Trololololo :D Czy udało mi się kogoś nabrać wcześniejszym postem? Mam nadzieję xDD śmieszek ze mnie hehe. Sorki, od kilku dni biorę silne leki i mam odpały, chociaż zapalenie krtani nie jest takie wesołe. Z racji masy wolnego czasu postanowiłam tłumaczyć dalej :) Jak to jest że z 14 stron oryginału robi się 17 tłumaczenia ;_; magia. Ten post to nie prima aprillis, zapraszam do lektury c: I przepraszam, jeżeli jakieś przymiotniki będą gryzły, nie zawsze wiem, które znaczenie danego słowa Lownly miała na myśli xD jeżeli coś wam będzie zgrzytać to napiszcie mi o tym w komentarzu, postaram się coś z tym zrobić ^^ pozdrawiam i życzę wesołych świąt, chociaż może się jeszcze w między czasie odezwę xD O i macie tu taki super filmik, śmieszy mnie za każdym razem xD LINK
Gdzie Jean i Marco wszczynają bójkę, ale bardziej Jean.
I gdzie Jean i Marco zostają zaproszeni na imprezę, ale bardziej Marco
Like a Drum - My Beating Heart
Rozdział 3 - Najlepsi przyjaciele
Od: Jean
ziom gdzie ty kurna
jesteś
Do: Jean
Możesz się na moment
uspokoić, już prawie jestem, moje ostatnie zajęcia były po drugiej stronie
kampusu.
Nawet jeśli na pierwszy rzut oka
może wydawać się, że jesteśmy podenerwowani, sądząc po naszych smsach, to nie
jesteśmy – właściwie wręcz przeciwnie. To był nasz sposób na okazywanie
podekscytowania, że zaraz się zobaczymy. Moją twarz przecinał szeroki uśmiech,
gdy wysyłałem wiadomość. Pogoda także pasowała do aktualnego nastroju – jasno i
słonecznie, żadnej chmurki na niebie. Chodniki zasypane były pierwszymi
jesiennymi liśćmi, które chrupały pod moimi stopami podczas biegu.
Tak jakbyście jeszcze nie
zauważyli, byłem w drodze na spotkanie z Jeanem. Czekał na mnie przy fontannie
w południowej części kampusu, żebyśmy mogli pójść razem na lunch, a ja byłem,
cóż, nieco spóźniony…
W zasadzie tylko piątki
stanowiły taki problem. Przez poprzednie dwa tygodnie, od poniedziałku do
czwartku, chodziliśmy na lunch razem zaraz po astronomii, więc żadne czekanie
nie było potrzebne. Ale piątki to była zupełnie inna para kaloszy.
I tak, po naszym pierwszym
„weekendowym nocowaniu” każdy weekend został „weekendowym nocowaniem”. Jedliśmy
lunche i kolacje razem, wieczory spędzaliśmy w akademikach, albo w jego pokoju,
albo w moim; głównie u Jeana, bo tam były gry video, ale czasami on chciał
uciec od swoich współlokatorów, więc wtedy siedzieliśmy u mnie, oglądając film
albo przeglądając Internet i rozmawiając. Wieczory spędzane u mnie zawsze były
relaksujące i uwielbiałem sposób, w jaki sprawiały że czułem się tak blisko
Jeana.
I wcale nie twierdzę, że nie podobało mi się u Jeana – u
niego zawsze coś się działo!
Reiner i Berthold, dwóch z jego
współlokatorów, byli bardzo mili i fajnie było z nimi przebywać, nawet jeśli
było to trochę niezręczne, zważywszy na wszystko co wiedziałem o ich nocnych
aktywnościach i w ogóle. Rozpoznałem także Bertholda jako tego kolesia, który
wyprowadził się ode mnie i chociaż na początku miałem pretensję o bycie samemu
w pokoju, cicho dziękowałem mu w moich myślach. W końcu, gdyby się nie
wyprowadził, prawdopodobnie nie mógłbym mieć weekendowego nocowania z Jeanem ( byłem
również wdzięczny, że wyprowadził się do Reinera, ponieważ chroniło mnie to
przed ich igraszkami, które mogłyby przenieść się do mojego pokoju, gdyby
tamten zdecydował się zostać.)
Reiner i Berthold zapraszali
czasem swoją przyjaciółkę, niską blondynkę z niebieskimi oczami i zadartym
nosem. Zazwyczaj nosiła czarą bluzę i ogólną znudzoną-ale-odstraszającą
ekspresją. Zwykła siedzieć z tamtą dwójką w salonie z oczami przyklejonymi do
telefonu.
A Connie, z drugiej strony – nom, był Conniem.
Jean, Connie i ja zawsze
graliśmy razem i zazwyczaj kończyło się to kłótnią między nimi dwoma. Pomijając
dni, gdy przychodziła Sasha: pełna energii, kochająca jedzenie, ruda studentka
drugiego roku, która była mega dziwna, gdy była głodna. W wieczory, gdy
była z nami Sasha, walka toczyła się
między nią a Conniem, a ja i Jean obstawialiśmy kto komu pierwszy przywali; to
prawie zawsze była Sasha. Nie winiliśmy jej, wiedząc, że kiedykolwiek nie
złapalibyśmy jego N64*, on celowo wybierał Rainbow Road w Mario Kart by nas
wkurzyć… wszyscy nienawidziliśmy tej planszy. Kiedykolwiek się to działo,
Connie miał zagwarantowane 3 uderzenia, od każdego z nas.
Noce spędzane w akademiku Marii z nimi wszystkimi zawsze
były głośne i bogate w różne wydarzenia.
Oczywistym było, że zostaliśmy z
Jeanem nierozłączni i nawet jeśli żaden z nas tego nie powiedział, obaj byliśmy
całkiem szczęśliwi, mając siebie na najlepszych przyjaciół. Z nikim na świecie
nie czułem się lepiej niż z Jeanem.
Więc taki był ten pełen
podekscytowania bieg do fontanny, nie oczekiwałem niczego nadzwyczajnego na mojej drodze. Nie żebym posiadał jakąś
konkretną definicję terminu „zwyczajny”, ale mimo wszystko.
Fontanna była tylko kilkanaście
metrów ode mnie, gdy usłyszałem cedzące i ospałe głosy.
- Hej, cukiereczku, dokąd to
zmierzasz?
- Może dołączysz do nas na
obiad?
Obróciłem się i zobaczyłem grupę
pięciu chłopaków różnego wzrostu i budowy na końcu chodnika, stojących w kółku.
Ciekawy, zwolniłem, prześlizgując się niedaleko, aż mogłem zobaczyć, że w
środku kółka stała drobna blondyna, kurczowo trzymając torbę przy sobie i
zerkając ostrożnie na mężczyzn.
- O co chodzi? Coś taka cicha? –
zapytał jeden z nich. Zatrzymałem się, rozważając czy powinienem interweniować
czy nie… Ciągle nie miałem pojęcia o co tam poszło.
- N-nie – powiedziała miękko
dziewczyna, patrząc w dół na swoje stopy. – Ja muszę… ja muszę teraz gdzieś
być, więc gdybym mogła was przeprosić… - dzielnie próbowała przedrzeć się przez
nich, ale oni ruszyli się i zablokowali jej drogę.
- Cokolwiek to jest, jestem
pewien, że może poczekać, mam rację? – jeden powiedział, a reszta odparła „Tak”
i „Chodź się z nami zabawić”.
