sobota, 21 września 2013

Słuchaj tylko mnie [Shizaya]- chapter 9

Witam, po dłuuuuuuugiej nie obecności przychodzę do was z nowym rozdziałem. Wiem, mam tempo, ale prace nad 9 (wow wow to już 9 rozdział) wyglądały mniej więcej tak: pisanie&wymyślanie  także ten, masakra. Jestem w 3 gimnazjum, egzaminy i te sprawy, z rozdziałami nie wiem jak będzie. Ale takich długich przerw będę unikać jak ognia, postaram się. No więc generalnie przepraszam, znów, przepraszam że tak długo. Miałam też dużo problemów z ogarnięciem treści, skasowałam 6 stron i pisałam od nowa. Czy jestem zadowolona? Nie jest najgorzej więc spoko. Zapraszam do czytania~~ I wgl pochwalę się, że od następnego tygodnia zaczynam lekcje pianina ^^



Trzy dni. Właśnie tyle czasu mnie nie było. Przez trzy dni przemierzyłem prawie dwieście kilometrów. Sądząc po moim obecnym stanie fizycznym, musiałem dużo iść piechotą. Złapałem katar, ale lepsze to niż jakieś zapalenie płuc. Gdy następnego dnia do domu Shizuo przyszedł Shinra z Celty, to doktor mało mnie nie udusił. Niespodziewane. Tak bardzo się o mnie martwili. O MNIE. Opowiedzieli, że szukali mnie na po całym mieście a nawet kawałek poza nim, ale nikt się nie spodziewał, że zawędruję tak daleko. Dostałem coś na wzmocnienie, a przede wszystkim wreszcie coś do jedzenia. Nie mam pojęcia czy ja w ogóle jadłem przez ostatnie trzy dni. Ale szczerze w to wątpię. Chcąc nie chcąc dowiedziałem się, że Shizuo faktycznie robi lepszy ryż z warzywami. Niech go szlag, czemu ostatnimi czasy to właśnie on ma ciągle rację?!  W poszukiwaniach brał udział także Saruhiko i policja. Gdy psychiatra wparował do mieszkania dostałem porządny opieprz za to, że mimo jego zakazu byłem sam. Shizuo też się oberwało, bo to on mnie zostawił. Ale w sumie jakoś bardzo się tym ochrzanem nie przejąłem. Poczułem się trochę jak jakiś gówniarz, a to już był denerwujące. Nie miałem nawet siły się z nim kłócić, więc siedziałem na kanapie i słuchałem co miał do powiedzenia.

