Wyobraźcie sobie tylko, napisałam rozdział na 10 stron ._. Wiem, wiem trochę to trwało ale to przez to że zamiast zajmować się jedną rzeczą, w tym wypadku pisaniem, robię jeszcze pierdyliard innych rzeczy ;-; już nawet nie proszę o wybaczenie :C Już niedługo koniec szkoły yay! Będzie czerwony pasek na świadectwie czy na tyłku? hehe ja mam nadzieję, że jednak na kartce. Seria Radioactywna będzie uruchomiona niedługo bo cały czas myślę nad tym jak to zrobię i uznałam, że będzie to seria opowiadań o jednym motywie, ale wątki się ze sobą łączyć nie będę. Kiedy? Nie mam pojęcia :< Przepraszam za kijową jakość obrazka.
Zmarł 10 lat temu. Jak mogłeś o
tym zapomnieć?
Zaskoczyło mnie
to. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że on może nie żyć. Chyba
całkowicie musiałem wymazać go sobie z pamięci. Ale nawet jeśli
to kto mógłby się spodziewać, że znajomy, którego nie widziało
się przez kilka lat umarł? Cholera, ale teraz to znaczy że cały
mój plan szlag trafił. Westchnąłem głęboko i usiadłem na
brzegu łóżka. Czyli muszę sam to wszystko rozwiązać? Bez
wskazówek, tylko wspomnienia. Sądząc po moich snach, ta przeszłość
nie malowała się w kolorowych barwach. Dziwne, zawsze byłem
przekonany, że miałem udane i szczęśliwe dzieciństwo. Ironia,
nieprawdaż? Człowiek, który wie wszystko o wszystkich, nie wie nic
o sobie. Poczułem jak materac ugina się pod ciężarem innego
ciała. Spojrzałem na śpiącego Shizuo, który właśnie obrócił
się na plecy. I jeszcze on. Czemu to właśnie Shizuo? Czemu to on
jest człowiekiem, którego nie mogę rozgryźć? O ile człowiekiem
można go nazwać. Zawsze robi rzeczy, które wchodzą w paradę moim
planom. Nie umiem przewidzieć co zrobi, kontrolować go. Jego myśli
są poza moim zasięgiem. I jeszcze to wczorajsze przedstawienie.
Wzdrygnąłem się, gdy przypomniałem sobie jak mnie wtedy dotykał.
Wkurzające.
Nie reagowałeś.
Hahahaha
Skorzystałeś.
Hehehe
Z
pomocy.
Ktoś
ci pomógł.
Śnią
się koszmary?
Hihihihi
Jesteś
dzieckiem?
Hahaha
Żeby
płakać.
Bo
się zły sen przyśnił.
Ha
ha ha
hi
hi
he
he he
Godne
pożałowania.
Jesteś żałosny.
Hahahaha
Żałosny
Mam dość. Mam dość tego wszystkiego. Tych głosów, tych
wspomnień, tych zdarzeń. Nie radzić sobie z samym sobą. Racja,
żałosne. Kompletnie do mnie nie podobne. Jestem żałosny, skoro
zlitował się nade mną taki potwór jak on! Coś mnie niesamowicie
rozzłościło. Byłem przytłoczony, potrzebowałem coś zrobić.
Tylko co? Cokolwiek. To po części niesamowite i przerażające.
Masz ochotę pozbyć się swojego ciała, tak jakby właśnie
brakowało ci wolności. Jakbyś był uwięziony, bezsilny. Bez
powodu, tak po prostu strasznie się zirytowałem. Zgarnąłem z
biurka nóż, usiadłem na Shizuo okrakiem. Spał dalej niewzruszony.
Niewinny, bezsilny, nieświadomy. Taki właśnie teraz był, skazany
na mą łaskę bądź niełaskę. To twoja wina, Shizu-chan. Mogłeś
się nie wtrącać, nie budzić we mnie emocji, nie robić nic. Nie
interesować się mną.
-Więc dlaczego to robisz?-zapytałem nachylając się nad jego
twarzą.- Dlaczego wtedy przyszedłeś, dlaczego to robiłeś!
Dlaczego musisz okazywać mi to szkaradne uczucie? Obrzydza mnie to,
rozumiesz?! Mam dość!- obie ręce zaciśnięte na rękojeści noża
uniosły się ku górze. Spojrzałem raz jeszcze na niego groźnym
wzrokiem, dłonie szczelniej zacisnęły się na narzędziu. Pchnąłem
nóż mocno w dół, wbijając go w poduszkę, tuż koło jego głowy.
Po drugiej stronie położyłem rękę i nachyliłem się tak blisko,
że czułem na twarzy jego oddech.
-Żebyś tak po prostu zdechł- wysyczałem mu prosto w twarz i
zszedłem z blondyna. Oddychałem ciężko. Tak blisko, tak niewiele
brakowało. Nie zawahałem się, mógłbym to zrobić. A jednak nie
umiałem. Przekląłem pod nosem, zaciskając powieki. Idę pod
prysznic.
Ściągnąłem ciuchy i wszedłem do kabiny. Puściłem wodę o
najwyższej temperaturze, jaką mogło wytrzymać moje ciało. Trzeba
w końcu zająć się tą sprawą ze Srebrnymi, zaczynają się coraz
bardziej panoszyć. Ciągle zastanawia mnie jedno. Jak silni muszą
być, że zdołali powalić kogoś takiego jak Shizuo? Może i nie
biorę gróźb na poważnie, ale z życiem żegnać się też nie mam
zamiaru. Trzeba być ostrożnym i doprowadzić to wszystko do końca.
Hihihihe
Przeszedł mnie dreszcz. Co to było? Obróciłem się od ściany i
powoli zlustrowałem łazienkę przez szyby kabiny prysznicowej.
Nikogo.
Hihihihe
Coś jakby dziecięcy śmiech rozbrzmiewał w mojej głowie. Woda
dalej szumiała, jednak nie nie na tyle głośno, by zagłuszyć inne
dźwięki. Głosy, śmiechy, szepty ze wszystkich stron. Czułem
jakby wszystko wirowało. Zakryłem rękoma uszy, przykucnąłem
lekko, zamknąłem oczy. Ale to nie ustawało. Karuzela dźwięków,
która opanowała mój umysł była nie do zatrzymania. Jeszcze
chwila, jeszcze kilka obrotów, jeszcze tylko moment.
