Witam, po dłuuuuuuugiej nie obecności przychodzę do was z nowym rozdziałem. Wiem, mam tempo, ale prace nad 9 (wow wow to już 9 rozdział) wyglądały mniej więcej tak: pisanie&wymyślanie także ten, masakra. Jestem w 3 gimnazjum, egzaminy i te sprawy, z rozdziałami nie wiem jak będzie. Ale takich długich przerw będę unikać jak ognia, postaram się. No więc generalnie przepraszam, znów, przepraszam że tak długo. Miałam też dużo problemów z ogarnięciem treści, skasowałam 6 stron i pisałam od nowa. Czy jestem zadowolona? Nie jest najgorzej więc spoko. Zapraszam do czytania~~ I wgl pochwalę się, że od następnego tygodnia zaczynam lekcje pianina ^^
Trzy dni. Właśnie tyle czasu mnie nie było. Przez trzy dni
przemierzyłem prawie dwieście kilometrów. Sądząc po moim obecnym stanie
fizycznym, musiałem dużo iść piechotą. Złapałem katar, ale lepsze to niż jakieś
zapalenie płuc. Gdy następnego dnia do domu Shizuo przyszedł Shinra z Celty, to
doktor mało mnie nie udusił. Niespodziewane. Tak bardzo się o mnie martwili. O
MNIE. Opowiedzieli, że szukali mnie na po całym mieście a nawet kawałek poza
nim, ale nikt się nie spodziewał, że zawędruję tak daleko. Dostałem coś na
wzmocnienie, a przede wszystkim wreszcie coś do jedzenia. Nie mam pojęcia czy
ja w ogóle jadłem przez ostatnie trzy dni. Ale szczerze w to wątpię. Chcąc nie
chcąc dowiedziałem się, że Shizuo faktycznie robi lepszy ryż z warzywami. Niech
go szlag, czemu ostatnimi czasy to właśnie on ma ciągle rację?! W poszukiwaniach brał udział także Saruhiko i
policja. Gdy psychiatra wparował do mieszkania dostałem porządny opieprz za to,
że mimo jego zakazu byłem sam. Shizuo też się oberwało, bo to on mnie zostawił.
Ale w sumie jakoś bardzo się tym ochrzanem nie przejąłem. Poczułem się trochę
jak jakiś gówniarz, a to już był denerwujące. Nie miałem nawet siły się z nim
kłócić, więc siedziałem na kanapie i słuchałem co miał do powiedzenia.
-Czyli nic nie pamiętasz? Żadnych urywek, nic? Spróbuj się
skupić- próbował wydobyć ze mnie informacje.
-Jakbym wiedział gdzie byłem, to bym wam powiedział, czy to
nie oczywiste?!-zaczynał mnie już denerwować, bo już jakąś chwilę pytał o to
samo.-Mówię przecież. Pamiętam, że skończyły się tabletki, nie chciałem
wychodzić z domu. Któregoś dnia położyłem się spać a dalej… nic, ciemność.
Kolejnym wspomnieniem są tory kolejowe i rozpędzony pociąg- tłumaczyłem po raz
kolejny. Shizuo siedział koło mnie, pił kawę i przysłuchiwał się całej
rozmowie. Shinra stał pod ścianą, Celty dawno już gdzieś wyszła. Chyba mimo
wszystko dalej nie obchodzą jej moje sprawy. Nie dziwie się, na jej miejscy
pewnie też miałbym to gdzieś. Po chwili Saruhiko westchnął i wyciągnął coś ze
swojej nieśmiertelnej teczki.
-Czyli jest tak, jak sądziłem. Miałeś okazję doświadczyć
fugi.
-Fugi?
-Fuga dysocjacyjna. Czasem zdarza się schizofrenikom. Na
jakiś czas zapominają kim są, co robią, zapominają o wszystkim i tworzą sobie
nową tożsamość. Najczęściej jest tak, że wsiadają w pierwszy lepszy autobus czy
pociąg i jadą w nieznane, a potem nagle wybudzają się z luką w pamięci, tak jak
ty. Dlatego byłeś w Antamie, nawet o tym nie wiedząc.
Podciągnąłem nogi na kanapę i okryłem się kocem. Ciągle było
mi przeraźliwie zimno. Podobno przez ostatnie dwa dni mocno padało, a gdy
przyszedłem do Shizu-chana była ostra ulewa. Byłem tak zdezorientowany, że
nawet tego nie zauważyłem. Śmiać mi się chcę, gdy o tym pomyślę, ale z drugiej
strony boję się, że obok uśmiechu pojawią się łzy.
