Okej, dzisiaj coś się przestawiło i dopisek w dziwnym miejscu >_> Hej hej, no nie spodziewaliście się rozdziału w tym samym miesiącu co nie? Ale was zaskakuję. Jak tam wakacje? U mnie niby nudno, ale jednak coś się dzieje hehe. Wyjeżdżam 3 sierpnia dlatego zrobię co w mojej mocy aby wstawić wam jeszcze 8 rozdział, bo to zakończenie jest... no cóż, zobaczycie sami ^^''
Edit: Zapomniałam dopisać. Po blogerze chodzi taki łańcuszek Libster Award i jeszcze coś. Proszę nie nominujcie mnie do tego. Bo to spam w komentarzach, a ja i tak nie biorę w tym udziału. Ten łańcuszek jest równoznaczny z tymi, że czytając to zdanie twój pies umrze, chyba że udostępnisz to pierdyliardowi osób, wtedy nei umrze c: taka mała prośba ode mnie ^^
Uczucia? Ah… kiedyś o tym słyszałem.
-Jak to nie wychodzi?
-Stwierdził, że w pokoju jest najbezpieczniej i nie chce z
niego wyjść, jak go próbowałem zmusić żeby przyszedł chociaż do salonu, chciał
mnie dźgnąć, wywalił z tamtą i zamknął drzwi na klucz.
-Dalej ma przy sobie ostre narzędzia!? Shizuo, myśl nieco.
Nie jesteś tu z byle powodu!
-Wybacz.
-Ehh… nie ważne. Będzie źle, jeżeli będzie się izolował.
Prędzej czy później będzie musiał wyjść, chociażby do łazienki albo coś zjeść.
Wtedy trzeba będzie go zatrzymać tutaj.
-To akurat nie problem.
-Mógłbyś traktować to nieco poważniej.
-Rozpatrzę twoją propozycję.
Dokładnie słyszałem całą ich rozmowę, tak jak i dokładnie
mogłem wyobrazić sobie gestykulację Shizusia. To nie tak, że bałem się wyjść z
pokoju. Nie jestem dzieckiem. Po prostu nie chciałem rozmawiać z tym gościem.
Nie chcę, żeby udowadniał mi rzeczy, które wiem. Nie mam ochoty rozmawiać o
sobie i moich uczuciach z jakimś obcym gościem. A właściwie to z nikim. Przesiedzę
sobie tutaj całą jego wizytę, przecież w końcu będzie musiał iść do domu. Przez
następne kilka godzin siedziałem w sypialni, sprawdzając w Internecie rzeczy
dla mnie istotne, skontaktowałem się z kilkoma osobami, zleciłem zadania.
Dobrze, że już nie muszę robić wszystkiego sam, choć nie ukrywam, było to
zabawne. Saruhiko i Shizuo dalej siedzieli na dole o czymś rozmawiając,
najpewniej o mnie.
Nie zastanawia cię
dlaczego Shizuo dalej tu jest? Dlaczego ciągle z tobą wytrzymuje?
Zastanawia, ale Shizu-chan jak zawsze jest dla mnie
nieodgadnioną zagadką. Tylko co zrobię, gdy już poznam jego powody? Czy na
pewno chcę je znać?
Nic nie zrobisz.
Wszystko potoczy się swoim torem, w książkach zawsze tak jest.- powiedział
ktoś, kto siedział blisko mnie. Obróciłem głowę, lekko zaskoczony, że nie
jestem sam w pokoju. Chociaż nie powinno mnie to dziwić, w moim stanie nigdy
nie będę sam.
-Czego znowu chcesz. Naprawdę dałbyś sobie spokój z tymi
dziwnymi gadkami. Przestań wierzyć w takie rzeczy i dorośnij
trochę.-odpowiedziałem mu, odwracając wzrok od jego różowych oczu.
Ale ty jesteś.
Dlaczego nie zaakceptujesz faktu, że Shizu-chan robi to z sympatii?
-Nie akceptuję kłamstw innych niż moje własne.- odłożyłem
laptopa na bok i spojrzałem na Psyche, który przeniósł się na drugi koniec
łóżka.- Poza tym z jakiej racji niby Shizuo miałby czuć do mnie jakąkolwiek
sympatie.
Może ruszyło go serce,
gdy zobaczył jak słaby jesteś- Hibiya jak zwykle musiał dorzucić swoje dwa
grosze. Zagotowało się we mnie.
