Tak, dobrze widzicie. To zmieniony wygląd. Śliczny, nie? :3 Naprawdę, jak mnie złapie zastój weny to nie ma bata żebym coś napisała ;_; Ale dziś się udało, o tak nareszcie. To już 11 i myślę że chyba więcej niż 1 czy 2 jeszcze i zakończę tą historię. Ona jest ze mną prawie rok. wy jesteście ze mną i z tym opowiadaniem już ponad rok! To niesamowite ile ludzi to czyta, dziękuję! A ja wam każę tyle czekać ;-; Oglądałam sobie dzisiaj obrazki na kompie i tak patrzę: O! ten był pierwszym tłem, a ten potem, o a ten chciałam kiedyś dać. Aż mi się smutno zrobiło q.q Jedziecie gdzieś na ferie? A może już mieliście? Ja za tydzień jadę na Słowację na obóz narciarski :3 Ok, już nie zanudzam, bo wiem że nie przyszliście tu czytać o moim życiu xDD A i taka notka: NIE GRAM W LIBSTER AWARDS więc jeżeli ktoś chce mnie do tego nominować to niech już lepiej napisze komentarz, bo serio zaczyna wkurzać mnie ten łańcuszek =.=' Zapraszam do czytania i komentowania C:
W momencie, gdy postanowiłem wybiec z pokoju, mój telefon
zabrzęczał. Nie odebrałem, zostawiłem go na łóżku. Leżał i dzwonił, a
wyświetlacz rozjaśniał ogarnięty ciemnością pokój.
Nie wiedziałem,
dlaczego to robię.
Obraz się pokrywał. Był
kompletny.
Moja historia zataczała wielkie koło.
Wtedy też go zabrali.
Bez pytań, bez pozwolenia. A ja mogłem tylko tam stać i patrzeć. Tak,
jak robię to dzisiaj. Chłód kafelkowej
podłogi pod stopami zaczyna być nie do zniesienia. Parzy, kłuje, paraliżuje.
Jednak stoję dalej, mimo, że lekarze zniknęli za zakrętem chwilę temu.
Od tego momentu tracę kontrolę. Nie panuję nad sobą, nie
myślę, nie czuję. Rejestruję tylko niektóre rzeczy, które jak migawki
przelatują mi przed oczami. Światła. Drzwi. Brzdęk sztućców. Krzyki. Ręce.
Ciemność. Mokra trawa. Reflektor. Ludzie.
ODEJDŹCIE!
Nic ci nie zrobimy, spokojnie.
ZOSTAWCE MNIE. NIE DOTYKAJCIE!
Nie rób sobie krzywdy! Wszystko jest w porządku.
NIC NIE JEST W PORZĄDKU .
NIE. NIE. NIEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Dyszę ciężko, leżąc na mokrej ziemi. Jakiś ciężar mnie
przygniata, ktoś coś do mnie mówi, ale go nie rozumiem. Dźwięk jest
przygłuszony, jakbym był pod wodą. Nie mam pojęcia co się dzieje. W oddali
dostrzegam błyszczące ostrze noża kuchennego.
-Chyba już się uspokoił. Puść go- nakazał ktoś. Wydawało mi
się, że skądś znam ten głos. Przede mną przykucnął mężczyzna w białym kitlu i
prostokątnych okularach. Wyglądał tak znajomo.
-Izaya, czy już wszystko w porządku?- zapytał. Nie wyczułem
w jego tonie troski ani niczego w tym guście. Być może to przez mój stan.
Właściwie wtedy nic nie czułem. Nie odpowiedziałem.
-Zabierzecie go do środka, umyjcie i zaprowadźcie od
izolatki. Rano zobaczymy, czy mu się polepszy. - polecił pielęgniarzom, którzy
wcześniej powalili mnie na ziemię.- Powiecie ludziom z C, że Orihara będzie tam
ze skierowania Saruhiko Yamato. Rano będzie go nadzorować Akari.
Zrobili tak, jak lekarz powiedział. Zabrali mnie z powrotem
do budynku, do łazienki. Tam jeden z pielęgniarzy opłukał mnie z krwi i błota,
dał piżamę i zaprowadził do budynku C. Nie przypuszczałem, że będzie mi dane tu
przebywać. Pokój był ciemny i obity materacami.
