocowaniu” każdy weekend został „weekendowym nocowaniem”. Jedliśmy lunche i kolacje razem, wieczory spędzaliśmy w akademikach, albo w jego pokoju, albo w moim; głównie u Jeana, bo tam były gry video, ale czasami on chciał uciec od swoich współlokatorów, więc wtedy siedzieliśmy u mnie, oglądając film albo przeglądając Internet i rozmawiając. Wieczory spędzane u mnie zawsze były relaksujące i uwielbiałem sposób, w jaki sprawiały że czułem się tak blisko Jeana.

I wcale nie twierdzę, że nie podobało mi się u Jeana – u niego zawsze coś się działo!

Reiner i Berthold, dwóch z jego współlokatorów, byli bardzo mili i fajnie było z nimi przebywać, nawet jeśli było to trochę niezręczne, zważywszy na wszystko co wiedziałem o ich nocnych aktywnościach i w ogóle. Rozpoznałem także Bertholda jako tego kolesia, który wyprowadził się ode mnie i chociaż na początku miałem pretensję o bycie samemu w pokoju, cicho dziękowałem mu w moich myślach. W końcu, gdyby się nie wyprowadził, prawdopodobnie nie mógłbym mieć weekendowego nocowania z Jeanem ( byłem również wdzięczny, że wyprowadził się do Reinera, ponieważ chroniło mnie to przed ich igraszkami, które mogłyby przenieść się do mojego pokoju, gdyby tamten zdecydował się zostać.)
Reiner i Berthold zapraszali czasem swoją przyjaciółkę, niską blondynkę z niebieskimi oczami i zadartym nosem. Zazwyczaj nosiła czarą bluzę i ogólną znudzoną-ale-odstraszającą ekspresją. Zwykła siedzieć z tamtą dwójką w salonie z oczami przyklejonymi do telefonu.
A Connie, z drugiej strony – nom, był Conniem.
Jean, Connie i ja zawsze graliśmy razem i zazwyczaj kończyło się to kłótnią między nimi dwoma. Pomijając dni, gdy przychodziła Sasha: pełna energii, kochająca jedzenie, ruda studentka drugiego roku, która była mega dziwna, gdy była głodna. W wieczory, gdy była  z nami Sasha, walka toczyła się między nią a Conniem, a ja i Jean obstawialiśmy kto komu pierwszy przywali; to prawie zawsze była Sasha. Nie winiliśmy jej, wiedząc, że kiedykolwiek nie złapalibyśmy jego N64*, on celowo wybierał Rainbow Road w Mario Kart by nas wkurzyć… wszyscy nienawidziliśmy tej planszy. Kiedykolwiek się to działo, Connie miał zagwarantowane 3 uderzenia, od każdego z nas.
Noce spędzane w akademiku Marii z nimi wszystkimi zawsze były głośne i bogate w różne wydarzenia.

Oczywistym było, że zostaliśmy z Jeanem nierozłączni i nawet jeśli żaden z nas tego nie powiedział, obaj byliśmy całkiem szczęśliwi, mając siebie na najlepszych przyjaciół. Z nikim na świecie nie czułem się lepiej niż z Jeanem.

Więc taki był ten pełen podekscytowania bieg do fontanny, nie oczekiwałem niczego nadzwyczajnego  na mojej drodze. Nie żebym posiadał jakąś konkretną definicję terminu „zwyczajny”, ale mimo wszystko.
Fontanna była tylko kilkanaście metrów ode mnie, gdy usłyszałem cedzące i ospałe głosy.
- Hej, cukiereczku, dokąd to zmierzasz?
- Może dołączysz do nas na obiad?
Obróciłem się i zobaczyłem grupę pięciu chłopaków różnego wzrostu i budowy na końcu chodnika, stojących w kółku. Ciekawy, zwolniłem, prześlizgując się niedaleko, aż mogłem zobaczyć, że w środku kółka stała drobna blondyna, kurczowo trzymając torbę przy sobie i zerkając ostrożnie na mężczyzn.
- O co chodzi? Coś taka cicha? – zapytał jeden z nich. Zatrzymałem się, rozważając czy powinienem interweniować czy nie… Ciągle nie miałem pojęcia o co tam poszło.
- N-nie – powiedziała miękko dziewczyna, patrząc w dół na swoje stopy. – Ja muszę… ja muszę teraz gdzieś być, więc gdybym mogła was przeprosić… - dzielnie próbowała przedrzeć się przez nich, ale oni ruszyli się i zablokowali jej drogę.
- Cokolwiek to jest, jestem pewien, że może poczekać, mam rację? – jeden powiedział, a reszta odparła „Tak” i „Chodź się z nami zabawić”.
Patrzyłem jak ramiona małej blondynki zaczynają się lekko trzęść, gdy zerkała na około, desperacko szukając jakiejś drogi ucieczki… ale była otoczona ze wszystkich stron przez grupę nachalnych facetów.
Jej wzrok padł na mnie i wtedy  zesztywniałem. Szerokie niebieskie oczy, proszący wyraz… Tak, tak, wiem. Kiwnąłem do niej prawie niedostrzegalnie,  zanim zrobiłem krok do przodu w stronę tej nieprzyjemnej bandy, a jej ekspresja stopiła się ze strachu do nadziei. To pokrzepiało serce.
- Hej, wy – zacząłem. – Powiedziała przecież, że musi gdzieś iść – możecie się odsunąć i dać jej spokój? – pięć zirytowanych gęb odwróciło się w moją stronę, a ja przepchnąłem się miedzy nich. – Poza tym takie otaczanie dziewczyny i zaciąganie jej niewiadomo gdzie jest mega dziwne – powiedziałem, obejmując jej ramiona z zamiarem dyskretnego wyprowadzenia jej z koła.
- Znasz ją? – jeden z wyższych gości zapytał. Moje tętno przyspieszyło, gdy zdałem sobie sprawę dokąd to zmierza.
- No, nie, ale –
- Więc zajmij się swoimi pierdolonymi sprawami!
Wtedy usłyszałem głośny odgłos uderzenia i pisk dziewczyny obok mnie, gdy pięść tego faceta zderzyła się z moją twarzą, knykcie uderzyły w mostek mojego nowa i między oczy. Zatoczyłem się do tyłu, a kolory eksplodowały przed moimi oczami, tępy ból rozszedł się dalej.
Ał, pomyślałem, pochylając się do przodu i przykładając dłoń do nosa, tylko by odciągnąć ją z  czymś ciepłym skapującym na nią. Spojrzałem na karmazynowe plamy krwi na dłoni. Zacieniony mężczyzna zamknął kółko wokół nas, szydząc i śmiejąc się.
- Się dostaje po mordzie, gdy próbujesz zgrywać bohatera, hę? –powiedział inny, popychając mnie mocno od tyłu. Dziewczyna postanowiła chwycić się rękawa mojej kurtki, gdy mężczyźni zbliżyli się bardziej.
- Powinieneś był wiedzieć, że skopiemy ci dupę, stary –powiedział facet po mojej prawej i zamachnął się na mnie, ale zablokowałem cios moją wolną ręką, do drugiej ciągle przyczepiona była dziewczyna, a jeden koleś chciał skorzystał z okazji i złapał ją.
- H-hej! – krzyknąłem, przyciągając ją bliżej, a inny mi przywalił, gorąca krew na nowo pociekła mi z nosa. Wpadłem w jakąś grubą aferę…

- AAAAAAAAACHHHHHHHHH!!!!!