-To nie jest sympatia. To litość. Litość wcale nie pokazuje,
że jesteś dla kogoś miły. Okazując litość jesteś wyżej od osoby, której ją
okazujesz. Jesteś silniejszy, jesteś ponad nią. Dlatego nie cierpię tego
uczucia. Nie jestem słaby, nie trzeba się nade mną litować. Nie potrzebuję
współczucia ani całej tej emocjonalnej gadki.
Ale jednak tak jest.
Litują się, pomagają ci, co jest aż dziwne, patrząc na to ile zniszczenia
zostawiasz za sobą.
-Chciałbym
wiedzieć czemu.
Nagle po całym pokoju rozległ się śmiech. Ale nie taki
zwykły, radosny. Ten śmiech niósł ze sobą falę grozy, przy której największemu
chojrakowi zjeżyły by się włosy. Od razu wiedziałem, że ten niemal
psychopatyczny śmiech nie niesie ze sobą nic dobrego.
Zmykajcie dzieci się
bawić w piaskownicy albo gdzieś indziej, dorośli rozmawiają- powiedział,
łapiąc za ramiona dwójkę moich klonów. Przeznaczenie. Chłopcy niemal
podskoczyli pod jego dotykiem. Obrócili głowy w jego stronę. Psyche wyglądał, jakby
miał zamiar wyzionąć ducha, a mały książę obrzucił go oburzonym spojrzeniem po
czym odpyskował:
Byliśmy tu pierwsi.
Idź sobie, nie strasz Psyche
Hibiya…-wydusił z
siebie różowy i przylgnął do niego. Zupełnie jak dzieciak. Przyszło mi oglądać
wzruszające serce sceny braterskiej miłości.
Pierwsi, ostatni, co
to ma do rzeczy! Wyjazd stąd, on jest moją zabawką. Ruszać się albo
porozmawiamy inaczej- to mówiąc wyciągnął z kieszeni pistolet. Odsunął się
nieco od łóżka, Hibiya wstał zasłaniając sobą różowego.-Nie zrobisz tego.-I to on się kłócił, że sympatii nie ma? Coraz
mniej zaczęła mi się podobać ta sytuacja. Poza tym… zabawka? Że ja? Wolne
żarty.
Oh taki rycerski
jesteś? W takim razie pójdziesz na pierwszy ogień-i nim zdążyłem otworzyć
usta by im coś powiedzieć, zakapturzony
przestrzelił Hibiyi głowę. Krew bryznęła na pościel i Psyche. Padł na ziemię.
Jego korona potoczyła się chwilę po podłodze, upadając kawałek dalej. Podkurczyłem
nogi. To było takie… bezwzględne. Jego mina. Bez mrugnięcia, bez cienia emocji
zabił drugą osobę. Nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa, serce waliło mi
tak szybko jak nigdy, w szoku chyba nawet przestałem na chwilę oddychać. Różowy
siedział bez ruchu wpatrując się z otwartymi ustami przyjaciela, który leżał
teraz na ziemi w kałuży własnej krwi.
-Ups… Chyba mnie nieco
poniosło- zaśmiał się i podrapał zakłopotany w tył głowy. Jednak na jego
twarzy wciąż malował się ten wredny uśmieszek.- Chyba nie powinienem nosić ze sobą takich rzeczy-upuścił pistolet
na ziemię, a przez ciszę jaka panowała w pomieszczeniu, dźwięk upadającej broni
był nad wyraz głośny, ocucając nas z przeżytego szoku. Spojrzałem na Psyche.
Cały się trząsł, miał szeroko otwarte oczy,
w których malował się gniew i strach. Zacisnął zęby, walczył ze łzami.
On zaraz zrobi jakąś niepotrzebną głupotę, ale mimo zaistniałej sytuacji nie
mówiłem nic. Pozostałem biernym obserwatorem, nawet jeżeli przed moimi oczami
rozgrywała się tragedia. Nawet jeżeli na podłodze mojej sypialni leżał trup, a
zabójca stał przede mną. Ciekawość dalszych wydarzeń i przerażenie nie pozwalały
mi ingerować w sytuację.
J-jak...-wyszeptał
po chwili Psyche, zaciskając ręce w pięści.