-Dostał pan leki uspokajające, więc powinien pan dospać
spokojnie do rana. W tym pokoju będzie pan bezpieczniejszy, rano przyjdę na
kontrolę- poinformowała mnie pielęgniarka, zanim zamknęła drzwi. Jej głos był
zupełnie inny niż Saruhiko. Ona brzmiała tak, jakby z wielkim trudem mnie tu
zostawiała. Zamek szczęknął, a ja zostałem sam w pokoju bez klamek.
Jestem, a nic nie czuję.
Patrzę, a nie widzę.
Słucham, a nie słyszę.
Mówię, a nie wydaję dźwięku.
Unoszę rękę, a ona dalej leży na materacu.
Próbuję wstać, a moje ciało mnie nie słucha.
Myślę, ale żadna z myśli nie ma sensu.
Shizu-chan… Po co tu przyszedłeś? Chciałbym cię słyszeć,
chciałbym cię dotknąć. Chciałbym odpowiedzieć. Widzę cię. Leżysz obok, mówisz.
Ja też mam ci tle do powiedzenia. Zaczynam słyszeć, próbuję rozumieć. Zaczynam
dostrzegać jak szklą ci się oczy. Co jest, Shizu-chan? Bestie nie płaczą.
Czekaj. Nie odchodź. Nie, zostań! Proszę, zostań jeszcze na chwilę. Chcę
wyciągnąć rękę, chcę ruszyć się z ziemi i pobiec za tobą. Poczułem jak drgnęła
mi noga. Ale to tylko tyle. Jesteś przerażony, prawda? Dziwi cię, że się tu
znalazłem, prawda? Zostawiasz mnie, prawda? Nie winię cię. Po prostu nie wiesz.
Nie wiesz, dlaczego tu jestem. Nie wiesz, co myślę. Nie wiesz, co się stało.
Co byś pomyślał,
gdybym opowiedział ci całą historię? Uwierzyłbyś?
Czy musiałbyś mówić
cokolwiek?
-Możesz się ruszyć? Blokujesz kolejkę- ktoś stojący za mną
zwrócił mi uwagę.
-Ah…sorry- wydusiłem i ruszyłem się do przodu. Odebrałem
swój talerz z jedzeniem i ruszyłem do jakiegoś pustego stolika. Z izolatki
wypuścili mnie rano, dzień po wizycie Shizuo. Jestem pewien, że przesiedziałem
tam dobre ponad 24 godziny, ale mimo tego nie jestem głodny. Może to przez
leki, a może przez stan beznadziejności w jakim się teraz znajduję. Nie wiem co
o sobie myśleć, co o nim myśleć, czy w ogóle myśleć. Czy w ogóle istnieć. Nie
chcę wpadać w depresję ani w żadne kolejne dziwne psycho-stany, bo chyba się
potnę. To wykańczające. Gdy rano przechodziłem obok lustra, miałem ochotę je
rozbić. Osoba w nim pozostała cieniem dawnego mnie. Ciągle zastanawiało mnie,
co Shizuo mi wtedy powiedział. Niezbyt to pamiętam i nie rozumiem fragmentów,
które gdzieś tam utknęły mi w pamięci, ale wychodziło na to, że Shizuo naprawdę
się o mnie martwił. Mimo tego, że zapewne dalej mnie nienawidzi. Zaśmiałem się
pod nosem. To nie ma sensu, pomyślałem, nabijając kawałek marchewki na widelec.
-Przypominasz mi kogoś, wiesz?- Szalona Alcie przyglądała
się w wielkim skupieniu mojej twarzy, jakby próbując odnaleźć w głowie obraz
pasujący do tego przed jej oczami. Nie sądziłem, że dojdzie do tej
konfrontacji. Wiedziałem, że nie zapomni o Kanrze, ale żeby tak od razu
połączyć go ze mną? A najgorsze jest to, że ja zupełnie nie pamiętam, żebym spotykał
jakąś Rikę czy też Alice. Trochę mnie to zaniepokoiło, biorąco pod uwagę to, że
nie byłem w pełni sił fizycznych i psychicznych, dodatkowo leki mnie otępiały.