-I co teraz?-zapytałem po chwili przetwarzania informacji.-
Wrócę do domu, znów pod opiekę Shizusia?
Saruhiko zamyślił się chwilę, poprawił okulary, które trochę
zjechały mu z nosa i w końcu powiedział to, czego najbardziej nie chciałem
usłyszeć.
-Niestety, nie możemy znów ryzykować, że dostaniesz jakiegoś
ataku, fugę wliczając. Przyjmiemy cię na obserwację, na oddział psychiatryczny.
Na razie tydzień. Jeżeli w tym czasie nie stanie się nic poważniejszego to
wrócisz do domu.
Nastąpiła chwila ciszy. Każdy obecny w pokoju wiedział, że
taka decyzja prędzej czy później by nadeszła, ale chyba tylko ja nie chciałem w
to wierzyć. Pobyt w psychiatryku oznaczał absolutną izolację od świata,
całodobową kontrolę, systematycznie podawane leki, po których będę ledwo żywy.
Tak jak Kento, gdy odwiedzałem go w gimnazjum. Czasem nie dało się w ogóle
zwrócić jego uwagi. Wpatrywał się tylko w przestrzeń, pozbawiony życia w
oczach. Nie chcę tak skończyć. Chcę mieć dostęp do ludzi, chcę żyć normalnie, a
nie zamknięty w czterech białych ścianach.
-Nie chcę.
-Słucham?
-Nigdzie nie idę-utwierdziłem moją decyzję.
-Izaya! A jak znów coś ci odwali?- krzyknął nagle Shizuo.
-Nic się nie stanie! Będę brał leki, tak jak do tej pory.
Możesz mnie nawet osobiście pilnować i zobaczysz, że będzie ok.
Shizuo z hukiem postawił kubek z kawą na stolik, cud że się
nie rozpadł na kawałeczki. Zrzucił ze mnie koc, chwycił mocno pod ramię i
wyprowadził do drugiego pokoju, co zaprotestowałem okrzykami złości i kilkoma
bluzgami.
Stanąłem na środku
pokoju z założonymi rękami i czekałem na to, co miał zamiar zrobić. Bo co niby
mógł wykombinować. Nakładzie mi rozumu pięściami czy może jakimś wykładem, bo
ostatnio dobry się zrobił w gadaniu „mądrych” rzeczy.
-Co ty sobie wyobrażasz co?!-wydarł się na mnie, zamykając
drzwi.- Pojawiasz się w nocy ni stąd ni zowąd, w histerii błagasz o pomoc,
którą teraz odrzucasz? Czy to wszystko aż tak ci się rzuciło na mózg, że
przestałeś racjonalnie myśleć?
-Potrzebowałem pomocy, racja, ale nie to miałem na myśli.
-Gówno mnie obchodzi, co miałeś na myśli! Potrzebujesz
pomocy, to pewne. A jedyna pomoc jaka będzie odpowiednia, to psychiatryczna,
więc jakbyś z łaski swojej przestał wybrzydzać, na pewno wszyscy byliby
minimalnie szczęśliwsi.
-Chodzi mi o miejsce. Nie chcę tam być.
-Przestaniesz się w końcu zachowywać jak ofiara? Podejrzewam,
że właśnie tak wyglądały osoby, które prowadziłeś do samobójstw. Też były
słabe, niezdecydowane, prawda? Właśnie dlatego nie mogę na ciebie patrzeć.
-Śmieszne, że o nich wspominasz. Może jednak trzeba mi było
skoczyć pod ten pociąg.
Po tych słowach padłem na ziemię, po silnym ciosie Shizuo w
moją twarz. Przeturlałem się po podłodze i zatrzymałem się dopiero przy
ścianie. Tak mocno mnie chyba jeszcze nigdy nie uderzył.
-Tak ci się śpieszy do grobu?!Co?! Po co pchać się na jakiś
peron, wystarczy mi powiedzieć, a załatwię to szybko i bez boleśnie! Choć co do
tego drugiego to nie mam pewności.
Podniosłem się z ziemi, trzymając dłoń przy policzku, który
bolał jak cholera. W złotych oczach Shizuo widać było gniew.
-Tch, a już myślałem że przeszła ci chęć zabicia mnie.