-Czyli nic nie pamiętasz? Żadnych urywek, nic? Spróbuj się skupić- próbował wydobyć ze mnie informacje.
-Jakbym wiedział gdzie byłem, to bym wam powiedział, czy to nie oczywiste?!-zaczynał mnie już denerwować, bo już jakąś chwilę pytał o to samo.-Mówię przecież. Pamiętam, że skończyły się tabletki, nie chciałem wychodzić z domu. Któregoś dnia położyłem się spać a dalej… nic, ciemność. Kolejnym wspomnieniem są tory kolejowe i rozpędzony pociąg- tłumaczyłem po raz kolejny. Shizuo siedział koło mnie, pił kawę i przysłuchiwał się całej rozmowie. Shinra stał pod ścianą, Celty dawno już gdzieś wyszła. Chyba mimo wszystko dalej nie obchodzą jej moje sprawy. Nie dziwie się, na jej miejscy pewnie też miałbym to gdzieś. Po chwili Saruhiko westchnął i wyciągnął coś ze swojej nieśmiertelnej teczki.
-Czyli jest tak, jak sądziłem. Miałeś okazję doświadczyć fugi.
-Fugi?
-Fuga dysocjacyjna. Czasem zdarza się schizofrenikom. Na jakiś czas zapominają kim są, co robią, zapominają o wszystkim i tworzą sobie nową tożsamość. Najczęściej jest tak, że wsiadają w pierwszy lepszy autobus czy pociąg i jadą w nieznane, a potem nagle wybudzają się z luką w pamięci, tak jak ty. Dlatego byłeś w Antamie, nawet o tym nie wiedząc.
Podciągnąłem nogi na kanapę i okryłem się kocem. Ciągle było mi przeraźliwie zimno. Podobno przez ostatnie dwa dni mocno padało, a gdy przyszedłem do Shizu-chana była ostra ulewa. Byłem tak zdezorientowany, że nawet tego nie zauważyłem. Śmiać mi się chcę, gdy o tym pomyślę, ale z drugiej strony boję się, że obok uśmiechu pojawią się łzy.
-I co teraz?-zapytałem po chwili przetwarzania informacji.- Wrócę do domu, znów pod opiekę Shizusia?
Saruhiko zamyślił się chwilę, poprawił okulary, które trochę zjechały mu z nosa i w końcu powiedział to, czego najbardziej nie chciałem usłyszeć.
-Niestety, nie możemy znów ryzykować, że dostaniesz jakiegoś ataku, fugę wliczając. Przyjmiemy cię na obserwację, na oddział psychiatryczny. Na razie tydzień. Jeżeli w tym czasie nie stanie się nic poważniejszego to wrócisz do domu.
Nastąpiła chwila ciszy. Każdy obecny w pokoju wiedział, że taka decyzja prędzej czy później by nadeszła, ale chyba tylko ja nie chciałem w to wierzyć. Pobyt w psychiatryku oznaczał absolutną izolację od świata, całodobową kontrolę, systematycznie podawane leki, po których będę ledwo żywy. Tak jak Kento, gdy odwiedzałem go w gimnazjum. Czasem nie dało się w ogóle zwrócić jego uwagi. Wpatrywał się tylko w przestrzeń, pozbawiony życia w oczach. Nie chcę tak skończyć. Chcę mieć dostęp do ludzi, chcę żyć normalnie, a nie zamknięty w czterech białych ścianach.
-Nie chcę.
-Słucham?
-Nigdzie nie idę-utwierdziłem moją decyzję.
-Izaya! A jak znów coś ci odwali?- krzyknął nagle Shizuo.
-Nic się nie stanie! Będę brał leki, tak jak do tej pory. Możesz mnie nawet osobiście pilnować i zobaczysz, że będzie ok.
Shizuo z hukiem postawił kubek z kawą na stolik, cud że się nie rozpadł na kawałeczki. Zrzucił ze mnie koc, chwycił mocno pod ramię i wyprowadził do drugiego pokoju, co zaprotestowałem okrzykami złości i kilkoma bluzgami.
 Stanąłem na środku pokoju z założonymi rękami i czekałem na to, co miał zamiar zrobić. Bo co niby mógł wykombinować. Nakładzie mi rozumu pięściami czy może jakimś wykładem, bo ostatnio dobry się zrobił w gadaniu „mądrych” rzeczy.
-Co ty sobie wyobrażasz co?!-wydarł się na mnie, zamykając drzwi.- Pojawiasz się w nocy ni stąd ni zowąd, w histerii błagasz o pomoc, którą teraz odrzucasz? Czy to wszystko aż tak ci się rzuciło na mózg, że przestałeś racjonalnie myśleć?
-Potrzebowałem pomocy, racja, ale nie to miałem na myśli.
-Gówno mnie obchodzi, co miałeś na myśli! Potrzebujesz pomocy, to pewne. A jedyna pomoc jaka będzie odpowiednia, to psychiatryczna, więc jakbyś z łaski swojej przestał wybrzydzać, na pewno wszyscy byliby minimalnie szczęśliwsi.
-Chodzi mi o miejsce. Nie chcę tam być.
-Przestaniesz się w końcu zachowywać jak ofiara? Podejrzewam, że właśnie tak wyglądały osoby, które prowadziłeś do samobójstw. Też były słabe, niezdecydowane, prawda? Właśnie dlatego nie mogę na ciebie patrzeć.
-Śmieszne, że o nich wspominasz. Może jednak trzeba mi było skoczyć pod ten pociąg.
Po tych słowach padłem na ziemię, po silnym ciosie Shizuo w moją twarz. Przeturlałem się po podłodze i zatrzymałem się dopiero przy ścianie. Tak mocno mnie chyba jeszcze nigdy nie uderzył.
-Tak ci się śpieszy do grobu?!Co?! Po co pchać się na jakiś peron, wystarczy mi powiedzieć, a załatwię to szybko i bez boleśnie! Choć co do tego drugiego to nie mam pewności.
Podniosłem się z ziemi, trzymając dłoń przy policzku, który bolał jak cholera. W złotych oczach Shizuo widać było gniew.
-Tch, a już myślałem że przeszła ci chęć zabicia mnie.
-Bo tak było! Po raz pierwszy nie chciałem cię zabić, a pomóc ci. Nie mam zabawy z kopania leżącego, a ty to już czołgałeś się po podłodze. Ale nie! Ty jak zwykle musisz się kłócić, zrobić po swojemu i mieć innych gdzieś! Wiesz co? Chcę, żebyś wyzdrowiał, żebyś znów uciekał przede mną przez ulice Ikebukuro i żebym znów mógł skopać ci dupę. Ale jeżeli sam nie będziesz chciał wyzdrowieć, to już nikt ci nie pomoże.
Czy chcę wyzdrowieć? Jasne, że chcę. Cała ta schizofrenia jest jak koszmar na  jawie. Ktoś umiera, krew się leje, chcę się zabić, dawno zapomniane wspomnienia wracają, ludzie mnie obserwują, wszędzie ktoś na mnie czeka, nie mogę spać normalnie. Ciekawe jak długo jeszcze pociągnę. Leczenie. Chyba już tylko to mi zostało. Białe ściany, pośród których spędzę obserwację. Dziesiątki tabletek, jakie będę musiał zażyć. Rozmowy o mnie. Izolacja i kontrola. Ja wiem jak to wygląda! Nie raz byłem świadkiem różnych sytuacji, które w zewnętrznym świecie nie mają miejsca. Boję się, że oszaleję jeszcze bardziej. Bo czy to nie obłęd wykończył Kento?
Objąłem się rękami, jakby było mi zimno. Mogę iść i wyzdrowieć albo zostać i pogrążać się w szaleństwie.
Nie wiem
Nie wiem
Nie wiem!
Cholera, jestem Izaya Orihara! I w obecnej chwili nie mam już nic do stracenia.