Wszystkich zmroziło. Odwróciliśmy się w stronę fontanny, kierunku, skąd dobiegł feralny krzyk i –
- Jean! – wysapałem, krew pociekła mi po ustach i do buzi, gdy wypowiedziałem jego imię.
Jean biegł do nas na pełnej prędkości, ogłaszając swoje nadejście głośnym bitewnym okrzykiem, który pasował tylko do takiej ognistej osobowości jaką był.
No to jedziemy, pomyślałem, podrywając drobną blondynkę do góry – nie protestowała, pewnie była zbyt zaabsorbowana wejściem tajemniczej postaci, która biegła w naszym kierunku i której czas dotarcia na miejsce wynosił 2.65 sekundy. Musiałem działać szybko inaczej dziewczyna zostanie wciągnięta w środ-
- A ty myślisz, że gdzie się kurwa wybierasz? – jeden z mężczyzn zatrzymał się przede mną.
- Nadchodzi – odpowiedziałem.
Jean wpadł w kółko z całą zwinnością i siłą szalonego partyzanta, powalając kopniakiem najwyższego kolesia. Pozostała czwórka skupiła się na nim ( stał na tym gościu, któremu przed chwilą zasunął kopa, muszę dodać)  a ja szybko oddaliłem się od zamieszania, niosąc małą dziewczynę na najbliższą ławkę, bym mógł ją na niej zostawić i iść pomóc Jeanowi.
- A ty kim do cholery jesteś!?
Wysoka dziewczyna ze spiętymi z tyłu czarnymi włosami i piegami zatrzymała mnie, wyrastając spod ziemi i pokazując na palcem centralnie na mnie.
- J-jestem Marco, ale –
- Marco, myślisz że dokąd wybierasz się z moją dziewczyną?
Zamurowało mnie, patrząc to na wysoką dziewczynę to na blondynkę w moich ramionach. Krzyki za mną rosły w siłę, a ja tak bardzo chciałem obrócić się i zobaczyć co się dzieje. Miałem nadzieję, że Jean nie dostawał po dupie i przyszło mi na myśl, że o Boże, jest przewyższony liczebnie, na pewno!
- Ymir – powiedziała uroczo mała blondynka, wiercąc mi się na rękach. – On mi pomógł! Byłam otoczona i tamci faceci nie chcieli mnie zostawić w spokoju, a on-!
Krzyk, który niewątpliwie należał do Jeana, sprawił, że niemal upuściłem dziewczynę. Kobieta o imieniu Yimir spojrzała na bójkę, która zdecydowanie miała właśnie miejsce.
- To ci faceci? – zapytała, a my zgdonie kiwnęliśmy głowami.
- Zara wrócę – powiedziała, odchodząc. Zatrzymała się jednak tuż przy mnie i chwyciła za ramię. – Nigdzie nie odchodź, Marco, jeszcze z  tobą nie skończyłam.
Obróciłem się, obserwując jak Yimir wślizguje się w bójkę, gdzie dwóch kolesi trzymało Jeana, podczas gdy reszta wyżywała się na nim. Zamachnęła się i swoją długą nogą kopnęła jednego kolesia w głowę.
- Niezły kozak z twojej dziewczyny – powiedziałem.
Mała blondynka pokryła się słodkim rumieńcem, a ja usadziłem ją na najbliższej ławce. Już się obracałem, by wrócić do bójki, ale ona znów złapała mnie za rękę.
- Czekaj! Ty krwawisz! – powiedziała, ciągnąc mnie za rękaw, zmuszając bym usiadł obok niej.
- Och, ale mój przyjaciel-
- Marco?!
Tym razem był to Connie, zatrzymując się, gdy zobaczył krew spływającą na mój podbródek. Cicho kontemplowałem liczbę niesamowitą liczbę zbiegów okoliczności, jakie miały miejsce tego dnia, kiedy zapytał:
- Co tu się co cholery wyprawia!?
Nie musiałem nic mówić, odgłosy Jeana, Yimir i pięciu innych kolesi za mną zwróciły jego uwagę niemal natychmiast i gdy się odwróciłem, zauważyłem, że zainteresowali całkiem sporą widownię.
- Jean wpadł w bójkę, hę? – powiedział Connie, robiąc zdjęcie całej sceny swoim telefonem.
- Hej! Co ty robisz?! – zapytałem oszołomiony.
- Zapewniam wsparcie – niemal westchnął z lekkim rozdrażnieniem w głosie, podczas gdy gorączkowo wystukiwał coś kciukami na ekranie swojego dotykowego telefonu. Zablokował komórkę i podał mi ją.
- Popilnuj, ok? – powiedział, wchodząc w obrót, by zaraz pobiec w kłębek miotających się kończyn, uderzających i kopiących wszystko co się dało. Wyglądało na to że dwóch kolesi ostro się nawalało, nie zwracając uwagi na to, że są z jednej drużyny… Connie dostał po głowie już w chwili, gdy się do nich zbliżył. Tak to wyglądało.
Gdzie się podziewa ochrona, gdy jest potrzebna?! – pomyślałem.
- Chodź tu – powiedziała drobna blondynka, jej głos był miękki i delikatny. Pociągnęła mnie na ławkę obok niej, a ja niechętnie posłuchałem.
- Bardzo ci dziękuję za pomoc – powiedziała, grzebiąc w swojej torebce. – Jesteś bardzo miły.
- O-och, nie ma problemu – powiedziałem. Właściwie, wielki problem,  pomyślałem, nasłuchując jak Jean krzyczy coś do Conniego. Dziewczyna wyjęła nieotwartą paczkę chusteczek, otworzyła ją i wyciągnęła jedną chustkę. Użyła jej by wytrzeć krew z mojej twarzy, klęcząc na ławce z twarzą blisko mojej.
- Jak się nazywasz? – zapytałem, zapatrzony w jej oczy – były takie jasne i takie niebieskie. Naprawdę była urocza, niemal anielska.  Co wcale nie usprawiedliwiało pięciu gości do podrywania jej.
- Christa – powiedziała, a to imię bardzo jej pasowało.
Wzięła kolejną chusteczkę.
- Ok, teraz przyłóż ją proszę do nosa, ale nie odchylaj się do tyłu, dobra?
Odebrałem od niej chustkę i posłusznie przyłożyłem do nosa, który zapiekł jak tylko go dotknąłem. Wtedy Christa zdecydowała przebadać mostek mojego nosa, na co się wzdrygnąłem.
– Ach! Wybacz, aż tak bolało? – zapytałam, a ja skinąłem głową.
- Obawiam się, że wkrótce zobaczymy obrzęk i siniaka… przepraszam, oberwało ci się przeze mnie.
- Ne a phoblemu – powiedziałem ponownie. Odsunąłem chusteczkę by zobaczyć ile krwi się zebrało, ale Christa szturchnęła mnie w ramię, karcąc i karząc przyłożyć chusteczkę z powrotem, co też uczyniłem.
- SPADAJ STĄD, JAEGER – krzyknął Jean. Christa i ja obróciliśmy się by zobaczyć jak pewna Azjatka w czerwonym szaliku odciąga od bójki rozemocjonowanego bruneta.  Pośród szybko gęstniejącego tłumu dostrzegłem Sashę, wyjącą i kibicującą Jeanowi i Conniemu. Zajadała się także chipsami jakby była na jakimś turnieju boxu. Prawie.
Wtedy dostrzegłem trzy znajome twarze, zmierzające w naszym kierunku ze zdziwieniem. Pomachałem do nich, więc zaczęli przepychać się przez tłum silnie zaangażowanych entuzjastów przemocy.
- Marco! – wypalił Reiner, Bertholdt i Annie szli za nim. – Co się stało? Connie wysłał nam wiadomość… Już cię wykopali z ringu?
To nieco zraniło moje ego, ale na szczęście, Christa złożyła za mnie wyjaśnienia.
- Uratował mnie przed bandą zboków – pisnęła. – Yimir chciała, żeby tu został, żeby mogła się z nim rozmówić, gdy już skończy.
Reiner zwrócił na nią uwagę.
- Christa! – powiedział. – Nie zauważyłem cię.
- Wow, Marco, uratowałeś ją przed tymi typami? To… całkiem niesamowite – powiedział Bertholdt, pocierając nerwowo dłonie i patrząc na bójkę.  Już miałem mówić jak bardzo miałbym przesrane, gdyby nie szalone wejście Jeana, ale w tym momencie Reiner zwrócił się do Christy:
- Więc gdzie jest Yimir?
Odległy kobiecy głos zabrzmiał spośród głosów kibicującego tłumu, skrzecząc:
- BIERZ GO, ŁYSOKLU!
Yimir trzymała jednego kolesia chwytem pod gardło, Connie nadbiegł, krzycząc:
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK!
Jeden cios w skroń i koleś zgasł jak świeczka.
Patrzyłem z dumą jak Jean, poobijany, posiniaczony i zakrwawiony, przerzucił jednego kolesia przez siebie, prosto na tego najwyższego, który właśnie pozbierał się z poprzedniego kopniaka.
- Hej, Annie – powiedział Reiner niskim głosem, nastawiając kostki. – Czy to nie te same sukinsyny, które próbowały cię podrywać tydzień temu?
Westchnęła, nie naruszając  swojej znudzonej miny. – Chyba nigdy się nie nauczą.
Wtedy oboje ruszyli kopać tyłki, Bertholdt stał sztywno obok Christy i mnie, a ja zanotowałem sobie w głowie, by zaczepiać Annie tylko, gdy będę w nastroju na samobójstwo.
Walka trwała jeszcze przez następne kilka minut, dopóki nie rozległ się krzyk „OCHRONA! SZYBKO, ZWIEWAĆ!”
 Tłum jakimś sposobem zdołał zniknąć szybciej niż w pięć sekund, a my wszyscy zrobiliśmy to samo… kolesie, przed którymi „uratowałem” Christę, pozbierali swojego poległego kumpla i uciekli, tymczasem ja znów podniosłem Christę i ruszyłem za pozostałymi, którzy jak jeden skierowali się na stołówkę.