-Bo tak było! Po raz pierwszy nie chciałem cię zabić, a
pomóc ci. Nie mam zabawy z kopania leżącego, a ty to już czołgałeś się po
podłodze. Ale nie! Ty jak zwykle musisz się kłócić, zrobić po swojemu i mieć
innych gdzieś! Wiesz co? Chcę, żebyś wyzdrowiał, żebyś znów uciekał przede mną
przez ulice Ikebukuro i żebym znów mógł skopać ci dupę. Ale jeżeli sam nie
będziesz chciał wyzdrowieć, to już nikt ci nie pomoże.
Czy chcę wyzdrowieć? Jasne, że chcę. Cała ta schizofrenia
jest jak koszmar na jawie. Ktoś umiera,
krew się leje, chcę się zabić, dawno zapomniane wspomnienia wracają, ludzie
mnie obserwują, wszędzie ktoś na mnie czeka, nie mogę spać normalnie. Ciekawe
jak długo jeszcze pociągnę. Leczenie. Chyba już tylko to mi zostało. Białe
ściany, pośród których spędzę obserwację. Dziesiątki tabletek, jakie będę
musiał zażyć. Rozmowy o mnie. Izolacja i kontrola. Ja wiem jak to wygląda! Nie
raz byłem świadkiem różnych sytuacji, które w zewnętrznym świecie nie mają
miejsca. Boję się, że oszaleję jeszcze bardziej. Bo czy to nie obłęd wykończył
Kento?
Objąłem się rękami, jakby było mi zimno. Mogę iść i
wyzdrowieć albo zostać i pogrążać się w szaleństwie.
Nie wiem
Nie wiem
Nie wiem!
Cholera, jestem Izaya Orihara! I w obecnej chwili nie mam
już nic do stracenia.
-Stołówka jest na końcu korytarza po prawej, świetlica po
lewej. Gabinety lekarzy są na drugim piętrze. Nie wchodzisz na inne oddziały,
chyba, że zajdzie taka potrzeba…-Szpital psychiatryczny, czyli miejsce, w
którym przyszło mi przeżyć tydzień. W najlepszym wypadku. Niewysoka
pielęgniarka w dłuższych, brązowych włosach, starsza ode mnie oprowadzała mnie
po budynku albo raczej mówiła gdzie są te najważniejsze miejsca. Resztę będę miał czas zwiedzić
osobiście.-Teraz przejdziemy do szatni, tam zostawi pan swoje rzeczy.
-Hej, chwila. O tym nie było mowy- szczerze powiedziawszy
miałem nadzieję, że będę mógł swoje rzeczy zostawić.
-To powinno być oczywiste. Nie możemy pozwolić pacjentom
trzymać swoich rzeczy. Chyba, że znamy lepiej ich stan, wtedy udostępniamy im niektóre.
Pana stan jest mi znany z kartoteki, więc na razie oddaje pan wszelkie rzeczy
niebezpieczne.
Z wielką dezaprobatą patrzyłem, jak pielęgniarka chowa mój
scyzoryk, telefon i parę innych rzeczy do pudełka z moim nazwiskiem, po czym
wkłada je do szafki i zamyka na kluczyk. Dobrze, że mam dwa telefony i nie
przeszukiwali mnie. Przeszedłem za kobietą do drugiego budynku, do którego
prowadziła długa oszklona wiata. Czyli w budynku A mieściło się większość
administracji, gabinety i reszta pomieszczeń, które mi pokazali. Budynek B jest
mieszkalny, a budynek C nie jest mi jeszcze znany. Budynek B nie wyglądał już
tak przyjaźnie jak A. Tam ściany miały
chociaż inny kolor niż biały. Tutaj od tej bieli aż bolały oczy. Pod ścianami
stało kilka ławek, łóżek i wózek inwalidzki. Na końcu korytarza mieściła się
portiernia i wyjście, jakoś po środku korytarza była dyżurka pielęgniarek. Było
tu tak, jakby 10 lat nie pozostawiło po sobie żadnego śladu. Wszystko wyglądało
tak samo i ten fakt przerażał mnie najbardziej. Weszliśmy schodami na pierwsze
piętro. Tam, na drugim i na trzecim, znajdowała się reszta pokoi.
-To będzie pański pokój na czas terapii, jeszcze dzisiaj
przyjdzie ktoś do pana z rozpiską zajęć, posiłków i planu dnia. Z pytaniami
może się pan zwrócić do pielęgniarek w dyżurce lub innych pacjentów oddziału.