Patrzyłem jak ramiona małej
blondynki zaczynają się lekko trzęść, gdy zerkała na około, desperacko szukając
jakiejś drogi ucieczki… ale była otoczona ze wszystkich stron przez grupę
nachalnych facetów.
Jej wzrok padł na mnie i wtedy zesztywniałem. Szerokie niebieskie oczy,
proszący wyraz… Tak, tak, wiem.
Kiwnąłem do niej prawie niedostrzegalnie,
zanim zrobiłem krok do przodu w stronę tej nieprzyjemnej bandy, a jej
ekspresja stopiła się ze strachu do nadziei. To pokrzepiało serce.
- Hej, wy – zacząłem. –
Powiedziała przecież, że musi gdzieś iść – możecie się odsunąć i dać jej
spokój? – pięć zirytowanych gęb odwróciło się w moją stronę, a ja przepchnąłem
się miedzy nich. – Poza tym takie otaczanie dziewczyny i zaciąganie jej
niewiadomo gdzie jest mega dziwne – powiedziałem, obejmując jej ramiona z
zamiarem dyskretnego wyprowadzenia jej z koła.
- Znasz ją? – jeden z wyższych
gości zapytał. Moje tętno przyspieszyło, gdy zdałem sobie sprawę dokąd to
zmierza.
- No, nie, ale –
- Więc zajmij się swoimi
pierdolonymi sprawami!
Wtedy usłyszałem głośny odgłos
uderzenia i pisk dziewczyny obok mnie, gdy pięść tego faceta zderzyła się z
moją twarzą, knykcie uderzyły w mostek mojego nowa i między oczy. Zatoczyłem
się do tyłu, a kolory eksplodowały przed moimi oczami, tępy ból rozszedł się
dalej.
Ał, pomyślałem, pochylając się do przodu i przykładając dłoń do
nosa, tylko by odciągnąć ją z czymś
ciepłym skapującym na nią. Spojrzałem na karmazynowe plamy krwi na dłoni.
Zacieniony mężczyzna zamknął kółko wokół nas, szydząc i śmiejąc się.
- Się dostaje po mordzie, gdy
próbujesz zgrywać bohatera, hę? –powiedział inny, popychając mnie mocno od
tyłu. Dziewczyna postanowiła chwycić się rękawa mojej kurtki, gdy mężczyźni
zbliżyli się bardziej.
- Powinieneś był wiedzieć, że
skopiemy ci dupę, stary –powiedział facet po mojej prawej i zamachnął się na
mnie, ale zablokowałem cios moją wolną ręką, do drugiej ciągle przyczepiona
była dziewczyna, a jeden koleś chciał skorzystał z okazji i złapał ją.
- H-hej! – krzyknąłem,
przyciągając ją bliżej, a inny mi przywalił, gorąca krew na nowo pociekła mi z
nosa. Wpadłem w jakąś grubą aferę…
- AAAAAAAAACHHHHHHHHH!!!!!
Wszystkich zmroziło.
Odwróciliśmy się w stronę fontanny, kierunku, skąd dobiegł feralny krzyk i –
- Jean! – wysapałem, krew
pociekła mi po ustach i do buzi, gdy wypowiedziałem jego imię.
Jean biegł do nas na pełnej
prędkości, ogłaszając swoje nadejście głośnym bitewnym okrzykiem, który pasował
tylko do takiej ognistej osobowości jaką był.
No to jedziemy, pomyślałem, podrywając drobną blondynkę do góry –
nie protestowała, pewnie była zbyt zaabsorbowana wejściem tajemniczej postaci,
która biegła w naszym kierunku i której czas dotarcia na miejsce wynosił 2.65
sekundy. Musiałem działać szybko inaczej dziewczyna zostanie wciągnięta w środ-
- A ty myślisz, że gdzie się
kurwa wybierasz? – jeden z mężczyzn zatrzymał się przede mną.
- Nadchodzi – odpowiedziałem.
Jean wpadł w kółko z całą
zwinnością i siłą szalonego partyzanta, powalając kopniakiem najwyższego
kolesia. Pozostała czwórka skupiła się na nim ( stał na tym gościu, któremu
przed chwilą zasunął kopa, muszę dodać)
a ja szybko oddaliłem się od zamieszania, niosąc małą dziewczynę na
najbliższą ławkę, bym mógł ją na niej zostawić i iść pomóc Jeanowi.
- A ty kim do cholery jesteś!?
Wysoka dziewczyna ze spiętymi z
tyłu czarnymi włosami i piegami zatrzymała mnie, wyrastając spod ziemi i
pokazując na palcem centralnie na mnie.
- J-jestem Marco, ale –
- Marco, myślisz że dokąd wybierasz się z moją dziewczyną?
Zamurowało mnie, patrząc to na
wysoką dziewczynę to na blondynkę w moich ramionach. Krzyki za mną rosły w
siłę, a ja tak bardzo chciałem obrócić się i zobaczyć co się dzieje. Miałem
nadzieję, że Jean nie dostawał po dupie i przyszło mi na myśl, że o Boże, jest przewyższony liczebnie, na
pewno!
- Ymir – powiedziała uroczo mała
blondynka, wiercąc mi się na rękach. – On mi pomógł! Byłam otoczona i tamci
faceci nie chcieli mnie zostawić w spokoju, a on-!
Krzyk, który niewątpliwie
należał do Jeana, sprawił, że niemal upuściłem dziewczynę. Kobieta o imieniu
Yimir spojrzała na bójkę, która zdecydowanie miała właśnie miejsce.
- To ci faceci? – zapytała, a my
zgdonie kiwnęliśmy głowami.
- Zara wrócę – powiedziała,
odchodząc. Zatrzymała się jednak tuż przy mnie i chwyciła za ramię. – Nigdzie
nie odchodź, Marco, jeszcze z tobą nie
skończyłam.
Obróciłem się, obserwując jak
Yimir wślizguje się w bójkę, gdzie dwóch kolesi trzymało Jeana, podczas gdy
reszta wyżywała się na nim. Zamachnęła się i swoją długą nogą kopnęła jednego
kolesia w głowę.
- Niezły kozak z twojej
dziewczyny – powiedziałem.
Mała blondynka pokryła się
słodkim rumieńcem, a ja usadziłem ją na najbliższej ławce. Już się obracałem,
by wrócić do bójki, ale ona znów złapała mnie za rękę.
- Czekaj! Ty krwawisz! –
powiedziała, ciągnąc mnie za rękaw, zmuszając bym usiadł obok niej.
- Och, ale mój przyjaciel-
- Marco?!
Tym razem był to Connie,
zatrzymując się, gdy zobaczył krew spływającą na mój podbródek. Cicho
kontemplowałem liczbę niesamowitą liczbę zbiegów okoliczności, jakie miały
miejsce tego dnia, kiedy zapytał:
- Co tu się co cholery
wyprawia!?
Nie musiałem nic mówić, odgłosy
Jeana, Yimir i pięciu innych kolesi za mną zwróciły jego uwagę niemal natychmiast
i gdy się odwróciłem, zauważyłem, że zainteresowali całkiem sporą widownię.
- Jean wpadł w bójkę, hę? –
powiedział Connie, robiąc zdjęcie całej sceny swoim telefonem.
- Hej! Co ty robisz?! –
zapytałem oszołomiony.