Hę?-bez większego
zainteresowania spojrzał na przerażonego chłopaka. Chyba nie widział w nim
potencjalnego zagrożenia.
J-jak mogłeś go
zabić…- mówił powoli łamiącym się głosem. Przeznaczenie znów się zaśmiał.
Nienawidzę tego śmiechu. Jest okropny, przeszywa moje ciał do szpiku kości.
Ostrzegałem. Nie żebym
był jakimś bezwzględnym mordercą, ale nie lubię jak ludzie mnie nie słuchają.
Denerwują mnie- mówił z cieniem uśmieszku na ustach. Ale żeby od razu do
nich strzelać?! Nawet dla mnie było to znaczne przegięcie.
Psyche zaciskał zęby, łzy pociekły mu po policzkach, sięgnął
do kieszeni kurtki. Nie… tylko nie on.
Nie…Nie miałeś prawa
tego zrobić!- Wykrzyknął, wyciągając swój biały pistolet, ten sam którym
kiedyś mi groził. Jednak zakapturzony szybko zareagował i w ostatniej chwili
podniósł jego rękę do góry, przez co mój klon strzelił w sufit. Zaskoczony
spojrzał na przeciwnika, który zaciskał dłoń na jego nadgarstku. Szybkim ruchem
przekręcił jego rękę na plecy, przez co Psyche wykrzywił twarz w bólu. Stał
teraz tyłem do wyższego. Przeznaczenie trzymał mały nożyk przy jego gardle. To
koniec. Chłopak był przerażony, drżał, płakał, krzyczał, by tamten go puścił,
ale cała ta histeria jeszcze bardziej nakręcała tego psychopatę.
A może jednak jestem
takim bezwzględnym mordercą? Człowiek uczy się całe życie, co nie?
Wyciągnąłem rękę w stronę mojego klona.
-Psych…-nie zdążyłem wymówić jego imienia do końca.
Skierował swoje ostatnie spojrzenie prosto na mnie.Te różowe, błyszczące oczy,
pełne bólu i rozpaczy w ostatnich chwilach życia. Z tym swoich psychicznym
uśmiechem i wzrokiem poderżnął niższemu gardło. Krew trysnęła na ścianę, na
podłogę, na pościel. Gdy jego ciało przestał się ruszać, po prostu upuścił je na
ziemię. Wszystko dotarło do mnie jakby z lekkim opóźnieniem. Gdy z rozumiałem,
że Przeznaczenie zabił ich obu, że ich ciała leżą teraz w moim pokoju, że krew
jest praktycznie wszędzie, że mam mokre oczy, że ten psychopata dalej stoi
tutaj, patrząc się tym chorym spojrzeniem na swoje dzieło, ledwo powstrzymałem
odruch wymiotny. Wychyliłem się za łóżko, zakrywając usta dłonią. Czułem, jak
kropla potu spływa po moim czole. To się nie dzieje, nie może. Ciężkie buty
napastnika sprawiły, że podłoga zaskrzypiała. Podszedł do mnie, a ja jak
porażony odskoczyłem od niego, spadając z drugiej strony łóżka.
-Ej, słyszałeś ten huk?
Nie uciekaj-powiedział
melodyjnym głosem- nic ci nie zrobię,
jeszcze- zachichotał.
Spojrzałem w bok na ziemię. Widziałem rękę Psyche. Rękaw
białej niegdyś kurtki, teraz zabarwiony na karmazynowy kolor. Byłem w takim
szoku, że nie wiedziałem nawet jakie emocje okazać i czy w ogóle to zrobić.
Spojrzałem na ich oprawcę. Siedział na krawędzi łóżka z założonymi jedna na
drugą nogami i uśmiechał się, jakby czekając aż coś zrobię. Teraz do mnie
dotarło. Zabił Hibiyę, zabił Psyche. Moje kolony, dwa odłamy mnie.
To tak jakbym widział własną śmierć.
Opanowałem drżenie własnego ciała, powoli podniosłem się z
ziemi, podpierając się ściany, o którą zaraz się oparłem.
-Czemu to zrobiłeś- zapytałem, nie obdarzając go nawet
spojrzeniem.
Już mówiłem. Nikt nie
będzie wchodził mi w drogę, nikt nie będzie używał mojej zabawki. Nikt oprócz
mnie nie ma do ciebie dostępu.-podszedł do mnie i pogładził mnie po
ramieniu. Strząsnąłem jego rękę, na co on znów krótko się zaśmiał.
