Kiedyś odpokutuję za te wszystkie niedotrzymane obietnice xD po ilu? 6 miesiącach (jezu xDD) dopisałam 3 rozdział. Fakt, że 6 miesięcy to pół roku jest przerażający ;_; ale powiem wam, że po tym 2 rozdziale sama nie wiedziałam co dalej robić. Muszę operować zarówno mordercą jak i policją a później dojdzie do tego jeszcze inne, poboczne śledztwo, jak ja to ogarnę xD A najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że w życiu przeczytałam tylko jeden kryminał i to w dodatku jakiś arabski xD Drugiej Agaty Christie to ze mnie nie będzie.
W ogóle jest sprawa, bo moja kochana M. aka beta aka mój mecenat aka opiekun artystyczny dosadnie proponuje mi zmianę toru twórczości. I konkretnie w tym opowiadaniu. I zaistniała możliwość, że już w 4 rozdziale przemianuję ten ff na opowiadanie autorskie. Oczywiście w szkielecie postaci będą kryli się Oikawa, Iwa i Tobiaszek ale Tobio naprawdę zostanie Tobiaszem. A Oikawa Oliwerem. Więcej wam nie zdradzę, ale liczę na to, że mimo wszytko ze mną zostaniecie. Ff dalej się będą pojawiać, przynajmniej tak myślę. Ale Wielki Król na 90% zostanie podniesiony do rangi autorskiej. Od 1 rozdziału pozamieniam imiona i miejsca, być może jakieś opisy. Także wraz z 4 rozdziałem będę zachęcać do ponownej lektury od początku lub zaczęcia jej przez tych, którzy rezygnowali ze względu na wybrane przez mnie anime (mrugam tu w stronę konkretnej pani na Y. xD no hej). Może dzięki temu też nie będzie nas wszystkich tak bolał Bokuto xD
A te wesołe zmiany mają mi pomóc się rozwijać. Mam nadzieję, że to zrozumiecie i będę mogła liczyć na ciągłe wsparcie z waszej strony :) To wiele dla mnie znaczy, bo zaczęło do mnie dochodzić że pisanie to właściwie jedyne co naprawdę posiadam na tym marnym padole świata. Ku rozwojowi! czy coś.
Dzisiaj cały dzień męczę Love Yourself od JB i jestem rozdarta, bo z jednej strony to dobra piosenka a z drugiej to Justin Bieber. Problemy xD Ale nie wiem czy nie skoczył mi wskaźnik poczucia własnej wartości. So maybe you should go and love yourself
Well, maybe I should.
Zapraszam do czytania i komentowania ^^ Miejmy nadzieję, że 4 rozdział pojawi się szybciej.
Rozdział 3
Poradnik mycia rąk
/Melodia z miejsca zbrodni/
Tej nocy Toru nie zasnął. I to nie
tylko dlatego, że za każdym razem, gdy zdawało mu się, że odpływa w senne
krainy, w jego uszy uderzał zapamiętany dźwięk policyjnych syren. Każdy odgłos,
szelest powodowały, że na jego plecach pojawiał się zimny pot, a oczy szeroko
otwierały się na otaczającą go ciemność. Był pewien, że to kwestia paru godzin,
zanim policja wyważy drzwi do jego mieszkania. Jednak noc naznaczona krwią
pozostała spokojna, nienaruszona niczym więcej.
Inną rzeczą, spędzającą mu sen z
powiek był Kageyama Tobio,,
który przeżywał prawdopodobnie równie
bezsenną noc na jego kanapie. Cała ta sytuacja dnia wywiadów po eliminacjach
była nad wyraz absurdalna. Toru był jak w transie, balansując między
rzeczywistością a fikcją. Trwał w
ciągłym napięciu, jakby marzł w chłodnym pomieszczeniu, a ciało drganiem
mięśni starało się utrzymać prawidłową temperaturę. Nierealne było to, że o
dziewiętnastej wyszedł z domu, że poszedł na konferencję, że zapomniał kamery,
że zabił Bokuto. Czuł się, jakby był jedynie obserwatorem, widzem w teatrze.
Ale wtedy wracała świadomość – że to on, właśnie on. Morderca. Kryminalista.
Oikawa Toru, dawny król – królobójca.
Oikawa przewrócił się na lewy bok,
sięgając po telefon leżący na szafce nocnej z intencją sprawdzenia godziny, ale
blask wyświetlacza był tak jasny, że Toru niemal przestraszył się, że oślepł.
Godzina pozostała więc tajemnicą. Tak samo, jak mężczyzna leżący na jego
kanapie.
Kageyama Tobio był tym rodzajem
osoby, która nie stanowi jedynie zwykłej postaci w czyimś życiu, jak
przechodzień, kolega z klasy. On był całym epizodem z życia Oikawy, to jemu
poświęcony był osobny rozdział siatkarskiej kariery Toru. Długo po liceum, aż
do fatalnej kontuzji, Kageyama był rywalem, był przeciwnikiem ostatecznym.