- Zapewniam wsparcie – niemal westchnął
z lekkim rozdrażnieniem w głosie, podczas gdy gorączkowo wystukiwał coś
kciukami na ekranie swojego dotykowego telefonu. Zablokował komórkę i podał mi
ją.
- Popilnuj, ok? – powiedział,
wchodząc w obrót, by zaraz pobiec w kłębek miotających się kończyn,
uderzających i kopiących wszystko co się dało. Wyglądało na to że dwóch kolesi
ostro się nawalało, nie zwracając uwagi na to, że są z jednej drużyny… Connie
dostał po głowie już w chwili, gdy się do nich zbliżył. Tak to wyglądało.
Gdzie się podziewa ochrona, gdy jest potrzebna?! – pomyślałem.
- Chodź tu – powiedziała drobna
blondynka, jej głos był miękki i delikatny. Pociągnęła mnie na ławkę obok niej,
a ja niechętnie posłuchałem.
- Bardzo ci dziękuję za pomoc –
powiedziała, grzebiąc w swojej torebce. – Jesteś bardzo miły.
- O-och, nie ma problemu –
powiedziałem. Właściwie, wielki problem, pomyślałem, nasłuchując jak Jean krzyczy coś
do Conniego. Dziewczyna wyjęła nieotwartą paczkę chusteczek, otworzyła ją i
wyciągnęła jedną chustkę. Użyła jej by wytrzeć krew z mojej twarzy, klęcząc na
ławce z twarzą blisko mojej.
- Jak się nazywasz? – zapytałem,
zapatrzony w jej oczy – były takie jasne i takie niebieskie. Naprawdę była
urocza, niemal anielska. Co wcale nie
usprawiedliwiało pięciu gości do podrywania jej.
- Christa – powiedziała, a to
imię bardzo jej pasowało.
Wzięła kolejną chusteczkę.
- Ok, teraz przyłóż ją proszę do
nosa, ale nie odchylaj się do tyłu, dobra?
Odebrałem od niej chustkę i
posłusznie przyłożyłem do nosa, który zapiekł jak tylko go dotknąłem. Wtedy
Christa zdecydowała przebadać mostek mojego nosa, na co się wzdrygnąłem.
– Ach! Wybacz, aż tak bolało? –
zapytałam, a ja skinąłem głową.
- Obawiam się, że wkrótce
zobaczymy obrzęk i siniaka… przepraszam, oberwało ci się przeze mnie.
- Ne a phoblemu – powiedziałem
ponownie. Odsunąłem chusteczkę by zobaczyć ile krwi się zebrało, ale Christa szturchnęła
mnie w ramię, karcąc i karząc przyłożyć chusteczkę z powrotem, co też
uczyniłem.
- SPADAJ STĄD, JAEGER – krzyknął
Jean. Christa i ja obróciliśmy się by zobaczyć jak pewna Azjatka w czerwonym
szaliku odciąga od bójki rozemocjonowanego bruneta. Pośród szybko gęstniejącego tłumu dostrzegłem
Sashę, wyjącą i kibicującą Jeanowi i Conniemu. Zajadała się także chipsami
jakby była na jakimś turnieju boxu. Prawie.
Wtedy dostrzegłem trzy znajome
twarze, zmierzające w naszym kierunku ze zdziwieniem. Pomachałem do nich, więc
zaczęli przepychać się przez tłum silnie zaangażowanych entuzjastów przemocy.
- Marco! – wypalił Reiner,
Bertholdt i Annie szli za nim. – Co się stało? Connie wysłał nam wiadomość… Już
cię wykopali z ringu?
To nieco zraniło moje ego, ale
na szczęście, Christa złożyła za mnie wyjaśnienia.
- Uratował mnie przed bandą
zboków – pisnęła. – Yimir chciała, żeby tu został, żeby mogła się z nim
rozmówić, gdy już skończy.
Reiner zwrócił na nią uwagę.
- Christa! – powiedział. – Nie
zauważyłem cię.
- Wow, Marco, uratowałeś ją
przed tymi typami? To… całkiem niesamowite – powiedział Bertholdt, pocierając
nerwowo dłonie i patrząc na bójkę. Już
miałem mówić jak bardzo miałbym przesrane, gdyby nie szalone wejście Jeana, ale
w tym momencie Reiner zwrócił się do Christy:
- Więc gdzie jest Yimir?
Odległy kobiecy głos zabrzmiał
spośród głosów kibicującego tłumu, skrzecząc:
- BIERZ GO, ŁYSOKLU!
Yimir trzymała jednego kolesia
chwytem pod gardło, Connie nadbiegł, krzycząc:
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK!
Jeden cios w skroń i koleś zgasł
jak świeczka.
Patrzyłem z dumą jak Jean,
poobijany, posiniaczony i zakrwawiony, przerzucił jednego kolesia przez siebie,
prosto na tego najwyższego, który właśnie pozbierał się z poprzedniego
kopniaka.
- Hej, Annie – powiedział Reiner
niskim głosem, nastawiając kostki. – Czy to nie te same sukinsyny, które
próbowały cię podrywać tydzień temu?
Westchnęła, nie naruszając swojej znudzonej miny. – Chyba nigdy się nie
nauczą.
Wtedy oboje ruszyli kopać tyłki,
Bertholdt stał sztywno obok Christy i mnie, a ja zanotowałem sobie w głowie, by
zaczepiać Annie tylko, gdy będę w
nastroju na samobójstwo.
Walka trwała jeszcze przez
następne kilka minut, dopóki nie rozległ się krzyk „OCHRONA! SZYBKO, ZWIEWAĆ!”
Tłum jakimś sposobem zdołał zniknąć szybciej
niż w pięć sekund, a my wszyscy zrobiliśmy to samo… kolesie, przed którymi
„uratowałem” Christę, pozbierali swojego poległego kumpla i uciekli, tymczasem
ja znów podniosłem Christę i ruszyłem za pozostałymi, którzy jak jeden
skierowali się na stołówkę.
- Skopaliśmy dzisiaj parę
niezłych tyłków, mój panie! – wyszczerzył się Connie, pochylając się na stole
obok mnie, by przybić żółwika z Jeanem, który zaśmiał się w odpowiedzi.
Cały nasz stolik był głośny i
nieznośny, adrenalina pozostała z walki ciągle krążyła w naszych żyłach.
Większość z nas pokryta była ranami różnej maści – rozcięte wargi, podbite
oczy, zakrwawione nocy czy opuchnięte policzki – Connie był „ na 593% pewien”
że złamał sobie jeden palec. Jedynie Annie wyszła z walki bez szwanku, z
wyjątkiem tego, że jej włosy rozpuściły się i teraz zakrywały jej pół twarzy.
Connie siedział po mojej lewej,
Christa po prawej, Jean naprzeciwko mnie, z Reinerem i Bertholdtem po prawej.
Yimir i Annie siedziały po drugiej stronie Christy. Złączyliśmy parę stolików,
by móc razem zjeść i celebrować naszą „wygraną”, więc siedzieliśmy wszyscy
wokół długiego stołu. W końcu dołączyła do nas Sasha, siadając naprzeciwko
Conniego, zabawiając wszystkim odgrywaniem, czasem zbytnim dramatyzowaniem,
rekonstrukcji bójki; również tamta Azjatka i jej, wyglądający na wkurzonego,
przyjaciel dołączyli do nas, dosiadając się obok Bertholdta i Annie.