Przy wejściu na świetlicę i przy dyżurce są tablice informacyjne- opowiadała,
kiedy nagle zapiszczał jej pager i szybko się żegnając pobiegła na dół.
Przekroczyłem próg pokoju i momentalnie poczułem jakiś specyficzny rodzaj
chłodu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Białe ściany, biała pościel. Jedno
okno naprzeciwko wejścia, oczywiście zakratowane. Szafka na ciuchy i umywalka w
rogu. Już nawet w moim ciemnym domu było więcej życia niż tutaj. Nic dziwnego że
wtedy plamy krwi były tak bardzo widoczne. Rzuciłem torbę na ziemię, a sam
położyłem na łóżko. To będzie długi tydzień.
Jestem ciekaw leków jakie mi dadzą. Oby miały efekt uboczny-
senność, bo nie wytrzymam. Zegarek w telefonie wyświetlił właśnie 2.00 w nocy.
Nie mogłem spać, przewracałem się z boku na bok, zrzucałem kołdrę, to znów się
okrywałem, chodziłem po pokoju, grałem w snake’a. Ostatni raz kiedy nie mogłem
spać, miałem fugę dnia następnego, więc może powinienem się wysilić i zasnąć
wreszcie?
Brzydzę się tego miejsca. Nienawidzę zapachu tej maglowanej
pościeli, nienawidzę chłodu kafelków pod stopami. To wszystko tutaj jest
okropne. Czuję na sobie cały ten obcy wzrok, jakby mnie dotykał i rozdrapywał
stare rany. Ciekawi mnie to. Czy Kento też leżał tak bezczynnie w nocy? Nie
mógł spać? O czym myślał? Na pewno chciał stąd wyjść. No i wyszedł. Szkoda, że
ze świata też.
To pierwszy raz
Gdy to nie ja rozdaję karty
W głowie widziałem
ten przeklęty uśmiech przeznaczenia
.
-Mogę się przysiąść?- podniosłem wzrok z talerza na osobę,
która mnie zaczepiła. Była to jakaś dziewczyna. Młodsza ode mnie, miała długie
czarne włosy i białą sukienkę. Stała ze swoim talerzem i czekała na moją
reakcję. Nie rozumiem czemu się o to pytała, skoro generalnie stoły były wspólne
i każdy siadał jak mu się aktualnie podobało. Ale to zapewne przez to, że przy
moim akurat siedziałem tylko ja i jakiś mężczyzna na drugim jego końcu.
Wzruszyłem ramionami, będąc zbyt zajęty maltretowaniem pałeczkami mojego
jedzenia. Dziewczyna usiadła naprzeciwko mnie. Z twarzy wyglądała mi dziwnie
znajomo, ale może tylko mi się wydawało. W końcu tyle różnych ludzi przewinęło
mi się przez życie.
-Boisz się czegoś?- zapytała po chwili ciszy. Spojrzałem na
nią ze zdziwieniem.
-Skąd takie pytanie?
-Patrzyłeś nerwowo na wszystkie strony. Twój pierwszy raz
tutaj?- dopytywała.
-Tak, pierwszy. Ale spokojnie, nie zabawię tu
długo-odpowiedziałem i napiłem się kawy.
-Pfff… hahahaha- dziewczyna nagle roześmiała się do łez.
Zwróciła uwagę kilku osób i jednego sanitariusza, który podszedł zapytać, czy
wszystko z nią w porządku. Kiedy już się uspokoiła, zapytałem urażony:
-Co w mojej wypowiedzi cię tak rozśmieszyło?
Odgarnęła kosmyk włosów, który opadł jej na oczy i
odpowiedziała:
-Nie jesteś pierwszym, który tak twierdził. Wiele osób
przychodziło na chwilę a zostawało na długie lata.
-Mam rozumieć, że jesteś jedną z nich?
-Tsk…-prychnęła oburzona i wróciła do jedzenia. Po chwili jednak
odezwała się:
-Nie musiałabym tu wegetować, gdyby nie tamten dupek.
Zapłaci mi za to wszystko, gdy tylko opuszczę mury tego miejsca.- po tych
słowach nagle stanęła na krzesło. Zobaczyłem też wtedy, że nie ma butów.