-Kogóż to?- zapytałem, udając, że wcale nie rusza mnie jej
podejrzliwy wzrok. Na to pytanie oczy jej zabłysły, zupełnie jak Shizusiowi,
gdy się na mnie wkurzał. Chwyciła mnie za bluzkę i szarpiąc, krzyczała:
-Kogo? Już ja ci powiem kogo! Przebrzydłego Kanrę!! Myśli,
że jest taki sprytny, że go zapomniałam!!- znów wpadła w szał. Chciałem się
wycofać, ale naparła na mnie, potknąłem się o własne nogi i upadłem,
przywalając głową o posadzkę. Bolało jak cholera, ale dziewczyna zdawała się
nie zwracać uwagi na ekspresję bólu, która wyrażała moja wykrzywiona twarz.
Dalej szarpała za moją koszulkę.
-Ale niech wie, że ja pamiętam! Że co dzień obmyślam plan
jego śmierci, że próbuję uciec i go dorwać!- krzycząc to patrzyła gdzieś przed
siebie, ale teraz jej wzrok przeskoczył na mnie. Jej oczy prezentowały
szaleństwo w czystej postaci. Nikt nigdy nie powinien tak skończyć. Wystarczyło
jedno jej spojrzenie, a ja poczułem, jakby ktoś wbił mi nóż w brzuch. Kontynuowała
tą obsesyjną wypowiedź:- A teraz nagle zjawiasz się ty… tak szalenie do niego
podobny, z tą samą fryzurą, z tym samym głosem- była tak blisko, że nasze nosy
prawie się dotykały.- Tylko twoje oczy… Nie są takie jak Kanry. Są zupełnie
inne. Dlaczego nie możesz być Kanrą. DLACZEGO TO NIE MOŻESZ BYĆ TY!- krzyknęła
w rozpaczy.- Zabiłabym cię tu i teraz i wszystko by się skończyło!- powoli
zaczynałem bać się tego ataku szaleństwa. Od kolejnych wrzasków, gróźb i tym
podobnych uwolnili mnie sanitariusze, którzy podnieśli ze mnie Alice. Długo się
jeszcze wyrywała, ale w końcu poddała się i dała zaprowadzić do pokoju. Lekarz pomógł mi wstać i pytał czy nic mi nie
jest. Odpowiedziałem, że nic i zawlokłem się do swojego pokoju. Mam już dość,
muszę wyjść. Siedząc tu nie myślę o niczym, każdy dzień wygląda tak samo. Nic
dziwnego, że moje oczy nie są takie jak dawniej. Potrzebuję urozmaicenia
w życiu. Coś musi się dziać, potrzebuję akcji.
Potrzebuję wrócić do
życia, żeby moje oczy znów zapłonęły.
-Jutro wypiszemy cię do domu- powiedział Saruhiko po sesji.
Zrobiłem wielkie oczy.
-Serio?
-Tak- odparł, składając jakieś papiery.- Wykazujesz sporą
poprawę i wygląda na to, że polepszyło ci się. To dobrze, że terapia
zadziałała. Rzadko zdarza się trafić z odpowiednią metodą leczenia za pierwszym
razem. Przepiszemy ci leki i będziesz mógł wrócić do domu. Chociaż dobrze by
było, gdyby ktoś mógł co jakiś czas sprawdzać, czy wszystko z tobą w porządku.
Schizofrenia należy do tych chorób, które nie znikają po wzięciu tabletek. Czy
masz jeszcze kontakt z Shizuo?- zapytał.
-Niespecjalnie- odparłem. W sumie o nawet nie skłamałem. Nie
pojawił się tu od dawna, nie pisał do mnie. Tak, jakby swoim monologiem,
którego nie byłem w stanie usłyszeć czy przeanalizować, podsumował wszystko i
wypisał się z mojego życia. Może uznał, że nie potrzebuję już jego pomocy,
skoro siedzę zamknięty pod fachową opieką. Saruhiko westchnął i zdjął okulary.
-Powiadomię o twoim wyjściu Shinrę, niech chociaż on ma na
ciebie oko. Możesz iść do siebie- powiedział. Zgodziłem się i wyszedłem z
gabinetu. Jutro zaczynam wszystko od początku.
Cholera, nie tak to miało wyglądać. Miałem wyjść spokojnie,
iść do metra i wrócić do domu. Moje marzenia przeminęły z wiatrem, pod prąd
którego biegłem już od dobrych kilku minut. Było wietrznie, zimno i mgliście.