Z krzykiem rozsunąłem drzwi kabiny. Cisza. Tak samo nagle jak się
pojawiło, tak znikło. Ustało, teraz szumiała już tylko woda,
którą po chwili zakręciłem. Wziąłem kilka wdechów, uspokoiłem
się. Czemu tak się dzieje? Dlaczego muszę znosić to wszystko?
Wytarłem ciało i włosy. Oparłem ręce na umywalce i zawiesiłem
nad nią głowę. To wszystko jest naprawdę męczące. Podniosłem
się, by spojrzeć na siebie w lustro. I momentalnie odskoczyłem z
cichym jękiem. To co w nim zobaczyłem to nie byłem ja. Znaczy niby
ja, ale...
-Czego chcesz- spytałem postać z lustra.-Psyche?
-Próbowałeś zabić Shizusia- miał smutny, a zarazem zły wyraz
twarzy.
-Ano próbowałem i to nawet nie raz- odparłem teatralnie machając
ręką.
-Izaya- jego ton był upominający, nieznoszący sprzeciwu. Zupełnie
nie pasował do jego słodkiego wyglądu.-Mówię o sytuacji sprzed
chwili. Jak mogłeś to zrobić!
-Normalnie- odparłem niewzruszony.- Mój wróg leży na moim łóżku,
śpi. Jak mógłbym nie skorzystać z takiej okazji?- a jednak nie
skorzystałem. Jednak póki różowy się nie upomina, nie poruszajmy
tej chwili słabości.
-Zdajesz sobie sprawę, że ostrze minęło go o milimetry-
przypomniał, jakby w ogóle nie było mnie przy tej całej sytuacji.
-Pieprzone milimetry. Ten cios mógł być idealny. Mógł przeszyć
jego czaszkę, idealnie pośrodku czoła - opisywałem, napawając
się wyobrażeniami.
-Mógł- odparł.- Czemu więc zawahałeś się?- spytał
sugestywnie.
-To by było za proste- odpowiedziałem to co mi pierwsze przyszło
na myśl.- Zabić kogoś we śnie. Nawet nie mógłbym napawać się
jego agonią.
-Jesteś okrutny.
-A ty wkurzający, nie chce mi się już z tobą gadać-zakończyłem
rozmowę, wychodząc z łazienki. Owinięty ręcznikiem poszedłem do
sypialni i... zastałem łóżko puste. Poszedł sobie? Ehhh może to
i dobrze? Chociaż mam dziwne przeczucie, że on długo nie da mi
spokoju. Wciągnąłem na siebie jakieś spodnie i założyłem
koszulkę, po czym udałem się do kuchni zrobić sobie kawę. Po
drodze spojrzałem jeszcze na zegarek. 07:28. Dosyć wcześnie, ale
trudno. Może powinienem też zjeść jakieś śniadanie? Albo
później. Z kubkiem świeżej, parującej kawy usiadłem przy
biurku. Zrobiłem łyk, którego za chwile o mało nie wyplułem, bo
z sypialni wyszedł Shizuo. Jak to jest do jasnej cholery w ogóle
możliwe?! Przecież byłem tam i była pusta! Czy ten człowiek
nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać?! Jasne że nie. W końcu nie
jest człowiekiem.
-Co ty tu jeszcze robisz?- zapytałem, gdy otrząsnąłem się z
zaskoczenia.
-Żebym to ja sam wiedział- mruknął pod nosem i przetarł ręką
kark. Zszedł po schodach na dół i skierował się do wyjścia. I
co teraz po tych wszystkich czułościach mnie zostawisz? Słabo,
Shizu-chan, trochę jak kochanek na jedną noc.
-Co to miało niby być, co?- zagadałem go odchylając się na
fotelu.
-Niby co?-przystanął naprzeciwko biurka.
-To wczoraj. Próbujesz mi coś udowodnić czy co? Czujesz się
bardziej człowiekiem, litując się nad kimś mojego
pokroju?-splotłem palce na biurku. Prychnął i spojrzał na mnie z
pogardą. O, tak zdecydowanie lepiej.
-Taki odruch- burknął i przysiadł na brzegu kanapy. Zaśmiałem
się.
-Odruch? Jaki odruch, Shizu-chan. Masz w zwyczaju tulenie wrogów?
Zabawny jesteś.- ironizowałem i wstałem z fotela. Podszedłem do
stolika, na którym stała plansza i pionki na niej. Dawno nic nie
przestawiałem. To źle, znaczy że nic się nie dzieje! Czyżby
cisza przed burzą?
-Co ty jeszcze robiłeś u mnie w środku nocy? Aż tak pragniesz
mojego towarzystwa?- siedział ze spuszczoną głową, jakby żałował
tego co zrobił. I dobrze.
-Myślisz, że to jest tak, że chciałem tu być?- odezwał się w
końcu.- Zrobiłeś przedstawienie, a ja myłem to nieszczęsne
ramie. I tak nie zeszło do końca. Jakoś zmęczony byłem to
przysnąłem. Nagle w środku nocy ktoś się zaczyna drzeć, jakby
było obcierany ze skóry. Mało zawału nie dostałem-opowiadał.-
Kiedy zrozumiałem, że to ty, poszedłem do twojego pokoju. Nie wiem
co ty masz za sny, ale strasznie się rzucałeś po łóżku,
krzycząc coś i mówiąc jakieś niezrozumiałe słowa.
-Nie zmienia to faktu, że mnie przytuliłeś- przypomniałem mu.
-A niby co miałem zrobić co?-podniósł głos i spojrzał na mnie.-
Miałeś taką przerażoną minę. Prawie tak jak wtedy. Nawet nie
myślałem nad tym co robię!-wstał i wyciągnął papierosy.
Zaskoczył mnie. I to nie pierwszy raz zresztą.
-Powinieneś wyjść, zostawić mnie w spokoju, zabić,cokolwiek,
Shizu-chan! Jesteśmy wrogami, myślisz że takie rzeczy przejdą?