Nemezis, który prowokował Oikawę do dalszego rozwoju, doskonalenia się. Wrodzony talent kontra wyszlifowane
umiejętności. Aż tu nagle spotykają się na samym dnie, gotowi odbierać życia.
Znów jako dwa bieguny. Morderca i samobójca. Oikawa miał wrażenie, że los gra z
nimi w jakąś chorą grę i w pewnym stopniu był nawet gotów przyjąć to wyzwanie.
Nagle Toru usłyszał skrzypienie
podłogi w przedpokoju. Zlękniony, wstrzymał oddech. Do jego uszu dotarło także
stuknięcie, dźwięk rozbijanego szkła i wysyczane przekleństwo. Oikawa wypuścił
z ust wstrzymywane powietrze. Podniósł kołdrę i wstał z łóżka. Gdy przesunął
drzwi sypialni, ujrzał Kageyamę, klęczącego na ziemi i zbierającego szkło z
podłogi. Mała lampka stojąca przy kanapie rzucała nikłe, żółte światło na pokój
i plecy Kageyamy, który w swoim własnym cieniu próbował dojrzeć odłamki
szklanki.
- Zostaw, potniesz się. Zaraz
przyniosę zmiotkę – powiedział Toru, a Tobio aż drgnął. Nie zauważył wcześniej
Oikawy. Wstał z kolan i poszedł za nim do kuchni, omijając bosymi stopami
rozbite szkło. Wrzucił pozbierane odłamki do kosza, wziął od Toru zmiotkę i
szufelkę i poszedł dokończyć sprzątanie. Toru tymczasem włączył czajnik,
uznając, że dalsze próby zaśnięcia nie przyniosą już efektu i zrobił sobie
herbatę. Z kubkiem w dłoni wyszedł z kuchni i usiadł na kanapie obok Kageyamy,
który pozamiatawszy szkło, zostawił pełną szufelkę na ziemi i usiadł z głową w
dłoniach.
- Sorry za szklankę. Potknąłem się –
powiedział, nie patrząc nawet na Toru, który siorbał gorącą herbatę.
- Nic się nie stało – odpowiedział.
Nastała cisza. Toru pomyślał, że w aspekcie rozmów nic się nie zmieniło. Nigdy
nie mieli sobie wiele do powiedzenia. Może oprócz tego czasu, gdy Tobio skakał
wokół niego jak namolny szczeniak, prosząc, by ten nauczył go serwować. Można
by rzec, że ich rozmowy były czysto pragmatyczne. Na boisku czy poza nim, nigdy
nie wychodzili poza tematy związane z siatkówką. Nie byli kolegami. A przynajmniej Toru nigdy ich za takich nie
uważał. Szczerze, to nie wiedział nawet, co Tobio roił sobie w swojej
zmartwionej główce i jakie miał na ich relację spojrzenie. Chociaż, skoro
praktycznie rzucił się w jego objęcia, to nie mógł go nienawidzić, prawda?
Zaraz po wypadku, gdy Toru potrącił
Tobio i gdy się rozpoznali, Kageyama, wbrew rozkazom Oikawy, by ten leżał,
poderwał się z ulicy i niemal rzucił się na Oikawę, obejmując go i z głośnym szlochem osuwając się na ziemię,
ciągle trzymając się jego nóg.
Oikawa był tak skołowany zaistniałą
sytuacją, że nie był w stanie się ruszyć, wręcz zesztywniał w szoku. Nie był
pewien, czy jego umysł był w stanie przyjąć jeszcze więcej bodźców tego
wieczoru. Po chwili jednak otrząsnął się i pomógł Kageyamie podnieść się z
ziemi. Nigdy nie spodziewał się ujrzeć go w tak beznadziejnym stanie. W
poniszczonej kurtce dżinsowej, twarzy we krwi i łzach kapiących na koszulkę.
Kageyama był emocjonalnym wrakiem człowieka, a w głowie Oikawy kłębiło się zbyt
wiele pytań, by mógł je wypowiedzieć na raz, chociaż na przód wybijało się
jedno. Dlaczego?
- Chodź, zawiozę cię do szpitala –
powiedział tylko, jednak Kageyama mocno wbił mu palce w ramiona i pokręcił
głową.
- Ale ktoś musi cię obejrzeć,
przecież mogło ci się coś stać, potrzebujesz lekarza – mówił i urwał w połowie,
zdając sobie sprawę, że przecież jest lekarzem, chociaż nie był pewien, czy
Kageyama o tym wiedział.
- Nic mi nie jest – wychrypiał
Tobio.
- To może zawiozę cię chociaż do
domu? Gdzie mieszkasz?
- Nie do domu. Ja mam już dość… tej
samotności tam.
Te pełne bólu słowa zamknęły Oikawie
usta. Czy to naprawdę był Kageyama Tobio, którego znał przed laty?