- Skopaliśmy dzisiaj parę niezłych tyłków, mój panie! – wyszczerzył się Connie, pochylając się na stole obok mnie, by przybić żółwika z Jeanem, który zaśmiał się w odpowiedzi.
Cały nasz stolik był głośny i nieznośny, adrenalina pozostała z walki ciągle krążyła w naszych żyłach. Większość z nas pokryta była ranami różnej maści – rozcięte wargi, podbite oczy, zakrwawione nocy czy opuchnięte policzki – Connie był „ na 593% pewien” że złamał sobie jeden palec. Jedynie Annie wyszła z walki bez szwanku, z wyjątkiem tego, że jej włosy rozpuściły się i teraz zakrywały jej pół twarzy.
Connie siedział po mojej lewej, Christa po prawej, Jean naprzeciwko mnie, z Reinerem i Bertholdtem po prawej. Yimir i Annie siedziały po drugiej stronie Christy. Złączyliśmy parę stolików, by móc razem zjeść i celebrować naszą „wygraną”, więc siedzieliśmy wszyscy wokół długiego stołu. W końcu dołączyła do nas Sasha, siadając naprzeciwko Conniego, zabawiając wszystkim odgrywaniem, czasem zbytnim dramatyzowaniem, rekonstrukcji bójki; również tamta Azjatka i jej, wyglądający na wkurzonego, przyjaciel dołączyli do nas, dosiadając się obok Bertholdta i Annie. Przyprowadzili ze sobą kolegę z chłopięcą twarzą i blond włosami, które sięgały mu do podbródka oraz grzywką wisząca nad grubymi brwiami, i od razu rozpoznałem go jako jednego z uczniów z moich zajęć z historii.
- Mikasa, Eren i Armin – wyjaśnił Jean, wskazując na nich po kolei. Dowiedziałem się, że ta trójka rzadko kiedy była widywana osobno, że Mikasa była kozakiem, że Jeanowi nie układało się z Erenem oraz że Armin był „całkiem spoko ziomkiem”. Dowiedziałem się też, że Jean chodził z nimi do liceum.
- Dobra, ludzie, wznieśmy toast za Marco, człowieka, który wyrwał z opresji naszą drogą, słodką Christę – wybuchł Reiner, wstając i podnosząc kubek Sierry Mist**. Padło kilka okrzyków i gwizdów chwały, gdy wszyscy wstali, unosząc kubki w górę. Byłem kompletnie speszony, zerknąłem na Jeana po pomoc, ale on tylko wzruszył ramionami co w ogóle nie pomogło. Nawet Annie brała w tym udział, chociaż ciągle bez uśmiechu czy wyrazu jakiegokolwiek rozbawienia.
- Za Marco! – ogłosił radośnie Connie. – Kogo obchodzi fakt, że prawie przestawiono mu twarz!? – skrzywiłem się na to, co w sumie całkiem pasowało do mojego fioletowego i opuchniętego teraz nosa. Christa pochyliła się w moją stronę i złożyła mały pocałunek na moim policzku, a reszta wybuchła śmiechem, gdy się zaczerwieniłem – moja twarzy była tak gorąca, że aż byłem zdziwiony,  że się nie zapaliła.
- Dawaj, Marco, dołącz się! – zachęcała mnie Sasha, jedną ręką trzymając kubek wysoko w górze, drugą napychając sobie policzki frytkami. Niechętnie powstałem i wszyscy stuknęliśmy się naszymi tanimi, plastikowymi, pełnymi sody kubkami ze stołówki w śmieciowej imitacji prawdziwego toastu.
Gdy z powrotem usiedliśmy, Jean powiedział:
- Ej no co wy? Miałbyś skopany tyłek, gdybym się nie pokazał, a i tak zbierasz oklaski?
Zaśmiałem się, pochyliłem się nad stołem chwyciłem go za dłoń.
- Och, Jean – westchnąłem rozmarzony, zauważając z satysfakcją jak różowieją mu policzki – Jest ok – jesteś moim bohaterem – zatrzepotałem dziewczęco rzęsami, a on jakby się zakrztusił i odsunął dłoń, wszyscy inni pękali ze śmiechu.
Yimir pochyliła się nad Christę, obejmując ręką jej drobne ramionka, i powiedziała:
- Ej, Marco, pamiętasz jak mówiłam, że jeszcze z tobą nie skończyłam?
Zesztywniałem.
- Hej, zluzuj trochę. Chciałam cię tylko zaprosić na imprezkę w następnym tygodniu! Czwartek wieczór w Halloween, możesz zabrać kogo tylko chcesz.
- Och! – odparłem zdziwiony. – Więc, ja, uh…
Cały stół wybuchł falą narzekań i okrzyków zachęty. Connie powiedział:
- Hej, Marco, idź, to będziesz mógł wziąć mnie ze sobą!
- Mnie też! – krzyknęła Sasha.
- Przecież wy i tak już idziecie – mruknął Reiner, po czym wskazał na Bertholdta i Annie. – My też idziemy.
- Jak to jest, że wy byliście już zaproszeni? – zapytał Jean, a Bertholdt nerwowo odpowiedział.
- W-wiesz, przyjaźnimy się z już zYimir, więc…
- Znamy się odkąd ja byłem nowy – dodał Reiner.
Jaki ten świat mały, pomyślałem, patrząc na nich wszystkich.
W końcu okazało się, że właściwie wszyscy potwierdzili swój udział w imprezie i chociaż nie wpisywałem się w kanon imprezowicza, zgodziłem się pójść i wszyscy się cieszyli. Upewniłem się, czy Jean wiedział, że skoro ja idę, to on też, na co skrzywił się z rezygnacją.
Reszta posiłku zeszła na luźnych pogawędkach, żartowaliśmy sobie i dyskutowaliśmy bójkę sprzed chwili. Po raz pierwszy czułem się miło i spokojnie w dużej grupie osób i do tego świetnie się bawiłem – naprawdę miałem nadzieję, że wszyscy zostaniemy dobrymi przyjaciółmi. To takie dziwne i niemal inspirujące jak konflikt, który mógł nas wpakować w niezłe tarapaty, zbliżył nas do siebie.
Spojrzałem przed siebie i znalazłem Jeana, który chyba nie do końca dzielił te same sentymenty. Wyglądał jakby był… chory, pomijając rozwaloną wargę i spuchnięty policzek.
- Jean…? – zapytałem cicho, reszta zajęta była swoją konwersacją. – Wszystko w porządku? Nie wyglądasz najlepiej…
Nasze oczy spotkały się i pokiwał głową, ale mimo to ciągle wyglądał okropnie, blada twarz i zamglony wzrok. Odsuwając się od stołu, prędko przeprosił i powiedział, że idzie do łazienki.  Gdy wrócił wyglądał o niebo lepiej, na twarz wróciły mu kolory, a dziarski uśmiech zastąpił poprzedni grymas. Więc pozwoliłem sobie odsunąć to w niepamięć i dołączyłem do lżejszej rozmowy z innymi, tak, jak on.