Zmieniłeś się- odparłem, podchodząc do niego. Zmienił się i to
bardzo, nie podobała mi się ta zmiana. Był za blisko. Za blisko
mnie.
-Ludzie tak mają wiesz? Zmieniają się-skomentował, odepchnął
mnie od siebie i wyszedł.
-No właśnie, Shizu-chan. Ludzie.-powiedziałem za nim, ale wątpię,
aby to usłyszał.
Ignorując burczenie brzucha i fakt, że Srebrni grożą mi śmiercią,
wyszedłem na miasto i skierowałem się do parku, w którym miałem
spotkać się z pewnym człowiekiem. Miał dobre wtyki w gangach,
podobno kombinował coś z Yakuzą, ale nie dał bym głowy uciąć.
Gdy doszedłem na miejsce on już tam czekał i gdy tylko mnie ujrzał
przywitał się skinieniem głowy. Usiadłem na ławce obok niego. W
parku było stosunkowo pusto, może to ze względu na panującą dziś
pogodę. Było chłodno i szaro, w każdej chwili mogło zacząć
lać. Nic w tym dziwnego, zbliża się przecież jesień.
-Coś ciekawego na dzielnicy, Motoharu? Za cicho jest jak na wojnę
gangów, nie sądzisz?-zagadnąłem go pierwszy. Motoharu był
niewiele starszy ode mnie, miał przydługie brązowe włosy zawsze
ukryte pod kapturem. Tajemniczy typ, sam nie wiele o nim wiedziałem.
Ale grunt, że informacje miał dobre. Ściągnął z głowy kaptur a
moim oczom ukazała się rana cięta przez prawy policzek. Uuuh...
wygląda na świeżą.
-Za cicho powiadasz-zaśmiał się gardłowo i założył kaptur z
powrotem.- W mieście aż tak nie jest to widoczne, ale jakbyś
zakręcił się na obrzeżach, poznałbyś piekło. Tam jak się nie
tłuką to święto.
-A wiadomo chociaż o co?- odchyliłem głowę do tyłu i spojrzałem
na szare, deszczowe chmury mozolnie płynące po niebie. Będzie lać
jak nic.
-Cały czas o to samo. Teren, władza i jeszcze śmierć Black
Jack'a...-wymieniał po kolei.
-Czekaj, czekaj...-przerwałem mu nagle.-Mówisz o tym Black Jack'u?-
zapytałem ze zdziwieniem.
-Dokładnie. Zieloni ostro przegięli z tą zemstą. Jeżeli myślą,
że teraz wygrają wojnę to się grubo przeliczą.
-Hmmm... może być teraz nie ciekawie.-podsumowałem. Black Jack był
jednym z najbardziej szanowanych „osobistości” w gangu
Srebrnych. Każdemu w mieście, albo przynajmniej w Ikebukuro, obiło
się o ucho jego imię. Był równie rozpoznawalny co Shizu-chan.
Można się pokusić o stwierdzenie, że robił mu konkurencję.
Chociaż nie był taki silny jak Shizuś, to słynął ze swojej
bezwzględności i niemal braku jakiejkolwiek empatii. Nie był
szefem, ale był traktowany równie wysoko. Wyglądał całkiem
niepozornie, ale jak się wkurzył to nie było wesoło. Na szczęście
nie miałem okazji się z nim spotkać, ale jeżeli w mieście był
ktoś, kogo lepiej nie mieć za wroga, to był to właśnie Black
Jack. Jeżeli Zieloni go zatłukli to można być pewnym, że wojna
długo się nie zakończy. Ehh... nie cierpię tego prostackiego
sposobu myślenia, gdzie zemsta równa się śmierć. Nie lepiej
wymyślić coś innego? Coś, przez co osoba będzie cierpieć długi
czas, jak nie do końca życia. Nie zabijać jej, ale sprawić, że
sama będzie chciała umrzeć? To dopiero było by ciekawe. Napawać
się myślą, iż osoba która nas skrzywdziła, cierpi teraz dwa
razy bardziej. Dać jej do zrozumienia co zrobiła, żeby z każdym
nowym dniem coraz bardziej doprowadzała się do samodestrukcji. Oto
kwintesencja zemsty. Ale cóż poradzić, jeżeli te tępe dresy mają
w głowie cegły zamiast mózgu i potrafią tylko napierdalać się
po mordach.
-A więc tak to wygląda- westchnąłem i podniosłem się z
ławki.-Okey, Moto. A jakieś konkrety? Wiesz po co tu jestem-
ruszyłem przez park a chłopak dołączył do mnie.
-Co do bazy wiem tyle, że od dłuższego czasu stacjonują w starym
tartaku. To nie daleko stąd w jakiejś opuszczonej dzielnicy.
-Chyba wiem gdzie.”W tej samej okolicy są te feralne magazyny”-
dodałem w myślach.
Oj
Orihara, nie trzeba było dziś wychodzić.
Złapią cię
Widzą
cię.
Czekają.
Przeszedł mnie dreszcz. Szepty znów wróciły. Ostatnio się
nasilają, zaczyna mnie to wyprowadzać z równowagi. Szliśmy wolnym
krokiem przez puste ścieżki parku, opadłe liście leżały na
ziemi. Na pustoszejących drzewach siedziały ptaki. Zerkałem co
chwila na drzewa, które mijaliśmy. Pusto, taki wielki park a nie
było w niej ani jednej duszy. A nie, widzę, tam dalej idzie jakiś
dzieciak z matką. Po drugiej stronie też ktoś był. Nagle
przeszedł mnie dreszcz i to wcale nie dlatego, że wiało. Czułem
na sobie czyjś wzrok. Ktoś uważnie mnie obserwował. Każdy mój
ruch. Nagle zobaczyłem coś. Coś lub kogoś, nie ważne! Nie
podobało mi się to. Krwiście czerwone ślepia, szaleńczy uśmiech
rozciągnięty nienaturalnie szeroko. Postać całkowicie okryta
czarnym płaszczem. Gdy minąłem drzewo-zniknęła. Rozglądnąłem
się jeszcze parę razy. Raz stała przy innym drzewie, raz siedziała
na ławce bawiąc się nożem, innym razem szła zaraz obok mnie,
ciągle szaleńczo się szczerząc.