Ostatecznie zabrał go do siebie.
Opatrzył mu rany, upewnił się, czy nie ma złamań. Jednego człowieka posłał tego
dnia do grobu, innemu ratował życie, co za wieczór pełen paradoksów.
- Więc… - Oikawa chrząknął, nie do
końca wiedząc, jak delikatnie zacząć rozmowę. Nie, żeby kiedykolwiek był
delikatny w rozmowach z innymi, ale czuł, że tego wymaga sytuacja. Nawet jeżeli
chodziło o Kageyamę. – Jak się czujesz?
- Bywało gorzej.
„Co mogło być gorsze od potrącenia
przez samochód, skok z czwartego piętra?”, pomyślał Oikawa. Nie wiedział,
jakiej odpowiedzi się spodziewał, zadając takie bezsensowne pytanie. Zdawał
sobie sprawę z tego, że Kageyama nie zrobi się po tym wylewny i nie opowie mu
historii swojego życia, ale w pewnym sensie na to liczył. Cholera, studiował
medycynę, miał leczyć ciało, nie duszę.
- A czy…
- Skończ te podchody, Oikawa,
powiedz czego chcesz, bo taka troska z twojej strony jest dość odrażająca –
burknął Kageyama, nie spoglądając nawet na rozmówcę.
Oikawa zacisnął usta w prostą linię.
To on się stara być taktownym, a ten zupełnie nie przejął się jego próbami
bycia miłym człowiekiem.
- Och, okej, chciałem być delikatny.
- Byłeś wystarczająco, jadąc
sześćdziesiąt na godzinę.
- O, pewnie, teraz to moja wina! To
może trzeba było nie wyłazić na ulicę. Co, jakbym cię w porę nie zauważył,
kretynie?
- Może i lepiej by się stało.
„No rzeczywiście, dwie osoby na
sumieniu w ciągu dwudziestu minut, świetny bilans”, pomyślał Oikawa i opadł na
oparcie kanapy.
- Nie chrzań, Tobiaszku. Może i za
tobą nie przepadam, ale nie śpieszno mi do wbijania ci gwoździ w trumnę –
powiedział i po chwili ciszy dodał: - Miałeś dużo szczęścia, że przeżyłeś i to
bez większych obrażeń.
- Racja, inwalidom musi być ciężko
skoczyć z dachu.
- Kageyama, do cholery! Musisz, tak?
Naprawdę, musisz?! – obruszył się Oikawa. Kageyama po raz pierwszy od początku
rozmowy na niego spojrzał. – Musisz gadać takie głupoty? Co ci się we łbie
poprzewracało, że chcesz się zabić?!
- Nie twoja sprawa, tak? To moje
problemy, sam sobie poradzę – odparł Kageyama, ale jego drżący głos wcale nie
brzmiał wiarygodnie.
- O, jasne, przez podcinanie sobie
żył. Świetny plan, powodzenia.
Kageyama zacisnął zęby. Z nikim
wcześniej nie rozmawiał o sobie, nawet Suga tyle z niego nie wyciągnął. Koushi
zawsze starał się zachowywać tak, jakby wszystko było w porządku, a rany na ciele Kegeyamy były
rzeczywiście skutkiem tylko nieszczęśliwych wypadków. Oikawa był inny, nie
wahał się skrytykować go, wyciągnąć suchej prawdy na powierzchnię. I był w tym
tak brutalny jak Kageyama jeszcze nigdy wobec siebie.
- Nie mam już po co żyć, naprawdę. I
zanim mi przerwiesz i powiesz „och, to minie, nie chrzań”, to wiedz, że jestem
w tej chwili na takim dnie, że nie starczy mi tlenu, żeby wypłynąć. Nie mam
nic, mieszkam w jednopokojowym mieszkaniu za psie pieniądze, żyję z dnia na
dzień na niepewnych umowach o pracę. W świecie sportu jestem zniszczony, mam
jednego przyjaciela, którego prawdopodobnie obchodzi mój los, ale on ma
wystarczające trudy swojego życia, żeby się jeszcze mną przejmować. Kto wie,
czy nie byłoby mu łatwiej, gdybym zniknął. Ale spójrz tylko na moją
beznadzieję, nawet się zabić nie umiem – zaśmiał się i zaczesał włosy do tyłu.
- Myślisz, że śmierć jednego
człowieka może przejść bez echa? – powiedział Oikawa i poczuł, jakby ktoś oblał
go kubłem zimnej wody. Kiedy stał się takim hipokrytą?
- Dwa dni temu pobiły mnie gówniaki
na ulicy, przeleżałem na ziemi kilka godzin, wierz mi, pewnie gdybym sobie
strzelił w łeb na środku mieszkania, to sąsiad tylko pogłośnił by radio.
- Ale…
- Nie jesteś w stanie mi pomóc.