-SŁYSZYSZ KANRA?! JA
SIĘ JESZCZE NIE PODDAŁAM! ZNAJDĘ CIĘ I ZABIJĘ. NIECH NO TYLKO CIĘ DORWĘ W SWOJE
RĘCE, A ZOBACZYSZ CO TO PIEKŁO!!!-wydzierała się na cały głos. W jej oczach
widać było czysty obłęd. Była opętana przez rządzę zemsty. Szybko odsunąłem się
od stołu, gdy na niego weszła. Zaczęła wymachiwać rękami, wygrażać widelcem we
wszystkich kierunkach, wykrzykiwać groźby pod moim adresem. Moim, bo przecież
Kanra to mój pieprzony pseudonim. Byłem bezpieczny, póki nie wiedziała że to
ja.
Podbiegło do niej dwóch pielęgniarzy, siłą ściągnęli
dziewczynę ze stołu i wyprowadzili ze stołówki. To był mój pierwszy taki szok,
pierwszego dnia obserwacji.
Po śniadaniu miałem spotkanie z psychiatrą. Pytał ogólnie.
Kiedy to się zaczęło, jak do tej pory sobie radziłem, czy ktoś mi pomagał,
wspierał, czy rodzina wie i dlaczego dopiero teraz podjąłem się leczenia.
Odpowiedziałem na wszystko, z ostatnim miałem w sumie problem. Nie umiałem
powiedzieć, że już sobie nie radziłem. Potem do obiadu walałem się po
korytarzach. Nie chciałem wyjść nawet na dziedziniec, choć pielęgniarki
zachęcały mnie do tego. Chyba nabawiłem się jakieś kolejnej schizy. Dużo osób jest w na oddziale. Przez szybę w
drzwiach widziałem jedno spotkanie grupowe. Jedna z kobiet tam siedzących
zerwała się z krzesła i zaczęła biegać w kółko sali. Potem położyła się na
ziemi i tak już została. Na wszelki wypadek odszedłem od drzwi. Wszyscy ludzie
wyglądali w miarę normalnie. No, prawie wszyscy. Poznałem niejakiego Hayato,
który za wszelką cenę chciał ze mną pogadać. No to pogadaliśmy chwilę, usiadł
ze mną na obiedzie. Hayato miał 30 lat, na leczeniu jest już od ponad 7 lat z
czego 2 spędzone w szpitalu. Cierpiał na ciężką depresję z powodu utraty żony.
Została potrącona na przejściu. Wpadł najpierw w narkotyki, a potem w depresję.
Powiedział że teraz jest już dobrze i tylko czasem miewa chwilowe załamania.
Zdziwiłem się, że nie
spotkałem tej dziewczyny co rano. Wypytałem o nią Hayato, bo siedział tu już
trochę. Rany, brzmi jakbyśmy byli w więzieniu.
-Na imię ma Alice. Znaczy naprawdę nazywa się Rika, ale
wszyscy wołają na nią Alice albo Szalona Alice. Z tego co wiem jest tu rok.
Krócej niż ja, ale zdążyła się już wpisać w historię tego miejsca. Trzy razy
uciekała przez okno w łazience, pobiła pielęgniarza i dwa razy zamykali ją w
budynku C. Ciągle wygraża komuś o imieniu Kanra, ale nikt nie wie czy to jakieś
urojenie czy prawdziwa osoba. Wygląda niepozornie, ale ma równo narąbane.
-Śmieszne, że użyłeś tego określenia w takim miejscu.
-Hah. Ale serio mówię. Jest nieobliczalna, zresztą
powinieneś to wiedzieć. Siedziałeś z nią
dzisiaj rano, jak dostała swojego ataku.
-Widziałeś mnie?- zdziwiłem się. Myślałem, że jakoś
specjalnie się nie wyróżniam. Tutaj nie nosiłem nawet mojej charakterystycznej
kurtki.
-Widać, że jesteś nowy, no i siedziałeś z nią jak się
zaczęła drzeć to cię widziałem- odpowiedział i napił się soku. Odstawił
szklankę na stolik i przybliżył do mnie, po czym konspiracyjnie zniżył głos:
-Tak poza tym. Jesteś Orihara co nie? Informator?
-Tak, to ja- wow, nawet tutaj o mnie słyszeli. Nie wiem czy
się cieszyć czy obawiać.
-Znasz kogoś o imieniu Kanra? Bo może to nie jest zwykłe
urojenie?-na to pytanie serce stanęło mi w gardle.
-Kanra, co? Niby coś mi to mówi, ale nie jestem do końca
pewien co. Dużo różnych ludzi spotkałem.