-Izaya, coś nie tak?- zapytał w końcu Moto.- Dziwnie się
zachowujesz.
-To nic takiego.-odparłem uspokajająco, choć wątpię że w ogóle
się zmartwił czy coś. Należał do ludzi, którzy martwili się
tylko o swoją dupę. Cóż poradzić, taki zawód.- Mam tylko
wrażenie, że ktoś na mnie patrzy.
-O! Właśnie!-wykrzyknął nagle, jakby dokonał niesamowitego
odkrycia.- To mi przypomniało, że przestałeś być szarą
osobowością w gangsterskim świecie.- powiedział wymachując
palcem.
-Co masz na myśli?
-Wydałeś Srebrnych psom, racja?- upewnił się.
-No, było coś takiego, a o co chodzi?- chyba domyślałem się do
czego zmierzał. W sumie ciężko by było nie domyślić się po tej
„ przesyłce” jaka wczoraj do mnie przyszła. I to nawet
dosłownie.
-No i to nieco ich wyczuliło na twoje poczynania. Nie wiem jakim
cudem, ale dowiedzieli się, że jesteś po stronie Zielonych. Serio?
Bawisz się w tę ich wojnę?- zapytał nie dowierzając.
-Aaa stara historia. Przyszedł do mnie raz kapitan tej bandy i pytał
o miejsce spotkań Srebrnych, to przyjąłem zlecenie jak każde
inne. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to aż taka afera.-
wytłumaczyłem.-I to nie tak, że ich wydałem. Powiedziałem
policji, że doszło do przestępstwa. Postąpiłem jak przykładny
obywatel. Nie jestem po żadnej stronie, jestem neutralny.
-HAH przykładny.-wyśmiał mnie Moto. Sam nie był lepszy, moja
praca przynajmniej była legalna. Powiedzmy.
-W każdym razie lepiej miej się na baczności, bo wiesz... nie
znasz dnia i godziny- odkrzyknął mi na odchodnym i podniósł rękę
na pożegnanie. Przystanąłem na ścieżce i poczekałem aż chłopak
się oddali.
-Czemu mnie śledzisz?- zapytałem postać stojącą obok mnie. Jakby
zaskoczony tym, że go dostrzegłem, odskoczył ode mnie.- Ciężko
było cię nie zauważyć.
A
tak się starałem...-udał
rozczarowanie i zachichotał. Dalej nie widziałem jego twarzy. Tylko
szaleńczy uśmiech i oczy. Miał taki nieprzyjemny, chrapliwy
głos.- Spokojnie, nic ci nie zrobię... dzisiaj. Jestem
częścią ciebie- obracał nóż
między palcami- więc na przykład dźgnięcie cię byłoby
niejako masochizmem.
Prychnąłem i ruszyłem dalej, ale on nie dawał za wygraną i
szybkim krokiem dogonił mnie.
Hej,
hej, hej nie uciekaj. Chciałem tylko pogadać, spokojnie.
-Niby o czym.
Tak
generalnie-zaśmiał się.-Ładną
dziś mamy pogodę.-spojrzał w
zachmurzone niebo. Poczułem kroplę deszczu na twarzy.
-Bardzo.
Oh,
nie bądź taki. Deszcz to bardzo ładne zjawisko. Prawdziwe. Nie
kryje swojego smutku, zdenerwowania i innych emocji.
-Skąd
przekonanie, że deszcz jest smutny?-zapytałem kopiąc jakiś
kamyczek. Odbił się krzywo kilka razy w wpadł na trawę. Dlaczego
rozmawiam na takie dziwne tematy.
A
czy krople deszczu nie przypominają ci czasem łez?-
spojrzałem na niego zdziwiony, a on uśmiechnął się pokazując
rząd ostrych zębów. Nigdy nie myślałem o takich rzeczach. Co ta
rozmowa ma niby wnieść?
Zawsze
podczas deszczu ludzi łapie jakiś melancholijny, przygnębiający
stan. To deszcz rozsiewa wkoło aurę smutku. Czemu jest smutny? Nikt
nie wie. Czasem jest naprawdę wściekły, to z nieba ciska
błyskawicami. Nikt go nie rozumie, jest inny. Pogoda jest dziwna. Co
chwile się zmienia, raz świeci słońce, raz wieje wiatr a raz
leje. Jest niestabilna.
-Nie
bardzo cię rozumiem. Co chcesz mi przekazać takimi spostrzeżeniami-
naprawdę nie rozumiałem o co mu chodzi. Jakaś aluzja do mnie czy
jak? Zaśmiał się cicho i wsadził ręce do kieszeni płaszcza.
Nic
specjalnego, tak sobie gadam. Ne, nie boisz się? Słyszałeś
Motoharu. Znają cię i raczej nie dadzą ci żyć w spokoju. Z
takimi lepiej nie zadzierać.
-Czego
mam się bać?- zapytałem beztrosko. Nagle poczułem szarpnięcie za
ramię i zimną stal przy gardle.
Że
ktoś cię niespodziewanie nie zapierdoli- wyszeptał
mi do ucha. Przełknąłem ślinę. Dałem się załapać przez
zaskoczenie. Ostatnio jestem mniej czujny.
Lepiej
uważaj, bo inaczej święto zmarłych będzie twoim
świętem-wychrypiał mi do ucha
i tak nagle jak się pojawił, tak zniknął. Po chwili runął
deszcz. Założyłem kaptur na głowę i szybko skryłem się pod
jakimś stropem. Patrzyłem jak ludzie w biegu mijają mnie.
Parasole, teczki nad głowami, byle szybko uchronić się przed
deszczem. Niby nikt nie jest z cukru, ale zmoknąć też nie chce. Po
chwili zadzwonił telefon. Odebrałem.
-Halo.
-Izaya?- w słuchawce rozległ się głos Kisitaniego.
-We własnej osobie. Słucham.
-Pamiętasz jak ci mówiłem o tym znajomym psychologu? Odwiedzi cię
dziś koło szesnastej, więc bądź w domu, okej?