Tydzień przed imprezą minął szybko, tak jak i poprzednie – czas leci, gdy zabawiasz się z Jeanem. Ominęliśmy nawet dwa czy trzy wykłady, by spędzić razem czas, przez co wyszło na to, że byliśmy pilni tylko wtedy, gdy nie mieliśmy przyjaciół. No tak.
- Yimir robi najlepsze imprezki – zapewniał Reiner, gdy dzień przed wyraziliśmy z Jeanem pewne wątpliwości. – Są dosyć rzadkie, ale warte tego. Właściwie jedynym powodem organizowania przyjęcia Halloweenowego jest świętowanie nowo ustanowionego związku z Christą. Uwielbia ją jak nikt inny.
W sumie i tak nikt nie pozwoliłby nam się już wycofać, właściwie czułbym się winny, gdybym nie poszedł… Zaproszenie od Yimir było jej sposobem na okazanie wdzięczności za ocalenie Christy i szanowałem to.
- To nie tak, że będzie jakaś masa ludzi czy coś – powiedział Bertholdt. – Yimir jest nieco wybredna jeśli chodzi o wybór osób, którym pozwoli zdemolować swój dom. I jeszcze, jakby co t-to nie ode mnie słyszeliście – zniżył swój głos. – Ale ona nie jest najbardziej towarzyską osobą na świecie. Właściwie to odpycha wielu ludzi swoją intensywną postacią, a niektórych nawet przeraża. N-nie zrozumcie mnie źle, Yimir jest bardzo fajna.
Kiwnąłem i czułem się nawet nieco lepiej wiedząc, że impreza nie jest otwarta dla wszystkich; wizja bycia wepchniętym do domu pełnego pijanych, spoconych nieznajomych nie była zbyt pociągająca.