-Mhm-mruknął i spojrzał na zegarek.- Dobra, ja muszę iść,
mam zaraz rozmowę. Lekarze rozważają mój wypis- powiedział uradowany i szybkim
krokiem wyszedł ze stołówki. Miły człowiek, gdybyśmy spotkali się w innych
okolicznościach, nigdy nie powiedziały bym, że ma depresję czy coś. Dobrze się
trzyma. Czy ja też mogę wrócić do normalnego stanu?
Po obiedzie przeprowadzili ze mną krótką rozmowę, pytając
głównie o urojenia i omamy oraz o poprzednie leki i ich efekty. Przepisali mi jakieś
tabletki, będę je dostawał rano i wieczorem, każda porcja pod nadzorem. Po
spotkaniu z lekarzami nie wiedziałem co ze sobą zrobić. Na planie ogólnym
wpisane były zajęcia plastyczne. Bez jaj, nie będę malował. Może jak dobrze
sprawdzę to znajdę jeszcze biologię albo japoński. Postanowiłem przejść się do
budynku C. W sumie nic mi o nim nie wiadomo. Alice tam zamknęli… Coś w rodzaju
izolatki? Ale po co byłby taki duży budynek? Przeszedłem się korytarzem do
wielkich, stalowych drzwi. Czerwonymi znakami wypisane było „Wstęp tylko dla upoważnionych”. Po
chwili namysłu pociągnąłem za klamkę i niepostrzeżenie znalazłem się w budynku
C. Korytarz był długi, białe światło, szaro- zielona podłoga, jak w szpitalu,
ale przede wszystkim był pusty i śmierdział detergentami. Nie było tu nawet
łóżka pod ścianą. Przeszedłem kawałek, powoli i uważnie oglądając wszystkie
tabliczki i drzwi. Jedne były zwykłe, jak do gabinetów, to znów inne, potężne,
stalowe z małym wizjerem. Było strasznie cicho, stawiałem kroki najdelikatniej
jak umiałem, słyszałem swój oddech. Doszedłem od rozwidlenia korytarza. Można
było iść prosto, w prawo, w lewo schodami w górę lub dół. Zastanawiałem się
gdzie iść dalej, gdy ktoś dotknął mnie w ramię. Wzdrygnąłem się i panicznie
odskoczyłem do przodu, odwracając się do tej osoby. Myślałem, że dostanę zawału
-Co ty tutaj robisz? Pacjentom nie wolno tu wchodzić-
powiedział mężczyzna w białym kitlu.- Czego tu szukasz, nie widziałeś znaku na
drzwiach?
-Zgubiłem się, jestem tu nowy- odpowiedziałem spokojnie,
patrząc gdzieś w bok.
-Szukałeś czegoś konkretnego?- spytał podejrzliwie.
Spojrzałem na niego spode łba i mruknąłem:
-Świetlicy.
-Kaori, masz tu jeszcze jednego chętnego. Szukał świetlicy w
C więc musi mu bardzo zależeć na tych zajęciach- powiedział ironicznie i
wyszedł z sali. Świetnie, czemu ci wszyscy lekarze mają takie paskudne
charaktery? Teraz to mnie bardziej zaciekawił tamtym budynkiem. Moja osoba
wywołała niemałe wzburzenie wśród pacjentów. Zaczęli coś szeptać między sobą,
ale kobieta prowadząca zajęcia szybko ich uciszyła. Miałem wyjść, ale
Kaori mnie zatrzymała. Powiedziała,
żebym został, bo zajęcia artystyczne pomagają często uporać się z chorobą.
Słabo mnie przekonała tym argumentem, ale z racji że i tak nie miałem co robić,
a do C na pewno teraz nie wrócę, zostałem. W kącie zauważyłem Alice. W pełnym
skupieniu bazgrała coś na kartce. Z jej oczu zionęła czysta nienawiść. Rysuje
Kanre? To by było ciekawe. Aż dziwne, że mnie nie poznała. Czy ja się z nią
kiedykolwiek spotkałem osobiście? Odebrałem kartkę i pudełko kredek. Kredek.
Chyba zaraz umrę ze śmiechu. Usiadłem przy stole i zacząłem kreślić jakieś nic
nie znaczące kształty. Niech pomyślę. Zna tylko mój kryptonim, nie wiem czy
wie, jak wyglądam. Skoro do tej pory nie skończyłem z poderżniętym gardłem,
prawdopodobnie albo mnie nie widziała, albo nie pamięta. Czy ja spotkałem jakąś
Rikę? Albo Alice? Szybciej, myśl! Tu chodzi o twoje życie.