Jesień w tym roku jest naprawdę paskudna. Torba ciążyła mi w ręku, ale nie
mogłem jej wyrzucić. Gdzie powinienem pobiec, dokąd uciekać?! Do siebie
przecież nie mogę! Ucieczkę ułatwiał mi nieco fakt iż w tych godzinach
porannych wielu ludzi udaje się do pracy. Przepychałem się między całym tym tłumem,
odbierając bluzgi na temat mojego wychowania, ale one były niczym w
porównaniu z dziewczyną z nożem, nieustannie podążającą za mną. Więc jednak
mnie poznała, nie zmyliły jej moje oczy. Obsesja wzięła nad nią górę. Zacząłem
powoli zwalniać. Moja kondycja strasznie spadła, ledwo łapałem oddech. Wbiegłem
na jakieś osiedle i oparłem się o mur. Pot lał się ze mnie jak woda z wiadra,
oddychałem szybko, kręciło mi się w głowie i nogi odmawiały powoli
posłuszeństwa. Muszę coś wymyślić inaczej zginę. Z dala słyszałem dziewczęce
krzyki. Zdjąłem torbę z ramienia i przerzuciłem ja na drugą stronę muru. Sam
wspiąłem się na śmietnik i również przeskoczyłem mur, spadając na kogoś.
-CO TY DO JASNEJ CHOLERY… ro..ooo… He… hę???!!- tym kimś
okazał się być nie kto inny jak Shizuo.
-To chyba jakiś żart- skomentowałem i zaśmiałem się.
-Co-co-co ty, jak, że z góry i tak, tutaj!?- Shizuo był
wyraźnie zdezorientowany całą sytuacją.- Skąd się tu wziąłeś, Izaya?! Tylko nie
mów, że ucie…
-Nie, nie uciekłem- zaprzeczyłem, nim zdążył dokończyć
zdanie.- Wypuścili mnie- wyjaśniłem, wstając z ziemi i podnosząc z niej torbę.
-Ahaaaa? To nie powinieneś raczej iść do siebie do domu niż
spadać na ludzi?
-Mógłbym, ale jest pewna przeszkoda. A tak w ogóle to co ty
tu robisz?- zapytałem. Co niby Shizuo miałby tutaj robić?
-Yy… no nie wiem, mieszkam na przykład?- na chwilę straciłem
wątek. Przecież tędy się do niego nie idzie.
-A ty nie mieszkasz przypadkiem niedaleko mostu?
-No tak, patrz, tam jest most- obrócił się i wskazał palcem
most, który istotnie się tam znajdował.- A za zakrętem jest mój dom.
Przebudowują most, więc byłem zmuszony iść do pracy tą drogą.
Dziwne, że nie znałem tej drogi. Chociaż faktycznie zawsze
szedłem mostem albo przez osiedle, a nigdy koło rzeki.
-Wspomniałeś o jakiejś przeszkodzie, przez którą nie możesz
wrócić do domu. O co chodzi? - dopytywał blondyn.
-Most jest niedostępny? Idealnie- w mojej głowie zapaliło
się światełko i kompletnie ignorując pytanie Shizuo, pociągnąłem go w stronę
mostu. W drodze powiedziałem mu o Alice i szaleńczym pościgu. Most okazał się
być zamknięty i lekko rozebrany, ale nie było na nim żadnych robotników.
Usiadłem na betonowym murku i zwiesiłem nogi po drugiej stronie, patrząc, jak
woda spokojnie pode mną płynie.
-Nie powinieneś zgłosić tego na policję?-zapytał, a jego ton
sugerował iż jestem głupi, że jeszcze tego nie zrobiłem. Darowałem sobie
wyjaśnianie mu, że policje bardziej interesowałoby to co jej zrobiłem, więc
powiedziałem tylko, że to nic by nie dało.
-Więc? Co ode mnie chcesz?- Shizuo przerwał ciszę. Oparł się
o murek, patrząc gdzieś w dal.
-Hę?
-Nie zaciągnąłeś mnie tutaj tylko po to, żeby posłuchać jak
rzeka szumi. Mów co chcesz, bo ja nie mam całego dnia. I tak już jestem
spóźniony- westchnął. Shizuo stał się coraz lepszy w odczytywaniu moich
zamiarów. Czy naprawdę stałem się aż tak przewidywalny?
-Wtedy, jak mnie odwiedziłeś- zacząłem, a Shizuo jakby
wstrzymał oddech.- mówiłeś coś do mnie, prawda? Musiałem wyglądać jak siedem
nieszczęść, mam rację? – zaśmiałem się. – To przez leki i pewne wydarzenia z poprzedniej
nocy.