-Shinra, czemu umawiasz mnie na rozmowy z jakimiś ludźmi, a ja nie
mam nic do powiedzenia?-Shinra jak zwykle robił co mu się podobało.
Pewnie nawet jakbym go przywiązał do krzesła, ten i tak zrobiłby
po swojemu. Takim już był człowiekiem.
-To tylko dla twojego dobra. Mógłbyś czasem docenić to, że ktoś
jeszcze chce coś dla ciebie robić.
-Ależ ja to doceniam! Tylko że ostatnim razem, kiedy umówiłeś
mnie z kimś na spotkanie, skończyło się to rozwaleniem boiska
szkolnego- wspomniałem.
-Stare
dzieje... Przecież nie będziesz podjudzał psychologa do bójki,
chyba aż tak narąbane nie masz. Zresztą, on to powie. Bądź w
domu o szesnastej! Muszę kończyć, cześć- powiedział i rozłączył
się. Westchnąłem i spojrzałem na czas w telefonie. Dochodziła
czternasta. Postanowiłem przeczekać ten większy deszcz a potem
ruszyć do jakiegoś baru coś zjeść. W sumie to mam ochotę na
ramen.
Siedziałem przy komputerze i pisałem z jakąś nastolatką, która
żaliła się na świat. Nie rozumiem, dlaczego nastolatki piszą
wszędzie i wszystkim o swoich problemach. Skoro to jej problemy to
niech je rozwiąże, a jak potrzebuje pomocy, to niech się do kogoś
zgłosi, rany wielka rzecz. Na szczęście zawsze jest pod ręką
Nakura, który wysłucha i odpowiednio doradzi. Żywo dyskutowaliśmy
na temat braku akceptacji u szkolnych kolegów i już miałem jej
zaproponować pewne rozwiązanie, ale do drzwi ktoś zapukał. To
pewnie ten psycholog. Okej, niech już będzie, pogadam z nim
chwilkę, powiem że jest dobrze i grzecznie wyprawię na zewnątrz.
Psycholodzy zazwyczaj tak działają, mają standardowe teksty i
metody. Wiem, bo w szkolnych latach spotkałem się z kilkoma, gdyż
według wychowawców miałem problemy ze sobą. Shizuo też miał
problemy, ale jakoś nikt nie kwapił się by zaprowadzić go do
gabinetu. Podszedłem do drzwi i otworzyłem. Wszystkie moje mięśnie
momentalnie się spięły, dostałem gęsiej skórki. Przede mną
stało trzech dryblasów w dresach, z kijami i czymś jeszcze. Nie
spodziewałem się, że pofatygują się aż do mnie do mieszkania!
Czyżby aż tak zależało im na tym, by się mnie pozbyć? Przecież
praktycznie nic nie robiłem! Cofnąłem się o krok. Byłem
bezbronny, scyzoryk był przecież w kurtce.
-Witaj, Orihara.- powiedział jeden z nich i wszedł do mieszkania, a
reszta tuż za nim.- Przyszliśmy tu w pewnej sprawie- dodał i
uśmiechnął się złowrogo.- Wiesz, że czasem nie warto mieszać
się w niektóre sprawy?- cofałem się powoli, a oni za to podążali
moim krokiem.
-Czego chcecie.
-Pogadać- zaśmiał się jeden, klepiąc pałką o dłoń.
-Tsk.. Ta jasne.-starałem się opanować drżenie. Nie mogę
pokazać, że się boję.- Doskonale wiem po co tu przyszliście.
Jeżeli mnie zabijecie, będzie wiadomo, że to wy. W budynku są
kamery.
-Spokojnie, zajęliśmy się tym.- trzeci z nich zaczął się do
mnie zbliżać. Był wyższy i z pewnością silniejszy. Nie miałem
wyjścia, w mojej głowie panował chaos, jedyną możliwością była
ucieczka.
Wiesz,
kiedy zaczyna się najgorsze?
Szybkim krokiem ruszyłem w kierunku schodów, choć wiedziałem, że
i to nic nie da. Mężczyzna szybko doskoczył do mnie i powalił na
ziemię tak, że leżałem pod nim. Cholera, jest źle.
Kiedy
w jednej chwili
Wszystko
Co
się stało
Zacząłem się z nim szarpać, chciałem się wyrwać. Spanikowałem,
adrenalina opanowała umysł. Nie chciałem umierać, tak bardzo nie
chciałem! Mogłem zostać pobity, porwany, cokolwiek, byle nie
śmierć. Udało mi się obrócić na plecy, napastnik szybko
unieruchomił moje ręce. Słyszałem jakby ktoś wołał moje imię,
ale dźwięk był przygłuszony. Inna postać zbliżyła się do
mnie, trzymała coś w ręku.
Okazuje
się fikcją.
W jednej chwili dotarło do mnie. Nikt mnie nie atakował. Leżałem
na ziemi szybko oddychając, nade mną pochylony był Shizuo,
krzyczący moje imię. Przestałem się szarpać, patrzyłem w jego
oczy. Miał dziwny wyraz twarzy, jakby wystraszony, ale nie umiałem
tego sprecyzować. Spojrzałem na bok. Obok mnie przykucał jakiś
mężczyzna ze strzykawką w dłoni, a dalej stał przerażony
Shinra.
-Shizuo, możesz go już puścić- powiedział po chwili nieznajomy,
a blondyn zrobił to o co tamten go poprosił. Szatyn chwycił moją
rękę i podwinął rękaw mojej bluzki, po czym wstrzyknął mi coś.
Nie wiem co to było, ale momentalnie się uspokoiłem. Podniosłem
się powoli do siadu.
-Jestem Saruhiko Yamato i jestem psychologiem. Przyszedłem z tobą
pogadać- powiedział po chwili cieszy mężczyzna i wyciągnął w
moją stronę dłoń.
Siedziałem w rogu kanapy z podkulonymi nogami. Naprzeciwko mnie
siedział Saruhiko i chyba nie zamierzał stąd iść. Shizu-chan i
Shinra wyszli jakieś półtora godziny temu, tak im powiedział ten
gość. Saruhiko był młody, miał krótko ścięte, brązowe włosy
i nosił okulary z prostokątnymi szkłami. Marynarkę przewiesił
przez oparcie kanapy.