Dzięki za to, co zrobiłeś, ale już postanowiłem. Jutro już mnie tu nie
zobaczysz. Nie czuj się zobowiązany przychodzić na pogrzeb, o ile się taki
odbędzie.
Oikawa nie odpowiedział. Napił się
herbaty i szukał słów. Czemu tak bardzo chciał pomóc Kageyamie? Parę godzin
temu zabił niewinnego człowieka, dlaczego teraz chce powstrzymywać zdecydowaną
na śmierć osobę? Czy można być zdecydowanym na śmierć? On na pewno nie był.
Czyżby podświadomie chciał zadośćuczynić tamtą niewinną krew? Chociaż i ona była mu trochę winna.
Winna jego własnego nieszczęścia.
Kageyama wstał z kanapy, chwycił
szufelkę ze szkłem i poszedł z nią do kuchni. Gdy wrócił, Oikawa zwrócił się do
niego:
- Kageyama… rano nie wychodź, dopóki
nie wstanę. Będę miał do ciebie jedną prośbę. Co ci szkodzi, skoro i tak
zamierzasz umrzeć?
Tobio zamyślił się i wzruszył
ramionami.
- To ja wracam do siebie. Nie
potłucz mi więcej rzeczy – powiedział Toru i wrócił do swojego pokoju.
Nie zaznał jednak długiego snu,
ponieważ, jak mu się wydawało, dosłownie chwilę później, poczuł jak ktoś
zawzięcie go szarpie, by się obudził. Ale z drugiej strony może to i lepiej, że
został wybudzony, bo śniło mu się, że Bokuto wstał z ziemi, cały we krwi i
wrzucił go pod przejeżdżającą ciężarówkę. Oikawa czuł, jak koła obijają mu się
o ciało, jak wszystko się wewnątrz niego rozlewa, jak gruchoczą mu kości. We
śnie był świadom, że powinien umrzeć, ale nie umiał. Nie wiedział, jak się umiera,
jak to wyśnić. Więc leżał na asfalcie i patrzył w gwiazdy, które ruszały się w
koło, spadały, jakby prosto na niego. Wtedy podszedł do niego jakiś chłopiec.
Był mały, z plastrem na nosie i wybitym zębem. Oikawa skądś kojarzył te
spiczaste, czarne włosy. Chłopiec powiedział: „Chcąc
świat oszukać, stosuj się do świata. Wyglądaj jako kwiat niewinny, ale niechaj pod kwiatem
tym wąż się ukrywa*”, po czym odleciał w niebo i mijając się z gwiazdami,
zniknął. Oikawa ujrzał, że na ciele zaczynają rosnąć mu kwiaty. Chciał je z
siebie zerwać, ale każdy wyrwany kwiat sprawiał mu okropny ból. Wtedy zawiał
wiatr i wszystkie jego fioletowe kwiaty utraciły płatki. A on się obudził.
- Oikawa, wstawaj, musisz to
usłyszeć – krzyczał zaaferowany Tobio, okazując najwięcej jak dotąd emocji.
Oikawa niechętnie obrócił się w jego stronę, spostrzegając, że miał rozkopaną
kołdrę. Kageyama wrócił do pokoju dziennego, skąd po chwili dotarł do uszu Toru
dźwięk wiadomości. Zanim wyszedł z sypialni, podwinął koszulkę do góry. Na jego
brzuchu nie było śladu kwiatów.
- Co za absurd – mruknął do siebie i
dołączył do Kageyamy, który obsłużył się jego własnym laptopem, by sprawdzić
serwis informacyjny. Oikawa będzie musiał pomyśleć nad założeniem hasła. Myśl o
upomnieniu Kageyamy o niedotykaniu cudzych rzeczy bez pozwolenia odeszła w
niepamięć, gdy Toru wreszcie dowiedział się, o co ta cała afera.
- Słuchaj, nie uwierzysz. Bokuto
Ktoaro nie żyje. Wczoraj wieczorem znaleźli go martwego przy schodach w hotelu
– poinformował go Tobio. Na video pokazywano miejsce wypadku, zaznaczone żółtą
taśmą policyjną. Reporterka wiadomości opowiadała o najnowszych doniesieniach w
sprawie, okolicznościach wypadku,
wypowiadały się różne osoby. Zastanawiano się jak to wpłynie na dalszy przebieg
mistrzostw siatkówki i kto powinien za tę tragedię odpowiedzieć.
A więc już wiedzą. Zaraz policja zapuka do
jego drzwi. Na pewno już go mają. Muszą. Z pewnością zaczęli już śledztwo. Już
po nim. Jest skończony.
- Masakra, nie? I pomyśleć, że ja w
tym samym czasie… Oikawa, wszystko okej? – zapytał Kageyama. – Zbladłeś.
- Niedobrze mi – powiedział Toru i
pobiegł do łazienki. Za nim zerwał się Tobio.