-Stołówka jest na końcu korytarza po prawej, świetlica po lewej. Gabinety lekarzy są na drugim piętrze. Nie wchodzisz na inne oddziały, chyba, że zajdzie taka potrzeba…-Szpital psychiatryczny, czyli miejsce, w którym przyszło mi przeżyć tydzień. W najlepszym wypadku. Niewysoka pielęgniarka w dłuższych, brązowych włosach, starsza ode mnie oprowadzała mnie po budynku albo raczej mówiła gdzie są te najważniejsze miejsca.  Resztę będę miał czas zwiedzić osobiście.-Teraz przejdziemy do szatni, tam zostawi pan swoje rzeczy.
-Hej, chwila. O tym nie było mowy- szczerze powiedziawszy miałem nadzieję, że będę mógł swoje rzeczy zostawić.
-To powinno być oczywiste. Nie możemy pozwolić pacjentom trzymać swoich rzeczy. Chyba, że znamy lepiej ich stan, wtedy udostępniamy im niektóre. Pana stan jest mi znany z kartoteki, więc na razie oddaje pan wszelkie rzeczy niebezpieczne.
Z wielką dezaprobatą patrzyłem, jak pielęgniarka chowa mój scyzoryk, telefon i parę innych rzeczy do pudełka z moim nazwiskiem, po czym wkłada je do szafki i zamyka na kluczyk. Dobrze, że mam dwa telefony i nie przeszukiwali mnie. Przeszedłem za kobietą do drugiego budynku, do którego prowadziła długa oszklona wiata. Czyli w budynku A mieściło się większość administracji, gabinety i reszta pomieszczeń, które mi pokazali. Budynek B jest mieszkalny, a budynek C nie jest mi jeszcze znany. Budynek B nie wyglądał już tak przyjaźnie jak  A. Tam ściany miały chociaż inny kolor niż biały. Tutaj od tej bieli aż bolały oczy. Pod ścianami stało kilka ławek, łóżek i wózek inwalidzki. Na końcu korytarza mieściła się portiernia i wyjście, jakoś po środku korytarza była dyżurka pielęgniarek. Było tu tak, jakby 10 lat nie pozostawiło po sobie żadnego śladu. Wszystko wyglądało tak samo i ten fakt przerażał mnie najbardziej. Weszliśmy schodami na pierwsze piętro. Tam, na drugim i na trzecim, znajdowała się reszta pokoi.
-To będzie pański pokój na czas terapii, jeszcze dzisiaj przyjdzie ktoś do pana z rozpiską zajęć, posiłków i planu dnia. Z pytaniami może się pan zwrócić do pielęgniarek w dyżurce lub innych pacjentów oddziału. Przy wejściu na świetlicę i przy dyżurce są tablice informacyjne- opowiadała, kiedy nagle zapiszczał jej pager i szybko się żegnając pobiegła na dół. Przekroczyłem próg pokoju i momentalnie poczułem jakiś specyficzny rodzaj chłodu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Białe ściany, biała pościel. Jedno okno naprzeciwko wejścia, oczywiście zakratowane. Szafka na ciuchy i umywalka w rogu. Już nawet w moim ciemnym domu było więcej życia niż tutaj. Nic dziwnego że wtedy plamy krwi były tak bardzo widoczne. Rzuciłem torbę na ziemię, a sam położyłem na łóżko. To będzie długi tydzień.
Jestem ciekaw leków jakie mi dadzą. Oby miały efekt uboczny- senność, bo nie wytrzymam. Zegarek w telefonie wyświetlił właśnie 2.00 w nocy. Nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok, zrzucałem kołdrę, to znów się okrywałem, chodziłem po pokoju, grałem w snake’a. Ostatni raz kiedy nie mogłem spać, miałem fugę dnia następnego, więc może powinienem się wysilić i zasnąć wreszcie?
Brzydzę się tego miejsca. Nienawidzę zapachu tej maglowanej pościeli, nienawidzę chłodu kafelków pod stopami. To wszystko tutaj jest okropne. Czuję na sobie cały ten obcy wzrok, jakby mnie dotykał i rozdrapywał stare rany. Ciekawi mnie to. Czy Kento też leżał tak bezczynnie w nocy? Nie mógł spać? O czym myślał? Na pewno chciał stąd wyjść. No i wyszedł. Szkoda, że ze świata też.