W wieczór przyjęcia, chociaż początkowo zaoferowałem się by zawieść Jeana ( i paru innych) do Yimir, Armin szybko odrzucił tą ofertę.
- Już zdecydowałem się być kierowcą, więc wezmę was, gdy będę objeżdżał drugą turę ludzi – powiedział. Miałem protestować i tłumaczyć, że i tak nie planowałem pić, ale szczerze mówiąc, nie byłem pewien czy będę czy nie… Nigdy wcześniej nie piłem. Ostrożności nigdy za wiele, nie?
Ostatecznie  Armin w istocie został naszym kierowcą, kursując między domem Yimir a kampusem dwa albo trzy raz. Podziękowałem mu z góry, gdy wsiedliśmy z Jeanem do jego SUVa, przepraszając za kłopot, ale on zapewniał, że nie ma nic przeciwko.
Byliśmy ostatnią grupą pasażerów, więc gdy wreszcie dotarliśmy do Yimir, byliśmy właściwie ostatni. Kiedy weszliśmy do środka, muzyka grała, i nawet jeśli nie było tu tony ludzi, to ciągle całkiem sporo – z 50 czy coś, wszyscy stłoczeni w środku. Był to dwupiętrowy dom, z dużą przestrzenią, więc nie było znowu tak ciasno. Większość tańczyła, ale spora część siedziała w salonie pijąc i śmiejąc się głośno. Jedną z pierwszych rzeczy na jakie zwróciłem uwagę  były dwie niesamowicie Lolicie falbankowe sukienki pokojówek, zwisające ze ściany naprzeciwko drzwi wejściowych… co było dodatkowo dziwne zważywszy, że dom miał należeć do Yimir.
Annie, Bertholdt i Reiner byli wśród tych wylegujących się, ale Bertholdt natychmiast wstał i podszedł do nas zagadać.
- Ja, uhm, pomyślałem, że powinienem was ostrzec, Jeana w szczególności – powiedział, zerkając to na nas to na sukienki na ścianie. – Nie wszczynajcie z nikim bójek.  Na imprezach Yimir panuje zasada, że ktokolwiek zacznie bójkę musi założyć te sukienki i wtedy się w nich bić.
Jean i ja wymieniliśmy się zdziwionymi spojrzeniami, a Bertholdt powiedział:
- To tak w ramach zniechęcenia do demolowania domu. A-ale było dwóch gości, którzy wszczęli bójkę na jednej z jej imprez rok temu i … no powiem tylko, że to był punkt wieczoru.
Pokiwaliśmy ze zrozumieniem, a on wrócił usiąść koło Reinera na kanapie.
- W takim razie mam nadzieję, że ktoś się pobije – wyszczerzył się Jean, a ja zaśmiałem się, kiwając.
- HEJ, WRACAJ DO PIWNICY, JESTEŚ ZJARANY, NIE MOŻESZ BYĆ NA GÓRZE TAK SIĘ SZCZERZĄC! – krzyknął ktoś i zobaczyliśmy z Jeanem jak Connie nagle wybiegł z tłumu, dalej korytarzem z Yimir na niemal siedzącą mu na plecach. Zatrzymała się, gdy zobaczyła nas sterczących w salonie.
- Heeeej, oto gość honorowy! – powiedziała, po czym rzuciła: - Twój łysy kolega łamie zasadę o paleniu marihuany tylko w piwnicy.
Wtedy też odwróciła się i przepchnęła przez tańczący w holu tłum, a my wzruszyliśmy ramionami i ruszyliśmy za nią. Zostaliśmy zaprowadzeni prosto do kuchni – w tym pokoju przynajmniej muzyka była wygłuszona – gdzie znaleźliśmy Conniego próbującego przemycić całe opakowanie pizzy.
- Heeeej – skarciła go Yimir. – Nie możesz wziąć całego pudełka i mam gdzieś jak bardzo głodny jesteś. Odłóż to.
- Ale to dla Sashy – żalił się. – Masz pojęcie jaka ona jest, gdy jest głodna?
Nagle spod naszych stóp dało się słyszeć odgłos umierającego walenia, który w jakiś sposób przebił się przez głośną muzykę i hałaśliwych pijaków.
- Dobry Boże, weź to. Weź to i wracaj do piwnicy, słyszysz? – powiedziała Yimir, a Connie uśmiechnął się z aprobatą, zabierając pudełko i kierując się do wyjścia.
- Oooooch, heeeeeej Jean, Marco – powiedział, kiwając na nas po kolei, jego przekrwione oczy nawet się na nas nie skupiły, gdy przeszedł obok. Patrzyliśmy chwilę za nim, po czym Jean powiedział:
- Taaaaaa, nie dołączamy do Conniego i Sashy z resztą jaraczy.
- Nawet nie planowałem – odparłem. Zdecydowaliśmy się na zostanie w kuchni przy stole, Jean wyciągnął parę piw z lodówki.
- Umiesz pić jak człowiek? – zapytał zwyczajnie, otwierając puszkę. Patrzyłem pusto na niego. On także.
- N – nie piłeś nigdy!? – wyglądał na totalnie zszokowanego.
- Nie.
Skrzywił się, ciągle wątpiąc.
- Więc próbujesz mi powiedzieć, że przez osiemnaście lat swojego życia nigdy, nawet raz, nie konsumowałeś alkoholu?
- Dziewiętnaście lat – poprawiłem go. – I tak, dokładnie to mówię.
Zatrzymał się na tym. – Dziewiętnaście? Czekaj, kiedy masz urodziny!?
- Szesnastego czerwca.
- Jesteś rok starszy ode mnie i jesteś na pierwszym roku?
Spojrzałem w dół na drewniany blat stołu. – Ach, no więc po liceum pracowałem w dwóch różnych robotach, żeby nazbierać na college, więc… tak.
- Huh – tyle powiedział. – Nigdy mi tego nie mówiłeś.
Wzruszyłem ramionami. – Nigdy nie pytałeś.
- Niech będzie – westchnął. – To w takim razie oznacza że będę musiał cię mieć na oku. Nie ma takiej opcji, że przeoczę moment, gdy Marco Bodt upija się po raz pierwszy.
Spojrzałem na niego.
- Co skłania cię do myślenia, że się upiję?
Jean nic nie powiedział – tylko podparł głowę na dłoni, łokieć oparł na stole, i wziął łyk z puszki, patrząc na mnie zadowolony z siebie. Potem skinął na jedną z puszek na stole i znów na mnie.
Wywróciłem oczami i sięgnąłem po puszkę, bez problemu ją otwierając. Patrząc na płyn w środku, mentalnie przygotowałem się przez chwilę i wziąłem mały łyczek.
To. Było. Obrzydliwe. Skrzywiłem się na ohydny smak, który drażnił moje kubki smakowe.
- Nie będę kłamał, smakuje wstrętnie – powiedziałem. A on ciągle nic. Znów się napił… Ciągle miał ten zadowolony, obłudny wyraz twarzy, przez co zaczynał mnie trochę irytować.
Ostrożnie wziąłem kolejny łyk, pozwalając tej prowokującej wymioty substancji spłynąć w dół mojego przełyku. Uśmiechnąłem się do niego zadziornie.
- Oczekujesz, że upiję się czymś co ledwo przechodzi mi przez gardło?
- Opowiedz mi o swoim liceum, Marco.
- C-co?
- Opowiedz mi, jak było w liceum.
Okej, to było dość randomowe. Nie miałem pojęcia do czego zmierzał, ale i tak go zabawiłem. Zacząłem opowiadać o mojej szkole, o przyjaciołach, których tam miałem, o dziewczynie, z którą chodziłem w drugiej klasie, o nauczycielu, który nienawidził mnie ze wszystkich sił, o klubie muzycznym, do którego uczęszczałem, tego typu rzeczy. On natomiast podtrzymywał konwersację: jak daleko zaszedłeś ze swoją dziewczyną? Była gorąca? Czy sprawiłeś, by zwolniono tego nauczyciela? Ooh, byłem w klubie muzycznym, na czym grałem? Czy zagram mu coś kiedyś?
I gdy konwersacja nabierała tempa, nie przykładałem wielkiej uwagi do puszki, którą trzymałem, ale w jakiś sposób została opróżniona. Podejrzewam, że podświadomie brałem kolejne łyki podczas mówienia i słuchania, ale żeby wypić całą puszkę i nie zdać sobie z tego sprawy? Czułem tępe buzowanie z tyłu głowy, ale nim spostrzegłem, w mojej dłoni była kolejna puszka… Jean zabrał mi pustą i zastąpił ją nową, otwierając ją dla mnie i wsuwając mi w dłoń.
Wpatrzyłem się w niego.
- Więc? – zapytał, zbliżając usta do napoju. – Kontynuuj.
- Uh… na czym skończyłem? – spytałem.
- Opowiadałeś mi traumatyczną historię ze swojego dzieciństwa dotyczącą Furbies.
- Och.. tak.