Przyprowadzili ze sobą kolegę z chłopięcą twarzą i blond włosami, które sięgały
mu do podbródka oraz grzywką wisząca nad grubymi brwiami, i od razu rozpoznałem
go jako jednego z uczniów z moich zajęć z historii.
- Mikasa, Eren i Armin –
wyjaśnił Jean, wskazując na nich po kolei. Dowiedziałem się, że ta trójka
rzadko kiedy była widywana osobno, że Mikasa była kozakiem, że Jeanowi nie
układało się z Erenem oraz że Armin był „całkiem spoko ziomkiem”. Dowiedziałem
się też, że Jean chodził z nimi do liceum.
- Dobra, ludzie, wznieśmy toast
za Marco, człowieka, który wyrwał z opresji naszą drogą, słodką Christę –
wybuchł Reiner, wstając i podnosząc kubek Sierry Mist**. Padło kilka okrzyków i
gwizdów chwały, gdy wszyscy wstali, unosząc kubki w górę. Byłem kompletnie
speszony, zerknąłem na Jeana po pomoc, ale on tylko wzruszył ramionami co w
ogóle nie pomogło. Nawet Annie brała w tym udział, chociaż ciągle bez uśmiechu
czy wyrazu jakiegokolwiek rozbawienia.
- Za Marco! – ogłosił radośnie
Connie. – Kogo obchodzi fakt, że prawie przestawiono mu twarz!? – skrzywiłem
się na to, co w sumie całkiem pasowało do mojego fioletowego i opuchniętego
teraz nosa. Christa pochyliła się w moją stronę i złożyła mały pocałunek na
moim policzku, a reszta wybuchła śmiechem, gdy się zaczerwieniłem – moja twarzy
była tak gorąca, że aż byłem zdziwiony,
że się nie zapaliła.
- Dawaj, Marco, dołącz się! –
zachęcała mnie Sasha, jedną ręką trzymając kubek wysoko w górze, drugą
napychając sobie policzki frytkami. Niechętnie powstałem i wszyscy stuknęliśmy
się naszymi tanimi, plastikowymi, pełnymi sody kubkami ze stołówki w śmieciowej
imitacji prawdziwego toastu.
Gdy z powrotem usiedliśmy, Jean
powiedział:
- Ej no co wy? Miałbyś skopany
tyłek, gdybym się nie pokazał, a i tak zbierasz oklaski?
Zaśmiałem się, pochyliłem się
nad stołem chwyciłem go za dłoń.
- Och, Jean – westchnąłem rozmarzony, zauważając z satysfakcją jak
różowieją mu policzki – Jest ok – jesteś moim
bohaterem – zatrzepotałem dziewczęco rzęsami, a on jakby się zakrztusił i
odsunął dłoń, wszyscy inni pękali ze śmiechu.
Yimir pochyliła się nad Christę,
obejmując ręką jej drobne ramionka, i powiedziała:
- Ej, Marco, pamiętasz jak
mówiłam, że jeszcze z tobą nie skończyłam?
Zesztywniałem.
- Hej, zluzuj trochę. Chciałam
cię tylko zaprosić na imprezkę w następnym tygodniu! Czwartek wieczór w
Halloween, możesz zabrać kogo tylko chcesz.
- Och! – odparłem zdziwiony. –
Więc, ja, uh…
Cały stół wybuchł falą narzekań
i okrzyków zachęty. Connie powiedział:
- Hej, Marco, idź, to będziesz
mógł wziąć mnie ze sobą!
- Mnie też! – krzyknęła Sasha.
- Przecież wy i tak już idziecie
– mruknął Reiner, po czym wskazał na Bertholdta i Annie. – My też idziemy.
- Jak to jest, że wy byliście
już zaproszeni? – zapytał Jean, a Bertholdt nerwowo odpowiedział.
- W-wiesz, przyjaźnimy się z już
zYimir, więc…
- Znamy się odkąd ja byłem nowy – dodał Reiner.
Jaki ten świat mały, pomyślałem, patrząc na nich wszystkich.
W końcu okazało się, że
właściwie wszyscy potwierdzili swój udział w imprezie i chociaż nie wpisywałem
się w kanon imprezowicza, zgodziłem się pójść i wszyscy się cieszyli. Upewniłem
się, czy Jean wiedział, że skoro ja idę, to on też, na co skrzywił się z
rezygnacją.
Reszta posiłku zeszła na luźnych
pogawędkach, żartowaliśmy sobie i dyskutowaliśmy bójkę sprzed chwili. Po raz
pierwszy czułem się miło i spokojnie w dużej grupie osób i do tego świetnie się
bawiłem – naprawdę miałem nadzieję, że wszyscy zostaniemy dobrymi przyjaciółmi.
To takie dziwne i niemal inspirujące jak konflikt, który mógł nas wpakować w
niezłe tarapaty, zbliżył nas do siebie.
Spojrzałem przed siebie i
znalazłem Jeana, który chyba nie do końca dzielił te same sentymenty. Wyglądał
jakby był… chory, pomijając rozwaloną
wargę i spuchnięty policzek.
- Jean…? – zapytałem cicho,
reszta zajęta była swoją konwersacją. – Wszystko w porządku? Nie wyglądasz
najlepiej…
Nasze oczy spotkały się i
pokiwał głową, ale mimo to ciągle wyglądał okropnie, blada twarz i zamglony
wzrok. Odsuwając się od stołu, prędko przeprosił i powiedział, że idzie do
łazienki. Gdy wrócił wyglądał o niebo
lepiej, na twarz wróciły mu kolory, a dziarski uśmiech zastąpił poprzedni
grymas. Więc pozwoliłem sobie odsunąć to w niepamięć i dołączyłem do lżejszej
rozmowy z innymi, tak, jak on.
Tydzień przed imprezą minął
szybko, tak jak i poprzednie – czas leci, gdy zabawiasz się z Jeanem.
Ominęliśmy nawet dwa czy trzy wykłady, by spędzić razem czas, przez co wyszło
na to, że byliśmy pilni tylko wtedy, gdy nie mieliśmy przyjaciół. No tak.
- Yimir robi najlepsze imprezki
– zapewniał Reiner, gdy dzień przed wyraziliśmy z Jeanem pewne wątpliwości. –
Są dosyć rzadkie, ale warte tego. Właściwie jedynym powodem organizowania
przyjęcia Halloweenowego jest świętowanie nowo ustanowionego związku z Christą.
Uwielbia ją jak nikt inny.
W sumie i tak nikt nie
pozwoliłby nam się już wycofać, właściwie czułbym się winny, gdybym nie
poszedł… Zaproszenie od Yimir było jej sposobem na okazanie wdzięczności za
ocalenie Christy i szanowałem to.
- To nie tak, że będzie jakaś
masa ludzi czy coś – powiedział Bertholdt. – Yimir jest nieco wybredna jeśli
chodzi o wybór osób, którym pozwoli zdemolować swój dom. I jeszcze, jakby co
t-to nie ode mnie słyszeliście – zniżył swój głos. – Ale ona nie jest
najbardziej towarzyską osobą na świecie. Właściwie to odpycha wielu ludzi swoją
intensywną postacią, a niektórych nawet przeraża. N-nie zrozumcie mnie źle,
Yimir jest bardzo fajna.