-Zabiję, zabiję, zabiję, zabiję- szeptała do siebie Alice
przyciskając ołówek do kartki. Chłopak siedzący obok niej odsunął się trochę, a
Kaori podeszła ją nieco uspokoić. Jeżeli szybko nie dowiem się skąd mnie zna i
za co tak nienawidzi, mogę marnie skończyć.
-No nie gadaj, że byłeś na plastycznych- wyśmiał mnie
Hayato, gdy wyszedłem ze świetlicy.
-Leczę moją duszę poprzez sztukę. I jak z wypisem?-
zmieniłem temat. Przeszliśmy korytarzem do wyjścia na dziedziniec, przy którym
się zatrzymaliśmy.
-Świetnie! Powiedzieli, że to mój ostatni tydzień tutaj i
mogę wracać do domu. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Tak dawno nie byłem w
pracy. Ani w mieście. Ani generalnie nigdzie. Czemu stanąłeś, chodźmy się
przewietrzyć.
Stanąłem? Spojrzałem przez przeszklone drzwi. Brukowy
chodnik, kilka ławek, drzewo. Nic nadzwyczajnego, ale moje nogi nie mogły się
ruszać. Czułem, jakby ktoś je trzymał.
-Jesteś z tych, co nie wychodzą? Chcesz, to przejdziemy się
na stołówkę po herbatę.
Skinąłem głową i zawróciliśmy. Dobrze, że o nic nie pytał.
Hayato jest całkiem w porządku. Posiedzieliśmy na stołówce do kolacji, dużo
rozmawialiśmy. O jego rodzinie, o mojej pracy, zapytałem o budynek C, ale nawet
on niedużo wiedział na jego temat. I jakoś zleciało do wieczora. Powiedział, że
pomoże mi uporać się z moją fobią do wychodzenia na dwór. Nawet go o to nie
prosiłem, nawet nie poruszyliśmy tematu. Chyba należał do tych ludzi, którzy po
prostu pomagają. W normalnym życiu zapewne jakoś bym to wykorzystał, ale teraz…
jest jakoś inaczej. Wszystko się zmieniło wraz z moją chorobą. A Hayato? Nie
zna mnie, ale mi pomaga, bo teraz uważa mnie za kolegę. Ciekawe jakby zareagował,
gdyby wiedział jaki jestem naprawdę.
Uciekam. Biegnę jak najszybciej potrafię. Miejski krajobraz
praktycznie się nie zmienia. Przedzieram się między ludźmi, choć niewielu jest
ich teraz na ulicy. Noc, neony migają mi przed oczami, ich kolory mieszają mi
się i rozmazują przez deszcz i prędkość, z jaką biegnę. Wdepnąłem w kałużę, ale
nie przejąłem się tym. Obracam się. Goni mnie. Dalej. Kurwa, a myślałem że
tamten samochód wystarczająco mocno ją potrącił. Ale nie, biegła dalej. Na jej
białej sukience widać było plamy krwi, oczy błyszczały z podniecenia i złości,
gołe stopy rozchlapywały wodę z kałuż. Nie chcę umierać. Nie teraz, nie w taki
sposób. Wpadam na kogoś, przewracam go. Mówi coś do mnie. Nie mam czasu, by
zrozumieć jego słowa, by przyjrzeć się jego twarzy. Alice wbija mężczyźnie nóż
w plecy, ten powoli osuwa się. Podtrzymuję go, mam jego krew na moich rękach.
Wtedy dociera do mnie kto to. Gdy przeczesuję jego złote, mokre od deszczu
włosy. Kiedy on bezsilnie leży na ziemi, powoli wykrwawiając się.
„Po raz pierwszy
chciałem ci pomóc. Ale tak się kończy pomaganie tobie. Z nożem w plecach”
Gwałtownie podrywałem się z łóżka, oblany potem i z ciężkim
oddechem. Nerwowo rozglądnąłem się wokół. Jestem w pokoju, światło lamp zewnętrznych
pada na ścianę. Przeczesałem włosy, próbując się uspokoić. Sen? Tabletki niby
pomagają jakoś spać. Ale jeżeli to ma tak wyglądać to ja dziękuję. Muszę się
jakoś ogarnąć. Dotknąłem swojego policzka, czoła. Byłem rozpalony. Wygramoliłem
się z łóżka, na boso wyszedłem na
korytarz. Paliło się kilka lamp, nie słyszałem rozmowy pielęgniarek.