To pierwszy raz

Gdy to nie ja rozdaję karty

W głowie widziałem ten przeklęty uśmiech przeznaczenia
.
-Mogę się przysiąść?- podniosłem wzrok z talerza na osobę, która mnie zaczepiła. Była to jakaś dziewczyna. Młodsza ode mnie, miała długie czarne włosy i białą sukienkę. Stała ze swoim talerzem i czekała na moją reakcję. Nie rozumiem czemu się o to pytała, skoro generalnie stoły były wspólne i każdy siadał jak mu się aktualnie podobało. Ale to zapewne przez to, że przy moim akurat siedziałem tylko ja i jakiś mężczyzna na drugim jego końcu. Wzruszyłem ramionami, będąc zbyt zajęty maltretowaniem pałeczkami mojego jedzenia. Dziewczyna usiadła naprzeciwko mnie. Z twarzy wyglądała mi dziwnie znajomo, ale może tylko mi się wydawało. W końcu tyle różnych ludzi przewinęło mi się przez życie.
-Boisz się czegoś?- zapytała po chwili ciszy. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem.
-Skąd takie pytanie?
-Patrzyłeś nerwowo na wszystkie strony. Twój pierwszy raz tutaj?- dopytywała.
-Tak, pierwszy. Ale spokojnie, nie zabawię tu długo-odpowiedziałem i napiłem się kawy.
-Pfff… hahahaha- dziewczyna nagle roześmiała się do łez. Zwróciła uwagę kilku osób i jednego sanitariusza, który podszedł zapytać, czy wszystko z nią w porządku. Kiedy już się uspokoiła, zapytałem urażony:
-Co w mojej wypowiedzi cię tak rozśmieszyło?
Odgarnęła kosmyk włosów, który opadł jej na oczy i odpowiedziała:
-Nie jesteś pierwszym, który tak twierdził. Wiele osób przychodziło na chwilę a zostawało na długie lata.
-Mam rozumieć, że jesteś jedną z nich?
-Tsk…-prychnęła oburzona i wróciła do jedzenia. Po chwili jednak odezwała się:
-Nie musiałabym tu wegetować, gdyby nie tamten dupek. Zapłaci mi za to wszystko, gdy tylko opuszczę mury tego miejsca.- po tych słowach nagle stanęła na krzesło. Zobaczyłem też wtedy, że nie ma butów.
 -SŁYSZYSZ KANRA?! JA SIĘ JESZCZE NIE PODDAŁAM! ZNAJDĘ CIĘ I ZABIJĘ. NIECH NO TYLKO CIĘ DORWĘ W SWOJE RĘCE, A ZOBACZYSZ CO TO PIEKŁO!!!-wydzierała się na cały głos. W jej oczach widać było czysty obłęd. Była opętana przez rządzę zemsty. Szybko odsunąłem się od stołu, gdy na niego weszła. Zaczęła wymachiwać rękami, wygrażać widelcem we wszystkich kierunkach, wykrzykiwać groźby pod moim adresem. Moim, bo przecież Kanra to mój pieprzony pseudonim. Byłem bezpieczny, póki nie wiedziała że to ja.
Podbiegło do niej dwóch pielęgniarzy, siłą ściągnęli dziewczynę ze stołu i wyprowadzili ze stołówki. To był mój pierwszy taki szok, pierwszego dnia obserwacji.