Kiwnąłem i czułem się nawet
nieco lepiej wiedząc, że impreza nie jest otwarta dla wszystkich; wizja bycia wepchniętym
do domu pełnego pijanych, spoconych nieznajomych nie była zbyt pociągająca.
W wieczór przyjęcia, chociaż
początkowo zaoferowałem się by zawieść Jeana ( i paru innych) do Yimir, Armin
szybko odrzucił tą ofertę.
- Już zdecydowałem się być kierowcą,
więc wezmę was, gdy będę objeżdżał drugą turę ludzi – powiedział. Miałem
protestować i tłumaczyć, że i tak nie planowałem pić, ale szczerze mówiąc, nie
byłem pewien czy będę czy nie… Nigdy wcześniej nie piłem. Ostrożności nigdy za
wiele, nie?
Ostatecznie Armin w istocie został naszym kierowcą,
kursując między domem Yimir a kampusem dwa albo trzy raz. Podziękowałem mu z
góry, gdy wsiedliśmy z Jeanem do jego SUVa, przepraszając za kłopot, ale on
zapewniał, że nie ma nic przeciwko.
Byliśmy ostatnią grupą
pasażerów, więc gdy wreszcie dotarliśmy do Yimir, byliśmy właściwie ostatni.
Kiedy weszliśmy do środka, muzyka grała, i nawet jeśli nie było tu tony ludzi,
to ciągle całkiem sporo – z 50 czy coś, wszyscy stłoczeni w środku. Był to
dwupiętrowy dom, z dużą przestrzenią, więc nie było znowu tak ciasno. Większość
tańczyła, ale spora część siedziała w salonie pijąc i śmiejąc się głośno. Jedną
z pierwszych rzeczy na jakie zwróciłem uwagę były dwie niesamowicie Lolicie falbankowe
sukienki pokojówek, zwisające ze ściany naprzeciwko drzwi wejściowych… co było
dodatkowo dziwne zważywszy, że dom miał należeć do Yimir.
Annie, Bertholdt i Reiner byli
wśród tych wylegujących się, ale Bertholdt natychmiast wstał i podszedł do nas
zagadać.
- Ja, uhm, pomyślałem, że powinienem
was ostrzec, Jeana w szczególności – powiedział, zerkając to na nas to na
sukienki na ścianie. – Nie wszczynajcie z nikim bójek. Na imprezach Yimir panuje zasada, że
ktokolwiek zacznie bójkę musi założyć te sukienki i wtedy się w nich bić.
Jean i ja wymieniliśmy się
zdziwionymi spojrzeniami, a Bertholdt powiedział:
- To tak w ramach zniechęcenia
do demolowania domu. A-ale było dwóch gości, którzy wszczęli bójkę na jednej z
jej imprez rok temu i … no powiem tylko, że to był punkt wieczoru.
Pokiwaliśmy ze zrozumieniem, a
on wrócił usiąść koło Reinera na kanapie.
- W takim razie mam nadzieję, że
ktoś się pobije – wyszczerzył się Jean, a ja zaśmiałem się, kiwając.
- HEJ, WRACAJ DO PIWNICY, JESTEŚ
ZJARANY, NIE MOŻESZ BYĆ NA GÓRZE TAK SIĘ SZCZERZĄC! – krzyknął ktoś i
zobaczyliśmy z Jeanem jak Connie nagle wybiegł z tłumu, dalej korytarzem z
Yimir na niemal siedzącą mu na plecach. Zatrzymała się, gdy zobaczyła nas
sterczących w salonie.
- Heeeej, oto gość honorowy! –
powiedziała, po czym rzuciła: - Twój łysy kolega łamie zasadę o paleniu
marihuany tylko w piwnicy.
Wtedy też odwróciła się i
przepchnęła przez tańczący w holu tłum, a my wzruszyliśmy ramionami i
ruszyliśmy za nią. Zostaliśmy zaprowadzeni prosto do kuchni – w tym pokoju
przynajmniej muzyka była wygłuszona – gdzie znaleźliśmy Conniego próbującego
przemycić całe opakowanie pizzy.
- Heeeej – skarciła go Yimir. –
Nie możesz wziąć całego pudełka i mam gdzieś jak bardzo głodny jesteś. Odłóż
to.
- Ale to dla Sashy – żalił się.
– Masz pojęcie jaka ona jest, gdy jest głodna?
Nagle spod naszych stóp dało się
słyszeć odgłos umierającego walenia, który w jakiś sposób przebił się przez
głośną muzykę i hałaśliwych pijaków.
- Dobry Boże, weź to. Weź to i
wracaj do piwnicy, słyszysz? – powiedziała Yimir, a Connie uśmiechnął się z
aprobatą, zabierając pudełko i kierując się do wyjścia.
- Oooooch, heeeeeej Jean, Marco
– powiedział, kiwając na nas po kolei, jego przekrwione oczy nawet się na nas
nie skupiły, gdy przeszedł obok. Patrzyliśmy chwilę za nim, po czym Jean
powiedział:
- Taaaaaa, nie dołączamy do
Conniego i Sashy z resztą jaraczy.
- Nawet nie planowałem –
odparłem. Zdecydowaliśmy się na zostanie w kuchni przy stole, Jean wyciągnął
parę piw z lodówki.
- Umiesz pić jak człowiek? –
zapytał zwyczajnie, otwierając puszkę. Patrzyłem pusto na niego. On także.
- N – nie piłeś nigdy!? –
wyglądał na totalnie zszokowanego.
- Nie.
Skrzywił się, ciągle wątpiąc.
- Więc próbujesz mi powiedzieć,
że przez osiemnaście lat swojego życia nigdy, nawet raz, nie konsumowałeś
alkoholu?
- Dziewiętnaście lat –
poprawiłem go. – I tak, dokładnie to mówię.
Zatrzymał się na tym. –
Dziewiętnaście? Czekaj, kiedy masz urodziny!?
- Szesnastego czerwca.
- Jesteś rok starszy ode mnie i
jesteś na pierwszym roku?
Spojrzałem w dół na drewniany
blat stołu. – Ach, no więc po liceum pracowałem w dwóch różnych robotach, żeby
nazbierać na college, więc… tak.
- Huh – tyle powiedział. – Nigdy
mi tego nie mówiłeś.
Wzruszyłem ramionami. – Nigdy
nie pytałeś.
- Niech będzie – westchnął. – To
w takim razie oznacza że będę musiał cię mieć na oku. Nie ma takiej opcji, że
przeoczę moment, gdy Marco Bodt upija się po raz pierwszy.
Spojrzałem na niego.
- Co skłania cię do myślenia, że
się upiję?
Jean nic nie powiedział – tylko
podparł głowę na dłoni, łokieć oparł na stole, i wziął łyk z puszki, patrząc na
mnie zadowolony z siebie. Potem skinął na jedną z puszek na stole i znów na
mnie.
Wywróciłem oczami i sięgnąłem po
puszkę, bez problemu ją otwierając. Patrząc na płyn w środku, mentalnie
przygotowałem się przez chwilę i wziąłem mały łyczek.
To. Było. Obrzydliwe. Skrzywiłem
się na ohydny smak, który drażnił moje kubki smakowe.
- Nie będę kłamał, smakuje
wstrętnie – powiedziałem. A on ciągle nic. Znów się napił… Ciągle miał ten
zadowolony, obłudny wyraz twarzy, przez co zaczynał mnie trochę irytować.