Ciągle zastanawiasz
się dlaczego Shizuo się ciebie trzyma, dlaczego siedzi tam na dole, dlaczego
zgodził się zamieszkać i cię pilnować?
-Tak… nie mogę o tym nie myśleć .
Ha ha ha ha ha ha
Nie sądziłem że jesteś
aż tak mało spostrzegawczy! Przecież to oczywiste. Chce mi ciebie zabrać…
-W jakim sensie zabrać. Jeżeli ty też wyjedziesz z jakąś
sympatią to chyba wyjdę z siebie i stanę obok, co w moim stanie jest bardzo
możliwe.
Skończ pieprzyć od
rzeczy, Orihara. Jaka sympatia!? To czysta nienawiść. Jesteście wrogami! Jak
można nie wykorzystać okazji, gdy twój
największy wróg jest słaby!? Trzeba być skończonym idiotą. On tylko czeka.
Czeka na odpowiedni moment żeby cię wykończyć.
Teraz to ja wybuchłem śmiechem, na co mój rozmówca nieco się
zdziwił.
-Że niby Shizu-chan wymyśliłby taki plan? Nie rozśmieszaj
mnie, on nie jest aż tak inteligentny. Polega na instynkcie, na sile, nie na
zmyślnych planach i cierpliwości.
Teatralnie przysłonił
sobie twarz dłonią i pokręcił głową z pożałowaniem- Ci kolorowi idioci całkowicie przysłonili ci zdolność racjonalnego
myślenia. Gdzie podział się dawny Izaya Orihara, sławny informator z Shinjuku?!
To też dobre pytanie…
-Słyszałeś to? Czy on z kimś rozmawia?
-Może mu odbija.
Wyważmy drzwi.
-Nie lepiej poczekać.
-To nie oni. Oni nic nie zawinili. Zginęli na marne.
Oh, wielka strata.
W każdym razie pomyśl.
Co jeżeli Shizuo naprawdę tak cię podchodzi? Zabije ci, a ty nawet nie będziesz świadom co się dzieje.
Widziałeś co zrobiłem przed chwilą-szarpnął mnie za bluzkę i rzucił na
podłogę. Centralnie pode mną leżało zimne ciało Psyche. Naprawdę miałem ochotę
teraz zwymiotować.-Nie wydaje się to
wcale takie trudne, co nie? Ułamek sekundy i koniec. Życie ludzkie jest
naprawdę kruche, a ty powinieneś wiedzieć to najlepiej. Nie mogę pozwolić na to, żeby Shizuo zabrał mi moją ulubioną zabawkę.
Pozbędziemy się go. To nie takie trudne, widziałeś. Na twoim biurku leży nóż.
Ten sam, który trzymałeś w dłoni już wiele razy. I ten sam, którym mierzyłeś w
tą bestię wiele razy. Skoro ja potrafiłem to zrobić, to ty także. Jestem
częścią ciebie, nie masz wyboru. Tym razem to Przeznaczenie rozdaje karty.
To koniec. Przegrałeś, Orihara.
-Shizu-chan jest tu bo mnie nienawidzi. Wykończy mnie. Ja nie
chcę umierać. Nie w taki sposób. Nie bez walki.
-On naprawdę z kimś
gada! Rozumiesz coś z tego?
-Nie. To jakiś bezsensowny bełkot.
Wstałem z ziemi. W kałużach krwi na podłodze, odbijały się
promienie popołudniowego słońca. Chwilę zawahałem się nad chwyceniem noża, ale
jednak to zrobiłem. Wtedy rozległo się pukanie, które jakby mnie otrząsnęło.
Zachowuj się
normalnie. Jak wyczają że coś z tobą nie tak to koniec. Pasy bezpieczeństwa i
koniec twojej wolności.-powiedział Przeznaczenie, nachylając się nad moim
ramieniem.
-Tak?- odkrzyknąłem przez drzwi.
-Izaya, wszystko w porządku. Słyszeliśmy że z kimś
rozmawiasz.-odpowiedział Saruhiko.
-Rozmawiałem przez telefon.
-Nie kłam, kleszczu. Twoja komórka leży w salonie na biurku-
powiedział tym razem Shizu-chan. Taki cwany jesteś?