Przeszedłem do łazienki, podpierając się ścian, żeby nie wyrżnąć o tą lodowatą
posadzkę. Nie trudziłem się z zapalaniem światła w prysznicach, księżyc mi
wystarczył. W ubraniach wszedłem pod prysznic, odkręciłem wodę. Łazienka była o
tej porze naprawdę przerażająca. Kilkanaście kabin, wszędzie białe kafelki,
szum i stukanie rur. Zimna woda spływała po mnie, ubrania nasiąkały. Oparłem
się czołem o ścianę. Jedno jest pewne. Jeżeli szybko nie załatwię sprawy z
Alice-umrę. Albo narażę kogoś na niebezpieczeństwo. Chciał mi pomóc, he…
Gdy uznałem, że już wystarczy mi „kąpieli” zakręciłem kurek
i uważając, żeby się nie poślizgnąć zacząłem iść w kierunku wyjścia z łazienki.
Nagle poczułem ciepłą wodę pod stopami. To dziwne, bo lałem przecież zimną.
Zaskoczony tym zjawiskiem rozglądnąłem się po łazience. Żywej duszy. Byłem zmęczony,
więc postanowiłem to jednak zignorować. Następny krok. Pod stopą poczułem coś twardego
i zimnego. Ale nie żaden metal czy plastik. Coś jak… skóra? Moje ciało
momentalnie zesztywniało. Podniosłem stopę z tego czegoś, sztywnym ruchem
zacząłem szukać włącznika światła. I znalazłem. Klik. Światło rozbłysło. Włosy
stanęły mi dęba, dostałem gęsiej skórki, a plecy oblał zimny pot. Krzyk zamarł
mi w gardle. Stałem sztywno w czerwonej kałuży. W tym momencie serce waliło mi
jak młot. Wtedy stanąłem na czyjejś ręce. Pod ścianą bezwładnie leżało ciało
jakiegoś faceta. Pocięte uda, przecięte żyły. Leżał siny, zimny i bez ruchu.
Odegnałem odruch wymiotny, najszybciej jak mogłem wybiegłem z łazienki. Znów.
Znów oglądam czyjaś śmierć. Dlaczego coś, co kiedyś było dla mnie rzeczą
normalną, teraz jest nie do zniesienia?! Dlaczego, dlaczego to musiałeś być ty,
Hayato? Przecież za tydzień miałeś wychodzić, wrócić do rodziny, do pracy!
„Tylko czasem miewam lekkie załamania”
I kto teraz pomoże mi pozbyć się fobii?
Ja po prostu należę do osób, które lubią oglądać, jak świat płonie.
Biegłem przez korytarz, zostawiając krwawe odciski stóp na
podłodze. Wpadłem do pokoju, trzasnąłem drzwiami, prawdopodobnie stawiając na
nogi połowę budynku. W panice i chaosie zdjąłem z siebie mokre ciuchy, wytarłem
nimi nogi z krwi i rzuciłem na ziemię. W bieliźnie wskoczyłem pod kołdrę,
owijając się nią najdokładniej jak umiałem. Co ja mam zrobić, co ja mam
zrobić!? Cały się trząsłem, nie umiałem uspokoić, myślałem, że jeszcze chwila i
się rozpłaczę jak jakieś dziecko. Dawno nie byłem tak przerażony. Usłyszałem
poruszenie na korytarzu, ktoś biegał, ktoś krzyczał. Widziałem migające cienie
w szparze pod drzwiami. Dawno nie spotkało mnie coś tak przerażającego.
Siedziałem na łóżku, próbując wcisnąć się w kąt, gdy nagle zabrzęczał telefon.
Podskoczyłem lekko i zapewne pisnął bym, gdyby moje gardło nie było ściśnięte.
Wygrzebałem jakoś rękę i sięgnąłem po komórkę.
(1)Wiadomość
[11/11/2013 01:35]
From: Shizu-chan
„Jak tam, mendo?”
Uśmiechnąłem się z pożałowaniem. I co ja ci mam odpisać
Shizuo. Albo jaką odpowiedź chcesz otrzymać? Spędziłem następną chwilę na
wpatrywanie się w krótką wiadomość od blondyna. Na korytarzu było sporo
zamieszania. Zza okna słyszałem wycie syren.