Ostrożnie wziąłem kolejny łyk,
pozwalając tej prowokującej wymioty substancji spłynąć w dół mojego przełyku. Uśmiechnąłem
się do niego zadziornie.
- Oczekujesz, że upiję się czymś
co ledwo przechodzi mi przez gardło?
- Opowiedz mi o swoim liceum,
Marco.
- C-co?
- Opowiedz mi, jak było w
liceum.
Okej, to było dość randomowe.
Nie miałem pojęcia do czego zmierzał, ale i tak go zabawiłem. Zacząłem
opowiadać o mojej szkole, o przyjaciołach, których tam miałem, o dziewczynie, z
którą chodziłem w drugiej klasie, o nauczycielu, który nienawidził mnie ze wszystkich
sił, o klubie muzycznym, do którego uczęszczałem, tego typu rzeczy. On
natomiast podtrzymywał konwersację: jak daleko zaszedłeś ze swoją dziewczyną?
Była gorąca? Czy sprawiłeś, by zwolniono tego nauczyciela? Ooh, byłem w klubie
muzycznym, na czym grałem? Czy zagram mu coś kiedyś?
I gdy konwersacja nabierała
tempa, nie przykładałem wielkiej uwagi do puszki, którą trzymałem, ale w jakiś
sposób została opróżniona. Podejrzewam, że podświadomie brałem kolejne łyki
podczas mówienia i słuchania, ale żeby wypić całą puszkę i nie zdać sobie z
tego sprawy? Czułem tępe buzowanie z tyłu głowy, ale nim spostrzegłem, w mojej
dłoni była kolejna puszka… Jean zabrał mi pustą i zastąpił ją nową, otwierając
ją dla mnie i wsuwając mi w dłoń.
Wpatrzyłem się w niego.
- Więc? – zapytał, zbliżając
usta do napoju. – Kontynuuj.
- Uh… na czym skończyłem? –
spytałem.
- Opowiadałeś mi traumatyczną
historię ze swojego dzieciństwa dotyczącą Furbies.
- Och.. tak.
Nie mam pojęcia jak długo
siedzieliśmy tam, rozmawiając. Pewnie minęły godziny… wszystko leciało tak
szybko i wolno, w tym samym czasie. Przeminęło w mgnieniu oka, ale mimo to
czułem jakby czas zwolnił. Po chwili nawet muzyka ucichła, a my rozmawialiśmy
niskimi pomrukami. Jak dużo Jean wypił? Za nic nie wiem – miałem problem z moim
własnym licznikiem piwa. Lekko kręciło mi się w głowie i gdy mówiłem coś do
Jeana, moje usta robiły dziwne ruchy, przez co nie wymawiałem wszystkich słów
poprawnie. To było dość osobliwe uczucie, ale nie przeszkadzało mi… właściwie
nawet mi się podobało.
Coś co mgliście pamiętam z
imprezy to brzmienie głosu Jeana, jaki ciepły wydawał się, gdy słowa falowały
wokół mnie, przyciągając mnie swoim niskim tonem i miękkim, zadymionym
dźwiękiem.
- Ostrożnie Marco, Jean dużo
całuje jak się spije
Podskoczyłem, gdy nagle
przerwano nam rozmowę, odsuwając się od twarzy Jeana – nie zdałem sobie sprawy
jak blisko był.
- Jaeger, zamknij ryj! –
wrzasnął Jean, a ja obróciłem się, by znaleźć Erena stojącego zaraz za mną, przy
okazji zrzucając ze stołu trzy puste puszki.
- Pomyślałem tylko, że dam mu koleżeńskie
ostrzeżenie – odkrzyknął Eren rozdrażniony. – Ty całujesz, gdy jesteś pijany i
wiesz o tym. A co ważniejsze, Mikasa
o tym wie!
- Powiedziałem stul pysk! – Jean
podniósł się z krzesła, które uderzyło o podłogę z dźwiękiem, jaki wydaje
drewno w zderzeniu z linoleum. Wzdrygnąłem się na ten huk. Czy Jean zawsze tak łatwo się wkurzał, gdy był pijany…?
- Mieliśmy piętnaście lat, do
jasnej cholery! I jeśli dobrze pamiętam, to w tym samym czasie ty byłeś przywiązany
do masztu i zbierałeś baty-
- To nie ma nic do tego! –
warknął Eren, zaciskając dłonie w pięści. – I będąc w temacie idiotycznych
rzeczy, które robiliśmy w liceum, kto podbiegł do Mikasy pierwszego dnia szkoły
jak skończony kretyn i powiedział „Śniłaś
mi się, pobierzmy się i miejmy gromadkę dzieci”!?
- NIGDY TEGO NIE POWIEDZIAŁEM!
- Ale mogłeś! Zawsze woziłeś się
z tymi pieprzonymi, głupawymi snami, jakby kogokolwiek to obchodziło! Kto by w
ogóle uwierzył w takie gówno-bajki.
Oczy Jeana poszerzyły się i już
mogłem powiedzieć, że coś w środku niego pękło… był coraz bliżej swoich granic.
- To żadne gówno-bajki, Jaeger,
stul pysk! Zamknij się i przestań mówić!
Mięsień nad okiem Erena lekko
drgnął.
- Bo co? Bo będziesz miał kolejny
koszmar o mnie i przybiegniesz z płaczem jak to było ostatnim razem?!
Jean pękł.
- MYŚLELIŚMY, ŻE UMARŁEŚ TY
DUPKU! – rzucił się na niego, przypinając do ściany. Jean chwycił go za
koszulkę, podnosząc na swój poziom wzroku, uderzając nim jeszcze raz o ścianę,
wtedy upuściłem napój, który trzymałem w dłoni, zeskakując za nim z krzesła.
- DLACZEGO MUSISZ ZAWSZE BYĆ
TAKI LEKKOMYŚLNY!? – krzyknął mu w twarz, a Eren wyglądał na wściekle
zdezorientowanego.
- O CZYM TY W OGÓLE TERAZ
MÓWISZ?! – odkrzyknął.
W tym momencie Armin wbiegł do
kuchni, otwierając szeroko oczy, gdy ujrzał jak Jean przyciska Erena do ściany,
a obaj krzyczą na siebie ile sił w płucach.
- Eren!? – powiedział. – Jean,
co ty wyrabiasz!?
- JEAN! – krzyknąłem, ale on nie
słuchał. Zacząłem go ciągnąć, próbując zmusić go, by puścił Erena. Armin robił
co mógł, by pomóc, ale nie był zbyt pomocny, szczerze mówiąc.
- JEAN, SPÓJRZ NA MNIE! –
wrzasnąłem mu do ucha i przestał.
- Czy ktoś się bije!? –
usłyszeliśmy kogoś krzyczącego z podekscytowania w korytarzu i Jean w końcu
puścił Erena, upuszczając go na podłogę z głuchym „dump”.
- Zajmij się Erenem, ja… wezmę
Jeana na zewnątrz… ok? – powiedziałem, starając się ubrać myśli w słowa.
Armin pokiwał głową, kładąc rękę
na ramieniu Erena, podczas gdy ja złapałem Jeana pod ramię i powlokłem przez
korytarz w kierunku drzwi.