-Mam dwa telefony, więc…-nie dokończyłem, bo blondyn mi
przerwał.
-OBA twoje telefony leżą na burku w salonie. Coś kręcisz,
wyłaź stamtąd.
-A pro po telefonów,
mój dzwoni. Muszę odebrać, Shizuo wyciągnij go z pokoju.
Saruhiko odszedł od
drzwi? To nasza szansa.
-Izaya otwieraj albo wejdę tam na swój sposób- zagroził.
Powoli sięgnąłem do klucza, otworzyłem drzwi. Shizu-chan stał naprzeciw mnie ze
zniecierpliwioną miną.
-Co to za mina, Shizu-chan?- zapytałem, grając normalnego.
-To akurat moja kwestia. Wyglądasz okropnie, a siedziałeś
tam tylko kilka godzin-zauważył. Zignorowałem jego uwagę. Zaciskałem dłoń na
rękojeści noża. Musiałem wyzbyć się teraz jakichkolwiek myśli.-Wydajesz się
jakiś nieprzytomny, chodź na dół- mówiąc to odwrócił się i zaczął schodzić po
schodach. Szedłem tuż za nim, nóż trzymałem oburącz. Za mną szedł
Przeznaczenie, rytmicznie zeskakując ze
schodka na schodek. Serce mi waliło, ręce lekko mi drżały. Gdy blondyn postawił
stopę na ziemi, zrobiłem to. Pchnąłem nóż w dolne partie jego pleców. Patrzyłem
jak materiał białego T-shirta nasiąka posoką. Wyciągnąłem ostrze, wbiłem je
jeszcze dwa razy w inne miejsca. Sekundę później broń wypadła mi z rąk.
-Izaya, co ty…
Zrobiłem to, dźgnąłem go scyzorykiem, Shizuo, odwiecznego
wroga. Powinienem się cieszyć prawda? Może zginąć. Shizuo, wreszcie… może
umrzeć.
-Co mnie dźgasz po plecach, jesteś nieznośny…-odwrócił się w
moją stronę bez większego bólu na twarzy. Był raczej zirytowany. Naprawdę…
-Naprawdę jesteś potworem… nic… nic nie czujesz?!
-Co mam czuć. Czuję jak jakaś nieznośna pchła dźga mnie po
plecach jakimś… długopisem? Serio, nie masz co robić?
-Długopis?- spojrzał na mnie jak na idiotę. Może uszkodziłem
mu jakiś nerw…-Przecież… Dźgnąłem cię nożem. Powinieneś się teraz wykrwawiać na
podłodze, a nie rozmawiać ze mną.
Właśnie… nożem. Wszystko dotarło do mnie, czas nagle
zwolnił. W filmach czasem jest tak, że jak głównemu bohaterowi coś się dzieje,
czas zwalnia, dźwięki cichną. Mniej więcej tak się teraz czułem. Może ten mały
scyzoryk to była moja jedyna broń, jedyne źródło bezpieczeństwa podczas walk, coś
co dodawało mi pewności siebie. Ale nigdy nikogo nie dźgnąłem, nigdy nie
zabiłem nikogo tak bezpośrednio.
-Zaraz… czyli chciałeś mnie zabić, ty podstępna kanalio!
Pomyliłeś narzędzia zbrodni, haaa?- podniósł głos, chwycił mnie za koszulkę,
ale jakoś nie kontaktowałem. Otrząsnąłem się dopiero gdy upadłem na ziemię,
bolał mnie policzek, nade mną stał Shizuo z uniesioną pięścią, którą starał się
zahamować Saruhiko. Powoli podniosłem rękę i dotknąłem policzka, bolało. Chyba
zaczął puchnąć.
-Ja… mogłem cię zabić. Chciałem to zrobić. Przecież,
zrobiłem to. Tam leży…-spojrzałem na lewo. Na ziemi naprawdę leżał długopis.
Shizu-chan miał szczęście. Pomyliłem się. Chyba oszaleję.
-No tego zdążyłem się domyśleć- powiedział Shizuo,
uspokajając się jakoś.- Co ci nagle odwaliło. Przecież było dobrze do tej pory.
Prawie…
-Shizuo… czy możesz nas zostawić na chwilę samych?-poprosił
Saruhiko, podnosząc mnie z ziemi.
-Taa…-rzucił i wyszedł z mieszkania, prawdopodobnie
zapalić.