Po śniadaniu miałem spotkanie z psychiatrą. Pytał ogólnie. Kiedy to się zaczęło, jak do tej pory sobie radziłem, czy ktoś mi pomagał, wspierał, czy rodzina wie i dlaczego dopiero teraz podjąłem się leczenia. Odpowiedziałem na wszystko, z ostatnim miałem w sumie problem. Nie umiałem powiedzieć, że już sobie nie radziłem. Potem do obiadu walałem się po korytarzach. Nie chciałem wyjść nawet na dziedziniec, choć pielęgniarki zachęcały mnie do tego. Chyba nabawiłem się jakieś kolejnej schizy. Dużo  osób jest w na oddziale. Przez szybę w drzwiach widziałem jedno spotkanie grupowe. Jedna z kobiet tam siedzących zerwała się z krzesła i zaczęła biegać w kółko sali. Potem położyła się na ziemi i tak już została. Na wszelki wypadek odszedłem od drzwi. Wszyscy ludzie wyglądali w miarę normalnie. No, prawie wszyscy. Poznałem niejakiego Hayato, który za wszelką cenę chciał ze mną pogadać. No to pogadaliśmy chwilę, usiadł ze mną na obiedzie. Hayato miał 30 lat, na leczeniu jest już od ponad 7 lat z czego 2 spędzone w szpitalu. Cierpiał na ciężką depresję z powodu utraty żony. Została potrącona na przejściu. Wpadł najpierw w narkotyki, a potem w depresję. Powiedział że teraz jest już dobrze i tylko czasem miewa chwilowe załamania.
 Zdziwiłem się, że nie spotkałem tej dziewczyny co rano. Wypytałem o nią Hayato, bo siedział tu już trochę. Rany, brzmi jakbyśmy byli w więzieniu.
-Na imię ma Alice. Znaczy naprawdę nazywa się Rika, ale wszyscy wołają na nią Alice albo Szalona Alice. Z tego co wiem jest tu rok. Krócej niż ja, ale zdążyła się już wpisać w historię tego miejsca. Trzy razy uciekała przez okno w łazience, pobiła pielęgniarza i dwa razy zamykali ją w budynku C. Ciągle wygraża komuś o imieniu Kanra, ale nikt nie wie czy to jakieś urojenie czy prawdziwa osoba. Wygląda niepozornie, ale ma równo narąbane.
-Śmieszne, że użyłeś tego określenia w takim miejscu.
-Hah. Ale serio mówię. Jest nieobliczalna, zresztą powinieneś to wiedzieć. Siedziałeś  z nią dzisiaj rano, jak dostała swojego ataku.
-Widziałeś mnie?- zdziwiłem się. Myślałem, że jakoś specjalnie się nie wyróżniam. Tutaj nie nosiłem nawet mojej charakterystycznej kurtki.
-Widać, że jesteś nowy, no i siedziałeś z nią jak się zaczęła drzeć to cię widziałem- odpowiedział i napił się soku. Odstawił szklankę na stolik i przybliżył do mnie, po czym konspiracyjnie zniżył głos:
-Tak poza tym. Jesteś Orihara co nie? Informator?
-Tak, to ja- wow, nawet tutaj o mnie słyszeli. Nie wiem czy się cieszyć czy obawiać.
-Znasz kogoś o imieniu Kanra? Bo może to nie jest zwykłe urojenie?-na to pytanie serce stanęło mi w gardle.
-Kanra, co? Niby coś mi to mówi, ale nie jestem do końca pewien co. Dużo różnych ludzi spotkałem.
-Mhm-mruknął i spojrzał na zegarek.- Dobra, ja muszę iść, mam zaraz rozmowę. Lekarze rozważają mój wypis- powiedział uradowany i szybkim krokiem wyszedł ze stołówki. Miły człowiek, gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, nigdy nie powiedziały bym, że ma depresję czy coś. Dobrze się trzyma. Czy ja też mogę wrócić do normalnego stanu?
Po obiedzie przeprowadzili ze mną krótką rozmowę, pytając głównie o urojenia i omamy oraz o poprzednie leki i ich efekty. Przepisali mi jakieś tabletki, będę je dostawał rano i wieczorem, każda porcja pod nadzorem. Po spotkaniu z lekarzami nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Na planie ogólnym wpisane były zajęcia plastyczne. Bez jaj, nie będę malował. Może jak dobrze sprawdzę to znajdę jeszcze biologię albo japoński. Postanowiłem przejść się do budynku C. W sumie nic mi o nim nie wiadomo. Alice tam zamknęli… Coś w rodzaju izolatki? Ale po co byłby taki duży budynek? Przeszedłem się korytarzem do wielkich, stalowych drzwi. Czerwonymi znakami wypisane było „Wstęp tylko dla upoważnionych”. Po chwili namysłu pociągnąłem za klamkę i niepostrzeżenie znalazłem się w budynku C. Korytarz był długi, białe światło, szaro- zielona podłoga, jak w szpitalu, ale przede wszystkim był pusty i śmierdział detergentami. Nie było tu nawet łóżka pod ścianą. Przeszedłem kawałek, powoli i uważnie oglądając wszystkie tabliczki i drzwi. Jedne były zwykłe, jak do gabinetów, to znów inne, potężne, stalowe z małym wizjerem. Było strasznie cicho, stawiałem kroki najdelikatniej jak umiałem, słyszałem swój oddech. Doszedłem od rozwidlenia korytarza. Można było iść prosto, w prawo, w lewo schodami w górę lub dół. Zastanawiałem się gdzie iść dalej, gdy ktoś dotknął mnie w ramię. Wzdrygnąłem się i panicznie odskoczyłem do przodu, odwracając się do tej osoby. Myślałem, że dostanę zawału
-Co ty tutaj robisz? Pacjentom nie wolno tu wchodzić- powiedział mężczyzna w białym kitlu.- Czego tu szukasz, nie widziałeś znaku na drzwiach?
-Zgubiłem się, jestem tu nowy- odpowiedziałem spokojnie, patrząc gdzieś w bok.
-Szukałeś czegoś konkretnego?- spytał podejrzliwie. Spojrzałem na niego spode łba i mruknąłem:
-Świetlicy.