-Czyli mam rozumieć, że nie będziesz ze mną rozmawiał?- zapytał.
-Spostrzegawczy jesteś- burknąłem. Nie będę gadał z jakimś
obcym kolesiem o swoich problemach. Są moje, nie potrzebuję pomocy.
Albo
przynajmniej tak mi się wydaje.
-Izaya- zaczął.- Naprawdę, miałem już wielu trudnych pacjentów,
więc nie myśl, że zwykła pyskówka na mnie działa. Będę tu
przychodził, póki nie zechcesz ze mną porozmawiać jak dorosły
człowiek. Jeżeli takim zachowaniem chcesz mi udowodnić, że
wszystko w porządku, to się ostro przejedziesz. Już na wejściu
pokazałeś, że nie wszystko jest okej.
-Możesz przestać mówić do mnie, jak do jakiegoś dzieciaka?-
zaczynał mnie powoli irytować.
-Skoro nie chcesz ze mną normalnie rozmawiać, to próbuję się do
ciebie dostosować-odparł.
-Czyli że jeżeli powiem ci co mi jest, ty dasz mi spokój?
-Mniej więcej- odpowiedział i podparł głowę na łokciu. Mniej
więcej.
-Znaczy że co.
-Znaczy że zamiast zadręczać cię pytaniami będę prowadził
jakieś leczenie. Tylko muszę wiedzieć pod jakim kontem. Ale
zauważ, im szybciej mi powiesz, tym szybciej skończymy tą rozmowę,
tym szybciej wyjdę. Nie uważasz, że to dobry układ, Izaya?-
sugestywnie uniósł brew i uśmiechnął się lekko. Koleś był
dobry, nie był taki jak ci inni psycholodzy. Raczej nie będzie się
ze mną cackał. A przy tym to jego cholerne opanowanie. Powiedzieć
mu czy nie. A może to wszystko samo minie. Chociaż... tam to
przewidzenie. Naprawdę byłem przekonany, że to Srebrni po mnie
przyszli, myślałem, że umrę. A za chwilę okazało się, że to
Shizu-chan, Saruhiko i Kishitani. To było straszne. A co jeżeli to
zdarzyło by się na ulicy. Gdybym miał nóż, gdybym kogoś dźgnął?
Dopiero miałbym przesrane, najpewniej zamknęliby mnie w
psychiatryku. A teraz będę mógł przynajmniej normalnie sobie żyć.
Widząc, że niezbyt jestem skory do odpowiedzi, zaczął znów
mówić:
-Izaya, postawmy sprawy jasno. Od początku wiedziałem, że nie
będziesz łatwym pacjentem. To się czuje. Ale z chorobami jest tak,
że im szybciej jakąś wykryjesz, tym większa szansa na wyleczenie.
Poza tym musimy wiedzieć na jakim poziomie, że tak powiem, jesteś
teraz. Rozumiesz, o czym mówię?- wyjaśnił mi wszystko. Pokiwałem
głową na znak, że rozumiem.
-Powiem tyle. Widzę osoby, które nie istnieją. Słyszę głosy i
śmiechy. Czuję się obserwowany i mam kontakt senny z osobą, która
zmarła 10 lat temu. Czy to wystarczy, aby wsadzić mnie w kaftanik
bezpieczeństwa?- spojrzał na mnie mało zachwycony, ale postanowił
kontynuować.
-Jak często ci się to zdarza?
-Różnie, chociaż ostatnio coraz częściej.- zwierzam się ze
swoich problemów, świat zmierza ku końcowi.
-Czy omamy mają związek ze wspomnieniami? Bo mówiłeś, że
widzisz kogoś z przeszłości. Byłeś z tym kimś związany? Znałeś
go?- kurczę, psycholodzy strasznie zasypują pytaniami.
-Znałem. Czasami mają, czasami nie, czasami są zupełnie
bezsensowne i wkurzające. Ale to dzisiaj, to była nowość. Takiego
czegoś jeszcze nie było. Wtedy uciekłem, bo wyglądaliście jak-
szybko ugryzłem się w język. O moich potyczkach z gangami nie musi
wiedzieć.- pewne osoby, które chcą mi nakopać.
-Rozumiem. Wiesz... powiedziałbym, że masz schizofrenię. Jasne, że
po tak krótkiej rozmowie nie powinienem od razu wystawiać diagnozy,
ale to tłumaczyło by twoje omamy wzrokowe i dźwiękowe. Jeszcze
jedno pytanie. Czy są jakieś rzeczy, które się nie zmieniają. Na
przykład jakaś postać, która pojawia się bez zmian.
-Ta... nawet trzy. Są wkurzający jak nie wiem i wmawiają mi jakieś
brednie.- mruknąłem pod nosem i opuściłem nogi na ziemię.
Podniosłem wzrok na wstającego Saruhiko.
-Jeżeli pojawiają się regularnie- zrobił palcami cudzysłów- nie
wolno ci ich słuchać. Jeżeli będą cię do czegoś namawiać, coś
ci doradzać, szantażować cię czy Bóg wie co, nie możesz dać
się omotać, bo takie rzeczy zazwyczaj źle się kończą.- ostrzegł
mnie.
-Spokojnie, nie należę do ludzi, którzy dają się manipulować.-
jest wręcz odwrotnie.
-O tyle dobrze... chyba.- powiedział i wyjął telefon.
Przeprowadził z kimś szybką wymianę zdań, a pięć minut później
do mieszkania przyszli barman i lekarz. A oni tu po co. Saruhiko
wziął Shinre na bok i poszli coś obgadać. Shizuo stał
naprzeciwko mnie z wymownym spojrzeniem, które zaraz oddałem.
-I co, pakują cię w kaftanik, czy od razu do szpitala?- zagadnął
sarkastycznie.
-Dla twojej wiadomości zostaję w domu.
-A szkoda. Dziwnie się dziś zachowałeś. Wtedy, jak do ciebie
przyszliśmy. Dlaczego zacząłeś uciekać?-zapytał, wkładając
ręce do kieszeni.
-Nie twój interes- odparłem.