Stres najwyraźniej osiągnął swoje
apogeum, a ciało Oikawy fizycznie nie było już w stanie go wytrzymać, co
poskutkowało w wymiotach i okrutnym, chrapliwym kaszlu. Gdy skończył i
wyczerpany oparł się plecami o ścianę łazienki, Kageyama podał mu ręcznik i
szklankę wody.
- Aż tak cię to ruszyło? – zapytał.
- Nie… To chyba ten wczorajszy
obiad. Wiedziałem, że coś było nie tak z tą knajpą.
- Och… okej. Już w porządku? Czy
będziesz jeszcze rzygał?
- Nie, już… już okej – powiedział i
wstał z podłogi. – Pójdę się umyć, tobie też bym to zasugerował. Potem pojedziemy do miasta.
- Po kiego?
- Nie możesz się zabić w takich
łachach – powiedział Oikawa, mierząc Kageyamę od góry do dołu. Istotnie,
zabrudzona krwią i ziemią garderoba nie prezentowała się najlepiej.
- Nie musisz się na mnie
wykosztowywać.
- Nie robię tego dla ciebie, tylko
dla siebie. Będzie mnie bardziej boleć jeżeli pozwolę ci się rozstać z tym
światem jako modowa katastrofa.
Kageyama prychnął, ale uśmiechnął
się lekko. Wrócił do oglądania wiadomości. Zanim Oikawa zamknął się w łazience,
dobiegły go słowa jednego z policjantów, wypowiadającego się do kamery. Znów
miał ochotę zwymiotować. Czuł się jak zdrajca.
- Sprawę badają nasi najlepsi ludzie. Mamy nadzieję szybko dojść do jej
rozwiązania.
***
- Jak możesz w ogóle twierdzić, że
to był wypadek. Prokurator orzekł już przypuszczenie morderstwa, czemu się z
tym tak zawzięcie kłócisz.
W jedynym z gabinetów tokijskiego
komisariatu policji trwała zacięta dyskusja. Na stole leżały zdjęcia z hotelu,
w którym zginął Bokuto Kotaro, na ekranie otwartego laptopa wyświetlone były
wyniki ekspertyzy. Do tego kilka gazet, które zdążyły już opublikować po akapicie
na temat wstrząsającej sprawy oraz wydruki ze stron internetowych. Dodatkowo,
na tablecie trzymanym przez Sawamurę Daichiego zebrane były zdjęcia z imprezy
poprzedzającej śmierć siatkarza.
- Iwaizumi, nie możesz ot tak wyciągać
takich wniosków. Przecież wszystko wskazuje na nieszczęśliwy wypadek. Wszyscy
się spinają, bo był sławny – powiedział Sawamura, odkładając sprzęt na stół.
- Właśnie nic na to nie wskazuje,
nie wiem, co ci się w tej głowie uroiło. Wyszedł w środku bankietu rzekomo
pijany i spadł ze schodów. Proszę cię, nawet studenci wyczuliby, że to
naciągane jak guziki twojej koszuli – powiedział Iwaizumi, biorąc do ręki jedno
ze zdjęć. Widniało na nim ciało Bokuto. Nie mógł się nadziwić jak nienaturalnie
było ono wygięte.
- Ej bez takich, schudłem pięć kilo
– oburzył się Daichi, momentalnie się prostując.
- Panowie, po coś naczelnik
przydzielił nam tę sprawę. Podejrzewają morderstwo – powiedział stojący przy
oknie Ennoshita Chikara, po czym odwrócił się i zasiadł do stołu naprzeciwko
Iwaizumiego. – A my mamy znaleźć sprawcę.
- A coś o nim wiemy? – dopytał
Sawamura. Nie kupował tej sprawy. Przecież wypadki się zdarzają. Nawet wybitnym
sportowcom.
- Mamy ślady butów – powiedział
Iwaizumi, podrzucając mu zdjęcie czerwonej wykładziny, która wyznaczała ścieżki
po białych kafelkach podłogi. Wraz ze schodami szła w górę i w dół. W miejscu
zaznaczonym numerem 4 widać było brudny odcisk buta.
- Mamy ślad butów – powtórzył
Daichi.
- Właśnie to powiedziałem.
- I nic więcej? Monitoring?
Świadkowie?
- Wierz lub nie, monitoring w
budynku, który mieścił konferencję znanych ludzi świata sportu, był uszkodzony.
Powinni zamknąć wszystkich pracowników jako winnych tragedii. A nie, sory,
działała jedna kamera, która może mieć dla nas jakieś znaczenie.
- Uspokój się, Iwaizumi – sytuację
próbował załagodzić Ennoshita. Sam jednak nie pojmował tego niefortunnego
zbiegu okoliczności i zdecydowanie nieprofesjonalnego niedopatrzenia
pracowników hotelu.
- Wykluczyliście współpracę mordercy
z pracownikami? Może to była zmowa? – zaproponował Sawamura, sięgając po teczkę
z zeznaniami.