Przez następną godzinę rozmawiałem z tym psychologiem.
Znaczy… rozmową bym tego nie nazwał, raczej przesłuchaniem. Po prostu
odpowiadałem na pytania. Niektóre. Naprawdę, nie jestem stworzony do rozmów o
sobie samym. Trochę dziwna sytuacja. Jestem informatorem, wiem wszystko o
wszystkich, mogę mówić o nich, mówić o ich uczuciach. Znam moich kochanych
ludzi na pamięć, jak piosenkę, która non stop leci w radiu i ciężko jej nie
zapamiętać. Ale zdziwił mnie fakt jak mało wiem o sobie. A raczej, o
teraźniejszym mnie. Całe to szaleństwo przysłania mi racjonalne myślenie,
zaczynam bać się następnych dni, bo nie wiem do czego jestem zdolny.
Opowiedziałem Saruhiko o tym co się zdarzyło w sypialni. O tym co widziałem, o
tym co prawdopodobnie dalej leży na podłodze. Dalej mam w głowie obraz tamtej
zbrodni, moja wyobraźnia odtwarza tamten moment jak film, który zaciął się w
najgorszym momencie. Czuję się zmęczony tą paranoją. Po kilkudziesięciu
pytaniach Saruhiko uznał, że wie już wystarczająco dużo, żeby jakoś zaradzić
aktualnym symptomom schizofrenii. Poszedł do kuchni, żebym nie słyszał jego
rozmowy. Ale myślę, że nawet jakby
rozmawiał zaraz obok mnie, to bym nie słuchał. Jedyne czego teraz
chciałem, to pójść spać, nawet jeżeli było gdzieś koło szóstej.
-Ogarnij się Izaya, wychodzimy- zarządził, gdy wrócił. Przyprowadził
też Shizusia.
-Gdzie?- zapytałem. Nie specjalnie chciałem wychodzić na
zewnątrz. Znów będę obserwowany, a ja nie cierpię tego cholernego uczucia bycia
prześladowanym.
-Do szpitala. Przepiszę ci leki- powiedział, zakładając
marynarkę.
-To psycholodzy mogę wypisywać recepty?- zapytał zdziwiony
Shizuo.
-Jestem psychiatrą, więc kto mi zabroni. Izaya, serio rusz
się, też mam życia a nie tylko ciebie- powiedział zniecierpliwiony.
-Ale Shinra mówił, że…-zacząłem zdzwiony.
-Shinra nigdy nie słuchał, jak się do niego mówiło- zaśmiał
się. Chyba przypomniał sobie lata studiów czy coś. Na chwilę wydał się jakiś
rozmarzony.
-Super, to wy jedźcie, a ja mam wreszcie chwilę dla siebie-
powiedział Shizuo zadowolony.
-Wybacz, że cię rozczaruję, ale jedziesz z nami. Nie mam
tyle czasu, żeby go potem odwieść, a po tym co dzisiaj chciał ci zrobić, nie
mogę pozwolić na to, żeby sam chodził po mieście- wyjaśnił stanowczo. Obaj
rozumieliśmy sytuację.
Wyszliśmy w trójkę z mojego apartamentu , okazało się że
Saruhiko ma samochód, więc nie było problemu z transportem. Mi to pasowało.
Nikt się nie patrzył na mnie, nie śledził, nie wchodził mi do głowy. Za to
Shizuo nie był aż tak zadowolony jak ja. Wręcz przeciwnie, siedział cały
poirytowany, podparł brodę na ręce i z wielką fascynacją oglądał to co jest za
oknem. W końcu dojechaliśmy na miejsce. Tak jak sądziłem- psychiatryk. Nie
cierpię tego miejsca, złe wspomnienia, złe odczucia. Chociaż musze przyznać że
zmieniło się tu przez te 10 lat. Jest tak ładniej, wreszcie wygląda to
normalnie, a nie jak żywcem wyjęte z horroru. Ściany nie są już trupio blade,
mają pomarańczowe akcenty. Podłoga nie jest kafelkowa, przypomina bardziej
jakąś matę. Chyba przeprowadzili tu jakiś generalny remont. Zostałem
zarejestrowany jako psychiczny i posadzili mnie w poczekalni razem z Shizusiem i musiałem czekać aż się ogarną z
lekami. Saruhiko gdzieś zniknął, więc teraz siedzieliśmy w dwójkę na Izbie
przyjęć. Żyć nie umierać po prostu.