-Może i prawda.- trwaliśmy sobie w ciszy, kiedy nagle Shinra coś
wykrzyknął, a szatyn od razu zamknął mu dłonią usta.
Spojrzeliśmy na lekarzy ze zdziwieniem, a oni po chwili do nas
podeszli. Shinra chciał zacząć mówić, ale psycholog go
uprzedził. Czyżby młody lekarz miał konkurencję w byciu
najbardziej rozgadaną osobą w mieście?
-Niedługo tu wrócę, powiem co i jak a tymczasem- zrobił przerwę
i spojrzał na Shinrę, który tylko westchnął i machnął ręką.-
Shizuo mam dla ciebie prośbę- blondyn uniósł brew. -Prośbę albo
raczej lekarski nakaz. Zostaniesz u Izayi póki jakoś nie
ustabilizuje się jego stan.- bardziej stwierdził niż poprosił. W
szoku szczęki niemal opadły nam na ziemię. Oczywiście, Shizuo
zaraz zaczął się sprzeciwiać, krzyczeć i zgrzytać zębami.
Psyche się ucieszy. Momentalnie otrząsnąłem się, gdy tylko
przypomniał mi się ten różowy klon. Czyżbym aż tak się już do
nich przyzwyczaił? Podczas gdy tamci się kłócili poczułem jakbym
przysłuchiwał się wszystkiemu zza szyby. Nie mogłem nic
powiedzieć, słyszałem ich głos i inne głosy.
-Czemu mam tu niby siedzieć z tym kleszczem?
-Osoby chore psychicznie nie powinny być pozostawione same sobie, bo
może dojść do tragedii. Izaya potrzebuje opiekuna, że tak powiem.
Masz go po prostu pilnować, żeby nie zrobił krzywdy ani sobie, a
ni komuś innemu. Z tego co wiem nie darzysz go jakimś specjalnym
uczuciem, prawda?
-No prawda.- mruknął.
-A jesteś silny i stanowczy, i z tego co nam dziś zaprezentowałeś
wynika, że mógłbyś nad nim zapanować w razie ataku.-wyjaśniał
Saruhiko. Musi być nieźle pogięty jeśli myśli, że ktoś będzie
nade mną panował. Teraz zagarnął Shizuo na bok tak, że słyszałem
tylko żywe odpowiedzi Heiwajimy. Co to są za konspiracje ja się
pytam.
-Tak. … Odkąd pamiętam. … HA nie, szczerze wątpię. .. Tak,
ale... nie... rozumiem, ale dlaczego ja... Ta akurat... Może, skąd
mam wiedzieć! …
-Teraz już rozumiesz?- Shizuo niepewnie kiwnął głową.
-To umowa stoi? -zapytał w końcu szatyn i wyciągnął w jego
stronę rękę. Blondyn podrapał się w tył głowy w namyśle. Po
krótkiej chwili uścisnął jego dłoń. Powinienem się bać?
-Izaya, sprawy stoją tak. Od dziś zaczyna twoje leczenie pod kontem
schizofrenii, Shizuo będzie mieszkał z tobą, dopóki twój stan
się względnie nie ustabilizuje.- mówił z poważną miną.
-Czy mam w tej sprawie jakieś prawo głosu? Czemu to właśnie
on-skinąłem głową na blondyna- ma ze mną mieszkać? Prędzej się
pozabijamy niż leczenie dobiegnie końca.
-Spokojna głowa, już o to zadbałem. Shizuo będzie tylko czuwał
nad tym byś na przykład nie popełnił samobójstwa.
-Skoro chciałbym je popełnić, to po co mnie zatrzymywać. To
byłaby moja decyzja.
-Otóż tobie się tylko wydaje. Ty nie chcesz umierać, Izaya. To
coś w tobie chciałoby tego. Dlatego właśnie musimy uważać.
Piłem herbatę, był wieczór. Normalnie wolę kawę, ale jakoś
wyjątkowo miałem ochotę na ten aromatyczny napój. Czekałem na
Shizuo, który miał się zjawić 2 godziny temu. Olał mnie? Może
to i lepiej. Cały czas zastanawiam się jak to będzie. Zdążył
mnie już nawiedzić Psyche ciesząc gębę jakby wygrał w totka. On
uważa że to będzie świetne przeżycie i że się do siebie
zbliżmy. Wyśmiałem go to się obraził. Potem Hibiya nawrzucał
mi, że jestem słaby. Że nie potrafiłem sprzeciwić się tej
decyzji. Ale to nie tak. Po prostu wiedziałem, że ten człowiek
postawi na swoim. W pewnym sensie Saruhiko był do mnie podobny, co
mnie trochę denerwowało. Ale przynajmniej rozmowy nie będą nudne.
Wyjąłem z kieszeni scyzoryk i zacząłem się nim bawić. Zamykać,
otwierać, zamykać, otwierać. Po incydencie sprzed kilku godzin
postanowiłem że na wszelik wypadek będę go miał przy sobie nawet
w domu.
Aż
tak się boisz?-zapytała
zakapturzona postać z uśmiechem psychopaty. Ten sam koleś, którego
spotkałem w parku.
-Przezorny
zawsze ubezpieczony- odparłem.
Tłumacz
to sobie jak chcesz-wzruszył
ramionami i zaczął robić kółka po mieszkaniu.
-Czego tak uparcie szukasz?
Patrzę,
czy są tu inne drogi ucieczki niż drzwi, nie wydaje mi
się.-powiedział zrezygnowany.
-Mieszkam
tu trochę więc chyba wiedziałbym.- odparłem i popiłem łyk
herbaty.
I
tak zginiesz. Prędzej czy później, będziesz gnił w jakimś
zapadłym dole. Jak nie z ręki Srebrnych to z mojej. Albo Shizuo.
Myślisz że będziecie w stanie funkcjonować w dwójkę? Śmieszne.
-Grozisz
mi?
Oczywiście
że nie. Ja cię tylko ostrzegam. Ale wiedz, że jak mam rację.
Możesz sobie wmawiać, że jest inaczej, ale gdy to wszystko się
skończy, to masz moje słowo, że zatańczę na twoim grobie z
pieśnią zwycięstwa na ustach.
-Jesteś
bardzo pewny siebie.- stwierdziłem niewzruszony.