- Pracownicy, którzy powinni być
odpowiedzialni za nadzór holu, czyli recepcjonistka i ochroniarz, urządzili
sobie wtedy schadzkę w schowku na miotły. Usłyszeli dopiero krzyk sprzątaczki,
tak jak reszta gości. Nie czytałeś dokumentów, czy jak? – Iwaizumi był oburzony
postawą swojego współpracownika. A to niby Daichi był od niego starszy służbą.
- Czytałem. Ale to brzmi jak tani
kryminał. Wszystkie okoliczności sprzyjały zabójcy. Właśnie dlatego nie kupuję
tego morderstwa.
- Ennoshita, trzymaj mnie, bo mu
przywalę – wysyczał przez zęby Iwaizumi.
- Już, uspokój się. Wystarczy nam
zbrodni na dzisiaj. Dawajcie ten monitoring.
Iwaizumi włączył na komputerze film
z jedynej działającej kamery. Nie był to szczyt marzeń, ale lepsze to niż nic.
Kamera umiejscowiona była w rogu półpiętra prowadzącego do sali konferencyjnej.
W kadrze oprócz pikseli widać było schody prowadzące na dół oraz fragment tych
prowadzących na górę. U dołu widoczny był też parter. Policjanci musieli
przewinąć praktycznie połowę filmu z tego dnia, a więc po schodach pędzili
różni ludzie, pokojówki, goście, dziennikarze. Po godzinie dziewiętnastej na
schodach pojawiło się dwóch mężczyzn. Gdy weszli na półpiętro, jeden popchnął
drugiego poza kadr. Policjanci zignorowali to. Przewinęli jeszcze kawałek
materiału.
- Czekaj, czekaj! – wykrzyknął
Iwaizumi, gdy Sawamura za długo męczył już przycisk przewijania. – Cofnij mi
to.
Gdzieś przed dwudziestą drugą na schodach pojawił się pewien śmiesznie
podejrzany mężczyzna. Ennoshicie przypomniał się tamten stary, kryminalny film,
który oglądał kilka dni temu, gdy odwiedził swoją nową dziewczynę. Tam
podejrzanego od razu dało się rozpoznać. Okulary, czapka, płaszcz. A tym czasem
na taśmie z dnia morderstwa oglądał niemal identyczny obrazek.
- Czy możemy go zdjąć za ubiór? –
zapytał, niedowierzając swoim oczom.
- Gdyby ta robota była tak łatwa –
westchnął Sawamura, patrząc w ekran.
Mężczyzna w czapce na głowie, wysoko
postawionym kołnierzu i okularach (szkoda, że nie przeciwsłonecznych) wszedł na piętro wolnym, ale pewnym krokiem z
rękami w kieszeniach płaszcza. Minęła chwila i zszedł.
- Po co on tam lazł? – zapytał
Daichi.
- Szzz… - uciszył go Chikara, co w
sumie było bez znaczenia, gdyż monitoring nie rejestrował żadnego dźwięku.
- Wyszedł z torbą – mruknął
Iwaizumi.
Dalej na nagraniu mężczyzna w czapce
znikał za schodami, ale w prześwicie parteru wyskoczył Bokuto. Widać było, że z
kimś rozmawia, jednak po chwili także schował się pod schodami.
- No to mamy go – powiedział
Sawamura, kładąc się na oparcie.
- Go czyli kogo? – zapytał
Ennoshita. – To jedyny materiał, poza tym nie wiemy, czy w tym czasie nie
pojawił się tam ktoś inny. Jasne, pasowałoby nam, gdyby to był ten facet w
czapce. Ale zakładając, że to on, zamkniemy się na inne możliwości.
- Czy ty próbujesz bronić mordercę?
– Sawamura spojrzał na niego zdziwiony.
- O, więc nagle uważasz, że jest
morderca?
- Przy tak oczywistym nagraniu
ciężko tak nie myśleć.
- Możecie zamknąć dupy, panowie,
staram się pracować – warknął Iwaizumi. Siedział z łokciami opartymi na stole i
dłońmi zaplecionymi na wysokości ust. – On czy nie on, przydałoby się tego
pięknisia zgarnąć. Potrzebujemy uliczny monitoring z wczorajszej nocy oraz jak najlepszych zbliżeń na pana incognito i
wszystkich informacji od techników o śladach butów. Przeglądnijcie zeznania i
zawołajcie na przesłuchanie tych bardziej ogarniętych. Wypytujcie o gości na
konferencji i o tych, którzy wszyli szybciej z bankietu. Znajdźcie też tych,
którzy rozmawiali z ofiarą jako ostatni. Z tego co pamiętam to chyba tych dwóch
pedałów z nagrania. Ja tym czasem idę do łazienki – zarządził Iwaizumi i
wyszedł z pokoju, pozostawiając swoich kolegów w milczeniu, wbitych w krzesła.