-Coś ty taki otwarty się zrobił?- zapytał blondyn. – To
trochę przerażające.
-Ciebie już nic nie powinno zdziwić- zaśmiałem się
ponownie.- W każdym razie, wracając do odwiedzin, ja wtedy nic nie słyszałem.
Widziałem cię i w ogóle, ale zupełnie nie wiem, co wtedy do mnie powiedziałeś
i…
-ŻE CO?- Shizuo przerwał mi w pół zdania.
-No chyba nie sądziłeś, że w stanie totalnej śpiączki
umysłowej będę cokolwiek kontaktował- odparłem, jakby to była najbardziej
oczywista rzecz na świecie.
-Dziwisz się?! Zawsze się przecież mówi, że ludzie w
śpiączce doskonale słyszą to co się do nich mówi!
-Ale ja nie jestem inni.
Tym zdaniem na moment uciszyłem tę wymianę zdań. Shizuo
wyglądał na nieco zirytowanego, zapewne domyślał się już dokąd ta rozmowa prowadziła.
Ale on jednak zręcznie ominął ten temat.
-Czyli faktycznie mnie nie słyszałeś- podrapał się po tyle
głowy.- Wspomniałeś, że ten stan był spowodowany lekami i jakimś zdarzeniem. Co
tam musiało się stać, że tak mocno siadło ci na psyche? Ktoś się zabił czy co?- zażartował, ale mój
wzrok momentalnie zamknął mu usta.
-Wybacz… Ale jesteś w stanie mi opowiedzieć, co nie? Skoro
nawet ja mogłem rozmawiać z nieobecnym tobą, to i ciebie stać na jakąś
przemowę.
-Że co, że chcesz wiedzieć, co się zdarzyło? Ciekawskiś-
powiedziałem i zacząłem machać nogami. Wtedy Shizuo jakoś spoważniał. Wiatr
zawiał, przez co musiałem przymrużyć oczy. Z ukosa widziałem jak wiatr targał
jego blond włosy. Przez moment wydał się nieobecny.
-Chyba na to zasługuję, nie?- powiedział nagle.- W końcu mam
styczność z tobą odkąd twoje schizy się zaczęły, a tak naprawdę nic nie
wiem. Więc, chyba twoja pora, by
wszystko wyjaśnić. Od początku. Wtedy ja powiem ci to co powiedziałem tamtego
dnia.
Zawsze zastanawiałem się, co byś pomyślał, gdybym opowiedział ci całą historię? Uwierzyłbyś?
Czy musiałbyś mówić
cokolwiek?
Na początku nic nie
wskazywało, że coś się wydarzy. Bo czy ktokolwiek mógłby przypuszczać, że ich
życie tak się zmieni? Od incydentu z magazynami minęło kilka lat i wydawało
się, że to stare dzieje. Ale to wrócił ze zdwojoną siłą. Zjawy tamtych
mrocznych, niewyjaśnionych zdarzeń z przeszłości uderzyły w bezradny umysł
Kento i nie chciały odejść. Były jak ciemna aura, która nie opuszczała go i
zaciskała się na nim coraz bardziej. Nie wytrzymał, odizolował się, oszalał.
Nawet ta niezniszczalna więź, jaką stworzył z Izayą, nie była w stanie uratować
go. Może gdyby się nie spóźnili, jego przyszłość wyglądałaby zupełnie inaczej.
W gimnazjum tylko się pogarszało. Odsunął wszystkich ludzi na bok, zamykając
się w swoim świecie paranoi. Izaya przez długi czas był w stanie w nim
egzystować, jednak psychoza w jaką Kento popadł nasilała się z każdym dniem.
Pewnego razu zdenerwował się na swojego młodszego brata i rzucił w niego kostką
Rubika. Ubzdruał sobie, że go zabił. Izaya mimo usilnych prób nie był w stanie
wybić mu tej myśli z głowy. Kento do końca trwał w myśli, że jego brat nie
żyje, a chłopiec, który z nim mieszkał jest tylko jego atrapą. Tak naprawdę
nikt nie wiedział, co się działo w umyśle chłopaka. Nikt nie nadążał za jego
myślami. On zapewne też. Wtedy postanowiono go leczyć. To była minimalna ulga
dla rodziny i przyjaciela, którzy byli już zmęczeni. Kento nie chciał opuszczać Izayi. Bał się, że
tamten go zostawi. Izaya obiecał go odwiedzać, obiecał, że go nie zostawi. I to
była jedyna obietnica w życiu Izayi, której dotrzymał. Mimo, że Kento wyznał mu
miłość, mimo, że go pocałował, mimo, że Izaya bał się go i wiedział, że jego
uczucia to może być kolejny objaw paranoi, nie zostawił go. Dotrzymał obietnicy,
która okazała się być początkiem końca.