Chce iść do domu, chcę się umyć i iść spać, i mam gdzieś że jeszcze
nie dostałem tych pieprzonych leków!
-Ile jeszcze mam tu niby czekać- burknąłem, zjeżdżają nieco
z krzesła w poczekalni.
-Racja mogliby się jakoś sprężyć. Przecież to są tylko
tabletki. Nie mogą znaleźć czy co?- Shizuo też był już zdenerwowany tym
czekaniem. Nie winię go. W końcu nie jest tu ze swojej własnej woli.- Chcesz
iść spać?- zapytał. Spojrzałem na niego zaskoczony.
-Skąd wiesz.
-Wyglądasz na zmęczonego- zauważył. Faktycznie, oczy niemal
same mi się zamykały. Wstałem i podszedłem do rejestracji. Tam powiedzieli mi,
że mam poczekać jeszcze chwilkę, bo mieli jakieś wielkie zamieszanie i dopiero
teraz się uspokoiło. Nie wiem o co mogło chodzić. Może jakiemuś pacjentowi
odwaliło albo coś. Wróciłem na krzesło, opatuliłem się kurtką. Jakoś chłodno tu
mieli. Shizuo pisał do kogoś sms.
Obstawiałbym Kasuke. Spojrzałem na zegarek na ścianę. Dochodziło wpół do
dziewiątej. Oparłem się wygodniej i chcąc, nie chcąc, zasnąłem.
-Izaya, wstawaj pchło- to były pierwsze słowa po
przebudzeniu. Otworzyłem oczy i podniosłem się. Okazało się że ostatnie 15
minut przespałem na ramieniu Shizu-chana. Że też mnie nie zrzucił. Dostałem
leki i wyjaśnienie, kiedy mam je brać, wyszliśmy ze szpitala, poszliśmy na
stację metra.
-Boże, wreszcie- odetchnął Shizuo, siadając koło mnie. Kilka
minut i jesteśmy w domu.
-Nienawidzę szpitali- powiedziałem, obracając w dłoniach
pomarańczowy słoiczek z tabletkami.
-Oh, więc nie tylko ja dostąpiłem zaszczytu nienawiści od
ciebie- zaśmiał się pod nosem.
-Nie czuj się aż tak wyjątkowy, Shizu-chan- upomniałem go.
-To co, miałem rację- powiedział po chwili ciszy. Akurat
była nasza stacja, więc wysiedliśmy i skierowaliśmy do mnie.
-W jakim sensie?- kontynuowałem.
-Poszedłeś do szpitala- zapalił, sądząc po minie, bardzo z
siebie dumny. Prychnąłem w odpowiedzi. No i teraz przyszło mi brać psychotropy,
genialnie. Spojrzałem w niebo. Było chłodno i ciemno, lubię miasto o tej porze.
Było zupełnie inaczej niż w dzień. Mniej ludzi, więcej świateł. Było już na
tyle chłodno, że widziałem swój oddech.
-W ogóle, Shizu-chan, czemu nie nosisz swojego barmańskiego
stroju?-zagadnąłem go. W sumie teraz zauważyłem, że nie ma go na sobie
codziennie.
-Noszę go tylko do pracy- odpowiedział. Hmmm zawsze
myślałem, że ten kretyński strój jest jego codziennym. Ile można się dowiedzieć
o człowieku, tylko z nim mieszkając.
Doszliśmy wreszcie do domu, otworzyłem drzwi, zapaliłem
światło. Po dzisiejszych wydarzeniach nie miałem najmniejszej ochoty spać w
sypialni. Jednak opcja kanapy również nie wyglądała zbyt zachęcająco.
Postanowiłem powalczyć ze strachem. Po prysznicu, poszedłem do siebie.
Rezygnując z dobroci, jaką jest kolacja, udałem się prosto do spania. Jednak
nim otworzyłem drzwi, coś mnie zatrzymało. A dokładniej, moja ręka zatrzymała
się w połowie drogi do klamki. Przeszedł mnie dreszcz. Nie chciałem tam
wchodzić, nie chciałem znów oglądać tego wszystkiego.
Czułem się jakbym
tonął.