Nie mam pojęcia jak długo siedzieliśmy tam, rozmawiając. Pewnie minęły godziny… wszystko leciało tak szybko i wolno, w tym samym czasie. Przeminęło w mgnieniu oka, ale mimo to czułem jakby czas zwolnił. Po chwili nawet muzyka ucichła, a my rozmawialiśmy niskimi pomrukami. Jak dużo Jean  wypił? Za nic nie wiem – miałem problem z moim własnym licznikiem piwa. Lekko kręciło mi się w głowie i gdy mówiłem coś do Jeana, moje usta robiły dziwne ruchy, przez co nie wymawiałem wszystkich słów poprawnie. To było dość osobliwe uczucie, ale nie przeszkadzało mi… właściwie nawet mi się podobało.
Coś co mgliście pamiętam z imprezy to brzmienie głosu Jeana, jaki ciepły wydawał się, gdy słowa falowały wokół mnie, przyciągając mnie swoim niskim tonem i miękkim, zadymionym dźwiękiem.
- Ostrożnie Marco, Jean dużo całuje jak się spije
Podskoczyłem, gdy nagle przerwano nam rozmowę, odsuwając się od twarzy Jeana – nie zdałem sobie sprawy jak blisko był.
- Jaeger, zamknij ryj! – wrzasnął Jean, a ja obróciłem się, by znaleźć Erena stojącego zaraz za mną, przy okazji zrzucając ze stołu trzy puste puszki.
- Pomyślałem tylko, że dam mu koleżeńskie ostrzeżenie – odkrzyknął Eren rozdrażniony. – Ty całujesz, gdy jesteś pijany i wiesz o tym. A co ważniejsze, Mikasa o tym wie!
- Powiedziałem stul pysk! – Jean podniósł się z krzesła, które uderzyło o podłogę z dźwiękiem, jaki wydaje drewno w zderzeniu z linoleum. Wzdrygnąłem się na ten huk. Czy Jean zawsze tak łatwo się wkurzał, gdy był pijany…?
- Mieliśmy piętnaście lat, do jasnej cholery! I jeśli dobrze pamiętam, to w tym samym czasie ty byłeś przywiązany do masztu i zbierałeś baty-
- To nie ma nic do tego! – warknął Eren, zaciskając dłonie w pięści. – I będąc w temacie idiotycznych rzeczy, które robiliśmy w liceum, kto podbiegł do Mikasy pierwszego dnia szkoły jak skończony kretyn i powiedział „Śniłaś mi się, pobierzmy się i miejmy gromadkę dzieci”!?
- NIGDY TEGO NIE POWIEDZIAŁEM!
- Ale mogłeś! Zawsze woziłeś się z tymi pieprzonymi, głupawymi snami, jakby kogokolwiek to obchodziło! Kto by w ogóle uwierzył w takie gówno-bajki.
Oczy Jeana poszerzyły się i już mogłem powiedzieć, że coś w środku niego pękło… był coraz bliżej swoich granic.
- To żadne gówno-bajki, Jaeger, stul pysk! Zamknij się i przestań mówić!
Mięsień nad okiem Erena lekko drgnął.
- Bo co? Bo będziesz miał kolejny koszmar o mnie i przybiegniesz z płaczem jak to było ostatnim razem?!
Jean pękł.
- MYŚLELIŚMY, ŻE UMARŁEŚ TY DUPKU! – rzucił się na niego, przypinając do ściany. Jean chwycił go za koszulkę, podnosząc na swój poziom wzroku, uderzając nim jeszcze raz o ścianę, wtedy upuściłem napój, który trzymałem w dłoni, zeskakując za nim z krzesła.
- DLACZEGO MUSISZ ZAWSZE BYĆ TAKI LEKKOMYŚLNY!? – krzyknął mu w twarz, a Eren wyglądał na wściekle zdezorientowanego.
- O CZYM TY W OGÓLE TERAZ MÓWISZ?! – odkrzyknął.
W tym momencie Armin wbiegł do kuchni, otwierając szeroko oczy, gdy ujrzał jak Jean przyciska Erena do ściany, a obaj krzyczą na siebie ile sił w płucach.
- Eren!? – powiedział. – Jean, co ty wyrabiasz!?
- JEAN! – krzyknąłem, ale on nie słuchał. Zacząłem go ciągnąć, próbując zmusić go, by puścił Erena. Armin robił co mógł, by pomóc, ale nie był zbyt pomocny, szczerze mówiąc.
- JEAN, SPÓJRZ NA MNIE! – wrzasnąłem mu do ucha i przestał.
- Czy ktoś się bije!? – usłyszeliśmy kogoś krzyczącego z podekscytowania w korytarzu i Jean w końcu puścił Erena, upuszczając go na podłogę z głuchym „dump”.
- Zajmij się Erenem, ja… wezmę Jeana na zewnątrz… ok? – powiedziałem, starając się ubrać myśli w słowa.
Armin pokiwał głową, kładąc rękę na ramieniu Erena, podczas gdy ja złapałem Jeana pod ramię i powlokłem przez korytarz w kierunku drzwi.
- Nie chcę wychodzić na zewnątrz! – zaprotestował, na co odpowiedziałem:
- Podwórko albo sukienka.
To było wtedy, gdy prawie połowa imprezowiczów skupiła się przy rogu przejścia, w kierunku kuchni.
- Słyszałem ich tutaj – ktoś powiedział. – Ciekawe kto się bił – zapytał ktoś inny.
Polowanie na walczących trwało.
Jean posłusznie za mną podążał.
I chociaż ciężko było iść w linii prostej, co chwila wpadając na ściany i ludzi, udało nam się uciec poza dom Yimir.