Psychiatryk był zawsze
pusty, wyprany z emocji, pogrążony w bieli. Jednak nigdy nie wydał się tak
straszny jak w tamten dzień, gdy Izaya jak zwykle przyszedł odwiedzić
przyjaciela. O ile jeszcze mógł go tak nazwać, bo tamten zdawał się żyć w
zupełnie innej rzeczywistości. Izaya wiedział, że tamten świat musiał być
przerażający. Przesiedział w pokoju Kento do wieczora. O dziwo, jego przyjaciel był spokojny i całkiem
kontaktowy. Ale w pewnej chwili zmienił się. Przybrał poważny wyraz twarzy.
Siedzieli na łóżku, gdy powiedział:
Izaya momentalnie
zesztywniał i nerwowo roześmiał, sądząc, że to jakiś żart. W głębi jednak
wiedział, że Kento już dawno stracił poczucie humoru. W jego mózgu zapaliła się
lampka z napisem „To kolejny atak, zawołaj lekarzy”, jednak nie zdążył nawet postawić
stopy na ziemi. Kento pchnął go na materac tak, że czerwonooki znalazł się pod
nim.
-Cz-czemu- zapytał
drżącym głosem.
-Bo wtedy nikt już nas
nie rozdzieli- wyjaśnił.- Będziemy na zawsze razem, bez tych ludzi w białych
fartuchach, bez trupów z mojej głowy. Będziemy wolni!- to mówiąc wpił się w usta bruneta. Izaya
szarpał się z całych sił, ale Kento był cięższy i silniejszy. Bez problemu powstrzymywał
jego ruchy. Przytrzymał ręce Izayi nad jego głową i powiedział:
-Ćśśś… Będzie dobrze,
zobaczysz. Najpierw zabiję ciebie, a potem siebie. Będziesz sam, ale tylko na
chwilkę. Dołączę do ciebie- powiedział spokojnym głosem z histerycznym
uśmiechem na ustach. Izaya oddychał szybko, gorące łzy płynęły po bladych
policzkach. Był przerażony, czuł się kompletnie bezsilny. Ale jedno wiedział.
Nie chciał umierać.
-Ni-niiiee- Kento
zagłuszył jego krzyk kolejnym pocałunkiem. Owinął dłonie wokół szyi Izayi i
powoli zaczął go dusić. Izaya czuł jak zaczyna tracić możliwość wzięcia oddechu,
jak jego płuca płoną, jak się dusi. Nie chciał umierać, bał się. On nie znał
tego człowieka. To nie był jego przyjaciel. On by tego nigdy nie zrobił, jego
wyraz twarzy nigdy tak nie wyglądał. Ostatnimi siłami zepchnął z siebie
chłopaka. Tamten spadł na kafelkową podłogę, zahaczając o stojący na półce
kubek i strącając go na ziemię. Izaya kaszlał, próbując wziąć w płuca jak najwięcej
powietrza. Zeskoczył z łóżka, stanął w kącie pokoju. Huk rozbijanego naczynia
sprawił, że w pokoju pojawiło się trzech lekarzy, którzy natychmiast
przytrzymali krzyczącego i wijącego się na podłodze Kento. Izaya stał w kącie, chłód
kafelkowej posadzki kuł go w bose stopy, łzy dalej płynęły, a nogi trzęsły się jak galareta.
„Mówiłeś, że mnie nie
zostawisz! Że zawsze ze mną będziesz! Kłamałeś… NAWET TY MNIE OKŁAMAŁEŚ !!”
Kolejne krzyki obijały
się w pustej w tym momencie głowie Izayi. Wybiegł z pokoju. Korytarzem obok
dyżurki pielęgniarek, wiatą do drugiego budynku, przez wyjście na zewnątrz.
Zatrzymał się dopiero na parkowej dróżce, dwie ulice dalej od szpitala.