- Nie chcę wychodzić na
zewnątrz! – zaprotestował, na co odpowiedziałem:
- Podwórko albo sukienka.
To było wtedy, gdy prawie połowa
imprezowiczów skupiła się przy rogu przejścia, w kierunku kuchni.
- Słyszałem ich tutaj – ktoś
powiedział. – Ciekawe kto się bił – zapytał ktoś inny.
Polowanie na walczących trwało.
Jean posłusznie za mną podążał.
I chociaż ciężko było iść w linii
prostej, co chwila wpadając na ściany i ludzi, udało nam się uciec poza dom
Yimir.
Zimne nocne powietrze wypełniło
nasze płuca, gdy usiedliśmy, ramię w ramię, na schodkach frontowej altany domu.
Jean pochylał się do przodu,
mocno zaciskając oczy z głową w rękach, a ja cicho patrzyłem jak uspokaja
oddech. Nie byłem pewien ile minut przeminęło w ciszy, byłem zbyt pijany, by
zrobić jakieś przybliżenie, ale chyba dużo. Gdy wreszcie otworzył oczy i zaczął
normalnie oddychać, odważyłem się spytać:
- W porządku?
Nawet na mnie nie spojrzał.
Zrobił masywny wdech i wypuszczał powietrze powoli, bardzo powoli, tak wolno
dopóki nie sflaczał jak balon i nie potrząsnął się obok mnie, wypuszczając
wszystko.
- W porządku – jego głos był
szorstki i nie wyglądał, jakby był okej.
- … Chcesz o tym pogadać? –
spróbowałem znów. Wzruszył ramionami.
Nie miałem słów. Nigdy nie
widziałem Jeana tak wściekłego, doprowadzonego do granic i pozbawionego
kontroli. Nie byłem nawet pewien co do tego doprowadziło…
- Jean? O czym mówił Eren? Jakie
koszmary?
Potrząsnął głową, wpatrując się
w schodki między stopami. Więc nie chciał o
tym rozmawiać. Nie chciał o niczym rozmawiać i to mnie przestraszyło.
Właściwie przez moment straciłem to poczucie bliskości, które dzieliłem z
Jeanem.
- Wróć do mnie, Jean –
powiedziałem cicho łamiącym się głosem. Wtedy na mnie spojrzał szeroko
otwartymi oczami.
- Ja… jestem tu, stary. Jestem
tu – rzucił na mnie zdziwionym spojrzeniem, które zaraz zmieniło się w troskę i
westchnąłem.
- Naprawdę nie chcesz o tym
porozmawiać? – zapytałem.
Znów skrzywił się, marszcząc
brwi i odwrócił swój wzrok na przednią furtkę. – Wiesz, że nigdy nie miałem
tylu przyjaciół? – wymamrotał.
Spojrzałem na niego.
- O-och…?
Zagryzł dolną wargę.
- No. I… niewiele osób właściwie
było blisko mnie.
Nic nie mówiłem. Chciałem, by
mówił dalej. Podobało mi się, dokąd zmierzał.
- Czuję… jakbyś był najbliżej
mnie niż ktokolwiek kiedykolwiek był.
Wtedy zamknął usta, a ja
cierpliwie czekałem na kontynuację, która nie nastąpiła.
- P- powiedz coś – odezwał się
Jean, na co uniosłem brew.
- Ale co? – zastanowiłem się.
- Na przykład jak głupio to
brzmiało!
- Ale ja wcale nie uważam, że to
było głupie.
- … naprawdę?
- Naprawdę – potwierdziłem.
Siedzieliśmy w ciszy przez
krótki moment, rozmyślając.
- Więc… jestem twoim najlepszym
przyjacielem? – upewniłem się i nawet w ciemności mogłem przysiąc, że Jean się
czerwienił.
- Noo… tak, raczej! Co to za
głupie pytanie, oczywiście że jesteś – uśmiechnąłem się lekko, patrząc jak
przełyka ślinę i zaciąga palcami rękaw bluzy. – A czy… ja jestem twoim
najlepszym przyjacielem?
Szturchnąłem go lekko ramieniem.
– Tak, jesteś.
Mały uśmiech, który zawitał na
ustach Jeana wypełnił moje serce dziwnym, łaskoczącym szczęściem, które rozeszło
się dalej, a ja zacisnąłem razem usta, próbując powstrzymać mój uśmiech. Ja i
Jean byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Miejmy
nadzieję na zawsze, pomyślałem.
- Czuję się samotnie, gdy jestem
z kimś innym… – przemówił, a ja od razu zamieniłem się w słuch. Ale on
zesztywniał, oczy szeroko otwarte i nie mogłem powiedzieć, czy to było coś
bardzo osobistego… czego bał się na teraz powiedzieć.
- Mów, mów – zachęciłem go. – Co
masz na myśli?
Spojrzał na mnie, jego
bursztynowe oczy pełne niepewności i strachu, że aż bolało, ale dałem mu
pokrzepiający uśmiech. – Słucham cię -
powiedziałem.
Wziął kolejny głęboki wdech
zanim spojrzał w dół. – Czuję się samotnie, gdy jestem z kimś innym… -
powtórzył. – Ale… nie kiedy jestem z tobą.
Trwałem w ciszy, pozwalając mu
pozbierać myśli, by mógł kontynuować.
- Nie układa mi się z ludźmi,
Marco, ja… niewielu mnie rozumie. I to moja wina za bycie tak trudnym do
zrozumienia, ale i tak… - zacisnął ręce na brzuchu, zginając się do przodu. –
Czuję, już przez długi czas, że nie istnieję na tej samej częstotliwości co
wszyscy inni… przynajmniej emocjonalnie. Nie pasuję do nich i nikt nie może
połączyć się ze mną na emocjonalnym poziomie i… i przez to jestem taki samotny
– jego głos, gdy mówił ostatnie zdanie, wydał się niskim skomleniem,
przepełnionym bólem i brzmiącym jak wołanie o pomoc. To, co Jean mówił było
niesamowicie skomplikowane i zdecydowanie trudne do zrozumienia, ale starałem
się najlepiej jak mogłem, by zobaczyć, co chce mi przekazać.
- Wszyscy wydają się mieć kogoś,
z kim mogą się połączyć, osoby które rozumieją się w każdym aspekcie, a ja
zawsze myślałem, że nigdy nikogo takiego nie znajdę…
Moje myśli zatrzymały się na
jednym słowie. Myślał? ,pomyślałem. Że w czasie przeszłym? Myśli, że już kogoś takiego znalazł?
Odchrząknąłem nerwowo. –
Myślisz, um… myślisz, że ja bym mógł? Wiesz… być taką osobą? Dla ciebie?
Nie spojrzał na mnie. – Może.
Zerknąłem na swoje dłonie,
czując jak coś nieprzyjemnie bulgocze mi w żołądku.
- Jean?
- Tak?
Podniosłem wzrok i położyłem mu
dłoń na ramieniu.
- Znajdę cię. Na jakiejkolwiek
częstotliwości istnienia byś właśnie nie wędrował, będę cię szukał i znajdę
cię.
-….. Dzięki, Marco – szepnął.
Siedzieliśmy tak przez kilka
chwil, rozkoszując się swoją obecnością, skuleni w swoich kurtkach, zimne
powietrze zacieśniało się na nas. Siedząc tam, tak blisko Jeana, i fizycznie i
emocjonalnie, czułem…. Czułem, jakbym chciał…
Zabrałem rękę i wychyliłem się
poza cementowe schodki.