Zimne nocne powietrze wypełniło nasze płuca, gdy usiedliśmy, ramię w ramię, na schodkach frontowej altany domu.
Jean pochylał się do przodu, mocno zaciskając oczy z głową w rękach, a ja cicho patrzyłem jak uspokaja oddech. Nie byłem pewien ile minut przeminęło w ciszy, byłem zbyt pijany, by zrobić jakieś przybliżenie, ale chyba dużo. Gdy wreszcie otworzył oczy i zaczął normalnie oddychać, odważyłem się spytać:
- W porządku?
Nawet na mnie nie spojrzał. Zrobił masywny wdech i wypuszczał powietrze powoli, bardzo powoli, tak wolno dopóki nie sflaczał jak balon i nie potrząsnął się obok mnie, wypuszczając wszystko.
- W porządku – jego głos był szorstki i nie wyglądał, jakby był okej.
- … Chcesz o tym pogadać? – spróbowałem znów. Wzruszył ramionami.
Nie miałem słów. Nigdy nie widziałem Jeana tak wściekłego, doprowadzonego do granic i pozbawionego kontroli. Nie byłem nawet pewien co do tego doprowadziło…
- Jean? O czym mówił Eren? Jakie koszmary?
Potrząsnął głową, wpatrując się w schodki między stopami. Więc nie chciał o  tym rozmawiać. Nie chciał o niczym rozmawiać i to mnie przestraszyło. Właściwie przez moment straciłem to poczucie bliskości, które dzieliłem z Jeanem.
- Wróć do mnie, Jean – powiedziałem cicho łamiącym się głosem. Wtedy na mnie spojrzał szeroko otwartymi oczami.
- Ja… jestem tu, stary. Jestem tu – rzucił na mnie zdziwionym spojrzeniem, które zaraz zmieniło się w troskę i westchnąłem.
- Naprawdę nie chcesz o tym porozmawiać? – zapytałem.
Znów skrzywił się, marszcząc brwi i odwrócił swój wzrok na przednią furtkę. – Wiesz, że nigdy nie miałem tylu przyjaciół? – wymamrotał.
Spojrzałem na niego.
- O-och…?
Zagryzł dolną wargę.
- No. I… niewiele osób właściwie było blisko mnie.
Nic nie mówiłem. Chciałem, by mówił dalej. Podobało mi się, dokąd zmierzał.
- Czuję… jakbyś był najbliżej mnie niż ktokolwiek kiedykolwiek był.
Wtedy zamknął usta, a ja cierpliwie czekałem na kontynuację, która nie nastąpiła.
- P- powiedz coś – odezwał się Jean, na co uniosłem brew.
- Ale co? – zastanowiłem się.
- Na przykład jak głupio to brzmiało!
- Ale ja wcale nie uważam, że to było głupie.
- … naprawdę?
- Naprawdę – potwierdziłem.

Siedzieliśmy w ciszy przez krótki moment, rozmyślając.
- Więc… jestem twoim najlepszym przyjacielem? – upewniłem się i nawet w ciemności mogłem przysiąc, że Jean się czerwienił.
- Noo… tak, raczej! Co to za głupie pytanie, oczywiście że jesteś – uśmiechnąłem się lekko, patrząc jak przełyka ślinę i zaciąga palcami rękaw bluzy. – A czy… ja jestem twoim najlepszym przyjacielem?
Szturchnąłem go lekko ramieniem. – Tak, jesteś.
Mały uśmiech, który zawitał na ustach Jeana wypełnił moje serce dziwnym, łaskoczącym szczęściem, które rozeszło się dalej, a ja zacisnąłem razem usta, próbując powstrzymać mój uśmiech. Ja i Jean byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Miejmy nadzieję na zawsze, pomyślałem.
- Czuję się samotnie, gdy jestem z kimś innym… – przemówił, a ja od razu zamieniłem się w słuch. Ale on zesztywniał, oczy szeroko otwarte i nie mogłem powiedzieć, czy to było coś bardzo osobistego… czego bał się na teraz powiedzieć.
- Mów, mów – zachęciłem go. – Co masz na myśli?
Spojrzał na mnie, jego bursztynowe oczy pełne niepewności i strachu, że aż bolało, ale dałem mu pokrzepiający uśmiech. – Słucham cię  - powiedziałem.
Wziął kolejny głęboki wdech zanim spojrzał w dół. – Czuję się samotnie, gdy jestem z kimś innym… - powtórzył. – Ale… nie kiedy jestem z tobą.
Trwałem w ciszy, pozwalając mu pozbierać myśli, by mógł kontynuować.
- Nie układa mi się z ludźmi, Marco, ja… niewielu mnie rozumie. I to moja wina za bycie tak trudnym do zrozumienia, ale i tak… - zacisnął ręce na brzuchu, zginając się do przodu. – Czuję, już przez długi czas, że nie istnieję na tej samej częstotliwości co wszyscy inni… przynajmniej emocjonalnie. Nie pasuję do nich i nikt nie może połączyć się ze mną na emocjonalnym poziomie i… i przez to jestem taki samotny – jego głos, gdy mówił ostatnie zdanie, wydał się niskim skomleniem, przepełnionym bólem i brzmiącym jak wołanie o pomoc. To, co Jean mówił było niesamowicie skomplikowane i zdecydowanie trudne do zrozumienia, ale starałem się najlepiej jak mogłem, by zobaczyć, co chce mi przekazać.
- Wszyscy wydają się mieć kogoś, z kim mogą się połączyć, osoby które rozumieją się w każdym aspekcie, a ja zawsze myślałem, że nigdy nikogo takiego nie znajdę…
Moje myśli zatrzymały się na jednym słowie. Myślał?  ,pomyślałem. Że w czasie przeszłym? Myśli, że już kogoś takiego znalazł?
Odchrząknąłem nerwowo. – Myślisz, um… myślisz, że ja bym mógł? Wiesz… być taką osobą? Dla ciebie?
Nie spojrzał na mnie. – Może.
Zerknąłem na swoje dłonie, czując jak coś nieprzyjemnie bulgocze mi w żołądku.
- Jean?
- Tak?
Podniosłem wzrok i położyłem mu dłoń na ramieniu.
- Znajdę cię. Na jakiejkolwiek częstotliwości istnienia byś właśnie nie wędrował, będę cię szukał i znajdę cię.
-….. Dzięki, Marco – szepnął.

Siedzieliśmy tak przez kilka chwil, rozkoszując się swoją obecnością, skuleni w swoich kurtkach, zimne powietrze zacieśniało się na nas. Siedząc tam, tak blisko Jeana, i fizycznie i emocjonalnie, czułem…. Czułem, jakbym chciał…
Zabrałem rękę i wychyliłem się poza cementowe schodki.
- Marco!?
Odpowiedział mu dźwięk wymiocin spadających na ziemię.  Poklepał mnie lekko po plecach.
- Oto jak zrujnować nastrój, stary  - powiedział. Nie mogłem mu nawet odpowiedzieć dowcipną ripostą; wymiotowałem dalej.  Pogładził mnie po plecach, mówiąc: - Głębokie oddechy… bierz wolne, głębokie oddechy.