***
Kageyama nienawidził zakupów. Co
prawda nie aż tak bardzo jak swojego życia. Ale porównywalnie. Może z jednej
strony dlatego, że nie miał pieniędzy na takie wydatki, a z drugiej dlatego, że
mało obchodziła go jego własna osoba. Był krótki epizod kiedy chodził jak
bezdomny, jednak Sugawara szybko go naprostował.
Gdyby ktoś kiedyś zapytał Kageyamę,
kim jest według niego superbohater, ten z pewnością odpowiedziałby, że Sugawara
Koushi. Suga nie tylko znosił markotne usposobienie i depresyjne stany Tobio,
ale pilnował, by ten jadł regularnie, by wychodził z domu, by z nim rozmawiał,
by w ogóle kontynuował egzystencję. Mówi się, że ratując jednego człowieka,
ratujesz świat. Suga był bohaterem. Zdecydowanie nie zasługiwał na to, by Tobio
ciągnął go na dno razem ze sobą. Ale mimo wszystko wolał, żeby Koushi nigdy nie
dowiedział się o jego nieudanej próbie. Kageyama nie umiałby mu więcej spojrzeć
w oczy.
Po drodze Oikawa mówił niewiele.
Właściwie nie powiedział nic, oprócz tego, że Kageyama w żadnym wypadku nie ma
czuć się dłużnym i że nowe ubrania to mała rekompensata za potrącenie. Tobio
nawet nie wspomniał o tym, że w sumie to chciał być potrąconym.
Dojechali do centrum handlowego.
Oikawa zdawał sobie sprawę z tego, że działa lekkomyślnie, pokazując się
publicznie i to jeszcze swoim samochodem. W głowie ciągle odzywał się głosik,
który powodował, że Toru chciał rwać się do ucieczki. Głosik powtarzał mu, że
jest głupi, skończony. Że policja tylko czeka na to, by założyć mu na ręce
kajdanki. Świadomość konsekwencji swojego czynu siedziała mu na plecach niczym
kula gęstej mazi. Z każdym krokiem pochłaniała go coraz bardziej. Ale z drugiej
strony wolał nie siedzieć teraz w domu. Sam nie wiedział, co by ze sobą zrobił.
Dziwne było to przyznać, ale cieszył się, że Kageyama wskoczył mu pod koła.
W jednym sklepie udało im się kupić
buty. Oikawa kupił parę dla siebie i parę dla Tobio. W głowie obmyślił już
misterny plan spalenia wszystkich rzeczy, które miał na sobie w dniu
morderstwa, zaczynając od czapki, a kończąc na bieliźnie. Dlatego podczas
zakupów znalazł kilka rzeczy dla siebie.
Tobio nie był wymagający. Właściwie
to zgadzał się na każdą rzecz proponowaną przez Oikawę, co dość irytowało
szatyna. Dlatego w pewnym momencie po prostu patrzył na co spogląda sam
Kageyama i dopiero interesował się dana rzeczą. W ten sposób garderoba Kageyamy
wzbogaciła się w bluzę z kapturem, granatową koszulę, czarne jeansy i buty oraz
czapkę z daszkiem. Kageyama i tak twierdził, że to zdecydowanie za dużo jak na
dzień, góra dwa życia. Sam Oikawa wiedział doskonale, że jego nowy-stary
znajomy prędko nie targnie się na swoje życie. Zrozumiał, że Kageyama tak
naprawdę wcale nie chce umierać. Po prostu nie widzi innego rozwiązania. I z tą
myślą hipokryzja uderzyła Oikawę w twarz po raz drugi w ciągu kilku godzin.
Wizyta w centrum handlowym
przebiegła zaskakująco miło i spokojnie. Mimo tego, że każde spojrzenie
ochroniarza było dla Oikawy niczym porażenie prądem, to nigdzie nie widział
listów gończych ze swoim zdjęciem. Sprzedawcy nie szeptali znacząco między
sobą, żaden tajniak, ukrywający się za gazetą, nie rzucił się na niego z
pistoletem i głośnym okrzykiem „Na glebę!”. Jego największym wrogiem i
prześladowcą stała się jego świadomość. Mógł zająć się Kageyamą i zapomnieć o
tym, że zabił jednego z bardziej cenionych siatkarzy w swoim kraju. Jednak im
dalej był od tego swoimi myślami, tym bardziej świadomość opierała się na jego
ramionach, pchając go w dół i w dół, w stronę piekła.
- Nie musiałeś tego robić –
powiedział Kageyama, gdy stali pod jego domem. Wcześniej zdążyli razem zjeść
mały obiad, rozmawiając o rzeczach zupełnie nieistotnych i zupełnie oddalonych
od aktualnych wydarzeń. Obaj chcieliby być właśnie tak daleko od swoich
problemów.
- Ja czułem, że jednak musiałem –
odpowiedział Oikawa. – Chociażby dla spokoju swojego ducha.
- Od kiedy taki z ciebie
samarytanin? – zapytał Kageyama nieco prześmiewczym tonem.