Z całych sił próbował
tłumaczyć sobie, że to był zwykły atak. Kolejny, przecież widział ich już tak
wiele. Niestety nie umiał. To się stało albo raczej to mogło się stać. Mógł
umrzeć. Jego własny przyjaciel, osoba, której ufał najbardziej na świecie,
chciała go zabić. Wiedział, że to był koniec. Nie był w stanie dłużej tego
ciągnąć. Dwa tygodnie później w środku nocy Izaya zakradł się do szpitala. Tak
dawno go tu nie było. Czy się bał? Nie. Był wymyty z wszelkich uczuć. Po co on
właściwie tam przyszedł? Przeprosić- tylko za co? Pogadać- tylko o czym?
Przyszedł, bo obiecał. Obiecał, że będzie go odwiedzał.
I to była jedyna
obietnica, Którą Izaya Orihara dotrzymał.
Do samego końca.
Kento leżał pod ścianą
z pociętymi nadgarstkami. Jego ubrania nasiąkły krwią, bezwładne ręce leżały na
ziemi. Zszokowany Izaya powoli wszedł do pomieszczenia. Ukląkł w kałuży krwi,
przytulił do siebie przyjaciela. To był koniec. Wszystkiego. Ich przyjaźni,
jego psychiki. To, w co Izaya wpadł, to nie był zwykły płacz. To była histeria.
Desperacki krzyk, kompletna bezradność, niewyobrażalny żal. Trzech lekarzy
odciągało go od martwego przyjaciela. Izaya wyciszył się dopiero po podaniu
środków uspokajających. W jego głowie zaczęły przestawiać się pewne fakty, wartość,
wyobrażenia. Wszystkie trybiki zaczęły pracować. Bronił się przed rzeczywistością?
Kreował nowy świat? Gdy stał na schodach, a grupa sanitariuszy znosiła na
noszach przykryte białym prześcieradłem ciało Kanto, Izaya był już kimś
zupełnie innym. W jego oczach zapłonął czerwony płomień.
„Kocham ludzi! Uwielbiam wywoływać na ich twarzach rozmaite uczucia.
Uwielbiam wieść ich na granice wytrzymałości psychicznej, kierować ich małymi i
naiwnymi umysłami. Są tacy ciekawi!”
Czy to była obrona przed otaczającą go rzeczywistością? Czy może przed
wydarzeniami z przeszłości? Kreowanie własnego świata?
Izaya zmienił się nie
do poznania. Manipulował, namawiał, kręcił na prawo i lewo, i taki pozostał.
Pewny siebie, samodzielny człowiek z wysokim mniemaniem o sobie i swojej
wspaniałomyślności. To była zabawa, jedna wielka gra, w której to on ustalał
zasady. Pasował mu taki układ. Stał się silny. Już nigdy nie chciał na nikim
polegać, nie chciał płakać, chciał wszystko kontrolować. Był pewny, że jest na
tyle silny, by nie dopuścić do popadnięcia w jakiś psychiczny syf. Wtedy poznał
Shizuo Hejwajimę, najsilniejszego człowieka w mieście. Był nie do załamania,
był niesamowity. Takiej siły Izaya zawsze potrzebował. Jak się potem okazało
Shizuo był bardzo interesującym człowiekiem.
Chociaż nie… Bo Izaya kochał ludzi. A jego nienawidził. Shizou nie był człowiekiem.
Ale miał coś, czego Izaya potrzebował. Miał siłę.
Jednak pewnego dnia
Izaya poczuł się nieswojo. Zaczął słyszeć głosy. Najpierw jeden, potem drugi,
potem trzeci. Ignorował to, jednak te trzy głosiki zaczęły mieszać w jego życiu
i mieszać w to Shizuo. A może on sam się w to wplątał? Dla Izayi było to jak
wielkie deja vu. Ale nie rozumiał. Przecież zmienił się, stał się silny.
Dlaczego po tak długim czasie to wszystko do niego wracało, dlaczego musiał
przeżywać to od nowa. Postanowił walczyć. Wiedział, że jeżeli nie wygra tej
walki sam to już nigdy jej nie wygra. Ale jego największy wróg postanowił się wtrącić.