Oczywiście
że tak- skończył obracać się
okół własnej osi- jestem panem przeznaczenia. Kto może
być bardziej pewny siebie niż ja!
Przeznaczenia?
Jak to możliwe.
Zadarłeś
z przeznaczeniem, Orihara. Tak się nie robi, bo można wpaść w
kłopoty-szaleńczo się
zaśmiał.-Ale spokojnie, ja wszystko naprawię, więc
skoro mówię, że zginiesz.-wyciągnął
z kieszeni nóż i machnął nim w moją stronę, jakby chciał mnie
pokroić. Zacisnąłem ostrze w swojej dłoni, tym samym
unieruchamiając je. Cholera, było ostre. Widziałem jak krew powoli
wycieka z zaciśniętej dłoni. - To zginiesz.-wyszczerzył
zęby w szaleńczym uśmiechu, jego oczy niemal zabłysły
czerwienią. Szybkim ruchem wyciągnął ostrze z mojej ręki,
pogłębiając tym samym ranę na wewnętrznej stronie mojej dłoni.
Syknąłem z bólu i chwyciłem się za rękę drugą. Krew sączyła
się, kapiąc na podłogę. Spojrzałem z nienawiścią w oczach na
Pana Przeznaczenia,
który z lubością oblizał ostrze z mojej krwi, a po chwili po
prostu zniknął. Zamrugałem kilka razy. Na stoliku obok kubka leżał
mój scyzoryk. Otwarty z czerwienią na ostrzu. Ze wszystkich rzeczy
na świecie ta była najbardziej absurdalna. Przez chwilę poczułem
strach. Ale nie taki zwykły. To było dziwne uczucie. Jakbym bał
się... samego siebie. Wstałem i wolnym krokiem poszedłem do
łazienki, cały czas trzymając się za bolącą rękę. Wyciągnąłem
z apteczki jakiś gazik i bandaż, i zacząłem nieporadnie opatrywać
sobie rękę. Nie potrafiłem się skupić, byłem zły na siebie,
czułem dziwną presję, która otaczała mnie ze wszystkich stron.
Chwilowe załamanie emocji, o których istnieniu zdążyłem już
zapomnieć. Trzęsącymi się dłońmi próbowałem opatrzyć sobie
ranę. Bandaż upadł mi na ziemię i rozwinął się. Usiadłem pod
ścianą, podkuliłem nogi i ukryłem twarz. Słyszałem jakby ktoś
wołał moje imię, ale uznałem to za kolejną halucynację. Krew
kapała na ziemię, tworząc małą czerwoną kałużę.
Zaczynam
tracić samego siebie.
-O!
Tu jesteś. Widziałem na stoliku zakrwawiony scyzoryk, czy wiesz coś
może o tym... Chyba wiesz. Izaya, czy ciebie naprawdę nie można
zostawić samego choćby na pięć minut, żebyś nie zrobił jakiejś
głupoty?!- nakrzyczał na mnie a potem przykucnął obok. Podniosłem
wzrok. O dziwo Shizu-chan miał na sobie normalne ciuchy, a nie ten
barmański strój. Jakaś bluza i wytarte dżinsy.
-Miałeś
tu być 2 godziny temu-przypomniałem mu.
-Miałem,
ale nie wyszło. Jak tyś to zrobił?- przytrzymał moją rękę za
nadgarstek i podniósł mi ją na poziom wzroku. Posoka spłynęła w
dół po mojej ręce i palcach blondyna.
-Nie
wiem.-odpowiedziałem i przerzuciłem spojrzenie na rozwinięty
bandaż.
-Nawet
mnie nie wkurzaj. Jak możesz nie wiedzieć?- podniósł głos. Chyba
się trochę zirytował. Mówiłem ci, Saruhiko. My nie umiemy żyć
w zgodzie.
-Normalnie.
Był tu koleś, zaatakował mnie, a jak wszystko się skończyło
miałem rozciętą dłoń a mój scyzoryk był ubrudzony.-wyjaśniłem.
Byłem poirytowany zanim on tu przyszedł, a teraz to tylko się
pogorszyło.
-Znaczy
że ktoś tu był?!-zapytał zdziwiony.- To żeś sobie wrogów
narobił.
-Był.
Ale ty i tak byś go nie widział, nawet jakby machał ci rękę
przed twarzą.-mruknąłem pod nosem. Shizuo nic więcej już nie
powiedział. Chwycił moją dłoń, podniósł bandaż i zaczął
mnie opatrywać. Zdziwiło mnie to, że potrafi być taki delikatny,
nawet względem mnie.
Shizuo...
Shizu-chan,
jesteś za blisko. Nienawidzimy się prawda? Więc czemu zbliżasz
się do granicy dzielącej nasze losy? Dlaczego teraz to robisz?
Czemu w ogóle cię obchodzę?
Dlaczego...
-Dlaczego zawsze widzisz mnie w tym stanie- przerwałem tą
przytłaczającą cieszę, która między nami zapadła.
Czemu
to mówię? Nie chcę ci tego powiedzieć.
-Dlaczego znajdujesz mnie w takich momentach? Dlaczego jesteś ze mną
wtedy, gdy nikt nie powinien? Powinieneś mnie nienawidzić, krzyczeć
na mnie, widzieć we mnie skończonego dupka, a nie litować się
nade mną.
Nie
chcę ci tego mówić. Chcę się zamknąć. Nie powinieneś tego
słyszeć, nie powinieneś mnie widzieć. Powinienem potraktować cię
jakąś bezczelną odzywką, a nie mówić to wszystko.
Shizuo chciał coś powiedzieć, ale chyba nie umiał znaleźć
odpowiednich słów. Patrzył na mnie wyraźnie zszokowany. Możesz
pomyśleć że znów udaje, Shizu-chan. Błagam, pomyśl że znów
się tylko tobą bawię.
-I czemu zawsze reagujesz w taki sposób- zciszyłem głos.
-Chciałbym umieć odpowiedzieć na te pytania- powiedział po chwili
i zawiązał bandaż.- Potrzebujesz pomocy Izaya.
Nie
wiem co bolało bardziej. Rana, czy te słowa.