-Kaori, masz tu jeszcze jednego chętnego. Szukał świetlicy w C więc musi mu bardzo zależeć na tych zajęciach- powiedział ironicznie i wyszedł z sali. Świetnie, czemu ci wszyscy lekarze mają takie paskudne charaktery? Teraz to mnie bardziej zaciekawił tamtym budynkiem. Moja osoba wywołała niemałe wzburzenie wśród pacjentów. Zaczęli coś szeptać między sobą, ale kobieta prowadząca zajęcia szybko ich uciszyła. Miałem wyjść, ale Kaori  mnie zatrzymała. Powiedziała, żebym został, bo zajęcia artystyczne pomagają często uporać się z chorobą. Słabo mnie przekonała tym argumentem, ale z racji że i tak nie miałem co robić, a do C na pewno teraz nie wrócę, zostałem. W kącie zauważyłem Alice. W pełnym skupieniu bazgrała coś na kartce. Z jej oczu zionęła czysta nienawiść. Rysuje Kanre? To by było ciekawe. Aż dziwne, że mnie nie poznała. Czy ja się z nią kiedykolwiek spotkałem osobiście? Odebrałem kartkę i pudełko kredek. Kredek. Chyba zaraz umrę ze śmiechu. Usiadłem przy stole i zacząłem kreślić jakieś nic nie znaczące kształty. Niech pomyślę. Zna tylko mój kryptonim, nie wiem czy wie, jak wyglądam. Skoro do tej pory nie skończyłem z poderżniętym gardłem, prawdopodobnie albo mnie nie widziała, albo nie pamięta. Czy ja spotkałem jakąś Rikę? Albo Alice? Szybciej, myśl! Tu chodzi o twoje życie.
-Zabiję, zabiję, zabiję, zabiję- szeptała do siebie Alice przyciskając ołówek do kartki. Chłopak siedzący obok niej odsunął się trochę, a Kaori podeszła ją nieco uspokoić. Jeżeli szybko nie dowiem się skąd mnie zna i za co tak nienawidzi, mogę marnie skończyć.                                                                                                   