To chyba taka reguła, co nie? Wrogowie krzyżują swoje plany. Podświadomie Izaya
znał cały scenariusz. Znał też zakończenie, któremu wolał zapobiec. Kochał
swoje życie, podobało mu się. Było ekscytujące. Życie po śmierci nie
może być równie ciekawe. O ile takowe istnieje. Wierzył w swoją wygraną, dopóki
nie pojawił się Przeznaczenie.
-A dalej to już chyba znasz, hehe- zaśmiałem się , kończąc
historię. Patrzyłem na swoje buty. Shizuo był pierwszą osobą, której
opowiedziałem to wszystko. Chyba niezbyt wiedział, co odpowiedzieć na
moją wylewną opowieść, więc pozwoliłem sobie kontynuować.- Zawsze powtarzałeś
mi, że sam sobie nie poradzę, że odrzucam pomoc, że jestem niewdzięczną mendą.
-Ekhe bo jesteś khy khy- dopowiedział.
-Myślałem, że jesteś moim wrogiem i w ogóle. Nigdy nie
powiedziałbym, że możesz spokojnie gadać z kimś, ze mną. To takie zaburzenie
całości. A jednak. Nawet chciałeś mi
pomóc.
-Ale ty i tak robiłeś wszystko po swojemu. Wtedy, jak
leżałeś w izolatce trochę ci nawrzucałem. W sensie, jakby to ująć- zakłopotał
się.- Wyrzuciłem z siebie wszystko, czego nie mogłem powiedzieć wcześniej, bo
mi nie dałeś takiej możliwości. I dotarło do mnie, że naprawdę chciałem ci
pomóc. Już nawet nie dlatego, żebyś wyzdrowiał, ale żeby zrobić ci na złość. Żeby
wyjść ci naprzeciw. Nie chcesz pomocy, więc ci pomogę. Bo jestem twoim wrogiem,
prawda?- powiedział, prawdopodobnie na mnie patrząc.
-A więc o to chodziło z tym mostem- olśniło mnie.
-To jednak słyszałeś?! Znów ze mną igrasz, ty…
-Nie, nie słyszałem! Mam w głowie tylko urywki-
wytłumaczyłem i stanąłem na murku. Zacząłem ostrożnie balansować na krawędzi.- „I
gdy już będziesz stał na tym moście , ja cię złapię.”- zacytowałem jedyne
zdanie, które udało mi się zapamiętać.
-Czekaj, co ty…- Shizuo wstał z murka i szybkim ruchem objął mnie w pasie,
ściągając na dół. Upadliśmy na beton, Shizuo z pewnością obił sobie tyłek.
-Przecież nic nie zrobiłem nawet!- oburzyłem się.
-Ale chciałeś! Ja to wiem. I w tym momencie skoczyłbyś
chociażby dla zasady!
-„Bo taki jestem” heh- zacytowałem znów, a Shizuo złapał się
za głowę i westchnął z pożałowaniem. Wtedy spostrzegłem mały uśmieszek, który
wypłynął na jego twarz.
-Co- zapytałem lekko urażony.
-Nic- westchnął, jakby z ulgą.- Po prostu tak jest o wiele
lepiej. Jak jesteś zdrowy.
-Zdrowy- powtórzyłem, robiąc palcami cudzysłów. Przymrużyłem
oczy. Zza chmur wyszło słońce, które sprawiło, że smutny i brzydki jesienny
dzień zmienił swoją scenerię na złoto- pomarańczową.
-Ej…- zaczepił Shizuo, siadając na beton.
-Hmm?- mruknąłem, spoglądając w niebo.
-My… nie jesteśmy już wrogami, co nie?- zapytał niepewnie.
Spojrzałem na niego nieco zdziwiony pytaniem.
-Jakby to… hmm… w sumie to chyba nie- stwierdziłem, szczerze
zdziwiony tym co mówiłem. Czułem się, jakbym właśnie uświadomił samego siebie w
czymś bardzo istotnym.
-To dobrze- mruknął Shizuo prawie niedosłyszalnie i znów
lekko się uśmiechnął. Nie wiem, co miał na myśli mówiąc to, ale
postanowiłem nie zagłębiać się w taki sentymentalne rzeczy. Jeżeli chodzi o
różne dziwne uczucia i emocje to mam jak na razie dość.
-Co teraz zamierzasz?- zapytał.
-Nic. Chyba pójdę do domu- odpowiedziałem, uśmiechając się
lekko. Nie wiem czemu. Tak bez powodu. „ Bo taki jestem”.