Nie wiedziałem co mnie czeka za
drzwiami. Mogłem otworzyć je i zobaczyć moje łóżko, biurko, laptop na szafce
nocnej i okno naprzeciwko drzwi. Ale mogłem też wejść i zobaczyć dwa
zakrwawione trupy w przestrzeni między biurkiem i łóżkiem, więc naprawdę
alternatywa super. Naprawdę nie miałem ochoty na ten widok. Wtedy w magazynach w zupełności mi wystarczyło.
Wszystko zrobiło się czarne. Wielka, czarna przestrzeń.
Tylko ja, drzwi naprzeciw mnie i jedna osoba za mną. Czułem że ktoś tu jest. Że
z uśmiechem stoi oparty o regały i czeka na mój ruch. On wie co tam jest, ja nie wiem.
Otworzyć
Czy
Nie
Otworzyć
Czy
Nie
Otworzyć
Czy
-Co tak sterczysz przed tymi drzwiami- zapytał nagle
Shizu-chan. Szybkim, nawet zbyt nagłym, ruchem odwróciłem głowę w jego stronę.
Stał na schodach, opierając się ręką o ścianę.- Coś nie tak?
-Nie, nie wszystko w porządku- zaprzeczyłem nazbyt
energicznie. Źle, znów panikuję.
-Na pewno? Co ty, nie mów że teraz nawet do własnej sypialni
się boisz wejść- zażartował.
-Pff, śmieszny jesteś, Shizuś- odpowiedziałem i spuściłem
głowę. Jednak po chwili, sam nie wiem dlaczego, dodałem.- Tak.
Shizuo opamiętał się i spojrzał na mnie poważniejszym
wzrokiem.
-Możesz powtórzyć?
Nie wiem, dlaczego mu to powiedziałem. Może oczekiwałem, że
on sprawdzi, co tam jest? Że otworzy te drzwi za mnie, że pozwoli mi się
upewnić, co czeka mnie w mojej własnej sypialni? Podświadomie oczekiwałem
jakiegoś wsparcia.
-Boję się tam wejść- odpowiedziałem dalej ze spuszczoną
głową. Właśnie dzisiaj, właśnie w tej chwili, powiedziałem Shizuo Heiwajimie,
że się boję. Łapcie za parasole ludzie!
Niebo się wali.*
-Dlaczego- dopytywał. Jakby nie mógł po prostu otworzyć tych
pieprzonych drzwi!
-Po prostu. Coś się tam dzisiaj wydarzyło, boję się
sprawdzać, czy dalej jest tam tak, jak opuściłem to miejsce.- przyznałem
szczerze.
-Okeeej… Mam je otworzyć?
Otrząsnąłem się. Więc jednak Shizuo jest w stanie to zrobić.
Bystra bestia. Po chwili zastanowienia pokiwałem głową na znak zgody. Słyszałem
chichot. Ten jeden, jedyny złowieszczy chichot. Wryło mnie w ziemię, plecy
oblał zimny pot. Zamknąłem oczy, gdy Shizuo otworzył drzwi.
-Widzisz? Nic nie ma-powiedział. Ta, dla ciebie nigdy nic tu
nie będzie. Powoli otworzyłem jedno oko, serce znów waliło mi z szaleńczą
prędkością. Jak tak dalej pójdzie to skończę zawałem. Faktycznie, nic tu nie było. Wszystko
wyglądało normalnie. Bez ciał, bez krwi. Moja sypialnia, pogrążona w ciemności.
-Mhm… masz rację- potwierdziłem, nie patrząc na niego.
Czułem, że mój obserwator był bardzo niezadowolony z obrotu spraw.
-No, to dobranoc- powiedział Shizuo i miał zamiar schodzić
na dół, ale gdy odstąpił mnie o krok poczułem znów tą dziwną palę chłodu,
strachu. Jakbym balansował na linie, sto metrów nad ziemią. Szybko ruszyłem za
nim i zatrzymałem go, ciągnąc za tył koszulki. Oparłem się czołem o jego plecy.
Jestem beznadziejny. Słaby. Zdesperowany. Wystraszony. Niestabilny. I tylko
jedna osoba zabiera te wszystkie uczucia ode mnie. Tylko tej jednej osoby,
nienawidzę najbardziej na świecie. Tylko tej jednaj osoby teraz potrzebuję.
-Czy… możesz zostać?
____________
*cytat z "Love Blind Eyes"-rozdział 2 od thirteen- forty-two.