-No nie gadaj, że byłeś na plastycznych- wyśmiał mnie Hayato, gdy wyszedłem ze świetlicy.
-Leczę moją duszę poprzez sztukę. I jak z wypisem?- zmieniłem temat. Przeszliśmy korytarzem do wyjścia na dziedziniec, przy którym się zatrzymaliśmy.
-Świetnie! Powiedzieli, że to mój ostatni tydzień tutaj i mogę wracać do domu. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Tak dawno nie byłem w pracy. Ani w mieście. Ani generalnie nigdzie. Czemu stanąłeś, chodźmy się przewietrzyć.
Stanąłem? Spojrzałem przez przeszklone drzwi. Brukowy chodnik, kilka ławek, drzewo. Nic nadzwyczajnego, ale moje nogi nie mogły się ruszać. Czułem, jakby ktoś je trzymał.
-Jesteś z tych, co nie wychodzą? Chcesz, to przejdziemy się na stołówkę po herbatę.
Skinąłem głową i zawróciliśmy. Dobrze, że o nic nie pytał. Hayato jest całkiem w porządku. Posiedzieliśmy na stołówce do kolacji, dużo rozmawialiśmy. O jego rodzinie, o mojej pracy, zapytałem o budynek C, ale nawet on niedużo wiedział na jego temat. I jakoś zleciało do wieczora. Powiedział, że pomoże mi uporać się z moją fobią do wychodzenia na dwór. Nawet go o to nie prosiłem, nawet nie poruszyliśmy tematu. Chyba należał do tych ludzi, którzy po prostu pomagają. W normalnym życiu zapewne jakoś bym to wykorzystał, ale teraz… jest jakoś inaczej. Wszystko się zmieniło wraz z moją chorobą. A Hayato? Nie zna mnie, ale mi pomaga, bo teraz uważa mnie za kolegę. Ciekawe jakby zareagował, gdyby wiedział jaki jestem naprawdę.

Uciekam. Biegnę jak najszybciej potrafię. Miejski krajobraz praktycznie się nie zmienia. Przedzieram się między ludźmi, choć niewielu jest ich teraz na ulicy. Noc, neony migają mi przed oczami, ich kolory mieszają mi się i rozmazują przez deszcz i prędkość, z jaką biegnę. Wdepnąłem w kałużę, ale nie przejąłem się tym. Obracam się. Goni mnie. Dalej. Kurwa, a myślałem że tamten samochód wystarczająco mocno ją potrącił. Ale nie, biegła dalej. Na jej białej sukience widać było plamy krwi, oczy błyszczały z podniecenia i złości, gołe stopy rozchlapywały wodę z kałuż. Nie chcę umierać. Nie teraz, nie w taki sposób. Wpadam na kogoś, przewracam go. Mówi coś do mnie. Nie mam czasu, by zrozumieć jego słowa, by przyjrzeć się jego twarzy. Alice wbija mężczyźnie nóż w plecy, ten powoli osuwa się. Podtrzymuję go, mam jego krew na moich rękach. Wtedy dociera do mnie kto to. Gdy przeczesuję jego złote, mokre od deszczu włosy. Kiedy on bezsilnie leży na ziemi, powoli wykrwawiając się.