- Marco!?
Odpowiedział mu dźwięk wymiocin
spadających na ziemię. Poklepał mnie
lekko po plecach.
- Oto jak zrujnować nastrój,
stary - powiedział. Nie mogłem mu nawet
odpowiedzieć dowcipną ripostą; wymiotowałem dalej. Pogładził mnie po plecach, mówiąc: - Głębokie
oddechy… bierz wolne, głębokie oddechy.
Miał rację. Paw zdecydowanie
zrujnował nastrój, ale pewnie nie tak jak on myślał.
Ponieważ czułem, jakbym chciał
potrzymać go za rękę.
______________________________________________
*Nie mam pojęcia co to, chyba chodzi o grę xD
** Sierra Mist - taki napój gazowany podobny do Sprite.
Jeju, jak cudownie zacząć przerwę świąteczną z nowym rozdziałem LAD, dziękuję bardzo! >u<
OdpowiedzUsuńByło kilka literówek i jak klikam po ilustrację to jej nie ma, nie wiem czemu ;;
Cichaczem liczyłam, że jak się napiją to będzie między nimi coś więcej, jeszcze to tło i w ogóle XD czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział! ;v;
Link naprawiony :D No cóż, w lad wiele jest momentów, w których wydaje się, że już coś, ale jednak nie xD uroczy idioci <3
UsuńKiedy Jean odszedł od stołu, moim pierwszym pomysłem było to, że idzie sobie zwalić. Well...
OdpowiedzUsuńTydzień przed imprezą minął szybko, tak jak i poprzednie – czas leci, gdy zabawiasz się z Jeanem. Ominęliśmy nawet dwa czy trzy wykłady, by spędzić razem czas...
Zdajesz sobie sprawę JAK BARDZO PEDALSKO TO BRZMI?
Tłumacz dalej ^^
Ciężko żeby nie brzmiało skoro to pedalskie opo xDD ale tak na serio to nie umiałam inaczej tego przetłumaczyć xD ale wydaje mi się ze ta dwuznacznos bardzo pasuje ; >
UsuńKiedy Jean odszedł od stołu, moim pierwszym pomysłem było to, że idzie sobie zwalić. Well...
OdpowiedzUsuńTydzień przed imprezą minął szybko, tak jak i poprzednie – czas leci, gdy zabawiasz się z Jeanem. Ominęliśmy nawet dwa czy trzy wykłady, by spędzić razem czas...
Zdajesz sobie sprawę JAK BARDZO PEDALSKO TO BRZMI?
Tłumacz dalej ^^
Huhuhu~!! *o* No w końcu. Ale nie narzekam...bo czekanie się opłacało. <3 Naprawdę, bardzo się cieszę, że postanowiłaś przetłumaczyć to opowiadanie. Kocham cię za to :*
OdpowiedzUsuńA czo to ;-; Chora jeszteś~?? ;-; To żdrowiej tam.. <3 Albo nie...bo może więcej rozdziałów będzie ^.^ Nie no, żartowałą...zdrowiej tak, zdrowiej..
Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam, weny, czasu, internetów, Wesołych Świąt Wielkanocnych i zdrówga :*
Pssss hey, hey kid. Do you wanna read chapter 10 of Devil's Shadow? XD
OdpowiedzUsuńA tak poważnie wracam do biznesu, odwiedzam stare blogi i co widzę? LIKE A DRUM. CZEMU O TYM NIE WIEDZIAŁAM?!?!?!?1
I przy okazji wiem, że to może neico zdenerwować, ale wygląd bloga boli moje oczy ;-; jak chcesz mogę go zmienić żeby nie bolało :D
ALE LIKE A DRUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUUM <3
Love ya <3
Dziń doberek~! Skoro już czytam cię od niemalże chwili założenia, to chyba warto w końcu się przywitać, czy coś ^^' Znaczy się, nie czytam może regularnie, bo przestałam po poprzednim Halloween (wiesz, ten ze średniowiecznym Drrr, sabat czarownic, mrmr), a wczoraj tak przypadkowo weszłam i "Omg, to to żyje".
OdpowiedzUsuńTak więc - DZIĘKUJĘ CI ZA TŁUMACZENIE LIKE A DRUM!!! Padam do stóp, całuję i wielbię cię za to > w < plz, gimme moar tego cudeńka <3
A tak nawiasem mówiąc - niekiedy zdania w LAD brzmią dość... sztywno i nienaturalnie, jakbyś dosłownie tłumaczyła z angola na polski. Tak więc to tylko mnie razi, o interpunkcję przestałam już dawno się ludzi czepiać, więc nawet o tym nie wspomnę, ale jakbym już miała wspomnieć, to powiedziałabym, że tylko czasami zapominasz o tym ogonku, ale bardzo rzadko ^.^
Powodzonka życzę w dalszym tłumaczeniu i pisaniu nowych opowiadań~!
PS - zastanawiałaś się kiedyś nad tłumaczeniem jakiś nowelek? Np. Drrr albo Kagerou Project, bo twój angielski jest naprawdę dobry :)
Kiedyś chciałam durarare ale są juz blogi tłumacząc xD liczę na polskie wydawnictwa xd dzięki c: i witam xD wow no wiedziałam że są jacyś cisi stalkerzy xd no wiem ze czasem te zdania brzmią dziwnie ;-; ale rozwijam się! Z każdym kolejnym będzie lepiej xd
UsuńSory że dopiero teraz ;-; ale jakoś wcześniej miałam problemy z literkami ;-; znaczy, nie chciało mi się nic czytać xd
OdpowiedzUsuń"A Connie, z drugiej strony – nom, był Conniem" Connim, nie Conniem.Chyba. Polskie odmiany tak trudne ;-;
Akademik Maria co? :P Mogę spytać, czy w tym opku kiedykolwiek pojawią się tytani? pewnie nie, ale byłoby ciekawie xd w tych czasach xd
Jaka bijatyka :o wow :D
"- Ej, Marco, pamiętasz jak mówiłam, że jeszcze z tobą nie skończyłam?
Zesztywniałem.
- Hej, zluzuj trochę. Chciałam cię tylko zaprosić na imprezkę w następnym tygodniu! Czwartek wieczór w Halloween, możesz zabrać kogo tylko chcesz." RLY? xD
Kurdę! Czemu moje szkolne życie tak nie wygląda?? Gdzie się podziaaały~ Te popijaaawy~
"- Marco!?
Odpowiedział mu dźwięk wymiocin spadających na ziemię. Poklepał mnie lekko po plecach.
- Oto jak zrujnować nastrój, stary - powiedział." bwahahaha ;D
a, i co to są furbies? O.o
kyah, fajny rozdział :D x3
http://www.theschreibertimes.com/wp-content/uploads/2012/12/433462-furby-teal.jpg
Usuńtytanu będą ;>
kiedy rozdział? Nir wiem ;-; przetłumaczyłam 2 strony i siadlo xD
właśnie z imieniem Connie mam problem .-.,
Casino Games in the City | Oyster.com
OdpowiedzUsuńCasino 포커족보 games in 예스벳88 the City. See what casino games 에밀리 벳 리 카즈 are 해외라이브스코어 available and what kind 블랙잭무기 of gambling they offer at Oyster.com. Discover more than 1500 slot games