- Od nigdy. Po prostu poczułem, że
mogę tyle dla ciebie zrobić – odpowiedział i ściągnął ręce z kierownicy. – Nie
widzieliśmy się tyle lat. I spotykamy się nagle w okolicznościach zupełnie
innych niż mecz siatkówki. Chociaż w sumie, tym razem gramy w jednej drużynie.
Kageyama spojrzał na niego pytająco.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nic, nie ważne – uciął Oikawa,
przybierając ponownie poważna pozę, gotowy do odjazdu. – Napisz o mnie coś
miłego w testamencie czy coś.
- Jasne, w post scriptum– powiedział
i uśmiechnął się pod nosem. – To do zobaczenia. Kiedyś.
- Do zobaczenia. Zagrzej dla mnie
miejsce na chmurce – zawołał Oikawa, nim Tobio zamknął drzwi samochodu.
Wysiadający obrócił się jeszcze i powiedział:
- W piekle nie trzeba niczego
zagrzewać.
Po czym trzasnęły drzwi.
Oikawa pozostał sam z szeroko
otwartymi oczami, pękniętą maską aktora i smutnym, ironicznym uśmiechem
Kageyamy, którego obraz wyrył się Toru w głowie, i wraz z tymi słowami wracał
każdej następnej nocy przed snem.
Czy Kageyama się domyślił? Czy
wiedział od początku? Czy samobójcy czuli śmierć, którą śmierdział Oikawa? Nie ważne, ile czasu Toru spędziłby pod
prysznicem, szorując skórę niemal do krwi. Woń śmierci ciągnęła się za nim,
odstraszając bezpańskie koty. Ciągnął się za nim także zapach dymu, gdy o
drugiej w nocy palił swoje ubrania i buty, daleko za miastem. Siedział przy
ogniu do świtu, czekając, by móc rozsypać pył, a mniejsze cząstki zakopał pod
paleniskiem. W tym samym ogniu spłonęły resztki jego ułud i zwęgliło się jego
sumienie. Z tej drogi nie było odwrotu.
…
czy to jestem jeszcze ja? Czy to jest ta istota, podająca się za mnie, która
wdziera się do środka, przejmując kontrolę? To, co siedzi na moim ramieniu i
ciągnie mnie w dół, to, co karze mi podstawiać nogi i pociągać za spust. I
odrapując ręce do krwi nie jestem w stanie jej z siebie wydrzeć. Czy to scena?
Czy gram jakąś wielką rolę? Rolę wielkiego króla? Kto się zbliży, kto odejdzie,
kto powie pierwsze słowo. […] Duszę się, biorę oddech, nie czuję powietrza.
Jakby ktoś trzymał mnie za gardło. Będę wymiotować. Czwarty raz tego dnia. Nie
wyłączam radia, nastawionego na stację muzyki klasycznej. Od kiedy skrzypce są
takie głośne? […] Chciałbym się uspokoić,
chciałbym spać bez snów, chciałbym zapomnieć o Kageyamie. […] Jedna śmierć
czyni cię mordercą, kim czynią cię dwie śmierci? Czy samobójstwo czyni cię
mordercą? Czy granatowy pasuje do czerwonych, sinych śladów po linie? […] W
sumie to ja ich wszystkich nigdy nie lubiłem. Dlaczego miałbym? […]
Fair-play
Fair-play
Taka
to zabawa
Jeden
stawia sidła
Drugi
do nich wpada
***
- …zumi. Iwaizumi? Iwaizumi,
wstawaj! – jakiś daleki, niski głos wyrwał Hajime ze snu. Policjant podniósł
się ze stołu, na którym spędził ostatnie kilka godzin i odkleił kartkę papieru
z twarzy.
- Co? – stęknął, równocześnie ziewając
i przeciągając się. Takie nawyki spania na pewno nie odbiją się dobrze na jego
kręgosłupie.
- Mamy raport od techników. Wiesz,
buty podejrzanego. Dostałem też dzisiaj taśmy z monitoringu z budynku obok
naszego hotelu – powiedział Sawamura, siadając naprzeciwko zaspanego Hajime.
- A wiesz co ja mam? – zapytał.
- Tylko nie mów, że coś z twoją
intuicją. Za wcześnie na to, weź się opanuj.
- Nie, ale… we śnie usłyszałem taką
dziwną piosenkę.
- Mam to zapisać jak dowód w
sprawie? – wyśmiał go Daichi, jednak Hajime nie słuchał jego docinek.
- Nie pamiętam słów, są jakby…
rozmazane. Ale ta melodia jest niezwykle znajoma.
- Potrzebujesz porządnego snu,
stary.
- Ta melodia… na-na, na-na…
Fair-play
Fair-play
Złapać
mnie nie sztuka
Ale
nigdy nie wiesz
Kto
naprawdę szuka
_______________
* „Makbet”, Akt I