Po raz pierwszy chciałem ci pomóc. Ale tak się kończy pomaganie tobie. Z nożem w plecach

Gwałtownie podrywałem się z łóżka, oblany potem i z ciężkim oddechem. Nerwowo rozglądnąłem się wokół. Jestem w pokoju, światło lamp zewnętrznych pada na ścianę. Przeczesałem włosy, próbując się uspokoić. Sen? Tabletki niby pomagają jakoś spać. Ale jeżeli to ma tak wyglądać to ja dziękuję. Muszę się jakoś ogarnąć. Dotknąłem swojego policzka, czoła. Byłem rozpalony. Wygramoliłem się  z łóżka, na boso wyszedłem na korytarz. Paliło się kilka lamp, nie słyszałem rozmowy pielęgniarek. Przeszedłem do łazienki, podpierając się ścian, żeby nie wyrżnąć o tą lodowatą posadzkę. Nie trudziłem się z zapalaniem światła w prysznicach, księżyc mi wystarczył. W ubraniach wszedłem pod prysznic, odkręciłem wodę. Łazienka była o tej porze naprawdę przerażająca. Kilkanaście kabin, wszędzie białe kafelki, szum i stukanie rur. Zimna woda spływała po mnie, ubrania nasiąkały. Oparłem się czołem o ścianę. Jedno jest pewne. Jeżeli szybko nie załatwię sprawy z Alice-umrę. Albo narażę kogoś na niebezpieczeństwo. Chciał mi pomóc, he…
Gdy uznałem, że już wystarczy mi „kąpieli” zakręciłem kurek i uważając, żeby się nie poślizgnąć zacząłem iść w kierunku wyjścia z łazienki. Nagle poczułem ciepłą wodę pod stopami. To dziwne, bo lałem przecież zimną. Zaskoczony tym zjawiskiem rozglądnąłem się po łazience. Żywej duszy. Byłem zmęczony, więc postanowiłem to jednak zignorować. Następny krok. Pod stopą poczułem coś twardego i zimnego. Ale nie żaden metal czy plastik. Coś jak… skóra? Moje ciało momentalnie zesztywniało. Podniosłem stopę z tego czegoś, sztywnym ruchem zacząłem szukać włącznika światła. I znalazłem. Klik. Światło rozbłysło. Włosy stanęły mi dęba, dostałem gęsiej skórki, a plecy oblał zimny pot. Krzyk zamarł mi w gardle. Stałem sztywno w czerwonej kałuży. W tym momencie serce waliło mi jak młot. Wtedy stanąłem na czyjejś ręce. Pod ścianą bezwładnie leżało ciało jakiegoś faceta. Pocięte uda, przecięte żyły. Leżał siny, zimny i bez ruchu. Odegnałem odruch wymiotny, najszybciej jak mogłem wybiegłem z łazienki. Znów. Znów oglądam czyjaś śmierć. Dlaczego coś, co kiedyś było dla mnie rzeczą normalną, teraz jest nie do zniesienia?! Dlaczego, dlaczego to musiałeś być ty, Hayato? Przecież za tydzień miałeś wychodzić, wrócić do rodziny, do pracy!
„Tylko czasem miewam lekkie załamania”
I kto teraz pomoże mi pozbyć się fobii?

Ja po prostu należę do osób, które lubią oglądać, jak świat płonie.

Biegłem przez korytarz, zostawiając krwawe odciski stóp na podłodze. Wpadłem do pokoju, trzasnąłem drzwiami, prawdopodobnie stawiając na nogi połowę budynku. W panice i chaosie zdjąłem z siebie mokre ciuchy, wytarłem nimi nogi z krwi i rzuciłem na ziemię. W bieliźnie wskoczyłem pod kołdrę, owijając się nią najdokładniej jak umiałem. Co ja mam zrobić, co ja mam zrobić!? Cały się trząsłem, nie umiałem uspokoić, myślałem, że jeszcze chwila i się rozpłaczę jak jakieś dziecko. Dawno nie byłem tak przerażony. Usłyszałem poruszenie na korytarzu, ktoś biegał, ktoś krzyczał. Widziałem migające cienie w szparze pod drzwiami. Dawno nie spotkało mnie coś tak przerażającego. Siedziałem na łóżku, próbując wcisnąć się w kąt, gdy nagle zabrzęczał telefon. Podskoczyłem lekko i zapewne pisnął bym, gdyby moje gardło nie było ściśnięte. Wygrzebałem jakoś rękę i sięgnąłem po komórkę.
(1)Wiadomość
[11/11/2013 01:35]
From: Shizu-chan
„Jak tam, mendo?”

Uśmiechnąłem się z pożałowaniem. I co ja ci mam odpisać Shizuo. Albo jaką odpowiedź chcesz otrzymać? Spędziłem następną chwilę na wpatrywanie się w krótką wiadomość od blondyna. Na korytarzu było sporo zamieszania. Zza okna słyszałem wycie syren.