Miał rację. Paw zdecydowanie zrujnował nastrój, ale pewnie nie tak jak on myślał.

Ponieważ czułem, jakbym chciał potrzymać go za rękę.


______________________________________________
*Nie mam pojęcia co to, chyba chodzi o grę xD 
** Sierra Mist - taki napój gazowany podobny do Sprite. 

12 komentarzy:

  1. Jeju, jak cudownie zacząć przerwę świąteczną z nowym rozdziałem LAD, dziękuję bardzo! >u<
    Było kilka literówek i jak klikam po ilustrację to jej nie ma, nie wiem czemu ;;
    Cichaczem liczyłam, że jak się napiją to będzie między nimi coś więcej, jeszcze to tło i w ogóle XD czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! ;v;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Link naprawiony :D No cóż, w lad wiele jest momentów, w których wydaje się, że już coś, ale jednak nie xD uroczy idioci <3

      Usuń
  2. Kiedy Jean odszedł od stołu, moim pierwszym pomysłem było to, że idzie sobie zwalić. Well...

    Tydzień przed imprezą minął szybko, tak jak i poprzednie – czas leci, gdy zabawiasz się z Jeanem. Ominęliśmy nawet dwa czy trzy wykłady, by spędzić razem czas...

    Zdajesz sobie sprawę JAK BARDZO PEDALSKO TO BRZMI?


    Tłumacz dalej ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciężko żeby nie brzmiało skoro to pedalskie opo xDD ale tak na serio to nie umiałam inaczej tego przetłumaczyć xD ale wydaje mi się ze ta dwuznacznos bardzo pasuje ; >

      Usuń
  3. Kiedy Jean odszedł od stołu, moim pierwszym pomysłem było to, że idzie sobie zwalić. Well...

    Tydzień przed imprezą minął szybko, tak jak i poprzednie – czas leci, gdy zabawiasz się z Jeanem. Ominęliśmy nawet dwa czy trzy wykłady, by spędzić razem czas...

    Zdajesz sobie sprawę JAK BARDZO PEDALSKO TO BRZMI?


    Tłumacz dalej ^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Huhuhu~!! *o* No w końcu. Ale nie narzekam...bo czekanie się opłacało. <3 Naprawdę, bardzo się cieszę, że postanowiłaś przetłumaczyć to opowiadanie. Kocham cię za to :*
    A czo to ;-; Chora jeszteś~?? ;-; To żdrowiej tam.. <3 Albo nie...bo może więcej rozdziałów będzie ^.^ Nie no, żartowałą...zdrowiej tak, zdrowiej..
    Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam, weny, czasu, internetów, Wesołych Świąt Wielkanocnych i zdrówga :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Pssss hey, hey kid. Do you wanna read chapter 10 of Devil's Shadow? XD
    A tak poważnie wracam do biznesu, odwiedzam stare blogi i co widzę? LIKE A DRUM. CZEMU O TYM NIE WIEDZIAŁAM?!?!?!?1
    I przy okazji wiem, że to może neico zdenerwować, ale wygląd bloga boli moje oczy ;-; jak chcesz mogę go zmienić żeby nie bolało :D
    ALE LIKE A DRUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUM <3
    Love ya <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziń doberek~! Skoro już czytam cię od niemalże chwili założenia, to chyba warto w końcu się przywitać, czy coś ^^' Znaczy się, nie czytam może regularnie, bo przestałam po poprzednim Halloween (wiesz, ten ze średniowiecznym Drrr, sabat czarownic, mrmr), a wczoraj tak przypadkowo weszłam i "Omg, to to żyje".
    Tak więc - DZIĘKUJĘ CI ZA TŁUMACZENIE LIKE A DRUM!!! Padam do stóp, całuję i wielbię cię za to > w < plz, gimme moar tego cudeńka <3
    A tak nawiasem mówiąc - niekiedy zdania w LAD brzmią dość... sztywno i nienaturalnie, jakbyś dosłownie tłumaczyła z angola na polski. Tak więc to tylko mnie razi, o interpunkcję przestałam już dawno się ludzi czepiać, więc nawet o tym nie wspomnę, ale jakbym już miała wspomnieć, to powiedziałabym, że tylko czasami zapominasz o tym ogonku, ale bardzo rzadko ^.^
    Powodzonka życzę w dalszym tłumaczeniu i pisaniu nowych opowiadań~!
    PS - zastanawiałaś się kiedyś nad tłumaczeniem jakiś nowelek? Np. Drrr albo Kagerou Project, bo twój angielski jest naprawdę dobry :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kiedyś chciałam durarare ale są juz blogi tłumacząc xD liczę na polskie wydawnictwa xd dzięki c: i witam xD wow no wiedziałam że są jacyś cisi stalkerzy xd no wiem ze czasem te zdania brzmią dziwnie ;-; ale rozwijam się! Z każdym kolejnym będzie lepiej xd

      Usuń
  7. Sory że dopiero teraz ;-; ale jakoś wcześniej miałam problemy z literkami ;-; znaczy, nie chciało mi się nic czytać xd
    "A Connie, z drugiej strony – nom, był Conniem" Connim, nie Conniem.Chyba. Polskie odmiany tak trudne ;-;
    Akademik Maria co? :P Mogę spytać, czy w tym opku kiedykolwiek pojawią się tytani? pewnie nie, ale byłoby ciekawie xd w tych czasach xd
    Jaka bijatyka :o wow :D
    "- Ej, Marco, pamiętasz jak mówiłam, że jeszcze z tobą nie skończyłam?
    Zesztywniałem.
    - Hej, zluzuj trochę. Chciałam cię tylko zaprosić na imprezkę w następnym tygodniu! Czwartek wieczór w Halloween, możesz zabrać kogo tylko chcesz." RLY? xD
    Kurdę! Czemu moje szkolne życie tak nie wygląda?? Gdzie się podziaaały~ Te popijaaawy~
    "- Marco!?
    Odpowiedział mu dźwięk wymiocin spadających na ziemię. Poklepał mnie lekko po plecach.
    - Oto jak zrujnować nastrój, stary - powiedział." bwahahaha ;D
    a, i co to są furbies? O.o
    kyah, fajny rozdział :D x3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. http://www.theschreibertimes.com/wp-content/uploads/2012/12/433462-furby-teal.jpg
      tytanu będą ;>
      kiedy rozdział? Nir wiem ;-; przetłumaczyłam 2 strony i siadlo xD
      właśnie z imieniem Connie mam problem .-.,

      Usuń
  8. Casino Games in the City | Oyster.com
    Casino 포커족보 games in 예스벳88 the City. See what casino games 에밀리 벳 리 카즈 are 해외라이브스코어 available and what kind 블랙잭무기 of gambling they offer at Oyster.com. Discover more than 1500 slot games

    OdpowiedzUsuń